Oberża pod Rozbrykanym OgremGry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]" |
---|
Xelacient14.11.2017Post ID: 83687 |
Wywód chemika może nie zrobił wrażenia na klamce, ale jakoś to nie obeszło Otto, i tak jego monolog był całkiem składny jak na coś wymyślonego na szybko, byle zaspokoić żądny tłum dookoła, na ale drzwi się otworzyły to nie było potrzeby go poprawiać. Później dobito targu i... i coś zaczęło sie dziać z jego wspomnieniami. W sumie w przypadku Otto nie były one jakoś wielkie, toteż przyjął je bez problemu. Co prawda dalej nie wierzył w możliwość zmiany "czasoprzestrzenii", za to jak najbardziej wierzył, że mogli im pozmieniać wspomnienia. Co do ludzi "wybranych na śmierć" pomyślał sobie, że organizacja, która "organizuje tą kurację" równie dobrze może mieć agentów, którzy spowodują ten karambol samachodowy, albo strzelą ludzi wyładowaniem elektrycznym za pomocą jakiejś tajnej broni. Myśl, że ta "tajemna organizacja" w ten sposób pozyskuje sobie kolejnych ludzi do eksperymentów, była... niepokojąca. Jednak nie wypowiadał jej głośno, nie chciał się narażać komuś kto "kontroluje" tą symulacją. Kimkolwiek on był. Za to uznał, że warto załagodzić spór, co prawda bitka między Niemą, Walterem i Leą się zakończyła to pomyślał, że parę słów nie zaszkodzi. - Proszę Państwa - dodał spokojnie zbliżając się do grupki - zachowajmy spokój, jesteśmy Niemcami, a nie bandą Polaków... Gobbels i Nadim też się liczą jako Niemcy, bo się wychowali w naszym wspaniałym kraju - wtrącił szybko - tylko ten żyd Alois nie pasuje, ale nawet żydzi są lepsi od polaków. Po żydach wiadomo czego sie spodziewać, a Polacy to taka chaotyczna hołota... nie można przewidzieć ich zachowania. Zachowują się jak Walter, tylko gorzej... w sumie jak o tym myślę to zaczynam podejrzewać, że Walter ma jakieś polskie korzenie - dodał do siebie - najpierw wydaje wyrok na niewinnych, teraz przysięga, że nigdy ich nie skrzywdzi - dodał krzywiąc się, Otto tak bardzo nie ufał Walterowi, że nawet jego przemianę w Altera wziął za jakiś podstęp - nie zmienia to faktu, że jego zabicie nijak nie pomoże tym niewinnym ofiarom, znacznie lepiej będzie pomóc mu w "uzdrowieniu". Może wtedy jeśli wróci do realnego świata to ruszy go sumienie i spróbuje pomóc jakoś tym ofiarom czy ich rodzinom... w sumie wszyscy będziemy mogli się jakoś do tego przyczynić, bo mimo wszystko wszyscy skorzystamy na większej ilości czasu, prawda? - zapytał retorycznie na koniec - Teraz proponuje choć minimalnie naprawić wyrządzone zło i za trochę naszego czasu wykupić uzdrowienie tego chorego dziecka! - dodał podnosząc głos, by wszyscy usłyszeli - Niemcy, nie potrzebują dobrej pogody, ani dobrych plonów, bo Niemcy mają NAWOZY SZTUCZNE! - dodał dumnie wypinając pierś, jakby to on co roku zapewniał Niemcom dobre plony, w sumie wedle jego przekonania tak właśnie było - a nawet gdy są złe to Niemcy mogą sobie sprowadzić żywność za bezcen z jakiegoś biednego kraju... na przykład Polski! - dodał na koniec, po czym nagle przypominając sobie o upływającym czasie, podbiegł do handlarza, by w ostatnim momencie dobić z nim targu o uzdrowienie dziecka. Nawet już się nie pytał ile czasu to będzie kosztować, bo nie było czasu. Otto nie spodziewał się oporów wobec swojej decyzji, Alois już sobie poszedł! - Tylko mam nadzieję, że to będzie jakieś Niemieckie dziecko, a nie Polskie - mruknął do siebie, po tym jak handlarz zniknął. Nadszedł czas przemarszu do dalszego pokoju. Jednak najpierw trzeba było zebrać pozostałych pokojowiczów. Otto oczywiście zaczął od Nadima, bo mu na nim najbardziej zależało. - Dobra no... jak wam tam... Westalki - zwrócił się do sukkubic powstałych dla niego i dla jego zięcia (niedoszłego!) - zrobiłyście swoje, to teraz stąd uciekajcie! I nie chcę was więcej na oczy widzieć! - ciążą jednej z nich absolutnie się nie przejął. To była symulacja, wiec równie dobrze mogłaby zajść w ciąże od dotknięcia... tak jak było u lamy. Zasadniczo Otto nie przejmował się Bytami, bo... były symulacjami! Dlatego też fakt "zabicia" sukkuba przez Waltera nie zrobił na nim wrażenia... nawet jeśli jego zgon wyglądał... realistycznie. Der Chemiker co prawda unikał walki z bytami, bo uważał ją za bezcelową, a do tego istniało ryzyko, że łatwe uleganie agresji w tej symulacji sprawi, że po "odrodzeniu" również zaczną łatwo ulegać agresjii, niemniej mógłby wszystkie Byty wytruć w komorze gazowej i zrobiłby to z takim samym wyrazem twarzy z jakim przełącza kanały w telewizorze. - Wstawaj Nadim, zrobiłeś to dla dobra własnego oraz Laury... poza tym nie obwiniaj się, bo to ja Ci kazałem to zrobić! - rzekł Otto pomagając wstać arabowi, co prawda argumentacja była naciągana, ale inżynier chciał by jego rozmówca szybko sie pozbierał - a teraz ubierz się z powrotem i pomóż mi założyć mój kombinezon z powrotem! Ostatecznie życzenie Der Chemikera mogło się wydać reszcie absurdalne, niemniej ten koniecznie chciał się wbić z powrotem w swój ślimako-pijawko-metaliczny tesserakt. Uważał się za w pełni zregenerowanego, niemniej uważał, że im lepiej się "zsynchronizuje" z "kombinezonem" to tym jego "odrodzenie" w "inkubatorze" będzie... lepsze. |
Fimrys21.11.2017Post ID: 83718 |
"I tak oto otwierają się kolejna wrota uchylając drogi naszej świętej sprawie" Søren stał chwilkę badając wzrokiem pierwsze wrażenie bibliotecznej krainy rozciągającej się za drzwiami. Po medytacyjnej sesji czuł się pełen energii i chęci do działania, toteż wyczuwał pozytywny aspekt nowych wyzwań. Kiedy Walter dosyć brutalnie obszedł się z kurtyzaną inkwizytor stanął nad jej ciałem i kreślił w powietrzu swym pastorałem pentagram, aby odprawić choć część pochówku. Nawet istoty zrodzone samą myślą zasługują na godny obrządek, toteż wyrzekł nad ciałem słowa: -Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis - po czym zwrócił się do kurtyzan jeszcze przed chwilą męczących Otta - Sprawcie z nią jako wasz zwyczaj nakazuje, jeno godnie. Podejrzewał, że podobnych ceremoniałów może go jeszcze kilka czekać w przyszłości, toteż chciał jak najszybciej zaangażować w obrządki Tutty. Musiał tylko znaleźć dla niej godną kądzielnicę. Dalej wszystko działo się dość szybko, toteż nie bardzo był w stanie zareagować podczas dokonywania transakcji. Żyd działał błyskawicznie i guru niezdolny był nawet nań zawołać. Następne obrazy: szał niemej, bitwa na szable oraz wijący się Walter były równie niepokojące i chwilę zabrało mu uporządkowanie zdarzeń i informacji w logiczny ciąg. Zdążył jedynie z zamkniętymi oczyma mruknąć "Kyrie eleison" Kiedy drużyna dokonywała wyboru rodzeństwo myślał nad skutkami czynu staruszka i żyda, co sprawiło, że za późno zauważył możliwość namieszania w czasoprzstrzeni wyborem rodzeństwa. Przypomniał sobie słowa Olbrzyma z ogrodów i w tym momencie poczuł nienajmilsze mrowienie i wszyscy natychmiast zauważyli skutki wyboru. Lustrował uważnie drużynę, by zobaczyć zmiany. Wyszło na to, że Mathias stał się Eliasem, Lea straciła po części człowieczeństwo, Tutty przyznała się do bycia Tuzem a Alter-Walter przejął kontrolę. Ogólnie rzecz ujmując przeokrutny chaos, którego skutków zalążek dopiero poznali. Szukał też najdrobniejszych zmian brzemiennych w skutki i w momencie spojrzenia na Joannę miał krótką i nieadekwatną wizję przedstawiającą ją w szpitalnych progach. Kiedy podszedł do odmienionego staruszka, poczuł kłębiącą się gdzieś w zakamarkach jego duszy starą świadomość. Miał ku temu pewien plan, którym podzielił się z Alterem. -Mówisz o uleczeniu i myślę, że jesteśmy Ci w stanie choć trochę pomóc. Mówiłeś o Walterze w zakamarkach twego umysłu i podejrzewam, że jesteśmy go w stanie z stamtąd permanentnie wywołać za pomocą egzorcyzmów, byś doznał pełnego oczyszczenia ze starej jaźni. Rozważ naszą propozycję. Guru miał nadzieje na przeprowadzenie rytuału i wygnanie starego Osiołka z ciała altera. Czuł, że oddzielenie ich może pomóc staremu w odkupieniu win. W jego pokrętnej religijności filozoficznej aspekt odkupienia i poprawy był ważniejszy niż kara i śmierć, toteż chciał dać Osiołkowi szansę mimo felernego wyboru. Miał nadzieję, że duch schowany w umyśle pozna te intencje i również będzie chciał się wydostać, by może nawet zdobyć nowe ciało. Kiedy rozważał, jak też to może wyglądać w oczekiwaniu na odpowiedź Altera usłyszał muzykę oraz głos Hadesa. A więc kolejny członek drużyny odszedł. Nie polubił zbytnio Jajogłowego, szczególnie gdy ten chciał postawić demona swemu twórcy, ale głęboko wierzył w możliwość odkupienia win i oświecenia, której teraz w głupi sposób pozbawiła go niema. Wypełniła go gniewna gorycz adekwatna do utworu i rzekł tubalnym, potężnym głosem przy akompaniamencie ciemnego dymu dobywającego się z ust. Abbadon również mocno się ożywił, gdyż podobne emocje odczuwał jego twórca podczas śmierci Kostka, tylko że tym razem bardziej kontrolowane i oświecone. -Zabrałaś kolejnemu zagubionemu możliwość nawrócenia i oświecenia. ZAKLINAM CIĘ ZASTANÓW SIĘ. Nam dane jest Cię tylko przestrzec. NIE NAM JEST DANĘ CIĘ SĄDZIĆ, GDYŻ NADEJDZIE SĘDZIA MĄDRZEJSZY I POTĘŻNIEJSZY. Po tym chwilowym natchnieniu i proroctwie, którego sam do końca nie rozumiał pozostawił ją refleksji i po opadnięciu zajął się obrządkiem ku pamięci Jajogłowego. Znów nakreślił pastorałem pentagram i zainicjował pieśń ku pamięci zmarłego. -Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis Tak oto śpiewał łaciński Requiem do melancholijnego gitarowego utworu, czekając aż dołączy się doń Tutty i cały chór złożony z kochanek tego przybytku. Po zakończeniu stanął przed drzwiami do nowej krainy już nie tak pełen nadziei, co raczej konieczności wytropienia żyda, by jako inkwizytor dokonać sprawiedliwości i pomóc mu w odkupieniu win. Następny pokój wydawał się też odpowiedni, by poszukać odpowiednich utensyliów do dokonania egzorcyzmów na podwójnym Walterze, gdyby ten wyraził taką chęć. "Pora by inkwizycja zajęła się tobą, niemądry Aloisie" |
Nitj Sefni26.11.2017Post ID: 83742 |
Kiedy jego usta opuściła ostatnia sylaba jej imienia twarz byłej żony zmieniła się. Wcześniej beznamiętna, teraz wybuchła gamą emocji. Wyglądała dokładnie tak, jak pamiętnego dnia – pełna żalu i cierpienia, kochająca, rozgniewana i skrzywdzona. Anshelm rzucił się naprzód z zaćmionym umysłem. Nie zwracał uwagi na świat wokół. Widział tylko dwoje ciemnozielonych oczu błyszczących jak pochodnie pod warstwą łez. Jego duszą zawładnęły dwie rządze, które niczym dwa wściekłe psy skoczyły sobie do gardeł. Z jednej strony rządza stara, która ostatnimi czasy spoczywała pokryta warstwą kurzu, teraz jednak rozbudziła się na nowo. Z drugiej strony rządza bardzo młoda, ale wcale nie słabsza – rządza władzy. Uderzenie plecami o podłogę wyrwało Anshelmowi oddech z płuc. Leżał tak przez chwilę z szeroko otwartymi w zdumieniu oczami, pałając żądzą mordu. W końcu zebrał się w sobie, przeturlał na bok i - mimo strasznego bólu w łopatce – spróbował wstać. Rozejrzał się w poszukiwaniu Żyda, ale ten zdążył gdzieś umknąć. Bezmyślny gniew szybko zastąpiła chłodna kalkulacja. Mężczyzna pamiętał dobrze egzekucję Otta i Carla. Zdawał sobie sprawę, jak olbrzymie cierpienie musieli wtedy odczuwać. A król zapewne ma w zanadrzu jeszcze kilka innych wyrafinowanych narzędzi tortur. Uśmiechnął się na myśl o zombie inkubie zamkniętym w skarbcu. |
Garett27.11.2017Post ID: 83748 |
”Kim jestem?” Taka była pierwsza myśl Eliasa (Mathiasa?) po odzyskaniu wspomnień z poprzedniej linii czasowej. Teraz dwa żywoty nałożyły się na siebie, powodując w nim olbrzymi ból głowy doprowadzający go niemal do utraty przytomności. Gdyby miało to miejsce poza Kostką, to taka ilość informacji przepływająca przez jego mózg niechybnie by go zabiła. Kiedy jednak już się to skończyło, to, poza niesmakiem jaki odczuł w stosunku do swego poprzedniego wcielenia, poczuł się nieco bardziej doświadczony. Mająć wspomnienia z obu żywotów mógł podchodzić do różnych zagadnień zarówno z perspektywy Mathiasa jak i Eliasa. Problem tylko polegał na tym, że... Nie potrafił stwierdzić którym z nich teraz jest. Osobowość Eliasa była oryginalna dla tej linii czasowej, a Mathias był jedynie dopisanym dodatkiem, choć już jego charakter był bardziej dominujący. Cała ta pogarda do otaczającego go świata wyryła się na istocie Eliasa niczym znamię. I choć na pewno nie mógł powiedzieć, że jest Mathiasem, to nie był także „czystym” Eliasem. Był bardziej czymś w rodzaju mikstury tych dwóch, gdzie czynnik „eliasowy” dominował, a czynnik „mathiasowy” stanowił dodatek, czyli... „Meliasem”? -Heh, cały wszechświat został zniszczony i odbudowany z dodatkiem kilku małych szczegółów, a wszystko to przez zranioną dumę jednej osoby i wrażliwość drugiej. Ciekawe, że poszło to bardziej po myśli Mathiasa niźli Lei. Najwyraźniej nasz Demiurg ma trochę z tą swoją nauczką, choć ja bym to określił raczej w ten sposób: „Nie próbuj naprawiać czegoś co w miarę działa, bo to spierdolisz”. Z drugiej strony było to dosyć małostkowe, z mo... jego strony. Chociaż, komu ja to mówię. – Zgodnie z „mathiasowym” odruchem podzielił się swymi przemyśleniami z Janikiem, choć dopiero pod koniec przypomniał sobie, że w tym świecie nie dogadują się za dobrze. (M)Elias usiadł i złapał się za głowę, chcąc przeanalizować różnice pomiędzy Purgatorium Mathiasa a Purgatorium Eliasa. Najwyraźniej zgodnie z radą brata częściowo zaufał Melanii i dlatego, podobnie jak Anshelm, poczęstował Goebbelsa bambusem. Minimalnie różnił się też myślo-grób Kostka. Mathias stworzył właściwie dla samego siebie, aby coś udowodnić, natomiast Eliasowi o wiele bardziej było szkoda chirurga i stąd w swój twór wplótł o wiele więcej emocji, dlatego też był nieco trwalszy. Znowu też w Lisim Domku bardziej go poruszyła historia Jokasty, a pożegnanie było o wiele bardziej wylewne, co dało Niemej okazję do działania... Ciekawe tylko skąd wzięła truciznę? Zmaterializowała ją siłą woli? A może po prostu skorzystała z tej całej krwi zombie, którą była pokryta? -Nie martw się Leo – uspokoił ją kiedy dziewczyna przeraziła się tym, iż to częściowo z jej winy umarł Jajogłowy. - Ten człowiek mimo wszystko był mordercą, a ze słów Psa wynika, że w poprzednim świecie knuł zemstę nawet pomimo tego, że Mathias przestrzegł Jokastę przed nim. Może to i lepiej, że umarł teraz niż jakby miał nam przeszkodzić przy powrocie... I nie wiń aż tak swojej „siostry”. Mój „brat” także nie mógł mnie uratować. Podejrzewam, że obowiązuje ich pod tym względem odgórne ograniczenie nałożone przez Hadesa. Musieli dopilnować byśmy dożyli do czasu naszego znalezienia się w Kostce. Zapewne dopiero od dziś są naprawdę wolni... A w sprawie twojego ojca, to chyba istnieje pewien sposób. Ja... Mathias doszedł do wniosku, iż osoby z rozdwojeniem jaźni byłyby w Purgatorium zdolne podzielić się na dwie oddzielne istoty. Teoretycznie Walter i Alter mogliby się rozdzielić, ale problem polega na tym, że zdają sobie sprawę ze swego istnienia i najwyraźniej mogą częściowo wchodzić ze sobą w interakcje. Przez to ich rozdzielenie będzie musiało być w pełni świadome, co będzie o wiele trudniejsze od podświadomego podziału, bo będzie od nich obu wymagać niesamowitego wysiłku i siły woli. A i tak nie ma pewności czy to się uda, biorąc pod uwagę domniemane uszkodzenie Kostki. W trakcie rozmowy Student zauważył, że już nie sepleni. Najwyraźniej jako Elias nieco lepiej dogadał się z pijawką i dlatego też nie sprawiła mu ona tyle bólu w trakcie wychodzenia. -Przyznajesz się do tego, że jesteś jedną z nich, chociaż wiesz, że są tu osoby, które by cię za to zabiły – powiedział powoli Coldberg. W głowie zaczynał już łączyć różne fakty z tym co powiedziała Tutty. - Czyżbyś miała jakąś ochronę od Hadesa? Pewnie tak... Tylko jakim cudem twój mąż umarł? Przecież skoro naprawiał Kostkę, to musiał mieć do niej dostęp od strony technicznej, więc równie dobrze mógłby uczynić się nieśmiertelnym. Zwłaszcza, że z zgodnie ze słowami Handlarza, można zatrzymać także w Berlinie... Chyba, że wcale nie umarł i to on jest teraz naszym osobistym Demiurgiem. W końcu za czasów Waltera Hadesem był ktoś inny, co oznacza, że Mistrzowie Gry zmieniają się. Równie dobrze więc Psem może być właśnie Sebastian Tutta, albo mieszanka jego różnych wcieleń, tak jak ja jestem teraz mieszanką Mathiasa i Eliasa... Student uciął swój wywód, i tak nie było sensu się nad tym teraz zastanawiać i tracić czas. Ważne, że zasygnalizował reszcie, iż ruszenie Beaty może spowodować reakcję Hadesa. -Panie Kurenberger... - (M)Elias zatrzymał Tłumacza zanim ten przeszedł do następnego pokoju. - Abbadonie? Syntezo? Wiem, że chcecie dopaść Aloisa, wszakże i on przyczynił się do tej tragedii, bo w końcu Walter nie trzymał go na muszce momencie podpisania wyroku. Musimy jednak uważać, gdyż wierzy on, iż znajduje się we śnie, więc nie cofnie się przed niczym, a przecież podpisał także kontrakt z Sobowtórem, więc może go wezwać gdy poczuje się zagrożone. Zanim jednak pójdziemy, miałbym prośbę. Wcześniej proponowaliście Niemej ukojenie jej duszy. Czy moglibyście zatem pomóc mnie i Lei pogodzić się ze wspomnieniami z obu żywotów? Odrzucenie ich nie wchodzi w grę, bo już wyryły się w naszych umysłach i mogłoby to skutkować podzieleniem smutnego losu Waltera. Trzeba więc je przyjąć z ich wszystkimi zaletami jak i wadami, trzeba... Hmm, dokonać syntezy, jak mniemam. |
Wiwernus28.11.2017Post ID: 83753 |
Czerwona Kraina Otto(n) podbiegł do Handlarza – w tej chwili przede wszystkim wyimaginowanych szczęść – decydując się, w imieniu całej drużyny na uzdrowienie dla młodego człowieka. Zdawał sobie sprawę, że czeka ich konfrontacja z człowiekiem odpowiedzialnym za śmierć milionów ludzi i konflikt na globalną skalę, rozciągający się na lądy, których istnienia nawet się nie spodziewał. Nie potrafił objąć skali tej zbrodni rozumem, w tej chwili jednak najważniejsze było dobro młodzieńca. Gotów był podjąć ryzyko i po kilku formalnościach, przypieczętował pakt. To co uczynił wynikało z moralności wrodzonej i przysposobionej na drodze poznania – nietuzinkowego i niespodziewanego - Pana Boga. Poza tym lubował się w podobnych gestach, jak każda osoba o jego pozycji w tym barwnym okresie. I miał dług do spłacenia. Nie dał nigdy po sobie poznać co go kiedyś spotkało, osobisty cud próbując utrzymać dla siebie tak mocno, jak tylko było to możliwe. Sam zresztą nie był pewny czy wspomnienie widzenia nie było zbiorowym majakiem w trakcie gorączki, podejrzewał nawet, że jakaś wyższa siła nadpisała jego wspomnienia, niezależnie z iloma świadkami rozmawiał. Uznał jednak, że dokonał właściwego wyboru. Pobłogosławił Handlarza Szczęść. Niema kobieta po ślubach milczenia. Zakuty w stal ciemnoskóry młodzieniec. Włochaty futrzak, prezent od kochanego Polaka. Jego wierny tłumacz. Żyd. Zdawali się być zdezorientowani, ciemnoskóry nawet przybliżył się i potrząsnął nim, jakby chciał go rozbudzić. Było to co najmniej oburzające, że ktoś o jego statusie i pochodzeniu śmiał się go dotknąć, aż przeklął na Najświętszą Panienkę, dopuszczając się karygodnego grzechu! Zapragnął usłyszeć jednak co to dziwo, na którego towarzystwo został skazany, miało mu do powiedzenia. Przywołał tłumacza, choć intuicyjnie rozumiał co próbował mu powiedzieć ubrudzony grzechem kompan. I dopiero wtedy zrozumiał co uczynił. „Handlarz” dalej był obecny. Zwykły poddany, który oferował tkaniny, barwniki i przyprawy. Handlarz, który w tym dziwnym świecie przywłaszczył sobie przeoczony specyfik w barwie cytryny i teraz rozdawał karty, sprzedając cud. Ocknął się. Faktycznie, nie było żadnego Handlarza Szczęść, prosty człowiek, chodzący depozyt wspaniałego specyfiku. Nie wiedział skąd przyszło mu do głowy, że mężczyzna handlował zdrowiem. Nie pozostało nic innego jak sięgnąć po więcej bardziej rzeczywistego lekarstwa, aby rozbudzić się należycie z szatańskiej wizji. Myślami sięgnął do obrazu Pana Jezusa, który objawił mu się w młodości i jego spokojnej, pełnej dobroci, wolnej od wszelkich trosk i ograniczeń twarzy... Vollblütia Podjęli jednogłośną decyzję. Najpierw Lea i Niema uzgodniły łaskę dla Altera, potem zaś Otto, Soren i Elias wyrazili gotowość wsparcia „nowego” członka drużyny w kuracji. Każdy w inny sposób, jakżeby inaczej. Chemik, choć poddający jeszcze w wątpliwość ewentualną „sztuczkę” Waltera, postawił na konwencjonalne metody. Uznawał Purgatorium za miejsce kuracji, a poza tym pragmatyczna, dobrotliwa natura nakazywała mu wykorzystać zbrodniarza do naprawy wyrządzonych przez niego szkód. Tłumacz na drodze egzorcyzmu usiłował przegnać Waltera, złego ducha. Elias przeszedł samego siebie, sugerując możliwość rozdzielenia (W)Altera na dwa ciała, co choć trudne, pozwalało utrzymać obie istoty przy życiu. Pomysł ten szczególnie przypadł go gustu Niemej, która zaczęła go forsować. Liczyła, że w ten sposób będzie mogła bez wyrzutów sumienia pozbyć się Waltera, nie pozbawiając życia Altera. Oczywistym było dla wszystkich, że trzeba z czasem dojść do konsensusu, problem z emerytem był kluczowy dla drużyny. Elias spojrzał w oczy niemej kobiety, ale nie poświęciła mu zbyt wiele uwagi. Taksowała Otto, który coraz bardziej zamykał się w swoim narzędziu tortur i wijącej powłoce. Mógł się tylko domyślić, że żałuje do czego doprowadziła swoją zgodą. Nie tylko nie uratowano ofiar piorunu i karambolu, to jeszcze (W)Alter zmienił się. O wiele sensowniejsza wydawała jej się teraz propozycja chemika. Niebiańskie sobowtóry w kazirodczym związku dałyby jej szansę na ujawnienie swojej „relacji” z bratem, a przynajmniej ułatwiłoby jej przełamanie