27.01.2005
|
//17 Blossonthal// Hellburn zmierzył obu magów zimnym (?) spojrzeniem. Stali tak chwilę, każdy oczekując na pierwszy ruch.
- Wszyscy wiemy, że coś wisi w powietrzu - szepnął Ifryt - Powiedzcie mi co wiecie o spaczonej "Koronie świata".
|
27.01.2005
|
//17/18 Blossonthal// Fristron zamrugał i rzekł:
- Właściwie należałoby się przedstawić sobie, ale w tych trudnych czasach maniery mogą zejść na dalszy plan. Jednak warto by wiedzieć jak się nazywamy nawzajem. Ja jestem Fristron, to Bubeusz. A ty?
- Hellburn - rzekł ifryt - a teraz mówcie prędko.
- Cóż, na razie wiemy tyle co inni. Staramy się po prostu rozwiązać tę zagadkę, zapewne nie tylko my. W domu mamy ciekawe księgi.
Bubeusz spojrzał znacząco na Fristrona i podszedł szybko. Wzrok maga rozjaśnił się. Podał ifrytowi karteczkę, którą znaleziono przy nadwornym astronomie. Hellburn odczytał zawarte tam słowa.
- Zapomnienie to jedyna droga do celu...
- Słyszałeś te słowa?
- Hm... chyba tak. Tak. - poprawił się po chwili
Bubeusz i Fristron wymienili spojrzenia.
- Może wpadłbyś do nas za kilka dni? Jak będziemy robić mały eksperyment z makietą? - rzekł Fristron. Bubeusz pokręcił głową powątpiewająco przy słowach "kilka dni".
- Może... - rzekł ifryt. Przykra pauza. Fristron myślał o, jakżeby inaczej, ostatniej kolejce Syrenek w ciągu kilku dni, Bubeusz denerwował się na poprzedniego, że ten wcale nie przejmuje się wojną, zaś Hellburn rozmyślał, czy tej dwójce magów uda się rozwiązać zagadkę Korony. Po chwili ostatni z wymienionych rzekł:
- Nie chodźcie do Oberży. Iddźcie i zacznijscie już to rozpracowywać.
Bubeusz przytaknął, Fristron niechętnie przyznał im rację. Całe to dziwne spotkanie dobiegało końca - Ja wpadnę do was za jakiś czas - rzekł ifryt na odchodnym *** - To od czego zaczynamy? - spytał Bubeusz
- Masz - Fristron podał towarzyszowi "Zaklęcia Kosmosu". Sam dźwigał już opasły tom "Wpływu na Gwiazdy" - Najpierw poszukajmy rzeczy, które na Koronę mołyby wpłynąć.
- To się nie trzyma kupy - rzekł Bubeusz - Przecież nie wiadomo, jak potężne musi być to zaklęcie, bądź artefakt, aby wpłynąć na Koronę - Fristronowi zrzedła mina. Bubeusz miał rację.
- Weźmiemy księgi astronoma - zakomenderował Bubeusz - W nich najprawdopodobniej to znajdziemy.
Fristron wziął do ręki "Koronę Świata - dzieje konstelacji"[/i]
|
28.01.2005
|
//18 Blossonthal// -Wiesz, nie jestem pewny, czy dobrze zrobiliśmy, wyjawiając nasze wszystkie plany jakiemuś gościowi z ulicy. Skąd możemy wiedzieć, jakie miał zamiary?- mówił Bubeusz, przewracając melancholijnie kartkę po kartce. -Podałeś mu do tego nasz adres, a nie wiemy nawet, czy przypadkiem on nie stoi za tym spaczeniem Korony. Z drugiej strony to ifryt, nie za często spotykana osobistość, lecz to też wzbudza moje podejrzenia. Fristron ślęczał nad książką i w zamyśleniu wpatrywał się w jej strony. Nie wiadomo, czy czytał, czy rozmyślał. -No ale cóż, co się stało, to się stało. Pozostaje nam tylko szukać dalej i zachować ostrożność. Nastała cisza, którą przerywało monotonne przewracanie kartek. Gdzieś w oddali odezwało się krakanie kruka. Świeczka topiła się pomału, a cienie wydłużały z każdą chwilą. -Słuchaj, to bez sensu!- wybuchnął nagle Bubeusz. -Zanim skończymy z tymi kięgami to Azarad już dawno ogarnie wojna! A poza tym jakoś wątpię, żeby w tych zapisakch było cokolwiek na temat interesujących nas rzeczy.
-No nie wiem, ale jeśli chodzi ci o zrobienie przerwy, to jestem za.- odparł Fristron, zatrzaskując ze zrezygnowaniem "Koronę Świata- dzieje konstelacji". -W międzyczasie możemy pomyśleć logicznie i zebrać wszystkie fakty w jedną całość.- wyjął kawałek kartki i zaczął notować. -Więc tak. Najpierw usłyszeliśmy głosy, mówiące, że zapomnienie to jedyna droga do celu, a zaraz potem Korona Swiata została zbeszczeszczona. Księżyc również zmienił kolor na czerwony, pod jej wpływem... Hmm... Możę koronę odłożmy na później, jak będziesz się bawił z tą makietą nieba, a teraz zajmiemy się tym głosem?- spytał nieugięty mag, podczas gdy Fristron leżał już na łóżku z jednym marzeniem: wyłączyć mózg. -Ciekawe czy tylko my słyszeliśmy te głosy, czy może dostarły one do wszystkich ludzi...? Bo jeżeli ten "zaszczyt" spotkał tylko nas, to to zderzenie na ulicy ne mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności...- zdołał usłyszeć jeszcze Fristron, zanim zapadł w sen.
|
28.01.2005
|
//16/17 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II// Podróż przebiegała mu dobrze. Adriel nie dawał znaku życia od kiedy oddał mu jego ciało. Najprawdopodobniej utrzymywanie kontroli nad nim oraz rzeź dokonana na statku sprawiły, że demon musiał odpocząć i nie starał się ingerować w poczynania Destero i choć jego samego nie bardzo to obchodziło, bo Adriel nie mógł mu zaszkodzić bardziej niż już to zrobił to zastanawiał się co sprawiło, że demon podjął tak nierozważne działania. Może chciał ich odciągnąć od miejsca ich poprzedniego pobytu bo Destero odkrył w końcu coś, za pomocą czego mógłby się pozbyć demona raz na zawsze?... nie... to nie mogło być to. Adriel strał się uwolnić z tej nędznej egzystencji w równym stopniu co on i nie przepuściłby takiej okazji gdyby się nadarzyła... Czyżby więc ta okazja miała nadarzyć się tutaj... W Ervandorze? Nie... Demon nie pozwoliłby sobie na stratę kontroli nad jego ciałem w takim momencie. Powód musiał być inny i Destero miał zamiar dowiedzieć się jaki. Po kilku dniach szybkiego marszu, przerywanego jedynie krótkimi odpoczynkami na posiłek i klikugodzinny sen Destero dotarł do podnóży masywu górskiego Mak Kordal. Masyw był stosunkowo młody i bogaty w surowce naturalne toteż Hale Krasnoludów znajdujące się w jego głębiach czerpały wielkie zyski z wydobycia rudy i handlu nią. Wiadomo, że krasnoludy są wielce utalentowanymi rzemieślnikami i dlatego właśnie były jedyną nacją (oprócz grabarzy), która czerpała wielkie zyski z wojny jako dostawcy broni dla Wschodniego i Zachodniego Ervandoru. Borodaty lud starał się zachować neutralność za wszelką cenę.Destero odnalazł szlak handlowy prowadzący po mniej stromych zboaczach gór i ruszył nim w kierunku siedziby krasnoludów. Nie miał zamiaru zatrzymywać się w ich domu a jedynie zakupić kilka rzeczy mogących przydać mu się na podróż. Poprawił opaskę na oczy, "spojrzał" na krwistoczerowny księżyc i ruszył w drogę. Szlak handlowy wykuty w skale przez krasnoludzkich architektów sprawiał, że Destero przebył pierwszego dnia podróży przez Mak Kordal niemal taką samą odległość jak gdyby wędrował po równinach. Dzięki swym umiejętnością psionicznym nie musiał odpoczywać wiele. Wiedział, że ograniczenia ciała wynikają w dużej mierze z ograniczeń jakie nakłada na nie umysł. Jego niezwykła profesja pozwalała mu na usunięcie lub ominięcie niektórych z tych barier i choć nie był mocno umięśniony to potrafił wyciągnąć ze swego ciała więcej niż każdy człowiek byłby w stanie, toteż jednego dnia przebył piechotą niemal taką odległość jak zwykły człowiek konno i dotarł do wrót Mak Kordal - Wielkich Hal Krasnoludów.
