Władca Piratów (wydanie II)

KSIĘGA I - "Upadek"

Rozdział I

"Morze, gdybyś oddać chciało,

Wszystkie skarby świata Twe.
Ile dusz by zmartwychwstało,
A tak, spać muszą na Twym dnie."

Syn rybaka (ur.?)

1685 rok od Wielkich Narodzin
12 dzień Czasu Przemijania

Gryf leciał już dość długo. Szybował wysoko, napawając się ciepłem promieni słonecznych. Jego bystry wzrok, ogarniał nietypowy widok - za sobą pozostawiał wiecznie zieloną krainę Graswen a przed nim rozciągał się krajobraz mroźnego, potężnego pasma Gór Albakah. Wlatywał na tereny przez wielu uważane za niezamieszkałe i niedostępne. Rejony te były często nawiedzane przez burze śnieżne i ostre mrozy. Wysokie bloki skalne - pokryte całkowicie śniegiem - nigdy nie odsłaniały swego prawdziwego oblicza.
Gryf poczuł lekki nacisk uprzęży, co wywołało instynktowną zmianę kierunku lotu. Bestia skręciła na wschód, gdzie góry rozrzedzały się nieco, ustępując miejsca nielicznym dolinom. Ponowne szarpnięcie, zmusiło stwora do obniżenia pułapu. Powietrzna podróż istoty, która go ujarzmiła i której teraz służył, powoli dobiegała końca. Pierzasta postać skierowała gryfa w stronę otoczonej górami zatoki morza Icylen. Stworzenie wydało z siebie głośny skowyt, kiedy jego dzikim oczom ukazał się widok niewielkiej niecki. Pośrodku mroźnej polany, płonął wysoki ogień. Podróżnik szarpnął mocniej bestię przypominając jej, kto tu rządzi, a tym samym zmusił gryfa do obniżenia lotu. Wielki stwór podobny do ptaka, zawinął półkole i osiadł łagodnie na śniegu w miejscu otoczonym przez drewnianą zagrodę. Jeździec zwinnie z niego zeskoczył. Chwycił mocno za skórzane lejce i pociągnął ostro gryfa za sobą. Ten, posunął się do przodu niezgrabnie stąpając ostrymi pazurami po zmrożonej ziemi. Wojownik przywiązał bestię do solidnej, drewnianej konstrukcji i udał się w kierunku oddalonego o kilkadziesiąt metrów ogromnego paleniska.
Ognia strzegły cztery istoty. Każda stała odwrócona w inną stronę świata. Ich prawdziwe oblicza skrywały maski. Miały też na sobie pierzaste zbroje, przeplatane pasami. Z tyłu na plecach, każdy z nich nosił, potężny dwuręczny miecz. Przybysz zbliżył się do jednej z nich, która dumnie wyprostowana, dodatkowo trzymała w ręku włócznię.
- Chwała Wielkiemu Łowcy - przemówił gardłowo przybysz w ojczystym języku.

- A śmierć jego wrogom - odrzekł strażnik, lekko schylając głowę - Witaj Gorathcie II. Krąg Dwunastu cię oczekuje - dodał wskazując ręką wejście do jednej z jaskiń.

Po krótkiej wspinaczce oblodzoną, skalistą granią, podróżnik dotarł na miejsce. Przed wejściem stało dwóch kolejnych wojowników, którzy trzymali w dłoniach ostre, zatrute dzidy.
- Hasło! - rozkazał grubym, gardłowym głosem jeden z nich, poczym obydwaj skrzyżowali bronie zagradzając nimi dalszą drogę.

- Jazgulath oie dah oies mah.

Po chwili strażnicy rozstąpili się i współplemieniec mógł ruszyć dalej. Szedł wąskim korytarzem, wydrążonym przez wieki w litej skale, który skąpo oświetlały zawieszone po bokach pochodnie. Ścieżka kończyła się solidnymi drzwiami do jakieś większej komnaty. Kolejnych dwóch, uzbrojonych po zęby strażników, już nie pytając o nic, otworzyło Gorathowi mosiężne drzwi. Przybysz po wejściu do środka, ujrzał przed sobą wielką grotę, w której umieszczone w ścianach ogromne, migoczące kamienie oświetlały ją blaskiem rozmaitych gam kolorów. Po środku pieczary stał tron, na którym siedział wódz plemienia. Był najstarszym łowcą z pośród jego pobratymców. Od jego oręża poległo wiele istnień. Dla tubylczej ludności Gór Albakah - barbarzyńców z plemienia Setha - wojownik ten, był największym zagrożeniem. Nawet wśród nich, zaprawionych w bojach ludzi z północy, budził on ogromne przerażenie. Jeszcze do niedawna, uchodził za niepokonanego, zarówno na lądzie jak i wodzie. Swego czasu poniósł jednak pierwszą, dotkliwą porażkę i nie mógł się z tym pogodzić. Żył już 400 lat, lecz nigdy nie czuł się tak podle jak teraz. Pomimo upływu dobrych paru zim od niefortunnej dla niego wyprawy po łupy, ciągle pragnął zemsty. Każdego dnia myśl ta przepełniała jego umysł i drażniła go brakiem realizacji. Nigdy nie zapomni pewnego pirata, który pozbawił go uczucia niezniszczalności. Tego cofnąć już nie mógł. Ciągle jednak łudził się nadzieją, że zobaczy raz jeszcze oblicze istoty, która go pokonała. Martwe oblicze. Starego wodza siedzącego na tronie, otaczało jedenaście istot należących do starszyzny plemiennej. Gorath wszedł w środek i uklęknął, pochylając głowę przed swym panem.
- Wielki Łowco Jazgulath0¦ - rzekł przybysz z pokorą - Wita Cię Drugi Miecz Klanu Wilka.

