Oberża pod Rozbrykanym OgremGry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]" |
---|
Wiwernus27.07.2017Post ID: 83262 |
Kostek kiwnął głową twierdząco, a potem bez słów, z manierą doświadczonego w swoim fachu profesjonalisty przystąpił do działania, choć najpierw skończył z dwoma pozostającymi na stołach ciałami, by dopiero ruszyć po Leę. Wiedział, że za nim uśmierci dziewczynę, winny jest jej oraz Piontkowi pożegnanie, nawet jeśli czas naglił, a sam „ojciec” podszedł do problemu praktycznie i nie zamierzał przedłużać „córce” agonii. Krótki kontakt wzrokowy, z trudem utrzymany; delikatny uścisk; kilka słów – po tym natychmiast Charon przystąpił do działania. Zastrzyk był bezbolesny. Wstrzykiwana substancja w pięknym cytrynowym odcieniu pieniła się i buzowała, zapełniając bąblami i pęcherzykami. Lea wydała z siebie niemowlęcy pomruk sygnalizujący przyjemność. Ślina pociekła jej po bródce; oczy z rozkoszy uciekły, pozwalając dostrzec tylko białko; usta wykrzywiły się delikatnie w pięknym uśmiechu. Umarła szybko i w szczęściu, a jej martwe ciało zachowało piękno oraz dziewczęcą delikatność. Przez chwilę Walter spoglądał na swoje zmarłe „dziecko”, potem zaś pomógł Kostkowi złożyć ciało do trumny, co nie było wcale łatwe. Nie chciał jej obić, a postawienie zwłok pionowo nie należało do łatwych, podobnie jak zamknięcie ciężkich drzwi. Nie trudnym było dostrzec, że jego czujność została uśpiona. Nie tylko nie przewidywał zagrożenia, to jeszcze w dziwny sposób uległ autorytetowi Waltera, dostosowując się do jego woli. Bez większego oporu wręczył pokaźnych rozmiarów strzykawkę z ilością purgatoriny, która powaliłaby wieloryba. Widmo braku odpowiedniej ilości narkotyku do odesłania siebie i Charona zostało niemal zażegnane, choć wciąż musiał wykazać się zręcznością oraz siłą, a także przełamać opór moralny. W księżycową noc jego alter ego zaczęło przejmować stery, mimo to jednak wiedział, że do pełni przemiany musi raz jeszcze wejść do tej rzeki i zabić kogoś własnymi rękami. Wziął głęboki oddech i kiedy Kostek powoli odchodził do drzwi, skutecznie odwrócił jego uwagę zabawą kostek. Potem... dokonało się.
Walter próbował zatamować krwotok, ledwo łapał oddech, ale udało mu się ostatecznie wrzucić ciało do szklanej trumny i zamknąć wieko. Odczekał chwilę i otworzył masywną pokrywę. W środku nie było nikogo, choć upewniał się trzy razy przez wzgląd na omamienie bólem i zalepione krwią oko. Potem już tylko doczołgał się do strzykawki, zaaplikował cenny narkotyk i dopiero po tym, gdy jego niebywałe właściwości stępiły ból, przełamał się po dwóch wiecznościach, by wstać i ruszyć do trumny. Wszystko wokół wirowało i odwracało jego uwagę, ale z oślim uporem parł przed siebie, dopiero pod koniec będąc bliskim poddania się. W końcu dało mu się wślizgnąć do środka i z trudem zamknąć wieko. W absolutnej ciemności zsunął się po lustrzanej ściance i skulony zmarł, ogarnięty błogością oraz poczuciem triumfu. Przejście przez tunele łona zajęło mu pół minuty. Mięsiste ściany przywitały go jak starego bywalca, dostosowując drogę do jego woli. Do pokoju powrócił bez najmniejszego problemu, podtrzymując narkotyczną euforię i mogąc rozkoszować się widokiem z dwojga niezwykle wrażliwych, rozwiniętych i spostrzegawczych oczu. ... Jajogłowy nie wstawał przez dłuższą chwilę, pozwalając swoim przeciwnikom na sięgnięcie po broń. Otto przejął bojowe, pełne przepychu krzesło, zaś Mathias sprawnym rzutem dostarczył naziście piękny, ostry nóż ze złotą rękojeścią. Fanatyk przeraził się na widok kolejnego oponenta, postanowił jednak spróbować swych sił raz jeszcze, biorąc tym razem za cel tłumacza. Der Chemiker stanął w jego obronie, zaś nazista czaił się w pobliżu, gotów zainterweniować, pełniąc funkcję bardziej psychologiczną niż bojową.
Słowa starego żyda były dobrze słyszalne dla wszystkich, mało kto jednak skupił się na nich, woląc powrócić do dawnych aktywności. Kto dotąd muzykował – muzykował dalej; kto płakał – ten płakał; kto ćpał i pił – ten pił i ćpał, nawet jeszcze więcej. Anshelm wymienił porozumiewawcze spojrzenia z tymi, którzy go wsparli – studentem, chemikiem i tłumaczem, swoją nietypowa kompanią. Te były przyjemne. Tego samego nie można było jednak powiedzieć o tych z żydem i kapłanem. Starzec nie miał pojęcia o nazistowskich sympatiach mężczyzny, ale gardził nim zauważalnie, bez cienia strachu. Jego przeciwieństwem był pełen strachu kapłan, ale należało pamiętać, że w pierwszej kolejności bał się swojego Psiego Bóstwa. Obawa przed jego gniewem przeważała nad lękiem wobec nazisty, więc zdolny był do wszystkiego. Oczywistym było, że trzeba zdecydować co z nim zrobić, szczególnie kiedy jeszcze ledwo był wstanie się podnieść. W tym czasie Søren zajął się bez większych oporów uszczelnianiem akwariów, do czego posłużyło mu jedzenie zabrane ze stołu. Uformował zmyślną breję, która skutecznie zatamowała powolny wyciek wody, a barwne rybki zachęciły do posiłku i chłeptania pożywnej mieszaniny. To właśnie ta dziwna czynność była pierwszym widokiem dla Nadima. Pierwszym co ujrzał po swojej śmierci był starszy mężczyzna błogo pakujący jedzenie do dziury w akwarium oraz dziwny, łysy osobnik łaszący się o krzesło. Jestem w piekle rzucił, a potem zemdlał, rozkraczając się na środku pokoju. Muzyk aż wyjrzał zza klawesynu, był pewny, że ciemnoskóry zmarł z wrażenia. Tłumacz, swoiste przeciwieństwo Tahira, zachował pełnie spokoju i po dobrze wykonanej naprawie usiadł po turecku pomiędzy kominkiem, akwariami i paprotkami. Ogień trzaskał przyjemnie, iskry czasem trącało jego ciało, woda bulgotała kojąco. Z takim tłem, mimo płaczu dziewczyny, spróbował skontaktować się z Braćmi i Siostrami. Palcami bawił się medalionem - który wydał mu się teraz niebywale ciężki i zimny – czyniąc z niego obiekt wywołujący.
Przeoczył pojawienie się Carla, który śmierć przeżył gorzej od płaczącej dziewczyny. Stanął obok niego i walił głową w ścianę w ataku szoku, łamiąc sobie nos. Ledwo było widać jego twarz, tak mocno pokryta była krwią. Nie zapowiadało się, że miał zamiar przestać. Przedsiębiorca złapał kontakt z Mathiasem, obustronny i oparty o specyficzny szacunek. Pozwolił sobie nawet zdradzić przyczynę własnego zgonu, choć szeptem i z trudem. Mathias kiwnął głową, Lea także. Właściwie przeoczyli jej pojawienie się, kolejne ciemnienie pokoju stało się powszechnym zjawiskiem. Otaczała ją jednak aura nieszkodliwości, dziwnego spokoju i inteligencji, dlatego Mathias i Ferenz przyjęli ją do stołu. Po śmierci była głodna jak nikt inny i oddawała się posiłkowi tak obfitemu, że wprawiła ich duet w osłupienie. Po niej był Kostek, próbujący umknąć przed wzrokiem Otto, Mathiasa i Lei, osób mających okazję go już poznać. Schował się za paprotkami i łkał cicho, możliwie jak najsubtelniej. Potem szybko czmychnął do szafy i przebrał się, dobierając do eleganckiego stroju kapelusz z szerokim rondem, który miał przysłonić jego oblicze. Następnie, już spokojny, czekał spoglądając na liczne zegarki i jedząc na szybko podebrane jedzenie. Ledwo powstrzymał się przed wznieceniem bitki, gdy ujrzał Waltera. Ten na chłodno przyjął widok pokoju. Nie wiele się zmienił, co zagrało na jego nostalgii. Twarze były obce, ale jednak znajome, pamiętał dobrze, że pokojowiczów można przypisać do archetypów, pod które zresztą Demiurg dobierał skład. Płacząca Kobieta, Seks-Bomba, Hedonistyczny Trickster, Element Egzotyczny, Prymitywny Brutal, Intelektualista, Kaleka, Starzec, Samotny Wilk, Brzydal wyliczył kilka popularnych wzorców. Zauważył, że po nawet po upadku muru różnice są niezwykle silne i szkodliwe dla jedności grupy, nie był też zdolny jeszcze wyodrębnić przywódcy. Westchnął. Wspomniał Styks, którego rozgałęzienia i nurty rozciągały się po wszystkich pokojach. Koziego Boga, tak rozmiłowanego w miłostkach ogarniających jego gości. Próbował połączyć smak i barwy pigułek z ich właściwościami za nim w ogóle się pojawiły. Przypominał sobie powoli typy pokojów oraz kolejność rzeczy. Skład był liczny, ale spodziewał się, że pojawi się jeszcze kilka ostatnich rodzynków. Potem w końcu ujawni się – w pewnym sensie - Kozi Bóg; namąci w głowach lakoniczną wstawką i rozpocznie się gra. Jeśli trafią wyjątkowo pechowo, to zaczną w pełnych trzech wymiarach, z krótkim limitem czasowym i wyjątkowo nieszczęśliwą permutacją pokoi. Nie z takimi sytuacjami jednak sobie radził. Rozejrzał się raz jeszcze. Stalooki jak żywy, stary degenerat! Przynajmniej ktoś bardzo do niego podobny. Leę ujrzał odwróconą do niego bokiem, siedzącą blisko urodziwego młodzieńca i naprzeciw starca o wyjątkowo złowrogim obliczu. Nie zauważyła go. Jadła, słuchała, obserwowała i zachwycała spokojem. Była piękna jak nigdy wcześniej. Kiedy Alois poczęstował ją papierosem – nie odmówiła. Mathias zerkał na nią ukradkiem, obserwując jej swobodę i grację przy kolejnych porcjach ulubionego dymku Ferenza, co nie umknęło Osiołkowi.
... Podróż przebiegała mu w atmosferze zimna i smutku. Ulice były spokojne, jakby martwe, choć nie umknęło mu skrzyżowanie, na którym pełno było poniszczonych aut, ekipy telewizyjne, a także radiowozy policji, która otoczyła właśnie biegłych i prokuratora. Kiedy dotarł do szpitala, noc powoli przechodziła w świt, choć nawet o tej porze ruch był spory. Połączył fakty i wiedział już, że jest on następstwem karambolu samochodowego. W ponurej atmosferze śmierci czekał na możliwość nawiązania kontaktu z personelem. Jego niestrudzona postawa nie umknęła jednej z pracujących kobiet. Wystarczyło powołać się zdobyte dane i niemal z miejsca wzięto go za ojca malucha. Czekał więc cierpliwie w nowej roli na możliwość odwiedzin i jego trud został znowu nagrodzony. Ta sama kobieta złamała procedury, pozwalając mu odwiedzić szybko malca, choć starała się subtelnie przygotować go do przyjęcia smutnej wieści – domniemana matka zmarła, co udało mu się wyczuć. Zajrzał do sali. Urodziwy chłopiec o delikatnych rysach, niewinnej twarzy, krótkich i ciemnych włosach, drobny i smukły, spał w najlepsze, czasem mamrocząc coś przez sen. Był poobijany, ale jego życiu nic nie groziło. Kontakt z nim nawiązał dopiero gdy ten się obudził, podczas drugich i oficjalnych odwiedzin, zgodnych z regulaminem placówki. Powoli wszedł do środka. Dziecko wpatrywało się w niego pełne przerażenia. Rozpłakało się. Zeskoczył z łóżka i próbował wybiec z pomieszczenia, choć wiedział, że musiałby przełamać strach przed mechanikiem stojącym w progu. |
Tabris28.07.2017Post ID: 83266 |
- Witaj, Leo. Mam nadzieję, że dobrze odnalazłaś się w Pokojach. Czy w oczekiwaniu na Boga nie mogłabyś przedstawić mnie tym panom? I co się stało z akwarium, że wymaga reparacji? |
Xelacient31.07.2017Post ID: 83274 |
Otto poczuł lekkie zaniepokojenie, co prawda on przy wsparciu Anshelma sprawnie spacyfikowali dziwaka, ale mimo to ten cały incydent powinien wzbudzić większego zainteresowania wśród zgromadzonych! Każdy robił co chciał, chociaż akurat tłumacz "łataniem" akwarium zdobył uznanie inżyniera chemii. Uszkodzenia należy naprawiać zanim spowodują awarię! To go tylko utwierdziło, że stanął po "słusznej" stronie w tej bitce. Komentarz o torturowaniu pokonanego zbył "zniesmaczonym" milczeniem. W sumie to Otto, "aż tak bardzo" nie chciał uszkodzić sekciarza. Mimo, iż szaleństwo biło mu z twarzy to jednak zrobiło mu się żal fanatyka, toteż w końcu uległ jego błaganiom. Postawił krzesło i pozwolił jajogłowemu się na nie wspiąć. Sam jednak mu nie pomógł tylko zachował "bezpieczny" dystans stojąc za oparciem krzesła. - Dziękuje Panu za pomoc... proszę mi mówić Otto - zwrócił się w końcu do Ashelma - nie wiem kim jest łysol, ale wydaje mi się niespełna rozumu, toteż chyba będzie lepiej go przywiązać do krzesła, widział Pan jakąś linę w tym pokoju? Jak nie to może potniemy pańskim nożem jego szaty na szmaty i nimi przywiążemy go do krzesła? - zaproponował niepewnie, gdyby fanatyk zacząłby stawiać opór Otto oczywiście spróbowałby go przytrzymać. Jeśli kwestia jajogłowego zostanie jako tako rozwiązana (czy właściwie związana) i będzie można go bezpiecznie zostawić to Kamphausen zajmie się niedoszłym zięciem. Co prawda znowu przez religijne zaślepienie fajtłapowato się zachował, ale przecież nie można byłoby go tak zostawić! - Panie Kostek! - zawołał do lekarza, w sumie jego widok tutaj był dla inżyniera raczej nieoczekiwany, ale skoro już był, to Kamphausen mógł go poprosić o pomoc - mógłby mi Pan z nim pomóc? Ma pan pomysł jak go ocucić? Jest Pan w końcu lekarzem! - dodał na końcu Tak czy siak Otto spróbuje usadzić araba przy stole i ocucić go za pomocą wody, z pomocą neurochirurga albo bez niej. |
Nitj Sefni31.07.2017Post ID: 83278 |