|
28.01.2005
|
//18/21 Blossonthal// Po cało dniowej tułaczce z kupcami, Drag dowlókł się w pobliże Rockdale. Karawana rozbiła obóz. Było już z deka ciemno. Czerwona poświata zaczynała powoli pokazywać swe kolory czerwieni. Drag odkupił od kupców konia i zgodnie ze wskazówkami ruszył do wybrzeża, a następnie plażą w kierunku Southheaven. Tam znalazł kolejnych kupców i ruszył z nimi do Azarad. Po trzech dniach wędrówki kareta kupców dowlekła się do celu i zatrzymała się na środku rynku. Łowca wyszedł z niej pewnym krokiem i rozejrzał się po placu. Zapłacił tragażom za podwiezienie i ruszył w poszukiwaniu jakiejś karczmy. Przemierzając miasto, rozglądał się na boki wypatrując potencjalnych kieszonkowców i innych rabusiów. Droga po której kroczył była brukowana, ale pokryta pomyjami i resztkami jedzenia. Pod nogami plątały mu się koty, których nie był wstanie od siebie odpędzić. Łasiły się do jego butów i miałczały głośno. Po przejściu kilkuset stóp, szło za nim całkiem spore stado 20 kotów, drąc się okropnie. Uszy mu już pękały od tego. Wyjął z kieszeni kawałek mięsa jaki mu pozostał i rzucił go na bruk. Koty natychmiast rzuciły się na padlinę, a Drag spokojnie oddalił się w głąb krętych uliczek. Po paru chwilach znalazł gospodę "Pod Czarnym Nożem". Wszedł do środka i zamówił sobie kolacje przy barze. Widok nowego gościa ubranego w smoczy płaszcz zbudził lekkie zdziwienie gości karczmy, ale nikt sie tym nie przejął zabardzo, ponieważ w ciągu ostatnich dni pojawiło się w mieście wiele nowych twarzy dziwnych osób.
|
28.01.2005
|
//18 Blossonthal Jednak już po chwili drzwi otworzyły się. Do środka weszła Kara.
- Witaj Fristronie. I ty Bubeuszu. Miałam nadzieję, że was tu spotkam.
Nie wiedzieć czemu, we Fristronie zbudził się strach, wręcz panika.
- Witaj Karo - wystękał oszołomiony.
Bubeusz przyglądał jej się uważnie. Tymczasem Kara sprowadziła rozmowy na to, co aktualnie dzieje się w AvLee. Strach Fristrona powoli mijał, ba, zamienił się w zaufanie. Kiedy Kara rzekła "Muszę już iść. Dobranoc" pogrążony był w błogim nastroju. Jednak gdy kroki czarodziejki ucichły Bubeusz wybuchnął:
- Jeszcze trochę i byś jej wyśpiewał o naszym niegodnym zaufania zresztą zapewne rozmówcy wieczornym! Musiałeś tak paplać? Czemu jesteś taki łatwowierny?!
- Hę? - zdumiał się Fristron
- Ona cię otumania! Nie widzisz tego?
- Nie. Jest po prostu miła. Zazdrościsz?
- Ani mi to w głowie.
- Więc...?
- Więc co?
- Więc co na mnie wrzeszczysz?! - wybuchnął Fristron.
- Nieważne. Kto wie, może się mylę. Ale ten maślany wzrok, jakim cię traktuje...
I Bubeusz z godną miną wyszedł. *
19 Blossonthal// Fristron wstał wcześnie rano. Wziął do ręki księgę i zaczął ją przeszukiwać. W końcu znalazł odpowiedni temat (w rozdziale "Wpływ na Konstelację" był to temat "Zmiany"). Przejrzał tam i znalazł dopisek: [i:9c168c9b06]"Korona Świata należy do najpotężniejszych konstelacji. Diadem umacnia jej astralną pozycję. Do zmiany wyglądu konstelacji potrzebne są najsilniejsze czary i artefakty, które tworzą razem Ołtarz Zmian. Oprócz tego trzeba odprawić Rytuał Spaczenia, który wymaga Eliksiru Nowego Świata i trzech innych artefaktów, oraz około dwunastu strumieni many naraz. Dlatego zmianę, spaczenie, bądź zniszczenie Korony uważa się powszechnie za niemożliwe. Artefakty Ołtarzu Zmian:
- Amulet Zapomnienia
- Amulet Życia
- Amulet Śmierci
- Złota Różdżka
- Szkło Gwiazd
- Armata Świętego
- Fiolka Zmiany Składniki Eliksiru Nowego Świata:
- Ogon chimery
- Ręka strzygi
- Skóra nagi
- Skrzydło wywerny Artefakty konieczne do Rytuału Spaczenia:
- Amulet Amnezji
- Miecz Herezji
- Światło Życia"[/i:9c168c9b06] Fristron przepisał ten tekst dwukrotnie. Dla siebie i dla Bubeusza. Po chwili obudził towarzysza i bez słowa dał mu kartkę. Oczy Bubeusza biegały wte i wewte. Kiedy skończył czytać, otworzył szeroko usta, zamknął je i ponownie otworzył.
- Znalazłeś wszystko! Niemal.
- Mhm. Nie wiemy jeszcze o czasie i miejscu w którym należy ustawić Ołtarz Zmian i odprawić Rytuał Spaczenia.
- A nawet jak się dowiemy, nie będziemy wiedzieć, kto zebrał to wszystko.
- Niewielu jest takich, którzy wytrzymaliby dwanaście strumieni many naraz.
- W sumie... * Kara wzniosła kielich. W środku lśniło czerwone wino... lecz czy to było wino?
- Za naszych magów! - krzyknęła. Dregnor zachichotał z uciechy.
|
28.01.2005
|
//17 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II// Wrota wejściowe Mak Kordal wznosiły się monumentalnie na niemal dwudziestometrową wysokość klifu, w którym zostały wykute. Gdyby był do tego zdolny, Destero z pewnością zamarłby pełen podziwu na ich widok. Ich kształt był prosty i praktyczny, jak na brodaty lud przystało, ale mithrilowe zdobienia wtopione w skałę, przedstawiające obraz jakiejś wielkiej bitwy pomiędzy krasnoludami i hordą orków, nadawały im majestatu charakterystycznego dla elfiego ludu. Jednak było coś co burzyło ten cud architektury. Obraz grozy i śmierci pośród grupy kilkuset ludzi, którzy obozowali przed majestatycznymi wrotami. Destero od razu zauważył, że była to kolejna grupa uchodźców. Zniszczone ubrania, wiele kobiet i dzieci, mało dobytku. Wszystko to wskazywało na to, że ci ludzie przed czymś uciekali... i to w pośpiechu. Wiedział, że Ervandor ogarnia wojna, ale nie znał jej zasięgu i źródła, a wszystkie informacje mogły okazać się cenne gdy nie wiedziało się praktycznie nic... nawet informacje zaczerpnięte od grupy wieśniaków bez dachu nad głową. Nie chcąc tracić czasu Destero ruszył w stronę zbitej gromadki mężczyzn, która żywo nad czymś dyskutowała klnąc przy tym niesamowicie. Psionik zatrzymał się kilkanaście kroków od nich i zaczął słuchać:
Parszywe brodacze! - warczał ochryple przysadzisty i wąsaty mężczyzna - Powiadam wam. Własne matki by na śmierć posłali gdyby tylko mogli zostać w tych swoich norach grzebiąc za kamykami.-Ano! Dobrze prawisz! - krzyknął grubo inny, wyższy ale równie opływowych kształtów chłop - A słyszałem ja od mego dziada jak to brodacze wiały z gór ku nizinom! Ku nam pomocy
szukając! Bo orki im tyłki ostro pocięły i z tych nor popędziły!
