Oberża pod Rozbrykanym OgremBaśniowe Gawędy - "Abordaż po pomarańcze! (i inne warzywa)" |
---|
Silveres26.12.2014Post ID: 78803 |
Silveres dopiero co wrócił z misji, która zawiodła go aż nad północne granice Imperium. Jednak o niej nie wolno mi mówić, gdyż jest objęta ścisłą tajemnicą państwową (i kilkoma innymi z tą Wiewiórczego Związkiu Socjalistycznych Kaczek na czele), pod groźbą obcięcia co najmniej ogona. Przejdę jednak do rzeczy, elf wrócił do swojej ukochanej Osady, gdzie miał nadzieję wypocząć. Specjalnie na tę okazję wybłagał urlop u Komendanta - w czym niezwykle pomocny okazał się Grenaturat. Jednak już drugiego dnia wolnego do Osady zawitał... - Arr! Do czorta! - kapitan Brodobrody Junior z wielką mocą (mniej więcej taką, jaka wystarcza do przesunięcia pomarańczy dwa stopnie w lewo, gdy jesteś wiecznie pijaną sarną) pchnął drzwi Oberży. Złodziej Czasu natychmiast zwietrzył okazję, więc odwrócił głowę w kierunku kapitana, który akurat w tym momencie toczył legendarną walkę z pasem spinającym jego brzuszysko. Niestety dla kapitana, pas srodze triumfował i - mimo błagań, próśb, gróźb i jednej ofiary w postaci pluszowego koźlęcia - nie chciał ustąpić. - Powiedz, co cię tu sprowadza, przyjacielu - elf z mieszanymi uczuciami zwrócił się wreszcie do pirata, który jednak nieprzerwanie sączył swoje piwo. - Słyszysz mnie? Halo! - Muszę się pozbyć statku. Mój ojciec był piratem, jego ojciec był piratem i jego ojciec... Ten to akurat odgrywał rolę Gremlinołaja w przedszkolach - Brodobrody wyraźnie się zamyślił, by już po chwili podjąć temat - Ale ja nie chcę. Napiraciłem się przez piętnaście lat i mi wystarczy. Chciałbym zostać hodowcą pomarańczy. Dlatego muszę sprzedać statek... I w ten oto sposób dwie godziny później Silveres stał dumnie wyprostowany przy trapie prowadzącym do 'Włochatej Stopy' - pirackiego brygu. Założył kapitański kapelusz i dwie opaski, które znalazł w kajucie poprzedniego właściciela Stopy. Już wcześniej zdążył rozwiesić ulotki, teraz pozostało tylko czekać na chętnych do zaciągnięcia się. |
Irydus26.12.2014Post ID: 78804 |
Port Linkowni od dawna nie cieszył się mianem portu ruchliwego. Statki przybijały na tyle rzadko, że informacja o pojawieniu się nowego natychmiast rozniosła się pocztą pantoflową między mieszkańcami Imperium. Było to wszak niecodzienne zjawisko, zwłaszcza, że statek przyozdabiała charakterystyczna flaga. Obecność statku pod Regnańską banderą nie wróżyła nic dobrego, toteż z niedoboru gwardzistów, Irydus musiał się sam pofatygować do portu. - Eeech, przeklęty Silv, ciągle gdzieś wyjeżdża, jakby mało problemów na miejscu było... - mruczał pod nosem niezadowolony Kapitan Gwardii. Narzekanie było stałym elementem dnia pracy Irydusa. Teoretycznie po kimś takim, oczekiwałoby się przynajmniej odrobiny zrozumienia, w końcu sam zezwolił na urlop podwładnego, mimo to Irydus zupełnie się tym nie przejmował i narzekał na co się dało, a ta sytuacja idealnie się do tego nadawała. Statek prezentował się całkiem przyzwoicie, jak na piracką łajbę. Dwa maszty prezentowały się całkiem okazale, a kolorowe łaty na białych żaglach dodawały okrętowi niecodziennego uroku. Widać było, że to statek z dużym doświadczeniem, także bojowym. Osmalone, od wystrzałów dział, burty gdzieniegdzie naruszone były wgnieceniami. Wbrew jednak plotkom na maszcie nie powiewała piracka Jolly Roger lecz charakterystyczna raczej dla lokalnych okrętów, czerwono-czarna, bandera Jaskini Behemota. Przy trapie stał jegomość w ozdobnym kapeluszu kapitana z dwoma opaskami na oczach. Nie był to jednak, dobrze znany Irydusowi, Admirał Tarband. - Co u licha?! Jak ten popapraniec cokolwiek widzi przez te swoje opaski? - zapytał sam siebie Irydus. - I gdzie jest cała załoga? Mam nadzieję, że nie rozpierzchła się rabować Jaskinie. - Pociągając z manierki łyk "lekarstwa" na kaca, podszedł do kapitana. - Cóż to panie, Dżumę na statku macie, że takie tu pustki? A opłata portowa została uiszczona w kasie kapitanatu? |