Anshelm rozejrzał się po pokoju, ale nie dostrzegł nigdzie sznura. Nie chcąc dłużej zwlekać przystał na specyficzny pomysł swojego nowego kompana. Przywiązywanie ludzi do krzesła nie było dla Anshelma nowością. Nogi jajogłowego były podkulone i przywiązane do przednich nóg krzesła, a ręce skrępowane za placami. Pasy ciemnej tkaniny biegły też wszerz jego klatki piersiowej przyciskając plecy do oparcia. Nazista profilaktycznie przygotował też knebel, ale na razie go nie zakładał. Gdy skończył ukucnął przed skrępowanym sekciarzem, obracając nóż w dłoni i patrząc mu w oczy z dołu. |
Fimrys31.07.2017Post ID: 83281 |
Søren był zaskoczony kolejną szarżą fanatyka, tym razem skierowaną przeciw niemu. Jednakże zanim zdążył przyjąć jakąkolwiek pozycje obronną, uchylić się czy nawet przyjrzeć dokładnie atakowi, szarżujący już leżał. Jego upadek wywołał głuchy łoskot i cień satysfakcji w głowe tłumacza, którego jednak nie ujawnił twarzą. "Ha! Nie jest tak miło upadać, co?" Filozof posłał chemikowi przyjazne spojrzenie i lekko się skłonił Kiedy zobaczył, że radzą sobie z fanatykiem przystąpił do naprawy akwarium ryżową papką ze stołu. Rad był, że zatrzymał przepływ wody, bo łażenie po posadzce z kałużami byłoby co najmniej niebezpieczne, pomijając możliwość rozgniewania bytu opiekującego się tym wymiarem. Søren od zawsze uważał, że ludzkość niesie ze sobą destrukcję. Taką już ma przywarę i dlatego powinna z tym walczyć, by wyjść poza ograniczenia. Bitka rozpętana przez wrogiego sekciarza w nowym, nawet nie manifestującym niebezpieczeństwa wymiarze utwierdziła go w tym przekonaniu. "Ech, czemu głupcy zawsze niosą ze sobą bezsensowne zniszczenie. Wyższe byty muszą ronić łzy politowania nad naszym ludzkim rodem" Przybycie kolejnego człowieka niezbyt go zdziwiło, choć natychmiastowe omdlenie już było nowością. Kiedy zobaczył, że nim też się zajmują, przystąpił do medytacji. Warunki były dobre, a możliwość zbadania ducha w nowych warunkach napawała go dreszczykiem emocji. Efekt głębokiego skupienia był lepszy niż się spodziewał. Myślami wyrwał się z pomieszczenia i bodźce z pokoju nie przerywały tego stanu, gdyż uległy czemuś w rodzaju wyciszenia. Poczuł głęboką jedność z kosmosem, wręcz zwizualizowaną poprzez medytację w bezkresie wszechświata. W takim zawieszeniu między światami szczegółowo badał właściwości swego nowego ciała. Ogrom informacji z początku był niczym wodospad sunący przez nicość, ale skupienie pozwoliło na spokojne czerpanie z jego wód. Wszelkie wspomnienia, nawet te najbardziej ukryte, stały się świeże, a brama podświadomości wreszcie została uchylona. Czuł, że duch dalej jest mocno związany z ciałem, ale zjednoczenie było bardziej swobodne. Spróbował mimo to opuścić duchem ten wymiar. Nie odważyłby się jeszcze próbować wkroczyć do domeny swego pana, gdyż wiedział, że jeszcze nie jest gotów. Spróbował złapać kontakt ze światem, który zostawił za sobą podczas śmierci. Amulet, pełniący w jego rękach swego rodzaju łącznika. Już samo spojrzenie na pokój "z góry" było niesamowite, ale na dalsze podróże nie mógł sobie pozwolić. Jakaś siła wciąż trzymała go tutaj, nie pozwalając całości myśli uciec. Wiedział jednak, że czemuś udało się przestąpić granice między wymiarami i dotrzeć do umysłu jednego z członków Braci i Sióstr Abbadona. W tym momencie duchem wrócił do badania ciała, które zostało wyrwane niepokojem związanym z niepokojącym znaleziskiem. Wewnątrz stopy był intrygujący, dziwny kawałek metalu. Był zimny, ale nie tak jak amulet, którego srebrzysty chłód napawał spokojem, ale raczej jak trupie zimno umarłego. Wyrwało go to bardzo energicznie ze stanu medytacyjnego, gdyż nigdy prędzej przejście między stanami świadomości nie było aż tak gwałtowne. Przez chwilę siedział zlany zimnym potem wpatrując się w trzaskające płomienie. "O Abbadonie, jeśli myśli udało się zbiec, to teraz ktoś z naszych ma senną wizję." Zastanawiał się nad treścią przekazu. Najmocniej z pewnością przedarły się dźwięki dziewiątej sonaty Skriabina i wizja wydarzeń na cmentarzu. Był dumny z przekroczenia bariery i nawiązania lekkiego kontaktu, ale niepokojem napawała go wizja ciała obcego wewnątrz stopy. Cóż, przynajmniej nie rośnie tak szybko, ale czy wszyscy mają to w sobie? Starał się przypomnieć sobie pomocne w tej zagadce wątki z "Purgatorium" Karlsena. Nie zastanawiał się długo nad nowo przybyłymi, ale walący głową w ścianę Carl wzbudził w nim duże zdumienie. Ciekawe, jak on przedostał się na ten świat? Siadł do stołu, by spróbować jakiejś lekkiej strawy i obserwować dalsze wydarzenia. Następnie przybyłego emeryta z widoczną determinacją w oczach i zasępionego doktora przywitał skinieniem siwej głowy podczas przeżuwania małych kęsków różnych potraw, które znał jeszcze z Ziemi. Całe jedzenie jednak miało dużo lepszy smak, a woda z lodem była niezmiernie orzeźwiająca. Najlepszy smak miał jednak kwas chlebowy z kryształowej karafki, gdyż był to ulubiony bezalkoholowy napój. Pamiętał go jeszcze jako rarytas z czasów dzieciństwa, kiedy jego babka z braku lepszych składników warzyła tylko to do popicia, a podczas medytacji wspomnienie smaku wróciło wraz z łezką w oku. Przyglądał się dokładnie przesłuchaniu sekciarza, gdyż siedział nieopodal. Gdyby pragnęli jednak go torturować, to z pewnością podsunąłby im pomysł "zbadania" lewej stopy. -Proszę go mocno nie poturbować, Panie Vollblüter. Też pragnę zadać mu kilka pytań. W głowie już miał kilka dokładnych: "Kim jest wasz bóg i dlaczego nas tu zebrał?" |
Wiwernus1.08.2017Post ID: 83282 |
Pulchna Kobieta Węszyła po wszystkich kątach pokoju niczym turystka. Zresztą zdawała się taką rolę pełnić, bo wypytywała o każdy szczegół, ubrana była luźno, a z torebki ze skóry krokodyla – Lea aż zgrzytnęła zębami – wyjęła pokaźnych rozmiarów aparat, którym robiła zdjęcia... wszystkiemu co się nawinęło. Kominek, rybki dobierające się do jedzenia, mistyczne obrazy, stół uginający od jadła były tylko wstępem. Wraz z przełamaniem nieśmiałości zaczęła nie tylko celować obiektywem we wszystkich pokojowiczów, to jeszcze wypytywać ich o każdy szczegół ich życia. Herman zagrał dla niej, mimo wstydu; Hans o wiele pewniej brylował w ulubionej roli gwiazdora; nawet płacząca dotąd piękność aktywowała się na widok aparatu i zadawanych pytań. Po obskoczeniu większości zdezorientowanych pokojowiczów zasiadła do stołu obok tłumacza. Jednocześnie dopytywała go o jego działalność i prosiła o autograf oraz nakładała sobie – oraz oczywiście swojemu towarzyszowi, z niebywałą gracją i klasą – wszystko co wykraczało smakiem ponad trywialną wodę z lodem oraz kwas chlebowy, w tym także apetyczne pasztety. Kürenbergerowi niezwykle zasmakowało nieznane mięsiwo, którego każdy kęs wydawał mu się być dziwnie znajomym, choć nie w taki sposób w jaki można przypomnieć sobie smak jedzenia. Świetnie komponowało się z bambusem w każdej postaci – mrożonym, na ostro czy słodko. Z pełnym żołądkiem o wiele lepiej przywoływał z pamięci to co wyczytał w dziele E. Karlsena, nawet jeśli gruba kobieta zagadywała go nieustannie. Nazwisko Tutta skojarzyło pięć osób – Alois, Anshelm, Otto, Mathias i Søren, choć każdy w trochę innym kontekście. Sebastian Tutta był jednym z najbogatszych żyjących Niemców, multimiliarderem, który dorobił się dzięki Tutta Gesellschaft parającej się nowoczesnymi technologiami, badaniami naukowymi oraz eksperymentami. Rodzinny biznes raczkował już w okresie nazizmu, wtedy jeszcze zajmując się projektowaniem futurystycznego uzbrojenia dla Wermachtu. Tuttowie, choć pominięci przez historię, włożyli w projekt pocisku rakietowego V2 tyle samo co Wernher von Braum, niwelując jak tylko się dało liczne wady konstrukcyjne. Wielu spekulowało o nienawiści targającej Brauma i Tuttów, jej wykraczającej poza ludzkie rozumienie skalę, ostatecznie jednak przyszło im razem współpracować jeszcze przy programie kosmicznym Stanów Zjednoczonych i dopiero wtedy Tutta Gesellschaft wróciło do Niemiec, by tam parać się badaniami naukowymi na zlecenie rodzimego rządu. Alois nienawidził bogatszymi od siebie, dlatego też krzywił się na widok pulchnej kobiety, która zdawała się górować nad nim majatkowego bez własnego wkładu finansowego oraz intelektualnego w korporację, tylko dlatego, że dobrze dobrała męża. Anshelm kojarzył Tuttów jako sympatyków nazizmu, nawet długo po II Wojnie Światowej. Otto miał spojrzenie bardziej przyziemne, cenił wkład Tuttów w rozwój chemii i działalność charytatywną. Mathias widział w nich raczej przykrywkę dla czegoś większego, ród przewijał się w badanych przez niego teoriach spiskowych zadziwiająco często, przede wszystkim w kontekście programów kosmicznych. Søren wiedział ze wszystkich najmniej, po prostu kojarzył nazwisko z Purgatorium Karlsena, ale nie mógł przypomnieć sobie żadnego kontekstu. Jadł, przypominał sobie niuanse i wymieniał się spostrzeżeniami z pulchną kobietą. Prawie udusił się pasztetem, gdy wspomniała, że może ot tak wykupić sobie spółkę tłumaczy, co podsłuchał zakrwawiony Carl. Walter i Lea Uśmiechnęła się niewinnie i z nutką zadowolenia, gdy spytał o samopoczucie w pokojach. Z jednej strony dowodziło to jej odwagi i siły charakteru, w sytuacji gdy inna dziewczyna płakała skulona, ciemnoskóry młodzieniec zemdlał, a dorosły mężczyzna walił głową w ścianę. Z drugiej strony nie miała jednak pojęcia o skali wyzwań, przed którymi miało przyjść jej stanąć. Uśmiechnął się i pozwolił jej odpowiedzieć na pytania. Od Boga co prawda odwróciła się, gdy straciła nim zainteresowanie w dzieciństwie, ożywiła się jednak na wzmiankę o nim. Z dziwną miną przedstawiła Waltera osobom przy stole, skupiając się przede wszystkim na Mathiasie oraz Aloisie, choć pewnie krzyknęła, by wszystkich zapoznać z Piontkiem. Przedstawiła go z imienia i nazwiska. Określiła go mianem przyjaciela i mentora, wprowadzając do pokojowej społeczności. Nie zdawała sobie sprawy, że dla Osiołka pokój jest drugim domem. Potem śmiała się ze specyficznej metody łatania akwarium, aż Walter przypomniał sobie jak Stalooki roztrzaskał na nim kiedyś trzech pokojowiczów, proszących się wyraźnie o orzeźwiającą kąpiel. Przy następnym odrodzeniu wróciło do swojego pierwotnego stanu, nikomu nawet nie przyszło do głowy, by je łatać. Kątem oka spojrzał na Coldberga i wtedy dojrzał w nim na moment samego siebie, nie z charakteru, lecz jako postać będącej w tej samej sytuacji co on. Przypomniał sobie jak siedział na tym samym siedzisku i wpatrywał się w ”swoją Leę”. Wiązanie, Ostatni Pokojowicze, Zjednanie Kostka Otto i jego Charon stanęli nad ciemnoskórym, a wraz z nimi kilku gapiów. Neurochirurg odruchowo wodził oczami za oknem do otworzenia, szybko jednak odzyskał rozum, w pierwszej kolejności odpędzając ciekawskich. Stwierdził, że nikt nie ma blokować dostępu do powietrza, szczególnie w miejscu, gdzie wszystko jest zwielokrotnione. Potem opuścił ciemną głowę w dół, aż krew spłynęła do mózgu. Gdy Hans próbował poklepać wspaniałomyślnie Tahira po twarzy, a nieśmiały Herman oblać go zimną wodą podebraną tłumaczowi, rzekł tylko jedno: Bulma udał, że nie było tematu, a muzyk speszony nie wchodził już w żadne interakcje. Ostatecznie ciemnoskóry wybudził się, dziwnie spokojny i z wyrazem zaciekawienia na twarzy, choć Kostek robił wszystko, aby ciemnoskórego postronni uznali za ogłupionego szokiem, byle tylko odwlec spotkanie z Walterem. Wszyscy jednak znaleźli sobie prawdziwego głupka, którego wydało im wspaniałomyślnie łono. Był nienaturalnie wysoki i chudy, głowę miał łysą, oczy niebieskie i mętne. Ubrany był w kaftan bezpieczeństwa, uniemożliwiający mu ruch rąk. Chodził po pokoju po okręgu, sikając i waląc pod siebie. Wszyscy skupili się na nim, uświadamiając sobie, że oprócz choroby psychicznej zdolny jest tylko do wypowiedzenia jednego słowa – Pies, co czynił namiętnie i na setki sposób, jakby tym słowem był wstanie określić wszystko. Niebywały gość, skupiając na sobie uwagę większości, pozwolił Tahirowi w bardziej kameralnej atmosferze przeprosić teścia. Popłakał się, biorąc na siebie winę za karambol i dyskretnie spróbował podpytać kto jest jedną z jego ofiar. Rzucił wzrokiem czy nikt go nie podsłuchuje, ale wszyscy zaintrygowali się „Psem”. Nawet Kostek odszedł, zajmując się najpierw istotą zdolną do wypowiedzenia tylko jednego słowa, potem zaś tą... która nie zdolna była wypowiedzieć żadnego. Pokój wydał z siebie młodą kobietę o aryjskich rysach. Skórę miała bladą, włosy białozłote i krótkie jak u mężczyzny, oczy zaś zimne jak lód. Nawet ubrana była po męsku w coś na wzór kobiecej wersji marynarki. Wszystkie trzy dotąd wydane przez łono kobiety były na różne sposoby atrakcyjne, ta jednak była surowa i oziębła. Stała pod ścianą z rękoma założonymi za plecami i obserwowała. Nie tylko nie mówiła nic, to jeszcze nie używała żadnych gestów, a jej twarz pozbawiona była mimiki. Była niczym niemy posąg. Jedynie walącemu pod siebie Psowi okazała cień porozumiewawczego uśmiechu, co nie umknęło Mathiasowi. Zdawała się nie być otępiała, przynajmniej nie w takim stopniu jak szaleniec. Kostek próbował uciec przed Walterem w interakcję z kobietą, ale dał sobie spokój, gdy na niego spojrzała. Stanął przed swoim wyzwaniem, gotów wysłuchać co ten ma do powiedzenia.