-Sami widzita! - zaczął znowu wąsaty - Parszywe karły! Za grosz wdzięczności. Kiedyś to my im tyłki wyratowali a tera to oni nas do wiatru wystawiają jak i nam jej trza!
-Ba! - zaczął inny z grupki - A na nich szło tylko stado jakiś zielonoskórych orków! Kto by się tam takich bał! Tchórzliwe pokurcze! Na nas cała zachodnia armia uderzyła!
Destero uchwycił tą istotną informację. Zachodnia? Przecież na zachodzie w dalszym ciągu jest Ervandor... wojna domowa?
-Dobrze prawisz! - warknął wąsacz - Tera to powinniśmy sobie pomóc właśnie, a nie te brodacze po jaskiniach łażą i się chowają! Poza tym słyszałżem, że to nie były orki wtedy a tchórzliwe chochliki powiadam wam! - Grupa ryknęła donośnym śmiechem - Te brodacze uciekły przed śmierdzącymi chochlikami!
-Tym bardziej zjednoczenia nam trza! - krzyknął inny - Gdybyśmy mieli po swej stronie jedynych wytwórców oręża w Ervandorze to zwycięstwo nasze by było, a tak wiać musieliśmy z Rockdale!
-Wielu zostało - zauważył jeden z mężczyzn cicho - może my też powinniśmy wracać?
-Ba! - wrzasnął mu w twarz wąsacz - Życie ci niemiłe?! Tamci już straceni są! Jeśli nie pomogą na krasnoludy to niechybnie koniec nas czeka! A te wąsacze nie chcą o tym słyszeć!
-Przecież mówiłeś, że się tu ukryjemy. - zauważył z podejrzliwą nutką w głosie wysoki typ - Czyżbyś zamierzał wracać i im pomóc? - w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.
-Ba! - odwarknął trochę ciszej mężczyzna - Nie mieliby my szans a ten głupiec Breanon ucieka z wojskami na wschód! Do Damarys!
-Krasnoludy nie pomogą - podjął najcichszy mężczyzna - może powinniśmy znowu pomyśleć o ich propozycji?
-Głupiś?! Widziałżeś jak się patrzyły na nasze baby?! - Wąsacz łypnął groźnie na wszystkie strony - Już wy wiecie co by się stało gdyby my je zostawili tu wraz z dziećmi. Karły pewnikiem dość już mają swych włochatych bab! - ryknął śmiechem starając się rozluźnić atmosferę w tej ciężkiej chwili.
-Może nie kłamali mówiąc, że nie ma już miejsca po tym jak przyjęli kobiety i dzieci z Thistledown? - Może faktycznie powinniśmy...
-Głupi! Oni chcą naszych bab! Thistledown i Raythorn są kompletnie spalone! Nie ostał się kamień na kamieniu! Wszyscy wycięci w pień! - Krzyczał mężczyzna ale jego głos zdradzał lekką niepewność - powiadam wam. Musimy udać się teraz do Aldermanu a stamtąd na południe. Podobno niektórzy z wschodnich miast już tak robią. Dyskusja ciągnęła się tak jeszcze bardzo długo, ale kiedy Destero zauważył, że ogranicza się ona w większym stopniu do ubliżania krasnoludom postanowił ponownie wyruszyć w drogę. Zostawił za sobą obóz uchodźców i ruszył na północny zachód przez masyw Mak Kordal. *** Jeszcze tej samej nocy Destero dotarł do zachodnich zboczy Mak Kordal. Widział w dole sporą gromadę zrobionych z drewna i kamieni domostw nazywanych Rockdale. Miasteczko usytuowane było w pagórkowatym rejonie toteż w miarę dobra było obrona przed okolicznymi bandami zbójców. Destero zauważył, że niektóre domy są opuszczone. Przypomniał mu się obraz uchodźców z dzisiejszego dnia. Analizując informacje wieśniaków nie mógł być pewien co do ich autentyczności toteż postanowił sprawdzić je na własną rękę. Zaczynał w końcu odczuwać zmęczenie, ale przed odpoczynkiem musiał zrobić jeszcze jedną rzecz. Stanął wyprostowany i uspokoił oddech. Jego ręce powędrowały ku kapturowi. Odchylił go i poczuł jak górski wiatr owiewa jego z pozoru młodą twarz i szarpie krótko przystrzyżone czarne włosy... Opaska zsunęła się z oczu i czerwień nocy rozświetliły dwa jeszcze czerwieńsze punkty. Wszystko stało się dla niego widoczne jak na dłoni. Usunął siłą woli barierę odpowiedzialną za zdolności jego widzenia... Ujrzał to wszystko w jednej chwili:
Spalona forteca której martwi rezydenci stali się ucztą dla stada kruków. Grupa kilkuset osób uciekająca przed olbrzymią armią na wschód. Spostrzegł też oddział około dwóch tysięcy żołnierzy kierujące się na Rockdale... armia zachodu się podzieliła.
Destero osunął się na kolana po wykorzystaniu ciężkiej w kontrolowaniu umiejętności... zataczał się chwilę i po chwili padł zemdlony.
|
28.01.2005
|
//19 Blossonthal// -Nadal nie mogę uwierzyć, że tak po prostu wszystko znalazłeś...-
-Widzisz, ma się tą intuicję... Hehe.-
-Ale tak po prostu wszystko było wypisane? To skąd niby wiadomo, że to działa, skoro powszechnie niemożliwe jest sprawdzić?-
-Masz jakiś lepszy pomysł?- wypalił Fristron, lekko zdenerwowany niedowierzaniem Bubeusza.
-Eeee... Hmm... No to jeszcze raz. Na tej swojej makiecie chcesz odtworzyć spaczenie Korony, czy tak?-
-Tak.
-Używając do tego tych wszystkich składników?-
-Nie, no co ty, jakbyś czytał instrukcję obsługi tej makiety, byś wiedział... Wystarczy zaklęcie.
-Aha, czyli jak znajdziemy się w odpowiednim czasie i miejscu i wtedy wypowiesz inkantację, to makieta pokaże nam, co się działo na niebie?
-No mniej więcej. Taka przynajmniej jest teoria.- odrzekł Fristron.
-Czyli nie znaleźliśmy w sumie tego, co nas interesowało, ale zawsze jakaś wzmianka.- podsumował Bubeusz. -No to szukamy dalej... Podbiegli do księgi, lecz Bubeusz pierwszy złapał za "Koronę Świata - dzieje konstelacji".
-To ty sobie poczytaj, a ja skoczę na chwilkę na dół.- rzucił Fristron i ruszył do drzwi.
-Tylko uważaj na Karę! Nie ufaj jej!- krzyknął za nim starszy czarodziej, lecz tamten był już na schodach.
"Ehhh... Ciężkie jest życie czarodzieja..."- westchnął Bubeusz i już miał zanurzyć nos w księdze, gdy zobaczył numer strony, na której opisany był rytuał spaczenia korony: 609. "Zaraz, gdzie ja widziałem tą liczbę? Chyba nie na loterii..."- pomyślał, lecz zaraz o tym zapomniał, zaczynając lekturę. Przejrzał parę kartek i nagle go olśniło.
-Eurekaa!- wykrzyknął i wybiegł z pokoju. Oczywiście zderzył się z Fristronem na zakręcie. Upadli i ten drugi o mało nie stoczył się z powrotem schodami.
-Słuchaj, wiem, jak sprawdzić, kto spaczył Koronę!- krzyknął Bubeusz, zamiast przeprosić za stłuczkę.
-Słuchaj, wiem, gdzie był odprawiony rytuał!- krzyknął Fristron równocześnie. Pobiegli do pokoju Bubeusza, który był tymczasowo "pracownią" i usiedli podekscytowani na łóżku.