Wódz powoli skinął głową.
- Jakie wieści z Graswen? - wybełkotał gardłowo.

- Wytropiłem człowieka ściganego od dawna.

- Gdzie jest Spustie04˘a? - zapytał Jazgulath, odgadując o kogo chodzi.

Jego słowa spowodowały niespokojny bełkot reszty kręgu.
- Wypłynął z twierdzy ku wodom Palmonda.

- Upoluj go0¦i przynieś mi jego czaszkę - rozkazał król.

- Uczynię to mój władco.

1685 rok od Wielkich Narodzin
5 dzień Czasu Chłodu

Dwie bliźniacze gwiazdy Balzar i Belgast zaczęły chylić się ku zachodowi, kiedy z bocianiego gniazda umieszczonego na środkowym maszcie pięknego i dumnie lśniącego w blaskach zachodzących słońc wojennego galeonu, dało się słyszeć alarm. Jego źródłem był donośny, skrzekliwy, przepity od nadmiaru rumu głos Melhiora Pingha, zwanego od swego okrętowego fachu - Bystrym Okiem.
-Obcy okręt od zawietrznej, dziesięć mil na zachód!

Na ten sygnał, większość marynarzy przerwała swoje dotychczasowe czynności, którymi z lubością oddawała się o tej porze dnia, czyli leżeniem do góry pewną męską częścią ciała. Alarm był dość wczesny, dlatego załoga nie kwapiąc się z podniesieniem swych przepoconych cielsk, spojrzała w stronę wskazaną przez Pingha. Faktycznie, po prawej burcie na linii horyzontu, marynarze ujrzeli małą sylwetkę przypominającą statek. Rozległy się ożywione rozmowy na temat potencjalnej zdobyczy. Dalsze poczynania zależały od kapitana statku, władcy wszystkich piratów, korsarzy i łowców morskich bestii marchii Margolath.
Po upływie kilkudziesięciu sekund od sygnału Bystrego Oka, z pięknie ozdobionych drzwi kajuty, wybiegł młody wysoki mężczyzna o jasnych, związanych w kucyk włosach, gęstych bokobrodach i podkrążonych oczach. Ubrany był w ciężką kolczug, którą okrywał sięgający kolan czarny płaszcz. Dolną część ciała pokrywały szorstkie, skórzane spodnie, zwane potocznie gandarami, oraz zrobione ze skóry morskiej bestii tarantuty, bardzo cenne i unikatowe buty na obcasie, zwane przez nielicznych posiadaczy - tartulami.
Mianowany do rangi Pierwszego Oficera, pełnił rolę najbardziej zaufanego doradcy a zarazem zastępcy kapitana. Przez wielu uważany był za następcę i spadkobiercę tronu i władzy po ojcu, gdyż dwóch pozostałych, nieżyjących już hersztów piratów mających wpływy w tej części świata, nie zostawiło po sobie potomstwa, lub też je wcześniej potraciło w bitwach czy pojedynkach. Sam pirat stoczył niejedną potyczkę, w której otarł się o zaświaty. Skierował się w stronę sterburty, gdzie stało kilku marynarzy przyglądających się z zaciekawieniem, zbliżającemu punktowi na horyzoncie.
- Nie macie nic do roboty?! - rzucił w stronę ciekawskich, którzy szybko zeszli mu z widoku.

Odczepił od szerokiego pasa długą lunetę. Przyłożył ją do lewego oka i skierował na zauważony wcześniej obiekt. Patrzył długo i wnikliwie, poczym pośpiesznym krokiem podążył w kierunku odosobnionej kajuty. Uderzył pięścią w wejściowe drzwi.
- Wejdź Marvinie! - usłyszał z głębi donośny i pewny głos.

Po przekroczeniu progu, jego nozdrza przeszył zapach znakomitej, benderskiej tabaki. Na środku pomieszaczenia stał duży, sześciokątny stół, na którym leżało: kilka piór, kałamarz, rozwinięta mapa, nabita fajka oraz dokumenty nawigacyjne. W jego pobliżu na wygodnym, szerokim fotelu siedział człowiek o posturze olbrzyma, siwych, związanych w kucyk włosach, krzaczastych brwiach i gęstej, obfitej brodzie, którą zdobił umocowany na grubym rzemyku, medalion z bursztynu. Kapitan Friderick Johanathan Spustie04˘a kończył właśnie nanoszenie nowego kursu na mapę. Odwrócił się, kierując spojrzenie ciemnych oczu na syna.
- Witaj synu - rzekł po chwili - Ilekroć Pingh zawoła na alarm, ty niezwłocznie pojawiasz się, aby zdać mi raport - przyglądnął mu się z nieukrywanym podziwem - Wolałbym jednak, abyś jak najrzadziej używał swego rapiera.

Marvin podszedł bliżej stołu oświetlonego przez wiszącą nad nim lampę.
- Nie martw się ojcze, twój zacny prezent leży w bezpiecznym miejscu i użyję go, kiedy będzie trzeba - odparł pewnie syn - Jak zapewne usłyszałeś zauważono obcy okręt. Z mojej obserwacji wynika, że jest nim najprawdopodobniej szybki galeon. Nie jest on statkiem pirackim.

Kapitan wstał i spojrzał na mapę leżącą na stole. Przez chwile skoncentrował się na jednej z jej części.
- Jeżeli nie jest to statek bractwa0¦to bardzo możliwe, że należy do sił panującego na tych wodach gubernatora barona Palmonda. O ile dobrze pamiętam moje stosunki z nim są neutralne.

