14.09.2014
|
Silveres wybudził się z letargu na trzy godziny przed świtem. Musiał załatwić jeszcze kilka spraw, a nocne godziny były ku temu najlepsze. Spora część mieszkańców Imperium prowadziła nocny tryb życia, jednak po zmroku rzadko kiedy udawało się natrafić na kogoś znajomego. A szczególnie na kogoś, kogo nie chciało się spotkać. Tym lepiej, elf musiał mieć spokój, a i świadkowie nie byli specjalnie przez niego pożądani. To, co dzieje się za kulisami powinno tam pozostać.
- Ash'de - zmiennokształtny przemówił w swoim rodowym języku, gdy już znalazł się za bramami Osady. - Let'hia sovia de mira shave tande.
- Ash'de! - standardowy odzew dobiegł gdzieś spomiędzy drzew. Po chwili na tle nocnego nieba zamajaczyła smukła sylwetka. - Czego ci trzeba?
- Wierzchowców będących w stanie przetrwać na północy o tej porze roku.
Elf wyraźnie zmieszał się z powodu tej prośby. Niepewnie przestąpił z nogi na nogę, nim wreszcie podniósł głowę i spojrzał Silveresowi w oczy.
- W ostatnim czasie nasze stosunku z krasnoludami zamieszkującymi tamte rejony uległy znacznemu pogorszeniu... - zaczął niepewnie, jednak nie miał okazji, by skończyć, gdyż eteryczny uciszył go ruchem ręki.
- Wiesz dobrze, że zobowiązali się do udzielania nam wszelkiej, potrzebnej pomocy. W razie potrzeby przypomnij im także o tym, jak karze się krzywoprzysięzców.
Członek wydziału zaopatrzeniowego Imperialnej Dyplomacji skłonił się i wycofał w las. Po kilku minutach między drzewami dało się słyszeć wzmożoną aktywność nocnego ptactwa. Dla wprawnego ucha znaczyło to tyle, że wiadomość została przekazana... Dwie godziny później, gdy pierwsze promyki słońca wyłoniły się zza horyzontu, Silveres znajdował się przy bramie prowadzącej do Osady. Z zegarkiem w ręku obserwował zachmurzone niebo.
- Będzie burza - mruknął sam do siebie - To pewne. Będzie burza.
Ostatni raz, jakby na próbę, otworzył portal do pseudowymiaru, który sobie przystosował do użytku. Używał go zamiast plecaka, czy sakw. Trzymał w nim wszystko, co było mu niezbędne. Było to o tyle dobre rozwiązanie, że nie spowalniał go żaden balast, a i nikt nie był w stanie go okraść.
- Został kwadrans - zmiennokształtny spojrzał niepewnie w stronę Osady. - Powinni już tutaj być.
|
14.09.2014
|
W tym samym czasie Fimrys kończył spożywanie śniadania przy ognisku. Tej nocy spał wyjątkowo dobrze, chociaż swój namiot rozbił na perfidnie skalisto - kolczastym kawałku lasu. Wieczorem zahaczył jeszcze o oberżę, w celu uzupełnienia zapasów. Zwinął swój namiot, który był podarkiem od jednego z plemion leśnych elfów i schował swe rzeczy do sakwy. Ubrał swe wysokie buty, które prędzej zostawił w celu odmoknięcia przy ogniu. Nareszcie, po wielu deszczowych dniach i nieudolnych próbach, udało mu się wysuszyć cały swój strój. Wetknął toporek za pas (Kto wie czy nie będzie trzeba go użyć w innym celu, niż narąbanie drwa na ognisko?) i stanął wyprostowany. Wzrokiem omiótł teren swojego dawnego obozowiska. Na skale siedział kobold, którego zostawił jako straż nocna (Leśne duszki lubią płatać figle).
- Geranydusie - Zagadnął doń- Wyruszam na jakiś czas, pilnuj tej skały. Wiesz co pod nią jest. Mam nadzieję, iż nie będziesz miał kłopotów i nie wydaj wszystkiego na Hazard.
Kobold jedynie pokiwał niedbale głową, dziś miał paskudny humor. Czarownik opuścił niewielka polanę w cieniu drzew i udał się do osady. Kierował się do bramu. Już z oddali zauważył Silveresa i przywitał się z nim.
Teraz pozostało już tylko czekać na resztę.
|
14.09.2014
|
Po południu przybyła Iza. Wzięła ze sobą tylko miecz podejrzanie przypominający kieł smoka i niewielką torbę. " Inne rzeczy mogę przecież przywołać z domu." - pomyślała.
- Hm, gdzie ta brama... O! Witajcie! - rzekła, machając do Silveresa i Fimrysa. Na wszelki wypadek przejrzała też zawartość swojej torby. Było tam kilka fiolek z miksturami, książka, trzy zwoje, jabłko i zaklęty kamień. " No, dobrze. Czas na przygodę! " - mruknęła.
|
14.09.2014
|
Po przybyciu do Oberży Hayven nie próżnował. Wysłał jedną ze swoich podopiecznych sów na północ, w celu dokładniejszego zbadania problemu, a sam przygotował ekwipunek.
Nie można zabierać zbyt wiele... ale trzeba pamiętać o wszystkim, co konieczne.
Oberżysta wyciągnął z szafy zalatujący molami kożuch z wyściełanym kapturem dla ochrony przed północnymi chłodami, ponadto rękawice. Założył ciepłe skarpetki i zabrał kilka dodatkowych par, tak na wszelki wypadek - nigdy nie wiadomo jak długo potrwa wyprawa i czy uda się rzucić zaklęcie piorące. Ponadto przygotował ciepłe kalesony na wypadek wyjątkowo siarczystego mrozu.
Nie było potrzeby zmiany standardowego błękitnego płaszcza z wzmocnionym napierśnikiem - ubiór ten można nosić zarówno na wierzchu jak i pod okryciem zimowym, a Hayven przywykł do znajomego ciężaru swojego stroju.
Oberżysta przygotował kilka zwojów pergaminu, pióro i inkaust, w nadziei że Architectus ucieszy się z bieżących zapisków na temat północy Imperium. Wierzył również, że nadciągająca przygoda będzie równie warta opisania, co krajobrazy Północy. Co więcej, przypiął do pasa paczkę ziół, a do plecaka oprócz przyborów do pisania włożył kilka pustych flaszek do eliksirów.
Do pleców Hayven przypiął swego Starego Drucha - młot bojowy, własnoręcznie przez niego stworzony i zaczarowany. Rzecz jasna, miał nadzieję, że broń okaże się zbędna, ale lepiej było ją przy sobie mieć aniżeli nie mieć. A już z pewnością nie miedź.