się, szczególnie gdy wszystkich wokół tak bardzo poruszył związek młodych bytów. Elias, mający informację o nietuzinkowej miłości kobiety, zdawał sobie z tego sprawę. Tym razem spojrzał w oczy swojej dziewczyny, tak obcej i dziwnej. Była przecież inna, ale zdał sobie sprawę, że i dla niej jest teraz obcy. Janik, czując jego zawód, pozwolił sobie na bolesny (ale jak trafny!) komentarz, zignorował go jednak. Współczuł Lei. Straciła dopiero co zyskanego ojca i nie wiedziała w jaki sposób go uratować, a czuła też, że traci dopiero co zyskanego chłopaka. Podeszła do Eliasa i jasno wyraziła swoje obawy. Zaczął się gubić w tych wszystkich zmianach. Uciekł wzrokiem raz jeszcze, tym razem w kierunku lamy. Jej spojrzenie było inteligentne, bardziej niż w linii czasowej Mathiasa. Zaprzyjaźnił się zresztą e stworzeniem, przyśpieszając jego rozwój. Nie spodziewał się jednak, że stwór chcąc go wesprzeć, na moment osiągnie intelektualne wyżyny... i zapomni, że nie ma ludzkiej krtani. Zignorował jej nieistnienie, przemawiając z czystej dobroci serca, mową nie mniej niezrozumiałą niż śląska, ale jakże piękną i zrozumiałą. Zaczerwienili się mimowolnie, lama zresztą także, choć nie dostrzegł tego przez jej gęste futro. Pocieszny futrzak uświadomił sobie, że popełnił faux pas wobec rzeczywistości. Dwukrotne - przemawiając w zrozumiały sposób, jak i przez samą treść niezręcznego komunikatu. Wrócił do swojej pół-inteligentnej kondycji umysłowej, próbując objąć umysłem co właśnie uczynił. Oczywiście Tłumacz nie przeoczył cudu jaki dokonał się w lamie. Synteza zresztą też. Z nią Elias nie mógł zetknąć się wzrokiem, czuł jednak, że stał się niezwykle podobny do abstrakcyjnego amuletu. Do (W)Altera zresztą też, uprzejmego „teścia”, z którym wszedł w konflikt i którego życie zniszczyła jego pierwsza/druga świadomość. W tym momencie właśnie ukształtował się Melias, połączenie Mathiasa i Eliasa, choć jeszcze nie kompletny i nie w pełni synchronizowany. Melias również lubił patrzeć na ludzi, dopatrywać się zmian w czasoprzestrzeni. Tym razem padło na Otto, który „podbiegł” do Handlarza, szybko pieczętując pakt, na mocy którego młody chłopiec miał zostać uzdrowiony. Nie widział reakcji chemika. Zasłaniały go wijące pijawki, a poza tym sprzedawca w swej łaskawości zaprosił go jednego z namiotów, w którym Niemiec mógł poznać wyleczoną przez siebie osobę. Kamphausen poczuł się przez moment dziwnie w namiocie, którego wnętrze przypominało ciemnicę z wielkim podestem na środku. Za sugestią złotowąsego stanął jednak po środku dziwnej konstrukcji i tysiącem oczu (i jednym!) zerknął na zwierciadło, które wyłoniło się pod jego stopami. Ujrzał surowy, zamglony las i nie mniej surowy zamek, który ujął go prostotą elegancji. Przez dłuższą chwilę obserwował konstrukcję, aż w końcu „kamera” zaczęła przybliżać się. Ujrzał zarysy ludzi – prostaczków w podartych łachmanach, okutych w metal wojowników, żydowskich kupców, kler o wydatnych brzuszkach i szpetne białogłowy. Szukał wzrokiem chorego chłopca, ale kamera sięgając ziemi, zaczęła krążyć po pełnych odchodów i błota uliczkach, by w końcu wstąpić do zimnego zamku. Oprowadzony po fortyfikacji, znalazł się w końcu w samotni młodocianego Króla Niemiec, dręczonego przez gorączkę, która miała go strawić, a która – o dziwo – została cudownie uleczona. I wtedy złotowąsy nakierował na Otto swoje lampy, oślepiając go w momencie, gdy dopiero co przyzwyczaił się do ciemnego namiotu i przesiąknął średniowieczną atmosferą. Niemcy, rok 987 Choć udało się utrzymać chorobę w tajemnicy, dwór powoli domyślał się, że stan młodego władcy nagle się pogorszył. Snuto liczne teorie, coraz mniej kryto się zresztą z przykrą informacją, starając ściągnąć się największych dostojników kościelnych, lekarzy, a nawet znachorów. Sytuacja wymagała radykalnych środków – zdrowotny problem był nagły, niespodziewany i pogłębiał się w tempie wykładniczym. Sam Otton nie przejmował się plotkami na swój temat, nawet tym na co choruje, pragnął jedynie odpoczynku od bólu i zrozumienia dlaczego Bóg opuścił go tak nagle. Ropiejące rany, wnętrzności objęte spazmami, zimny pot, skurcze i ciągła utrata przytomności były ponad jego siły. Początkowo zaciskał zęby i uciekał w modlitwy, ale w końcu odwrócił się od Boga, jego ostatniej nadziei i pociechy. Odwrócił się także zresztą od Królestwa, za nic mając ewentualną sukcesję i los Niemiec. Chciał tylko, aby ból ustał. Resztkami sił przewrócił się na drugi bok, próbując sięgnąć wzrokiem na szare niebo i zarys jego krainy, którą miał teraz opuścić. I jak nie podskoczył! Szarość nieba ustąpiła złotej jasności, którego źródłem był Jezus Chrystus we własnej osobie, rozparty na firmamencie tak, że w jego wyobrażeniu rękami sięgał krańców świata. Mógł tylko domyślać się jak naprawdę wyglądał, światło tak go oślepiło, że marne, ludzkie oczy zinterpretowały jego doskonałość jako geometryczny splot małych żyjątek. Baranek Boży zresztą sam wydawał się być przytłumiony świetlistą aurą. Mojżesz ujrzał krzew gorejący, ja zaś to... pomyślał zdumiony i zerwał się z łóżka, nawet nie zdając sobie sprawy, że ozdrowiał. Rany zniknęły i mógł wychylić się z okna bez większych problemów. Lud już ujrzał zarys Pana Jezusa we własnej osobie. Dobrze, nie oszalałem. Inni przejrzą na oczy, umocnią się w wierze. Boże, jak mogłem się od ciebie odwrócić? pomyślał. Mówić dopiero zaczął, gdy zrozumiał, że stał się cud. Popłakał się i wrzeszczał z całych sił, próbując przywołać słowa modlitwy. Pijawkowy Jezus spojrzał bezpośrednio na niego, czasami tylko rozglądając się na boki, jakby zawieszony był między różnymi światami. Za nim zniknął, przemówił. Bezpośrednio do niego. Nawet gdy Polski władca podarował Ottonowi III wielbłąda, nie był nawet w połowie tak szczęśliwy jak teraz. Jego cud został jednak zbagatelizowany na drodze nieszczęśliwych przypadków przez kronikarzy, uznany za symboliczną przypowieść lub ukryty, aby nie wyjawić skłonności do chorób przyszłego Cesarza. I zachowania doznania tylko dla siebie, może przede wszystkim dlatego... Vollblütia No i dokonało się. Kamphausen powiedział co uznał za stosowne, raz jeszcze spojrzał na okolicę, a potem wyszedł z namiotu, który zresztą zaczął się dematerializować. Handlarz był zadowolony z gotowości do wymiany przez pokojowiczów. Radośnie gładził się po fioletowej brodzie, choć oczywistym było, że trochę brakuje mu pociesznych podopiecznych. Mrugnął nawet do Otto, choć inne byty nie były mu już tak przychylne. Dosyć dwuznacznie obszedł się z westalkami miłości, choć i tak nie dało się tego porównać z poruszeniem jakie wywołała decyzja Anshelma. Nazista nie był świadomy, że byt w tym przejaskrawionym świecie odrzucenie przyjmie skrajnie, o wiele gorzej od jego żony. IV Rzesza – i jej duchowe centrum, Zamtuz Intelektualny – lubowała się w podobnych zwrotach akcji. Nie chodziło tylko o to, że kobieta kochała go, choć także. Stworzył ją sam Führer, co dowodziło jej statusu i pozycji. Jej towarzyszki spotkały się z lepszym traktowaniem, przynajmniej większość. Nie miała już nawet autorytetu, więc w mimowolnych odruchu zaczęła grać na litość. Sięgnęła po trójząb, który Hans odłożył, gdy zajął się swoją wielopostaciową westalką. Melias przetarł oczy. Westchnął. Kolejna zmiana! Nie była to z pewnością broń, która nadawała się do samobójstwa, zdołała jednak zatopić dwa zęby w pięknym ciele. Jeden przebił krtań na wylot, drugi zatopił się w jej klatce piersiowej. Widać było, że sama dopiero uświadomiła sobie co uczyniła. Nie zniknęła jednak. Podtrzymywała ją wola Anshelma, przez co zastygła w bezruchu, przewracając oczami po czerwonych ścianach zamtuzu. Mógł odesłać ją, skrócić męki, musiał jednak wykonać ostatni krok na drodze do przemiany we władcę pozbawionego większych sentymentów. Z drugiej strony jednak snując wizję tortur Aloisa, przypatrywał się męce kobiety z dziwną ciekawością. Kłębiło się w nim wiele uczuć. Zjazd po miłosnym trójkącie i świadomość zostania ojcem (po raz kolejny!) dalej go dręczyły, nawet po słowach teścia (niedoszłego!). Uścisnął go mocno. Jej słowa były ciepłe. Melias uśmiechnął się, cenił sobie jej dobroć, jednak potem przywołała Anshelma i to tylko po to, aby podsumować jego działanie środkowym palcem, który podstawiła mu pod blizny. Było to nie tylko sprzeczne z znaną mu naturą kobiety, to jeszcze bardzo ryzykowne. Kolejny konflikt był idealnym zwieńczeniem przygód w Zamtuzie. Ruszyli więc do następnego pokoju. Anshelm opuścił Zamtuz jako ostatni, zamykając za sobą drzwi i wymieniając się spojrzeniami z Danielem... Biblioteka Losu Mózgu wyścielającego ściany prawie nie dostrzegali, tak mocno skupili się na obserwacji podziemnego miasta skąpanego w oparach parowych maszyn, rozbłyskach elektryczności i świetle gargantuicznych świec otoczonych szklanymi kopułami, byle nie uszkodzić domostw uformowanych z wielkich ksiąg. Początkowo nie byli zbyt skupieni, IV Rzesza wymęczyła ich, a przekroczenie progu następnej krainy było dla nich niemal jak wybudzenie ze snu. Powietrze zimne i wilgotne, grawitacja większa niż w Berlinie (i przede wszystkim Vollblüti!), nastrój nostalgiczny i nie rozbudzający ciała do igraszek. Ład, porządek, spokój i względna cisza. Dopiero teraz uświadomili sobie jak bardzo abstrakcyjne były orgie, których się dopuścili. W milczeniu wędrowali przez miasto, które wydawało im się coraz bardziej pokrętne, ale i znajome. Tym razem nie przeoczyli znaków, tak jak w IV Rzeszy. Zrozumieli ich sens. Krukoludzkie byty były skreślone, zaś co do ludzi z wymazanymi buziami... Tylko Hans nie bał się wysnuć wspólnych dla wszystkich podejrzeń jawnie. Goebbels parsknął z oburzeniem, bo bycie dokarmianym bardzo lubił. Ruszyli dalej. Pokojowicze skupili się na wodzie (a może płynie mózgowym?) kapiącym z sufitu, transformatorach tesli, fabrykach parowych czy kolejnych dzielnicach miasta wyjętego prosto pełnej pary z epoki przemysłowej. Tłumacz nie mówił zbyt wiele, zbyt mocno zaparło mu dech na widok kolejnych uliczek i dzielnic. Tutaj wewnętrzne pokoje były jawne i widoczne gołym okiem. Każde mieszkanko stanowiło pokój, który odwzorowywał światy przedstawione w dziełach napisanych ręką człowieka. Dramaty, kroniki, romanse, science-fiction, śpiewniki, święte księgi, dokumenty, dziecięca grafomania, dzienniki prasowe, kryminały, pamiętniki, podręczniki akademickie – wszystko podzielone według epok, gatunków, twórców i roli jaką odegrały w historii ludzkości. Wydawało mu się to niemożliwe, ale w tym socrealistycznym, steampunkowym, wielopiętrowym mieście wszystko było uporządkowane z biblioteczną starannością, a każde mieszkanko-pokój miał ze wszystkich stron idealnie dobrane sąsiedztwo. Zaglądał w kolejne okiennice, widząc do jakich światów przeniesie się, spełniając oczekiwania coraz bardziej wymyślnych drzwi. Najbardziej zdumiało go, że otrzymał dostęp nie tylko do dzieł znanych, ale i zaginionych i niewydanych, jak i nigdy nie skończonych. Mógł odkryć nieznane karty historii! Aż wsparł się o grzbiet domku (każda ściana była grzbietem), a ciało przeszedł dreszcz. Żyłki nurtów wplecione były w naturę domostw. Nie rozumiał jeszcze z czym się to wiązało, ale robiło wrażenie. Mógł poczuć książki dotykiem. Nawet nie dostrzegł, że mały szczur gryzie go po nodze. Beata musiała go odciągnąć na bok i uświadomić, że ta kraina jest jego osobistym Zamtuzem, tak mocno na niego wpływa. Ledwo zrozumiał jej słowa. Pochłonął go widok wieloksiążkowego blokowiska pełnego dzieł jednego z duńskich autorów. Większe mieszkanka, z zapalonymi oknami i cieniami żyjących w nich istot nurtowały tylko na pierwszy rzut, bardziej interesowały go ciemnice na strychu i te posępne piwniczki, z wybitymi szybami i pourywanymi parapetami. Najlepiej wbiegłby na klatkę schodową i wspinał się po kolejnych piętrach, pukając w drzwi i próbując je przekroczyć. Przejmowała jego poglądy. Wiedział to po miłosnej-medytacji, wiedział to po jej gotowości w odprawieniu egzorcyzmu. Imponowało mu to. Doczekał się pełnoprawnej towarzyszki, inkwizytorki. Romantyczny nastrój psuł jedynie Anshelm, który stał się ich towarzyszem w łowach na Aloisa, ale przynajmniej odstraszał pokojowiczów przed zrobieniem krzywdy Tucie. Nie każdy ufał Tuzowi w Drużynie, a szczególnie Niema. Król stanowił tarczę. (Była) Miliarderka zresztą wykorzystała skupienie na kolejnych uliczkach kompanów, przywołując Eliasa. Chciała aby to co powie, pozostało między nią, młodzieńcem i tłumaczem. I tak nie mieli czasu na dłuższą pogadankę. Usłyszeli wystrzał z broni palnej. Podbiegli do sąsiedniej uliczki. Zwłoki młodego mężczyzny w niebieskim fraku i żółtą kamizelką leżały w błocie. Ciało drgało w pośmiertnej konwulsji. Od zwłok biła aura przesadnej uczuciowości. Do pokojowiczów, dosyć rutynowo zresztą, dołączyli się dziwni osobnicy. Niejaki Stanisław Wokulski, Otton III z nieznanej współczesności kroniki, Prorok Mahomet, Budda, Winnetou, Adolf Hitler z Meinkampf, Huckleberry Finn, Melkor i kobieta z książki Anshelma, jedna z tych, przed którą przestrzegał Daniel. Bardzo dziwna i zwarta grupa osobowości. Spoglądali na śmierć człowieczyny ze znudzeniem. Wskazał na zarys ogromnej konstrukcji skrytej za mgłą. To co się za nią znajdowało, tylko się domyślali, wsłuchując w odgłosy turbin, elektrycznych wyładowań i śpiewnej, abstrakcyjnej mowy, w której krzykliwie się tam rozmiłowano. Elias zrozumiał, że sepleniącemu Mathiasowi łatwiej przyszłoby przemierzyć ulice szczurzej cywilizacji w ciszy. Alter westchnął. Nie był już Walterem. Pamiętał wszystko. Szczury nie były groźne, imponowały mu nawet intelektem i znajomością techniki wyjętej niemal z fikcji naukowej. Uporczywie podkreślały swoją odmienność od człowieka, dobierając nawet abstrakcyjny ubiór, byle się odróżnić. Szczególnie bawiły go długie czapaje z krańcem prawie sięgającym ziemi, obwieszonym dzwoneczkami, aby przypadkiem nie usłyszały mowy człowieka. Brzydziły się ludzi, bardziej ceniąc od nich swoje własne byty, traktowane jako równe sobie, bo zrodzone z ich myśli i pracy. Dzieci były jeszcze ciekawe, ale dorośli pełni pogardy. Typowy Szczur wziął i chętnie za żonę postać ukształtowaną w literaturze swojej lub swoich pobratymców, ale człowieka - nie tknąłby palcem. Anshelm pociągnął nosem. Z jego perspektywy wyjawiał się obraz pełnej dyskryminacji i rasowej wyższości krainy, bliższej III Rzeszy niż wielobarwnej Vollblütii, która zresztą do miana spadkobiercy wspomnianej Rzeszy tak gorliwie aspirowała. Melias słysząc o zorganizowanej władzy widział tutaj raj dla technokratów, Alter zaś i elementy socjalizmu. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że to także są znane im dobrze, wciąż podzielone Niemcy. Część w której się znajdowali odpowiadała NRD, niekoniecznie ustrojem, bardziej jako paskudniejsza i słabsza wariacja bardziej rozwiniętego sąsiada za murem. Jeżeli zręcznie skryta niechęć na tle państwowym miała się ujawnić, to właśnie teraz... I wtedy Huckleberyy Finn i Melkor – dwaj najlepsi przyjaciele – dostrzegli złotą muchę i blizny. Gang otoczył Króla, którego przybycie wyjawiła wizja. Miał rację. Alter musiał to przyznać jawnie. Przez chwilę obserwowali barwne społeczeństwo postaci literackich opuszczających wewnętrzne pokoje, by przenieść się do innych krain, tworząc tym samym coraz dziwniejsze relacje i związki. Świat książek żył. Ochoczo pozdrawiano szlachetnych ludzi, kłaniając się w pas, ale w końcu natrafili na postać z książki Anshelma. Dzieło poznało stwórcę i... rzuciło się na niego. Na szczęście Wokulski i jego świta zainterweniowali w porę. Zagrożenie dla Króla IV Rzeszy było realne. Zrodził wiele nieszczęśliwych postaci, które pragnęły wymierzyć mu karę za jawną niesprawiedliwość ich losu. Piontek wiedział jaki był zamysł Hadesa, tworząc taką przeszkodę. Ludzie ubarwiali swój żywot kreując dramaturgię i nieszczęścia w światach, nad którymi mieli kontrolę. Tutaj byty zrodzone z ich woli mogły się odegrać, co było pokraczną aluzją do tego, że nawet twórczość człowieka opierała się na nieszczęściu. Wokulski skupiał się na adorowaniu Lei, ale nie zapomniał o Anshelmie. Czekał na zgodę i oficjalny sojusz. W międzyczasie pojawił się pronazistowski bohater książki pisarza, który zdradził, że zgodnie z ideologią twórcy i szczęśliwy z otrzymanego żywota sprytnie udzielił schronienia Aloisowi, nie zdradzając oczywiście nazistowskich sympatii. Zaprowadził go nawet do postrzępionego, rozsypującego się domostwa, symbolicznie ukazującego stary pomysł rzucony do szuflady przez Stalookiego. Nazistowska postać miała i się może dobrze, ale jej rodzima kraina nie była przyjazna. Musieli nie tylko przetrwać w nieprzyjemnym świecie pióra Anshelma, to jeszcze się do niego dostać. Klamka domagała się opłaty. Tym razem zadanie było proste – spalić jedno z domostw. Oniemieli, bo wybór nie był łatwy. Jedna z pięciu ewangelii może i ukazywała Jezusa w sposób niepokojąco starotestamentowy, ale jej walory filozoficzne były niepodważalne, niezależnie jak mocną podstawę stanowiła dla najbardziej haniebnych działalności Kościoła. Przy niej grafomańskie, na szczęście niewydane początki literackie Anshelma były niczym, ale po zastanowieniu oczywistym było, że kluczowym dla rozwoju nazisty. Bez swojej pierwszej porażki nie byłby tym kim się stał. Popełnił przy niej wszystkie błędy jakie tylko się dało i dzięki temu dojrzał twórczo. Ostatnie dzieło stanowiło potencjalny klucz do Purgatorium, którego mogli nigdy nie zrozumieć, a nawet jeśli, to zawsze mogli obyć się bez niego. Stanęli przed pierwszym poważniejszym wyzwaniem. Skierowali wzrok ku Alterowi, który swobodnie przemieszczał się po abstrakcyjnym Berlinie Wschodnim. Znał go, całkiem nieźle, nie musiał się jednak dzielić wiedzą. Miał kilka kart, którymi mógł coś ugrać. Po pierwsze, Goebbels. Był kluczowy. Szczury gardziły ludźmi, ale inne zwierzęta kochały, przynajmniej dopóki nie kroczyły ścieżką kruków, które choć również utworzyły cywilizację, to jeszcze bardziej zdegenerowaną od ludzkiej. Jasnym było, że lama stanie się obsesją dla Szczurów, które zapragną uprowadzić ją ze zdemoralizowanej drużyny i „naprawić”. Po drugie, wizje Króla Szczurów. Interpretacji obrazów ujrzanych przez niego było wiele. Najmniej znaczący szczegół mógł nagle zostać zinterpretowany, zwiększając lub zmniejszając szansę jego kompanów na sukces, jak to w Purgatorium bywa. Po trzecie, Szczury są sprytne jak diabli i piekielnie zorganizowane. Cenił sobie w szczególne komuny jakie tworzyły. Były tak ze sobą zżyte, tak chłodne i bezduszno logiczne, że zatracały się w grupie. Pojedynczo, szczególnie u dzieci, dało się zauważyć destrukcyjne skłonności, ciekawość i indywidualne słabostki, ale im więcej szczurów blisko siebie, tym większy ich intelekt, koordynacja i niechęć do ludzi. Jak to mawiał Stalooki Senior Z jednym szczurem do knajpy i na karty, od trzech z daleka, tuzin to grób człowieka. Socjalistyczna natura osiołka zresztą sprawiała, że bardzo je za to cenił. Razem działały niczym w zbiorowej świadomości, jako jeden organizm. Chociaż reguła przeciwieństw i doświadczenia z Purgatorium sugerowały niekiedy zupełnie odwrotny wniosek... Po czwarte, Gangi takie jak Wokulskiego były słabe, niczym cień słabego człowieka, ale z drugiej strony... Sam potrzebowałby nawet ich pomocy i wsparcia, bo Szczury nie ufały mu szczególnie. Zorganizowane pod silną ręką Gangi mogły stanowić realną siłę. Wystawiono za głowę Altera list gończy, obiecując wspaniałą nagrodę. Po minie Erynii wnioskował, że i ona ma tutaj nie najlepszą opinię. Udawała, że wszystko jest w porządku, próbując wprosić się do barwnego trio Tutta-Kurrenberger-Voltblutter, ale w końcu zetknęli się wzrokiem. W tym pokoju byli naturalnymi sojusznikami, a kobieta była silna i niema. Z drugiej strony, nie ufała mu, nawet jeśli był teraz Alterem. Sam sobie zresztą nie mógł ufać. Walter tlił się w jego głowie i nie potrafił udawać, że ten przepadł bezpowrotnie. Po piąte, zawsze można było dokonać niemej transakcji i odłożyć na bok dumę. Szczury górowały nad człowiekiem. Miały technologię. Domyślał się, że Hitler z Meinkampf był niczym przy tym, którego zaprojektował Hades. Czekało ich największe wyzwanie, może jedyne na tej misji. Jeśli teraz zaryzykują i pohańbią się, będą mieli łatwiej. Nie wiedział jednak czy był na to gotowy. Walter byłby z pewnością skłonny do dogadania się, ale Alter miał dumę. Był liderem zespołu, który mierzył się z zagrożeniami, z których perspektywy dzisiejsze zabawy były jedynie placem zabaw. Widział ogromne talenty wśród kompanów, Niema mimo swej natury zachwycała, ale debiutanci nigdy nie zaznali prawdziwego zagrożenia. „D” było dla niego spacerem. Wznosił się na intelektualne wyżyny, utrzymywał się na polu bitwy będąc jedynie strzępem mięsa, wygłaszał przemowy od których Tuzy płakały, a kompanom wracały siły, po czym z pięściami rzucał się istoty wielkości wieżowca. Był wszystkim – literatem, muzykiem, aktorem, inżynierem, lekarzem, psychologiem, mistrzem miłosnej sztuki, zabójcą, nauczycielem i politykiem. Liznął wszystkiego, a jego doświadczenia rozrastały się do wieczności, jak i najmniejszego z możliwych wycinków na osi czasu. Miałby ukorzyć się wobec Szczurów, jeszcze bez zębów, ucha i w starszym ciele, przyznając do porażki? Aż gwizdnął niczym czajniczek. Potrzebował herbaty na uspokojenie, na gwałt. Kolejny twór, który cierpiał męki w książkach Anshelma. Wyciągnął rewolwer, mierząc siły, ale Gang Wokulskiego go odstraszył. Schował broń, obrócił się w kierunku dzielnic szczurzych panów i... rzucił do ucieczki. ...