- Nie chciałbym podważać twej wiedzy czy pamięci ojcze, lecz okręt ten zmienił kurs, rozwinął szturmowe żagle i idzie prosto na nas.

Starszy Spusite'a usiadł w fotelu i pogrążył się w zamyśleniu.
- To dziwne... - powiedział herszt po dłuższej chwili - Jestem pewien, że kontakty między mną a gubernatorem w ostatnich latach były obiecujące. Nie spodziewałem się wrogiego nastawienia0¦- zamyślił się ponownie - Cóż, wszystkiego jeszcze nie wiemy. Zwołaj ludzi i ogłoś alarm bojowy! - rozkazał - Ja tymczasem pójdę, przyjrzeć się bliżej obcemu przybyszowi...

- Tak jest sir! - zasalutował Pierwszy.

- I jeszcze jedno chłopcze...jeśli coś się zacznie, uważaj na siebie - zakończył tajemniczo kapitan.

Marvin skinął głową i wyszedł.
Herszt przebrał się szybko. Nałożył na siebie szeroki, mocny pas, na którym wisiała schowana w ozdobnej pochwie lśniąca szpada, a obok, powyżej, sterczał nabity pistolet. Przy drzwiach kajuty zdjął ze ściany jego stary, nieodłączny kapelusz, po czym zdmuchnął lampę i wyszedł. Krocząc pewnie i szybko, nie zwracał uwagi na salutujących mu podwładnych. Na jego twarzy malowała się troska. Po krótkim marszu dotarł do końca prawej burty - miejsca gdzie poprzednio obserwację prowadził Marvin. Nieznajomy statek był już bardziej widoczny i szybko się zbliżał. Kapitan przywołał do siebie Bystre Oko, który rzadko schodził ze swego obserwacyjnego stanowiska. Po chwili zsunął się po linie i stanął przed nim człowiek niskiego wzrostu, o drobnej, choć muskularnej budowie, krzywym nosie i wiecznie nieogolonej, pooranej twarzy. Jego niewielką ilość włosów na głowie okrywała czarna chusta. Ubrany był skąpo. Wytarł spocone ręce o czerwoną, brudną koszulę, która wystawała z sięgających kostek podartych spodni. Do czarnego pasa zaczepioną miał naszpikowaną ćwiekami maczugę.
- Co udało ci się ustalić? - zapytał Spustie04˘a, pokazując na intruza.

- Nie za wiele sir! Dowódca tego szybkiego galeonu na pewno nie jest nowicjuszem - rzekł ochryple Pingh - Ten szczwany gad morski dobrze się zamaskował i mam problemy z jego identyfikacją.

- Rozumiem... - kapitan spojrzał na niego z zamyśleniem - Coś jeszcze?

- Nie zauważyłem żadnej flagi - odparł po chwili obserwator - Jedynie jakiś dziwny, niezrozumiały napis na bakburcie - dokończył tajemniczo.

- Niezrozumiały napis?! - gwałtownie krzyknął Spustie04˘a - Podaj mi lunetę..."HUSPA VEIL".

Jego twarz gwałtownie zbladła. Melhior nigdy przedtem nie widział swego dowódcy w takim stanie.
- Co się stało sir?!

- Zamknij się! Za mną, na mostek!

Tymczasem Marvin, dotarł do głównego pokładu. Głosem i skinieniem ręki, przywołał do siebie swych dwóch pomocników. Darian i Donavan Garisterowie, podobni do siebie jak dwie krople morskiej wody bliźniacy, przybiegli stając na baczność i oczekując rozkazów. Obydwaj niewielkiego wzrostu, o bujnych, jasnych, kręconych włosach, owiniętych zawiązanymi chustami. Żółtą nosił Darian, niebieska należała do Donavana. Po tym można było ich rozpoznać. Dolną część ciała u obydwu pokrywały, czarne spodnie spięte pasami, na których zawieszone były wysokiej jakości buławy.
- Garisterowie, kapitan kazał ogłosić alarm bojowy - rozkazał oficer - Przygotować okręt do bitwy! - zakończył, paskudnie się uśmiechając.

- Aye aye sir! - wykrzyknęli równocześnie, poczym pędem pobiegli na mostek kapitański bijąc w dzwony na alarm.

Piraci dźwięk ten przyjęli z radością. Donośny śpiew mosiężnych dzwonów, u innych ludzi morza wzbudzałby z pewnością strach, ale dla urodzonych zabójców i łajdaków oznaczać mógł tylko jedno - nowe, krwawe polowanie. Odkąd ich herszt Spustie04˘a wypłynął z ukrytej pośród mielizn morza Sanoth, twierdzy piratów - Mgielnej Iglicy - żądni mordu marynarze nie mieli za dużo roboty i spragnieni byli przelewu świeżej, obcej krwi. Na pokładzie zrobił się ruch jak w mrowisku, do którego wrzucono kij. Rozpoczęły się rutynowe przygotowania do planowanej potyczki. Załoga wysunęła trzydzieści sześć armat z drewnianych wnęk, umieszczonych po szesnaście z lewej i prawej burty i po dwie na dziobie i rufie. Wciągnięte za pomocą bomów i reji, żagle szturmowe, dumnie zatrzepotały na wzmagającym się wietrze. Kapitan dotarł do mostku i zawołał do siebie syna.
- Sir, galeon gotów do walki! - zameldował Marvin - Czy0¦

- Moje przeczucia potwierdziły się chłopcze - przerwał mu herszt - Coś od początku nie spodobało mi się we wrogim statku. Napis na jego burcie wyjaśnia wszystko.