- Nie zabiję cię. Dajesz grupie większe szanse na przetrwanie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to mogę cię nawet wesprzeć, ale nigdy nie udawaj, że jesteśmy kompanami. Wpędziłeś mnie raz jeszcze do pokoi, choć przysiągłem sobie, że skończy się na jednej wizycie. Zniweczyłeś całą moją pracę nad charonatem, wszystkie ofiary poszły na marne i znów muszę go zacząć od nowa, bo znów wejdę na drogę charonatu. Masz na rękach krew wielu ludzi. Co więcej, oszukałeś mnie, udając Wilka, choć od początku byłeś Osłem. Mam nadzieję, że nieświadomie. Nie wiem na ile wróciły ci wspomnienia. Ah, mogłem przewidzieć, że Wilk przekazał ci kostkę. - odwrócił się na pięcie, ale postanowił dodać jeszcze kilka słów. - Daj mi tylko powód, abym stracił do ciebie po raz drugi zaufanie, a przekręcę gałkę do samego końca i będę niszczył twoją dziewczynę po kawałeczku. Wić się będzie z bólu. Przesłuchanie i Pierś Córki
Na pytania o dziwo jednak odpowiedział, choć tylko w sposób prowokujący i obraźliwy, niejasno i niezbyt pomocnie. O dziwo jednak znalazły się osoby, które wiedziały co nieco i niespodziewanie same zaczęły dopowiadać co trzeba. Teraz kolego powiedz, co wiesz o moim ojcu. Walter rozbudził się, wspominając Stalookiego. Z pewnością był brutalem i gwałcicielem w pokojach przemiany, ale nie można było mu zarzucić braku odwagi. Wzajemnie ratowali sobie życie, choć dzieliło ich wszystko. Nigdy nie pozwolił podnieść ręki na kobietę, a gdy kilku oprychów znęcało się nad chłopcem, rozbił ich o akwarium. Do podobnych wniosków doszedł tłumacz, który przypomniał sobie niezwykle barwną postać Stalookiego – zabawnego trickstera i brutalną machinę do zabijania w jednym, choć w dziwnej literaturze jego wizerunek był przejaskrawiony i był sprzeczny ze słowami Waltera. Kim jest wasz bóg i dlaczego nas tu zebrał? Walter zaciekawił się. O Koźle można było powiedzieć wiele, ale miał klasę, sznyt i manier. Znasz "Purgatorium" E. Karlsena? Anshelm spojrzał na rodzącego się na krześle literata, tłumacz zaciekawił się, a Tutta wróciła do tematu spółki. Od tego momentu oczywistym było, że Jajogłowy potrzebuje wydawnictwa. Mówił poważnie. Piontek podrapał się po głowie. Pamiętał E. Karlsena. Wszyscy śmiali się, że ma najgorzej ze wszystkich i musi ciągle wracać do Berlina, nawet w dni fałszywego księżyca. Był słaby i pozbawiony charakteru, zawsze kopany przez los. Ciągle wyciągali go spod stołu, zawsze po tym, gdy Kozioł podzielił się szczegółami głównego wyzwania. Kiedy w końcu zaczął przemianę, przyszło mu umrzeć w wyjątkowo paskudny i ośmieszający sposób. Stalooki wspominał go z rozbawieniem. Wiesz, co się stanie, jeśli tu umrzemy? Walter jednak nie pamiętał niczego związanego z wariantami, najwyraźniej nie miał jeszcze dostępu do wszystkich wspomnień. Wiedział już tak wiele, ale najważniejszy aspekt, cel pokoi był mu, o ironio, obcy. - W każdym razie, ten kto tu umrze, umiera na dobre. - podsumował Kostek. - Ale wszystkie rany zregenerują się jeśli wykonacie zadanie. Przynajmniej te na ciele. Na wzmiankę o ranach Lea odciągnęła Waltera na bok. Położyła niepewnie jego dłoń na swojej lewej piersi. Pytała skrępowana czy coś czuje. Zmysł dotyku zwielokrotnił się napędzany podnieceniem, akurat w momencie, gdy Piontek chciał podzielić się z „córką” przemyśleniami. Oprócz seksualnych bodźców wyczuł jednak ciało obce. Coś małego i zimnego znajdowało się w środku jego pociechy, potem zaś zauważył, że to samo narasta na tej samej dłoni, która dotknęła piersi jego córki. Wymienili się spojrzeniami, a potem wrócili do stołu. Niespodziewane Zagrożenie
Dopiero wtedy Lama uspokoiła się, przynajmniej na tyle, by mogli ją obejrzeć dokładniej. Przebierała kopytkami uwięziona między przewróconym stołem, paprotkami i gablotami, w których wybiła wszystkie szyby. Ubarwienie brązowe, z kremowym futrem na nogach, szyi i podbrzuszem. Wyraz pyska jednocześnie tępy, jak i niemal inteligentny. Kudłata sierść na głowie była przystrzyżona niemal jak modna grzywka. Na długiej szyi znajdowało się coś na wzór obroży, ale bardziej przypominającej ozdobę, do której przywiązano chustę ze swastyką. Dodając do tego śmieszną czapeczkę ze śmigiełkiem, lama mogła wydawać się zabawna. |
Architectus3.08.2017Post ID: 83290 |
Bywał darzony bolesnym odrzuceniem z powodu swojego wyglądu, jednakże dbał o nieokazywanie przejęcia w swych reakcjach. Teraz także poczuł wywołany nim ścisk serca i dodatkowy ciężar na barkach, ale nie zdołał ukryć cienia emocji rozchylając lekko usta i otwierając szerzej oczy, ponieważ wcześniej, po pierwszych odwiedzinach chłopca oraz doświadczeniu jego pokrzepiająco łagodnego widoku troska o blizny oddaliła się za horyzont myśli zaprzątających umysł hanowerczyka. Słysząc dźgające go prostolinijne słowa opadło na niego zwątpienie i słabość w nogach. Czując że może stracić równowagę i spaść na jedną z framug, otrząsnął się z marazmu mrugając dwukrotnie, zamykając usta, przełykając ślinę, i wciąż wpatrywał się w skonsternowanego podopiecznego. Prędko opamiętał się by nie górować nad nim i przykucnął, po czym zaczął odpowiadać na jego słowa: - Przeszliśmy trudne chwile, dlatego, aby dodać nam sił na kolejny dzień, przyniosłem sok agrestowy jaki wczoraj przygotowałem. Lubisz sok agrestowy? - powoli wyjął z torby termos, odkręcił nakręcony na jego wierzchu zestawowy kubeczek - a w tym samym czasie wspomniał - Zabrałem także ze sobą smaczne jabłka. Parę dni temu kupiłem je na targu. Lubisz jabłka? Jesteś głodny? - po tym nalał sok do naczynia i uśmiechnąwszy się wyciągnął je w stronę chłopca. Widząc strach w jego oczach przesunął się odsłaniając drzwi sali i uzupełnił swą wypowiedź - Proszę, wyjdź jeśli czujesz taką potrzebę. |
Xelacient3.08.2017Post ID: 83291 |
- Cały Mendelejew to Ci się kryje na stole – skarcił Der Chemiker zięcia – ten człowiek zrobił doktorat z badań nad idealną proporcją alkoholu z wodą, w końcu był Rosjaninem to z czego mógł prowadzić prace naukową – dodał z nutą Niemieckiej wyższości – zaś jego układ okresowy nie był pierwszy i nie był jedyny, lecz… ech, nieważne – zaczął dydaktycznym tonem, ale w końcu westchnął i machnął ręką. Następnie zaprowadził smagłoskórego do stołu, gdzie sięgnął po coś co wydało mu się ciemnym piwem, nalał sobie szklankę, następnie polał arabowi, wychylił całą swoją na raz nie czekając na rozmówcę, po czym napełnił swoją szklankę ponownie i dopiero wtedy zaczął ją powoli sączyć, delektując się wyraźną chmielową goryczką tak idealnie gaszącą pragnienie choć wzbogaconą o kilka egzotycznych nut, które ledwo rozpoznawał. - Hmmyyy… aromatyzowane woskownicą, ten smak ostatnio czułem jak piłem rzemieślnicze piwo ze Szwecji – zaczął już rozluźniony, napój drażnił jego język z nieznaną mu intensywnością, ale było coś jeszcze co wprawiało Kamphasena w dobry nastrój, choć wciąż nie wiedział co dokładnie. - Posłuchaj mnie Tahir, cieszę się, że Ci śpieszno do mojej córki, ale obaj znaleźliśmy się w… specyficznej sytuacji i musimy się do niej dostosować… przyznam, po wypadku byłem na Ciebie wściekły, ale szybko zrozumiałem, że nie był on Twoją winą, dlatego ty też się za niego nie obwiniaj tylko skup się na tym co należy robić dalej. Otto zrobił pauzę na kolejny łyk piwa po czym kontynuował: - Ja po wypadku byłem sparaliżowany od pasa w dół, lekarz powiedział mi, że mimo operacji będę kaleką do końca życia. Jednak od razu zaproponował mi jakąś dziwna kurację. Ryzykowną, acz mogącą przywrócić mi pełną sprawność. Zgodziłem się, choć ów lekarz nie chciał mi zdradzić zbyt wielu szczegółów. Dodał tylko, że Ciebie również podda tej kuracji, mimo… czy właściwie dzięki temu, że znajdowałeś się w stanie… „krytycznym” – spróbował niezgrabnie ominąć temat prawdziwego stanu zięcia po wypadku. Arab wydawał się być tylko coraz bardziej skonfundowany jego słowami, ale Otto niezrażony ciągnął dalej: - Dobrze, przejdę do konkretów: uważam, że bierzemy udział w tajnym eksperymencie medycznym, który ma przetestować możliwość regenerowania ludzkiego organizmu. Zanim się tutaj „znalazłem” lekarz wstrzyknął mi potężną dawkę jakiejś substancji, po której straciłem przytomność, zaś wszystko co nas tutaj otacza jest symulacją komputerową… taką jakby iluzją – spróbował nieco rozjaśnić – widzisz Tahir, symulacje komputerowe od dawna są używane w celach naukowych, symulacje reakcji łańcuchowych były używane przy konstruowaniu bomb atomowych, i to już zaraz po wojnie. Od tego czasu ta technologia się rozwinęła, zaczęto robić symulacje coraz większych i bardziej złożonych obiektów i wygląda na to, że ktoś posiada już wystarczająco potężny komputer, by stworzyć tą realistyczną symulację pokoju i jakoś przesłać ją do naszych umysłów. Obecność Beaty Tutty sugeruje, że stoi za tym jej ród, oni mogliby mieć tak zaawanssowaną technologię – dodał wskazując z lekką zazdrością na pulchną kobietę. Żona Otto miała mniej tłuszczu, ale nosiła go ze zdecydowanie mniejszą gracją. - Co z tego wynika? – zaczął po chwili – że to co wszystko czujemy i widzimy służy do stymulacji regeneracji naszych ciał, czy właściwie mózgów i tkanki nerwowej, toteż myślę, że powinniśmy postępować wedle instrukcji jakich dostaniemy, aby pomyślnie ukończyć kurację. Ja miałem sparaliżowane nogi to idę o zakład, że czeka mnie dużo biegania – zażartował, ale nim jego śmiech przebrzmiał to pokój wypluł spanikowane zwierzę. Zajęty rozmyślaniem Otto poniewczasie zainteresował się przybyciem nowej istoty, przez co ledwo uskoczył i to też dzięki pomocy zięcia (niedoszłego). Na szczęście chaos skończył się równie nagle jak się rozpoczął jak tylko zwierzę utknęło między poprzewracanymi meblami. Oblany ciemnym piwem Otto łypnął nieufnie na czworonoga. Zdarzyło mu się być parę razy w zoo z rodziną to wiedział jak wygląda lama, tylko nie rozumiał co ona tutaj robiła. To zwierzę też zostało poddane kuracji? I jeszcze ten jej wygląd w jakiś sposób skojarzył mu się z pastelowymi kucykami, które raz widział w kinie, gdy parę lat temu wybrał się ze swoimi córkami na seans filmowy. Zarówna Doris jak i Laura były zdegustowane tym, że ojciec zabrał je na cos takiego (to jest dla małych dziewczynek!), ale siedziały cicho, żeby ojciec nie zrezygnował ze „wspólnych zakupów” po seansie. Paradoksalnie, Der Chemiker bawił się najlepiej, pewnie dlatego, że wielki błotoglut zalewający magiczną krainę skojarzył mu się z potęgą przemysłu petrochemicznego, która zdobywała świat przezwyciężając wszelkie zabobony. - Tahir, musimy go przenieść – zaczął wskazując na Waltera – najlepiej tam – dodał wskazując kąt naprzeciwkoległy do lamy – jeśli to zwierzę znowu zacznie biegać to lepiej, żeby nie leżał tak pośrodku. Gdy poszkodowany był już bezpieczny Otto zastanowił się co zrobić ze zwierzęciem. Zwierzę jak zwierzę, najlepiej je uwiązać na jakieś smyczy. Tylko z czego zrobić smycz? Kamphausen rozejrzał się po pokoju, w końcu dostrzegł roztrzaskane zbroje, postanowił wśród nich poszukać jakiejś metalowej obręczy, którą będzie można przełożyć przez głowę lamie, albo jakiegoś innego metalowego elementu, który będzie można zacisnąć wokół szyi tworząc obrożę z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiś ozdobnik! Do tego „zabrał” fanatykowi jakiś sznur (co jak co, ale z dwiema rannymi nogami już nie był zagrożeniem) Tylko jak to wszystko założyć? Jeśli skrzyknie parę osób, by chwycić czworonoga to lama na widok zacieśniającego się pierścienia osób gotowa będzie znów spanikować. Trzeba było to zrobić delikatniej. - Tahir, weź jakieś owoce ze stołu i spróbuj nimi nakarmić tą lamę Przytłoczony tą argumentacją zięć spróbował wykonać swoją część zadania, dzięki czemu Otto mógł przystąpić do zakładania smyczy. |
Tabris3.08.2017Post ID: 83296 |
Daję grupie większe szanse na przetrwanie? Jużci. Walter Piontek, znakomity obrońca, przyjmuje na klatę największe lamy. |
Nitj Sefni4.08.2017Post ID: 83297 |
Po otrzymaniu odpowiedzi od sekciarza, oraz komentarzach Sørena i siedzącego przy stole starszego mężczyzny Anshelm zaczął kojarzyć fakty. To dziwne zdjęcie… Uwagę Anshelma odwrócił nagle nowy pokojowicz. Nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna jest głęboko upośledzony. Wtedy doszło do niego jak wielu ludzi pojawiło się w pokoju, od jego starcia z jajogłowym. Wcześniej w ogóle nie zwrócił na nich uwagi. Szybko przeliczył. Wielkie włochate zwierzę, na pierwszy rzut oka przypominające dziwacznego konia zaszarżowało wprost na niego. Mężczyzna zdążył uskoczyć, ale stwór stratował przywiązanego do krzesła sekciarza. Jego krzyk wywołał uśmiech na twarzy nazisty. Postawił krzesło z jajogłowym i przesunął je po podłodze w stronę stołu, przy którym zasiadała część zmarłych. Przesuwanie nie sprawiło mu problemu, ale wywołało nieprzyjemne skrzypienie. Dopiero zamieszanie spowodowane przenoszeniem rannego emeryta, sprowadziło Anshelma na ziemię. Dostrzegł, że w swego rodzaju transie, obżerał się niemiłosiernie. Kiedy poczuł na sobie spojrzenia kilku osób, schował trzymane w dłoni ciastko cytrynowe do kieszeni. Prawy policzek oblał mu się rumieńcem zażenowania. Anshelm wyjął z miski pęd bambusa. Następnie wstał i podszedł do zwierzęcia. Przesunął blokujący je stół i wyciągnął rękę z bambusem w stronę głupawego pyska. |
Garett4.08.2017Post ID: 83299 |
Mathias wyśmiał inwektywy sekciarza. Jak już skończył się mentalnie pastwić nad kultystą, wysłuchał opowieści Aloisa. Niestety przeczyła ona jego małej teorii spiskowej... Ale po chwili pojawi osobnik, którego sama obecność potwierdzała chociaż jej część. Oczywiście Mathias nie od razu zauważył Kostka, bo wpierw jego uwagę przyciągnęła Lea. Młoda dziewczyna dosiadła się do nich jakby była niewidzialna... Nie, nie o to chodziła. Wygląd i zachowanie rówieśniczki Mathiasa wskazywał na to, że pochodzi z wyższych sfer, dlatego Coldberg i Ferenz niemalże instynktownie przyjęli ją za swoją. W tym czasie łono zaczęło się krztusić aż wypluło pulchną kobietę... Chociaż określenie „pulchna”, to w jej przypadku był ekstremalny eufemizm. Przedstawiła się jako Beata Tutta, co od razu włączyło trybiki w mózgu Coldberga. Dziedziczka jednej z najbogatszych rodzin w Niemczech, wzmianki o jej firmie bardzo często pojawiały się w co niektórych gazetach, zazwyczaj w związku z jakimiś szemranymi interesami oraz programami kosmicznymi. Zastanawiał się czy jej obecność tutaj była celowa, czy może to przypadek. Chyba raczej to drugie, bo gdyby firma jakoś dowiedziała się o tym miejscu, to wysłałaby tutaj wyszkolonego agenta, a nie dziedziczkę rodu. Przemyślenia przerwał mu starszy mężczyzna który się do nich dosiadł. Z jego wyglądu Mathias wywnioskował, że musi być ojcem Lei, choć ona sama przedstawił go jako swego przyjaciela i mentora. Coldberg podzielił się swoim zdziwieniem na głos. Nie doczekał się od razu odpowiedzi, bo uwagę wszystkich zwrócili nowo przybyli. Wariat w kaftanie bezpieczeństwa, do którego najlepiej było się nie zbliżać (ze względu na niebezpieczeństwo jakie mógł stanowić jak i nieprzyjemny zapach) oraz dziwna, ubrana po męsku kobieta, najwyraźniej niema. Kostek (którego Mathias wreszcie zauważył) próbował z nią porozmawiać, lecz to jak na niego spojrzała przeraziło go. Coldberg zauważył też, że kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo do szaleńca. Czyżby miało to oznaczać, iż tamten jedynie udawał? Ale w jakim celu? Najwyraźniej wiedzieli o tym miejscu więcej niż reszta. Coldberg postanowił czekać cierpliwie aż Kostek tylko spróbuje przejść obok niego, a wtedy go wypyta. Niestety nie miał co do tego okazji, bo znajomy Janika ewidentnie go poznał i teraz unikał. I wtedy z łona wyleciała cholerna lama. Ten widok był tak surrealistyczny, że Mathias nie wiedział nawet jakim cudem udało mu się złapać Leę i uniknąć kolizji ze spanikowanym zwierzęciem. Mniej szczęścia miał jej ojciec, który zaliczył zderzenie czołowe. Na szczęście zaraz po tym lama się uspokoił, a Alois spokojnym głosem oznajmił, że zwierzę musi być ostatnim uczestnikiem, zupełnie jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie! Mathiasowi przez głowę przeszła myśl, że skoro zarówno jego ciało jak i umył działa w tym miejscu na o wiele wyższych obrotach, to może i lama będzie inteligentniejsza. Nie zastanawiał się jednak nad tym długo, bo zauważył, że dzięki zamieszaniu spowodowanemu przez lamę miał teraz szansę dopaść Kostka. Student puścił rękę Lei (którą najwyraźniej trzymał od momentu kiedy uniknęli zderzenia ze zwierzęciem) i szybkim krokiem ruszył w stronę neurochirurga. |
Wiwernus4.08.2017Post ID: 83300 |
25 Września 1991 r., Berlin Malec wykazał się powagą i odpowiedzialnością nie współmierną do jego wieku. Przełamał strach i z zadumą wysłuchał słów niespodziewanego gościa, dając się ponieść emocjom tylko na wzmiankę o siostrze i blednąc po napomknięciu o porwaniu. Zapowiadało to możliwość nawiązania zdrowej relacji, to jednak nie okazało się wcale takie proste.