Do ręki czarodziej wziął kij. Zwykły, sękaty kij. Dobry dla podróżników - i dla magów. Nie wiedzieć czemu, ludzie bardziej doceniają maga jeśli ten ma laskę. Może chodzi o to, że uderzenie kijem po głowie nie należy do przyjemnych, a sam kostur może służyć do wzmacniania czarów? Kto wie... Stukając kijem o podłogę, czarodziej wyszedł z Oberży, zamykając drzwi magicznym słowem, wiążącym się z zaklęciem bardziej jeszcze skomplikowanym niż to, które miało strzec Przyb(ó)dówki Gildii Magów. Chyba tylko najpotężniejszy czarownik mógłby teraz przełamać blokadę... jednak wówczas dotarłby do najgłębszych sekretów Oberży, Osady i samego Hayvena. Oberżysta zawsze zastanawiał się, czemu nie odda swoich wypracowań, amuletów i artefaktów w depozyt do banku - i zawsze dochodził do wniosku, że lepiej mieć swoje rzeczy pod ręką - zwłaszcza jeśli połowa z nich jest co najmniej niebezpieczna, a druga mogłaby zostać zarekwirowana przez Inkwizycję przez stwarzanie zagrożenia dla całego Imperium.
Kiedyś trzeba się będzie tym zająć.
Kiedyś. Mag skierował swe kroki w stronę bramy Osady, gdzie wszyscy już na niego czekali. Z końmi.
O nie.
Nie, nie, nie.
Hayven lubił konie, nawet bardzo. Nawet umiał jeździć konno. Ale to nie były zwykłe konie, tylko konie elfów - dwa razy szybsze niż zwykłe wierzchowce i trzykroć wytrzymalsze. Niestety, były też o wiele większe od zwykłych rumaków, a Oberżysta najlepiej radził sobie na kucykach.
Kucyki są fajne.
Konie są w porządku.
Ale elfickie rumaki NIE są w porządku. Szczerze mówiąc, mag cierpiał na lęk wysokości - między innymi dlatego nigdy nie podobały mu się wykłady w Wieży z Kości Słoniowej i mieszkanie w latającym mieście. Wyprawa konna nie była marzeniem czarodzieja, który przygotował się pieczołowicie na wycieczkę pieszą. Ale mówi się trudno; Hayven postanowił robić dobrą minę do złej gry.
- Witajcie! - zakrzyknął. - Czekamy jeszcze na kogoś, czy ruszamy na północ?
|
14.09.2014
|
Zebranie drużyny trwało zdecydowanie zbyt długo. Silveres miał nadzieję na wyruszenie wraz z kilkuosobową grupą, by być bardziej elastycznym. Znacznie łatwiej było poruszać się niezauważonym w czteroosobowym oddziale, niż wraz z całą kompanią.
- Cóż... - westchnął, gdy już wszyscy się zebrali. - Miałem nadzieję na spokojną, konną przejażdżkę. Dzięki tym wierzchowcom najpóźniej pojutrze znaleźlibyśmy się w pobliżu celu. Jednak mamy opóźnienie, więc musimy uciec się do niestandardowych metod.
Zmiennokształtny raz jeszcze zlustrował wszystkich wzrokiem. Czterech - miał nadzieję - potężnych magów, to całkiem pewna drużyna. Szkoda tylko, że brak mu należytych danych wywiadowczych. Wyruszanie w niepewne strony i to z niepewnym celem jest co najmniej... niepewne. Wszystko przez brak wykwalifikowanych ludzi do obsadzania stanowisk.
- Na szczęście czas - elf pociągnął poprzednią myśl - Jest naszym sprzymierzeńcem. Z dotarciem do celu nie powinno być większych problemów.
Wcześniej jednak Silveres musiał zrobić coś, czego bardzo nie lubił. Aby wyruszyć incognito i utrzymać wyprawę we względnej tajemnicy trzeba było wrócić do swej cielesnej formy. Mogło to nastręczać wielu problemów - ciało było słabe, kruche, podatne na chłód, głód i zmęczenie. Szczególnie w tak trudnym terenie kotokształtnemu nie uśmiechał się powrót do swego elfiego ciała.
Stłumił w sobie westchnięcie i przeszedł w cielesną formę. Z obecnych tutaj istot jedynie Hayven mógł go takiego pamiętać. Wysoki, szczupły, z średnio długimi i spiętymi zielonymi włosami. Typowa elfia postura i przeciętnej - jak na elfa - długości uszy. Do pleców miał przypasane dwa sejmitary, a twarz skrywał pod białym kapturem.
- Cudownie - sarknął, gdy przemiana dobiegła końca. - Konie nie będą nam jednak potrzebne. W chwili obecnej podróż zajęłaby zbyt długo. Skorzystamy z zegarka.
Elf wyciągnął z kieszeni płaszcza niewielki, złoty zegarek na łańcuszku. Otworzył go, spojrzał przelotnie na towarzyszy i, z uśmiechem na ustach, przekręcił wskazówki... * * * Przechodzenie przez tunel czasoprzestrzenny w formie cielesnej mogło nieść ze sobą... niepożądane skutki. O czym Silveres rzecz jasna zapomniał. Zapomniał też uprzedzić kompanów, że jego zegarek nie jest już pierwszej świeżości, przez co przesyłanie większej liczby osób na dalekie odległości mogło się skończyć zabawnie.
Na przykład elf wylądował z głową w śniegu dokładnie tam, gdzie miał wylądować. Czyli w miejscu, w którym czekały cztery wierzchowce. Nie byle jakie, bo pierwszej klasy, krasnoludzkie niedźwiedzie długodystansowe. Ten gatunek kompletnie nie nadawał się do walki i był łagodny, jak owce - za to potrafił wytrzymać tydzień bez pożywienia. Nawet w trudnych warunkach mógł maszerować kilka, do kilkunastu godzin i to z udźwigiem równym jego własnej masie. A masę - przy około pięciu stopach wzrostu - miał całkiem sporą. Oczywiście pięć stóp liczone jest, gdy niedźwiedź znajduje się na czterech łapach...
- Huh - mruknął Silveres i wypuścił w powietrze magiczną racę.
Reszta drużyny musiała wylądować nie dalej niż trzy kilometry od tego miejsca. Najprawdopodobniej każdy osobno. Elf zakładał, że jako magowie nie powinni mieć problemu z odnalezieniem go. Jednak dziwna aura północy sprawiała, że zaklęcia mogły zachowywać się inaczej, toteż - na wszelki wypadek - co pięć minut wypuszczał w niebo kolejną racę.