- Napis?

- Nie czas teraz na wyjaśnienia - odpowiedział zakłopotany kapitan - Czeka nas piekielnie ciężka walka synu. Dobrze się przygotuj. Zbierz załogę, chce do nich przemówić.

Pirat jeszcze bardziej zafrasowany rozmową z ojcem pośpiesznie poszedł wykonać rozkaz. Tymczasem dowódca okrętu, wraz ze stojącym za potężnym kołem sterniczym - Redrickiem Beringiem, rozpoczął wojenną nawigację galeonu. Sternik, człowiek o lekko posiwiałych, narzuconych do przodu włosach i krótkiej, czarnej brodzie, miał na sobie pobrudzoną białą koszulę i czarne spodnie, za którymi sterczał nabity pistolet. Znali się z hersztem od lat i byli zgraną drużyną. Friderick Johanathan Spustie'a łącząc swe umiejętności z beringowskimi, potrafił tak manewrować statkiem przed każdą walką, że już od początku uzyskiwał przewagę nad przeciwnikiem do przeprowadzenia pierwszego ataku. Przybranie nieodpowiedniej pozycji, mogło być kluczem do wygranej strony przeciwnej.
Piraci po przysposobieniu okrętu do walki, sami zaczęli się do niej przygotowywać. Jedni pędzili pod pokład po uzbrojenie, drudzy po odpowiedni ubiór na tą okazję, jeszcze zaś inni zanurzali głowy w beczkach pełnych mocnego rumu. Dodawało im to otuchy i odwagi przed bitwą.
Wrogi galeon był już niedaleko.
Po ukończeniu przygotowań, Marvin wraz z braćmi Garisterami, zebrał wszystkich marynarzy przed mostkiem, aby wysłuchali przed-bitewnej mowy herszta. Na twarzy Spustie04˘a - groźnej i zimnej jak u boga mórz Wodnora, nie było widać już śladu zmartwień. W jego oczach pojawił się błysk podniecenia.
- Kamraci! Najgroźniejsze i najokrutniejsze morskie wilki, łupieżcy, łajdacy i mordercy!- zaczął wódz, którego słowa przyjęto głośnym aplauzem. - Jak widzicie, sunie na nas obcy statek, jeśli chce bitwy, to my ją podejmiemy! - wykrzyczał złowrogo wódz. Znów rozległy się gromkie okrzyki radości i zapału.

- Spokojnie! - uciszył entuzjazm Marvin. - Z naszych obserwacji wynika, że człowiek, który dowodzi wrogim statkiem, musi być zaprawiony w bojach i nie będzie łatwą zdobyczą. Dlatego potraktujmy to wyjątkowo poważnie! - gdy skończył, zza jego płaszcza wydobył się błysk stali.

- Zgadza się Pierwszy - zawtórował mu kapitan - Może to być jeden z admirałów, sprawującego protekcję na tych wodach gubernatora lub łowca piratów! - tłum przycichł - Lecz od kiedy to się tym przejmujemy, prawda?! - ryknął herszt - Jeśli będzie trzeba, zatopimy tego nadętego sukinsyna, kimkolwiek by był i nakarmimy nim tarantuty! Zająć stanowiska bojowe!

Piraci z otuchą przyjęli ostatnie słowa ich wodza, poczym rozpierzchli się, kierując się na wyznaczone pozycje. Młody Spustie04˘a podszedł zdziwiony do ojca.
- Myślałem, że wiesz, kim jest nieprzyjaciel0¦ - powiedział cicho.

- Wiem synu, ale lepiej żeby reszta nie wiedziała. Czas zapoznać cię z prawdą. Wcześniej, pytałeś mnie o zagadkowy napis, brzmiący "HUSPA VEIL". To słowa napisane w języku nielicznego już ludu, strasznych i potężnych wojowników - Gauderów. Wśród wielu ludzi, istnieją oni bardziej w legendach, niż w rzeczywistości. Jak sam słyszysz i widzisz, plemię te rzeczywiście zrodziła ziemska bogini a nazwa na jego okręcie, znaczy i przynosi - "NAGŁĄ ŚMIERĆ".

Ostatnie słowa kapitana zabrzmiały groźnie. Marvina ogarnął nieukrywany strach.
- Czy wiesz kto nim dowodzi? - zapytał z trwogą w głosie.

- Domyślam się i obym się mylił. Jeśli mam rację0¦to niech bóstwa mają nas w swej opiece - odrzekł groźnie kapitan - To długa historia i nie czas teraz na nią. Nasze drogi spotykają się nie po raz pierwszy. Jeśli tą "NAGŁĄ ŚMIERCIĄ" dowodzi gauder zwany Gorathem II, z Kręgu Dwunastu, to szanse w walce będą naprawdę wyrównane.

Marvin poczuł narastający niepokój.
- Przerażasz mnie. Zawsze jesteś pewny zwycięstwa.

- Nie tym razem chłopcze. Może to być nasza ostatnia wspólna walka synu. Bez względu na to, co się wydarzy0¦ty musisz ocaleć, przeżyć i objąć po mnie władzę nad Margolath. Postaraj się...

- Ojcze, mówisz tak jakbyś miał.... - przerwał mu młody pirat.

- Odejść? - odrzekł ze smutnym uśmiechem Friderick - Uspokój się. Zdarzyć się może wszystko. Tak to już jest. Wiedz jak0¦jesteś mi drogi. - zakończył kapitan i szybkim krokiem odszedł w stronę steru.