Na szczęście wspólny posiłek przebiegał w ciszy. Malec pozwolił sobie na zrewanżowanie, wręczając opiekunowi jedną z dwóch zabawek jakie mu pozostały. Resorak białego Citroëna był gorszy, więc zatrzymał go dla siebie, wręczając niepewnie cytrynowe Porsche. Bawili się, by dopiero potem wrócić do rozmowy, choć z pewnością trudnej. Jörgowi dopiero wracała pewność siebie, zderzające się o siebie blaszaki rozpraszały go, malec zaś był pełen obaw i czasami miał problem z doborem słów w języku niemieckim. Biegle, z lekkością i gracją władał za to francuskim, używając z niego wielu nie zawsze zrozumiałych wtrąceń. Czasami przechodził samego siebie i dokańczał niektóre wyrażenia angielszczyzną, choć jak sam przyznał – wyspiarzy nie znosił. Trójjęzyczna pogadanka „ojca z synem” postronnym osobom miała prawo wydać się zabawna. Pringsheim w trakcie zabawy połączonej z rozmową nabrał pewności co do kilku faktów. Malec wywodził się z francuskiej rodziny o niemieckim pochodzeniu, prawdopodobnie urzędniczej arystokracji, która przez jakiś czas doglądała „szwabów” we francuskiej strefie okupacyjnej. Jego rodzina była liczna i prawdopodobnie bogata, nie poświęcał jej jednak zbyt wiele uwagi. Mówił tylko o siostrze, która zabrała go do Berlina na wycieczkę. Był wszechstronnie uzdolniony, odebrał dobrą edukację, cechował się niewinnością. Fizycznie słaby, psychicznie zaskakująco mocny. Przeszedł okres fascynacji dinozaurami na rzecz planet, gwiazd i galaktyk; nie przechodził też obojętnie wobec samochodzików i wszelkiej maści zwierzątek. Jego ulubioną potrawą było coś francuskiego, coś czego Jörg nie wymówiłby. Nie znosił brudu, starych pielęgniarek i marudził, gdy było mu duszno. Kiedyś był na kajakach. W tajemnicy zdradził, że parę miesięcy ukradł siostrze aparat, a potem go zgubił. Kazał nigdy o tym nie wspominać, tak samo o tym, że widział jak się przebiera, choć tylko w przypadku tego pierwszego miał wyrzuty sumienia. I zadawał pytania. Dużo pytań, w większości bardzo adekwatnych do sytuacji. A także trochę „rozkazów”. Kto zabrał moją siostrę? Pójdę ją ratować. Na co jestem chory? Czy pan jest moim szwagierem? Lubi pan francuską kuchnię? Pan naprawdę naprawia samochody? Incroyable! Niech Pan otworzy okno! Kiedy będziemy szukać naszego rodzeństwa? Wyjdę dziś ze szpitala? Bardzo mnie boli tutaj. Co ci się stało w twarz, co za mésaventure Pana spotkało?! Pan też podgląda panie jak się przebierają? Śniło mi się, że mnie auto goniło. Pan też miał takie sny kiedyś? Czy te stare baby będą tu jeszcze przyłazić? Był Pan w berlińskim zoo? Tam są lamy, prawda? Rodzice tu nie przyjadą, prawda? No co ty taki, baw się autkami! Tak się nie mówi po francusku! Będzie mnie pan bił? Zabierze mnie pan do warsztatu i na przejażdżkę? Bym chciał bardzo. Na szczęście zasnął w końcu zmęczony posiłkiem, zabawą i gadaniną. Dręczyły go jednak koszmary, zdradził, że związane z goniącymi autami, „panem nauczycielem” i gaszeniem. Przeklął stare baby w trzech językach i udali się na krótki spacer po korytarzu. Potem wrócił do łóżka i snuł plan uratowania siostry, a w tym miało mu pomóc jego mentalne alter ego – Garland Dzielny, oczywiście dwumetrowy, zakuty w rycerską zbroję bohater narodowy, dosiadający swoich czterystu koni mechanicznych. Takiego zastała go siostra. Obserwowała Garlanda i jego opiekuna przez dłuższą chwilę, w końcu się jednak rozpłakała i malec zauważył postać stojącą w drzwiach. Mechanik nigdy nie widział takiej piękności. Szczupła i długonoga, z nienaganną figurą i proporcjami, o włosach w barwie karmazynu i brązu, z twarzą o kształcie serca i wyrazie łączącym niewinność, troskę i coś mistycznego, wymykającego się definicji. Jednocześnie słaba i niewinna, jak i mocna jak nic innego. Zignorowała go, skupiając się na tuleniu Garlanda i zapewnianiu go, że wszystko jest już dobrze. Dopiero po tym uścisnęła mocno mechanika, nie poświęcając najmniejszej uwagi jego bliznom. Nawet się nie skrzywiła, całując go w oba policzki, a potem łysą głowę. Wtedy podziękowała mu po raz pierwszy. Drugi raz, spokojniej i wylewniej, obdarzając mechanika komplementami i rozmową, miał miejsce, gdy razem udali się do stołówki po pożywniejsze jedzenie dla malca. Chwaliła też sok agrestowy, choć piła go z trudem powstrzymanym grymasem. Malcowi nie umknęła interakcja jego siostry oraz opiekuna. Kiedy dziewczyna rozmawiała z lekarką, wykorzystał jej nieuwagę i poklepał swojego „starszego rówieśnika”. Na szczęście nie miał powodu, aby powiedzieć cokolwiek złego o mechaniku, pochwalił go nawet. Kazał siostrze nie bać się go, mimo że jest brzydki nawet jak na szwaba. Trzecie podziękowanie, jeszcze dłuższe i intymniejsze, miało miejsce podczas krótkiego spaceru po korytarzu, gdy malec znów drzemał. Młoda kobieta rozluźniła się. Zostawiła torebkę w sali, jej ruchy były swobodniejsze, nabrała rumieńców, choć wciąż dało się wyczuć w niej nutkę żałoby i wyraźnego bólu. Zauważył, że... pachnie solą i rybą? Wręczyła mechanikowi ciężki, zimny jak lód klucz do drzwi, który od połowy płynnie przechodził w obrzydliwą pijawkę pełną napęczniałych żył, rozepchanych tchawic i wypustek, pulsującą i zdającą się rosnąć pod wpływem dotyku żywych istot. Element metaliczny zachwycał kunsztem wykonania, element żywy obrzydzał, choć i fascynował. Tej myśli nie rozwinęła jednak. Zatrzymali się przy sali. Garland wybudził się już i najwyraźniej znalazł godne zastępstwo dla cytrynowego resoraka. Z torebki siostry wyjął wymyślną kostkę-układankę i próbował dopasować kolory jej ścian, przy czym śmiał się głośno. ... Pokój Narodzin Na pierwszy rzut oka pomyślałem, że to twój ojciec. Wygląda do ciebie podobnie, zwłaszcza jeśli chodzi o uszy. Dziewczyna starała się jak mogła skryć przyprawiającą ją o kompleks część ciała. Gdy intrygujący młodzieniec wspomniał o niej, zwęziła wargi i zmarszczyła brwi, postanawiając się odgryźć. Słowa Coldberga umożliwiły jednak Piontkowi przyjrzeć się dokładnie w jaki sposób Lea mogłaby zareagować na prawdę o swoim pochodzeniu. Słowa młodzieńca zasiały w niej ziarnko niepewności, zauważalnie wodziła wzrokiem po wszystkich ścianach, próbując zebrać myśli. Próby ukrycia tego faktu przez przeszkadzanie w posiłku Anshelmowi były co najmniej nieudolne, łatwe do przejrzenia przez wyczulonego studenta psychologii i dawnego weterana pokoi. Stalooki Jr. kojarzył dziwnego typka z wyższych sfer, który parę razu przewinął się w jego rodzinnym domu. W byciu srogim i konkretnym przypominał ojca, ale był zbyt wielkim indywidualistą i miał zbyt wielkie ego, aby zagrzać w nim dłużej miejsca. Ostatecznie pokłócili się o poglądy polityczne, doszło do awantury i od tego momentu Samotny Wilk nigdy nie pojawił się u Vollblüterów. Wspomniał o tym Lei, a ta na moment zwątpiła czy chciałaby mieć za ojca postać tak skrajnie indywidualną. Ją ciągnęło do towarzystwa, to nawet Walter wydawał się być bardziej socjalny i przyjaźniejszy od Wilka. Zastanawiała się nad tym zagadnieniem w ciszy, pozwalając naziście wrócić do rozkoszowania się zmysłem smaku... i tysiącem innych. „Ojcu” spojrzała w oczy dopiero po walce z lamą, wygranej oczywiście przez lamę. Dodawała mu otuchy, gdy Nadim i Otto przenieśli go i nie opuściła nawet, kiedy poczuł się już lepiej i zasiadł do stołu. Opatrzyła mu rany wyjątkowo starannie, ale starała się nic nie mówić. Nawet otumaniony zauważył, że jednocześnie wykorzystuje sytuację, aby lepiej przyjrzeć się jego uszom. Wargi drżały jej, pociła się i wychodziło na to, że zaraz nie wytrzyma i zada pytanie na które czekał. Sytuacja aż o to się prosiła, szczególnie po tym, gdy podziękował już ciemnoskóremu, a ten odszedł, by zająć się lamą. Zostali sam na sam, o ile można tak mówić o przebywaniu w pokoju z szesnastoma innymi osobami. ... Oswojenie zwierzęcia nie okazało się być trudne. Najwyraźniej miało kontakt z ludźmi, a w nowym ciele było bystrzejsze i zdolne do wyczucia dobrych intencji przybliżających się do niego postaci. Najpierw obwąchał owoce, by zjeść je ze smakiem. W przypadku bambusa zaufał w ciemno i pożarł go niemal natychmiastowo. Stalowa obroża odebrała mu uroku, ale okazała się być symbolem pojednania ze stworzeniem. Tahir był jego dobrym kumplem, ale Anshelm okazał się być niemal członkiem rodziny. Ulubiony posiłek w nowym ciele był jak ambrozja. Wystarczyło, że nazista wymówiłby imię, a włochaty stwór przybyłby na jego wezwanie. Międzygatunkowy sojusz okazał się być zaskakująco trwały. Kostek przyglądał się mu z rozbawieniem i nawet próbujący nawiązać z nim relację Mathias nie przeszkodził mu w tej specyficznej rozrywce. Po tych słowach odwrócił się i ruszył do lamy. Wyglądało na to, że nawiązanie relacji z osobą odpowiedzialną za jego śmierć nie było pomocna. ... Lea zebrała się w sobie. Wszystkie światła zgasły w akompaniamencie głośnego huku. Zwiastowało to przełom, pojawienie się osobnika o wiele wyższej randze od przeciętnego człowieka lub zwierzęcia. Ogień buchnął w kominku nagle jakby wydobywał się ze smoczej paszczy, fosforyzujące paprocie oddawały pokłony, nawet ryby skaczące po ziemi po zniszczeniu akwarium śpiewały znaną tylko sobie pieśń. Wszystkich przeszedł dreszcz, a kości przeszył niski, tubalny ton, jakby na przybycie apokalipsy. Cały pokój przemienił się, zmieniając z barokowej komnaty zamkowej i ekskluzywnego salonu w środek ludzkich wnętrzności. Ściany pokryły się przekrwionymi oczami, posoka sączyła się z drewnianych paneli, a na suficie wyrastały zęby - wszystko to była jednak tylko manifestacja na czas pojawienia się monumentu. Czarny, podłużny, zwieńczony specyficznym rozwidleniem przypominał połączenie enigmatycznego obiektu z Odysei Kosmicznej 2001 Kubricka i Barad-dûr z Trylogii Tolkiena, choć miał w sobie też coś z futurystycznego, zaawansowanego technicznie odbiornika telewizyjnego. Do niskiego tonu pięknie zgrał się Herman, ubogacając spektakl o sonatę cis-moll op. 27 rodzimego Beethovena. Gdy wyłaniała się, powolnie i mocno, budował schodzącą wraz z półtonowymi pochodami akordów atmosferę Adagio sostenuto. Allegreto muzycznie zilustrowało moment powtórnej przemiany pokoju w pełną przepychu komnatę, zaś monumentalne Presto agitato podtrzymywało napięcie już po zatrzymaniu się obiektu i jego totalnym bezruchu. W końcu jednak musiał zakończyć grę. W milczeniu stali i obserwowali obiekt, co bardziej śmiali podeszli, ale w czarnoszklanym monumencie widzieli tylko swoje oblicza, wraz ze wszystkimi triumfami, porażkami i grzechami. I wtedy obiekt odpowiedział swoją pieśnią, działając niczym wielki głośnik. No cuttin' corners No shedding tears, From uptown to midtown, Always at my best, - Co do... Giving it my best - Pomocy! - krzyczał Carl, waląc w ściany. - Pomocy, uwolnijcie nas. Ktoś tu nas przetrzymuje! And I'm in a beat, - Mówiłem, aby to wszystko wysadzić. - warknął Nadim wpatrzony w ekran. I'm facing all the problems that'll get me - Jeśli mam słuchać tego przez wieczność... - Alois sięgnął po kolejną fajkę. - To mam dość już teraz. Let me tell you, let me give everybody little something Always at my best, (And I'm in a beat) No cuttin' corners Potem znów rozległa się cisza. Wpatrywali się w obiekt i od tego momentu nagle znów zrobiło się poważnie, bo między rozgałęzieniem na czubku monumentu wyświetliły się pierwsze litery sunące w przestrzeni niczym gwiazdy, gdy Sokół Millenium wchodził w nadprzestrzeń. Ci o największej inteligencji – jak Alois, Mathias czy Anshelm – niemal natychmiastowo w ułożeniu liter odnaleźli sens, znajdując w pozornie pozbawionym logiki ułożeniu znaków wiele odmiennych znaczeń, jakby całość była jakąś przestrzenną poezją, którą czytać można było na wiele sposobów. Tym mniej spostrzegawczym przyszło odnaleźć tylko główny sens wiadomości, choć nie w całości, z opóźnieniem i frustracją spowodowaną wibrującymi, podskakującymi złośliwie literami oraz mylącą czcionką comic sans. Najbardziej zestresowani i najgłupsi nie zrozumieli niczego, skazani na to, aby dowiedzieć się czegokolwiek od osób postronnych.
W tym momencie litery namnożyły się i rozpoczęły taniec, niczym rój formując w wizerunek śmiejącego się, karykaturalnego dyktatora. Potem monument wrócił do nadania komunikatu, ale Bulma postanowił wspiąć się na obiekt i spróbować pochwycić litery, co zakłóciło przekaz. Demiurg dalej nadawał, ale nikt nie był zdolny odczytać przekazu, gdy słowa wymykały się rękom gwiazdora. Jedynie najbystrzejsi wychwycili takie zwroty jak „uzdrowienie po wykonaniu zadania”, „głosy w głowie”, „nurty” czy „walizki z pomocą”. Muzyk darował sobie po kilku próbach i zsunął się z powrotem na dół, ale było już za późno, bo Mistrz Gry zakończył i tak enigmatyczne objaśnianie zasad. Artysta zaczął powoli zdawać sobie sprawę z tego co uczynił. Poprosił nawet pokornie o powtórkę, ale monument zignorował go i natychmiast przystąpił do odliczania. Holograficzny zegar mierzył czas pozostały do zakończenia misji. Sekundy zdawały się mijać jak oszalałe. Walizki zmaterializowały się w powietrzu, spadając na swoich właścicieli. Były w większości wykonane z tego samego, czarnego, szklanego i oleistego materiału co monument, choć miały elementy z metali, które dało się zauważyć na ścianach magicznych kostek. Każda podpisana była złośliwą, choć często trafną ksywką. „Osiołek”, „Nazi”, „Guru”, „Der Chemiker” czy „Goebbels” - nie dało się ich pomylić. Nawet ich otworzenie stanowiło wyzwanie, bo chronił je zamek wymagający rozwiązania zagadki w postaci dokończenia ciągu cyfr.
Pierwszy klik rozległ się po trzydziestu sekundach odliczanych na wielkich licznikach, w które teraz przekształcił się każdy z licznych zegarów na ścianie. Niema jednak nie miała jak przekazać rozwiązania. Wzruszyła ramionami, unikając kontaktu wzrokowego. Wyjęła ze środka bransoletę, którą założyła na rękę, a potem nacisnęła. Strój zmaterializował się sam. Czarny i oleisty przypominał lateks, uniform wykorzystywany w praktykach BDSM, jednocześnie zabawny, groźny, ale przede wszystkim dziwny. Skrojony był do sylwetki idealnie. Hans wybuchnął śmiechem na widok surowej kobiety ubranej niczym domina. Zignorowała go jednak i pośpieszyła do drzwi z charakterystyczną czaszką jako klamką. Fioletowe pole ochronne zniknęło. Położyła dłoń na kościstej łepetynie, co ta odebrała jako pogłaskanie. Wahała się przez chwilę, ale zebrała w sobie siłę i otworzyła drzwi do następnego pokoju, skąpanego w porannym świetle, pełnym bujnej roślinności, marmurowych grobów i swastyk. Za nią podążył wiernie „Pies”, który podczas całego pokazu monumentu sikał w spodnie. Alois nawet nie próbował rozwiązać zagadki. Wyręczył się posłusznym Hansem, który na jego ryknięcie wrzucił walizkę do kominka. Carl poddał się niemal natychmiast i próbował roztrzaskać zabezpieczenie, a do czego namawiał namolnie Otto, jako tego dającego się już poznać z niesienia pomocy. Panika udzielała się wszystkim, co potęgowały nieubłaganie lecące sekundy. Jedynie Jajogłowy wyróżnił się spokojem, zapewniając, że jego wiara będzie nagrodzona i walizka odda się jego woli. Nic takiego nie miało jednak miejsca, poddał się szybko i próbował otworzyć inne drzwi, w spazmach w bólu. Okazało się, że tylko z tych z czaszką pozbyto się bariery – pozostałe pięć pozostało zamkniętych. Osiołek wyczuł językiem, że odzyskał utracone zęby. Zbiło go to z pantałyku, wiedziony instynktem rozwiązał zagadkę mimowolnie, korzystając ze swojego alter ego. Spojrzał na ciąg cyfr, ale zniknęły natychmiast po rozwiązaniu, nie mógł więc pomóc innym. Lama wpatrywała się w walizki, próbowała nawet otworzyć tą nazisty siłą przy pomocy zębisk, ale nie dała rady. Wszyscy z nutką zazdrości wpatrywali się Waltera i jego zdobycz. Najpierw sięgnął po kawałek pożółkłego papieru z wiadomością spisaną krwią.
W środku nie było pigułki, ale za to był ten sam zegarek, który wywoływał pojawienie się dziwnego ubioru. Wpatrywał się w niego i ledwo zauważył, że Carl rzucił się na niego. Uderzył znów o ziemie, a ból był straszliwy, ale na szczęście tym razem obeszło się bez uszkodzeń i ubytków. Podniósł się szybko, uświadamiając sobie, że nad nim zmaterializowała się o wiele cięższa, niepodpisana walizka mieniąca się promieniami słońca i barwami tęczy niczym pryzmat. Gdyby spadła na niego, mogła mu zrobić krzywdę nie mniejszą niż lama. „Walizka Lidera Berlińskiego Zespołu, dla godnego” głosił czytelny napis, co rozbudziło apetyt nawet dotąd ignorującego walizki Ferenza.