|
Architectus3.12.2017Post ID: 83767 |
- Moim zdaniem, dzisiejsza przejażdżka była nierozsądna, a jazda w nocy, z ograniczoną warunkami atmosferycznymi widocznością to już kompletna głupota! - krzyknął rozdrażniony, z poważną miną. - Nie przystanę na tą propozycję. Nocą, we mgle i deszczu zawrotne prędkości mogę osiągać na torze sportowym, w dostosowanym aucie wyścigowym, bez pasażerów. Za dnia, o mało co nie zginęliśmy przez wpadnięcie na jelenia! - był tak wzburzony, że pomyliły mu się słowa. - I jeszcze chce pan wciągać moją narzeczoną w te chore gierki?! Nie wstyd panu!? - dawał upust emocjom, skondensowanym po niedawnych przeżyciach. - Zapomniał pan o większych szansach na spotkanie dzikiego zwierza w nocy!? Lepsi będziemy w stanie zmarłym?! - spojrzawszy na wrak auta, machnął mocno rękami na boki, pokazując propozycję wielkości stworzeń biegających po lasach, a przy tym dając sobie czas na ochłonięcie. - Oszukał nas pan i sprawił to w sposób, jakiego perfidność mnie wkurzyła... ale nie jestem wściekły, gdyż zachował się pan z klasą przepraszając i dziękując. - pojednawczo uścisnął nauczycielowi dłoń, a gdy pani Joanna wyraziła chęć jeżdżenia oraz powrotu do domu jego rozzłoszczenie ustąpiło na odległość dokończenia rozmowy bez krzyku. Kiedy oddech mu się uspokoił czule poczochrał pani Joannie, już rozwichrzone od przygody, włosy, i objął jej dłoń wspomagając wydostawanie się z podmokłego terenu. Natomiast po zakończonej lekcji mechanik dokładnie wysłuchał opowieści pana Thorstena, przy której nabrał większej życzliwości względem niego, i później podziękowawszy mu za zaproszenie stwierdził w imieniu swoim i swej wybranki, że pójdą na jego pokaz aby kibicować. Następnie, kiedy kaskader zapytał o ulepszenie motocykla, Hanowerczyk wyraził zgodę na zajęcie się jego maszyną, czując większy spokój wobec możliwości zwiększenia komuś bezpieczeństwa w jeździe. * * * Następnego dnia odpowiedział na pytanie Garlanda mówiąc jak nie lubi sprawiania innym bólu, więc nie zamierza bić jego ani jego siostry. Później, podczas odebrania telefonu od swej narzeczonej i usłyszeniu informacji jak Garland wszedł do pokojów Hadesu, spojrzał na panów Kostka i Fisha z uniesionymi w zadziwieniu brwiami. Po pytaniu tego pierwszego wyjaśnił pochodzenie magicznego portalu. Przy nastałych okolicznościach zaproponował, że - skoro chłopiec jest pod jego opieką - w ramach treningu wejdzie do Purgatorium by go sprowadzić do domu, nie narażając dodatkowo jego życia. Dla pewności dopytał się współtowarzyszących mu mężczyzn, jakie mają pomysły na tą sytuację i jak ją postrzegają. Natomiast dziennikarce zalecił aby zaczekała na nich, bez przechodzenia przez drzwiczki. |
Nitj Sefni3.12.2017Post ID: 83768 |
Mężczyznę przeszedł silny dreszcz na widok sukkubicy podnoszącej trójząb. Przygotował się do uniku i położył dłoń na rękojeści noża. Krew tryskająca z rany oblała podłogę Zamtuzu. Mężczyzna odtrącił rękę Lei z marsową twarzą. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, co. Zdawał sobie sprawę, że jest winien cierpienia sukkuba, ale poczucie winy postanowił ukryć za maską gniewu, w czym miał spore doświadczenie. Mimo wszystko uważał, że kobieta jest przewrażliwiona. To przecież nie jest człowiek, ani nawet zwierzę. Choć „nawet” może nie jest najlepszych określeniem, gdyż Anshelm uważał, że życie niektórych ludzi jest warte mniej niż życie zwierząt. Następny pokój był skrajnie różny od poprzedniego i choć Anshelm nie dostrzegał wokół żadnych nazistowskich symboli, wśród książek i w atmosferze spokojnej zadumy czuł się bardzo swojsko. Twarz leżącego na ziemi młodego mężczyzny zdobiła pokaźna dziura po kuli nad prawym okiem. Sposób popełnienia samobójstwa oraz charakterystyczny ubiór nie pozostawiały wątpliwości, że byt został upodobniony do Wertera z powieści Goethego. Chwilę później spotkali kolejne postaci żywcem wyjęte z kart książek. Rudowłosego monarchę, mężczyznę we fraku i cylindrze, który przedstawił się jako Stanisław Wokulski, Buddę, Mahometa, młodego Adolfa Hitlera, stereotypowego Indianina, nastoletniego chłopaka w słomianym kapeluszu, wysoką postać z maczugą w kiczowatej czarnej zbroi i młodą kobietę, którą rozpoznał bez trudu, bo sam ją stworzył. Amelia Heimann – jedyna postać kobieca pełniąca w jego twórczości rolę głównego bohatera. Anshelm uważał ją za jedną z najlepiej wykreowanych przez siebie postaci, a powieść pt. „Hestia”, w której grała główne skrzypce za jedno ze swych najlepszych dzieł. Niestety krytyk literacki piszący artykuły do jednej z berlińskich gazet miał zgoła inne zdanie. Całkowite pominięcie w recenzji warstwy ideologicznej i nazwanie powieści „średnich lotów romansem” było dowodem kompletnej ignorancji. Zresztą „Hestia” nie sprzedała się zbyt dobrze, co przygasiło zapał Anshelma gotowego uznać książkę za swoje magnum opus. Überratte - zażartował w myślach Anshelm. Szczury wydawały się stworzeniami znacznie wyprzedzającymi w rozwoju ludzi, a co za tym idzie mającymi większe prawo do istnienia. Z drugiej strony wszystko tutaj było wytworem umysłu, więc może szczury też. Z tego powodu Anshelm nie był pewien, czy uznać je za wyższe, bo bardziej rozwinięte od ludzi, czy zrównać z innymi bytami. Była to zaprawdę ciekawa filozoficzna zagadka. Ponadto pokój biblioteczny przypominał Berlin sprzed upadku Muru. Zrozumiał swoją rolę w tym świecie. Miał stanąć na czele rewolucji postaci książkowym przeciwko szczurzej tyranii. Być może Amelia znalazła się tu nie przez przypadek. Ona przecież też przewodziła rewolucji przeciw elitom, tylko że na mniejszą skalę, bo wśród służby pałacowej. Anshelm poza olbrzymim ryzykiem dostrzegł też szansę. Gdyby udało mu się obalić władzę szczurów stałby się wybawicielem ludu i bez wątpienia kandydatem na władcę krainy. To pozwoliłoby mu połączyć unią personalną dwa sąsiednie pokoje, a później być może uczynić z nich jedno państwo. Ciężko było wyobrazić sobie bardziej pokojową formę ekspansji terytorialnej. Edward był postacią mniej wyrazistą i pochodzącą ze słabszej książki niż Amelia. On jednak nie odczuwał nienawiści w stosunku do stwórcy, bo i nie miał do tego powodów. Był bohaterem i osiągnął pełny sukces. - Proponuję spalić tę najbardziej po prawej. – zwrócił się do tłumacza i Tutty wskazując na dzieło Karlsena. – Pozostałe dwie miały bardzo duży wpływ na świat, jak i na mnie samego. Jeżeli zniszczymy Ewangelię świętego Tomasza, stworzymy wiele niebezpiecznych linii czasowych. A jeżeli to kretyńskie gówno – kiwnął głową w stronę „Krwawego orła” swojego autorstwa – nie będę tym samym człowiekiem, co może okazać się zgubne dla nas wszystkich. Widzieliście, co stało się z Walterem. Ja nie chcę skończyć tak samo. |
Xelacient4.12.2017Post ID: 83769 |
Otto był skonfundowany, czy on właśnie przyczynił się do uzdrowienia Ottona w przeszłości? Zmienił przeszłość? Było to nieoczekiwane, do tego Kamphausen choć wierzył, że ich decyzje mogą zmienić ich wspomnienia to nie był skłonny uznać, że ich decyzje mogą zmieniać czasoprzestrzeń. Pewnie ta cała wizja była w całości spreparowana, mająca mu służyć za nagrodę. Coś w tym było, bo po wizycie w namiocie Der Chemiker czuł się lepiej. Miał tylko nadzieje, że za jakiś czas to "Der Organisation", bo tak nazwał w myślach tą całą hipotetyczną strukturę stojącą za tym eksperymentem mających ich przywrócić do życia, oprócz zabicia tych ludzi rzeczywiście uzdrowi jakieś dziecko. Choć równie dobrze to cały handel, był "tylko" kolejną próbą mającą ich sprawdzić. Próbą, która zmieniła ich uczestników, ale nie miała absolutnego żadnego wpływu na rzeczywistość. Tak, ta ostatnia myśl była uspakajająca na tyle, że Otto mógł zostawić to wszystko za sobą i raźno ruszyć do kolejnego pokoju. Pokoju, który go zachwycił. O ile Intelektualny Zamtuz budził w nim lekceważenie czy wręcz pogardę o tyle Biblioteka Losu wzbudziła jego fascynację. To był świat wręcz stworzony dla niego. Może nie fascynował się literaturą jako taką, ale matematyczna precyzja wedle, której wszystko było ułożone koiło jego duszę. Szedł za grupą ciesząc swoje setki oczów widokiem ładu i porządku. Co prawda widok Wertera, wrzodu w Niemieckiej Literaturze trochę mu nastrój popsuł, za to widok Melkora mu go poprawił. Oczywiście Otto za młodu czytał książki dla rozrywki. Głównie fantastycznonaukowe, bo dawały mu wytchnienie od tej całej Niemieckiej historii i kultury jaką wpajała mu matka. Oczywiście w końcu do rąk wpadł mu sześcioksiąg "Władcy Pierścienii". Spodobał mu się, choć bardziej sympatyzował z Sauronem niż elfami czy hobbbitami. Kamphausen był łopatologicznym człowiekiem i lubił łapotalogiczne interpretacje. Tolkien nie lubił industrializacji i postępu technologicznego, tęsknił za "starymi dobrymi czasami". Toteż Sauron był złym kapitalistą-przemysłowcem, orkowie robotnikami fabrycznymi, hobbici iddyliczną wizją chłopów na wsi, krasnoludy rzemieślnikami sprzed produkcji taśmowej, zaś elfy szlachetną klasą wyższą. Dlatego zapewne Kamphausen, wbrew intencjom Tolkiena bardziej się identyfikował z antagonistami niż bohaterami tejże powieści. To samo było przy czytaniu Silmarillionu, przy czym jeszcze mocniej się identyfikował z Melkorem niż z Maironem. - Morgoth Bauglir - zwrócił się mimochodem niczym podrzynacz gardeł - ten który rzucił wyzwanie Eru Iluvatorowi, demiurgowi Ardy, wybranym przez niego Valarom, a także zastępom Majarom, a teraz członek gangu dowodzonego przez jakiegoś Polaka - rzucił z przekąsem - jeśli już to role powinny być tutaj odwrotne. Jednak za bardzo nie pogadali, bo tu ważniejsze rzeczy zaczęły się dziać. Informacja, że spalenie danej książki oznaczało wymazanie jej z dziejów było... intrygujące. Jednak stanęli też przed ważnym wyborem, co prawda nie dla Kamphausena, ale ten zgodnie z obietnicą spróbował doradzić. - Proszę Państwa - przemówił uprzejmie niczym gang proszący o oddanie portfela - tych ewangelii jest cztery czy tam pięć, podobno jest ich nawet więcej tylko nie zostały uznane przez Kościół za kanoniczne, toteż nie widzę powodu dla którego zniszczenie jednej z nich miałoby mieć groźne skutki. Szczerze wątpię, by ludzkość straciła po jej zniknięciu. Spalcie ją śmiało! Taka była rada Otto, jeśli jednak Anshelm i reszta grupy miała inne zdanie to już nie protestował, wybór zostawił im, bo jego pochłonęło inne zagadnienie. Gdzieś tutaj była książka-dom "Cierpienia Młodego Wertera", jego spalenie rzekomo wymazałoby to "dzieło" z czasoprzestrzenii. Może to nie była prawda, ale jeśli "Der Organisation" wymazała im wspomnienie tej literackiej abominacji z umysłów i jeszcze zdjęłaby ją z listy lektur to wysiłek był wart celu. - Jak się czujesz Tahir? - zapytał się z troską człowieka, który przed chwilą kazał komuś wykopać grób i pomagając mu wstać - jest sprawa, szlachetna sprawa! Musisz dokonać wielkiego czynu dla Dobra całego narodu Niemieckiego! Ten wspaniała gest uczyni z Ciebie pełnoprawnego Niemca! Takiego samego ja! Oraz mojego DOSZŁEGO zięcia, albowiem ten czyn będzie tak doniosły, że wszelkie formalności będą przy nim niczym! - ciągnął z uniesieniem herszta zagrzewającego swoja bandę przed napadem - zaś moja żona i matka nie będą miały nic do gadania, bo nigdy nie dokonają równie zacnego czynu! Po takim przemówieniu Tahir chyba byłby gotów wskoczyć w ogień, toteż słuchał swojego (prawie doszłego!) teścia z wielką uwagą. - Trzeba oczyścić kulturę Niemiecką! Musimy zniszczyć plugawą wybroczynę, która plami świadomość naszego narodu! Musimy zniszczyć przeklętą aberrację, która urąga moralność i rozumowi! Plugastwo, które doprowadziło do samobójstwo rzeszę młodych ludzi! Musimy oczyścić świat z "Cierpień Młodego Wertera"! - Jesteś pewny, że nie zakłóci historii? - spytał lekko wahający się Tahir - może jego zniszczenie źle wpłynie na autora? - Pozbycie się tego młodo romantycznego bełkotu może zmienić tylko świat na lepsze, a Goethe? Przyznam, jego "Faust" to była bardzo dobra historia, bo główny bohater osiąga w niej pełnię szczęścia dopiero gdy robi coś mające pomóc ludzkości... ale później się dowiedziałem, że to była przeróbka polskiej legendy. Arcyposlkiej legendy, bo opowiadającej o tym jak polski szlachcic zawarł umowę, a później na wszystkie sposoby próbował się z niej wykręcić. Jeśli Goethe musiał się inspirować klechami z Polski to znaczy, iż był marnym pisarzem i nie ma co go żałować - odparł Otto bez mrugnięcia okiem. Ani jedno z jego setek oczu nie mrugnęło gdy to mówił. - No dobra... to mam poszukać tej Dziewczynki z Zapałkami? - spytał w końcu arab, na co Otto prychnął potężnie, jedna połowa głosów prychnęła ze śmiechem, zaś druga z pogardą. - Tahir, jestem chemikiem, ty chcesz zostać chemikiem, a tu szukasz pomocy u pedolfiskiej kreacji? - Pedofislkiej kreacji? - A kto mógł stworzyć wizerunek, biednej zmarzniętej dziewczynki, która tylko czeka, aż ktoś ją przytuli, hę? - spytał się Kamphausen, wobec takiej argumentacji Nadim musiał ulec toteż Der Chemiker ciągnął: - Tu jest wszystko, nawet opracowania akademickie, niech będzie chociaż jedno dotyczące chemii to już będziemy mieli gotowy magazyn odczynników, łatwopalnych odczynników! Posłuchaj uważnie! Będziemy musieli zdobyć nadmanganian potasu! To potężny utleniacz! Po wymieszaniu z gliceryną lub alkoholem etylowym sam się zapala! Jeśli zamiast tego zmiesza się go z cukrem to zapali się od potarcia patykiem. Do tego przydałaby się siarka, saletra, węgiel drzewny, azotan amonu, karbid albo kwas pikrynowy. - Będziemy potrzebować tego wszystkiego? - Nie, oczywiście, że nie! wystarczy mi połowa tego, by spalić tą całą dzielnicę... właśnie, bezpieczeństwo przede wszystkim - dodał Otto nieco się reflektując - będziemy musieli też zdobyć sodę i jakiś słaby kwas... octowy i cytrynowy... taka mieszanina wytwarza dwutlenek węgla, dzięki czemu dobrze tłumi ogień, pozwoli to nam go kontrolować - dodał wyjaśniająco. - Zatem... mam to wszystko znaleźć i spalić tego... - Bez przesady Tahir, pomogę Ci znaleźć składniki, a ty później na moich oczach spalisz Cierpienia Młodego Wertera, dobrze? Arab oczywiście się zgodził, nie mógł odmówić po tym co mu Otto obiecał. Toteż nie została nic innego jak ruszyć na poszukiwania. Jeśli w Pokoju Narodzin Otto korzystał tylko z ułamka swoich możliwości trywialnie kreśląc na desce to teraz dzięki setkom oczu przekraczał ludzkie możliwości, nawet jak na standardy Purgatorium. Wszystko było logicznie ułożone, teraz wystarczyło wszystko dokładnie obserwować, a następnie odnaleźć potencjalne źródła substratów, by na końcu odnaleźć dom samobójczego bytu. |
Fimrys7.12.2017Post ID: 83781 |
"Mądrze" Tłumacz analizował obecną sytuację Mathiasa i Lei przez pryzmat czasoprzestrzennej plątaniny. Coldberg mówił z sensem i jego plan wydawał się korzystny, więc Søren postanowił drogą rytuału pojednać wspomnienia z dwóch linii. Mogło to w choć pewnym stopniu załagodzić zaistniałą gmatwaninę ducha młodych ludzi. Co prawda Guru nie miał pełnej wiedzy na temat ich stanu, ale to nie wydało mu się aż tak ważnym, gdyż Abbadon miał. -Słusznie dumacie o syntezie, panie Coldberg. Jeśli pragniecie zaznać ukojenia, by dążyć do oświecenia, to moim świętym obowiązkiem jest wspomóc was w tej sprawie. Jeśli wasze zamiary są czyste, uklęknijcie naprzeciw i skupcie się. Wyprostujcie swe ciało oraz ducha, oddychajcie cała mocą. Przed wami morze wspomnień i emocji, mary i rzeczywistości, wizje i sny, myśli i działania. Zagłębcie się bez trwogi i nie bójcie się wiary. Stanął obok klęczącej dwójki i sam również wprowadził się w stan absolutnego skupienia. Tutty polecił stać za nim z pastorałem, by w razie czego go podtrzymała i jawiła się jako "bezpieczna opoka". Rozłożył ramiona, wzniósł zamknięte oczy do góry i ledwie szeptem wypowiadał słowa. Z początku kontrolował ich treść, ale w procesie uaktywniania się Amuletu wyrazy traciły dla zewnętrznego odbiorcy sens, ale zyskiwały go dla wnętrza, gdyż płynęły z nieskończoności Otchłani medalionu. Pogodzić ich miał właśnie poprzez Abbadona, toteż położył dłonie na ich głowach by umożliwić swobodny przepływ. Pozwolił demonowi płynąć, by zaprowadzać ład i przygotowywać grunt. - Nadchodzi czas odnowy, o genitum non factum. Alqm de re u alcis rei purgare, nie baczcie na przeciwności i odradzajcie się dzień w dzień na nowo! W końcu mogli ruszyć ku nowym wyzwaniom. Pokój okazał się jeszcze piękniejszy, kiedy Søren został wręcz oszołomiony monumentalnością nowej krainy. Miejsce to było piękną wizualizacją oświeceniowej myśli, swoistą arkadią nauki, sztuki i kultury. W tym momencie znów pożałował, że są obarczeni przeklętym licznikiem czasu. Cała ta kraina dawałaby wręcz nieograniczone możliwości w rękach otwartych umysłów, ale oni musieli uganiać się za obrazem w rękach dyktatora. Cóż za ironijny absurd! Wieść, że Hades był mężem Tutty była lekko zaskakująca, ale nad wyraz logiczna. Czuł się tym bardziej zaszczycony, że jako towarzysz Beaty i kapłan miał tak niezwykłe połączenie z samym Władcą. Tłumacz wnet pojął idee rządzące tym światem, w czym pomógł mu Abbadon i schludny kupiec dowodzący gangiem literackich tworów ludzkich. "Tu jest wszystko, święte księgi,libretta, powieści, poematy, książki kucharskie... o bezkresna ciemności, gdzieś tu są nawet traktaty tego starego fanatyka, Svirengarda!" Widział przelotnie wszystko - literaturę analizowaną jeszcze na studiach, książki czytane dla rozrywki, traktaty filozoficzne, księgi czarnej magii, poematy Skriabina i wszystkie inne różności, które przyszło mu tłumaczyć. Szczególnie zaintrygowały go dwie budowle: monumentalna forteca jako przedstawienie "Pieśni o Nibelungach" oraz budynek w stylu klasztornym, odzwierciedlający inkwizytorski podręcznik "Młot na Czarownice". Chciałby choć zapytać klamek, by poznać warunki wstąpienia do tych dwóch lokalizacji, bo miał już pewien plan. Zauważył, że uaktywniała się jego księga, znaleziona jeszcze w Ogrodach Abbadona i czuł, że to tu mógłby wznieść własny dom, a raczej świątynię, pod której fundamentu w sumie już miał w garści. Pozostała kwestia odniesienia się do szczurów. Podziwiał ich niesamowity rozwój, ale głęboko zastanowił się nad ich pogardą dla niższych istot. Przypomniał sobie Nietshego, którego filozofię szanował, ale uważał ją za niedoskonałą. "Czymże jest małpa dla człowieka? Pośmiewiskiem i wstydem bolesnym. I