-Wyobraź sobie, że Kara powiedziała mi, że rytuał był odprawiony w Lesie Grifith i tam właśnie się udamy w celu odtworzenia na makiecie spaczenia Korony!- rzekł Fristron i dodał: -Ale to jutro, a co Ty znalazłeś?
-No ja w zasadzie nic nie znalazłem, tylko sobie przypomniałem zaklęcie, które pozwoli nam zobaczyć winowajcę!-
-Niemożliwe! Jak?-
-To znaczy prawdopodobnie wskaże nam winowajcę. Bo to jest tak, że rzucam zaklęcie na księgę i pokazują mi się osoby, które ją czytały.
-No to na co jeszcze czekasz? Dajesz!- Na te słowa Bubeusz wstał i podniósł ręce na książkę. Przed chwilę stał tak w skupieniu, aż wreszcie wyrzucił krótkie zdanie i z rąk trzymanych nad księgą wytrysnęły srebrne błyskawice, uderzając w stronnicę nr 609 i wzniecając tumany dymu. Bubeusz opadł na łóżko.
-Chyba jej nie zniszczyłeś!?- wykrzyknął Fristron, patrząc w przerażeniu na pokryty nieprzeniknionym dymem stół, na którym jeszcze przed sekundą leżała "Korona Świata- dzieje konstelacji". Nagle dym zaczął się formować w postać, która przybrała kształty starego maga, w wielkim kapeluszu.
-O! To ja!-
Następnie dym uformował się w kształt do złudzenia przypominający Fristrona.
-Pokaże cztery osoby, tak więc teraz powinien być albo astronom, albo Ten.- rzekł Bubeusz
-A co, jeśli astronom będzie tak podobny do Tego, że nie dojrzymy kto jest kto?- spytał Fristron, lecz Bubeusz nie zdążył odpowiedzieć, bo oniemiał z wrażenia. Fristron spojrzał szybko na dym i z otwartych ust wyleciało mu jedno słowo:
-Kara! Dym pokazał potem astronoma i się rozwiał, ukazując księgę w nienaruszonym stanie.
-Fatalnie! Nie dość, że nie wiemy, jak wygląda Ten, to jeszcze wiemy, że Kara buszowała po naszym pokoju, jak poszliśmy "Pod Ciekawskiego Rumaka"!- powiedział Bubeusz, zły, że tak się sprawy potoczyły. -Wiesz, mam takie wrażenie, że ona coś od nas chce. Zajrzała tutaj, aby się dowiedzieć, czego szukamy, a teraz próbuje nas wywieść w pole tymi swoimi....
-Przestań bzdury gadać, ona chce tylko pomóc...- przerwał mu Fristron.
-Jakoś mnie nie przekonuje ten argument, włamała się do pokoju, żeby pomóc. A poza tym ciężko mi uwierzyć, że tak nagle ją oświeciło i odkryła, gdzie miało miejsce takie tajemnicze wydarzenie.-
-Może coś w tym jest... Ale to nie zmienia faktu, że pójdziemy tam jutro!-
-Owszem, pójdziemy, ale zachowamy należytą ostrożność.-
|
28.01.2005
|
//18 Blossonthal (Kwiecień) 1276 ery II// Dotarcie do Harrow zabrało Klaangowi kilka ładnych dni. Topór zawieszony na plecach ciążył niemiłosiernie zmęczonemu barbarzyńcy. Zbliżała się noc, choć Klaang wiedział, że i tej nocy, nie pamiętał której to już z rzędu, nie będzie dobrze spał. „Zapomnienie to jedyna droga do celu...”. Cóż u licha mogły znaczyć te słowa, które słyszał w swoich koszmarach.
- Oran... chodź tutaj... – wysapał cicho – Zbliżamy się do osady, a nie chcemy nikogo przestraszyć, prawda?
Pies natychmiast wyrównał krok ze swym panem. Nauczeni doświadczeniem wiedzieli, że ponad dwumetrowy barbarzyńca w towarzystwie ogromnego psa, nigdy nie są mile widzianymi gośćmi. Klaang mocniej zacisnął pas, na którym wisiał jego topór i wolnym krokiem zaczął iść w stronę osady.
- Stój obcy! Kim jesteś i czego chcesz – usłyszał wołanie, kiedy zbliżył się do zabudowań na odległość rzutu kamieniem. Klaang rozejrzał się wokół. Zamrugał ze zdziwieniem oczami, bo nie widział nikogo, kto mógłby wołać. Kiedy jednak podszedł bliżej zobaczył Kilku hobbitów z mieczami gotowymi do walki. Jeden z nich, najwyraźniej dowódca krzyknął znowu:
- Jaki masz interes w Harrow? Mów, albo odejdź w swoją stronę.
Klaang spojrzał zdziwiony na mały oddział hobbitów. Najwyższy z nich nie sięgał mu nawet do pasa, a mimo to gotowi byli z nim walczyć, gdyby okazał się zagrożeniem. Oran spojrzał tylko na swojego pana, jakby z pytaniem czy nie życzy sobie on „oczyszczenia drogi”, ale Klaang położył mu rękę na karku, co jak zwykle znaczyło, że sam sobie poradzi. Oran usiadł zatem i przyglądał się wszystkiemu ze znudzeniem.
- Jestem podróżnym. Zmierzam do Smallwood za Lasem Griffith, a w Harrow chciałem się jedynie posilić i odpocząć. -–odpowiedział spokojnie Klaang – A kto pyta?
- Jestem Fordo Gabbins, dowódca straży Harrow. Jeśli zamierzasz sprawiać problemy, to wiedz, że do miasta nie wejdziesz bez walki.
- Jak mam ci zatem udowodnić, że nie mam złych zamiarów? – spytał Klaang rozbawiony nie widząc w całym, uzbrojonym oddziale najmniejszego zagrożenia.
Oddaj zatem broń jaką nosisz, a wejdziesz do osady jako nasz gość.
- Niech więc i tak będzie. – odparł barbarzyńca i kilkoma ruchami odłożył całą swoją broń na ziemię co wywołało u hobbitów wytrzeszcz oczu ze zdumienia.
- Wszyscy wiemy, że walka nie byłaby dla was zacni niziołkowie dobrym rozwiązaniem. Szanuję wasze prawo i oddam wam broń, ale pod jednym warunkiem.
- Ja... jakim...? – spytał z głupkowatą miną dowódca straży, nadal nie wierząc w to co się działo
– Możecie mi zabrać całą moją broń, ale mojego topora nawet z oczu stracić nie mogę. O ile go uniesiecie, rzecz jasna. Czy to rozumiesz mości niziołku? – spytał Klaang, dziękując opatrzności za to, że kaptur zasłania mu twarz, bo walczył ze sobą by nie wybuchnąćnąć śmiechem.
- Rozumiem – odparł Fordo Gabbins, dowódca straży chowając miecz ze zrezygnowaniem – Będzie jak chcesz, ale powiedz mi jedno. Dlaczego to robisz? Dajesz się rozbroić hobbitowi?
- BO GŁODNY JESTEM I NA PYSK LECĘ ZE ZMĘCZENIA – ryknął Klaang zanosząc się tubalnym śmiechem. Odpowiedź barbarzyńcy była tak rozbrajająca, że po chwili hobbici również chichotali oddając Klaangowi jego broń. Tej nocy Klaang spał jak dziecko.
|
29.01.2005
|
//20 Blossonthal// Fristron i Bubeusz mknęli przez łąki i pola. Wyszli z samego rana, ale i tak mieli trzydzieści mil do skraju lasu. A miejsce odpowiednie na obejrzenie, jak zmieniała się Korona było zapewne w samym sercu Grifith. Fristron mknął jak konik polny, Bubeusz ciężko stawiał kroki.
Nocą obozowali tuż nad skrajem lasu, zgodnie z wyliczeniami. Grifith zdawało się wyciągać po nich swoje liczne gałęzie. Bubeusz nagle zobaczył parę oczu, ślędzących ich zza krzaka. Wstał i spróbował zajść zwiadowcę od tyłu. Znalazł tam jednak tylko wspaniałe miejsce. Poszukiwany umknął.
