Śmierć

Życie nie zawsze jest łatwe. A już tym bardziej moje- Śmierci, tudzież Śmiercia, gdyż wszyscy od dawien dawna wiedzą, że Śmierć jest samcem, takim ja, który prowadzi własne życie. Właściwie trudno nazwać moją egzystencje życiem. To, aż nazbyt niepoprawne. Jestem Śmieciem ze swoją własną śmiercią i wiem, moja śmierć to jedyne, co mnie trzyma przy życiu. Tak, tylko że to paradoks. Taki ładny swoisty paradoks. Bo niby jak istota nieumarła może żyć. Przecież to bzdura! A nie. Nie w takim przypadku. Życie Śmiercia oraz cała jego istota życia opiera się na prostym założeniu.

Nieważne czy winny. Liczy się tylko tyle ile zgarniesz dusz. Prawda, że to wspaniałe? Okrutne, chamskie, drakońskie, a zarazem wspaniałe. No cóż, nawet Śmierć musi dbać o swój własny wizerunek.

---

Kiedyś, ktoś mądry powiedział, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Może to prawda. Nie wiem, nigdy tego nie sprawdzałem. Wiem natomiast co się dzieje z duszami kobiet i mężczyzn po tym jak niecnie pozbawię ich życia. Otóż, może was to zaskoczy, mężczyźni trafiają do nieba, a kobiety do piekła. Nie wiedząc tylko czemu, to mężczyźni, a nie kobiety, zazdroszczą tym drugim. No cóż biorąc pod uwagę, co płeć piękna wyczynia tam na dole, wcale nie dziwię się płci brzydszej. I nie widząc czemu w tej chwili napadły mnie nieprzyzwoite myśli. A przecież tak nie może być! ŚMIERĆ NIE JEST OD MYŚLENIA. On musi tylko wykonywać brudną robotę i zgarniać poklask od tych z góry.
Ten świat jest stracony, kobiety zasiedlają piekło, mężczyźni niebo, a śmierć ma nieczyste myśli. O ironio losu, dlaczego tak okrutnie bawisz się że wszystkim? Nawet z biednym Śmierciem.

---

Nie jestem dobry. Nie jestem szlachetny. Do człeka prawego też mi wiele brakuje. Nawet moją pozycję zdobyłem poprzez najzuchwalsze intrygi. Jedno wiem w stu procentach. Lubię swoją pracę i, na domiar złego, jestem nałogowym pracoholikiem. I chociaż niezbyt dobrze wpływa to na moje zdrowie psychiczne, to jednak lubię swoją pracę i za żadne skarby (no może za luksusowy jacht, willę na Majorce oraz nowego Aston Martina) nie zmieniłbym mojej pracy. Jednak pomimo mojego bezgranicznego zaangażowania w tak niecny cech, są rzeczy, których nawet ja, Pan Śmierć znieść nie może.
Ha!
Dajmy na ten przykład mróz. Może was to zaskoczy, ale jedną z najgorszych rzeczy, na jaką może natrafić Kostuch jest... przymarznięcie do własnej kosy. I to bynajmniej nie jest śmieszne. Ani trochę. W ogóle. Tak przymarznięcie do własnej kosy jest złe, szczególnie wtedy, gdy próbujesz się odkleić. O tak! Bo być może twoja (tak jak moja) nader wrażliwa pupcia może tego nie znieść. Tej strasznej próby krwi i mrozu.

I akurat tego dnia musiał padać śnieg.
I na domiar złego, tego dnia musiałem przymarznąć do kosy.

- Au, au, au - moje niezdarne próby odklejenia zostały okrutnie przerwane, przez krótkie okrzyki bólu. Przeklinając się w duchu- nie, to nie jest dobre określenie. Śmierć nie ma duszy, bezczelnie została mu odebrana przy śmierci przez bliżej nieokreślone istoty.

Śmierć jest paskudna, a już szczególnie w męczarniach. Patrzenie jak człowiek, lub jakakolwiek inna istota odczuwa ból przy swojej śmierci, sprawia tak wielką radość, że nie jest ona do opisania. Tak wielką, że można się uzależnić. W każdym bądź radzie i wracając do tematu- mówienie, że Śmierć ma duszę jest tak irracjonalne, jak wmawianie sobie, że nie jest on zły. Bzdura. Jak można nie uważać wielkiego faceta z kosą wraz z dość ładnym szkieletem za złe. Przecież to jest złe, obleśne, pozbawione gustu smaku...