Bulma podniósł ją, choć z trudem. Postawił na sofie, aby każdy mógł ją sobie obejrzeć i zbadać szyfr, nagle uznał jednak, że powinna przypaść jemu lub przynajmniej komuś kogo sam wyznaczy. Osiołek wrócił do swojej walizki i wyjął kolejne dwa przedmioty. Pierwszym była pięknie zdobiona katana na wzór japoński, ostra jak nic innego w świecie, lekka oraz poręczna. Drugim futurystyczna spluwa z drewna tygrysiego typowego dla paneli pokoju oraz dziwnych metali. Była długa, przypominająca strzelbę, pokryta runami. Zauważył pokrętło, które według opisu w języku niemieckim miało regulować moc oraz... ból zadawany przez zabójczy przedmiot. Przypomniał sobie jego zastosowanie. Broń działała na zasadzie promienia specyficznych fal, które naznaczały ofiarę. Po jakimś czasie trafiona świetlną wiązką część ciała zaczynała pęcznieć, wyginała się, narastała niczym ciasto w piekarniku, by ostatecznie wybuchnąć. Skuteczniejsza spluwa zepsułaby Mistrzowi Grę zabawę. Celem tego mechanizmu było, żeby ofiara uświadomiła sobie, że przyjdzie jej zginąć po wyznaczonym czasie i w okrutnych konwulsjach, dając jej zastrzyk energii w ostatnich sekundach życia. Nie miała wtedy żadnych hamulców, aby zemścić się, co dodawało rozgrywce kolorytu. Zwiększenie poziomu bólu pozwalało na szybszy wybuch celu; pole rażenia, szybkostrzelność i zasięg wiązek również się zwiększały. Ceną jednak były bolesne konwulsje ofiary nieporównywalne z niczym innym. Jeśli wskaźnik zatrzymał się na zielonym polu, ofiara ginęła bez bólu, ale dopiero po minucie. Dalsze pola – żółte, pomarańczowe, czerwone i czarne – skracały czas oczekiwania oraz wzmacniały broń pod wieloma względami, ale karą było świadectwo agonii zabijanych. Niektórzy nie byli wstanie zapłacić tej ceny, innym przychodziło to z łatwością. Jan Sebastian Bach3007: to młode pokolenie to jakieś eunuchy niech ta dzisijesza mlodziez przestanie się szczypac i zabawi sie z tą płaczącą paniusią hehe [30 000 Marek] Komunikat wygłoszony metalicznym, robotycznym, żeńskim głosem rozbrzmiał w głowach wszystkich pokojowiczów. Rozejrzeli się, upewniając, że każdy go słyszał. Lama wpadła w panikę. Umówię się z Hansem: jestem twoją fanką pokaż co potrafisz 40 000 Marek Adolf Hitler: powrót do nazistów na to czekałem tyle lat 25 000 Marek Osiołek Fan: Osiołek to zaraz wióry z tych zombie zrobi ! setka w 2 księzyce !!! 45 000 Marek BogatyBoGoStac: Fuj to obrzydliwe aby dać córkę murzynowi 700 000 Marek Jan Sebastian Bach3007: i dalej stoją się patrzą 25 000 Marek Jan Sebastian Bach3007: no ja nie mogę 25 000 Marek Purga Lover: Ktoś w ogóle wyłapał, że tam jest syn stalookiego? 666 666 Marek Na moment oderwali się od walizek, choć niektórzy szybko przywykli do głosów. Kilku jednak usłyszało bardzo nietuzinkowe komunikaty.
W przypadku nazisty i tłumacza nie było mowy o takiej wylewności.
....
...
...
|
Garett6.08.2017Post ID: 83303 |
-Im bardziej starasz się coś ukryć, tym bardziej jest to widoczne – powiedział Coldberg widząc jak Lea zakrywa swoje uszu. Nie uważał swoich wcześniejszych słów za obraźliwe, ale najwyraźniej za takie uznała je dziewczyna. - Spójrz na Beatę Tuttę, wygląda jak wygląda, ale tego nie ukrywa. Zaręczam cię, że gdyby próbowała na siłę ukrywać swoją tuszę, to wyglądałaby po prostu śmiesznie. … -A więc składacie temu bytowi ludzi w ofierze? Milutko... Och, broń Boże, nie oceniam was, pewnie gdybym miał dobry powód to robiłbym to samo. Z drugiej jednak strony Janik nie zaoferował mi bezbolesnej śmierci... - odpowiedział odchodzącemu Kostkowi. - Och, i nie mówiłem, że to Melania wysyłała mi listy. To znaczy, miałem pewne podejrzenia, ale z drugiej strony była żona Janika sprawiała nam kłopoty, więc nie mogłem sobie pozwolić na założenie, że tajemnicza nieznajoma pragnie jedynie mojego dobra. … Wreszcie się doczekali przybycia Demiurga, chociaż raczej nikt się nie spodziewał, że zaraz po niesamowitym objawieniu się monumentu, który odbijał wszystko co w nich najgorsze, usłyszą jakąś dziecinną amerykańską muzykę... Ludzie nie mogąc sobie poradzić z takim dysonansem zaczęli się zachowywać jak zwierzęta. Carl znowu się załamał i zaczął bić głową w ścianę, muzułmanin mówił coś o wysadzaniu (tym to tylko jedno w głowie!), Herman pochwalił gust Demiurga (chyba mu się nowy zmysł słuchu popsuł), a Hans, jak to Hans, narzekał, że nie leci nic jego autorstwa. Wtedy spadła na niego walizka, podobnie jak i na resztę zawodników. Niema kobieta otworzyła ją jako pierwsza, a Coldberg nie mógł wyjść z podziwu jak jej się to udało zrobić w tak krótkim czasie. Dzięki bransolecie ze środka walizki przemieniła się w dominę, co najwyraźniej było jakimś chorym żartem ze strony Demiurga. Mathias jednak nie skomentował tego nawet w myślach, bo kiedy kobieta wyszła, a za nią wiernie podreptał wariat, zauważył swoją szansę. Korzystając z chaosu jaki wzniecili pokojowicze próbując znaleźć sposób na otwarcie walizek, Coldberg dopadł tą zostawioną przez „Psa”. Paskudnie śmierdziała moczem, ale student musiał teraz myśleć pragmatycznie. Mając dwie walizki w dłoniach, ruszył w stronę Anschelma chcąc mu zaoferować coś w rodzaju sojuszu. Neonazisty zdawał się być wystarczający inteligentny by zasłużyć na szacunek Coldberga, a w dodatku miał to czego studentowi brakowało – siłę. No i oczywiście ze względu na swe poglądy mógł się przydać przy tym wyzwaniu, chociaż mimo wszystko Mathias wątpił by te „nazi-zombie” miały cokolwiek wspólnego z prawdziwymi nazistami. -Panie Anschelm – student klepnął starszego mężczyznę w ramię, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę – mam dla pana propozycję... Tak się składa, że udało mi się dorwać drugą walizkę, pozostawioną przez tamtego wariata, a pańska lama chyba by się nie obraziła gdyby zabrał jej pan jej własną walizkę. Dzięki temu będziemy mogli je wykorzystać próbę na rozwiązanie kodu. Ich zawartość zdaje się być dopasowana do użytkownika, także raczej nic nie stracimy jeśli ulegną zniszczeniu. Można by też spróbować zabrać walizkę kultyście albo wyciągnąć tę, którą pan Ferenz kazał wrzucić do kominka, jeśli oczywiście się nie spaliła. To jak, zgodzi się pan mi pomóc przy rozwiązywaniu tej zagadki? Wszakże kod jest ten sam do wszystkich walizek, więc opłaci się to nam wszystkim. Tylko, hm... Przydałoby się gdyby ktoś pilnował aby ten idiota Hans nie zniszczył walizki lidera... Po wysłuchaniu odpowiedzi, niezależnie czy była pozytywna czy negatywna, Mathias usiadł po turecku i skupił się. Chciał skorzystać z nowych właściwości swojego umysłu. Sprawdzić czy mógłby postrzegać czas inaczej, przyśpieszyć swoje procesy myślowe aby spowolnić upływ czasu dla samego siebie. Podejrzewał, że to w podobny sposób tamta tajemnicza niema kobieta rozwiązała zagadkę. Coldberg wyobraził sobie kartkę papieru, na której zapisywał obliczenia i swoje spostrzeżenia odnośnie zagadki. …
… Mathias postanowił, że najpierw wykorzysta wariant z [1] na walizce wariata: [2][6][7][1][2][6][8][3][2][6][8][9][3][1][8][9][2][7][8][9] …a jeśli nie zadziała, to wypróbuje wariant z [4]: [2][6][7][1][2][6][8][3][2][6][8][9][3][4][8][9][2][7][8][9] Coldberg przeanalizował także ciąg z walizki lidera, ale nie ośmielił się go na razie sprawdzić. Co innego jeśli rozwiąże zagadkę zwyczajnych walizek i podzieli się tą informacją z resztą „drużyny”. Wtedy może pokusi się o udowodnienie swojej wyższości intelektualnej. …
… Pozostały mu jedynie dwa ostatnie pola w trzecim ciągu, ale stwierdził, że zajmie się tym dopiero po sprawdzeniu czy znalazł właściwą odpowiedź na pierwszą zagadkę. |
Fimrys7.08.2017Post ID: 83305 |
Przy wtargnięciu kolejnej osoby Søren zastanowił się, ile razy jeszcze będą zmuszeni do oglądania swoistego "przedstawienia". Patrzył znudzonym wzrokiem podpierając głowę na dłoni i sącząc powoli wodę z lodem. Postać jednak okazała się miłym zaskoczeniem, bo wręcz emanowała życiem, miała nawet przyjemną aparycję i z uśmiechem starała wpasować się w nowy świat. Tym bardziej, że postanowiła spożyć posiłek siedząc koło niego, a jej wilczy apetyt udzielił się tłumaczowi. Od przekąsek, którymi w rzeczywistości jedynie rozbudził żołądek na ważniejsze potrawy, przeszedł do dania głównego, którym okazał się pasztet. Swoją drogą, znakomitej jakości, lepszy w smaku niżby można było wywnioskować z wyglądu. Co prawda żuł go bardzo ostrożnie mając w pamięci przyczynę śmierci swej towarzyszki u stołu, ale w pełni delektował się jego walorami smakowymi, szczególnie dopieszczonymi bambusem - rośliną, której nie miał okazji jeść w czasach NRD. Rozmowa też nie była zła, chociaż Søren musiał się odzwyczaić od swego typowego zwracania się do wszystkich nowo poznanych przez pan/pani. Z pasją opowiadał o ciekawszych aspektach swojej pracy i wręcz aktorskim gestem dał autograf. Kiedy rozluźnił się już całkowicie po posiłku, pozwolił sobie nawet na kieliszek ziołowego likieru w celu wspomożenia trawienia. Smak trunku był prawie że idealną kompozycją, wyczuł wiele smaków znanych mu z domowych nalewek ziołowych rodziny Kürenbergerów, co przypomniało mu o szałwii zakupionej w aptece, która dalej sterczała w jego kieszeni. Następni goście nieco zakłócili poobiedni odpoczynek. Tłumacz widział już wielu szaleńców i potrafił ich rozróżnić. A ten tu nie zaliczał się do grona użytecznych, których szalone myśli często biegły poza ludzkie schematy i rzeczywistość("W tym szaleństwie jest metoda!"), ale do zwyczajnie bezużytecznych chorych umysłowo, którzy wręcz stają się przeszkodą. Smutnie pokiwał głową, bo wiedział, ze w "Purgatorium" każdy rozgarnięty towarzysz jest na wagę złota, a tacy jak ten tu z pewnością spowolnią działanie. Przy ryczącym cały czas "pies" nawet Hans Bulma wydał mu się bardzo użytecznym. Z drugą osobą nie było aż tak źle, choć swoją nikłą interakcją z resztą pokojowiczów pozwalała na rozpoznanie w niej średnio pomocnej społecznie osoby. Ujrzał, że Anshelm już rozpoczął przesłuchanie, więc skupił się na tym. Kiedy jajogłowy zaczął wtórować "psem" choremu umysłowo, tylko pokiwał smutnie głową. Mimo to, cieszył się z odpowiedzi, bo kapłan zdradził na tyle rozsądku, by ich udzielić. "A więc pan Vollblüter jest synem Stalookiego, doprawdy niesamowite. Jest nawet podobny do książkowego opisu, a nazizm ma we krwi." Odpowiedź dotycząca Światłonoścy wzbudziła w Sørenie największą refleksję. To był kluczowy element układanki, którą w głowie cały czas układał. Oznacza to, że wszyscy będą musieli zmierzyć się z samymi sobą, własnymi zaletami i przywarami. "Nawet jeśli ten bóg jest dzieckiem ze zbyt dużą piaskownicą, to nadał niebywale trafną nazwę swemu wymiarowi. Non Caelum, non Infernum, ergo Purgatorium"" Na wieść o znajomości Purgatorium i pisarskich marzeniach jajogłowego, tłumacz mocno się ożywił, gdyż w głowie znów odezwała się pragmatyczna natura. Gdyby udało im się przeżyć tę przeklętą przygodę, to może byłby nawet w stanie wybaczyć kapłanowi zabicie go i skazanie na udrękę w tym wymiarze, gdyby to miało przynieść ogromne zyski. Nie bardzo zdziwiła go informacja o tym, co się stanie po śmierci w pokojach. Oczekiwał czegoś w tym stylu, ale nie przerażała go ta wizja. Wierzył, że to i tak nie byłby ostateczny koniec, chociaż z pewnością byłby kolejną przeszkodą w wejściu na wyższy poziom istnienia i spotkanie swego pana. Fakt, że po pomyślnej ucieczce z pokoju zregenerują się ich ciała został entuzjastycznie przyjęty. Rzucił ironiczne spojrzenie jajogłowemu: "Och, a więc jeśli uda mi się przetrwać, to zregeneruje się moje ciało, które WY doprowadziliście do tak tragicznego stanu po to, abym się tu znalazł, tak?" Gdyby nie wyższy cel, o którym prędzej wspomniał fanatyk, czułby się bezsensownie wrzucony do tego przeklętego wymiaru. Skoro miał otrzymać lekcję, pragnął ją przyjąć, bo zawsze był skory zdobywać nową wiedzę. Wiedział o swych ludzkich błędach i w walce z nimi raczej pomagała mu ciekawość, niż determinacja. Refleksja została jednak przerwana przez kolejnego przybyłego. Przy wyjściu na świat kolejnego pokojowicza, akcja działa się niezmiernie szybko. Oczom tłumacza ukazał się szybki, niszczycielski, aczkolwiek dość zabawny w swej destrukcji żywy obiekt pokryty futrem. Gdyby lama poprzestała na powaleniu fanatyka, Søren zacząłby klaskać i osobiście pogratulowałby zwierzakowi, ale dalsza demolka nie pozwoliła mu na to. Kiedy zobaczył szarżę na jego pozycję, nie miał bladego pojęcia co począć, więc już szykował się do improwizowanego zasłonięcia świecznikiem, którego jednak mógł zaniechać z ulgą, kiedy ujrzał zmianę toru atakującego. Na widok upadku emeryta mimowolnie odrzekł "auć", bo takie uderzenie o podłogę musiało boleć. Tak szybko jak zwierze poczęło szaleć, tak też się uspokoiło i stanęło pozwalając się bliżej obejrzeć. Tłumacz nie wiele wagi przywiązał do tego, że akwarium, które tak pieczołowicie naprawiał, legło w gruzach, gdyż przybyłe zwierze okazało się się niezmiernie zabawne, na co składała się czapeczka, absurdalna w tej sytuacji chusteczka ze swastyką oraz fakt, że lama była spokojniejsza od przybysza chorego umysłowo. Kürenberger zastanowił się, co takie zwierzęta właściwie jedzą. Wiedział, że lamy są roślinożerne, ale gdyby nie to poczęstowałby ją pasztetem, bo smak uznał za boski i godny każdego stworzenia. Może chociaż skusiłaby się na bambus? Kiedy biznesmen wspomniał o tym, że to ostatni członek drużyny, tłumacz nie był zbyt zdziwiony. Purgatorium zawsze zaskakuje, więc postanowił nie dziwić się zbytnio nawet największym absurdom. Żartobliwie nazwał zwierze "aryjskim" i szukał odpowiedniego imienia związanego z Trzecią Rzeszą. Może by tak Göring? Masa by się zgadzała. Rzucił okiem po "drużynie", będącej najdziwniejszą możliwą mieszanką ludzi i nieludzi i po przypomnieniu sobie słów jajogłowego o "odkupieniu win" (co przypomniało mu wschodni system karmy, reinkarnacji, kar i nagród za czyny), zastanowił się nad przeznaczeniem każdej osoby po kolei: "Młody Pan Coldberg -Nie wygląda na typowego studenta uzależnionego od używek i imprez, który mógłby wylądować tu na odwyku, ani młodego gangstera, któremu przydałaby się resocjalizacja. Zbyt chłodny? Może wpadł w megalomanię i zbytnią pogardą darzył świat? A może po prostu miał pecha trafić tutaj. Ciekawe, czym przyjmą go pokoje. Ale to w sumie nie ważne. Ważne, że wydaje się mieć więcej oleju w głowie niż... w sumie chyba wszyscy tu, a to zwiększa nasze szanse na przetrwanie. Płacząca kobieta - Kolejna młoda osoba nie bardzo pasująca do idei odkupienia win. Jestem w stanie znaleźć co najmniej dziesięć osób, z idiotami z psiej sekty na czele, którym bardziej przydałaby się resocjalizacja w czyśćcu, niż ta dziewczyna, ale jeśli kapłan miał rację i "niewinny zazna przyjemności i spokoju" to chyba nie ma się czego obawiać. Herman klawesynista - Jeśli jest niespełnionym artystą, to może tu w końcu go docenią? Tylko kto? Może jakieś paskudne istoty, demony, psy? Gra nawet dobrze i z pewnością bardziej zasługuje na sławę niż przygłupi Hans, ale no cóż... jest w nim sporo nieśmiałości, może to będzie próba jego charakteru. Pan Vollblüter - Nazista z krwi i kości, jajogłowy wyraźnie cieszy się z jego trafienia tu. Jeśli jest jak swój ojciec, to czeka go naprawdę ciężka przeprawa i zmaganie z własną ideologią. Dlaczego tak bardzo nie cierpią tu nacjonalistów? Ech, tępcie ich dalej, to kiedyś nawet wasz ukochany wymiar zostanie zniszczony przez obcych głupców. Jest brutalny i bezwzględny, z pewnością w "psiej" ideologii musi odkupić winy. Tylko jak? W żyda ani w komunistę w sumie się nie zmienił. Gwiazdor Hans Bulma - Dalej myśli, że to tylko program telewizyjny. Sława uderzyła mu do głowy i w połączeniu z z niską inteligencją stworzyła idealny obraz upadku naszej wspaniałej europejskiej kultury. Może za to właśnie musi pokutować? Pytanie tylko, czy wyciągnie coś z tej lekcji, o ile uda mu się przetrwać. Sława i pieniądze na nic mu się tu nie zdadzą, ale przynajmniej ma motywację do powrotu na Ziemię. Wygląda trochę jak w tej reklamie... jak to szło? Staubsauger, Staubsauger? Alois Ferenz - Przeklęty biznesmen, który jest