Syn tak jednoznaczne słowa ojca, słyszał dotychczas tylko raz w życiu. Było to, kiedy dowiedział się, że zginęła jego matka. Podobno poniosła śmierć w czasie sztormu, podejrzewał jednak, że była to jedynie wersja oficjalna. Po rozmowie z kapitanem, nieznajomy przeciwnik tak bardzo go zaciekawił a zarazem przeraził, że jeszcze raz postanowił przyjrzeć mu się bliżej. Odczepił ponownie od pasa lunetę, którą zwykł nazywać Szarym Szpiegiem i skierował ją na oddalony już o niecałą milę morską, zagadkowy statek. Mogłoby się wydawać, że na obcym okręcie nic się nie dzieje. Zresztą trudno było zaobserwować na nim cokolwiek, ze względu na zapadające ciemności. Był to statek także potężny, lecz lżejszej konstrukcji i o mniejszej ilości dział. Wyglądał na lekko zmodyfikowany statek typu - szybki galeon. Jego zaletami, które znał każdy szanujący się pirat, była przede wszystkim niesamowita zwrotność, którą nie mógł poszczycić się żaden inny olbrzym wśród statków tej klasy. Dwadzieścia osiem armat było wystarczającą siłą ognia, choć mniejszą od możliwości okrętu, którym dowodził jego ojciec. Wojenny galeon, choć trochę wolniejszy i mniej zwrotny, posiadał większą wytrzymałość od szybkiego galeonu. Biorąc także pod uwagę jego bogatsze uzbrojenie, szanse między tymi pływającymi fortecami, były wyrównane. Wszystko zależało od dowodzących nimi kapitanów, walecznych umiejętności załóg, losu i szczęścia.
Tymczasem władca piratów zszedł z mostka kapitańskiego i udał się na swoją stałą pozycję przed każdą poważną bitwą. Było nią śródokręcie - w pobliżu czterech dział, rozmieszczonych po stronach z obydwu burt. Herszt kierował nimi, godząc statek nieprzyjaciela w jego wyszukane, słabe punkty. Rzadko się mylił a dobry początek ostrzału ułatwiał i przechylał szalę bitwy. Wódz dotarł tam i wraz z resztą załogi, czekał na odpowiednią odległość, aby rozpocząć kanonadę. Właściwa ocena odległości pomiędzy walczącymi okrętami, była drugim istotnym czynnikiem potyczki. Zdarzało się, że mało doświadczeni kapitanowie nie wytrzymywali nerwowej ciszy przed rozpoczęciem bitwy i wydawali polecenie oddania wystrzału za wcześnie. Kule armatnie z wielkim pluskiem lądowały w wodzie tuż przed wrogą burtą statku, co stwarzało jednocześnie istotną przewagę drugiej stronie, bowiem ponowne przygotowanie dział do wtórnej salwy, kosztuje dużo wysiłku i czasu. Stoicki spokój na twarzy doświadczonego Spustie04˘a, mógł oznaczać jedno - pewność i mistrzostwo.
Noc już zapadła całkowita, kiedy dwa drewniane kolosy rozpoczęły ich ostatni taniec a morze się wzburzyło...
Teraz zdarzenia przybrały szybkość fal pana mórz Wodnora. Pierwsza uderzyła jednak "HUSPA VElL". Większość kul zdławiła woda, kilka dosięgło wojennego galeonu, nie wyrządzając jednak wielu szkód. W odpowiedzi Spustie'a uderzył bardziej zdecydowanie. Złapał okręt nieprzyjaciela na zwrocie i potężną salwą uszkodził poważnie jego rufę. Gromkie okrzyki zadowolenia dało się słyszeć wśród piratów z tak udanego początku, lecz przeciwnik nie próżnował. Zawinął półkole i nagle z dużą szybkością wyłonił się z ciemności nocy. Przepłynąwszy równolegle, oddał celną i straszną w skutkach lawę ognistych pocisków. Trafiły one z ogłuszającym świstem w tylni maszt wojennego galeonu - druzgocząc go kompletnie. Ping siedząc na środkowym, dziękował bogom, że to ten obok. Na domiar złego, trafiony maszt znajdował się niedaleko stanowiska sternika Beringa i spadając z ogromną szybkością, oprócz kilku innych piratów, pozbawił życia pechowca. Wielka to była strata. Stalowa Dłoń był nieprzeciętnym w swym fachu, morze pochłonęło kolejny, cenny skarb. Wściekły kapitan Spustie'a opuścił swoje stanowisko, aby przejąć ster i zemścić się za śmierć towarzysza. Działa były już gotowe do ponownego strzału. Wrogi okręt przeładowując armaty, chytrze płynął z przodu w jednej linii ze statkiem pirackim. Nieomylny Szkarłatny Wieloryb wiedział, że ma mało czasu i nie dogoni przeciwnika, ale był on w zasięgu ognia. Zaryzykował. Odwrócił gwałtownie statek i machnięciem ręki wydał rozkaz. Jego załoga dzielnie się spisała - salwa doszła celu. Pociski uderzyły w śródokręcie statku gauderów, uszkadzając jego środkowy maszt i żagle, pozbawiając życia wiele istnień. Została odpowiedź przeciwnika i wnet nadleciała z hałasem. Rozpruwacze, łańcuchowe kule, zniszczyły większość żagli i mocno uszkodziła przedni maszt wojennego galeonu. Bystrego Oka nie opuszczało szczęście, ale postanowił szybko opuścić bocianie gniazdo. Przeciwnik nie zamierzał dłużej czekać i przeszedł do drugiej fazy bitwy - abordażu.
Szybki galeon natarł na nich z rozmachem i impetem uderzając wysokim, potężnym dziobem, w środek lewej burty pirackiego okrętu. Naruszył poważnie konstrukcje wojennego galeonu a następnie odbił się od niej, ustawiając się równolegle. Po chwili zaczęły sypać się z niego długie sieci, związane bale przypominające drabiny, haki, oraz inne narzędzia ułatwiające przedostanie się na wrogi pokład. Piraci spokojnie stali z przygotowanymi śmiercionośnymi ostrzami oraz nabitymi pistoletami, oczekując intruzów. Kilku z marynarzy na mostku, utworzyło zamknięty krąg z kapitanem w środku, który donośnym głosem wydawał ostatnie polecenia. Wiedział, że za chwile rozpęta się piekło. Zdawał sobie sprawę, że w tej fazie bitwy, może liczyć tylko na umiejętności i szczęście swoich kamratów. Szanse były wyrównane. Friderick znał gauderów. Pamiętał o ich waleczności i zdolnościach, które zademonstrowali, przy ostatnim spotkaniu, ładnych parę lat temu. Miał na swoim pokładzie, nieco ponad setkę ludzi. Szacował, że przeciwnik posiada podobną liczbę. Marvin stojący lekko z przodu, miał blisko siebie dwóch niezawodnych braci Garisterów, którzy zaparci twardo w rozkroku, ze stoickim spokojem osłaniali go z lewej i prawej burty.
I zaczęło się.
Przeraźliwe okrzyki, poprzedzające huk pistoletów, po których grubo ponad setka gauderów zaczęła niczym najobrzydliwsze paskudztwo wdzierać się na statek.
- Na głębię Wodnora! Walczcie psubraty! - krzyknął Nieomylny Szkarłatny Wieloryb. Wyjął zza pasa pistolet i odpalił w stronę najbliższego wroga, wspinającego się po sieci, który z dziurą w kolczudze runął z wrzaskiem w toń słonego oceanu.