- AU! CHOLERA JASNA - czuje, jak moja nieumarła skóra odrywa się od ciała, jednak nie widzę krwi. Nie mogę widzieć krwi, w końcu jestem nieżywy. I chociaż czasem, naprawdę bardzo, bardzo rzadko tęsknię za moim prawdziwym jestestwem, to wiem, że już nigdy, przenigdy nie odzyskam bezpowrotnie utraconego człowieczeństwa.

Oddycham ciężko- to część po byciu człowiekiem. Nie chce i nie potrafię się odzwyczaić od tych wszystkich ludzkich błahostek. Może to głupio zabrzmi, ale lubię te perełki, które w sobie kryje, nieustannie pielęgnując. Wiem, że chociaż to trzyma mnie przy tym co ludzie zwykli zwać zmysłem.

- Kim jesteś? - Nagle i niespodziewanie słyszę za sobą, skrzekliwy, nienaturalny głos. Odwracam głowę tak szybko, że aż słyszę chrzęst kręgów w mojej szyi. Ze zdumieniem patrzę na małą dziewczynkę, być może miała sześć albo siedem lat.

- Jestem Śmierciem. - Zupełnie nie przejmuje się faktem, że ktoś mnie widzi. Czasami tak jest, że jakaś istota cię widzi, ale w większości przypadków ludzie popadają w obłęd, po ujrzeniu tak makabrycznego widoku. Jednak miło jest, gdy ktoś nie boi się i do ciebie podejdzie, z tobą porozmawia. Po tylu latach samotności, gryzienia gleby śmierdzącej od nietoperzowego gówna oraz innych mniej, czy bardziej przyjemnych rzeczy, można dojść do wniosku, że coś należy ci się od życia.

- Śmieciem?

- Śmierciem bezczelna smarkulo. Panem życia. Tak, twojego też. I twojej matki, nie wspominając o matce, prababce, ciotce Klotce i wujaszka Bena. - Przez chwilę, dosłownie, napawam się strachem, bijącym od dziewczynki. Tak, na wyjątkowo bezczelne dziewczynki zawsze działa ten argument. "Uważaj, bo przyjdę po twoja matkę".

- Czy pan zajmuje się odkażaniem ulicy?

- Oooch, co za trafne spostrzeżenie, nawet jak na tak przeciętnie głupie dziecko. A teraz zmykaj, bo jak zaraz odkleję moją łagodną jak baranek skórę od tej przepięknej kosy, to zapamiętasz mnie na zawsze. - Mój krótki i dość prosty monolog kończy nieciekawy uśmiech. Lubię swój uśmiech, nawet pomimo braku 17 zębów oraz wściekle zielonych warg.

- Nie mam mamy, ani taty... Nikogo. - Dziewczynka przestaje się uśmiechać. Dopiero teraz zauważam jej zimową kurtkę. Brudną od mokrego śniegu, postrzępioną, ale schludną. W mojej głowie nagle rodzi się nikczemny, złowieszczy plan:

- Jak masz na imię?

- Amanda

---

Kilka lat później

- Przestałbyś się w końcu opierdzielać, tylko sam byś się wziął do roboty! - krzyk Amandy to jedna z najwspanialszych rzeczy, jaką można spotkać na urlopie. Szczególnie, gdy wypoczywasz na Majorce, a twoja podopieczna wykonuje twoją pracę.

- Pracuj, pracuj. I nie zapominaj, że to ja cię przygarnąłem pod moje skromne progi.

- Który był istnym burdelem, zanim ja się tu pojawiłam.

- No wiesz co! Złamałaś mi serce! Mi, Śmierci!

Amanda cicho chichocze, a zarazem uroczo. Lubię ją, jest taka inna od tego całego świata nieumarłych. Od tego, od czego próbuje uciec.
- I pomyśleć, że za 5 lat Cię opuszczę. W końcu! - tym razem to ja chichocze. Nie. Stop. Ja się nie śmieje. Ja gdaczę wydając dziwne dźwięki, przypominające zatwardzenie, jak to kiedyś podczas zimowego wieczoru stwierdziła Amanda.

-A do tego czasu, musisz pozbawić życia jeszcze wielu, wielu ludzi- podnoszę swój kielich do zielonych warg. Tak, takie życie złego Śmiercia wcale nie jest złe.