- Do zmierzchu zostały trzy godziny - mruknął, gdy druga raca rozświetliła niebo - Jeśli nie uda im się dotrzeć tu do zapadnięcia zmroku, będą musieli sami sobie poradzić. Przynajmniej do rana.
Niedźwiedzie zrobiły się niespokojne i ustawiły jeszcze bliżej Silveresa.
- To nie wróży za dobrze...
|
14.09.2014
|
- Co robisz z tym zegar... - Czarownik nie mógł dokończyć myśli, gdyż nagle przeniósł się w czasoprzestrzeni. Nigdy nie lubił naginania rzeczywistości, podczas teleportacji zawsze działy się z nim dziwne rzeczy. Zazwyczaj przy takich nagłych zmianach, lądował w zupełnie nie zaplanowanych okolicznościach.
Następnie poczuł chłodne powietrze i powiem mroźnego wiatru.- Co do licha, czyżbym w domu wylądował? - zapytał się, wiedząc że to nie są jego rodzinne klimaty, choć pogoda była zdumiewająco podobna. Następnie zauważył brak jego towarzyszy- Hej! Silveres! Gdzie się podzialiście? - Odpowiadało mu jedynie głuche echo.
Zastanawiał się, co w ogóle się stało. Rozmyślał nad tym problemem: "A może, podczas mej wędrówki do Oberży zostałem przygnieciony przez zaspę? Czyżby wszystko to było snem?" - jednakże szybko odrzucił tę myśl, przecież miał ze sobą pierścień, od jednego ze swych mistrzów. Klejnot ów, kiedy był przezeń noszony, chronił go przed podobnymi dziwnymi anomaliami sennymi.
"W takim razie na pewno byłem w Osadzie i rozmawiałem z mieszkańcami. W tym wypadku gdzieś wśród tych śniegów są moi towarzysze" - Ta myśl zwróciła mu zdolność logicznego myślenia. Śnieg, miotany wiatrami, smagał go bezlitośnie po twarzy i głowie, toteż założył kaptur, by choć w części osłonić się przed odrętwiającym działaniem zimna. Skupił swą moc na szycie kostura, gdzie znajdował się magiczny kamień. Kryształ ów, znacznie ułatwiał władanie magią. W mig rozjarzył się czerwonym, migocącym światłem. Następnie żar zaklęcia przeniósł się na czarownika. W ten oto sposób, prostym zaklęciem, Fimrys wytworzył wokół się ochronną barierę ciepła. Był to stary sposób Elementalistów z północy, aby uchronić się przed mrozem.
Nagle niebo rozjaśnił czerwony błysk. Został on przez maga zauważony, toteż w jego głowie znów powstał mętlik. Pierwszą myślą była oczywiście próba kontaktu, zainicjowana przez jego towarzyszy. Zanim jednak odwzajemnił sygnał, wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł: "A jeśli to jest jakiś fortel wrogów? Bądź, co bądź ktoś mógł przemanipulować portal, a teraz zagonić mnie w pułapkę. Lepiej będzie jeśli dokładniej zbadam sprawę". W tym celu zaczął przeszukiwać wnętrze swej sakwy, którego skryte przedmioty często ratowały mu życie. Wyjął z niego amulet.
Jednakże nie był to zwykły medalion. Złoty łańcuszek, na którym wisiał, był koloru bardziej siarkowego, podobnie jak oprawa, przypominająca spękany magmowo-siarkowy krąg. Wewnątrz był umieszczony średnich rozmiarów klejnot, który to mimo iż miał gładkie, regularne i oszlifowane ścianki, sprawiał wrażenie chaotycznego, wręcz demonicznego ukształtowania. Było to Oko Chaosu. Jeden z amuletów owianych tajemniczą legendą, o przeklętym świecie i upiornym demonie. Ale jego niszczycielska moc została już dawno poskromiona. Jedynie potężny Czarnoksiężnik mógłby zbudzić drzemiące w nim moce. Teraz ów amulet należał do Fimrysa ( Jak tego dokonał, jest już inną, długą historią nieprzeznaczoną na chwilę teraźniejszą) i służył mu do do demaskowania różnorakich ukrytych przedmiotów, zaklęć, bądź istot.
Kiedy założył medalion na szyję, stała się rzecz dziwna i wielce niesłychana. Spodziewał się zobaczyć w oddali źródło tajemniczego rozbłysku na niebie, lecz widność zasłoniło mu co innego. Zaspa śnieżna przed nim zdawała się emanować energią i przysłaniała jego pole widzenia. Co gorsza, amulet w dziwny sposób pragnął zbliżyć się do niej. Czarownik dopiero teraz wyczuł jej dziwną moc.
Wtem ziemia zadrżała. Dosłownie coś się pod nim ruszyło. Zapomniał o zagadce nęcącej zaspy, gdyż przewrócił się do innej kupy śniegu. Szybko wstał, aby sprawdzić, cóż wywołało takie wstrząsy. Jakiś ogrom zasłaniał widok zachodzącego słońca.
Ku przestrachu czarownika, nie była to jakaś góra w oddali, lecz wielkie monstrum tuż przed nim. Było pokryte futrem i śniegiem, wśród białej masy można było rozróżnić dwa błyszczące błękitne punkty. W części, która przypominała rękę widniał jakiś jasny kształt.- No pięknie, ale się wkopałem -pomyślał Fimrys w tym samym momencie, w którym na niebie znów rozbłysło światło. Błagam, spacje i więcej akapitów, żeby było wygodniej to czytać. Spacje przed i po myślnikach, po każdej kropce, przed nawiasem, a nie po. Tylko o tyle proszę... - Hayv
|
15.09.2014
|
Zimno. I mokro. I zimno. I mokro. I naprawdę bardzo zimno.
Tylko tyle przychodziło Hayvenowi na myśl po tym jak wyleciał z tunelu czasoprzestrzennego i zarył głową w śnieg. Czarodziej leżał tak już od dłuższego czasu, do mogło skutkować odmrożeniami - tym bardziej, że kożuch, który miał go chronić przed chłodem, leżał kilkadziesiąt metrów dalej, zapewne tak jak czarodziej zakopany w jakiejś zaspie.
Po pewnym czasie mag zaczął się zastanawiać. I nie podobało mu się to, co zrozumiał.
Nikogo tu nie ma...
A ja tu dlaczego i po co jestem?
Zimno!
To chyba ma jakiś związek z Silveresem...
Jestem na północy imperium!
Tunel czasoprzestrzenny!