Następnego dnia ruszyli jeszcze przed świtem. Weszli do puszczy i szli powoli. Nagle Bubeusz wyczuł silnie emanującą energie magiczną. Fristron też ją poczuł i pomyślał, że to Kara na nich czeka.
Na środku polany leżał martwy jednorożec i połamany ent. Wyglądało na to, że ent próbował bronić jednoroga i oboje zginęli. Fristron wysunął się z wyciągniętą różdżką.
- Kara! - zawołał - Kara! Jesteś tu?
- Daj spokój! - fuknął na niego Bubeusz - Lepiej patrzeć! Zaraz odtworzymy spaczenie!
- Chyba żartujesz - rzekła Kara. Wyszła do nich od południa. Z drugiej strony szedł Dregnor, pomocnik czarodziejki.
Jednak sama Kara nie wyglądała jak druidka. Prędzej jak mroczna kapłanka trzeciego stopnia wtajemniczenia. Czarny, ciasny kostium. I medalion z wyrytym czerwonym Diademem.
- Żartuję? - zdziwił się Bubeusz - Co masz na myśli?
Zamiast odpowiedzi do uszu wlał się krzyk. Dźwięczny krzyk, który ich ogłuszył i zamroczył. Przez oszołomiony mózg przedarła się jedna myśl : "Bruxa!" Kara zaczęła biec. Skoczyła na nich. Wtedy Fristron i Bubeusz naraz rzucili na nią Odpechnięcie. Mogli się na to zdobyć, gdyż na Dregnorze siedział Hellburn.
Kara natychmiast zorientowała się w sytuacji. Okazała się jednak jeszcze bardziej niebezpieczna od Dregnora. Kara była Nosferatu. Skoczyła na Fristrona przełamując astralną obronę maga. Przygwoździła go do ziemi. Poczuła smak krwi... silne Trzęsienie Ziemi w połączeniu z Rozkładem sprawiły, że Kara zleciała z ofiary i zaczęła natychmiast gnić. Bubeusz uratował Fristrona.
Jednak sytuacja z tyłu nie wyglądała różowo. Hellburn przegrywał z Dregnorem i tracił zmysły od krzyku skierowanego tylko w niego. Magowie rzucili się na ratunek. Dregnor uległ przewadze liczebnej...
Fristron zasłabł. Kara, oszpecona, dalej istniała. Amulet Spaczonego Diademu lśnił w poświacie miesiąca. Kara rzuciła ostatni krzyk i Bubeusz trafił ją Odesłaniem. Upadła i utraciła swój drugi żywot.
Teraz należało zająć się ofiarą. Rana nie była groźna. Kara nie zmieniała Fristrona w wampira. Chciała go zabić. Taki miała rozkaz.
|
29.01.2005
|
//22 Blossonthal// Było już po północy. Drag jeszcze raz przeczytał list od posłańca króla, zapłacił za posiłek i ruszył na zamek. Wychodząc z karczmy zachaczył o jakiegoś łazęge, który próbował wyciągnąć mu sakiewke. Gdy tylko Drag przyłożył mu miecz do szyji, natychmiast zaniechał tego. Po ciemych i krętych ulicach poruszał się ostrożnie. Jeszcze nigdy nie był w tym mieście, więc rozglądał się dookoła. Po parunastu minutach doszedł do bram zamku głównego. Fosa służyła bardziej za ozdobę niż fortyfikacje, ze względu na rosnące w niej lilie wodne i inne rośliny starannie pielęgnowane. Przed bramą pokazał strażnikowi papier. Kazano mu zaczekać. Po chwili wpuszczono go. Szedł w eskorcie dwóch żołnierzy, którzy prowadzili go do króla. Poruszenie nastało wśród służby, gdyż człowiek, którego prowadzili miał zgładzić smoka. Spodziewali się raczej jakiejś kompani najemniko-łowco-smoków, a tymczasem był tu tylko jeden człowiek.
|
29.01.2005
|
Od 14 do 18 Blossonthal Droga wydawała się dłuższa niż było na mapie, nekromanty nie ruszały ani piękne tereny rozciągające się pod nim ani spalone, opustoszałe wioski, których mieszkańcy uciekli w obawie przed wojskami przeciwnika. Mijał fort Damarys, który wydawał się ostatnią linią ratunku dla Azadaru i króla.
Leciał kilka dni aż w końcu doleciał do wioski Morngram. Zatrzymał się tam na chwilę, aby zapytać o drogę i tym podobne, po czym ruszył dalej na koniu a smoka odesłał do domu. Po dniu drogi dojechał wreszcie do wrót Azadaru a gdy pokazał depeszę strażnicy wpuścili go bez większych problemów. Przed bramą pałacu stało pełno rożnych magów, czarodziei, szamanów. Nie zwracając na nich uwagi stanął w kolejce bez słowa.
|
29.01.2005
|
//20 Blossonthal// Bubeusz podszedł do siedzącego i zmęczonego walką ifryta, pomógł mu wstać.
- Dzięki za pomoc - mruknął Hellburn.
- Skąd tu się wzięłeś ?! - zapytał dysząc Friston.
- Śledziłem was odkąd rozstaliśmy się na ulicy. Musiałem mieć pewność...
- Pewność że - zapytał podejżliwie Mag z AvLee.
- Pewność że mam do czynienia z doświadczonymi czarodziejami a nie nowicjuszami - dokończył Łowca głów.
- Pfff - burnkął Bubeusz - my nowicjuszami ? dobre sobie...
Hellburn zamilkł. Wbił wzrok w trawę i zaczął nad czymś rozmyślać. Friston wziął Bubeusza na bok i zaczęli cicho rozmawiać.
- Coś mi tu śmierdzi - szepnął Friston - Jakoś dziwnie wrogo jest do nas nastawiony ale nam pomaga...
- To może być haczyk - odszepnął Biały Mag.
- Może... hmm... śledził nas... powinniśmy go zauważyć... trzeba zachować do niego dystans i być ostrożnym...
Bubeusz skinał głową na potwierdzenie. Wrócili do Ifryta, który nadal wpatrywał się pustym wzrokiem w trawę. Odpoczęli chwilę i postanowili wracać do miasta. Na przodzie szli obaj magowie, za nimi Hell. Prowadzili poważną konwersację na temat konstelacji... nagle Bubeusz zatrzymał się i popatrzył blado na maga z Avlee.
- Wziąłeś amulet!! - krzyknął.
- Nie, myślałem, że ty go masz ! - odpowiedział ze zdziwieniem w głosie Friston. Popatrzyli na siebie porozumiewawczo po czym spojrzeli do tyłu. Ifryta już nie było...
|
30.01.2005
|
//18 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II// Poczuł szarpnięcie...
-Myślisz, że nie żyje? - głos wydawał się znajomy
-Nie - odezwał się ktoś grubym ochrypłym głosem - oddycha.
-Ślepy? - powtórzył pierwszy mężczyzna - Zobaczcie na opaskę na oczach.
-Zdejmij ją przekonamy się...
Destero spiął mięśnie na te słowa. Natychmiast usunął wszelkie bariery mentalne przygotowując się na walkę:
-Zostaw go - powiedział ochrypły - Nie mamy na to czasu. Armia zachodnia kieruje się na Rockdale i nie możemy tracić czasu na takich jak on jeśli chcemy ich ostrzec w czas.
-Co prawda to prawda... jak myślisz? dokąd pójdziemy...
Mężczyzna urwał nagle gdy dłoń Destero wystrzeliła w zatrważającym tępie w stronę jego gardła i zacisnęła się na nim ze straszliwą siłą. Pozostali dwaj mężczyźni odskoczyli przerażeni widząc wybałuszone z braku tlenu oczy swego towarzysza. Dał się słyszeć trzask kości i mężczyzna trzymany przez Destero padł na ziemię z roztrzaskaną tchawicą:
-Bogowie! - wrzasnął przysadzisty i wąsaty - Jolee! Zabiłeś Jolee'ego bydlaku!