tym ma być człowiek dla nadczłowieka, pośmiewiskiem i sromem bolesnym" było tu raczej "I tym ma być człowiek dla szczura". Myśl Kürenbergera mocno to rozszerzała, stawiając na oświecony rozwój, jednocześnie porzuciwszy pogardę, jako przymiot niski i degenerujący. "Zaprawdę, społeczeństwo w które tak ściśle wpisany jest przymiot tak niski, nie może być prawdziwie oświeconym" Szczury jawiły mu się więc jako bezduszni technokraci, co nie zmniejszyło jednak szacunku, jakim darzył ich niezmierną wiedzę i rozwój. Gdyby tylko nie istniała bariera przeklętej dumy szczurów, ludzkość mogłaby się tylu rzeczy nauczyć! Szczególnie uwłaczający była niemożność korzystania z języka. Kürenberger jako tłumacz rozumiał to najlepiej, gdyż wiedział jak ważny jest to element każdej istoty. Dlatego powziął zamiar dalszych studiów nad idealną mową Purgatorium i niepomierną chęć wybicia się ponad tak bardzo pogardzany tu ród ludzki i osiągnięcia pewnego stadium właśnie Nadczłowieka. Gdyby tylko był w stanie choć w części takim, w jakim był w innej rzeczywistości, to mógłby wejść w lepszą integrację z mieszkańcami tego pokoju. Czuł metaforyczne porównanie do człowieka wygnanego z raju, do którego musiał wrócić. A mógł mu w tym pomóc jedynie Abbadon, już kiedyś oświecony, lecz dziś upadły Anioł. "Abbadonie, miałeś rację, iż kiedyś i my będziemy musieli się połączyć. Tak jak w odwiecznym kręgu Teza-Antyteza. Znów muszę być pokornym uczniem, na otchłań - tłumacz potrzebuje tłumacza! Miejsce to chyba jest najlepszym na duchową syntezę, pytanie tylko, jaki jest najlepszy na nią czas?" Kiedy król przygotowywał grunt pod rebelię z Wokulskim, Inkwizytor zwrócił się do Anshelma na osobności, by rozpocząć dialog na linii władza kościelna - władza świecka. -Królu, doradzam poważne przemyślenie ruchów. W którym momencie planujecie rewolucję? Szczury są diabelnie dobrze zorganizowane, a my jeszcze nie dysponujemy wystarczającą mocą. Szczególnie kościół jeszcze nie jest zbyt mocny, więc nasze realne wsparcie nie jest gotowe. W dodatku ciąży nad nami misja, a walka ze szczurami zapowiada się na nad wyraz wymagającą. Nie twierdzimy, że to niemożliwe, ale czy to konieczne? Pozostawała jeszcze kwestia Aloisa ukrytego w powieści. Po wysłuchaniu brawurowego żądania klamki zebrał swą inkwizycję, by przedyskutować następne podejście. Jego pragnieniem było utrzymać go przy życiu, w celu wymierzenia kary i nawrócenia, toteż pozbawienie go życia uważał za ostateczność. Tak też chciał działać, ale problem stanowił warunek wejścia do budynku. Zebrał też Alter-Waltera i Niemą, gdyż mieli doświadczenie w tej materii i liczył się ze zdaniem weteranów, gdyż mogli wykazać się mądrością. Liczył również na jakąś celną uwagę pana Coldberga, gdyż jego własnemu umysłowi czasem brakowało logicznego pomyślunku, a student wykazywał się nim już wielokrotnie pomagając drużynie. -Osobiście uważam, że każdego należy ukarać i dać szansę nawrócenia. Zabijając go natychmiastowo nie osiągniemy postępu, ale sprawa zostaje skomplikowana przez zuchwałe żądanie drzwi. Dała nam wybór w stylu albo-albo, ale każda odpowiedź jest błędna. Życie tego żyda jest mniej warte, niż te kulturowo ważkie dzieła. Spalenie ewangelii Tomasza byłoby najprawdziwszym grzechem wobec literatury i kultury europejskiej, a Abbadon, który widział więcej, dał mi jasny nakaz, by nie zmieniać przeszłości. Zniszczenie pozostałych dzieł miałoby skutki dla naszej drużyny jeszcze bardziej katastrofalne, gdyż ja i król moglibyśmy się nie stać tymi, kim jesteśmy. Z tego wyboru mniejszył złem byłaby ewangelia Tomasza, ale nie możemy wybrać mniejszego zła. Bierni też nie możemy być. Cóż więc czynić? Jasnym jest, że odpowiedź leży poza wyborem! Purgatorium wielokrotnie pokazało nam, że trzeba działać nieszablonowo i wyjść poza "Albo-albo". Alois udowodnił, że jest mniej warty od literatury, której ofiarą musielibyśmy okupić jego złapanie, toteż jedynie jego śmierć doprowadzi do odrodzenia. Tak więc propozycją ostateczności, oraz niestety wyrokiem śmierci na żydzie, który może was w sumie nawet uradować jest spalenie domu, w którym się ukrywa. Klamka swym żądaniem ukazała pychę i zazdrość, a te są przymiotami słabych. Liczy na ogień, ale zapomina, że ogień trawi najpierw słabych, a to dzieło (bez urazy, o królu) w porównaniu ze swymi sąsiadami jest słabym i mało znaczącym. Mam już nawet przygotowaną mowę z takim wyrokiem. |
Wiwernus10.12.2017Post ID: 83793 |
3 Październik 1991 r., Berlin - Następnym razem, na co liczę, Pan Jörg będzie prowadził. W mgle, deszczu i mrokach nocy tych surowych lasów. Nawet po dwóch dniach nie wiedział czy Kondorek wyrażał swoim teatralnie wydeklamowanym „I ja także” gotowość do narażenia Pringsheima, czy jednak samej siebie, trudno mu było zresztą ocenić co byłoby gorsze. Oczywistym jednak było, że oczekiwała tylko na jeden możliwy i słuszny obrót sytuacji - jej narzeczony zgodzi się na dalszy trening. Odmowa – nawet jeśli pojednawcza – zasmuciła ją zauważalnie. Wnioski były oczywiste. Niezależnie jak bardzo starał się osłabiać jej samodestrukcyjne pragnienie doznania czegokolwiek, mógł je jedynie odraczać w czasie. Poza tym, pragnęła uporać się ze swoją traumą za wszelką cenę i ryzykując wszystkim. O ile byłby wstanie jeszcze rozegrać kobietę, o tyle Wanna tylko umiejętnie nakręcał ją na dalsze spotkania, choć robił to subtelnie i niepozornie. Nie mógł mu odmówić talentu w manipulacji. Z karłem dobrze poszło też tylko i wyłącznie pozornie. Ten na gwałt potrzebował choć cienia sympatii i ciepła ze strony kogoś podobnego do niego – dziwaka i odmieńca. Ta myśl już była dosyć ponura i bolesna dla mechanika, niezależnie jak mocno pocieszyło go nawiązanie nici porozumienia z cholerycznym Thorstenem. Powoli uświadamiał sobie, że każda relacja z nim i tak skończy się toksycznie. Najgorsze jednak uświadomił sobie dopiero w domu, po drobnej „pomocy” odrobinę bardziej społecznej i przewidującej Joanny. Usłyszał cień wyrzutu w jej wspaniałym głosie. ... Wyjaśnił pochodzenie magicznego portalu, co już samo w sobie wywołało na twarzy Fisha i Kostka niemały szok. Potem zadeklarował gotowość przekroczenia międzywymiarowej bramy, czym już szok wywołał przede wszystkim u samego siebie. Najwyraźniej gotowy był na ryzyko i złamanie własnego postanowienia – zresztą zadeklarowanego Fordowi – co do jak najdłuższego pobytu w obecnej rzeczywistości za nim przejdzie do kolejnej. Było to szczególnie symboliczne w kontekście jego odmowy względem szkolenia Wanny, ale nie miał czasu dymać nad własną hierarchią wartości. Wypytał opryszka i jego towarzysza o ewentualne rady, ci jednak byli ostrożni w wyrokach, ważąc każde słowo. Opuścił miejsce szkolenia, a potem przeskoczył przez płot, zauważając w oddali zarys powrotnego autobusu. Za nim pobiegło dwoje dopiero co poznanych mężczyzn, którzy na swój szorstki i pokraczny sposób pocieszali go, widząc jego zmartwienie i obawy. Nawet Kostek miał w sobie minimalne pokłady przyzwoitości, niezależnie jakim brutalem był. W domu znalazł się niemal błyskawicznie, jakby cała droga była zapomnianym natychmiastowo snem. Wkroczył pewnie do środka, a za nim podążyło dwoje nietypowych gości. Joanna opuściła naznaczone śladami moczu łoże, którego nawet nie pościeliła. Kucnęła przed otwartą zamrażarką i spoglądała w wielobarwną otchłań, kołysząc się i słabnąc od interpretacji wielowymiarowej przestrzeni „zrzuconej” do ich niezbyt abstrakcyjnego wymiaru. Posłuchała się narzeczonego i nie weszła do środka. Kostkowi i Fishowi na moment odjęło mowę, ale zachowali fason, zapoznając się z kobietą. Pringsheim skupił się na pocieszeniu kobiety, będącej od krok by przełamać się i wkroczyć do miejsca swojej traumy, jak i największej tęsknoty. Decydując się uczynić to za nią, podjął decyzję fundamentalną – za równo względem niej, jak i siebie. Pochylił się, przybrał odpowiednią pozycję i wygiął nienaturalnie, próbując dopasować do wąskiego, malutkiego przejścia. Przełknął nerwowo ślinę i z dziwnym podnieceniem zanurzył głowę do międzywymiarowego przejścia, odczuwając zauważalną zmianę. O ile jego ciało pozostało normalne i trywialne, o tyle jego oczy, uszy i nos zauważalnie zwiększyły swoje możliwości, a jego blizny zamrowiły niczym obdarzone własną świadomością. Jego umysł i emocje przeszły na wyższe obroty, pozwalając mu uświadomić sobie do jak bardzo abstrakcyjnego miejsca wkracza. Zanurzył się cały i przeczołgał na pierwsze metry, raz tylko odwracając się na tyle, by móc ujrzeć światło z jego kuchni przedostającego się do dziwnej krainy. Z tej perspektywy to Berlin, a nie Purgatorium był dziwny i wymykający rozumieniu. ... Pełzał niczym wąż, przedzierając się przez kolejne ciemne i kręte zaułki wyścielonych mięsem tuneli. Przepychał się ile tylko mógł, rozsuwając najbardziej ciasne z nich, a wyraźnie żywe otoczenie odpowiadało mu niczym samoświadomy organizm, reagując bolesnym ruchem ścian. Nie widział prawie nic i musiał dopowiedzieć sobie czy wpadał na ściany ślepych zaułków, kolejne ociekające ropą cysty, pełne żołądkowych kwasów korytarze czy jęzory wijące się na suficie niczym stalaktyty. Momentami gotów był zawrócić, ale wystarczyło mu odwagi, zresztą i tak powrotną drogę odcinały mu zrastające się momentalnie ściany. W końcu, wiedziony miejscem mniej ciemnym niż pozostałe z zaułków, wygramolił się przez łono i dotarł do Pokoju Narodzin. ... Półmrok. Właściwie pełny mrok, ale było tu i tak jaśniej niż w absolutnych ciemnościach labiryntowych wnętrzności, a to co dostrzec nie mógł nowymi oczami, dopowiadał sobie sam, a jego myśl stawała się ciałem. Po tym jak przyzwyczaił się do działającego w zupełnie inny sposób ciała i umysłu, ruszył na zwiad. Pierwsze wnioski były oczywiste – pokój, mały i ciasny, a jednocześnie ogromny i trudny do przemierzenia. Czasami wydawało mu się, że kilka kroków wystarczyło, aby przebył jego połowę długości, innym razem jego długość rozciągała się do niebotycznych rozmiarów. Ocenę utrudniała kompozycja pokoju, bo tylko tak mógł określić w jaki umiejętny sposób wkomponowano w niego ogrom barokowych, wymyślnych i klimatycznych rekwizytów. Dualność tej małej-dużej krainy potęgowała jej różnorodność. Z jednej strony bujne paprocie nadawały jej sielskiej atmosfery świata nieprzemijającej przyrody, w którą wkomponowano klasyczne wzorce, a wszystko wokół było żywe i wyrastający naturalnie. Z drugiej, czuł wyczulonym zmysłem mechanika, że wszystko jest jednocześnie futurystyczne, uporządkowane z zachwycającą precyzją i zaprojektowane przez jakąś wyższą siłę. Może dlatego Pokój wydał mu się być połączeniem rodzinnego domu wyniesionego do apetytów miłośników barokowych rozwiązań i obiecanym rajem, futurystycznym ogrodem, gdzie mógł znaleźć kącik u Pana Boga za piecem. Uświadomił sobie, że w końcu zaczyna rozumieć dziwne tęsknoty i pragnienia Joanny. Słowa nie były wstanie odczuć tego co czuł, gdy przemierzał rajską świątynię swojego stwórcy. Nawet dotknięcie szyby wymyślnych akwariów pełnych egzotycznych, wymyślnych ryb zachwycało. Mógłby smagać się delikatnie po bliznach, przeżywając jednocześnie zmysłową rozkosz, jak i przyjemny ból. Tutaj każde odczucie na poziomu zmysłów, emocji i intelektu było skrajne, a jednocześnie dziwnie dychotomiczne. Pamiętał jednak, że ostatecznie Francuzka zrezygnowała z tego świata i niezależnie jak bardzo „trenowała”, ostatecznie pozwoliła za bratem udać się właśnie jemu. Wiedział, że musi na siebie uważać. Pierwsza rana pojawiła się w momencie, który mógł być dla niego drugą minutą podróży po Purgatorium, jak i drugą wiecznością. Wpadł na jedną z paradnych zbroi, a ostrze halabardy drasnęło go w dłoń. Krew ciekła delikatnie, przyprawiając go o mrowienie nieporównywalne z niczym innym. Gdy cierpiał, to boleśnie jak rzadko kiedy, ale gdy tamował upływ krwi, ulga była niczym seksualne doznanie. Uważał na siebie jeszcze bardziej, choć obawiał się, że tworzy w ten sposób kolejne zagrożenia, jakby wywoływała je jego myśl. Teraz nie myślał o Joannie, lecz pięciu aspektach Forda, doceniając plan szkolenia jakie ten mu zaoferował. Z tej perspektywy wszystko widział inaczej, rewidując wcześniejsze poglądy. Malca szukał w możliwie jak największym skupieniu i próbując uciec wzrokiem od rozpraszających obiektów. Pokój był opuszczony, ale nie miał pewności czy martwy. Roślinność i rybki były jakby uśpione, ale im dłużej spoglądał na obrazy pełne mistycznej symboliki, wojen, orgii i rytuałów, tym coraz większe były jego wątpliwości. Widział w nich zarówno obraz piekła niczym z zapomnianych przez czas obrazów Boscha, jak i dzieła niemal z religijnymi figurami. Wydawało mu się, że postaci na nich wodzą za nim wzrokiem. Zatrzymał się przy Obrazie Psa. Z pewnością wyróżniał się niezbyt wysokim poziomem wykonania, był jednak zauważalnie wyeksponowany i wyróżniony. Przejechał dłonią po płótnie, a doznania kryjące się za jego powstaniem i losami na moment ogarnęły go niczym wizje. Wiele losów połączyło to dziwne dzieło. Odczuł nawet ślad Kondorka w jego egzystencji. Przeszła go tak mocna, irracjonalna i intensywna fala gniewu, że zaczął walić w psi łeb pięścią, ozdabiając kundla kolejnymi sińcami. Brzydziły go przekleństwa – rozumiane zresztą jako dosłowny proces kreacji czegoś wyjątkowo paskudnego – karła, a teraz sam bluźnił na obraz i uznawał żadnych kompromisów w wulgarności. Opamiętał się, gdy zaczął wyrywać z psa sierść, a ramę wyrwał ze ściany, by cisnąć stwora na ziemię. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że już wcześniej „przebrzydłe bydle” naznaczone było licznymi aktami zniszczenia. I nie tylko to. Z amoku przy przeklętym obrazie wyrwał go sam... szwagier. Jego głos przeszył go niczym strzała. Nie tylko słyszał jego niewinne, melodyjne tony pełne ckliwości i strachu, ale czuł jego zapach, smakował go niczym danie oraz obserwował jak rozświetla mrok jasnym, wielobarwnym światłem. Garland siedział skulony pod wielkim stołem. Pijawka siedziała na jego ramieniu, a charonicka kostka między skrzyżowanymi nogami. Razem oglądali atlas piesków. Każda strona stanowiła ilustrację innego futrzaka utkanego z sierści, którego dało się pogłaskać. Dziecko oderwało się od książki i wychyliło niepewnie, uznając intruza za swojego ojca. Widać było, że bało się go, a przekleństwa brało za napad agresji. Pringsheim zresztą początkowo nie zrozumiał, że dziecko bało się nagłego przybycia opiekuna i sam pomyślał o własnym, tragicznie zmarłym tacie, z którym wiązał tylko pozytywne wspomnienia. Mógł go nawet ujrzeć i nadać mu kształt w cieniach ogarniających pokój, co przeszyło go wielkim żalem. Podszedł do malca, ujawniając się i dopiero wtedy Garland nabrał pewności. Zerwał się i wpadł w ramiona szwagrowi. Gdy lęk zniknął, ujawniło się jego niebywałe zaciekawienie pokojem. Na samą myśl o obrazie pieska mechanik odczuł złość i frustrację, chętnie rozerwałby go w pół. Malec zaczął dzielić się wrażeniami z pobytu w dziwnym pokoju, jednocześnie egzotycznym, jak i barokowym... i mięsistym. Nie zawsze rozumiał jego komunikaty. Podekscytowane słowa ciężko było zrozumieć przez synestezję, a poza tym sąsiedztwo zaczęło hałasować. O ile Pokój Narodzin był martwy, to sąsiednie, skryte za tajemniczymi drzwiami zdawały się żyć. Abstrakcyjna, rozrywkowa muzyka przeszyła ciało mechanika. Spojrzał w oczy pełnego fascynacji dziecka. Biblioteka Losu Najwięcej relacji nawiązał Anshelm. Otton III był może i dosyć namolny, ale wciąż pozostawał historycznym władcą i można było się od niego uczyć. Amelia zachwycała, zdając się być dzieckiem, którego nigdy nie miał, a które jednak istniało i zostało przez niego dotkliwie skrzywdzone. Sam Adolf Hitler, taki jakim siebie widział z Mein Kampf, jeszcze z początku lat '20 i przesiąknięty wszystkim co najlepsze z wewnętrznych światów, które ochoczo odwiedzał, rozmawiał z nim! No i Wokulski, niby Polak, ale tutaj postać pełna klasy, manieryzmów i charyzmy... oraz ciągot do spisków. Nie znał oryginału, ale gotów był go nadrobić, tak wielkie wrażenie zrobił na nim Stanisław z NRD, z którym zresztą wszedł potem w sojusz. Z innego założenia wyszedł Kürenberger, który nie skupił się na postaciach, lecz całych książkach. Na moment opuścił Króla i z nieodłączną Beatą przemierzał szare ulice literackiego NRD, szukając dwóch kluczowych w jego mniemaniu pozycji. Znał regułę sennej drogi, odnalezienie ich nie przyszło mu więc z trudem. Podejrzewał zresztą, że jako tłumacz w tym pokoju cieszy się szczególnymi względami, w podobny sposób w jaki Anshelm cieszył się w Vollblütii. Podejrzewał, że pisarz zresztą i tutaj miałby część mocy z IV Rzeszy, gotów był zresztą podzielić się z tą uwagą po powrocie. "Pieśni o Nibelungach" znalazł jako pierwsze. Drzwi zażądały opłaty w postaci wykonania prostego zadania. Tłumacz miał wykraść z Ministerstwa Prawdy dowód na to, że Partia kłamie. Już to stanowiło wyzwanie, a było jeszcze trzeba dostać się do pokoju „Roku 1984”, którego drzwi chciały zaś, aby Księdze Rodzaju zerwać owoc z drzewa poznania dobra i zła. Wolał nie wiedzieć czego zażądałyby drzwi prowadzącego do samego raju. W przypadku „Młota na Czarownice” o podobnym absurdzie nie było mowy i nie wpadł w pętle kolejnych wyzwań, by przemierzyć coraz mniej powiązane ze sobą światy. Tutaj sprawa była prosta. Polubił te drzwi. Okolica była przyjemna dla oka, inspirowała do pracy i inkwizytorskiej działalności, znalazł nawet między kilkoma blokami ruiny po pozycji wymazanej z literackiej historii. Mógł się tylko zastanawiać co ewaporowali dawni pokojowicze, wolał jednak skupić się na stawianiu fundamentów pod swoją Biblię. Podstawę, kamień węgielny wznosił na drodze literackiego procesu, który przychodził mu z łatwością. Zarys treści znał, gorzej z językiem, bo rozumiał wiele sposobów komunikacji swojego gatunku, ale zmienił się na tyle, że gramatyczne struktury i wtrącenia z mowy Purgatorium dodawał do kompozycji samoistnie. Obserwował szkielet papierowej budowli, upewniając się tylko w osądzie co do konieczności pogłębienia nauki nad mową z kostki. Inspiracje miał, powody także, nie brakło również nauczyciela. Synteza zgodził się wspomóc swojego stwórcę, jak i dzieło. Inkwizytor wędrował ręką po wymyślnym amulecie, w nieskończoności informacji wyjawiając kolejne elementy układanki z mowy Purgatorium.