wręcz wzorcowym przykładem celu walki neonazistów. Ma żyłkę do interesów godną pozazdroszczenia, ale zbytnio przesadza w brudnej grze. Drobne oszustwa może by przeszły, ale on ma na koncie bardzo grube afery. Z pewnością ma rację i faktycznie najbardziej pasuje do tego miejsca. Ciekawe, czy Purgatorium uda się to, co nie wyszło tylu zbirom i magnatom świata biznesu - złamanie go. A może po prostu złamie go pan Vollblüter? Tutaj nie ma pieniędzy ani kontaktów, więc w starciu z nazistą prezentuje się raczej mizernie. Jajogłowy przywódca sekty - świat twojego boga nie jest aż tak wspaniały, co? Stanąłeś po stronie niewłaściwego bóstwa. Ach, jakież byłoby wspaniałe moje życie, gdyby nie wasza dziwaczna sekta i "świetne" pomysły z zabijaniem ludzi. Naprawdę, gdyby tylko do takich półgłówków dotarła idee praw człowieka, albo chociaż strach przed Prawdziwym Bogiem... No cóż, jestem ciekaw, na co wystawi go jego własny pan, bo póki co nie ma zbyt dużo szczęścia. Podstarzały Otto - Niemiec i racjonalista z krwi, kości i piwa. wygląda na poczciwego człowieka, ciekawe, co go czeka w tym pokrętnym wymiarze? Może przez swój racjonalizm całkowicie odrzucił wyższe wartości duchowe i przymusowy pobyt tu ukaże mu tę pustkę? Ale to już mniej ważne, bo może okazać się niezmiernie użytecznym przy przemierzaniu tego świata. Arab - mówi po niemiecku, więc pewnie jest jednym z imigrantów, których teraz trochę jest w Berlinie. Jeśli jest muzułmaninem, to musi być nieźle skonfundowany sytuacją pośmiertną. Swoją droga, ciekawe, jak się ma jego wiara w Allacha w tym momencie. Carl Pringsheim- nonono, kogo my tu mamy? Może gdyby nie walił tak bardzo w ścianę, byłby w stanie odrzec, jakim cudem się tu znalazł, bo to szalenie interesujące. "I tak się stanie, zapewniam, bo ja nie odpuszczę." Ciekawe, jak po śmierci ma zamiar pomóc spółce, bo jego dotychczasowe walenie w głowę niewiele daje. Spór o tłumaczenie nazistowskiego dzieła jest teraz najmniejszym jego problemem. Młoda Lea - kolejna niewinnie wyglądająca kobieta. Wydaje się wiedzieć więcej... ona może być wręcz kluczowa. Na co ją wystawią pokoje? Bo chyba nie była w życiu typową problematyczną nastolatką. Ciekawe, czy ten emeryt to jej dziadek? Subtelnie szlochający - Wygląda, jakby wiedział gdzie trafił i co go czeka. Intrygująca jest jego więź z tym emerytem i dziewczyną. Może to kolejny wyznawca tego dziwacznego boga? Tylko skąd by się tu wziął... Emeryt - obraz prawdziwej determinacji. Wygląda jakby miał długą, barwną, ale i niezbyt przyjemną przeszłość. Sprawia wrażenie wręcz władczego, zupełnie jakby już tu kiedyś był i jest w stanie górować nad resztą. Na co wystawi go dziwaczny psi bóg, jakie winy mógł popełnić w poprzednim życiu? Nie jest w sumie aż tak stary, ale czy był już gotów na śmierć? Beata Tutta, Tutty - doprawdy, ciężej znaleźć kogoś pozytywniej nastawionego w tym dziwnym świecie. Jest wręcz uosobieniem prawdziwych epikurejczyków! Nie wyczuwam w niej zbyt dużo negatywnej energii, więc co ją może czekać w tym czyśćcu? Może to, z czym przyjdzie jej się zmierzyć to własne "nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu". A przy jej wpływach i majątku blednie nawet stary Ferenz. Chory umysłowo - Czy jest w ogóle jakikolwiek sens znajdowania się tutaj osoby niepełnosprawnej umysłowo? Czy jest w stanie zrozumieć coś więcej, poza tym swoim ukochanym "psem"? Pożytku zeń nie będzie, ale może chociaż nie będzie wchodził w drogę podczas działań drużyny. No cóż, jego szanse przetrwania tu są raczej nikłe. Niema kobieta - Milczy dlatego, że nie chce mówić, czy po prostu nie może? Trochę zachowuje się tak, jakby dalej była martwa. Ale z pewnością będzie bardziej pożyteczna niż ten chory umysłowo, którego zdaje się znać. Nazistowska lama (Göring?)- po jaką cholerę ktoś wrzucił do tego wymiaru lamę? To z pewnością żart i to żart z nas. Bądź co bądź, mimo feralnej szarży zachowuje się spokojniej od choćby "psiego" kaftaniarza i wykazuje się inteligencją (Może nawet większą niż Bulma?). No i nie próbuje nas już zabić, to duży plus. No i jestem jeszcze ja. Rozumiem, że moja ideologia nie bardzo spodobała się psiej sekcie. Co poradzę? Chciałem żyć w bezkrwawej koegzystencji, Abbadon nie żąda ofiar z niewinnych ludzi. Ale nie, banda wyznawców jakiegoś szalonego psiego bytu musiała sobie urządzać krwawe ceremonie i wysyłać ludzi do tego przeklętego wymiaru. Ciekawe, jakie mnie czeka odkupienie win. Muszę zmierzyć się z demonem własnej wiary? A może wzięli mnie tu za nacjonalistyczne poglądy i konszachty z nazistami? Hmmmm... ilu ludzi przeze mnie wycierpiało? Raczej były to błahostki, chyba. Dobra, pora stanąć twarzą w twarz z tym chorym światem!" Kiedy nastąpiła ciemność i wszystko zwiastowało przełom, w głowie tłumacza pulsowało głębokim basem tylko natrętne łacińskie "Tuba mirum" a ciało przeszedł dreszcz podobny do tego w momencie nagłego wyrwania się z medytacji. Kiedy pokój przybrał krwiste i mięsne barwy mimowolnie skojarzył rzeźnie kultysty Ludwiga. Wtedy spojrzał na płaszcz Anshelma, ten sam który niegdyś miał w zakrwawionej wersji podczas spotkania a warsztacie i skojarzył zapach krwi. I przekonał się przy potężniejszych zmysłach, że miał rację i faktycznie nie była to zwierzęca krew, lecz ludzka. Ale to było teraz mniej ważne, bo w dźwiękach sonaty księżycowej zbliżył się czarny obiekt, który określił mianem "monolitu". Kiedy się zatrzymał przyjrzał się tajemniczej konstrukcji, będącej zapewne jakąś manifestacją bytu rządzącego tym wymiarem. Metaliczno-krystaliczny materiał wręcz wydawał się lutrem, co skłoniło filozofa do głębokiego spojrzenia weń. Wśród różnych wydarzeń ze swego życia - szybko migających zwycięstw i porażek ujrzał dziwną i niesamowitą wizję. Znów oglądał scenę swej śmierci, ale z zewnątrz. W momencie odrzutu i uderzenia w drzewo, stary cyprys kształtem zmienił się w odwrócony krzyż na którym głową w dół zawisnął martwy i wydał swe ostatnie tchnienie w postaci czarnej mgły, która zalała cały obraz w monolicie i zaczęła wirować. Wizja jednak została błyskawicznie przerwana przez okropną piosenkę. Stojąc przed czarną powierzchnią wydającą dziwną pieśń Søren troszkę się wsłuchiwał, w końcu mogła to być jakaś podpowiedź i odrzekł: - Cóż za brutalne złamanie zasady decorum! Cisza, która zaległa po dziwacznym utworze była prawdziwym błogosławieństwem. Wtem tłumacz ujrzał litery układające się troszkę chaotycznie na szczycie monolitu i starał się je odszyfrować. Zrozumiał tylko ogólny przekaz, bez podpowiedzi podprogowych, gdyż przed oczami dalej miał wizję siebie zionącego mgłą. Zastanawiał się, czy ostatni obraz w monolicie przedstawiał porażkę, czy zwycięstwo. Kiedy monolit powiedział o tym, że wiele ich nauczy, filozofom mimowolnie dygnął, gdyż przypomniały mu się czasy studenckie i profesorowie, z którymi miał do czynienia. Zabawne wydało mu się to, że monolit w swym dydaktyzmie przypominał starego profesora Svirengarda. Tematyka Zombie nazistów i misja odwiedzenia samego Adolfa Hitlera wywołały jego mimowolne spojrzenie w stronę Anshelma. Cel zadania był w miarę zrozumiały, nawet mimo nieumyślnego sabotażu Bulmy, pytanie tylko co ich miało czekać po drodze? Dziwną nadzieją napawało zdanie "Większość z was to świeżaki, dlatego w ten księżyc okażę wam łaskę." Kiedy spojrzał na intrygujący zegar nagle poczuł uderzenie w ramię. Odskoczył i swymi starczymi rękoma wykonał trochę groteskowy bokserski gest blokujący. Kiedy zobaczył, ze zagrożenia nie ma, a uderzenie było spowodowane walizką, nieco się uspokoił. Kiedy zobaczył napis "Guru" trochę się rozczulił i zastanowił się, jak mogą tę ksywkę odebrać inni. Obejrzał obiekt upadły z sufitu dokładnie i chwilkę zastanawiał się nad zamkiem. Choć był raczej nienajlepszy w rozwiązywaniu zagadek, poznał ich bardzo dużo, gdyż studia nad językiem i zabawa w tłumaczeniu często przypomina logiczną zagadkę i zmuszają do poznania jej zasad. Ta jednak nie przypominała mu żadnej konkretnej z tych które poznał, więc postanowił spojrzeć jak radzi sobie reszta. Zanim zdążył oderwać wzrok od szyfru już usłyszał pierwszy klik otwarcia i z niedowierzaniem spojrzał w stronę niemej kobiety, która już poradziła sobie z szyfrem. Patrzył dalej, kiedy w dziwnym, aczkolwiek nawet pasującym stroju udało się jej otworzyć pierwsze drzwi i ruszyć na coś, co przypominało nazistowski cmentarz. Szóstka drzwi przypomniała mu starą francuską legendę o Sinobrodym i tajemniczych drzwiach w jego zamku. Pytanie tylko, gdzie w tym momencie byłyby najważniejsze, to jest siódme? Kiedy zobaczył, jak walizka jest wrzucana do ognia przez głupotę Hansa i ignorancję Aloisa, ruszył na ratunek. Może nie uległa zniszczeniu i warto było spróbować wyjąc ją pogrzebaczem. Kiedy kolejnej osobie udało się instynktownie otworzyć walizkę, rzucił emerytowi pełne niedowierzania spojrzenie, które on skwitował tylko lekkim wzruszeniem ramion. Kiedy pojawiła się "Walizka Lidera" i Hans wysunął propozycje filozof rzekł: -Może faktycznie warto by wyłonić kogoś na dowódcę? W grupie mamy większe szanse na przetrwanie. W tym momencie nastąpiły dziwaczne głosy w głowie, które tłumaczowi przypominały głosy kibiców oglądających mecz lub widzów teleturniej w telewizji. Wydały mu się dziwne i bezsensowne, ale postanowił nie ignorować ich całkowicie, gdyż mogły zawierać jakąś podpowiedź. Kiedy usłyszał dziwną i ewidentnie negatywną wiadomość nieznanym kobiecym głosem, mocno pomyślał, jakby w odpowiedzi: "Gdybym wiedział kim Pani jest, to może bym o jakąś pomoc poprosił, choć po sformułowania "zdechnięcia tutaj na dobre", śmiem wątpić w możliwość otrzymania jakiejkolwiek" Wrócił myślami do szyfru. Była to nie lada zagwozdka, którą z chęcią rozwiązałby w niedzielne popołudnie. Wiedział, że mógłby w medytacji mocno się skupić, co odkopałoby w pamięci starsze zagadki i ewentualne podpowiedzi do rozwiązania, ale zdawał sobie sprawę ze straty cennego czasu. kiedy ujrzał jak zmyślnie młody student podszedł do zadania przy Anshelmie, więc zbliżył się do nich nie przerywając kontemplacji. Widział w Mathiasie potencjał, który może znacznie wspomóc przetrwanie grupy w tym przeklętym wymiarze. Uważał, że walizka Ferenza nada się do testu, bo szklany materiał wydawał się nawet wytrzymały, a ogień w kominku nie był na tyle gorący, żeby rozpuścić metal zamka. Zawsze był też gotów wyperswadować Carlowi pomysł otwarcia jej siłą. Rozważał też opcję użycia perswazji i elokwencji, by przekonać Tutty do użyczenia jej walizki do kolejnej próby. Odrzucił swą megalomanię, wynikająca z jego przekonania własnej wyższości intelektualnej, która zazwyczaj towarzyszyła mu w kontaktach z ludźmi, gdyż trafił na kogoś ewidentnie bardziej obrotnego od niego. Wynikało to z jego zdrowego rozsądku, który wręcz narzucał -Panie Coldberg, widzę, że jest pan na dobrej drodze do rozwikłania szyfru. A przynajmniej bliżej rozwiązania niż my wszyscy. Z chęcią bym pomógł, bo sam potrzebuję pomocy. Znam się trochę na Purgatorium, gdyż przestudiowałem dzieło Karlsena, który przeżył ten przeklęty wymiar. Mogę też zająć się zdobyciem walizek do ewentualnych testów |
Tabris7.08.2017Post ID: 83308 |
- Leo, moja droga. Czy mogłabyś podać mi swoją walizkę. Skoro podświadomie rozwiązałem zagadkę szyfru patrząc nań, może uda mi się to dokonać tego ponownie? Jeśli nie, czy nie zechciałabyś tej szabli? Szermierki chyba się nie uczyłaś, ale jesteś młoda, zgrabna i silna… Cóż, w sumie nie musiał bawić się w odszyfrowywanie skrzynki – już to zrobił. Oczywiście pomyślał o pomocy Lei, ale i Kostkowi – chciał jakąś przysługą wynagrodzić mu incydent w szpitalu. No i skoro poznałby sekwencję jaką otwierałoby się podstawową skrzynkę to mogłoby stanowić podstawę, nawet jeśli bardzo ogólną, do otworzenia skrzyni dowódczej. Skoro nie było zadowalającego rezultatu w wypadku tego pierwszego nawet nie zainteresował się tą drugą. No i pozostawała inna kwestia – układ cyfr musiał być niezmienny, skoro go pamiętał. Mogło to oznaczać, że był w grupie kompletnie nowych osób, być może też Walter został zdegradowany do grupy podstawowej, początkowej. Albo klucz zawsze taki był, a przeżywalność Pokoi była niezwykle niska. Ostatnia opcja była przerażająca, ale taki Kostek – skoro on przetrwał tam, chyba nie było tak źle. Matka Lei wracała do Purgatorium co miesiąc (syderyczny), co mogło oznaczać cykl – zadania trwające parę dni (jak ma się upływ czasu tutaj do tego konwencjonalnego?), powrót do pierwszej strony lustra. Celem miało być oczyszczenie przez zwycięstwo nie nad jakimś konkretnie wrogiem, ale nad samym sobą. Trochę to przypomniało masonerię – w gruncie rzeczy kto stał za Pokojami? Zwrócił jednak także uwagę na Niemą Kobietę. Skoro ona również po chwili uporała się z zagadką wnioski były dwa, nie, w zasadzie trzy. Najbardziej logiczne było to, że ona również była weteranką pokoi. I to chyba weteranką prawdziwą – z całą pamięcią. Było to niezwykle istotne, wówczas bowiem jej doświadczenie stawało się bezcenne – ona ogarniała Pokoje współczesne, podczas gdy Walter punktowo te dawne. Doszło do zmiany Mistrza Gry, co niepokoiło emeryta szczególnie. Ten nowy zapewne nie omieszka wypróbować legendy dawnych dni, zwłaszcza od kiedy Stalowooki zmarł. Drugi zakładał, że była geniuszem, zwłaszcza matematycznym. I to było czymś pozytywnym. Nawet ten strój wydawał się do niej pasować – Walter pamiętał dobrze panią Stanisławę, matematyczkę z podstawówki, która uwielbiała bić uczniów linijką po dłoniach za najlżejsze przewinienia. No i rozwiązanie trzecie – była idiotką, dlatego dobrze jej poszło. Chaos był w zasadzie jedynym czynnikiem, który należało stale uwzględniać po drugiej stronie lustra. Kobieta póki co nie podeszła do skrzyni przywódcy. Albo nie znała szyfru doń (choć chyba nawet nie sprawdziła) albo władza jej nie interesowała. W zasadzie czemu miałaby nie mówić? Nie pokazała papierów że taka jest poza tym – oko się goi, zęby odrastają, nos prostuje. W pokojach na pewno język miała w całości. Albo nie potrafiła go używać, albo nie chciała. Być może to jej gra, milczenie w jakiś sposób dawało jej przewagę… Całkowicie możliwa była też blokada psychologiczna, ostatecznie trafiła tu, do czyśćca. Tak czy inaczej dobrze byłoby mieć na nią oko – zresztą jej osobliwość sprawiła na pewno, że nie tylko Piontek miał na nią baczenie. Co do innych osób (skoro to były Pokoje może powinien mówić Współlokatorzy?) nie wyrobił sobie zbytnio zdania. Jako cennych sojuszników widział studenta, który szybko zdobył drugą skrzynkę i zaczął zaskakująco szybko dobierać szyfry. Uratował Leę, miał więc prawidłowe instynkty – było to bardzo ważne. Dodatkowo Kostek. Ten mężczyzna który go niósł – Arab, czy Turek. Chyba był ktoś drugi, ale nie pamiętał kto. Może ten sam, który przez chwilę łypał nań? Gdy Walter to zobaczył odpowiedział lekkim uśmiechem i kiwnięciem głową. Na pewno wolał trzymać się z daleka od tego nazisty, obłąkanego kapłana, lamy i histeryka. Co do innych osób – Ferenc zdecydowanie odpadał, może gdyby w walizce miał worek złota… Ta gruba baba z wielką dupą – wydawała się mówić sensownie i wywoływała pozytywne wrażenie (ciocia Pelagia wyglądała podobnie). O innych osobach nie wiedział nic. Zaniepokoiło go to, że nie poznał zbyt wielu osób w Pokoju, a dostał się jako jeden z ostatnich. Inni chyba zdołali potworzyć jakieś sojusze. Pozostała też kwestia Lei. Ona też zgłosiła chęć rozmowy, czuł, że ta jest nieunikniona. Podobnie jak było z rozmową z jej matką, a przeciwnie z rodziną Stalowookiego, chciał również porozmawiać. Tematy znał – pokrewieństwo między nimi, a także zimność w jej ciele, tak nieprzyjemnie kojarzącą się z rakiem. Skoro pojawiła się tutaj być może była elementem służącym do oczyszczenia Lei, a być może Waltera. Stale go niepokoiła. Co do zadania – brzmiało dziwnie, dopiero po chwili przypomniał sobie istnienie takich istot w amerykańskich horrorach. Sam takich rzeczy nie oglądał, więc nie bardzo wiedział o co chodzi. To nie byli snujący się ożywieni afrykańscy niewolnicy? No i to nazi, oczywisty skrót od narodowego socjalizmu. Ale narodowymi socjalistami byli ci Zombi, czy oni się przeciw nim niby zbuntowali. Poza tym co to miało być – faszyzm przyczynił się do śmierci 50 milionów ludzi! W obozach zagłady Auschwitz i Treblince zagazowano po milionie osób. Przyniósł on okrutną śmierć milionom innych osób wszystkich narodowości. Nazizm to gaz, rozstrzelanie, głód, pochowanie żywcem, tortury. Był najokrutniejszym złem jakie spotkało ludzkość, czymś co przerażało każdego kto miał z nim do czynienia. Jakim prawem wymieszał go z głupimi historyjkami z Ameryki? Ten, kto wymyślił coś takiego był człowiekiem o moralności alfonsa, a nawet czymś mniejszym – sam był nazistą, bowiem z tragedii robił rozrywkę. Było to splunięcie w twarz zagazowanym, rozstrzelanym, zmiażdżonym. Z niechęcią spowodowaną zadaniem jeszcze raz spojrzał na ekwipunek. Jakaś szabla, broń biała. Niewątpliwie ostra. Nie bardzo wiedział, czy potrafi się nią posługiwać – po wyjęciu wykonał parę ruchów. Były zaskakująco zwinne, ale nie miał pojęcia, czy wynika to z jego ukrytych umiejętności, czy z powodu pobytu w Pokojach. Miał nadzieję, że odpędzi tym tych, którzy jak ten obłąkany strachem mężczyzna powezmą zamysł ataku. Co do pistoletu – mimo paskudnego zastosowania ucieszył go bardziej od broni. To był konkret. Dobrze, że intuicyjnie zapoznał się z jego działaniem. Dobrze zwłaszcza dla lamy… Co do zegarka – oprócz podawania czasu, tak ważnego w tym zadaniu, zapewne zmieniał strój na pasujący do postaci go noszącej. Założył przedmiot modląc się o wygodniejszy strój od Niemej. O ile pozwolą okoliczności poprosi Leę o skrzynkę, jeśli nie zadziała metoda przypomnienia i nie uda się otworzyć jej walizki da jej tę szablę i opuszczą pokój dla tego idiotycznego zadania. Czymkolwiek są nazizombi zniszczą je/uratują. No i przedtem porozmawiają ze sobą. |