Destero podniósł się spokojnie nie zważając na pełne przerażenia krzyki. Zobaczył jak jeden z mężczyzn wyciągnął widły, a drugi prosty i zardzewiały miecz. Obydwoje trzymali broń nieporadnie jak dzieci i gdyby mógł Destero z pewnością parsknąłby śmiechem na ten widok.
-Jest bez broni - warknął mężczyzna z widłami - zabijmy bydlaka!
-Zapłacisz za Jolee'ego śmieciu!
Mężczyzna z widłami rzucił się na Destero unosząc broń nad głową i szarżując prosto na niego. Destero nie chciał ich zabijać.... musiał się pożywić po użyciu umiejętności z ostatniej nocy. Wyciągnął ręce przed siebie, kierując je w obydwu biegnących już na niego mężczyzn. Z długich rękawów jego płaszcza wyleciały malutkie pociski, które trafiły obydwóch przeciwników w rzepki kolanowe. Mężczyźni zwalili się na ziemię w mgnieniu oka klnąc i krzycząc straszliwie. Destero zdjął powolnym ruchem opaskę z oczu, a mężczyźni natychmiast przestali się szamotać. Wyraz wściekłości na ich twarzach zamienił się w przerażenie, a groźby w krzyki rozpaczy kiedy wyrwał im dusze z ciał. *** Kilka minut później Destero ze szczytu klifu obserwował olbrzymie stado ptaków kierujące się... nie... podążające za Zachodnią Armią, w jego stronę. Spojrzał na Rockdale, które było już zgubione i obrócił się na północ:
-A więc została ta droga...
Rzucił się biegiem przed siebie, kierując się pospiesznie w stronę fortu Damarys.
|
30.01.2005
|
18 Blossonthal (Kwiecień) 1276r. ery II Po długim czasie oczekiwania w kolejce doszedł do komnaty królowej, został niechętnie wpuszczony do środka, ale jednak. Królowa była w ciężkim stanie. Ledwo co zdołał się jej przyjrzeć, gdy do komnaty wszedł król. Wpadł we wściekłość na widok nekromanty.
-Czego tu chcesz Moja żona potrzebuje lekarza a nie kogoś, kto ją ożywi Wynoś się stąd albo wezwę straż.
-Królu obawiam się że to nie jest choroba, która atakuje ciało tu nie pomoże żaden lek ani żadne zioła. Tu potrzebny jest pewien amulet.
-Tak, a ty pewnie go masz przypadkowo w kieszeni i mi go odsprzedasz za małą opłatą Tak?? - wrzeszczał król.
-Nie.. Ale wiem gdzie go zdobyć i jeżeli ktoś wyruszy ze mną to go zdobędę - odpowiedział Lisz.
-Na pewno Nie pozwolę dotykać mojej żony jakiemuś szkieletowi Wynoś się stąd Straż wyprowadzić go!! - wrzasnął król a po chwili do komnaty wbiegły straże i wyprowadziły arcylisza. Mógłby ich zabić, ale wtedy król na pewno by mu nie zapłacił. Po wyjściu z pałacu wyruszył w stronę bramy wyjściowej.
|
31.01.2005
|
//20/21 Blossonthal -Wracaj tu, piekielniku!!- wrzasnął wściekły Bubeusz w stronę lasu.
-Co ty robisz, zgłupiałeś!?- zganił go Fristron. Przecież i tak cię nie posłucha, a w lesie jest pełno wilków i innych stworzeń...- urwał patrząc jak mag wykonuje jakieś dziwne ruchy swoją laską. Nagle z kryształu wystrzelił błyszczący promień i pomknął pomiędzy drzewami w głąb lasu. Rozświetlił całą pobliską okolicę, rzucając blask na mchy, pnie i krzewy, które ukryte w gąszczu nigdy jeszcze nie widziały tak mocnego światła. Przez moment w głębi lasu błysnęła malutka ognista plamka.
-Tam jesteś, psotniku! czekaj, niech no ja cię dorwę...- rzekł mściwym głosem czarodziej i zostawiając Fristrona pobiegł w las.
-Co ty robisz? Czekaj! Ranny jeszcze jestem!- krzyczał za nim Fristron, lecz zamilkł przestraszony, gdyż chmury odsłoniły czerwony księżyc w pełni, a z daleka dobiegło go echo czyyichś zawodzeń. "Wilki?!"- pomyślał mag z Avlee i wstał szybko, wyciągając broń. W czerwonym świetle księżyca zobaczył białą sylwetkę Bubeusza, mknącego między drzewami, lecz wkrótce zniknął i on. Fristron został sam na sam ze swoimi myślami. Wycie odezwało się znowu, tym razem dużo bliżej.
-Pewnie wyczuły zapach krwi...- pomyślał mag i zaczął iść w stronę miasta, żeby jak najbardziej oddalić się od zwłok Kary i jej pomocnika. Kiedy tak szedł, chmury zakryły księżyc i dookoła zapanował nieprzenikniony mrok. Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Obejrzał się gwałtownie za siebie i ujrzał wpatrzone w niego czerwone ślepia. Wilk skoczył na niego, zorientowawszy się, że został zauważony, lecz Fristron w ostatniej chwili zdołał wsadzić mu swoją laskę w zęby. Szybko wypowiedział zaklęcie i przez różdżkę przepłynęła energia, rażąc niemiłosiernie wilka, który po jakimś czasie padł oszołomiony na ziemię. Fristron odetchnął z ulgą, kiedy nagle zobaczył kolejne czerwone błyski koło niego. Szybko otoczył się aurą i począł razić wilki magicznymi strzałami, czując, że jest zbyt słaby na użycie czegoś mocniejszego. udało mu się powybijać wszystkie i wtedy zużył ostatnią czastkę mocy. Aura prysła, a Fristron padł wyczerpany na ziemię. Nagle poczuł na nodze ciepły oddech. Odskoczył przerażony i ujrzał, że pierwszy wilk otrząsnął się po elektrycznych drgawkach. Poszukał szybko wkoło siebie czegokolwiek do obrony, lecz było juz za późno. Wilk rzucił się na swoją ofiarę. Fristron skulił się i zamknął oczy, czekając na śmiertleny atak. Poczuł, jak krew obryzgała mu twarz. Usłyszał ciche charczenie wilka i szuranie w agonii łapami po ziemi. Otworzył zdziwiony oczy i ujrzał nad sobą twarz Bubeusza.
-Żyjesz?! Zyjesz?!- mag potrząsał nim energicznie.
-Żyję, żyję... Ale lepiej sprawdź.- odrzekł, nie wiedząc co się dokładnie stało.
Bubeusz zaczął opatrywać mu rany, nieustanie przepraszając, przeklinając swoją głupotę i ciągle obiecując, że już nigdy nie zrobi czegoś równie głupiego. *** 21 Blossonthal // Słońce świeciło wesoło, oblewając okolicę ciepłym blaskiem. Magiczny duet przekroczył bramy Azaradu. Magowie szli szybkim krokiem po uliczkach, rozmawiając o wydarzeniach ostatniej nocy. Bubeusz opowiedział Fristronowi, że pobiegł za ifrytem, lecz pomylił się troszkę w ocenie odległości i mimo rzucanych czarów, nie udało mu się go dogonić.
|
31.01.2005
|
//19 Blossonthal (Kwiecień)// - Te duży! – krzyknął ktoś – Czekaj!
- Do mnie mówisz dobry człowieku? – zdziwił się Klaang widząc pękatego jegomościa w zielonym kubraku, zielonych portkach i jednakowoż zielonej czapce z piórkiem, wychodzącego się zza pagórka.
- No. Mówię nie? – wyseplenił obcy – Suchaj no. Żonkil jestem. Bard. – dodał pokazując dziurawą lutnię jaką na sznurku nosił.
- W czym mogę ci pomóc? – spytał Klaang
- Te. Nie widziałeś takiego siwego, ponurego? Miecz na plecach nosi... Kamrat mój, ale gdzieś się w pobliskim lesie zaszył z tą swoją czarodziejką... Widziałeś? – seplenił obficie plując bard
- Obawiam się że nie, zacny bardzie...
- Dzięki. To ja szukam dalej... Do lasu tędy? Miłej drogi. – mruknął wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi Żonkil i poszedł w swoją stronę.