Przynajmniej droga powrotna do kompanów dodała mu otuchy. Natknął się na lekko oddaloną od grupy Joannę, która obserwowała w skupieniu książkę-dom, najwyraźniej abstrakcyjny dziennik senny. Dopiero po chwili ujrzał dzieło w jego bezpośrednim sąsiedztwie i aż zaparło mu dech. Miał przed sobą manifestację względnie skończonego, ale nigdy nie wydanego i nie przetłumaczonego dzieła Anshelma. To właśnie je miał przetłumaczyć i to właśnie ono sprawiło, że Kürenberger wplątał się w wydarzenia, które doprowadziły go do grobu. I oświecenia. Wszyscy, nawet sam Anshelm, skupili się na harcach Otto. Z zaciekawieniem obserwowano jak tysiąc oczu i jedno otwiera się szeroko na samą myśl o unicestwieniu „dzieła”, coraz mocniej drążąc Nadima. Ten w końcu uległ, zawsze słuchał się teścia, a poza tym pragnął w końcu dowodu na to, że jest prawdziwym Niemcem. Przystanął na propozycję. Kamphausen odetchnął z ulgą – jakby Nadim miał jakikolwiek wybór! - potem zaś udał się do pierwszego lepszego podręcznika akademickiego dotyczącego chemii. Opłatą się nie przejmował. Ot, tatuaż z nagą panią na jego starym ciele. Kompani i tak by go nie zauważyli, bo przysłaniały go pijawki. Gorzej było z żoną, ale o niej nie myślał, zwiedzając z radością krainę opartą o twarde zasady naukowe. Odczynniki wywodził całymi taczkami, nie zastanawiając się skąd się tam wzięły, po prostu potrzebował je i były. Pozostało tylko, zgodnie oczywiście z procedurami BHP, zająć się paleniem książki rękami zięcia (przyszłego!) i zresztą (przyszłego!) studenta chemii. Poinstruował go, względnie upewnił się co do procedur, a potem obserwował zmagania ciemnoskórego, który drążony wzrokiem Lei nie tylko nabrał wątpliwości, to jeszcze wciąż rozproszony był spotkaniem Mahometa, powołaniem do życia kolejnego dziecka, a poza tym w Purgatorium zdawał się być skrajnie niezdarny, nawet bardziej niż w życiu. Dał już dowody na to, że potrafi sprostać wyzwaniom i jest bystry, ale czy podobnych przebłysków nie miała Lea, która i tak nie spełniała nigdy w pełni oczekiwań Waltera? Kamphausen kierowany dziwnym odruchem powstrzymał obawy. Nie chciał jednak, nie wiedział dlaczego, wydać się być niepewnym przy Ottonie III, na szczęście sobie przypomniał, że wszystko było symulacją.
... Wysiadłem, a służąca, która zjawiła się u bramy, poprosiła, byśmy się na chwilę zatrzymali, bo panna Lota zaraz przybędzie. Przeszedłem podwórze, zbliżyłem się do okazałego domu, wstąpiłem na schody i stanąłem w drzwiach, a wówczas oczom moim przedstawił się tak uroczy obraz, jakiego dotąd w życiu może nie widziałem. W obszernej komnacie cisnęło się sześcioro dzieci, w wieku od jedenastu do dwóch lat, do dziewczyny średniego wzrostu, zgrabnej postaci, ubranej w białą sukienkę z bladoróżowymi kokardami na ramieniu i u gorsu. W rękach trzymała bochenek ciemnego chleba i krajała dzieciom kromki, których wielkość zastosowana była do wieku i apetytu każdego z nich. Rozdawała je z serdecznością wokół, a dzieci, trzymając rączki długo wzniesione w górę, zanim kromka została odkrojona, wołały potem: − Dziękuję! − i odbiegały wesoło, lub też odchodziły spokojnie, stosownie do swego usposobienia, ku bramie wjazdowej, by obejrzeć przybyłych i powóz, który miał zabrać ich Lotę. Idąc już ku wyjściu, poleciła Zosi, najstarszej po sobie, jedenastoletniej może dziewczynce, by pilnie baczyła na dzieci i by pozdrowiła ojca, gdy wróci z przejażdżki. Malcom przykazała słuchać we wszystkim Zosi, jak by była nią samą, a kilkoro przyrzekło to uroczyście. Mała, przekorna blondyneczka, w wieku około sześć lat, zauważyła: − A przecież ona nie jest tobą. Lotko! My ciebie bardziej kochamy! Dwaj starsi chłopcy uczepili się powozu z tyłu, a na moje wstawiennictwo pozwoliła im Lota jechać razem z nami aż do lasu, pod warunkiem, że nie będą się sprzeczali i będą się trzymać dobrze pojazdu. Zaledwieśmy się należycie usadowili, kobiety się przywitały i poczyniły wstępne spostrzeżenia co do strojów, zwłaszcza kapelusików, jakby nigdy czap szczurzego ludu nie widziały. Zlustrowały towarzystwo, jakie się spodziewano zastać, gdy Lota kazała się woźnicy zatrzymać i wezwała braci, by zsiedli. Chcieli ucałować raz jeszcze jej rękę, starszy uczynił to z wylaniem, właściwym wiekowi lat piętnastu, młodszy popędliwie i lekkomyślnie. Posłała raz jeszcze pozdrowienia rodzeństwu i pojechaliśmy dalej. Kuzynka spytała ją, czy skończyła czytać książkę, jaką jej niedawno posłała. − Nie – odrzekła Lota − nie podoba mi się! Mogę ją zaraz zwrócić. Poprzednia nie była też lepsza! − Zdumiony byłem, dowiedziawszy się, co to za książki, i posłyszawszy jej odpowiedź. Wszystko, co mówiła, nosiło piętno indywidualne, w każdym słowie odkrywałem nowe powaby, na twarzy jej rozbłyskały światła ducha i jaśniały w całej pełni, odczuwała bowiem instynktownie, że ją rozumiem. W tej chwili gotów byłem wymknąć się, przebiec wszystkie ulice Biblioteki, przeskoczyć Mur i wykraść szczurom księgi z mową purgatorium, byle tylko jej piękno indywidualne zwiększyć. Starałem się ukryć wzruszenie tymi słowami wywołane, tak bardzo ujął mnie fakt, że w świecie takiej właśnie książki dane jest jej egzystować. Co prawda, nie bardzo mi się to udało, bo kiedy zaczęła mimochodem, ale z niezwykłym zrozumieniem mówić o Pastorze z Wakefieldu nie mogłem wytrzymać i powiedziałem jej wszystko, co wiedziałem, nie szczędząc szczegółów z podróży po najposępniejszych ulic literackiego NRD, którymi nie miała odwagi nawet straszyć swego rodzeństwa. Po dobrej dopiero chwili, gdy Lota zwróciła się do kogoś innego, spostrzegłem, że reszta towarzystwa O, jakże, podczas gdy mówiła, poiłem się blaskiem jej czarnych oczu! Jakże pociągały mą duszę żywe jej usta i świeże policzki, jakże wtapiałem się w cudną treść jej słów, nie słysząc nawet często wyrażeń, w jakie przybierała swe myśli! Musisz sobie to wyobrazić dobrze, znasz mnie bowiem. Słowem, wysiadłem z powozu odurzony, i kiedyśmy stanęli przed budynkiem, tak dalece zapadłem w półcieniu świata snów, Purgatorium wewnętrznego świata, że nie zwracałem niemal uwagi na muzykę, dolatującą z oświetlonej rzęsiście balowej sali. Dwaj panowie, Audran i niejaki N. N. − któż zdoła spamiętać tyle nazwisk − będący danserami Loty i kuzynki, przybiegli do powozu, porwali swoje damy, a ja również wprowadziłem do sali tę, która mi przypadła w udziale. Sunęliśmy w skrętach menueta wokół siebie jak pokojowicz wzywający sobowtóra, ujmowałem dłonie jednej kobiety po drugiej, a zdarzało się, że właśnie najmniej powabne ociągały się tak, że nie można było często dojść do ładu, by skończyć w porę figurę. Lota z danserem swoim rozpoczęła angleza, a możesz sobie wyobrazić, jakie mną owładnęło uczucie, gdy w toku figury zbliżyła się z kolei do mnie. Niezrównanie wygląda w tańcu! Oddaje mu się całą duszą i całym sercem, ciało jej nabiera niewysłowionej harmonii, staje się beztroska, swobodna, jakby taniec był dla niej wszystkim, jakby nie myślała o niczym innym, niczego poza tym nie odczuwała i zaprawdę w Przyrzekłem, że tak uczynię i ułożyliśmy, że jej kawaler przez czas trwania walca będzie zabawiał moją danserkę. Znowu zaczął się taniec i przez czas jakiś zabawialiśmy się splataniem i rozplataniem ramion. Z jakimże powabem, z jaką lekkością poruszała się! A gdy przyszło do walca i zaczęliśmy się toczyć dokoła siebie, niby dwie kule, szło nam zrazu nieskładnie, gdyż większość tańczących nie umiała tańczyć doppelgangera, z czego powstał pewien zamęt. Uczyniliśmy roztropnie i pozwoliliśmy się im wyhasać. Gdy najniezdarniejsi usunęli się z pola, zaczęliśmy wirować i wraz z drugą parą, Audranem i jego danserką, trzymaliśmy się mężnie. Nigdy mi dotąd nie szło tak dobrze, jakbyśmy byli Melkorem i Finnem w uniesieniu ducha i kielicha w mglistą noc bibliotecznego NRD. Nie czułem się istotą ludzką, przynajmniej nie z powodu natury Bytu. Trzymałem w objęciach niezrównane stworzenie ukształtowane myślą wspaniałego, literackiego twórcy. Szalałem niby burza, miotająca się wokół, i oto... na uczciwość, powiadam ci, uczyniłem ślub, że nie zezwolę pod żadnym warunkiem, choćby szło o me własne życie, by dziewczyna, którą będę kochał, do której będę miał prawo, tańczyła walca z kimś innym, poza mną. Wszak mnie rozumiesz! Obeszliśmy następnie kilka razy salę wkoło, by odetchnąć, potem usiadła, a bubtyle z IV Rzeszy, ostatnie, jakie mi się udało jeszcze zdobyć, orzeźwiły ją doskonale. Tylko za każdym kawałeczkiem, jakim częstowała z grzeczności swą natrętną sąsiadkę, uczuwałem ukłucie w sercu. W trzecim kadrylu byliśmy drugą z rzędu parą. Podczas gdyśmy przebiegali szeregi tancerzy w jakiejś figurze, a ja, trzymając jej ramię, z oczyma w niej utkwionymi, z niewysłowioną rozkoszą poiłem się malującym się w całej jej postaci wyrazem najszczerszego i najczystszego rozradowania, zbliżyliśmy się do jednej z dam, która zwróciła mą uwagę ujmującymi rysami niemłodej już twarzy. Na widok Loty dama owa uśmiechnęła się i grożąc palcem, z naciskiem powtórzyła kilka razy imię Albert, co pochwyciłem uchem w przelocie. Nie była to odpowiedź, której spodziewałbym się usłyszeć, wyrwany jak ze snu rozbudzony, aż ciało me mrowienie tak silne przeszło, że w środku gry opadłem na ziemię i oddech łapałem. Kolejny grzmot był na tyle bliski, że przeszył mnie aż do kości. Niepewnie podniosłem głowę w kierunku Loty, weryfikując żart, słowa obmierzłe żartownisia przebrzydłego, godne Melkora i Wokulskiego w chandrze. I jak mnie nie oślepiło na widok skóry jak tłuszcz się wytapiającej, oka pulsującego pod wpływem nacierającego żaru i szyi niczym korale przez płomień objętej. Nawet wtedy wodziła jedynym okiem za rodzeństwem, sprawdzając jego stan. I je przeszedł ogień, palący z czasem coraz więcej kawalerów, pań pięknych i danserów wszelkich. Jasnym już było, że kolejne pioruny, boskiej i demonicznej zarazem siły manifestacje, nie są zjawiskiem zwykłym, lecz jakąś niezrozumiałą i nieuzasadnioną niczym karą. Nie byłem wstanie się ruszyć. Ktoś moją Lotę, stworzenie umiłowane, wyprowadzić spróbował, ale i jego ogień objął, trawiąc w losowych miejscach, aż dostał się czerniejących niczym węgiel kości. Wszelkie próby interwencji nie mogły mi przyjść. Spoglądałem jak lico absolutne rozpuszcza się od żaru, a melodyjny głos ustępuje jękom agonii i wrzaskom pełnym bólu, niczym wycie świni zarzynanej ręką rzeźnika. Jej partnerem był teraz ogień, obejmujący ją niczym danser silny i nieokiełznany, nie pozwalający na najmniejsze nawet zawahanie w śmiertelnym walcu. Chciałem zająć jego miejsce, uwolnić od bólu nieuzasadnionego, ale gdy nagle kolejna fala wielobarwnego ognia objęła całe pomieszczenie i w końcu mnie od trzewi, mogłem jedynie zebrać siły i zerwać się do ucieczki. Niczym żywa pochodnia przebiegłem po ciałkach wijącego się rodzeństwa Loty, jak i w końcu po niej samej, w ostatnich kwadrylach męki zadanej jej przez siłę nieznaną. Moja stopa przeszła po jej twarzy, zapadając się w stopniowej skórze, aż w końcu ugniotła jej oblicze anielskie niczym ciasto, którego ogniki czułem jeszcze między palcami, gdy szukałem schronienia w ogrodach. Wewnętrzne płomienie dotarły już do mego serca, smażąc je niczym potrawę. Kątem oka ujrzałem jak płomień obejmuje niebo i wypala je, a cały wewnętrzny świat zapada się w ognistej apokalipsie. W ostatnich chwilach ból absolutny minął, a moje ciało rozpadło się na popioły i rozwiały już w pisarskim NRD. Trwałem ułamek sekundy jako dym i popiół, który wpadł do gardła młódki, piękności o wielobarwnych oczach, dzikiej Loty i anielicy wspaniałej. Przepadłem, wykrztuszony w spazmach bólu i wypluty niczym flegma, a ostatnim co doznanie było dziwne przeczucie, że ktoś wyrwał mnie z nieskończonej pętli i wymazał z egzystencji, która dla pokoleń stała się inspiracją... ... Lea zakrztusiła się pyłem. Otto wzrokiem pochłaniał dym, który ukształtował się w scenerię wijących jeszcze postaci, tych samych które zabił w akcie literackiego ludobójstwa. Nadim nie wytrzymał napięcia i temperatury, wymiotując delikatną strużką na ruiny i fundamenty, ostatnie świadectwa po Werterze i jego kompanach. Kamphausen skinął – odwróconą do góry nogami – głową i zamknął wszystkie oczy, próbując wybadać co właściwie uczynił. Zalało go przyjemne ciepło, bo w wspomnieniach nie potrafił przywołać żadnej sceny z udziałem przeklętego dzieła. Uśmiechnął się pod nosem, a jego kombinezon z pijawek zadrżał podniecony, aż w końcu zdał sobie sprawę, że bieg dziejów został zaburzony, a los kopnął go boleśnie w zadek. Nie widział literackiego „przeboju” jako odpowiedzi na oczekiwania czytelników, antytezę zrodzoną z zastanego porządku rzeczy. Próbował wymazać Cierpienia siłą, nie przewidując, że poszerza pustkę i dziurę, którą spróbowano zapełnić jeszcze radykalniej, śmielej i gorsząco w mniemaniu Kamphausena. Niemal zatęsknił za żółto-niebieskim strojem i listami Wertera. ”Katusze i agonie starych Walheimów” nie tylko były słabsze językowo, to jeszcze ociekały kiczem. Teraz samobójstwo - jeszcze bardziej tchórzliwe, nieuzasadnione i nieudane – popełniał bohater zbiorowy, w dodatku nie mający nawet uroku Wertera. „Katusze...” wyrosły zresztą na miejscu „Cierpień...” i mógł je teraz sobie dokładnie obejrzeć w całej okazałości. Zaczęli się bać palenia książek, ale coś z żydem trzeba było zrobić, więc ostatecznie zgodzono się na ewaporowanie jednego z dzieł Anshelma. Nadim - już jako wprawiony piromanta, choć z proporcjonalną do doświadczenia niechęcią - zajął się podpaleniem. Obserwowali jak kolejne domostwo pięknie mieni się wielobarwnymi płomieniami. Książę Anshelm śledził z powagą jak jego cząstka zarży się i zapada w absolutnym skupieniu, a wraz z nią traci kolejne cenne doświadczenie. Udało mu się jednak przetrwać bez tej pozycji i obyło się bez większych błędów w kolejnych utworach. Doznał nawet satysfakcji, gdy książka obróciła się w popioły, a żyd przepadł raz na zawsze. Nigdy nie zapomniał widoku zdesperowanej klamki, która podzieliła los jaki sadystycznie chciała zgotować innym. Poza tym dał lekcję Gangowi Dziesiątki, że nie boi się odważnych rozwiązań. Wokulski skinął głową z uznaniem. Roześlijcie wśród wszystkich przyjaznych nam postaci książkowych wieść o moim przybyciu i przygotujcie grunt pod rewolucję. Nie możecie jednak pozwolić, aby szczury się o czymkolwiek dowiedziały. Uda nam się tylko, jeżeli weźmiemy je z zaskoczenia. I jak Niema nie wybuchnęła śmiechem! Wokulski jednak gotów był na ryzyko. Ruszył z połową swojej barwnej świty, aby zebrać pod jednym sztandarem rewolucyjną armię łączącą barwne postaci literackie. Działając z upoważnienia samego Księcia Anshelma zapuścił się śmiało do najbardziej dziwacznych i ponurych dzielnic NRD, składając uroczyste zaproszenie na konferencje, która miała utworzyć podwaliny pod zorganizowany ruch. Korzystając z sennych reguł poruszania, przedstawiciele najważniejszych stronnictw ukryli się w jedynym wewnętrznym świecie, który nie wymagał od nich wygórowanej opłaty – Hyperionie, tytułowej planecie z powieści wydanej w 1989 roku, przełomowego dzieła science-fiction. Do namiotu na Hyperionie wparowali ostatni goście i zaczęła się krótka, ale intensywna debata. Anshelm znajdował wsparcie wśród miłośników rozwiązań siłowych, podobnych jemu nazistów, bytów nie znających kompromisów i wszelkiej maści grabieżców. Zauważył, że wśród przybyłych dominowała setka różnorodnych Jezusów, tworzących najsilniejsze stronnictwo. Spontanicznie zebrana grupa rozeszła się, a pierwsza próba utworzenia rewolucji okazała się być porażką. Argumenty przeciwników Anshelma były silne, a przynajmniej na tyle, aby wszyscy wrócili na ulice NRD do ostudzenia emocji, z ewentualną szansą na wznowienie rozmów. Pokojowicze i literacka śmietanka zebrali się znów otoczeni książkowymi domostwami, wymieniając podczas krótkiej narady argumenty i zastanawiając czy dalsze próby rewolty mają w ogóle sens. Bez dobrego planu nie tylko groził im atak szczurów, ale i wewnętrzna wojna między Fahrenheit 451 i tak zwanymi Hiobowcami lub Werterowcami, bytami mającymi dość niesprawiedliwości i obawiającymi się tyranii nazisty, który przybył znikąd i nie zbyt przejął się spaleniem dwóch książek. Hans jednak był konsekwentny i twardo stał po stronie Króla IV Rzeszy. Wystąpiła śmiało, co go zresztą ujęło w chory sposób. Jego „córka”, tak jak w książce, przewodziła rewolucji. Tylko na większą skalę i po drugiej stronie konfliktu. Odruchowo pomyślał, że tylko pejsate grono zdolne było do podobnie wyrachowanego działania, a jego pociecha przejęła sposób myślenia wroga. Anshelm nie planował powrotu, byłby jednak zmuszony, gdyby kierował się poradą Stanisława. Porada Altera zaś wiązała się z prostym sukcesem, ale nie dawała władcy żadnych zysków, a nawet stawiała go w niekomfortowej sytuacji przegranego, zmuszonego do upokarzających rozejmów. Musiał jednak liczyć się z pozostałymi ludźmi, choć czy na pewno? - Ja... Ja nie jestem za wojną i przemocą. - wystąpił Nadim. - Jeśli jednak kogoś to pocieszy... to chyba ”Katusze i agonie starych Walheimów” pójdą za nami w ogień, tak bardzo wdzięczne są za pętlę niekończących się samobójstw i masochistycznej rozpaczy nad własnym losem. ...