Pierwszy przeciwnik przyleciał niespodziewanie, na linie, z prawej. Uderzył w locie Dariana, łamiąc mu dwa żebra. Biedak odleciał kilka metrów w tył i leżał półprzytomny z otwartymi ustami. Marvin błyskawicznie wydobył zza płaszcza ostrą klingę i w ostatniej chwili sparował proste cięcie miecza gaudera. Utrzymał się na nogach, pomimo tego, że siła uderzenia, odrzuciła go lekko w tył. Miał chwilę, aby przyjrzeć się przeciwnikowi i skupić na pojedynku. Zobaczył przed sobą sapiącego osiłka, lecz dobrze zbudowanego, w przedziwnej masce, która z tyłu miała zaczepione czarne pióra ciągnące się przez całe plecy aż do pasa. I tyle zdążył zobaczyć przed następnym ciosem. Już opanowany, słysząc świst niedaleko głowy, minął się zwinnie z napastnikiem. Ciągle nie kontrując, przeszedł z lewa na prawą, zasłaniając sobą Dariana, który powoli odzyskiwał poczucie sytuacji. Wróg nie próżnował i natarł bez pomyślunku z zamiarem zmiecenia z pokładu drobniejszego od siebie rywala. Nie docenił jednak faktu, że choć przeciwnik nie tak potężny, był zauważalnie szybszy i dokładniejszy. Unik, świst - tym razem Marvin odpowiedział - szybkim, krótkim, wyćwiczonym i pewnym cięciem. Jego szabla poczuła minimalny opór maski wroga. Gauder, chciał krzyknąć, nie zdołał. Opuścił brzeszczot, używając ręki do zgoła czegoś innego - bezsensownej próby zatamowania krwi, która niczym gejzer buchała z jego lewej rozerwanej tętnicy. Upadł na kolana, czując uchodzącą z jego ciała krew i sczezłby tak konając, gdyby nie ukrócił mu tego Darian. Bliźniak podszedł do niego z grymasem bólu na twarzy i buławą roztrzaskał mu czaszkę.
- Pieprzony skurwiel! - ryknął kaczan i kopnął bezgłowe ciało, plując na nie przy okazji rzęsiście.

Marvin rozejrzał się wokół. Widział ponad dwie setki ludzi, wyżynających się nawzajem na niewielkim obszarze pokładu, który dość szybko zmieniał swój naturalny kolor na czerwony. Czuł zapach uryny i smród wnętrzności. Zagęszczenie walki zmusiło go do ponownego rzucenia się w jej wir. Nieopodal ujrzał Donavana, który z lekko poplamioną krwią chustą, próbował z narastającym trudem odeprzeć atak dwóch przewyższających go o całe ciało gauderów. Szybkim rozkazem kazał Darianowi osłaniać jego ślepą stronę i w pół-biegu natarł na jednego z przeciwników. Wybrał losowo, zresztą sam gauder zdecydował, chcąc go skrócić o głowę szybkim, choć już trochę zmęczonym, poziomym cięciem pałasza. Marvin wyczuł jego intencje i nie zatrzymując zgiął się, schodząc prawie do kolan. Pociągnął ostrą klingą z bliskiej odległości. Tym razem broń natrafiła na opór kiepskiego kirysa, na którym niestety dla rywala nie zatrzymała się jego siła, rozrywając zbroję wraz ze skórę wzdłuż brzucha. Gauder stęknął, zajęczał, poczym nie puszczając pałasza padł z wnętrznościami na wierzchu, brudząc nimi pokład. Drugiego przeciwnika wykończyli bliźniacy. Nadbiegający Darian, zwinnym uderzeniem buławy zmiażdżył mu trzymającą bojowy młot dłoń a Donavan wbił mu głowicę buławy między żebra. Znowu stanęli razem, nawzajem się asekurując, tworząc zabójczy trójkąt. Rozgrzani, spoceni, przerażeni, błądząc wokół oczyma, widzieli tylko śmierć. Słyszeli jak ginęli ich kamraci. Pingh - człowiek postury karła - walczył jak demon, kładąc korbaczem coraz potężniejszych od siebie wojowników. Młody Spustie04˘a dostrzegł w oddali swego ojca, który dysząc, kłuł szpadą a każdy ruch jego klingi przynosił śmierć. Wszystko to działo się wolno, jakby czas zwolnił i nasycał się tą makabryczną chwilą. Ponury Żniwiarz, zwiastun pani Śmierci, miał pełne ręce roboty a ostrze jego kosy ociekało krwią. Darian, szturchnął łokciem pirata i coś pokazał - grupkę wrogów z wrzaskiem biegnąca wprost na nich.
- Stajemy linią! - rozkazał syn kapitana.