Muszę znaleźć resztę!
I jak tu potwornie zimno!!! Ledwie ostatnia myśl przemknęła przez głowę Hayvena, mag poruszył prawą ręką, wymacał skraj dołka, który powstał w wyniku potężnego uderzenia o ziemię i wyciągnął zeń głowę. Pokręcił nią gwałtownie, aby pozbyć się pulsującego, tępego bólu w czaszce i otrzepać się ze śniegu, a następnie zamrugał gwałtownie, podrygując już jednocześnie całym ciałem, aby rozgrzać się i rozruszać. Czarodziej rozejrzał się. Było ciemno, a to nigdy nie było dobre. Nigdzie nie jest dobrze chodzić w czasie nocy, a już na pewno nie w takim miejscu jak to. No chyba że jest się jakimś podejrzanym typem - złodziejem albo liszem. Tacy z pewnością lubią ciemność. - No to mamy klops... - stwierdził Hayven.
- Też tak uważam - usłyszał czarodziej zrzędliwy głos dobiegający zza pleców. Mag rozejrzał się ponownie, ale nic nie zauważył. Brakowało mu światła, zatem uniósł rękę, rzucając zaklęcie pochodni. Odskoczył w tył, widząc przed sobą zarys głowy: przeźroczystej, ale odbijającej blask płomienia. Zamachał gwałtownie rękoma dla zachowania równowagi, jednak nie odniósłszy skutku, padł plecami na śnieg. - Tty jesteś... - zaczął czarodziej.
- Jeśli już się przedstawiamy to chyba lepiej jeśli pierwszy wyjawią swe imię gość, a gościem jesteście wasza - rzekła bezbarwnym głosem głowa.
- Jestem Hayven, Oberżysta pod Rozbrykanym Ogrem.
- A my jesteśmy Błystek, miło im - po tych słowach Hayven poczuł przypływ energii, która pozwoliła mu stanąć na nogi, a potem uczuł dziwne mrowienie w palcach prawej dłoni.
- Skoro już się znamy, to... kim jesteś? - zapytał Hayven starając się, by nie zabrzmiało to niegrzecznie.
- Są... tutejsi. Wasza nie obchodzi. Wasza zostaje, bo Nasza chcemy wiedzieć, co to Nymogrem. Ich futro przy nas, niech założą! Czarodziej poczuł dotyk kożucha na plecach i pomógł sobie rękami przy zakładaniu go. Skoro już miał i kożuch, i źródło ciepła, nie musiał się już obawiać zamarznięcia. Niestety... - Ale wasza zgaszą to coś jasnego. My nie lubią - orzekł Błystek. Cóż, nie wypadało nie usłuchać.
Ciekawe, jak teraz spotkam się z resztą... - zastanawiał się Hayven, obserwując niebo rozświetlone przez race, niewątpliwie należące do Silveresa. Nie było szans, żeby uciec przed... gospodarzem, a Oberżysta nie chciał ryzykować pogorszenia stosunków z tym... czymś. Przynajmniej dopóki nie pozna pełni jego możliwości - a na to się szykowało...
|
15.09.2014
|
Reptilionka z hukiem wypadła z tunelu czasoprzestrzennego, przekoziołkowała kilka metrów i ze stęknięciem wylądowała w zaspie. W prawej ręce coś jej trzasnęło, śnieg wsypał się do szaty, a łuski zadrżały i nastroszyły. Podniosła się chwiejnie, otrząsnęła i syknęła głośno. Zima nie jest dla gadów. Pomacała się przy pasie, żeby sprawdzić, czy nic nie zgubiła. Wyczuła jedynie swój miecz, Kuroi Getsuga.
- Ech... Nie ma tu nikogo. Jest źle i martwi mnie ta ręka. Ale mogło być gorzej, prawda, Kuro? - poklepała pieszczotliwie ostrze.
- A co to? - uniosła głowę, słysząc odgłos wystrzału. - Ach, raca... - mruknęła, wysuwając język, by zlokalizować czarującego, a przy dużym szczęściu, posmakować magii. Wyczuła jedynie niewyraźny smak skóry, kota, futra i ryb. Może to Silveres?
Iza Rex warknęła urywanie, wstrząsana dreszczami. Uniosła ręce, pojękując cicho, i wyrecytowała zaklęcie. Pod jej stopami wybuchły płomienie, grzejąc miło. Przed nią rozpościerała się biała pustka, przetykana rachitycznymi, wstrząsanymi przez wiatr drzewkami i niewielkimi wzniesieniami. " Nie stój tak! Musisz ich szukać! To ważna misja! Mogli zginąć, a ty tkwisz tu jak jakiś cieć przy hałdzie żwiru! "- zagrzmiał Kuroi Getsuga w jej głowie.
Westchnęła. Kuroi był cięty, a także porywczy, ale za to rozsądny i inteligentny. No i miał rację. Machając ogonem, wypalając przed sobą ścieżkę oraz złorzecząc na północne krańce Imperium, wyruszyła, by odnaleźć kompanów.
|
15.09.2014
|
Ostatnia raca poszybowała w niebo. Ze świstem przecięła nocne powietrze i rozszczepiła się na setki małych kawałeczków. Czerwone światło rozbłysło na nieboskłonie po raz wtóry tego wieczoru.
Jednak Silveres nie był zadowolony. Pozostawanie w jednym miejscu tak długo było niebezpieczne. Szczególnie, że zmrok zapadł już dobrą godzinę temu. Elf w duchu przeklinał się za swą naiwność - łudził się, że jeśli zostanie dłużej, to ktoś go odnajdzie. Tymczasem jedyne, co udało mu się osiągnąć, to powiadomienie o swojej obecności wszystkich istot w promieniu wielu mil.
- Trudno - szarpnął wodze jednego z niedźwiedzi - Będą musieli przeżyć do świtu. To przecież nie małe dzieci, którymi trzeba się opiekować.
Zmiennokształtnego przeszyły dreszcze. W tych rejonach było naprawdę zimno - szczególnie o tej porze roku - przez co zmuszony był do magicznego podtrzymywania temperatury swojego ciała. Nawet mimo takiego wsparcia wciąż czuł przejmujący chłód.
Trzask łamanej gałązki obudził dawne przyzwyczajenia. Silveres natychmiast puścił uprząż wiążącą niedźwiedzie, padł na ziemię i przeturlał się w lewo. Biały płaszcz świetnie kamuflował go w śniegu, a dzięki braku światła był niemal niezauważalny. Stał się łowcą - jak za dawnych czasów. Stare nawyki zadziałały same, zmysły wyostrzyły się w poszukiwaniu czyjejś obecności.