Ignis26.12.2014Post ID: 78805 |
- Przeklęty śnieg. Przeklęci gazeciarze. Przeklęte dzieci... - mamrotał dżinn pod nosem, odśnieżając Osadę. Ignorował przy tym wspomniane dzieci, które non stop obrzucały go śnieżkami i niszczyły efekty pracy, usypane górki zamieniając ponownie w puch oblegający wszystko. Ostateczny efekt nastąpił jednak, gdy z nieba zaczęły spadać ulotki. - Auć! - Ignis wrzasnęła głośno, płosząc okoliczne ptaki. Jedna z nich dziabnęła ją prosto w oko. Rozwścieczona kobieta wbiła łopatę prosto w jedną z kupek ulotek, nim wymamrotała pod nosem inkantację Ogni Piekielnych. Po paru sekundach, płynąc na gorącej, parującej fali ulotkośniegu, a także chwiejnie balansując na swojej łopacie niczym parodii deski surfingowej, uświadomiła sobie, że to wcale nie był najlepszy pomysł... Ale nie było już czasu na zastanawianie się, tak jak na ostatnie wyrzuty sumienia. Powódź ulotek i roztopionego śniegu pokierowała się w stronę portu. Ignis wychyliła się dziwacznie w lewo, w ostatniej chwili unikając jednego z samotnych drzewek stojących na drodze. Posypały się iskry i z łopaty, i z drzewa, wszakże to było nic - przynajmniej dopóki, dopóty łopata nie zapragnęła samodzielnie zwiedzać świata. Wyprysnęła spod nóg dżinna, przefrunęła kilkanaście metrów, wytrącając z rąk Irydusa "lekarstwo", a następnie wbiła się w maszt, szturchając lekko uchwytem kapelusz kapitański, jaki miał na sobie Silveres. Parę sekund później rozmokłe, śliskie ulotki spoczęły na twarzy zarówno Irydusa, jak i Silveresa. Oblepiły także maszt oraz część pokładu, przykleiły się również do żagli, szeleszcząc cicho na wietrze. Wkrótce za nimi na deskach pokładowych plasnął także dżinn - z brudnym od błota i śniegu tyłkiem, gdyż ostatnie metry pokonywał na swoich zacnych czterech literach. Port był już tylko obrazem nędzy i rozpaczy. Tak jak statek, był oklejony ulotkami. Dla wielu bywalców zapadły wieczne ciemności, gdyż śnieg i mróz od razu przylepił papier do okien i drzwi, tworząc z nich dziwaczny, aczkolwiek bardzo trwały klej. - Potrzebuje pan sprzątaczki albo sternika bądź wisielca na żaglach? Tylko jedno piwo na godzinę. Małe piwo. Potrafię wisieć nieruchomo przez kilka godzin. - wtrąciła, podnosząc się z podłogi. Z godnością otrzepała zarówno siebie, jak i nieszczęsnego gwardzistę Imperium. Po chwili wyczarowała małą miotełkę i zaczęła odkurzać Irydusa znacznie staranniej, niż poprzednio. |
Mateusz28.12.2014Post ID: 78818 |
O porcie Linkowni można było powiedzieć wiele... -Cholera, ależ tu cuchnie rybami! - zaklął wędrowiec. Niektórzy twierdzili, że dawniej mieściła się tu stolica zamorskiego handlu... -Do diabła, czy kiedyś też tu tak śmierdziało? - wymamrotał z zatkanym nosem. Lecz obecnie... -Rynsztok, a nie port, psiakrew. - parsknął włóczykij. * Mateusz dosunął dębowy taboret do stołu i zasiadł do karczemnego posiłku. Zamówił dziczyznę w sosie z grzybów leśnych. Bez ceregieli chwycił kawałek mięsiwa, wsunął do złaknionych ust i równie szybko wypluł z powrotem na miedziany talerz. * O świcie podróżnik stoczył się z łóżka (usunięcie smaku ryby zajęło mu około czterech kufli czasu). Swe niepewne kroki skierował ku misie z wodą. Przemył pospiesznie twarz i wsunął na siebie stary, pocerowany płaszcz. * Statek jaki jest każdy widzi. Ot, zwyczajny, na pierwszy rzut oka sprawny i nadający się do dłuższych wojaży. Wędrowiec tylko machnął ręką na przywitanie. Na pokładzie widział już parę znajomych twarzy... |