Nitj Sefni8.08.2017Post ID: 83309 |
Anschelm próbował rozwiązać zagadkę z walizki. Naprawdę próbował. Niestety nieskutecznie. - Wygląda pan na inteligentnego człowieka panie Coldberg. – Powiedział Anshelm, podając młodemu mężczyźnie walizkę zwierzęcia. – Jednak nie wiem, czy moja pomoc będzie przydatna, bo mnie się już skończyły pomysły. Próbowałem ugryźć tę zagadkę na wiele różnych sposobów... dosłownie. Ale w kwestii Hansa z chęcią panu pomogę. |
Wiwernus8.08.2017Post ID: 83310 |
Pokój Narodzin Tłumacz Furora i wizerunkowy sukces, niespodziewany, ale jak najbardziej zrozumiały. Sama postać tłumacza, który po godzinach para się filozofią, mistycyzmem i działa jako guru intrygowała, co dopiero po tym jak oczarował „obserwatorów” swoim stoickim spokojem, medytacją, ascetycznym doborem jadła z pełnego przepychu stołu czy wymyślnego łatania akwarium. Jego małe zwycięstwo zwiastowały już reakcje pokojowiczów, w większości pełne zaintrygowania jego flegmatyczno-praktyczną osobowością. Beata wyraziła swój szacunek wprost, przytulając go mocno. Stanowili duet stoickiego lodu i epikurejskiego ognia, uzupełniając się irracjonalnie dobrze. Przybliżyła się do niego na tyle blisko, żeby szepnąć mu do ucha kilka miłych słów i zapewnić o swoim wsparciu. Jeśli ta reakcja zadziwiła go, potem było już tylko intensywniej. Zachwycał dalej, przede wszystkim analizą pokojowiczów, nawet jeśli zatrzymał ją dla siebie. Kiedy obserwował sunące w przestrzeni litery i pomyślał o ewentualnych przekazach podprogowych jako jedyny odkrył, że w odmienionych powłokach nie tylko zwielokrotniła się ich wrażliwość na bodźce fizyczne, ale i subtelne przekazy tak łatwo gubiące się w morzu doznań. Wychwycił, że Mistrz Gry tak zmyślnie rozkłada litery, że wyostrzona podświadomość może odebrać niedostrzegalne na pierwszy rzut oka kombinacje jako zachętę do zachowania we właściwy sposób. Psie Bóstwo prawdopodobnie chciało w ten sposób uwypuklić ich cechy charakteru i zasugerować im coś. Kürenberger miał prawo do przerażenia, ale w jakimś stopniu uspokoiła go sekretna wiadomość jaką przekazał mu Pies, jedna z wielu w morzu podprogowych treści. Wspaniała dedukcja. Widzę, że chcesz przejść przemianę. Kieruj się kompasem moralnym, a Pokoje wynagrodzą ci. Okazało się, że zachwyt wyraziły także tajemnicze głosy. Tekst o decorum wydał im się inteligencki, ale w zabawny sposób, najwyraźniej przez autentyczne emocje ogarniające dosyć spokojnego, starszego tłumacza. Zauważył, że powtarzały go namiętnie, odnajdując w tym wielką przyjemność, przy akompaniamencie okrągłych sum. Minusem tej sytuacji był fakt, że inni przyzwyczaili się do głosów, on zaś miał o wiele trudniej, bo ich rozmowa dotyczyła bezpośrednio jego osoby. Utrudniło mu to znacząco rozmowę z innymi pokojowiczami, czego apogeum było nagłe rozdwojenie jaźni, które ogarnęło jego myśli. Przez moment poczuł się, jakby dzielił z kimś swoje wywody, tak jakby jakaś zewnętrzna siła miała bezpośredni wgląd do jego odczuć. W końcu najważniejszy z głosów powrócił, najwyraźniej dając mu niespodziewaną szansę. Wymiana odczuć była obustronna, zdawał sobie sprawę, że nigdy wcześniej do podobnej zażyłości nigdy nie doszło.
Wiedział, że jej słowa są szczere. Nie było to jednak tylko pozytywne doznanie, bo po części zrozumiał jak wielkie szkody w kobiecie dokonały pokoje. Spojrzał na swoją ksywkę. Guru. Według mowy tego dziwnego świata oznaczałaby nie tylko, że nim jest, ale i jego przeciwieństwem - uczniem. Student W jego przypadku nie było mowy o sukcesie, lecz bardzo szybkim obróceniu duchów przeciwko swojej osobie, czego zwieńczeniem był środkowy palec. Wydawał się być nadęty i próżny od samego początku, nudząc odkąd się pojawił, teraz zaś ośmielił się jawnie wystąpić przeciw porządkowi i psuł zabawę, prawie wyjawiając Lei „prawdę” o Walterze. Śmiano się z niego w słowach okrutnych i wulgarnych, przede wszystkim uznając jednomyślnie, że „łamie purgatorskie decorum”. Oberwało się także całej jego rodzinie, podzielono się też z nim przemyśleniami co do prowadzenia się jego matki oraz Sary. Na szczęście bardziej skupiano się na wychwalaniu lamy i tłumacza, więc miał wiele momentów, aby uciec myślami w świat szyfrów. Niestety swoje trzy obole postanowił dodać Janik.
Na szczęście zdobywanie walizek przebiegało bez hałasu głosów i mądrości Janika. Odebranie należącej do szaleńca było formalnością, z kolejnymi były równie łatwo, bo lama w przebłysku mądrości i zaufania sama podsunęła pyskiem swoją, tą należącą do Kostka, wyciągniętą z ognia walizkę Ferenza, a nawet należącą do nazisty. W jej ślady poszedł uspokojony słowami tłumacza Carl, który przerwał bijatykę z obiektem i powierzył go Mathiasowi. Nawet jeśli znienawidzony przez głosy, zaczął wyrastać na lidera, a przynajmniej na mocnego kandydata obok dominującego Waltera oraz wiodącymi tuż za nimi tłumaczem, żydowskim przedsiębiorcą i nazistą. Bulma odnalazł wsparcie wyłącznie głosów, nie zaś pokojowiczów. W całym tym gronie zaś Otto był swego rodzaju szarą eminencją, cenioną przez wszystkich i wpływową. Mathias wiedział, że musi zabłysnąć przełamaniem szyfru, aby dowieść swej wartości. Odliczany czas ponaglał go, ale ze spokojem i opanowaniem wprowadził swój wynik, wyczekując ze zniecierpliwieniem werdyktu. Walizce nie śpieszyło się z reakcją, w końcu jednak skamieniała i rozpadła się. Po tej szaleńca nie było żalu, zajął się więc tą należącą do Jajogłowego, który uznał, że powinien wrócić tylko i wyłącznie do ceremonalnych szat, a poza tym jego strojem jest wiara, a nie pójście na łatwiznę i paradowanie w wulgarnym, obscenicznym i bezwstydnym lateksie. Za ten „lateks w walizce” zażądał jednak srogiej opłaty, choć nie był jeszcze pewny jakiej. Wprowadził drugi kod i czekał. Walizka nie skamieniała. W miejscu cyfr pojawił się komunikat od samego Mistrza gry. Zaskakująco długi, co potęgował fakt, że miejsc na jego długie wywody nie było zbyt wiele na 20 polach. Świadomie przedłużał werdykt, odbierając cenny czas. Najpierw skamieniała walizka kapłana, potem zaś ta należąca do Mathiasa pękła jak balonik, nie pozostawiając nic po sobie. Wywody głosów, nawet jeśli wymawiane przez bezemocjonalny głos metalicznej kobiety, nabrały sznytu, dając trafnie wyraz skali wyśmiania jego starań.
Tak też się stało. Pies był łaskawy i we wszystkich niezniszczonych walizkach uzupełnił kilka pól, ułatwiając znacząco zadanie. Niektórzy pokojowicze odetchnęli z ulgą, choć jasnym było, że stroje dopasowane do ciał mogły zadziałać tylko na przeznaczonym im graczach.
Emeryt Próbował intuicyjnie pozwolić osobowości mającej wspomnienia przejąć nad nim kontrolę, ale nie był wstanie uczynić tego, nie odpływając świadomością. Potrzebował bodźca. Na widok walizki zareagował intuicyjnie, kiedy jednak oswoił się z jej widokiem, nie był zdolny do niczego i skazany był na własne problemy myślowe. Uświadomił przynajmniej sobie, że przede wszystkim jego zmiana osobowości jest wywoływana nagle i w pierwszej kolejności musi polegać na sobie, poza tym miał też pewność, że jego jaźnie działają jak klepsydra. Świadomości dzielą się na różne proporcje, przy czym nie działają równolegle, bardziej jedna osiągając przewagę dominuje nad drugą i tłumi ją. Przyłapał się na tym, że ciężko jest mu odtworzyć doznania drugiego ja. Było to przerażające, pocieszające jednak było, że więź łącząca pokojowiczów z ich Charonami nie wiele mniej przytłaczała. Problem pojawił się, gdy pomyślał o Kostku, którego tak bardzo chciał pozyskać. Starał się jednocześnie wywołać drugą świadomość, wtedy też... pojawiła się trzecia. Przyłapał się na dziwnych, obcych myślach. Bał się nazisty i myślał w jaki sposób zoperowałby jego paskudne blizny; brzydził się Beaty jak nikogo innego; wzgardził studentem; lama rozbawiała go, choć dopiero co go staranowała. To było jednak coś innego niż relacja z alter ego, z nią myśli się nie przenikały, a w tym przypadku było inaczej. Jego własna troska i swego rodzaju pożądanie wobec córki zwielokrotniło się, co jeszcze wzmocniło wspomnienie dotyku piersi Lei. Przybliżył się do niej mimowolnie i mało brakowało, a zatopiłby dłoń w jej bluzce i to na oczach wszystkich. Przez moment wydawało mu się, że jest też w innym ciele. Dopiero po chwili trzecia świadomość (czyli alter ego z pamięcią) zainterweniowało, stabilizując sytuację. Zrozumiał co właśnie się wydarzyło. Charoni mieli obustronną relację ze swoimi podopiecznymi, z reguły ich nienawidzącymi. W momencie kiedy wrzucił zwłoki neurochirurga do szklanej, przyporządkowanej mu trumny, doszło do precedensu i teraz Charonita był z nim w jednym miejscu, co potęgowało wymianę myśli i stwarzało nowe możliwości. Obawy i myśli Kostka przenikały go mimowolnie. Zdawał sobie sprawę, że ten również wie, że prawo charonatu nadal obowiązuje i najwyraźniej w chwili słabości jest gotów spróbować przejąć ciało emeryta, choćby ze zwykłej pogardy i złośliwości. Pragmatyczna cząstka kazała neurochirurgowi utrzymać swoisty sojusz, ale zdarzały mu się marzenia o pogrążeniu Waltera. Ofiarą tej sytuacji miałaby być Lea, do której również odczuwał afekt, choć wyłącznie seksualny. Walter odniósł porażkę przy świadomym odszyfrowaniu, ominęła go zaś podpowiedź i wspólne rozwiązywanie zagadki. Przywołał strój, który okazał się być niestety upokarzającym uniformem BDSM. Lea zaczerwieniła się na jego widok, roześmiała nawet dyskretnie. On przypomniał zaś sobie do czego kombinezon właściwie służy. Zalety przeważały, przetrwanie w pokojach bez niego graniczyło z niemożliwością. Nie wystarczały wzmocnione ciała obdarzone nadludzkim refleksem i siłą. Kombinezon podkręcał i tak podwyższone możliwości, sprawiając, że możliwym byłoby podniesienie samochodu osobowego, a potencjał rósł wraz z emocjami... lub spokojem ducha. Co więcej, strój neutralizował bodźce zmysłowe, pozwalając ustrzec się przed bólem, który tutaj był nie do wytrzymania. Wspominał jednak takich, którzy gotowi byli zaryzykować i odrzucali strój, nie tyle z powodów wizerunkowych, co chęci przejścia przez pokoje bez ułatwienia i gotowi na ból w zamian za możliwość doznania pełni przyjemności. Strój przylegał opięty do ciała, ale nie krępował ruchów i był wygodny, nie mniej jednak tłumił bodźce. Były i tak wspanialsze niż te w zwykłej powłoce fizycznej, ale wiedział jednak, że z przyjemnością zdjąłby go. Podjął wybór czy w nim pozostanie i ruszył do... Pokój Cmentarny Po Niemym i Psie nie było śladu. Walter i Lea odwiedzili to barwne miejsce zaraz po nich, ale nie dogonili ich. Lea z zachwytem spoglądała na otaczającą scenerię. Z pewnością byli w pokoju, ale tak przestronnym, że przypominał raczej park na otwartej powierzchni niż ciasną komnatę. Bujna roślinność potęgowała tylko ten efekt, a jasne światło przywodzące na myśl świt tylko wzmacniało poczucie przebywania poza Kostką. Znał to miejsce, to właśnie tutaj symboliczne groby otrzymywali wszyscy zmarli w obrębie Purgatorium pokojowicze, a także zmarli nie wybrani do uczestnictwa w misjach oraz także sami uczestniczy, co miało im przypomnieć, że dla nich zawsze też znajdzie się miejsce i nic nie trwa wiecznie. Wiedział, że w labiryncie marmurowych nagrobków z pewnością znajdzie wiele znajomych twarzy. Ten pokój (jak i całe Purgatorium) działał na tej zasadzie, że pozwalał odnaleźć to, czego się potrzebowało. Niektóre z twarzy wydały mu się nawet znajome, choć dominował w nim Walter Piontek, a nie Weteran Osiołek, przez co nie miał pewności. Nawet alter ego Waltera zdawało się nie kojarzyć żadnych zombie. Groby wykonane były z białego marmuru i pięknie obrobione, tym lepiej im lepszy wynik osiągnął grający, na każdym wyryto także w języku Purgatorium podsumowującą sentencję. Same ciała, martwe i zimne, skryte były w czarnym szkle, tym samym, z którego wykonany był monolit. Dało się ujrzeć całkiem dobrze twarze osób, które przeszły przez niebo/piekło pokoi. Lei bardzo widok tysięcy grobów się podobał. Nie umknęły jej kluczowe szczegóły – ilość punktów wypisana pod wizerunkiem, żyłki „nurtów” przechodzące przez pęknięcia w marmurze czy tożsamości samych grających. Z zachwytem odkryła, że Purgatorium istnieje od wielu lat, czego dowodem miały być poniszczone, obrośnięte mchem i ludzkimi wnętrznościami nagrobki osób żyjących przed setkami lat. Osobiście wskazała mu miejsce pochówku Ottona III. Jego wynik przyćmiewał nawet osiągnięcia Osiołka. Obserwował dyskretnie zachowanie „córki”. Miała naturalny talent. Była przenikliwa, szybka, spoglądały cały czas na zegary i wystrzegała się pułapek. Dzielna, ale nie w irracjonalny sposób, bez zbędnej brawury. Co prawda Pokój Cmentarny znajdował się tuż przy Pokoju Centralnym i dominował w nim barokowy porządek – im dalej od wnętrza kostki, tym coraz więcej elementów organicznych i mięsa – to jednak znajdowały się w nim elementy, które miały prawo ją przerazić. Jedna z odnóg Styksu, rzeki z ludzkiej posoki przepływała sobie ospale; stare groby obrastały kości, cysty i włosy łonowe; drzewa pełne były śledzących ich oczu; podłoga zaś miejscami przypominała bardziej tkankę niż ziemię. Zachowała nawet spokój przy kontakcie ze szczurem. Te w jakiś niewyjaśniony sposób przeniknęły do zaświatów, co zawsze zadziwiało Osiołka. One i Kruki. Szczury jeszcze rozumiał, ale kruki? Czyżby zamiłowanie do padliny? Więź z Kostkiem osłabła, bo pozostał w Pokoju Narodzin. Dało się jednak wyczuć jego poruszenie po tym jak Mistrz Gry ułatwił zagadkę. Rozwiązał ją i bez słowa pobiegł w kierunku cmentarza, co wzmocniło kontakt. Lekarz nie obawiał się znanej dobrze lokacji, zachowując spokój. Myślami skupił się na tym jak ułożyć sobie relacje z Walterem. Trochę gryzło go sumienie. Ostatecznie jednak skupił się na sobie. Założył uniform i powoli przybliżał się do drzwi, których to zaścianki będzie musiał spełnić. PIIIIIIIEEEEEEEEES Jęki szaleńca niosły się z końca pokoju, były jednak donośne i łatwe do wychwycenia. Dopiero w tym momencie Lea pobladła. Walizkę, którą zabrała ze sobą, postawiła na ziemi. Rozwiązała zagadkę. Już po chwili miała na sobie opięty strój, w dłoni szablotanę – czy jak ją zwała kataszablę – na plecach zaś w pogotowiu zawieszona czekała spluwa z bólem ustawionym na najniższym poziomie. ....