|
Xelacient16.12.2017Post ID: 83824 |
Poszło bardzo dobrze, poniewczasie Otto zaczął się martwić, że przez zadania klamek utkną w martwym punkcie, ale nawet ta przeszkoda okazała sie tylko drobną niedogodnością. Niedogodnością, za której pokonanie miał wszystko co chciał. Wziął wszystko co było potrzebne, a nawet co nie było potrzebne. Dodatek mieszanki różnych metali był raczej zbędny, ale pięknie zabarwił płomienie destrukcji. Dzięki czemu Kamphausen mógł zaznać orgiastycznego widowiska w której cuda chemii łączyły się z czynem patriotycznym i pracą na rzecz ogółu. Nadim już takiej wyraźniej miny nie miał, ale Otto nie miał mu tego za złe. Presji nie było, bo Otto bardziej zależało na samym podjęciu wyznania przez araba niż sukcesie. I to chyba pomogło, bo Tahir mimo Lei mógł się skupić na prawidłowym wykonaniu zadania. Otto zalało przyjemne ciepło, podobnie jak wcześniejsze kupczenie z handlarzem szczęścia i nieszczęścia zmieniało czasoprzestrzeń (a przynajmniej ich wspomnienia) to i stało sie teraz. Jednak wciąż pamiętał na tyle, by pamiętać o dokonaniu zmiany i móc porównać stan przed i po. I tak los kopnął go boleśnie w zadek, ale kopnął jego czy jego dotychczasowe przekonania? "Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz." "Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy." Ale wtedy dziecko zawołało: Patrzcie Bóg jest nagi! Albowiem ten kto żyje nie znając dobra i zła nie żyje wcale. Chwila stworzenia jest równoznaczna z chwilą jego końca. Bóg był nagi, albowiem Bóg się mylił. - Moja matka się myliła! Myliła się! - zawołał donośnie Kamphausen śmiejąc radośnie niczym dziecko, przynajmniej dla siebie, bo na zewnątrz brzmiał jak gromada małych cyganiątek kieszonkowców - a ja myliłem się wraz z nią! Zawsze powtarzała, że "Cierpienia Młodego Wertera" były złem, które pchnęło wielu dobrych, młodych ludzi do samobójczej śmierci, lecz przejrzałem na oczy! To nie książka była zła! Źli byli ludzie! I dobrze, że zostali pchnięci do samobójczej śmierci, bo społeczeństwo Niemieckie zostało oczyszczone z ich marnej egzystencji! "Cierpienia Młodego Wertera" były dobre, ale ”Katusze i agonie starych Walheimów” są jeszcze lepsze! Jeszcze lepiej oczyściły społeczeństwo! Zło okazało się być dobrem, zaś dobro złem. Jeśli moja matka się myliła w tym to we wszystkim innym może się mylić. Zatem muszę zacząć żyć po swojemu, a nie wedle opinii swojej matki - rzekł na koniec. I tak oto Kamphausen w wieku pięćdziesięciu lat, po ukończeniu studiów, po ślubie, dorobieniu się domku z ogrodem i odchowaniu czwórki dzieci przestał być mamisynkiem i wkroczył w dorosłość. Był już dorosły, stał się mężczyzną, zatem w końcu mógł się stać ojcem. Prawdziwym Niemieckim Ojcem, który może wychować następnego Niemca! - Gratuluje Nadim - rzekł kładąc młodzieńcowi na ramieniu mackorękę, gdy ten w końcu pozbył się flegmy - od teraz jesteś prawdziwym Niemcem i moim zięciem... ale możesz mi mówić ojcze - rzekł poważnie niczym stary herszt przekazujący dowodzenie nad bandą swojemu synowi. Następnie Kamphausen spojrzał karcąco na Niemą: - Nie trzeba było jej ogłuszać, jeśli chciała przeżywać to niech przeżywa. Chciałem jej powiedzieć, że zabiłem nie tylko byty z tamtej książki lecz także tych wszystkich Niemców, którzy przez tą nową popełnili masowe samobójstwa. I dobrze zrobiłem, bo bez nich Niemcy stali się lepszym narodem. W końcu musieli się ruszyć, Otto spróbował z posiadanych chemikaliów zaimprowizować jakieś sole trzeźwiące, by ocucić Leię, wszkaże każda chwila świadomości była ważna dla kuracji! Następnie mrugnął setką oczu do Tahira i wpechnął mniej lub bardziej przytomna Leię w ramiona Nadima. Jeśli było trzeba to pomagał im iść. Później nastała narada w którą Otto zbytnio sie nie angażował, za to pogadał sobie z gangiem. Zdążył sie pokłócić z Ottonem III na temat Polaków, ale szybko doszli do porozumienia, żę "Że Polanie z X wieku i Polacy z XX wieku to zupełnie różne narody. Zrozumiał także co łączyło Melkora i Finna... obaj żyli po swojemu naprzeciw otaczających ich zasadom. Otto dopiero miał tak zacząć żyć. Aż w końcu przyszła Amelia, chciała go zastraszyć, ale Otto był już dorosły, wiec go tylko rozgniewało - Zgadzam się z moim zięciem - rzekł po Nadimie - przez rozwiązania siłowe można tylko stracić. Pragnę wam tylko uświadomić, że ta cała Amelia nie ma nad nami żadnej przewagi! Podłożyła podręczniki do chemii?! Też mi coś! Po pierwsze podręczniki nie są przyczyną tylko skutkiem wiedzy naukowej, wiec ich zniszczenie tylko pogorszy poziom edukacji... ale nawet to nie jest takie pewne. Ja zniszczyłem jedną książkę, ale społeczna potrzeba sprawiła, że na jej miejsce natychmiast pojawiła się inna, jeszcze lepsza... albo gorsza, zależy jak na to sporzejć. Zatem z podręcznikami chemii będzie tak samo. Na miejsce zniszczonych natychmiast powstaną nowe, lepsze lub gorsze, ale natychmiast je zastąpią, toteż nie będzie większego cofnięcia się w rozwoju ludzkości tak samo jak nie dało zatrzymać fali samobójstw... wręcz przeciwnie! Liczba oczyszczających samobójstw została zwiększona to może i postęp zostanie dzięki temu przyspieszony! Zapadłą chwila ciszy, ciszy, którą Kamphausen wykorzystał, by przyprowadzić Melkora. - Ponadto pragnę wam uświadomić, że mamy w zanadrzu tajna broń. Tolkien nigdy nie ustalił ostatecznie jak Melkor stworzył orków... dlatego on sam do końca nie wie jak ich stworzył, wiadomo tylko jedno... tylko Eru... demiurg mógł stworzyć życie od podstaw, Melkor mógł tylko przekształcać żywe istoty wedle swojej wizje albowiem jest tylko Valarem. Kamphausen zrobił znaczącą pauzę. - Jednak właśnie ten problem rozwiązałem, przypadkowo ale jednak. Walheimowi są żałośni i godni pogardy, ale są żywymi bytami... przynajmniej jak na lokalne standardy, Melkor z moją skromną pomocą może ich przerobić na armię orków, którzy będą sie dzielnie bili! Arab może zostać prawdziwym Niemcem to orkowie tym bardziej będą mogli zostać prawdziwymi Niemcami! Rozległy się szepty, ale Otto uciszył ich gestem ręki i dodał jeszcze: |
Architectus20.12.2017Post ID: 83831 |
Odpowiadając na pytanie narzeczonej potwierdził, że świadomie zgodził się na pomoc przy technicznych przygotowywaniach pana Thorstena do pokazu, a wyjaśnił to stwierdzeniem jak nie ma zamiaru patrzeć z założonymi rękami jak kaskader ryzykuje życie. Przy tym podkreślił swoje pragnienie usprawnienia wyznaczonej maszyny, aby zaplanowany występ nie okazała się jego ostatnim. Słysząc zwątpienie w głosie swej wybranki objął ją ramieniem i przycisnął czule do siebie, dla dodania jej otuchy. Później tego samego dnia, kiedy przedostał się z siedziby Kostka do swojego mieszkania, pochwalił panią Joannę za poczekanie na niego i ucałował ją w oba policzki. Następnie, przed wejściem do Purgatorium, na pożegnanie się pogładził ją po głowie, nieznacznie rozwichrzając jej fryzurę, oraz obdarował ją ciepłym, pamiątkowym uśmiechem. Nie rzekł słów zapowiadających jego powrót, w rodzaju "do zobaczenia", ponieważ zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw na jakie się naraża i ogranicza swoje szanse na dalszy żywot. Nie podjął się także myśli o zabraniu dodatkowych przedmiotów, które mogłyby być dla niego ochronnymi amuletami, jakie przypominałyby mu więź z rodzimą rzeczywistością, bo po chwili konsternacji zważył jak mogłyby one okazać się dla niego zgubą, przez występowania przeciwnych efektów od zamierzonych. Z tego względu, zanim przekroczył próg zamrażarki, tylko popatrzył jej głęboko w oczy i rzekł aby się trzymała. Chciał jak najdokładniej zachować w pamięci obraz jej pokrzepiającego oblicza. Po tej wypowiedzi odetchnął głęboko, rozluźnił barki, wgramolił się na lodówkę - podciągając się sprężystym ruchem - i bez zawahania przekroczył magiczną granicę wymiarów. Podczas przechodzenia do pokoi przez parę chwil wątpił czy nadal żyje, ponieważ zastanawiał się czy nie został zabity we śnie i w istniejącym dla niego bieżącym momencie tylko śniło mu się to, co doświadczył za dnia. Gdy w umyśle przyjmowanie bodźców ustabilizował, niczym wyregulowanie obrotami wewnętrznymi pokrętłami nadające fale odbiornika radiowego, czuł się jakby obudził się po regenerującym spaniu poprzedzonym satysfakcjonującym treningiem i smaczną kolacją. Po ataku amoku - niespodziewanie dla niego wywołanego obrazem niewyróżniającego się w jego wspomnieniach psa - ogarnęło go poczucie potężne winy, które było wręcz tamujące. Jednakże obecność Garlanda przywróciła mu rozumowanie, ze zmąconego na mobilne w połączeniu z opiekuńczym. Wytuliwszy serdecznie i czujnie wysłuchawszy chłopca, powoli zaczął do niego mówić: - Brawo, Garlandzie, cieszę się, że schowałeś się w szafie. - położył rękę na ramieniu chłopca, okazując uznanie dla jego pomyślunku. Po dalszych zdaniach wyraził swoje zrozumienie i pogłaskał go po głowie. - Rozumiem, też się przestraszyłem tego obrazu. Poczułem przy nim nieokreśloną przykrość wobec Joasi, a to sprawia, że o niej myślę i za nią tęsknię. Chciałbym znów ją zobaczyć, przytulić ją i pocałować... - zamyślił się, a po dłuższym czasie zerknął na drzwi, o których podopieczny zaczął opowiadać. - Skoro "dyskotekowcy" nie chcą z nami rozmawiać, to pominiemy ich. Jeżeli będą zainteresowani dialogiem, zwrócą się do nas, gdy ruszymy dalej. - Na zwrócenie uwagi o jego ranie, uśmiechnął się poruszony. Potem, podszedłszy do stołu sięgnął po jedną z lnianych serwetek rozstawionych na blacie i poprosił chłopca o pomoc w zawiązaniu prowizorycznego opatrunku. Podczas tej czynności odniósł się do prośby Garlanda. - Nie wrócimy do domu tą samą drogą, więc mamy przed sobą wycieczkę, a tym samym dłuższy pobyt w nowym miejscu. Może po drodze spotkamy pana jaki tu był? Skoro jakoś wszedł, to może potrafić też stąd wyjść. Jak myślisz, co może nam się przydać z tego pomieszczenia do naszej podróży? - zapytał z pasją dociekliwości i równocześnie samodzielnie rozważał rzeczy jakie mogliby zabrać ze sobą. |
Fimrys21.12.2017Post ID: 83833 |
„Prawią nam stare pieśni o przeszłości cudach: Wrota zamku Nibelungów robiły wrażenie. Ale jeszcze większe wrażenie robiły ich absurdalne żądania. Nie miał rezerw czasowych wystarczających, by dać się wplątać w mogący nie mieć końca ciąg wyzwań dzieł literackich, więc musiał darować sobie wizytę w świecie najpotężniejszej epopei germańskiej. No cóż, w jego mniemaniu Anschelm rycerzy tak znakomitych (i wręcz absolutnie germańskich!), nie znalazłby nigdzie indziej. A zresztą, mieli pewien przydatny skarb... I II III IV Liczył na możliwość wejścia, gdyż wiedział że księga ta miała sporą wiedzę z jego fachu. W czasach współczesnych była raczej piętnowana i wyśmiewana, jako stek bzdur, ale co z tego? Tu, w tym pokrętnym wymiarze miała sens i przekazywała użyteczne narzędzia. Zastanawiał się tylko nad Tutty, gdyż wiedział, że autorzy byli raczej sceptycznie nastawieni do kobiet. Rozmówił się z nią, by dojść do jakiejś konkluzji, i obiecał, że przyniesie jej jakiś godny inkwizytorski ekwipunek. Nie był w stanie opanować lepiej języka na obecnym etapie rozwoju, więc z pokorą postanowił odłożyć budowę swego dzieła na potem. Po działaniach w tej dzielnicy postanowili wrócić do reszty drużyny, idealnie by móc obserwować dzieło destrukcji dokonane przez Otta i Nadima. Spalenie Wertera żywcem miało pewien wpływ na tłumacza, gdyż jeszcze w czasach szkolnych czytał „Cierpienia”, a na studiach nawet poddawał je badaniom wraz z innymi dziełami wielkich romantyków. I w tym momencie w jego pamięci zrobił się lekki zamęt. Oczywiście nie zniknęły z niej Cierpienia, w końcu już na wieki pozostaną w Abbadonie, ale na ich miejsce usilnie wciskało się inne, bardzo pokraczne dzieło i przyszły doń wspomnienia z czytania i analizy „Katuszy i agonii starych Walheimów”. -Panie Kamphausen, przez pański akt literackiej destrukcji Goethego, zgotował mi pan godziny ślęczenia nad tym tu oto budującym się pokrakiem – tu wskazał na świeżo pojawiający się na zgliszczach dom. Chwilę trwało, nim uporządkował wspomnienia i jakimś cudem zrobił miejsce dla dwóch samobójczych powieści. Na szczęście potem przystąpili do ostatecznego rozwiązania sprawy Żyda. Kiedy Tahir dokonywał formalności, Inkwizytor przystąpił do przemowy nad stającą w płomieniach chatą. -Zuchwała klamko! Dałaś nam wybór „Albo-albo”, ale nie wiesz, że rozwiązanie leży poza nim. Okazałaś pychę i zazdrość, będące przymiotami słabych. Oczekujesz ognia na swych sąsiadach, ale zapominasz, że ogień trawi właśnie słabych! Tak więc, przepadnij w popiele wraz z biznesmenem. Niemądry Aloisie! Swym życiem pokazałeś, ileś wart. Do końca byłeś zatwardziały w postawie regresywnej i chciwości. Nie ukorzyłeś się przed światem, odrzuciłeś błogą łaskę oświecenia i pozbawiłeś jej innych. Tak więc musi cię dosięgnąć święty ogień sprawiedliwości, gdyż tylko on jest w stanie oczyścić twego plugawego ducha, gdy już wyplują Cię trzewia Szeolu. Po dokonaniu wszystkich elementów rytuału i odśpiewaniu ostatniej liturgii, tłumacz się zastanowił. „Czyż zwyczajem w Purgatorium nie jest czczenie pamięci zmarłych poprzez puszczanie ich ulubionych piosenek? Komunikatu Hadesa i muzyki nie słychać, czy więc faktycznie umarł? Czy też zaplątał się pomiędzy bytem i niebytem?” Swymi spostrzeżeniami jak zawsze podzielił się z nieodłączną Beatą, ale nikomu innemu nie zwracał na to uwagi. Podczas obrad, planów i pertraktacji króla z postaciami fikcyjnymi stał zawsze u jego boku, lekko z tyłu, zawsze służąc radą i bacznie obserwując oraz kontrolując spojrzeniem całą sytuację. Żywo zainteresował się również planem Kamphausena, w którym widział coraz to lepszego zwolennika oświecenia, który pragnął przerobić marnych Walheimów na uległych i silnych żołnierzy. Osobiście zadeklarował się by pobłogosławić ten twór. „Takich sług potrzebuje nasz kościół! W końcu ktoś musi stać u podstaw i pomagać ludziom oświeconym” |
Nitj Sefni21.12.2017Post ID: 83835 |
Początkowe ignorowanie przez Anshelma Adolfa Hitlera z Mein Kampf mogło się wydać postronnym osobom dziwne, gdyż mężczyzna nie ukrywał wcale faktu bycia fanatycznym nazistą. Rzeczony nazista jednakże uważał, że zna Mein Kampf (swoją drogą wyjątkowo nudna pozycja) na tyle dobrze, że postać nie zdołałaby go zabawić rozmową. Okazało się jednak, że odzwierciedlenie młodego Adolfa nie poprzestało na około pięciuset stronach swojej diatryby, ale rozwijało się odwiedzając inne domostwa i rozwijając się. Zaowocowało to fascynującą konwersacją na wiele różnych tematów. W przeciwieństwie do Hitlera Otton III zaintrygował Anshelma od samego początku. Jako doświadczy władca mógł służyć mu radą w przygotowaniu do objęcia samodzielnych rządów. Nazista zaczął myśleć o wcieleniu Ottona do rady królewskiej po udanej rewolucji. Jego pomoc w podejmowania trudnych decyzji może okazać się nieoceniona. Anshelm bardzo niechętnie zgodził się na rozwiązanie proponowane przez tłumacza. Wiedział, że to najlepsze, co mogą zrobić, ale żałował, że nie będzie mu dane oglądać tortur. Wieści dostarczone przez Mahometa bardzo zafrasowały Króla. Liczył, że postacie książkowe dołączą do rewolucji. Może nie wszystkie, ale przynajmniej większość. A tu okazuje się, że chętni do walki to zaledwie odsetek. Kolejny odsetek to ci, którzy łączą siły ze szczurami, które jeśli wierzyć opowieściom stanowiły by problem nawet, gdyby wszystkie pozostałe byty biblioteki połączyły przeciw nim siły. Większość jednak w ogóle nie angażuje się w spór. Jak w takiej sytuacji mają zwyciężyć? Byty, które w ogóle zdecydowały się na spotkanie z inicjatorami rewolucji były bardzo nieufne i pełne wątpliwości. Anshelm widział, że boją się zmian. Boją się, że to, co przyjdzie po szczurach będzie jeszcze gorsze. To nie był dobry grunt pod rewolucję. Brakowało mu w tym ludzie iskry. On był gotowy na obalenie złej władzy, ale oni nie byli. To się nie mogło udać. Tego Król był pewien. Dlaczego wszystkiemu zawsze winni są Żydzi? |
Wiwernus21.12.2017Post ID: 83837 |
Pokój Narodzin Dominującym uczuciem okazało się być poczucie winy po niewytłumaczalnym ataku agresji, od którego uciekał w tęsknotę za ukochaną kobietą. Ku jego zdziwieniu zdołał przywołać jej pokrzepiające oblicze, a przy obecnych możliwościach umysłu wydawało mu się być niemal anielskie. Oczy na których się skupił jarzyły się niczym brylanty, a ich blask rozchodził się na ciało o zachwycających proporcjach. Cała jego miłość wyniosła się przez moment na wyższy, duchowy poziom zachwytu i nie mógł stwierdzić na ile była szczera, a na ile była wynikiem zmąconej synestezją pamięci. Tylko dzięki specyficznej, pragmatyczno-nietuzinkowej naturze zdołał, jak to zawsze czynił w licznych sytuacjach kryzysowych ostatnich dni, przystąpić do konkretnych działań, choć jeszcze długo nękało go poczucie obecności w śnie lub sugestywne, kuszące wizje piękności. Lniana serwetka nie była z pewnością lniana, choć nie potrafił zidentyfikować materiału, z którego ją wykonano. Najbliższa była jedwabiowi, ale jeszcze delikatniejszemu, przyjemnemu w dotyku niczym puch. Pozwolił malcu założyć sobie opatrunek, przyłapując się na tym, że jego działanie jest tym silniejsze, im większa była jego wiara w chłopca, a chłopca – w siły witalne szwagiera. Powoli zaczynał rozumieć reguły tej nietuzinkowej rzeczywistości. Wyjaśnił swój plan. Garlanda interesowało tylko jedno – mógł pozostać w przerażającej, ale jednak przede wszystkim zachwycającej krainie, w jego interpretacji podziemnej części już i tak baśniowego w ocenie chłopczyka Berlina. Powrót do domu wbrew regułom i oczywistemu sposobowi był całkowicie w stylu Pringsheima, tak jak jego opór przed pięcioma aspektami czy pościgiem za Carlem i zatraceniu się w złu. Nigdy nie grał według reguł innych, nawet jeśli był dosyć łagodny względem „swoich” oprawców. Malec bardzo szybko przygotował się do dalszej drogi. Wyjął z szafy podróżną torbę, do której wpakował ciepłe ubranie – eleganckie marynarki – na wypadek ataku chłodu, trochę jedzenia, a przede wszystkim atlas piesków oraz ślimakoklucz oraz kostkę, zresztą ożywioną i zadowoloną z obecności w swoim miejscu pochodzenia. Drzwi prowadzące do hałasujących dyskotekowców ogarniętych hedonistyczną zabawą zignorował posłusznie, pozostałe cztery jednak gotowy był otworzyć. Cztery, bo te na suficie były poza zasięgiem ich rąk. Najpierw otworzył te po bokach bramy do rozrywkowego klubu. Wyciągnął rękę, sięgnął za klamkę i wtedy rozbłysk fioletowego światła zasygnalizował, że nie pójdzie tak łatwo. Garland upadł na pupę i próbował pozbierać się po fali mentalnego bólu jaka go zamroczyła. Rozpłakał się, wspominając swoje dwie życiowe traumy – patologiczną rodzinę oraz wyrwany z jego pamięci wypadek samochodowy i noc pełną obaw o siostrę, jedyną osobę, którą mu pozostała. Podzielił się frustracją i wyrzutami wobec świata we wszystkich znanych sobie językach, nie szczędząc gorzkich słów. Prinsheim był zdumiony jego oporem, bariera pokrywająca drzwi z taksującą go klamką samym widokiem napawała go lękiem. Malec odpowiedział im, zapominając o bólu. Mechanik zauważył, że i dziecko, i klamka, pochłonięte rozmową nie zauważają, że brama uchyla się, niespodziewanie dając dostęp do tajemniczej krainy. Pringsheim upewnił się, że pole ochronne zniknęło i wychylił się, przyglądając okolicy. Znów ujrzał wymiar, który był jednocześnie mały, jak i ogromny. Tylko wytężając umysł do granicy racjonalnego myślenia zdołał utrzymać w świadomości fakt, że to wciąż przestrzeń zamknięta w czterech ścianach, a niebo, chmury i ciała niebieskie stanowią jedynie zmyślną projekcję. Malec oderwał się od rozmowy z drzwiami i we własnym zakresie sprawdził właściwości pokoju. Trawa pod jego stopami przybrała dwie barwy – po jednej stronie białą i podobną do tej Pringsheima, po drugiej zaś krwistoczerwoną. Wpatrywał się w jego zabawę w uciekanie przed własną smugą. Zataczający koła malec zrobił istny pokaz przeplatających się, opadających we wspaniałej kompozycji barw. W końcu z wysokiej trawy z oddali wyłoniły się nabierające śmiałości futrzane stwory pełne zmyślnych łat, z wielkim pionowym garbem i oczami skrytymi za włosiem zataczającym wokół nich zmyślne kręgi. Masywne, otłuszczone i włochate zdawały się być jednak całkowicie nagie, gdyż pozbawione były pigmentu, a po dłuższym zastanowieniu - niemal przezroczyste. Sprawny obserwator mógł zauważyć zarys pracy ich narządów wewnętrznych, równie ospałych jak i one. Pocieszne stwory Garland nazwał krówskami i pokochał je bardzo szybko, widząc w nich kompanów do zabaw. Stado trzytonowego bydła obwąchało ich swoimi nozdrzami, ale skupiło raczej na ryciu w odmienionej trawie oraz zasysaniu trąbowatym noskiem opadających drobinek. Te najbardziej wygłodniałe przybrały od obżarstwa biały odcień, a ich usposobienie zmieniło się na jeszcze łagodniejsze i pełniejsze troski wobec gości. Ten stwór zasmakował szczególnie w czerwieniach, w odróżnieniu od kompanów ze stada nabywając temperamentu, ruchliwości i pasji w każdym działaniu. Garland z żalem opuścił pomieszczenie, godząc się z zostawienie krówsk tylko ze względu na perspektywy nowych cudów w kolejnej komnacie. Jeszcze długo snuł teorie co mogło znajdować się dalej, szczególnie w szklanych domach. Kraina na przeciw francuskiej była jednak zupełnie inna. W świecie smug wszystko zmieniało się przy każdym ruchu, tutaj jednak dominowała absolutna stagnacja. Warunki były podobne tylko pozornie. Łąki ustąpiły tropikalnej wyspie, zarys szklanych budowli, włochate stwory – pięknościom w egzotycznych strojach i imieniem Pana wypisanym na piersi. Garland na kobiety był teoretycznie za młody, aczkolwiek dał się już poznać jako podglądacz siostry i pełen pasji młodzieniec, więc nie zdziwił Pringsheima, gdy uważnie obserwował piękności, a otoczenie badał tylko dla pozorów. Przynajmniej odkrył dziwną właściwość pokoju. Gdy zaczął rwać bukiet ślicznych kwiatów – dla Joanny i pięknych kobiet – te natychmiast odrosły. Niezależnie ile by ich nie wyrwał, zawsze powracały, identyczne do zabranych. Pokój na przeciw domeny dyskotekowców był cichy. Labirynt marmurowych nagrobków przypominał park skąpany nostalgicznym blaskiem porannego słońca, po których aż chciało się przechodzić, nawet jeśli było miejscem śmierci i świadectwem zgonów ludzi z nawet najodleglejszych czasów. Czytał sentencje, badał żyłki nurtów wpisane w marmur, doglądał te zaniedbane i zapomniane, jak i należące do najbardziej zapamiętanych przez tą krainę osobistości groby. Im dłuższy był jego zwiad, tym więcej zaczęło dręczyć go nagrobków osób, które intuicyjnie wydawały mu się być być ofiarami bezdusznych machin i karamboli. Uciekał wzrokiem w postaci historyczne, ale gdy kątem oka ujrzał mogiłę identyczną do tych w jakiej spoczęli jego rodzice i siostry, myślą skierował się ku wyjściu, a przybliżające nagrobki oddaliły się tak szybko jak zaczęły do osaczać. Znów znalazł się w progu między cmentarzem i wahał się czy powinien wrócić, szczególnie gdy zaczął mieć omamy i kątem oka widział zarysy duchów jego rodziny. Zdawała się chować za marmurem, gdy tylko skierował na nią wzrok. Gdy poczuł się niepewnie, jak w żadnym z poprzednich pokoi dostrzegał mięso, krew i pożółkłe kości ukryte w pięknym krajobrazie. Garlanda na cmentarz w ogóle nie ciągnęło i skupił się na klapie, która prowadziła w dół. Z uchylonego przejścia wydobył się płatki śniegu umykające ku sufitowi. Dało się ujrzeć tylko gęstą mgłę skrywającą zarys nostalgicznego miasta o malowniczym, górskim krajobrazie i wielkim jeziorem w oddali. Chłopczyk śmiało zawisł głową w dół, podtrzymując się skrzyżowanymi nogami na klapie i próbował przejrzeć co kryje niepokojący pokój pod nimi. To i Pringsheim musiał przyznać. Gdy malec zwolnił mu miejsca, tylko delikatnie zanurzył głowę i zajrzał do miasteczka przez przejście w powietrzu nad punktem widokowym. Było swoistym obserwatorium, z którego poziomu Dolina była doskonale widoczna, przynajmniej jeśli chciało się poznać jej najważniejsze elementy. Co kryły kręte uliczki, nie wiedział. Zrobiło mu się zimno. Otrzepał twarz z płatków śniegu i wulkanicznego pyłu. Odczuł dziwny niepokój, szczególnie przez wgląd na absolutną ciszę. Mógł usłyszeć swoje myśli bardzo dokładnie. Dziwne napięcie ciążyło w powietrzu, wywierając niemal fizyczny nacisk. Wynurzył się w pełni z tego dziwnego miejsca niemal z ulgą, choć aura bijąca z pomieszczenia intensywnością wyróżniała się na tle pozostałych, mocniejsza niż wszystkie razem wzięte. Muzyczne harce w pokoju dyskotekowców niemal go ogłuszyły, tak duży był kontrast. Biblioteka Losu Moja matka się myliła! Myliła się! I wtedy – Tuzowie, Charonici i Pokojowicze – zastanowili się kim właściwie jest matka samego lidera. Nikt nawet nie pomyślał o niej jako istocie apodyktycznej, wścibskiej i toksycznej, zdolnej stłamsić do pięćdziesiątki osobnika, który przeżył zmianę w bryłę lodu, spalenie i ukrzyżowanie. W ich wyobrażeniach wydawała się być raczej wybitną postacią, z której nawet w szarym Berlinie biła wyczuwalna aura dumy, bystrości i wykraczającej ponad epokę przenikliwości. Taka, która godna była przekazać swoje geny Der Chemikerowi. Niektórzy widzieli w niej nawet odwróconą do góry nogami piękność na kolejnej wymyślnej bryle. Żaden nie pomyślał o niej jako domowym tyranie, dlatego słowa Kamphausena nie wydały się nikomu przejawem jego ostatecznej przemiany. O ile najważniejsze kroki do rozwoju wykonał podczas „tańca wolności” i w trakcie ukrzyżowania następującego po opuszczeniu drużyny, o tyle teraz stał się kompletny, wzbudzając niemal zazdrość (W)Altera i (M)Eliasa. I popadł w stagnację, czekając tylko na powrót do Domu. Nie znaczyło to jednak, że co bardziej bystrzy dostrzegli w nim nutkę racjonalnego szaleństwa - wytłumaczyłby sobie wszystko. To Tuzom się podobało, ale członkom jego drużyny już niekoniecznie, szczególnie po jawnej deklaracji niemal utylitarnych poglądów. Były co najmniej przerażające. Alter nawet nie mrugnął po spaleniu Wertera i jego cywilizacji, ale zimna furia zaczęła malować się na jego twarzy. Niema zacisnęła pięści. Lea też by to uczyniła, ale pozbawiono ją przytomności. Seria kolejnych napięć i godzeń była ponad siły drużyny. Nawet Nadim wydał się przerażony teściem, a właściwie już ojcem. Ujęło go włączenie do rodziny i uznanie jego poświęceń, ale gdy miał już to czego pragnął, odczuł pustkę w sercu. W jego relacji z Kamphausenem pojawiła się nutka strachu. Przetrwał, bo nie usłyszeli melodii, ale mogli się tylko głowić jak „Walhelmowie” wpłynęli na jego losy. Przełożył pannę Berlin przez ramię i ruszyli dalej, dopiero z czasem przywracając jej świadomość. Oczywiście Otto nie zbyt przejął się muzykiem zostawionym w Wątrobowym Domku. Widział w Finnie i Melkorze siebie, osoby idące pod prąd społecznym oczekiwaniom – oni go interesowali, a nie niedoszły (doszły?) samobójca. Utworzyli barwne trio, które zdawało się znać jak łyse konie. Kamphausen przywiązał się do swoich barwnych podopiecznych z Berlina, ale ta dwójka znalazła szczególne miejsce jego serduszku. ... Tłumacz sięgnął po najlepsze dowcipy jakie przyszły mu do głowy. Wybrał te inteligentne i przewrotne oraz dostosował je do realiów, co już samo w sobie z pewnością rozbawiło nie jednego z odurzonych tuzów. Ich rechot wygłoszony metalicznym głosem zagłuszył ciszę panującą w Bibliotece, jednak klamka w skupieniu słuchająca człowieka zdawała się nie okazywać żadnych emocji. Zdawał sobie sprawę, że musi wspiąć się na oratorskie wyżyny, aby w pełni ją zadowolić.