Szybko ustawili się równolegle, z prawą nogą wysuniętą do przodu. Marvin w środku, Darian i Donavan po bokach, zerkając z trwogą w tył. Unieśli przed siebie oręż w oczekiwaniu na szarżujących nieprzyjaciół.
- Jeszcze nie...Jeszcze nie...Teraz bracia!

Ruszyli równocześnie, bez zastanowienia, na kilku gauderów, którzy lekko osłupieni, niespodziewaną reakcją przeciwnika - zawahali się. Szczęk metalu, zgiełk, smak krwi na ustach pirata. W pobliżu, dwóch wijących się rozharatanych wrogów. Jak to zrobił, nie ma czasu przypominać, bo już widzi przed sobą rozwścieczonego potwora w masce z czarnymi piórami i dziwnej pierzastej zbroi. Słyszy wewnętrzny głos - zabij go, zabij, bo on zabije ciebie bez zastanowienia, wręcz z rozkoszą. Z budzącą się wściekłością tnie. Gauder paruje pierwszy potężny cios, padając i opuszczając broń. Przy drugim - zabójczym - który chce mu zadać pirat, nie ma szans.
- Nohgte! - bełkocze.

Chwila zawahania. Marvin nie słucha głosu, popełnia błąd. Wróg to wykorzystuje. Błyskawicznym ruchem szponiastych palców, wyciąga z buta długi sztylet, którym mierząc w serce pirata, próbuje zadać śmiertelny cios. Młody Spustie04˘a otrząsa się. Nie ma czasu na unik - zagradza się szybko podnosząc nogę. Ostrze zostaje w biodrze. Przeszywający ból a zarazem złość nad swoim błędem. Ranny oficer czuje, że pada wprost na przeciwnika, który trzyma podniesioną włócznie. Roztrzaskuje mu ją szybkim ruchem własnej klingi i tracąc równowagę, przeszywa jego ciało prezentem ojca. Ma dość. Obraca się i osuwa bezwładnie na pokład obok trupa. Chwila rezygnacji, nie ma siły wstać, ale nagle ktoś go podrywa, wyrywa szybkim ruchem ostrze z jego nogi.
- Sir?!...Sir?! - krzyczy jeden z bliźniaków, po czym uderza go otwartą ręką w twarz.

Marvin patrzy się na niego półprzytomny. Drugi z braci podbiega i chwyta go by ponownie nie upadł.
- Czy może pan ustać sir? - pyta Donavan, stojący naprzeciwko - Nieźle pan oberwał od tego łajdaka.

- Chyba...mogę - odpowiada patrząc na niego. Za bliźniakiem stoi pierzasta postać, śmierć.

Pirat próbuje go ostrzec, za późno. Donavan czuje, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Upada na kolana. Przez całe gołe plecy bliźniaka - prześwitując rozciętą kolczugę - ciągnie się czerwona, głęboka rana.
- O nie, nie!- krzyczy rozpaczliwie Darian. Upada za bratem próbując go złapać.

Młody Spustie04˘a widzi, że gauder podnosząć w tryumfie miecz do zabójczego cięcia, chce wykorzystać chwilę słabości bliźniaka. Pirat, bez rapiera, którego gdzieś zgubił, rzuca się wściekle na przeciwnika. Robi to błyskawicznie, pomaga mu ciemność nocy. Wróg zdąża tylko obrócić głowę, która napotyka pięść. Gauder nie puszczając broni, upada oszołomiony.
- Darian, daj mi ten sztylet. Szybko. - wystękuje z trudem pierwszy oficer.

Do lamentującego chłopaka podtrzymującego martwą głowę brata, zdaje się nic nie docierać. Wróg podnosi się, odzyskując zmysły. Pirat wyrywa z martwej ręki Donavana sztylet.
- No chodź podły sukinsynie! Ze mną nie będzie tak łatwo! - krzyczy stając w rozkroku z marnym nożem w ręku.

Morderca idzie, powoli. Marvin patrzy mu prosto- w kryjące się pod maską - skośne, ciemne oczy. Szanse nie są wyrównane. Bliźniak wstaje z obydwoma zakrwawionymi buławami w ręku.
- Zostaw go mnie...Idź, poszukaj broni - mówi zimnym, zmienionym, nieswoim głosem.

Pirat nie protestuje, kulejąc odsuwa się. Nie tracąc czasu, odwraca się w poszukiwaniu rapiera. Znajduje go zaraz obok korpusu zabitego wcześniej gaudera. Z tyłu słyszy szczęk metalu, który nagle ucicha. Kieruje wzrok z powrotem w kierunku mniemanego pojedynku. Opuszcza ostrze i podchodzi do dwóch leżących ciał. Pierwsze - niewielkie z poplamioną krwią, żółtą chustą, drugie - o wiele potężniejsze, odziane w pierzastą zbroje, nienaturalnie zabarwioną.
Darian jeszcze żyje, kona. Jego wódz klęka przy nim.
- Teraz w0¦chwale mogę0¦przejść przez bramę śmierci - wystękuje, krztusząc się własną krwią się karzeł.