Oprócz niespokojnych oddechów niedźwiedzi dało się słyszeć coś jeszcze. Kroki na skrzypiącym śniegu. Elf powoli dobył miecza...
Po czym spokojnie go schował, gdy zobaczył zbliżającą się Izę Rex.
- Jednak ktoś tutaj trafił - ucieszył się na widok znajomej twarzy. - Wiesz może, co z Hayvenem i Fimrysem? Zresztą... Chodźmy stąd. Musimy znaleźć jakieś miejsce, żeby przeczekać noc.
Elf otrzepał się ze śniegu i dosiadł jednego z niedźwiedzi. Gdy Iza zrobiła to samo, poprowadził ten prowizoryczny konwój do drewnianej chaty, która - jak pamiętał - znajdowała się w okolicy.
|
15.09.2014
|
Iza wsiadła na niedźwiedzia. Zwierzę było wielkie, ciepłe i włochate. Usadowiła się wygodniej w siodle, poprawiła Kuro i zmusiła bestię do szybszego chodu. Od zimna jej łuski poszarzały, zmatowiały i zbladły, zamiast być szmaragdowe i lśniące. Syknęła cicho.
" Trzeba będzie tu kiedyś zrobić porządek " - pomyślała.
- Silveresie? Może powinniśmy ich szukać? Nie wątpię w umiejętności tej dwójki, lecz mam wrażenie, że stanie się coś paskudnego. A z resztą, znamy magię, rozsądniej będzie zaufać własnym zdolnościom, niźli jakiejś drewnianej chatce, która może rozlecieć się przy silniejszym podmuchu, czyż nie? - mówiąc to, zaszeleściła łuskami. Chwilę później wymruczała zaklęcie ochronne i pogrążyła się w rozmowie z mieczem.
Ostrze zwykle szczędziło słów, ale dzisiaj było inaczej. Kuroi również miał złe przeczucia i w przerwach pomiędzy psioczeniem na pogodę podawał cenne wskazówki. Reptlionka nagle poruszyła się w siodle, wyczuwając posmak magii.
- Kto to? Smakuje... hm, słomą, drewnem i jeszcze czymś. Nie mam na to nazwy.
" A nie mówiłem? To jest najgorszy czas na podróże. " - rzekł Kuroi Getsuga.
|
15.09.2014
|
Czarownik stanął oko, w oko w trzymetrową śnieżną bestią, której białe futro było prawie całkowicie oblepione śniegiem. W ręku trzymała jakiś długi i masywny przedmiot. Zapewne używała go jako prowizorycznej maczugi, choć muskularne ramiona, ostre kły i pazury najzupełniej by wystarczały. Kwintesencją złowrogości owego monstrum były błyszczące, błękitne oczy, które jaśniały na ciemnym tle wieczornego nieba.
Słońce już zaszło, w przeciwieństwie do jego woli przetrwania. Czuł, że wyprawa nie odbędzie się bez walki, ale nie liczył się z tym, iż znajdzie się oko w oko z pradawna bestią mroźnej północy.
Zaczął się wielki pojedynek o zmierzchu, o którym to czarownik nie raz wspomina przy wszelkich nadarzających się okazjach. Potwór zaatakował pierwszy. W mig przed oczami maga zabłysł spory kawał lodu, użyty w celu obalenia go. Na krańcu "maczugi" znajdowały się szpice z ciemnego lodu. "Że też trafiłem na takiego delikwenta, skąd u licha yeti wziął taki niebezpieczny sprzęt?" - zaśmiał się w duchu, choć o mały włos nie oberwał.
Starał się obmyślić jakiś sposób na tego olbrzyma. Wiedział, że musi wykorzystać wady kolosa, które szybko rzucały się w oczy: wolne reakcje, opieszałe, acz celne ruchy oraz dużą masę ciała. Dodatkowo sprawę ułatwiał fakt, iż agresor spędził dużo czasu zagrzebany pod śniegiem, a czarownik był już lekko rozgrzany badaniem miejsca swego wylądowania.
Lecz chłodną analizę przerwało uderzenie yeti, którym odrzucił wędrowca na zaspę. To rozwścieczyło czarownika, który bardzo nie lubił takowego pomiatania nim, w końcu po części w jego żyłach płynęła krew wojownika. To właśnie ta część jego charakteru wpędzała go w kłopoty: wrodzona żywiołowość.
Bestia nie spodziewała się tak rychłego kontrataku, wręcz przeciwnie: myślała że jednym uderzeniem powali szczupłego maga. Fimrys rzucił się na monstrum wymachując swym kosturem, wytwarzając wiele ognistych języków, z których spora część przypaliło odrobinę sierść giganta. Jednakże śnieg nadal schładzał tę istotę, nie pozwalając jej się spalić. Na nic nie zdały się również głuche uderzenia drewnianą laska o silnie zbudowane ciało potwora. Wydawało się, iż czarownik nie ma z nim żadnych szans.
Jednakże, przy następnym uniku przypomniał sobie o dziwnym znalezisku pod zaspą. Wiedział, że ów kamień emanuje mocą magiczną, toteż postanowił wykorzystać jego siłę. Kiedy odskoczył kilka kroków za śnieżna górkę, pośpiesznie skumulował część swej mocy na dziwnej skale. Śnieg ją otulający wnet się roztopił, ukazując jego pokrytą runicznymi znakami powierzchnię. W ułamku sekundy przestrzeń między nim a Yeti rozjaśniła błękitna błyskawica, która bardzo precyzyjnie trafiła napastnika w tors.
Stwór był półprzytomny, ledwo stał na nogach. Fimrys błyskawicznie wykorzystał nadarzającą się okazję i zaatakował. Wyjął zza pasa toporek, który służył mu zazwyczaj za narzędzie, lecz nie tylko i z całej krzepy uderzył potwora w głowę. Bestia nie wytrzymała uderzenia, toteż w mig runeła z zakrwawioną twarzą w śnieżne podłoże. Taki był koniec groźnej istoty, która od wieków leżała zasypana śniegiem. Czarownik wdrapał się na martwe ciało kolosa i wzniósł swój oręż w górę w geście zwycięstwa.