- Doceniam twoje starania, jesteś zabawny sam w sobie jako dziwak w tym czerwonym kubraczku. Masz w sobie manierę osoby zupełnie z innego świata. Idź dalej, pomyśl trochę, nabierz oddechu, obejrzyj dokładnie jak twoi kompani giną bezpowrotnie i wróć ze świeżym umysłem. Twój humor wyostrzy się mimowolnie. - gwizdnęła klamka jakby mówiła o przerwie podczas lekcji. - Kawałki mózgu na garniturze to najlepsza muza dla twórczego umysłu, który stracił wenę. Wierz mi. A teraz zmykaj no, już w podskokach, zabawny człowieku. ... Podjął decyzję, przełomową w dłuższej perspektywie. Ocen jego działania było wiele, ale oczywistym dla wszystkich było już, że potrafi oszacować siły i przyjąć pokój dla lepszych możliwości w przyszłości, przy czym jest na tyle zdeterminowany, aby dać swoje słowo i spełnić wcześniejszą deklarację. Złośliwi – przede wszystkim jego przeciwnicy – dodawali, że po co w takim razie brał się za rewolucje, skoro tak szybko uległ, na ten moment jednak ten kto był zainteresowany jego propozycją, czekał. Śmiejący się i pełni pogardy dla jego posunięcia zapomnieli o nim niemal natychmiast, wracając do rutyny, czyli egzystencji w swoich literackich światach i interakcjach w obrębie abstrakcyjnego NRD. Amelia skinęła głową. Podpisali deklarację pokoju, a potem kobieta z gracją opuściła ulicę. Jej biodra kołysały się prowokująco i zalotnie, jakby chciała oznajmić, że to ona jest górą. Nie było czasu na wyłapywanie podobnych niuansów. Rewolucja zakończyła się prawie tak szybko jak zaczęła i nie pozostało nic innego jak przekroczyć granicę oraz skorzystać ze szczurzej eskorty. Marsz do Muru Sentencji przebiegał w atmosferze porażki, ale i szczęścia z zażegnania wyniszczającego konfliktu. Tylko czasem jakaś literacka persona wychyliła się przez okno książkowego domostwa i obdarzyła ludzi wzrokiem pełnym litościwego rozbawienia lub – co gorsza dla Anshelma – żalem o zdradę. Obyło się jednak bez ekscesów, a niektórzy odnaleźli ukojenie w interakcjach. Anshelm na dobre związał swój los z Ottonem, obiecując mu ciepłą posadkę w Radzie. Cesarz był dumny, w końcu w obrębie własnej domeny sam był władcą, ale bolało go, że poza nią jego wpływ na Bibliotekę jest znikomy. IV Rzesza wzbudzała w nim pogardę, ale gotów był na poświecenie, choćby dla częściowych wpływów, szczególnie, że wierzył w nazistę i jego możliwości. Zgodził się zostać członkiem Królewskiej Rady, zaskakując Führera znajomością struktury Rady już w Anshelmii aktywnie działającej. Kamehameha raczej unikał panowania, a wszystkie sprawy zostawiał w rękach swojego partnera oraz doradców. Było trzeba pozbyć się jednego z jej członków, aby wykroić stolik dla Ottona. Otto, jego Bóg, podjął się rozmowy prostszej, bo z orkami, choć nie pozbawionymi tlącej się w nich wciąż cząstki samobójczych romantyków. Nie do końca rozumiał jak w końcu doszło do przekształcenia (wiedział na pewno, że wykorzystał procesy chemiczne), ale dzięki jego planom zagospodarowania wiernych romantyków zyskał eskortę, która chętni zginęłaby za Kamphausena i Melkora. Tych darzono czcią i uwielbieniem. Nawet Tłumacz znalazł pocieszenie. Beata snuła już plan rozbawienia Drzwi, choć nie chciała się nim jeszcze podzielić. Ucałowała partnera w usta i przycisnęła do siebie, napierając na niego swoją masą. Prawie zapomniał przez jej delikatne i subtelne ruchy jak potrafi być silna. Prawie zapomniał również o widmie Aloisa, który mógł tkwić gdzieś między światami, wyczekując najbardziej niestosownej chwili na powrót, prawdopodobnie po raz jednej z niekończących się dysput co do praw bytów i pogardy dla Charonitów, których wszyscy mieli już dość. Dotarli przed Mur. Monstrualna konstrukcja z papieru była tak wysoka, że nie widzieli jej szczytu, a rozcierała się od jednego, do drugiego krańca Biblioteki Losu. Zrozumieli już genezę nazwy konstrukcji. Każdy pokojowicz, który znalazł się w tym pokoju – prawie każdy – zostawił na kartkach konstrukcji podsumowujące ich żywoty zwroty w różnych, ale zawsze krótkich formach. Mur z każdym pokoleniem pokrywał się coraz liczniejszymi myślami, a białe jak śnieg karty nie pożółkły, lecz nabrały barw sentencji, które pokryły je niczym graffiti. Gdy zabrakło miejsca, filozofie, doktryny i przemyślenia znajdujące poklask większości pozostały, a te pozbawione wartości ustąpiły miejsca świeższym i sensowniejszym, zamalowane. Mur stanowił wiecznie zmieniającą manifestację mentalnej kondycji narodu Niemieckiego. Niektóre jego odcinki stanowiły niemal zbiór odrębnych, różniących się architektonicznym stylem fragmentów, które wyrażały poglądy znajdujące w mniejszości, ale na tyle silne, by przetrwać. Kto uznał za stosowne, dołożył swoją cegiełkę do tej konstrukcji, a po wszystkim przekroczyli masywne wrota, które z drugiej strony otworzyły im szczury. NRD było chłodnym, ciężkim i pełnym pary miastem, ale przy RFN było jedynie kanałem udostępnionym myśli prostych ludzi, przestrzenią dla gatunku prymitywnego i słabego. Domena Szczurów była minimalistyczna, ale wzbudzająca szczery zachwyt. Książki ustąpiły holokronom, geometrycznym bryłą, w których literacka treść tkwiła zawieszona jako dane. Mogli się tylko domyślić co kryło się w środku, ale Guru domyślał się jaka jest skala intelektualnej wyższości tutejszego ludu. Podsłuchiwał pogadanki literackich postaci, które mówiły mową bliską purgatoryjskiemu i był pełen zachwytu. Wiedział już jak powinna rozwinąć się literatura. Paragrafowe struktury umożliwiły tworzyć dzieła, które czytane w najbardziej wymyślnej kolejności tworzyły za każdym razem odmienną, ale dzięki niezwykłemu wyczuciu fabularnemu spójną historię. Tyle przynajmniej w kwestii powieści, bo poezja poszła jeszcze krok dalej i zapisywana była w trzech wymiarach. Wers stanowiły kolejne holograficzne zawiesiny w zmyślnej kostce i niezależnie jak spermutowane zawsze tworzyły inne dzieło, które dalej nie pozbawione było sensu. Poza tym mowa Purgatorium dzięki dualności czyniła każde dzieło zdolnym do interpretacji na dwóch płaszczyznach. Opowieść dla dziecka mogła być równie dobrze horrorem, a romans opowieścią o nienawiści. Pamiętał również o nielinearności tego języka, który pozwalał postrzegać czas w sposób natychmiastowy. Sapir i Whorf doznaliby w tym miejscu spełnienia, a relatywiści językowi zbiorowej rozkoszy. Chciał tego samego, więc uczył się i nadstawiał uszy przy każdej uliczce. Szczury zaintrygowały ich nie mniej niż futurystyczne księgi, barwne postaci literackie (autonomiczne jako bohaterowie i idee) czy zaawansowane technologicznie miasto ogarnięte pomrukiem turbin o działaniu zrozumiałym tylko dla ich twórców. Lud gryzoni w posturze przypominał ludzi, ale biła od niego aura zbiorowa, tak jakby pojedynczy osobnik stanowił jedynie przedłużenie i organ o określonej funkcji w większej zbiorowości. Coraz bardziej utylitarny Otto nie przeoczył tego faktu, choć nie zapomniał, że stłamszona indywidualność lubi się mścić. Niestety nie dostrzegł zbyt wielu odmieńców. Jedynie młodzicy i klasa społeczna tutejszych żuli wyróżniała się indywidualnością w wyglądzie, zachowaniu i myśleniu, ale był to margines, który szybko prostowano na drodze indoktrynacji. Zresztą, w RFN nawet żebrak grzebiąc w turbinach swymi prostymi myślami użalał się nad sobą w taki sposób, że mógłby napisać nowy kanon w ludzkiej literaturze. I wtedy Alter wskazał tylko palcem zaułek między jedną z turbin-elektrowni i holokronem, z którego co jakiś czas wyłaziła manifestacja niezrozumiałej dla nich politycznej doktryny. Podążyli za jego sugestią, zawierzając mu. Zbladł, a na jego twarzy pojawił się nerwowy grymas, co już samo w sobie ich przestraszyło. Rozglądał się bardzo uważnie przed zabraniem głosu, jak ognia bojąc się przemowy w towarzystwie Szczura. Czasem gwizdał jak to czajniczki miały w zwyczaju. Nad Alterem, Niemą i Goebbelsem pojawiły się wymowne strzałki, które unosiły się i opadały rytmicznie, wyróżniając ich w ludzkim gronie. Po chwili dostrzegli służby porządkowe szczurów, których czapaje zdobiły nie tylko dzwoneczki, ale i kołatki oraz odznaczenia w formie blaszek, które rozchodziły się niczym macki z ich wyróżniającego nakrycia głowy. Grupka ośmiu osobników działała w sposób całkowicie zsynchronizowany, a każdy wyglądał identycznie i dzielił te same ruchy. Nawet ich oddechy i mrugnięcia następowały w tych samych momentach. Nie musiały się przemieszczać, aby otoczyć ludzi. Tam gdzie chciały się znaleźć, tam się znalazły, przeniesione niezmąconą wiarą we własne, górujące nad słabością ludzi możliwości. Podniosły tylko palec na swoje sina usta i wymieniły się między sobą uwagami – formalnymi, bo w zbiorowej jaźni niekoniecznymi do wygłoszenia, ot przejaw pychy i wyższości intelektualnej nad ludźmi. I wtedy tłumacza przeszedł dreszcz. Spróbował zrozumieć co mówią.
Alter kiwnął głową, a strzałka opadająca na niego zniknęła, a zaraz po niej również on. Znalazł się na dachu obracającego się wokół własnej osi holokronu i z wysokości taksował szczurze służby, jednak nie zrobił niczego niestosownego. Pycha emeryta zmusiła go do próby sił, ale nie do walki. Podniósł ręce i ukazał je skute kajdanami, które utworzył siłą woli. Niema podobnych sztuczek nie znała, więc poddała się w konwencjonalny sposób. Wystąpiła, a dwaj tubylcy skrępowali jej ręce. Pozostała już tylko zdezorientowana Lama, rozważająca co się właściwie działo i co powinna zrobić. Drżała, defekując ze strachu. W tej linii czasowej rozwinęła się intelektualnie, miała przyjaciół, została ojcem, a teraz szczury chciały ją porwać. Goebbels zebrał myśli i zdecydował co uczynić. Kiwnięcie Altera. Kiwnięcie Niemej. Goebbels pochylający łeb. Szczury drapiące się po nosach. I wszyscy zniknęli, zostawiając Pokojowiczów w atmosferze „co tu się właściwie stało”. Anshelm poczuł tylko, że ktoś go stuka w ramię i odwrócił się w kierunku Tahira, zaskakująco pewnego siebie Niemca. ...
|
Tabris31.12.2017Post ID: 83875 |
Walter nie znalazł się na dnie. Było gorzej, przejęcie kontroli nad jego ciałem przez Altera można by porównać do pięciu metrów mułu pod tymże dnem. O ile doktor Wendelin całkowicie stracił życie, zaś Piontek stracił zarówno życie jak i śmierć. Tę minutę, którą to sprawiła miał zapamiętać do końca życia. Być może jego decyzja o zmuszeniu Ferenca była, ale wszak rozwój wypadków potwierdził słuszność decyzji Waltera. Żyd wybrał najgorszą moralnie opcję, na co drużyna zareagowała nieco mniejszym oburzeniem niż na jego umiarkowanie złą etycznie propozycję. To co się stało przez parę kolejnych chwil było koszmarem, emerytowany pracownik ministerstwa rolnictwa czuł się jak ofiara wypadku, gdy po stracie kontroli nad pojazdem widzi się pędzącą na nią ciężarówkę i nie można nic zrobić. |
Nitj Sefni4.01.2018Post ID: 83903 |
- Myślę, że najlepiej sprawdziłbyś się w Ministerstwie Polityki Zagranicznej. Jako osoba pochodząca z Biblioteki przydasz mi się, kiedy będę wcielał ją do mojego Imperium, a także później, kiedy będzie trzeba zintegrować ją z resztą Królestwa. – Powiedział do Ottona. – No chyba, że masz inne zdanie i sądzisz, że lepiej sprawdziłbyś się w innym sektorze. A o miejsce w radzie się nie martw. Myślę, że po moim dojściu do pełnej władzy zwolni się w radzie wiele krzeseł… Mur był naprawdę imponujący i pokryty literami tak gęsto, że trzeba było podejść blisko papierowej ściany, aby rozróżnić pojedyncze sentencje. Wykorzystał chwilę, w trakcie której szczury otwierały przed nimi masywne drzwi, aby trochę sobie poczytać. Ładnie tu. Sojusz ze szczurami mógłby wyjść dla IV Rzeszy na duży plus. Wszystko zależy od ich przysposobienia i siły militarnej. Jeśli poddadzą się mojej woli rada królewska w sektorze nauki zapełni się szczurami. Jeżeli jednak zdecydują się walczyć, to mam nadzieję, że znajdę w swoim Imperium istoty wystarczająco inteligentne aby zrozumieć technologię szczurów i kontynuować jej rozwój. - Ne martw się – zwrócił się do Nadima – ten świat jest w pewien sposób plastyczny. Można kształtować go poprzez myśl i jak pewnie zdążyłeś zauważyć nie tylko szczury są to tego zdolne. Walter, Goebbels, Tłumacz, Król Kamehameha… w tym świecie to zapewne dość powszechna umiejętność i my pewnie też ją wkrótce opanujemy. Poza tym mam pewną teorię, co do tych szczurów, ale wolę zachować ją na razie dla siebie. Nigdy nie wiadomo, czy nie ma tu gdzieś podsłuchów. Teoria Anshelma opierała się na obserwacji zachowania szczurzej „policji”. Istoty te działały w sposób idealnie zsynchronizowany, jak gdyby posiadały jeden umysł. A taki umysł z pewnością ma jakieś centrum, którym najpewniej jest tajemniczy Król Szczurów. On jest mózgiem, a one ciałem złożonym z setek innych ciał, tak jak pancerz Otta. Zabicie Króla sparaliżuje gryzonie, a zajęcie jego miejsca dałoby Anshelmowi władzę nad jednym z najpotężniejszych i najlepiej rozwiniętych społeczeństw tego świata. Władzę niemal absolutną. Przynajmniej w teorii. |
Xelacient5.01.2018Post ID: 83906 |
Otto mimo wszystko zadowolony z pokojowego rozwiązania szedł za drużyną rozmyślając o tym jak udało transmutować wybrakowanych ludzie w pełnowartościowych Niemieckich orków tylko za pomocą... pomysłu na to? Uwagę Altera totalnie zignorował, dla Otto wciąż to był podejrzany Walter, któremu nie ufał. Rozmyślania nad swoją kreacją przerwało dotarcie do Muru, wtedy kierując się dziwnym impulsem, a także swoją świeżym wyzwoleniem oraz pogardą dla swojej poprzedniej postawy na jakiejś kartce napisał wiersz... właściwie to była prymitywna rymowanka, ale o tyle przewrotna, że choć pozornie był to paszkwil na matkę Der Chemikera to tak naprawdę uderzał w niego samego. Jakby tego mało to został zapisany za pomocą chemicznych znaków wzorów i symboli toteż tylko Niemiec z chemicznym wykształceniem mógłby go odczytać. Po dołożeniu swojego udziału szybko dogonił resztę i podziwiał metropolie szczurów. Społeczeństwo z pewnością było imponujące, ale jednak dostrzegł jego wady. Na swoim własnym przykładzie mógł udowodnić, że indywidualizm, a nawet błądzenie jest dobre... przynajmniej na polu naukowym. Albowiem młody Der Chemiker kombinując z metalami powszechnie uważanymi za bezużyteczne w katalizie odkrył ich stop, który był lepszy o kilkanaście procent niż dotychczasowe. Może to nie brzmiało zbyt imponująco, ale dla zakładu przetwarzającego setki ton chemicznych odczynników oznaczało to zyskanie wielu milionów marek. Kamphausenowi trochę z tego skapnęło oraz zapewniło mu stanowisko w Berlińskiej Centrali. Był to jego sukces spowodowany tym, że zamiast być w pełni zgranym z resztą zespołu badawczego to podążył własną ścieżką Jednak zwiedzanie, podziwianie i własne przemyślenia przerwał Alter wciągając ich do zaułka, a później nagłe porwanie jego, Niemej i lamy. Było to zdarzenie nagłe, które wymagało podjęcia ważnych decyzji. Otto dał odpowiedzieć Anshelmowi na pytanie na Nadima po czym mu zawtórował: - Dobrze powiedziane Panie Anshelm, jednak muszę sie nie zgodzić z tymi podsłuchami... te szczury robią wszytko, żeby nie słyszeć naszej mowy, więc zakładanie podsłuchów to ostatnie co nam zrobią. Jednak pragnę zwrócić uwagę, że nie odpowiedział Pan na pytanie mojego zięcia co było niegrzeczne - dodał tonem bandy dresów nauczających zasad zachowania przy stole - toteż ja odpowiem za Pana - dodał zwracając się do Tahira - Nie Nadim, Anshelm nie wiedział na co się porywa, w tym świecie nie sposób przewidzieć co nas czeka za zakrętem i jedyne co możemy zrobić to działać na podstawie pewnych poszlak i swojej wiedzy. Ja przy tych zombich i tym inkubie działałem na ślepo, raz się udało, a raz nie, jednak jak juz mówiłem... najważniejsze to działać, jeśli staniemy w miejscu to przegramy i dlatego teraz musimy podjąć bardzo ważny wybór - dodał zwracając się do "współpokojowiczów". - Musimy zadecydować czy idziemy odbić Waltera, Niemą i lamę czy ich zostawić i ruszać dalej - zaczął poważnie patrząc po wszystkich graczach - ja Waltera nie lubiłem, Niemiej nie ufałem, zaś lama mnie poturbowała niemniej czuje się w obowiązku im pomóc, jednak nie możecie zapomnieć o najważniejszym. Musicie "odnaleźć swoją drogę", czy odbijanie naszych towarzyszy wam pomoże czy w tym przeszkodzi? Może nawet lepiej ich zostawić ich swojemu losowi? Ja poddałem się swojemu i dobrze na tym wyszedłem, ale ratujący mnie Carl źle na tym wyszedł. Dał dłuższą chwilę rozmówcom, by mogli się zastanowić, po czym z nieco cwanym uśmiechem dorzucił. W końcu Otto zamilkł dając dojść do głosu innym, tak jak przy rewolucji było mu obojętne jaką decyzję podejmie grupa, jedyne co było pewne to to, że ją wspomoże w działaniu. |
Wiwernus6.01.2018Post ID: 83914 |