|
Xelacient9.08.2017Post ID: 83311 |
- Tahir, uspokój się! – Otto skarcił araba – mi też to wszystko… wydaje się być nie na miejscu, ale już Ci mówiłem, że powinniśmy postępować wedle podawanych nam instrukcji! Nie mam Ci za złe namiętności, przez którą… dzięki której – poprawił się - moja córka jest w ciąży, bo gadki o zachowywaniu czystości traktuje jako religijny bełkot i cieszę się, że Ty i Laura macie o nich takie samo zdanie, ale pohamuj swoją agresję, bo nie pozwolę, by moje wnuki miały furiata za ojca! Po reprymendzie Kamphausen popadł w zadumę, z anglojęzycznej piosenki zrozumiał niewiele, niby dobrze znał angielski, ale głównie z literatury branżowej. Doskonale czytał, dobrze pisał, ale rzadko go słuchał i jeszcze rzadziej w nim mówił. Przynajmniej główna część wprowadzenia była bardziej zrozumiała. Niestety z objaśnianiem zasad tak dobrze nie było, zaś wybryk aktorzyny tylko pogorszył sprawę. Jednak w końcu spadły walizki, Otto uznając to za pierwsze zadanie przystąpił do niego z zapałem, w końcu musiał być przykładem dla swojego zięcia (niedoszłego)! Dlatego w skupieniu przystąpił do rozwiązywania zagadki. Potrzebował czegoś do pisania, ale że nigdzie nie było odpowiednich przyborów to zadowolił się kawałkiem deski i ostrym nożykiem. „Pisanie” tym szło opornie, ale Otto był zdeterminowany i nawet zbył Carla chcącego rozbić zamek. Inżynier najpierw próbował jakoś pogrupować cyfry, ale nic konstruktywnego z tego nie wyszło Wtedy spróbował zgodnie z radą Beaty analizować każdą cyfrę po kolei, a także różnice miedzy nimi. Coś mu nawet wyszło, pomyślał, że mógłby swoją kombinację przetestować na jakiejś cudzej walizce, ale „student” zdążył już przejąć wszystkie wolne. W końcu pod presją czasu Kamphausen chciał użyć opracowany ciąg, ale wtedy nastąpiła podpowiedź, część cyfr się odsłoniła, zaś Kamphausen zrozumiał, że jego niedoszła odpowiedź była błędna! Wtedy znów zaczął kombinować z grupowaniem znaków, to jednak wciąż nie było to. Wrócił do teorii „pojedynczych cyfr” i w końcu coś ustalił. Wzrosty miały regułę, ale spadki już nie. Cyfry rosły w kombinacji +1,+2 li +4, po czym następował ich spadek. Jednak suma wzrostu zawsze wynosiła 7. [2] [6] [7] [1] [2] [6] [8] [3] [2] [6] [8] [9] [2] [?] [?] [9] [2] [7] [?] [?] Problem było tylko ustalenie w jakiej kolejności dodawać, istniało sześć szeregów wedle których można było dodawać. +1+2+4,+1+4+2,+2+1+4,+2+4+1,+4+1+2 lub +4+2+1, którą z nich wybrać? Nagle czymś tknięty Otto dopisał sobie na desce zero przed ciągiem cyfr, w ten sposób otrzymał: [0] [2] [6] [7] [1] [2] [6] [8] [3] [2] [6] [8] [9] [2] [?] [?] [9] [2] [7] [?] [?] Drugi ciąg był lustrzanym odbiciem pierwszego! +2+4+1 i +1+4+2! Zatem czwarty ciąg powinien być lustrzanym odbiciem trzeciego! Czyli +4+2+1 i +1+2+4! Ostatni ciąg wzrostu łamał schemat, ale jeśli łączna suma wzrostu miała wynieść 7 to powinno być +5+1+1. [0] [2] [6] [7] [1] [2] [6] [8] [3] [2] [6] [8] [9] [2] [3] [5] [9] [2] [7] [8] [9] Ostateczna kombinacja jaką Der Chemiker wprowadził do zamku swojej walizki miała następujący ciąg. |
Garett9.08.2017Post ID: 83314 |
Tuzy zaczęły go obrażać, ale Mathias niewiele sobie z tego robił. Tacy idioci mogli sobie szczekać, ale nie potrafili powiedzieć niczego co by go rzeczywiście zabolało. Na komentarze o prowadzeniu się jego matki prychnął i mruknął pod nosem „to nawet prawdopodobne”, a na wzmiankę o Sarze, że „przecież z miłości się z nią nie umawiałem”. -Przyganiał kocioł garnkowi – odpowiedział mu w myślach. - Założę się, że za pierwszym razem sam ich zwyzywałeś i nie zostawiłeś na nich suchej nitki. Zresztą zapomniałeś chyba, że jestem, cytuję, „aroganckim chujkiem”. Może więc będę grać rolę cynicznego dupka, którego się lubi właśnie dlatego, że jest cynicznym dupkiem, co? Ale wiesz co widzę jak patrzę na innych uczestników? Nie żaden ranking popularności, a to czy mogą mi się przydać, będą kulą u nogi, czy wręcz specjalnie będą sprawiać kłopoty. Nazista, Tłumacz i Chemik zdają się mieć głowę na karku i mogą się przydać, zwłaszcza, że panowie Vollblüter i Kürenberger już zgodzili się współpracować. Pan Ferenz jest na granicy przydatności i bycia kulą u nogi, jego charakter może tu sprawiać problemy. Podobnie sprawa się tyczy Goebbelsa, wszystko zależy czy będzie się nas tak ładnie słuchał jak dotąd. Herman jak dotąd niczym się nie wykazał, ale może znajdzie się dla niego zastosowanie. Pan „Walę-Głową-w-Ścianę” i Pani Płaczka to ewidentne kule u nogi. Hans i Arab są na granicy bycia kulami u nogi, a przeszkodami. Ten pierwszy ze względu na swój charakterek, ale na szczęście jest na tyle tępy, że można go wywieźć w pole. Niepokoi mnie za to gadanie tego Araba o wysadzaniu, w dodatku przez to miejsce może dostać kryzysu wiary, a to z kolei może sprawić, że stanie się nieobliczalny. Kultysta będzie przeszkodą, co już udowodnił. Na razie współpracuje, ale potem może nam wbić nóż w plecy. Pan Ferenz mógł mieć rację w tym, że powinniśmy się byli go pozbyć. Niema i Pan Walter zdają się być już zaznajomieni z tym miejscem, ale oboje najwyraźniej nie mają ochoty przejmować się resztą i wolą grać w duecie, kolejno ze świrem i Leą. No i jest wreszcie Kostek, co do którego jestem pewien, że tutaj był. Zdaje się mieć coś za złe Panu Walterowi. Nie wiem do końca co o nim myśleć, jego umiejętności lekarskie mogą się okazać przydatne, ale z drugiej strony strasznie się kryje i trudno z niego cokolwiek wyczytać poza faktem, że ewidentnie nie chce tutaj być. Ty znasz go lepiej, więc w tym przypadku zdam się na twój osąd. W czasie jego wewnętrznego monologu z Janikiem, obie wersje szyfru zawiodły, a Demiurg postanowił się wtrącić i zniszczyć także walizkę Coldberga. Student był tym trochę zirytowany, ale za radą Ecksteina postanowił się uspokoić. Rozłożył ręce i westchnął: Student wrócił do rozwiązywania szyfrów.
Zanim Mathias wypróbował ten ciąg, przez myśl przemknął mu pewien pomysł. Tuzy były złe na niego, bo „psuł im zabawę”, a ze słów Janika wywnioskował, iż ci będą potem jakoś wpływać na to co się dzieje w Purgatorium. Skoro więc chcieli bawić się ich kosztem, to powinno im się spodobać gdyby Coldberg zaproponował im możliwość wpłynięcia na bieg wydarzeń już teraz. -Mówicie, że psuję wam zabawę i łamię purgatorskie decorum? - powiedział do Tuzów. - Nie zgodzę się, bo wszakże to miejsce zdaje się opierać na dualizmie i łamaniu zasady decorum, toteż łamiąc tutejsze decorum, paradoksalnie bardziej tu pasuję. Skoro jednak chcecie się bawić, to zaproponuję wam małą grę. Zagłosujcie którą walizkę mam teraz spróbować otworzyć. Czekając na odpowiedź Tuz, Coldberg przejrzał w myślach swój schemat dla ciągu walizki lidera, na wypadek gdyby to właśnie ją wybrały Tuzy. Doznał przy tym olśnienia. Ten ciąg się zapętlał! Wcześniej myślał, że ciąg dzieli się na 4 części po 5 pól, których liczby układały się w [x][y][x][z][z], ale to nie to. Jeśli by przenieść 2 ostatnie pola na początek, to liczby układały się w [x][x][y][z][y]!
|
Wiwernus9.08.2017Post ID: 83316 |
Pokój Narodzin Der Chemiker wprawił w zakłopotanie za równo pokojowiczów, jak i tuzów. Innym przychodziło wyprowadzać swoje wywody myślowe w umysłach, on zaś trywialnie i „po ludzku” bawił się w pisanie po desce, tym samym dając ostateczny dowód na to jak twardo stąpa po ziemi, niemal zaślepiony dotychczasowym życiem. „Guru” również był pragmatyczny, ale zachowywał przy tym mistycyzm i traktował rozgrywkę z szacunkiem godnym najwspanialszej sztuki. Ostatecznie jednak staruszek zdołał wprawić w niemałe osłupienie wszystkich wokół swoim wywodem. Dodanie zera na samym początku oraz stały wzrost wraz z lustrzanym odbiciem podzielonego ciągu cyfr nadało całości sens. Nie pozostało nic innego jak wypróbować rozwiązanie w praktyce. Z napięciem pokojowicze obserwowali jak Kamphausen kończy wprowadzanie rozwiązania i w skupieniu oczekuje odpowiedzi. Nawet płacząca dziewczyna zainteresowała się. Czas mijał nieubłaganie. W C Z Y T Y W A N I E . . . pojawił się komunikat, budując napięcie. W końcu jednak doczekali się odpowiedzi. Twój wywód jest logiczny, nie mniej jednak niezgodny z kluczem odpowiedzi. Nie otrzymasz swojego ekwipunku, ale możesz liczyć na punkty i małą premię. Walizka rozsypała się, to samo też – i z podobnym komunikatem – stało się z kolejną walizką w rękach Mathiasa oraz złotą walizką lidera, którą udało się odebrać z rąk Bulmy nabierającego zaufania do intelektu studencko-chemicznego duetu. Pokojowicze spoglądali na popioły rozwiane przez przeciąg wydobywający się z Pokoju Cmentarnego. Zrobiło się nerwowo. Jedne z ostatnich walizek postanowił odebrać Carl i na ślepo wyprowadzał hasła, kierując się intuicją; gwiazda telewizyjna przymierzała się do rękoczynów; płacząca kobieta zaś zasłabła. W tym momencie Otto i Nadim uświadomili sobie, że są w specyficznym połączeniu z Kostkiem, tym silniejszym im większe emocje nimi władają. Kontakt pozwalał na pewno na wymianę myśli. Mogli sobie wyobrażać tylko co jeszcze było w ich zasięgu. A także zasięgu o wiele bardziej wprawionego neurochiruga, który nie krył myśli rozkazującej im utrzymywać płaczliwą niewiastę na wodzy, bo jej stres dekoncentruje jego uwagę. W takiej atmosferze, z Hansem podciągającym rękawy, zespół Berliński był już niemal stracony. Wtedy też Nadim rozbudził się. Kłamał, dla osób takich jak Mathias, Anshelm, Ferenz czy znający go lepiej Otto było to oczywiste, jego gra aktorska była przesadzona, wyraz twarzy zdradzał niewiedzę, a ciało specyficznymi feromonami sygnalizowało fałsz. Pokojowiczom takim jak Hans, Herman, Carl czy Goebbels jednak to wystarczyło, nawet płacząca dziewczyna uspokoiła się i odżyła w niej nadzieja. Włochaty stwór był tak zaciekawiony, że wyglądał za ramienia swojego ciemnoskórego kompana i bystrym wzrokiem śledził wyprowadzany przez niego wywód, najwyraźniej tworzony spontanicznie i na bieżąco. Z każdą sekundą jednak Turek mówił coraz pewniej. Jako ostatni zrozumiał, że odgadł rozwiązanie, co było przejawem jakiegoś niewyjaśnionego geniuszu i durnoty jednocześnie. Słowo „geniusz” w Purgatorium oznaczało jednocześnie "tłuka". Tahir wzruszył ramionami, a potem z głupim uśmieszkiem zaczął wprowadzanie odpowiedzi na swojej walizce. Palec omsknął mu się na ostatniej cyferce, czego nawet nie zauważył. Nikt nie zdążył go powstrzymać. Do samego końca wierzył, że otrzyma ekwipunek. Gdy walizka obróciła się w proch, był bliski płaczu, choć Tuzy dusiły się ze śmiechu. „2711” stało się liczbą, która miała wszystkich prześladować nie mniej niż słowo „decorum”. „2711, 2711” wbijano ostatni fragment poprawnej odpowiedzi do głów pokojowiczów. Nie dało się zliczyć ile marek zebrałoby się przy zsumowaniu tej pięknej liczby, tak często się przewijała.
Wtedy nastąpił moment Psiej Łaski, gest dodający otuchy. Nad głowami ciemnoskórego, studenta i chemika zmaterializowały się pigułki o wielkości dłoni, lekkie i kolorowe. Mathias otrzymał w barwie brązowej i kremowej, której kolory wzajemnie się przenikały, tworząc zmyślny wzór. Pachniała aromatem kawy oraz śmietanki i była przyjemnie gorąca. Po pociągnięciu nosem wyczuł aromaty czekolady i orzechów. Espresso Pigułka w dłoni była krucha. Nadim otrzymał pigułkę w kształcie papryczki, w barwie czerwieni i pomarańczy oraz z zielonymi listkami. Była gorąca, aż powietrzne nad nią załamywało się, jej zapach był ostry i drażniący - oczy same łzawiły. Chilli Pigułka. Der Chemiker otrzymał Mrożoną Pigułkę, w połowie niebieską, a w połowie srebrną, pokrytą warstwą białego szronu, topiła się w dłoni. Przypuszczał, że jej smak będzie przypominać lody.
Nadim tym razem nie zachował się pochopnie i rozważył co robi. Schował pigułkę do kieszonki, potem jednak wyjął ją i po chwili zastanowienia wręczył płaczącej dziewczynie. ....
|