Przez całą tę wycieńczającą walkę, nie zauważył tego, iż znaki na niebie zamilkły. Został sam, na szczycie góry futrzastego potwora, on i księżyc.
|
17.09.2014
|
Gdy szedł przez wioski na południu ubrany w brązowy płaszcz, niektórzy ludzie brali go za mnicha, jednak jemu to nie przeszkadzało dopóki nikt nie zauważył kim jest naprawdę. Kiedy opuszczał tereny zabudowane, wszedł do lasu, gdzie przyśpieszył kroku, gdyż nie miał wiele czasu, ponieważ jego zleceniodawca wyraźnie określił, że potrzebuje skóry z yeti na najbliższą sobotę, a jedyny o jakim Zack słyszał, to stary stwór, który nęka wieśniaków od wieków, jednak pobliska straż jest zbyt leniwa by się go pozbyć.
- Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu - powiedział cicho do siebie, aczkolwiek coś mu nie pasowało. Jak na teren terroryzowany przez ogromnego potwora coś podejrzanie dużo było w dziczy ludzi i zwierząt. Kiedy wyszedł na otwartą polanę to wszystko stało się jasne... jednak dopiero po chwili.
Jak piorun z jasnego nieba zaatakowała go z góry wysoka postać o długich białych włosach, czarnym płaszczu, jednym czarnym skrzydle i mieczem o wąskim ostrzu, ale długim niemal jak on sam. Wojownik w ostatniej chwili odskoczył na prawo, jednak przeciwnik nie dał mu szans na odpoczynek i natychmiast podleciał do niego by zadać cios znad prawego ramienia, tym razem najemnik był przygotowany i sparował jego uderzenie, aczkolwiek jeszcze nie wrócił do pełni sił, tak więc stracił równowagę, co jego przeciwnik wykorzystał by zadać mu długą ciętą ranę wzdłuż lewej ręki i przyszpilenia go do ziemi własnym ciałem
- A więc, jednak się zjawiłeś - rzekła postać po czym się zaśmiała.
- To znowu ty - zapytał wojowniczo Zack, ale pomimo starań nie dał rady się wyrwać.
- Tak, to JA - powiedział lekko urażony - jakie to smutne, że już mnie nie pamiętasz - zrobił pauzę, a czarny kos usiadł na jego ramieniu - ale to nic, że mnie nie znasz. Wystarczy, że będziesz mnie pamiętał jako swój najgorszy koszmar - ptak zaczął coś mówić do ucha napastnika, a on kontynuował wypowiedź - wyślę cię tam gdzie nikt ci nie - przerwał i przybrał gniewny wyraz twarzy - dobra, to nie jest zgodne z planem. Miałem zamiar cię wysłać na daleką północ, gdzie nikt nawet cię nie będzie szukał, ale otrzymałem informację, że zjawiła się tam niedawno mała grupka osób różnej maści - na jego ustach pojawił się szyderczy uśmieszek - cóż, możesz to uznać za ułatwienie, ale nie spodziewaj się, że to uczyni twoje przeżycie w tamtych warunkach łatwą rzeczą - postać wstała i wykonała ręką jakiś ruch po czym odleciała.
Jednak nie to było zmartwieniem chłopaka. Z ziemi zaczęły wychodzić ręce, które zaczęły go wciągać pod ziemię. Próbował on odciąć te dłonie, ale jedną ręką nie był w stanie wykonać tego ruchu.
Kiedy Zack już pożegnał się z życiem, nagle pojawił się na jakiejś zaspie.
Kiedy wstał, jego ręka dała się we znaki. "A więc to one nie wciągały mnie pod ziemię, ale do portalu" - pomyślał.
Odkładając miecz do pochwy na plecach zaczął iść przed siebie; cieszył się, że ma ze sobą swój płaszcz, co z tego, że wygląda w nim jak mnich, skoro on pomoże mu przeżyć.
|
17.09.2014
|
Ciemność ogarniała wszystko wokoło i Hayven często wchodził w zaspy, których jego lewitujący gospodarz nie raczył zauważyć. Z braku jakiegokolwiek źródła ciepła mag od nowa przemarzł i nawet jego ulubiony kożuch nie zdołał go przed tym ochronić.
Gdy Oberżyście wydawało się, że nie uczyni ani kroku dłużej, Błystek obwieścił: - My są na miejscu! Jak zapewne można się domyślić, nic na to nie wskazywało. Przezroczysty stwór był niemal niewidoczny w ciemnościach, ale mimo to Hayven zauważył, że wleciał on prosto w jakieś drzewo. Było ono dość spore, zatem Hayven też postąpił krok naprzód.
I jeszcze jeden.
I jeszcze jeden.
Czarodziej przesunął dłonią po pomarszczonej korze drzewa, jednak napotkał opór.
Nacisnął. Nic się nie zmieniło.
Hayven zebrał siły i rzucił zaklęcie pochodni w nadziei że albo Błystek powróci, albo będzie w stanie zauważyć coś ciekawego. W istocie, jakieś sto metrów dalej zobaczył sunące pomiędzy drzewami cienie, w których rozpoznał ludzką postać Silveresa i Izy Rex.
Oberżysta uznał, że krzyk nie jest najlepszym wyjściem, więc zgasił czym prędzej światło i skierował się w stronę, domniemanej pozycji swoich towarzyszy. Jeszcze nigdy nie doświadczył mirażu, ale nawet jeśli Błystek był urojeniem, to przynajmniej doprowadził go do kompanów. Szedł coraz szybciej, aż trafił na polanę, którą właśnie opuszczali Silveres i Iza. Ta dwójka odwróciła szybko głowy w stronę maga, który zupełnym przypadkiem nastąpił na gałąź, która pękła z głośnym trzaskiem. Z pewnością będą żądali wyjaśnień, no i nie będą zachwyceni tak głośnym zachowaniem Hayvena. Pewnie mogliby się na niego rzucić, gdyby nie wymamrotane naprędce zaklęcie pochodni, które oświetliło twarz Oberżysty, rozwiewając wszelkie potencjalne wątpliwości. Cóż, Hayvenowi również zaistniała sytuacja była raczej nie w smak. Dopiero teraz mógł zobaczyć wierzchowce elfa i reptilionki.
Dosiadali NIEDŹWIEDZI. Super. Tylko tego brakowało. Najpierw konie, teraz niedźwiedzie... może od razu smoki, co?! - Cześć wam - powiedział czarodziej, jakby nigdy nic. - Co u was?
|
18.09.2014
|
- Po zmroku - odpowiedział elf po chwili wahania - Radziłbym nie używać magii w tym rejonie. Żyją tu istoty, które ją wyczuwają. Nie chciałbym spotkać żadnej z nich, sama rozumiesz.
Kilka minut jechali w ciszy, którą Silveres poświęcił, by rozważyć pytanie Izy.