- Naprawdę dziwnych ludzi można spotkać wędrując po łąkach Alanzyr – pomyślał Klaang z rozbawieniem. Poprawił topór zawieszony na plecach i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Zgodnie z instrukcjami jakie otrzymał od hobbitów w Harrow, ruszył na północny wschód, do tajemniczego kręgu kamieni, znajdującego się nieopodal miasta..
- Pozwiedzamy zabytki, a potem pójdziemy do Azaradu, dobrze? – powiedział cicho drapiąc mocno Orana za uchem – Dowiemy się wreszcie co się dzieje z królową Demeris, bo z tego co mówili, to objawy ma niepokojąco znajome...
Po kilku godzinach marszu, Klaang zauważył dziwną rzecz. Uderzyła go... cisza. Nawet ptaki nie śpiewały.
- Chyba w dobrą stronę idziemy, przyjacielu... – mruknął Klaang pod nosem – Nawet roślinność jakaś taka dziwna się robi... – dodał patrząc na wyschnięte kikuty krzaków i spaloną słońcem (?) trawę. Kiedy wraz Oranem wyszedł na pagórek ujrzał wielki krąg czarnych kamieni. Widok ten był piękny i przerażający zarazem. Kilkumetrowe, czarne obeliski ustawione w okrąg pokryte były runami, choć ich sensu Klaang nie mógł się nawet domyślać. Przerażający natomiast był fakt, że wokół kręgu kamieni nie było najmniejszych śladów życia. Jałowa ziemia. Nic więcej. Kiedy Klaang podszedł bliżej do kręgu poczuł nieprzyjemne wibrowanie Thorrena zawieszonego na plecach. Początkowo nie zwrócił na nie uwagi, ale im bliżej podchodził do czarnych obelisków tym silniejsza była reakcja jego magicznego topora. Kiedy dotknął jednego z kamieni usłyszał szum wydawany przez broń.
- Co jest...? – spytał sam siebie zdejmując topór z pleców najszybciej jak tylko potrafił, kiedy ten, choć nie powinien, zaczął go parzyć. – Oran, zostajemy... Chyba znaleźliśmy to czego szukaliśmy – dodał w stronę psa. Odpowiedziało mu ciche warczenie.
- Tak. Ja też to czuję... Coś się zbliża.
|
31.01.2005
|
17 Blossonthal/Kwiecień MCCLXXVI roku II ery - Podjazd... - wydyszał zwiadowca - na oko dwustu pancernych ... walą prosto na nas...
- A zatem szykuje się bitka - mruknął porucznik Thamont - dobra jest wojaki... ruszać tyłki. Wozy w krąg, baby i konie w środek...
Thurvandel porwał szybko jeden z krótkich mieczy i rozsiadł się wygodnie na tyłach lazaretowego wozu. Na przeciw siedziała Elia, zapatrzona w przebiegające po niebie chmury, nic sobie nie robiąc z powszechnego zamętu, w jej oczach pojawiła się bezgraniczna obojętność.
Oficer w czarnym, posrebrzanym wamsie komenderował z siodła wielkiego bojowego rumaka. Wozy sprawnie zsunięto i połączono, zamykając wewnątrz kręgu konie, ekwipunek i co bardziej słabowitych cywilów. Pikinierzy Brola obasadzili front barykady, piki osadzając drzewcem głęboko w ziemi. Z jednego z wozów odrzucono płachtę. Na wozie jak się okazało, wieziono całkiem spory arsenał, głównie długie hakowate gizarmy i lekkie kusze. .Kusze rozdano co rozsądniejszym żołdakom, gizarmy ponasadzano na barierę wozów tak, by stanowiły zaporę dla nacierającej kawalerii. Jezdni z chorągwi porucznika sformowali się w niewielki oddzialik poza szańcem. Wszystko to zajęło raptem pięć minut. Nad gościńcem zawisło grobowe milczenie, wszyscy nasłuchiwali. Ciszę poranka przerywał jedynie beztroski świergot ptaków i szum otaczającej puszczy. W oddali nad traktem wzbił się tuman kurzu, ziemia zaczęła drżeć, obrońcy mocniej zacisnęli dłonie na drzewcach pik i rękojeściach mieczy. Wśród tumanów kurzu zaczęły majaczyć szare sylwetki jeźdźców.
- Napiąć kusze - ryknął Thamont
Biało-zielone płaszcze łopotały w szaleńczym pędzie
- Strzelać na rozkaz
Tętent zagłuszał myśli
- Piki o ziemię.
Stalowa ściana wyszczerzyła ostre kły
- Cel
Dwie kusze puściły, bełty odbiły się bez szkody.
- Wytrzymać
Skronie obrońców pokryły się zimnymi kropelkami potu.
- Strzał
Z wozów sypnęły się bełty, kilku jeźdzców stoczyło się z siodeł. Ściana dopadła barykady, gizarmy i piki bezlitośnie wbiły się w ciała wierzchowców, stal zaśpiewała dźwięcznie, powietrze przeszył dziki wrzask bólu. Masa jeźdźców naparła na szaniec. Ku przerażeniu obrońców, obok kwiku koni, krzyku ludzi i brzęku żelaza, w uszy wdarł się odgłos ten najmniej porządany. Trzask łamanego drewna. Wozy nie wytrzymały. Drewniana bariera pękła, jeźdźcy przedarli się przez zaporę, niosąc śmierć, krew i... utknęli. Nie wystarczyło impetu, by rozbić całkowicie krąg wozów. Tarczownicy Grydwika doskoczyli kłębowiska. Rozpoczęła się regularna walka na miecze i topory, jednak ostrza z trudem przechodziły przez ciężkie zbroje pancernych, a wierchowce dawały atakującym znaczną przewagę w starciu. Widząc, że sytuacja pogarsza się coraz bardziej, Thamont skoczył na pomoc wraz ze swym oddziałem kawaleri. Potyczka wrzała w najlepsze.
Thurvandel tymczasem, ogarnąwszy sytuację, skoczył na pomoc trzem wojakom, rozsuwającym tylne wozy, by wyprowadzić ze środka kręgu ludzi i konie. Przetoczyli szybko dwa wozy na bok, gdy wtedy uderzyła na nich dwójka konnych. Elf bez zastanowienia porwał najbliższą gizarmę i dał nura pod wóz, żołnierze przyparci do ściany wozu podjęli walkę. Pierwszy padł rozszczepiony ciężkim, kawaleryjskim toporem, dwóm pozostałym udało się ściągnąć z konia jednego z pancernych i przypartego do ziemi, zadźgali sztyletami, kłując na oślep pomiędzy przyłbicę, a napierśnik. Drugi jeździec nie czekając na swoją kolej, wkomponował swym toporzyskiem żołdaków w podłoże i ruszył z powrotem w środek bitewnego zamętu. Thurvandel korzystając z powszechnego braku zainteresowania jego osobą dopadł do swojego wozu i porwał z kozła swój kuferek i torbę. Po chwili zastanowienia wziął jeszcze napiętą kuszę, tak coby dla bezpieczeństwa. Ostrożnie przemknął do wozu lazaretu i zabrał swoją torbę z ekwipunkiem. Zgiełk bitwy wzmógł się. Oddział Thamonta wściekłą szarżą zdołał wypchnąć Książęcych z kręgu barykady. Piechurzy starali się zablokować wyrwę w barierze, zsuwając sąsiednie wozy. Oddział porucznika topniał w oczach. Elf nie przyglądał się dłużej potyczce. Zarzucił torbę na ramię i ruszył wzdłuż przeciwległej ściany szańca, by jak najszybciej dopaść skraju gościńca. Kilkanaście metrów dalej grupa tarczowników pod komendą Brola starała się niepostrzeżenie przeprowadzić ludzi na skraj lasu. Szło im wcale sprawie, choć niekoniecznie niepostrzeżenie. Grupa konnych wyrwała się z zamętu walki i uderzyła wprost na nich. Po krótkim ścięciu z wojakami, rozpoczęła się rzeź. Pancerni cięli każdego kto się nawinął. Piesi nie mieli szans uciec przed jeźdźcami. Zginęli wszyscy.