Fimrys28.12.2014Post ID: 78819 |
Jak wszyscy w okolicy, również Fimrys dowiedział się o statku. Bo jakże miałby nie usłyszeć ktoś, kto przez cały czas nie robi nic innego, tylko łazi po mieście i konwersuje z napotkanymi ludźmi (często ku ich lekkiej irytacji)? -Trzeba coś w końcu zrobić ze swoim życiem - Czarownik miał dość istnienia polegającego jedynie na ciągłym wędrowaniu od lasu do osady, od lasu do osady i tak w kółko. * Na morzu czekają wspaniałe rzeczy (Pomijając różnorakie mniej lub bardzie egzotyczne choroby, krakeny, głód, łupieżców, krakeny, potwory morskie, masę innych rzeczy, no i krakeny rzecz jasna). Taka podróż na pewno przyniesie sławę i bogactwo jej uczestnikom, a sakiewka Fimrysa ostatnio mocno schudła. Znalazł w swej torbie list polecający swego dawnego pracodawcy, pirata rzecznego Trohvira Burtogryza. Myślał, ze będzie musiał poczekać na kapitana, który zapewne zbijał bąki w tawernie.. Jednakże stał przy łajbie ktoś, wyglądem przypominający kapitana. I nie był to nikt inny, jak sam Silveres. |
Nekros29.12.2014Post ID: 78826 |
Nekros odpoczywał po ciężkiej wyprawie z piętra na parter Karczmy w celu uzupełnienia manierki, wypicia porannego kufla Ale i zjedzenia czegoś, co można było nazwać śniadaniem, gdy zobaczył wielką, bezkształtną masę śniegu, wody i jakiś papierków, sunącą w kierunku portu. Zdziwił go i rozbawił widok Ignis, która próbowała na tej fali się utrzymać. * Wielki przedmiot wolno leciał po paraboli, idealnie wymierzony w kiwający się na zimnym wietrze kapelusz... * W ostatniej sekundzie Mateusz wykonał unik, a jakże, w prawo. Obrócił się, parsknął śmiechem i ruszył dalej swoją drogą. * Ork już miał zacząć odczytywać swoją długą i standardową listę gróźb, która sięgnąć potrafi korzeni rodu obiektu, a także wybiec w jego przyszłość na parę wieków, z obietnicą podstawienia nogi i związania sznurówek, kiedy to zobaczył ulotkę, z którą tak tanecznie walczył o utrzymanie równowagi. - Morze, statek, skarby, piraci, hmmmmm... Tak jeszcze nie rabowałem, kości mi się zastały trochę, topór, co dzień ostrzę, a zero z niego pożytku. Dusza Demona wisi u pasa i służy częściej jako miska do polewki, niż mistyczny przedmiot, o wielkiej mocy magicznej, czas się ruszyć, prawda? - rozmawiał ze swoim drugim 'ja' zielonoskóry. * - Uhmpf, nie wiem nawet co rzec o statku, bo się na tym nie znam, ale chyba nie utonie nam zaraz tutaj za klifem. - krzyczał z daleka do zbieraniny ludzi przed trapem - Ale zabieram się z Wami, macie mój topór, drewnianą nogę i pijackie zapędy! - Więc przyszli źli, z powodu zimna Jaskiniowcy z toporami - rzuciła pod nosem pani z miotełką. - O i oto jest obiekt mojej zemsty, przyczyna mej nienawiści! - burknął w kierunku Mateusza warlock - Panie kapitanie, poczekaj pan momento, idę kupić jajka... |
Silveres29.12.2014Post ID: 78828 |