- Dom przy moście - odezwał się, gdy już odnalazł odpowiednie słowa. - Tak nazywa się miejsce, do którego zmierzamy. Stoi tam od wieków i już nie raz chroniłem się w nim przed niebezpieczeństwem północy. Przetrwał burze śnieżne, wichury i huragany, jakich dziś nie uświadczysz nawet zimą.
Pod zmiennokształtnym niedźwiedź poruszył się niespokojnie, jakby wyczuł czyjąś obecność. Choć wiele rzeczy w tej mroźnej krainie jest niepewnych, to elf nigdy nie zwątpiłby w węch niedźwiedzia długodystansowego. Kątem oka zauważył, że reszta wierzchowców zachowuje się podobnie. Po upłynięciu kilku sekund jeźdźcy usłyszeli to, co zwierzęta wyczuły już wcześniej. Niezdarne nadepnięcie na gałąź.
Oboje natychmiast odwrócili się w siodłach, by spojrzeć prosto w twarz... Hayvena.
- Cześć wam - powiedział czarodziej, jakby nigdy nic. - Co u was?
Silveres prychnął, jednak Iza wykazała większą tolerancję dla nieostrożnej postawy towarzysza. Przywitała go uprzejmym skinieniem głowy, zaś elf podał mu wodze jednego z pozostałych wierzchowców. * * * Tymczasem Fimrysa oślepiło dziwne, fioletowe światło. Gdy po chwili odzyskał wzrok, zobaczył leżącego nieopodal człowieka.
Telgoues podniósł się z ziemi i, niezbyt dokładnie rozglądnąwszy, ruszył przed siebie. Mrucząc coś pod nosem nie zdawał sobie sprawy, że jest obserwowany. Nie tylko przez wędrownego czarownika... * * * Najpierw był elf, jako przewodnik. Następnie reptilionka, trzymająca cugle nieujeżdżanego wierzchowca. Pochód zamykał czarownik - łatwo było zauważyć, że nie czuł się zbyt pewnie w siodle.
Podróżowali w linii prostej, więc cała wędrówka zajęła góra kilkanaście minut. Nie napotkali żadnego zagrożenia - większe istoty nie polowały tak wcześnie, zaś niedźwiedzie skutecznie odstraszały te mniejsze.
- Jesteśmy na miejscu - Silveres stwierdził oczywisty fakt, gdy stanęli przed drewnianym domem.
Zbudowany z ogromnych drewnianych bali, w szczytowym miejscu osiągał nie więcej, jak trzy metry wysokości. Obok niego znajdowała się stajnia. Zwykła, drewniana, z drzwiami łączącymi ją z domem, zamykana na zasuwę od wewnątrz. Dom stał na wielkiej polanie pośrodku lasu. Wypełniał ją dźwięk rwącego strumienia znajdującego się kilkaset metrów dalej. Jednak w mrokach nocy nie dało się dostrzec niczego więcej.
- Wejdźcie do środka i zaryglujcie drzwi - elf odezwał się do towarzyszy. - Zajmę się wierzchowcami i wejdę do domu przez stajnię.
|
18.09.2014
|
- Oczywiście. - Reptilionka kiwnęła głową i weszła do wnętrza budynku. Było tu dość ciemno, ale zaklęcie Płomienia Świecy rozproszyło mrok.
" A więc TO ta drewniana chatka? Taak, z pewnością rozleci się na kawałeczki... Będziecie nocować w kupce drzazg! " ironizował miecz, drżąc z rozbawienia. Iza otrząsnęła się lekko, bo ostrze łaskotało ją w plecy.
" Gdybym miała okazję, z pewnością obróciłabym to w perzynę jednym celnym zaklęciem. " mruknęła w myślach. Szybko jednak przerwała rozmowę, by chłonąć detale, którymi wypełnione było domostwo. Gdy weszli pozostali, tylko na chwilę odwróciła wzrok i kiwnęła uprzejmie głową. Być może zapamiętanie tych szczegółów kiedyś się przyda." Jaasne. Trafisz do grobowca, przyduszą cię wielkim głazem, a życie ocali ci pamięć o liczbie rys na belce sufitowej " warknęło ostrze. " Zajmij się czymś produktywnym ".
|
18.09.2014
|
Po walce z potworem czarownik postanowił wreszcie odpocząć. Uznał, iż nienajlepszym pomysłem byłoby szwędanie się w samym środku nocy po całkowicie nieznanych ziemiach, toteż zaczął rozbijać obozowisko. Wyjął swój skromny namiot, który wyszedł spod ręki znakomitych elfickich wytwórców, i rozłożył go w cieniu większej zaspy, aby stać się niewidocznym dla potencjalnych wrogów.
Yeti został przez niego prędzej oskórowany i pozbawiony kłów oraz szponów. Gęste, białe futro, które pierwej osuszył przy pomocy ognika, teraz leżało rozłożone na mistycznym kamieniu, który podczas walki pomógł przy pokonaniu bestii. Kły i pazury były również wartościowe i cenione jako element biżuterii, ozdoba broni, bądź odczynnik alchemiczny, toteż Fimrys starannie schował je do sakwy.
Zebrał z otoczenia dużą część mocy, jaką dawał mróz i rzucił proste zaklęcia ochronne na swe obozowisko. U wylotu namioty postawił straż, w formie bezkształtnego strażnika, stworzonego z tutejszego śniegu. Był to łatwy i ekonomiczny sposób ochrony, gdyż śniegu tutaj pod dostatkiem.
Kiedy właśnie kładł się spać, szczelnie okryty kocem, dostał dziwny znak. Został wyrwany z błogiego odpoczynku przez jakiś bliżej niekreślony huk i rozbłysk purpurowego światła. Natychmiast wstał i zrzucił z siebie ciepłe okrycie. Powiem zimnego powietrza od razu rozbudził w nim wszelkie zmysły, które już postanowiły odpocząć. Szybko wygramolił się ze swego przytulnego namiotu, aby wyjrzeć na źródło tego rozgardiaszu. Ku swemu zdziwieniu, nie ujrzał kolejnej kolosalnej bestii, jeno jakiegoś człowieka. W dodatku usilnie walczącego z zimnem. Wiedział, że to nie może być jakikolwiek wróg. W końcu który szczwany przeciwnik, który chciałby go podejść, robiłby to w taki sposób? Jednakże czuł, że może to być równie dobrze tylko fortel. Jednak dobroduszność wzieła w nim górę.
-Hejże! Nie marznijże tam, tylko chodź do ognia. Zapewneś głodny, mam tu jadła dość - wziął się za rozpalenie ognia. Postanowił upiec cześć mięsa z Yeti. Poczekał aż nieznajomy się zbliży i usiądzie w pobliżu płomienia i zapytał:
-Jak ci na imię, chłopcze?
|
19.09.2014
|
Idąc przez zimowe pustkowie nagle usłyszał za sobą głos wołający go.