Widząc, że sytuacja nie jest za ciekawa, Thurvandel doskoczył gniadej klaczy, kłusującej w najlepsze wśród trupów i porozrzucanego oręża. Dotychczasowy właściciel nie wyraził sprzeciwu. Zapewne dlatego, że był martwy. Elf znalazłwszy się w siodle, ruszył dzikim cwałem ku granicy lasu. Dwaj rycerze puścili się za nim w pogoń, jednak ciężkie zbroje, znacznie opóźniały pościg. Medyk zniknął wśród leśnej gęstwiny. Tymczasem z kłębowiska podniósł się tryumfalny okrzyk. Oddział książęcy rozbił ostatecznie wozową zaporę i rozproszył obrońców, w których dopiero teraz morale całkowicie upadło. Rozpoczęli paniczną ucieczkę. Piesi nie mieli szans uciec przed jeźdźcami.
|
31.01.2005
|
//18-19 Blossonthal//
Lisz Nagash był zirytowany. Zamierzał udać się do mrocznej Dark Keep w poszukiwaniu cennego dla niego przedmiotu, a poszukiwanie leku dla królowej miało być jedynie przykrywką, która miała zwabić głupców potrzebnych mu do wykonania zadania. Oczywiście wiedział, że jeśli powinno szukać się leku na dolegliwość królowej to najlepszym miejscem gdzie można tego dokonać była właśnie Dark Keep. Nie miało to jednak znaczenia. Los królowej niewiele go obchodził, ale potężni magowie którzy przybyli do Azarad celem uleczenia królowej Demeris mogli okazać się wartościowymi sprzymierzeńcami.
-Ignoranccy głupcy - zawarczał przez zęby Nagash - Pójdę sam jeśli nie będę miał wyboru.
Dystans jaki dzielił go od pustyni Daishad nie był wcale taki daleki dzięki pewnej rzeczy, o której wiedział. Postanowił wyruszyć na północ. Najszybsza droga prowadziła z tajemniczego miejsca w pobliżu wioski niziołków Harrow. Przez całą drogę ku bramie Azaradu Nagash klnął pod adresem króla i jego ignorancji.
-Okazja na ulecznie królowej - warczał - i na dodatek możliwość zbicia fortuny.
-Fortuny?
Nagsh odwrócił czaszkę w stronę, z której dochodził głos. Stała tam kobieta... nie... nie kobieta. Nagash wyczuł to na odległość. Mieszkaniec piekielnych odmętów... wygnany czy posłany? Tak czy siak mogła stanowić godnego współpracownika... może nawet nie narzędzie w jego rękach. Postanowił obudzić jej zainteresowanie:
-I to dużej - podjął klekocząc zębami przy każdym słowie - niewyobrażalnie...
-Wystarczy - przerwała mu demonica - jestem zainteresowana liszu. Oszczędź sobie kolejnych prób kuszenia mnie. Powiedz lepiej co oferujesz.
Szczęka Nagasha wygięła się w krzywym uśmiechu.
-Wyprawa... niebezpieczna. Ja mam swoje powody, a ty możesz mieć swoje, o których nie musisz mi mówić. Wyruszamy na Daishad. -Byłam już tam. Znam trochę pustynię.
-Tym lepiej - zaklekotał lisz - będziesz cennym towarzyszem podróży. Witaj na pokładzie. Wyruszymy kiedy tylko...
-Już jestem gotowa, wynajmę jedynie konia i możemy ruszać - oznajmiła, po czym wyruszyła w poszukiwaniu odpowiedniego wierzchowca. Po chwili wróciła na czarnym koniu. Nagash nie preferował żywych koni więc ożywił sobie jakiegoś. *** Jechali przez kilkadziesiąt godzin, szybkim galopem praktycznie nie odpoczywając, aż wreszcie zauważyli wioskę Harrow.
-Gdzie teraz - spytała go demonka.
-Znam skrót.
-Ale przecież ta droga tam nie prowadzi
-Wiem. Bądź cierpliwa. Niedługo będziemy na pustyni.
-No dobra, ale mam nadzieję, że nic więcej przede mną nie ukrywasz - rzuciła z pretensją w głosie Ashanti
-Nie, nie, to ostatnia rzecz której nie wiedziałaś - odpowiedział jej nekromanta patrząc w inną stronę, aby nie kłamać jej prosto w oczy. Słońce wreszcie wzeszło a podróżnicy dojechali na wzgórze, z którego było widać wielki kamienny krąg. Wokół niego nie rosła nawet trawa. Wyglądało to tak jakby ziemia była wypalona.
|
31.01.2005
|
//18 Blossonthal 1276r. II ery Biegł na północ z zatrważającą prędkością. Nie miał zamiaru oszczędzać nowo nabytych sił. Jego płaszcz rozpostarł się na górskim wietrze, a kaptur zsunął się z głowy ukazując, młodą twarz z opaską na oczach i krótkimi czarnymi włosami. Gdyby mógł byłby wściekły... ale on nie był zdolny do żadnych uczuć. Adriel go oszukał. Wizja, którą ukazał mu demon podczas podróży statkiem do Alderman, był fałszywa. Przedmiot nie znajdował się na zachodzie, a na północy i był zagrożony. Destero przeskoczył wielkim susem głęboką przepaść i wylądował po drugiej jej stronie nawet nie zwalniając. Biegł tak bardzo długo nie czując nawet zmęczenie i choć zdawał sobie sprawę z konsekwencji jakie poniesie, gdy bariery ponownie opadną, to nie mógł się teraz zatrzymać. Gnał w błyskawicznym tępie, lawirując pomiędzy postrzępionymi skałami i przeskakując szerokie rozpadliny, zupełnie jakby były drobnymi pęknięciami. Kiedy księżyc wzniósł się nad horyzontem, oświetlając świat czerowną poświatą, on opuszczał już masyw górski Mak Kordal i kierował się nie zwolniwszy nawet w stronę Azarad. * 20 Blossonthal 1276r. II ery Rankiem drugiego dnia szleńczego sprintu Destero zaczął odczuwać zmęcznie. Mentalne bariery, które zdołał usunąć dzięki esencjom życiowym dwójki chłopów, zaczynały ponownie zapadać. Wiedział, że szukanie kolejnego posiłku nie będzie miało żadnego sensu, bo straci na to dużo czasu, a dodatkowo i tak nie zwiększy to szybkości jego podróży... Jego ręka powędrowała ku opasce na oczach. Gdy tylko delikatnie ją odchylił usłyszał złowróżbne szepty Adriela. Zignorował je i jednym szybkim ruchem zerwał kawałek materiału z twarzy. Momentalnie przystanął i zatoczył się pod siłą mentalnego szturmu demona. Jednak Adriel w dalszym ciągu był znacznie osłabiony długą podróżą z południa do Ervandoru toteż Destero oparł się atakowi i po chwili odzyskał panowanie nad ciałem. Poczuł przypływ niewiarygodnej siły w kończynach gdy rzucił się ponownie do biegu, nękany szeptami demona. * 22 Blossonthal 1276r. II ery// Cztery dni w bezustannym biegu. Destero był wycieńczony, ale jednak osiągnął cel podróży. Brama Azarad majaczyła w oddali, a mury miasta odbijały czerwoną poświatę Korony Świata i Księżyca. Wiedział, że tu znajdzie dwójkę, która, zgodnie z relacjami Adriela wiedziała gdzie znajduje się pożądany przez niego przedmiot. Medalion z wyrytym na nim symbolem w kształcie czerwonego diademu. Przypomniał sobie obraz dwójki magów, jednego w białych szatach, służącego oparciem drugiemu, mocno zranionemu. Przypomniał sobie też ich imiona... Fristron i Bubeusz. To jednak będzie musiało poczekać do momentu, aż nie wyrwie duszy z ciała przynajmniej jakiegoś nic nie wartego żebraka... ale potem ich znajdzie i namówi, siłą lub słowem, do współpracy... czyli oddania mu medalionu.
|