Elf przysnął. Na stojąco, oparty o jeden ze słupków, których w porcie było pełno. Chyba służyły do cumowania mniejszych jednostek. Gdy się obudził i otworzył oczy nie zobaczył wielkiej zgrai potencjalnych piratów. Być może to miało coś wspólnego z opaskami, które miał na oczach. Jednak prawdziwy kapitan nie zawraca sobie głowy takimi drobnostkami, jak brak wzroku. Prawdziwy kapitan pokonuje wszelkie przeciwności. Właśnie dlatego Silveres pewny siebie wyprostował się i ruszył... prosto na spotkanie morskich fal. Kiedy zebranym wreszcie udało się wyłowić przemoczonego elfa - który na podstawie całej plejady dźwięków, jakie wspomniane istoty wydawały zdążył ocenić ich liczebność na zadowalającą - wskazał palcem na chybił trafił: Po tych słowach odwrócił się i jakimś cudem wszedł po trapie na pokład 'Włochatej Stopy'. Zgromadzeni przez chwilę go obserwowali, po czym ruszyli w jego ślady. Komendant wprawdzie chciał dać nogę, gdyż z natłoku obowiązków nie miał czasu na wielomiesięczne rejsy, jednak nie było ku temu okazji. Oprócz Jaskiniowców w porcie zgromadziło się kilku chętnych marynarzy, którzy od dawna tylko czekali, by zaciągnąć się na jakąś jednostkę. Tak więc ten niemały tłum - wchodząc na pokład - porwał ze sobą również Irydusa. - Odbijamy! Wciągać kotwicę! Opuszczać żagle! Do lin i szotów! - po tych słowach Silveres przekazał Ignis tymczasowe dowodzenie i mapę prowadzącą do miejsca, gdy ukryta jest Pyra Przeznaczenia, zaś sam zniknął pod pokładem. |
Ignis29.12.2014Post ID: 78829 |
Dżinn zdążył już starannie wypucować El Comandante, nim znieruchomiał, czując wycelowany w siebie palec. Zagrożenie było nikłe, Silveres nie był nawet magiem, niemniej jednak rozsądniej było pozostać w pozycji wyjściowej - zamarłego wyprostowania. Pozycja ta była znana także pod nazwą "omójbożejakmniebolikręgosłupratunkupomo...... trzask". Wkrótce okręt rozwinął swoje żagle, wiatr popchnął rozpadającą się łajbę na sam środek morza, by następnie pozwolić jej na oddryfowanie w stronę Dawnych Krain, gdzie, jak wieści głosiły, nadal żyły behemoty, gryfy, a nawet - małe, demoniczne impy, zwane pod nazwą "Drusilia mangaca". |
Kammer30.12.2014Post ID: 78846 |
Kammer spokojnie dryfował sobie po morzu. Taa, spokojnie. Już tydzień minął od kiedy tamten regnański okręt zatonął, Akurat wraz z grupką innyvh posłów z Vori musiał towarzyszyć transportowi artefaktów, ale, oczywiście, nic nie mogło pójść tak łatwo. Kapitan - istny nieudacznik- jakimś cudem skierował statek na jedyny w promieniu wielu mil występ skalny. Później było jeszcze ciekawiej. Kapitan okazał się być mitycznym upiornym piratem, który przynosił zgubę tym, którzy akurat zostali przez niego złapani podczas przystanku. A występ... cóż, występ był czubkiem krakena, jego ulubionym zwierzątkiem. I tak oto cały okręt zatonął, artefakty poszły pod wodę (z jednem wyjątkiem), a wszyscy umarli (z kilkunastoma wyjątkami). Kammer utrzymał się na zniszczonym fragmencie burty podczas wielkiego sztormu, jaki nadszedł. Z pewnością pomógł mu w tym jego Miecz Mrozu, który miał chronić niczym źrenicy w oku. A wraz z nim... przeżyło kilkanaście szczurów. Ba!, wszyscy nawet jakoś się dogadali. Szczuty łowiły ryby, a kriomanta odpędzał większe sztuki, które próbowały zatopić okręt. Ale to było siedem dni temu... teraz nadchodziło najgorsze. Odwodnienie. Wcześniej niby woda krystalizowała się na Mieczu, ale mało jej było. Kammer już miał zjednoczyć się z morzem, gdy nadeszła kolejna burza. Prócz zbawiennego deszczu ujrzał również... okręt. Lecz nie był to zwykły okręt. Tam ,gdzie w zwykłych morzopokonywaczach były smukłe kobiety lub też syreny. Tu była to hobbitka. O wybitnie dorodnych stopach. Kammer zaczął krzyczeć: |
Fimrys30.12.2014Post ID: 78848 |