Uznał on, że to wymysł jego wyobraźni albo jakieś widmo. Odszedł on na pewną odległość, a jednak usłyszał ten głos jeszcze raz, tym razem się powoli i ostrożnie odwrócił. Zack zobaczył, niewyraźną sylwetkę w pobliżu jakiegoś źródła światła. Jego umysł domagał się by podejść do tej postaci i liczyć, że jej pomoże, jednak jego zmysł byłego żołnierza mówił mu, że to może być pułapka jego nemezis. Jednak po dłuższym (w takim mrozie parę sekund to parę godzin) czasie postanowił, że zaryzykuje, a jeśli okaże się to pułapka to wystrzeli flarę i będzie miał nadzieję, że ktoś to zauważy i go uratuje.
Podszedł do tej osoby pełen pytań. Kim on/ona jest? Co tu robi? Skąd się tu wzięła? Czy go zabije?
- Hejże! Nie marznijże tam, tylko chodź do ognia. Zapewneś głodny, mam tu jadła dość - usłyszał życzliwy męski głos, więc na jedno pytanie już znalazł odpowiedź. Usiadł przy ognisku i zaczął się w nie patrzeć bez emocji.
- Jak ci na imię, chłopcze? - zapytał, podając kawałek mięsa.
- Jestem Za... - jego ramię zaczęło niemiłosiernie boleć. Chłopak odsłonił rękę i zobaczył, że krwawiła ona obficie. Obejrzał się za siebie i zobaczył , że były za nim ślady krwi. Z wycieńczenia i utraty krwi najemnik zemdlał.
|
22.09.2014
|
Hayven z trudem i ociąganiem zgramolił się z wierzchowca. Gdy postawił już stopy na śniegu, niezwłocznie podążył śladami Izy, wspierając się przy tym na swym kosturze.
Tymczasem elf spokojnie odprowadził wierzchowce do stajni. Gdy należycie je oporządził, wyszedł przed budynek. Odkąd wylądowali w tym miejscu jedna sprawa nie dawała mu spokoju. Nie wyczuwał obecności własnych awatarów strażniczych, choć zostawił ich tutaj mnóstwo. Jednego ukrył nawet w pniu drzewa, tuż obok domu.
- Cóż... - po kilku nieudanych próbach dał sobie spokój. - Będę musiał to sprawdzić.
Elfie uszy wyłapały dźwięk stąpania po śniegu. Cztery łapy. Ciężar około dwustu kilogramów. Powolne, finezyjnie stawiane kroki. Brzuch nisko przy ziemi. Dwieście pięćdziesiąt metrów odległości. Niezwykle doświadczony łowca skradał się w stronę zmiennokształtnego.
- Jutro - Silveres uśmiechnął się w mrok i zamknął za sobą drzwi stajni. - Trzeba spróbować jutro. * * * Gdzieś w głuszy zawył wilk. Potem kolejny, na północ od pierwszego źródła dźwięku. I następne. Stado najwyraźniej polowało gdzieś niedaleko obozowiska założonego przez Fimrysa. Choć nie było wątpliwości, że nie zbliżą się do tego miejsca - w końcu jeszcze niedawno był to teren łowiecki potężnej bestii, z którą wilki nie odważyłby się zadrzeć.
Sivir jednak nie był wilkiem, a dumnym potomkiem dzikich smoków północy. Wprawdzie aktualnie częściej przebywał w swej humanoidalnej postaci, to jednak wciąż drzemała w nim lodowa śmierć. Jego ciało było zimne, jak u trupa, toteż długi kontakt ze śniegiem nie mógł zrobić mu krzywdy.
Dostał zadanie. Miał przeprowadzić rekonesans, usunąć strażników-obserwatorów i wrócić. Nikt jednak nie przewidział, że odwet przybędzie tak szybko.
Dwóch. Silni, głupi, albo znaleźli się tu z przypadku. Sivir - choć częściej górę brały u niego instynkty smoka, niż logika - jednak miał dość rozsądku, by nie wchodzić w otwarty konflikt. Znajdował się poza zasięgiem nawet najdokładniejszego wzroku i słuchu, jedynie inny smok mógłby go wyczuć. Będzie obserwował dalej. Na razie. * * * - Kładźmy się - rzucił elf, wchodząc beztrosko do pomieszczenia. - Późno już. Musimy wstać przed świtem.
|
23.09.2014
|
- Co u licha... - czarownik zauważył omdlenie przybysza, toteż ruszył zbadać sprawę. Czemu spotykają go wieczne problemy. Kiedy myślał, że już sobie odpocznie, poje i pogada, a ty naglę taka heca. Przybywa jakiś pół martwy gość i wpada na stertę śniegu przede mną. Los lubi płatać figle.
Fimrys nachylił się nad człowiekiem. "Paskudna rana" - pomyślał. "Kto go w ogóle zaatakował?" - tyle pytań, tak mało czasu. Wyjął z sakwy alkohol(Którego wbrew pozorom używał w alchemii) i zdezynfekował ranę. Później wypowiedział kilka zaklęć oczyszczających i zasklepiających. Następnie ułożył człeka na suchej już skórze Yeti i pozwolił mu odpocząć.
"Teraz potrzeba ci snu. Zregeneruj siły" - szepnął cicho i wziął się za konsumpcję mięsiwa.
|
23.09.2014
|
Oberżysta wszedł za Izą do domku. Jako że był środek nocy, panował w nim mrok. Zaklęcie pochodni pozwoliło na lokalizację i rozpalenie kominka. Trzaskające wesoło płomienie pozwoliły zapomnieć o siarczystym mrozie na zewnątrz i wysuszenie przemarzniętych członków.
- Izo, czy masz z sobą jakieś koce? - zapytał ostrożnie Hayven. Jeśli nie, trzeba się będzie podzielić trzymanym przezornie w plecaku kobiercem, a ostatnie, o czym marzył czarodziej, to konieczność spania w zimnie.
Teoretycznie podczas snu można podtrzymywać ogień, ale byłoby to nie dość że nieostrożne, to jeszcze męczące. Owszem, da się "przełączyć" w tryb czuwania, ale to ogranicza regeneracyjną funkcję snu.
Koniec końców, przestępując z nogi na nogę (co, nawiasem mówiąc, musiało komicznie wyglądać), czarodziej wyczekiwał odpowiedzi reptilionki.
|