- Żegnaj0¦ - wyszeptuje ze smutkiem młody Spustie04˘a.

Darian Garister, brat świętej pamięci Donavana, ostatni z rodu, umiera.
Marvin wstaje. Rozgląda się. Nie widzi już Bystrego Oka. Kładąc zapewne coraz silniejszych rywali, w końcu trafił na lepszego.
Zemścić się, walczyć, przeżyć - nawiedzają go myśli.
Szczególnie ta ostatnia wydaje mu się absurdalna. Znów poddaje swą duszę łasce Ponurego Żniwiarza. Walka trwa. Kładzie kolejnego wroga, przeszywając go bez ceregieli przez brzuch, całą długością klingi. Jeszcze jeden przeciwnik, optymista, lecz niepoprawny, gdyż cięty niezawodnym rapierem przez plecy przegrywa walkę o życie.
Gauder stojąc wysoko, na bramstendze masztu szybkiego galeonu, śledził przebieg walki, która rozgorzała na dobre. Widział dwie wyróżniające się sylwetki w szeregach przeciwników. Pierwszą, była młoda istota, która ciężko ranna w kończynę, z wściekłością i nienawiścią w oczach, zabijała jego braci. Drugą rozpoznał natychmiast - była głównym celem pościgu, jaki rozpoczął kilkanaście dni temu. Waleczne umiejętności, jakimi dysponował dowódca wrogiego okrętu wzbudziły w nim podziw. Obydwaj byli najwyższej klasy wojownikami, potrafiącym zbierać śmiertelne żniwo. Obserwator zdał sobie sprawę, że czeka go ciężki pojedynek. Nawiedziło go też uczucie, które niezmiernie rzadko pojawiało się u przedstawicieli jego rasy. Niepewność. Skoncentrował się odpędzając od siebie negatywne emocje. Chwycił za zaczepioną o pionowy drzewiec linę i pofrunął w kierunku swojej ofiary.
Kapitan zakończył właśnie walkę z kolejnym z atakujących go przeciwników - wbijając mu szpadę w lewe ślepie - kiedy z tyłu usłyszał potężnych łomot a potem przeraźliwe krzyki swych kamratów. Odwrócił się raptownie i ujrzał na pokładzie dwóch - umierających w konwulsyjnych drgawkach - piratów. Naprzeciw niego stało potężne stworzenie, przewyższające go o głowę. Istota miała na sobie gęsto pokrytą piórami gryfa czarną zbroję. W opancerzonych szponach prawej ręki wojownik trzymał zakrwawiony jatagan o ozdobnej rękojeści, świadczący o jego wysokiej pozycji w klanie.
- Gorath! - wydyszał z wściekłością herszt.

- Spustie04˘a! - wybełkotał gardłowo gauder.

Obaj ruszyli na siebie równocześnie.
Rana na udzie krwawiła. Marvin czuł, że opuszczają go siły i zmysły. Anemicznie popatrzył w kierunku, z którego dobiegały jakieś złowrogie okrzyki. Biegła na niego rozwścieczona czteroosobowa grupa wojowników. Pirat wyjął zza pasa niefortunny sztylet i z jego ostrym brzeszczotem w drugiej ręce, stanął im naprzeciw. Zdał sobie sprawę z tego, że zaraz zginie. Może uda mu się położyć, pierwszego, góra drugiego z nadbiegających przeciwników. Na resztę nie będzie miał sił. Dookoła słyszał ostatnie skowyty dusz jego kamratów. Syn walecznego herszta skierował wzrok ku górze. Spojrzał na rozgwieżdżone niebo.
Piękne gwiazdy. Przynajmniej zginę pod nimi.
Opuścił oręż i zamknął oczy. Wydało mu się, że słyszy metaliczny świst kosy herolda pani Śmierci, jego niedoszłego kata. Wyobraźnia wykształciła w jego umyśle podniesione nad głową, zakrwawione ostrze. Nagle pirat poczuł bardzo mocne szarpnięcie.
- A więc to tak...- szepcze półprzytomny, ciągle nie otwierając oczu.

- Nie, nie tak Marvinie! - słyszy donośny, ostry głos.

Gwałtownie otwiera oczy, skierowane na grupkę osłupiałych ze zdziwienia, stojących w dole gauderów. Spogląda wyżej. Widzi ciemną, osmoloną, poharataną twarz człowieka, który podtrzymując go silną ręką, leci z nim na linie.
- Ktoś ty? - wystękuje, czując, że opada z sił.

- Melhior wodzu. Jeszcze się spotkamy!

Bystre Oko uwalnia uchwyt. Młody Spustie04˘a czuje, że spada ładnych kilka sążni w dół. Są to jego ostatnie odczucia - jeszcze mocne uderzenie, smak słonej wody na ustach, oddalająca się wrzawa morskiej bitwy. A potem już nic - cisza i pustka.
Odbicie pięknej, gwieździstej nocy w lekko wzburzonym morzu, zakłócały unoszące się na wodzie pozbawione dusz, ciała ludzkie, połamane bale masztów okrętowych, fragmenty pokładów. Na jednym ze strzępów leżał zakrwawiony, nieprzytomny, młody władca wszystkich piratów, w którym tliła się jeszcze iskierka życia0¦