Statek w spokoju kołysał się na falach bezgranicznego ogromu morza. Prawie każdy zdążył sobie znaleźć jakieś miejsce pod lub na pokładzie. Ba, nawet nawet nad pokładem!. Jako iż Fimrys nie był aż tak ważnym członkiem załogi, usadowił się pod masztem. Stamtąd miał bowiem doskonały wgląd na pogodę oraz na morze. W nocy przezornie przymocowywał się do owego masztu Nicią Gleip'a, aby nie wypaść przypadkiem przy uderzeniu jakiejś zabłąkanej fali przez burtę, a w razie deszczu... przecież był obeznany w magii żywiołów, deszcz mu niestraszny. * -Skoro kapitan nie wydał żadnych konkretnych zaleceń, spróbuję już przywyknąć do mej roli. - Pomyślał czarownik. I w tej chwili z pomocą przybył deszcz. Tej pogody się nie bał, na rzecze wielokrotnie napadały różnorakie kaprysy chmur, a deszcz był z nich chyba najmniej groźny. Gorzej, jeśli chodziło o sztorm. "Ale teraz to przecież tylko deszczyk" - Mówił sobie w duchu. Przysiadł pod masztem w swej todze ozdobionej różnorakimi płomiennymi symbolami (Drugie zastosowanie mistycznych symboli polegało na szybkim zlokalizowaniu go, gdyby wyleciał do morza), krzyżując nogi i pozostawiając swój kostur i sakwę u boku. Większość rzeczy trzymał właśnie w niej, choć miał również skrzynię na ekwipunek pod pokładem, jak każdy załogant. Z przymkniętymi oczyma skupił się na otaczającym szkuner świecie. Z początku otrzymał zewsząd całą masę przekazów. Zadziwiające, ile w w morzu było życia i źródeł pradawnej magii. Godzinę zajeło obeznanie się z morzem i mocą wody. * Zaczynał panować nad tym zwykłym deszczem, jednakże nie był na małym rzecznym statku, ale na sporym okręcie, toteż w niektórych miejscach przedzierały się grupy kropli. "Pogoda na morzu jest zaprawdę dzika, a to chyba dopiero początek" - kontemplował w duchu. Wtem poczuł jakiś obiekt na wodzie. (Było to dosyć trudne przez ciągłe sygnały spod jej powierzchni). Lekko skierował prąd w stronę ich łodzi, w celu niestracenia obiektu z pola widzenia. "Powinienem to zbadać" - jak pomyślał, tak zrobił. Wstał i udał się wraz ze szkiełkiem poprawiającym widoczność na brzeg. Przyłożył kryształ do oka i obserwował. Po bliższej analizie okazało się, że to jakaś istota. Fimrys nie mógł dostrzec rysów twarzy, ale zauważył że jegomość trzyma w rękach kurczowo jakiś przedmiot. Miesiące spędzone na łajbie Burtogryza nauczyły go, że rozbitków warto ratować. * -Kapitanie, melduję, że jakiś obiekt, najprawdopodobniej rozbitek jest kierowany przez prąd w naszą stronę. Co polecasz uczynić? - Zwrócił się do Silveresa, który najwyraźniej był zajęty próbą przebicia się wzrokiem przez opaski, gdyż zdawał się oglądać morze. |
Silveres30.12.2014Post ID: 78850 |
Silveres spał. Znowu. Nie można jednak go za to winić - wszak, gdy gaśnie światło, jego naturalnym odruchem jest zapadanie w sen. A światło zgasło i od momentu ubrania opasek jeszcze nie powróciło. - Kapitanie, melduję, że jakiś obiekt, najprawdopodobniej rozbitek jest kierowany przez prąd w naszą stronę. Co polecasz uczynić? - elf przebudził się, słysząc te słowa i zareagował, a jakże, instynktownie. |
Mateusz30.12.2014Post ID: 78852 |
Włóczykij zwymiotował właśnie za burtę. Zbyt późno dowiedział się o swojej chorobie morskiej. *** -Macie coś do jedzenia? - rzucił w bliżej nieokreślonym kierunku. |
Nekros30.12.2014Post ID: 78853 |
Statek zawracał ku rozbitkowi, a razem z nim zwracali....wrrróć....zawracali i przesuwali się wszyscy obecni na pokładzie. I to było przyczyną pobudki Nekrosa, przerwaną drzemkę podsumował krótkim, orkowym przekleństwem i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu przyczyny nagłego manewru. Silveres w swych dwóch przepaskach wskazywał w zupełnie innym kierunku niż cała reszta załogi, ale ork zdążył się już do tego przyzwyczaić. Zebrani przy relingu krzyczeli coś o rozbitku, dlatego też warlock podjął się tragicznej w skutkach próby powstania. Naturalnie przewrócił się, poleciał na brzuch, a że pokład był śliski kontynuował swój niekontrolowany ślizg w kierunku zbieraniny ludzi(i nie tylko). W rozmazanym świecie, efekt ten pogłębiała zawartość pustego już antałka zabranego z portu, zdołał dostrzec kapitana, który swym pewnym krokiem zmierzał na spotkanie z morzem. * Zatrzymał się głową na drewnianym słupku, bardzo blisko miejsca, gdzie wypadł Silveres. Trzymając się relingu, nawet szybko, powstał i krzyknął: |
Fimrys31.12.2014Post ID: 78865 |
Fimrys skrzywił się lekko na widok Silveresa, w którego z całym impetem uderzyła drewniana noga. * -Niech to chaos pochłonie! Czemu na tym statku nie ma żadnych lin?! - desperacko przeszukiwał załadunek pokładu w poszukiwaniu tych jakże ważnych elementów każdego statku, których na tym wyraźnie brakowało. Przecież nie oderwie tych od masztu. I co tu począć? Dwóch za burtą i ani jednego fragmentu sznura. |
Silveres31.12.2014Post ID: 78866 |
Silveres unosił się spokojnie na falach - w końcu istoty eteryczne nie mogą utonąć - gdy nagle z impetem oberwał czymś w głowę. Drewniana noga - elf miał nadzieję, że to tylko noga - unosiła się na powierzchni. Kapitan złapał ją w dłoń i, z kolejnym przekleństwem na ustach, odrzucił jak najdalej od siebie. Czyli, jak można się domyślać, trafił nią prosto na pokład statku. Prosto w głowę Irydusa, chcącego właśnie rzucić mu linę, skutecznie pozbawiając go w ten sposób równowagi. |
Irydus1.01.2015Post ID: 78867 |
Wieloletnie treningi, bynajmniej nie odbywające się na morzu, przyzwyczaiły równowagę Irydusa do podróży morskich. Teraz jednak wytrącony z równowagi drewnianą nogą, wytrzeźwiał błyskawicznie. Spojrzał na rzucającego Silverasa i wybałuszył oczy. - O żesz w mordę! Przecież to Silv. - głośno wykrzyknął swoje odkrywcze spostrzeżenia i rzucił mu linę. Zupełnie przy tym zapomniał, żeby dociążyć koniec i lina zwisała luźno obok burty statku, całkiem spory kawałek od topielców. |
Fimrys2.01.2015Post ID: 78879 |
Po porzuceniu nadziei na znalezienie liny na pokładzie, czarownik pognał w stronę rozbitków. Całe szczęście Irydus miał jakiś sznur, który jednak niestety wylądował zbyt blisko statku i zbyt daleko od rozbitków. |
Kammer2.01.2015Post ID: 78885 |
Kammer obserwował akcję ratunkową. I przyznawał sobie w duchu, że dawno nie widział czegoś takiego. A wiele już widział... Najbardziej niesamowita była lina, która niby była, ale była na tyle daleko, że jakby jej nie było. Równie fascynujący był kapitan pływający koło stateczku. To sie chyba nazywało rozpoznaniem pływaniem, czy jakoś tak... Przez chwilę rozważał wzięcie i popłynięcie daaleko, ale po chwili uznał, że może warto dać tej... zgrai szansę. Zanurzył więc Miecz w wodzie i stworzył prowizoryczną tratwę. Następnie oblodził miecz i posłużył się nim jako wiosłem. Szczury robiły za poprawiacze kursu. Następnie obrał kurs na kapitana i linę. Wszystko wydawało się być w porządku. Do czasu. Oto i bowiem nadeszła dość gwałtowna fala. Która pchnęła okręcik gwałtownie ku kapitanowi. Kammer miał nadzieję, że nic się nie stanie... poważnego. |
Silveres3.01.2015Post ID: 78899 |
Silveres obrócił się wprost w idealnym momencie, by (nie)zobaczyć Kammera, surfującego prosto na niego. Tego dnia wiele rzeczy poszło nie tak, jak trzeba, więc i ta również. |
Mateusz3.01.2015Post ID: 78910 |
Gdy Silveres walczył o życie z nieokiełznanym żywiołem, Włóczykij rozgrywał partię w kości z Ignis. |