(W)alter Ukształtował swoje więzienie w minimalistyczną, ponurą wizję Pokoju Narodzin. Sufit ciemnicy przybrał – dosłownie – postać warstw mułu, który oddzielał go od dna nieprzebytej, niemającej końca otchłani. Tak postrzegał swoje nowe domostwo i nic dziwnego, że w pierwszym odruchu całkowicie oddał się najbardziej niszczycielskim, gwałtownym emocjom, które wiązały się z pragnieniem śmierci dla jego wrogów, a z czasem anihilacji wszystkiego wokół, w tym przeklętej Kostki. Mając dostęp do wiedzy i wspomnień Altera o nurtach - niezwykłym źródle mocy w Purgatorium - nawet zanurzając się w szaleństwie zdolny był zrozumieć, że dokonało się w nim coś przełomowego. Każdy pokojowicz, nawet najmarniejszy i niewyróżniający, przybywał do Kostki z określonymi predyspozycjami, a ciąg wydarzeń i wyzwań niedostępnych dla niego w pełnym rutyny życiu ujawniał przeznaczoną mu ścieżkę rozwoju. Gdy sam odrodził się w Kostce jego aura była słaba, ale dało się zauważyć, że prospołeczne, komunistyczne poglądy skłaniają go ku barwie brązowej, właściwie spiżowej jak jedna ze ścian Kostki, którą przekazał mu Blitzkrieg w swoim testamencie. Dobrze odnajdywał się w grupie, wydobywając swój potencjał jako jej członek, przyciągając do siebie niczym magnes osoby podobne jemu. Taki przybył, jego drugie życie zdominowała jednak inna barwa. Ostatecznie był starzejącym się mężczyzną, który godził się już z faktem, że nie wiele zazna w życiu, a polityczny kierunek dziejów nie jest zbyt obiecujący dla ludzkości. Kostka, przy ogromie jej wad i okropności, pozwoliła mu zaznać drugiej młodości – szczerej miłości, bliskości z przyjaciółmi i ogromu niezdolnych do opisania doznań zmysłowych w jego zrekonstruowanym ciele. Zanurzył się w zmysłowym Karmazynie, który czasem wydawał mu się być żywym ogniem, jak i krwią. Ogniem domowego ogniska, ale przede wszystkim ucieleśnieniem chaosu, krew zaś nie oznaczała wyłącznie rodziny, lecz raczej podniesione ciśnienie przy zaznanych cudach i podejmowanym ryzyku, a także pobudzający widok posoki wrogich bytów. Osoby takie jak Kurenberger – naukowcy, kapłani, mistycy i lingwiści objęci chłodnym objęciem logicznego, uporządkowanego i pełnego ładu Indygo – byli mu przeciwieństwem. On czerpał energię z doznań fizycznych. Poza pokojami, w Berlinie, a nawet podczas ich eksploracji zachował w sobie cząstkę upartego, ale jednak dosyć niewyróżniającego się osła. Gdy jednak zasmakował w uczuciach i ich wspomnienie wciąż jeszcze było w nim silne, nakręcony i pobudzony wspinał się na wyżyny w boju, jak i umysłowych wojażach. Stał się mistrzem Karmazynu, w którym zanurzony mógł stanowić inspirację dla najbardziej doświadczonego, jednak nie mającego możliwości korzystania z nurtów Frakcjora jednej ze światopoglądowych gildii. Zresztą kilkukrotnie miał okazję przekonać się, że filogildie - nawet jeśli odmienne w założeniach, ale wywodzące się z tej samej, karmazynowej barwy – darzą go wielkim szacunkiem, niezależnie jak okrutnym wobec bytów momentami się stawał. Chaosiści widzieli w każdej zmianie ewolucję, rozwój i przemianę stanów oraz form, niezależnie czy chodziło o polityczną rewoltę czy jedynie wznosząc dom, ścinając drzewa i krusząc kamienie. Dla nich Piontek był ucieleśnieniem przekształceń i dzikiej gwałtowności, niemal esencją pierwotnego chaosu, z którego wszystko powstało i w które wszystko się obróci. Dozniarze - uznający zmysły za jedyny sposób badania otaczającego świata, a sens życia w kolejnych przyjemnościach i przykrościach ciała – inspirowali się jego skłonnością do gwałtownego pobudzenia, próbując skraść i utrwalić jego indywidualne doświadczenia. Instynkciele - widzący w działaniu bez wahania coś czystego i zgodnego z wolą wszechświata, przypisujący myśleniu przed czynem otwarcie na ścieżkę niszczących, sprzecznych ze spokojem ducha wątpliwości – cenili go za szybkość podejmowania decyzji. Zawsze bawiło go, że przeciwstawne sobie nurty, w tym przypadku rozmiłowaną w wolności i doznaniach czerwień oraz bezemocjonalny, praktyczny wymiar błękitu, łączyły się ze sobą. Chaosysiści, karmazynowi do granic możliwości, uosabiali pragnienie rozwoju nie gorzej od przedstawicieli przeciwnego nurtu. Instynkciele w swej pierwotności byli zaskakująco podobni do bliskich filozofii wschodu miłośników ścieżki absolutnego spokoju duszy i niewzruszenia na pokusy, w tym przypadku mimowolnie i z dobrodziejstwem następstw zaakceptowane bez najmniejszego zawahania. Dozniarze rozwijali się tak samo jak naukowcy, filozofie i kapłani opozycyjnego odcienia, lecz inną, indywidualną i subiektywną drogą. Dlatego zawsze zabawnym było, że o ile czerwienie umiłowały go sobie, to błękity wyznające niekiedy bliskie im poglądy, już nie. Nawet byty były ślepe na wzajemne powiązanie przeciwieństw i tworzącą się między nimi harmonię. Na tym wachlarz jego talentów się nie kończył. Był geniuszem, osobą, od którego określano pewną epokę w Purgatoryjskiej Kampanii, tak jak teraz mówiono o Erze Niemej. Jeden Nurt nie określał jego osoby, opanował mistrzowsko jeszcze kolejne dwa, a co najbardziej zaskakujące przeciwstawne. Spiżowy, jego pierwotny, odpowiadający za działanie dla dobra grupy, poświęcenie, sprawiedliwość i utylitaryzm, ale i Złoto, nierozumiane jako indywidualizm Blitzkriega, lecz raczej samozadowolenie i pragnienie władzy, uznania i sławy. W ich obrębie zachował równowagę, wzbijając się na wyżyny, gdy wychodził na pierwszą linię dla drużyny, a potem zostawał na sam koniec boju, broniąc rannych i walcząc także ku własnej chwale. Równowaga. Ale to był Alter, on z przeszłości i przed rozłamem wynikającym z błędów Kostki oraz machinacji Eliasa oraz Lei. Walter dotąd nie wykazał się właściwie żadnym nurtem. Był zbyt stary by rozbudzić w sobie pasję; a zbyt rozbudzony Leą na równowagę Indygo. Odpowiadał za śmierć Wendelina, sukubbicy i niewinnych ludzi, jednocześnie wykazując się ślepym oddaniem wobec córki, balansując między Bielą i Czernią. Przez pierwsze dwa pokoje pragnął uznania i powrotu na dawne stanowisko, nie mogąc dogadać się z Otto i wydobyć z siebie Złota. Jedynie Spiż przetrwał, gdy w Zamtuzie podjął kluczową decyzję dla dobra drużyny. I tylko jej. Teraz jednak ogarnęły go tak silne emocje, że Karmazyn jego pasji oraz Czerń nihilizmu oraz nienawiści rozpaliły się w pokoju niczym płomienie, aż w końcu objęły więzienie aż do samego, ukształtowanego w muł sufitu. Jako unosząca się po środku pokoju manifestacja jego wcześniejszej fizyczności stanowił źródło wymykającej się spod kontroli energii. Jednocześnie był ścianami i więzieniem dla siebie samego, utrzymując – przynajmniej początkowo – wybuch Nurtów, którego nie powstydziłby się Alter w jego najważniejszych momentach. Nie tyle co wydobywał Nurty, co sam nimi był. Czuł jak utkane z dwóch barw i płomieni ręce próbują sięgnąć do klamek, których w jaźni Altera nie było. Im bardziej czuł się uwięziony, tym gorzej znosił szaleństwo, tracąc zmysły i kontrolę nad sobą. Wybuch emocji jaki nim zawładnął mógł trwać sekundy, jak i dziesięciolecia. Miał wspomnienia Altera i rozumiał to doskonale. W Purgatorium czas płynął różnie, zwykły człowiek również mógł go różnie postrzegać, a co dopiero człowiek odrodzony w Purgatorium! Zdawał sobie w jak niebezpiecznej znalazł się sytuacji i jakie zagrożenie stanowi. W Purgatorium było się i użytkownikiem nurtu, ale i jego częścią oraz narzędziem. W tym przypadku wyzwolił emocje tak czyste i silne, że poddał się zbiorowej woli ogarniętych chwilowym sojuszem Karmazynu i Czerni, powołując dzięki ludzkiej esencji byt o ogromnej sile i potencjale. Gdy odzyskał świadomość, resztkami jaźni utrzymywał się na granicy, która oddzielała gorycz i furię od szaleństwa, z którego nigdy by się już nie wyrwał. Udało mu się zachować autonomię i umysłowe zdrowie, nawet jeśli echo chwilowej słabości zostawiło na nim trwały ślad. Nurty splątały się w pięknej harmonii, a ich płomienna forma przybrała postać, której choć początkowo się nie spodziewał, bardzo mu w tej chwili słabości odpowiadała. Ukształtował byt, tak jak uczynił to Zamtuzie wiele lat temu, gotowy na ostatniej misji do utraty wspomnień i powrotu do samotności po drugiej stronie Muru od Heleny. Wtedy zapragnął dziecka z kobietą swojego życia i środka do zemsty na Bycie, który nastawiał jego żonę przeciw niemu. Teraz żądał narzędzia mordu, broni i kochanki. Zrozumiał, że tkwił w objęciach swojego drugiego, również nieświadomego, ale o wiele zmyślniejszego i zrodzonego tylko z jego woli dzieła. Druga córka była dla niego również partnerką, ucieleśnieniem najbardziej podświadomych pragnień i ojcowskich kompleksów, przy czym przejmującą inicjatywę. Tak boleśnie i gwałtownie, że wprowadzając go w niezręczność, która pozwalała mu oddalić poczucie odpowiedzialności za to co działo się przy jego, tak naprawdę, podświadomym przyzwoleniu. Paliła manifestację jego ciała przy każdym ruchu, dominując w akcie zwierzęcymi ruchami silnych bioder. Ucieleśniała jego żądze i nienawiść tak mocno, że zmieniała jego skórę w czarne węgle za nim doszedł. Orgazmy opierające się na przyjemności/bólu i miłości/nienawiści tak mu zasmakowały, że uzależniony od nich przywrócił sobie iluzoryczną powłokę kilka razy, za nim w ogóle na nią spojrzał. Raz jeszcze był blisko zatraceniu się w szaleństwie. Utkana z ogni oraz mroku postać dopiero wtedy zaczęła przybierać cielesną, organiczną formę formę. Była pięknością, tego był pewny. Miała w sobie coś z jego młodocianych wyobrażeń oraz pragnień, gdy snuł wizję romantycznej miłości z fajansową zastawą o jasnokremowej barwie. Miała też w sobie coś z Lei – jej drapieżności, pragnienia wolności, farbowanych włosów i dwukolorowych oczu. Było w niej jednak coś zupełnie odrębnego, coś zrodzonego tylko i wyłącznie z niego, w tej właśnie chwili. Była femme fetale, dojrzałym monstrum, które choć teraz było trzymetrową, nagą damą, rzucała cień porcelanowego, pajęczego demona gotowego zabijać osoby, którym źle zażyczył. Nie znalazł w niej nic z Heleny, miała tylko cechy Waltera, jej jedynego rodzica i akurat wszystkie najgorsze. Elias. Lea. Alter. Ala. Erynia. Goebbels. Joanna... Pies. Wymieniła jak mantrę wszystkie osoby z listy, tylko to wystarczało jej do komunikacji. Byłoby to nawet zabawne, bo przywoływała na myśl Psa o bogatszym zasobie słów, gdy jednak wydostała się z umysłu dowodząc swojej realności i przywracając mu względną normalność procesów myślowych, miał prawo do przerażenia. Powołał byt, drugą córkę, której jedynym zadaniem było polować na osoby z listy. Z pewnością regenerowała siły po miłosnej rozkoszy w którymś z pokoi, by móc gotować w swoim wnętrzu przez wieczność dusze kolejnych zdrajców. Kiedy wracał do dawnego stanu, uświadomił sobie, że odurzony nienawiścią osiągnął taki poziom oświecenia, że zaznał proroczych wizji. Próbował je przywołać, ale bez większych efektów, widząc jedynie obrazy kostki, którą niszczył w swoim umyśle. ... Ukształtował więzienie w dojo, którego żółte ściany zdobiły wizerunki tygrysów i smoków oraz zmyślne znaki, niekiedy cienie pisanej mowy purgatorium, której przebłyski wciąż były w nim silne. Parał się medytacją i treningiem ukształtowanego myślą ciała, znajdując w sobie, przynajmniej początkowo harmonię i porządek tak silne, że wywołujące momentami wrażenie obcowania z dotąd obcym mu Nurtem Indygo. Ten był jednak dla niego wciąż tajemnicą, a umysł wygenerował mu niemal chrystusowskie kuszenia, z którymi musiał walczyć, aby w ogóle utrzymać świadomość tego kim się stał i w jakich okolicznościach tu trafił. Pierwsza przybyła Lea, taka jak przy ich pierwszym spotkaniu. Wystarczył dźwięk dzwonka, aby przewidział (a może wywołał?) córkę. Nie utrzymał z nią kontaktu fizycznego, wpadając w iluzję jej obecności i realności, tak przekonywującej, że zdolnej skłonić go zastanowienia się nad tym czy zawieszenie się w podobnej iluzji nie dałoby mu szczęścia. Rozwiała się niczym dym samoistnie, jakby jego własna podświadomość chciała odegnać ją, aby wywołać w nim większe pragnienie jej obecności i w pełni zaakceptować wieczność/nicość u jej boku. Powrót do medytacji i harmonijnych ćwiczeń był o wiele trudniejszy, ale dosyć niespodziewanie drugi głos serca wywołał naturalną przeciwwagę. Znał odwieczne prawo równowagi. Gdy jeden nurt narastał na sile, drugi dostosowywał się do niego. Lea oferowała mu spokój Indygo, socjalny kontakt Spiżu i troskę, miłość czystą jak Biel. Blitzkrieg przynosił tylko rozpacz Czerni, pragnienie siły Złota oraz ogrom tłumionych uczuć Karmazynu, swoistą manifestację odkucia się. Najpierw drwił, choć jego cynizm szybko przestał być przejawem jego wyższości i triumfu nad rywalem. Przyznał w końcu, że to Alter był dla niego Walterem, wariacją prawdziwego Osiołka, z którym ścigał się w kolejnych osiągnięciach i cudach. Górowanie nad Piontkiem w obecnej formie nie dawało mu niczego, było niemal dowodem na wyższość oryginalnego (W)Altera, który za rywala mógł mieć tylko siebie samego, a i nad nim/sobą dominował. Pełne wyższości szpile wbijane w ego osiołka raniły, ale i zszywały go. Blitzkrieg rozbudził w nim pamięć o Purgatorium i chciał uczynić to raz jeszcze. Może chciał w ten sposób mieć nad nim kontrolę; może wykorzystać jako przeciwwagę dla Altera, widząc spektakularny wybuch nurtów; może chciał zjednoczyć z martwym jak i on sam rywalem. Nigdy nie poczuł takiej bliskości z Blitzkriegem jak wtedy. Trzeci był Stalooki Senior. Przysiadł się do medytacji, naśladując pozę i próbując wydobyć swoje osobiste DO, harmonię Indygo. Nie była to jego natura, Waltera może i też nie, ale pragnął ją z siebie wydobyć jako przeciwwagę po wybuchu chaosu jaki nastąpił w chwili szaleństwa gospodarza. Gość niecierpliwił się wyraźnie, sygnalizując to każdym gestem. Praktyka układów formalnych byłaby dla niego lepsza od podobnych tortur. Przeszli do ćwiczeń. Chon-ji Tul! uświadomił sobie Piontek, gdy pokazywał staremu druhowi 19 ruchów uczniowskiego układu „niebo-ziemia”. Symbolizował początek i stworzenie świata. Debatowali w mowie mazurów, polaków, niemców, purgatoryjskim, językach ludzi poznanych w Kostce oraz koreańskim, który częściowo znał, a który częściowo sobie wyobrażał. Stalooki znał wszystkie języki swojego stwórcy, na tym samym poziomie. ... Zrozumiał jego słowa dopiero po kilku wiecznościach. Dojo już istniało, ktoś powołał je do życia w umyśle (W)Altera. Gdy jego oryginał/kopia wyzwoliła się po otrzymaniu Kostki i nabrała sił po przeniesieniu do Purgatorium, również uciekała w taekwondo, które miało uratować ją przed szaleństwem. Alter był niezniszczalny, utrzymał psychikę w ryzach, ale pozwolił sobie na słabość, co samo w sobie ścięło Waltera z nieistniejących nóg. Zdrapał warstwę farby na żółtej ścianie i ujrzał desperackie błaganie o pomoc. Osiołek nigdy nie uskarżał się, to samo w sobie dowodziło jak wielkim wyzwaniem była otchłań i jego więzienie. Kuszenia Lei nasiliły się i radził sobie z nim coraz trudniej, a widmo szaleństwa - powróciło. ... Potrafił wyczuć myśli i ruchy nurtów Altera. Ten we wszystkich pokojach czuł się pewnie, ale nie we wszystkich dobrze. Biblioteka pełna szczurów, najlepszy przykład synergii Indygo i Spiżu i podzielona na dwie odrębne części wywoływały w nim wielką przykrość. Może w czasach swoich świetności, gdy osiągał absolut pokojowicza na kolejnych misjach zaznał docenienia, ale nie potrafił zaakceptować, że poza nimi pozostawało mu trwać wśród szarej masy nieznającej nauk Kozła i jednocześnie nie mógł nic zrobić, aby przedostać się do Seleny. Także dlatego opuścił Purgatorium, nie przewidując, że niedługo potem Berliński Mur padnie. Ponury nastrój Altera, jego wciąż silny żal do tego co Walter narobił pod jego nieobecność, dodały mu sił. Mniej wesoło zrobiło się, gdy Lea została ogłuszona, a Otto dał niepokojący pokaz Spiżowej aury. Potem było jeszcze gorzej. Najpierw niedowierzanie, ale po nim nagły spokój i podziw dla intrygi Amelii. Zawierzyli Bytowi. Alter poczuł nutkę wzgardy, kipiącej Czernią, lecz raczej do siebie niż bytów, które nie darzył ani nurtem odpowiadającym za nienawiść, jak i miłość – nie miały dla niego znaczenia i nie istniały. Potem zaś krew zagotowała się w podnieceniu. Taki właśnie był Alter, odżywający w każdej chwili zagrożenia, niczym odurzony narkoman, lecz utrzymany w ryzach, niemal rozpostarty między poczuciem odpowiedzialności za drużynę, a pragnieniem osiągnięcia kolejnego absolutu – Spiżem i Złotem. Geniusz. Wiedział, że nawet oddając się w niewolę Szczurów musi udowodnić, że ludzie swoje znaczą, a on – przede wszystkim. Skopiował sposób poruszania się wyższego gatunku jakby był mu znany od dziecka, przemieszczając się bez najmniejszego ruchu i kierowany tylko pełną pasji wolą działania. Gdy wywołał myślą kajdany, dał Walterowi podświadomą satysfakcję, pamiętał jednak, że zdjąć je mógł tylko ten, który je wywołał. Podniecenie utrzymało się, gdy Szczury eskortowały Altera i Goebbelsa, bulgocząc Karmazynem znaczącym dojo Waltera. Na moment pierwsza/tożsamość pojawiła się w nim osobiście. Miał dostęp do jego/swoich myśli i wiedział co pragnął sam sobie zaoferować. Szczury rozumiały różnicę między różnymi istotami w jednym ciele. Mogli się podmienić, zaimprowizować śmierć Altera, a oprawcy, prawdopodobnie, wypuściliby Waltera. Alter jednak był zbyt bystry i dumny, aby zawierzyć swój los mordercy. We własnym zakresie chciał naprawić jego błędy, tak jak obiecał, kierowany poczuciem sprawiedliwości. Ten plan nie dawał także odpowiedzi jak uratować Niemą i Lamę. Wymienili spojrzenia, a potem gość zniknął, zawieszając wzrok na dojo. Kolejne kuszenie, ale nie w postaci Bytu, lecz istoty tak rzeczywistej jak Alter. Dało się to wyczuć. Pocieszny, niepozorny, ale enigmatyczny grubasek w beżowej marynarce na kremowej koszuli z pewnością istniał. Ruchy jego dosyć okazałego ciała po więzieniu były pełne gracji. Poprawiał okulary, doglądając wszystkich zakątków Dojo. W pulchnej dłoni trzymał lampkę wysokoprocentowego trunku. Znał go. Nie poznał go nigdy, tego był pewien, ale tkwiła w nim cząstka, z którą już kiedyś miał do czynienia. Nie potrafił jej jednak powiązać z niczym. Ruchem ręki utworzył w powietrzu dziurę, przez którą niczym w zwierciadle ujrzeli jeden z Pokoi, która zdążyła już zdewastować druga córka Waltea. Wybiła całą populację pociesznych, pacyfistycznych żyjątek, które miał już okazję kiedyś poznać. Nie wyróżniły się niczym, nie licząc pokojowej natury i łagodnemu schodzeniu z drogi jego osobie. Wypytywała mantrą o swoje ofiary, ale nawet nie oczekiwała informacji, czyniła to wyłącznie z rutyny. Znane mu dobrze pomieszczenie wyglądało jak plac budowy, a mięsiste podłoże wywrócone na drugą stronę zdawało się być niczym rozkopana ziemia. Byt nie znał litości dla niczego, był ucieleśnieniem nienawiści absolutnej. Ruchem dwóch palców gość przybliżył obraz na kobietę, gdy wymawiała ostatnią z ofiar – Psa. W swej pajęczo-porcelanowej formie gotowała w czajniczku wyrosłym na plecach truchła wrogów. Szybko zbierała siły po miłosnym uniesieniu. Wyciągnął pulchną rękę. Drążył Piontka spojrzeniem. Było w nim coś niepokojącego, jak i rozbrajającego. Biblioteka Losu Dołożyli swoją sentencyjną cegiełkę, a ich myśli stanowiły kolejną warstwą na wiecznie nadpisywanym Murze. Wiedzieli, że za nim ich język będzie ograniczony do minimum i jeśli chcą się przy jego użyciu wyżyć, to teraz nastąpił właściwi moment. Kierowani emocjami, zostawili po sobie trwały, przynajmniej na jakiś czas, ślad. Joanna napisała wierszyk dla swojego braciszka i nie dało się stwierdzić na ile w nim pocieszała malca, a na ile samą siebie. Lea, po częściowym powrocie świadomości, nakreśliła drżącą ręką epitafium dla jej ojca – w tym przypadku nie wiedzieli której części jego osobowości. Otto zaszyfrował paszkwil na siebie i matkę, a pokojowicze oraz tuzy tylko snuli domysły co doskonałego wyraził umysł lidera... lub niepokojąco utylitarnego. Goebbels – splunął na papier i odcisnął w podpisie kopytko. Hans w pokrętny sposób zrozumiał, że bez swojego otwartej wiecznie gęby i nuconych w narkotycznym amoku piosenek własnej twórczości nie wytrzyma. Zainspirowany perspektywą wymuszonej na nim ciszy zaczął kreślić tekst Pieśni, której treść docenić musieli nawet Guru i Nazista. ... Alter, Niema i Goebbels oddali się w niewolę dla dobra grupy. Otto, wciąż pozostający liderem, w logiczny sposób odradził misję ratunkową, tłumacząc własną interpretacje działania Purgatorium. Wymóg ryzyka i ciągłego parcia naprzód miały sens, a „odnalezienie własnej drogi” wiązało się z poglądami inkwizytora, który zawsze próbował wyjść poza Albo-Albo. Miał jednak plan na wypadek innego wyboru drużyny i gotowy był ją wesprzeć w każdej sytuacji. Ruszyli w dalszą drogę. Otton wydawał się być najbardziej spokojnym ze wszystkim i cieszył się perspektywą nowego stołka. W trakcie drogi podpytywał Króla, z subtelnością i zachowawczością wyśmienitego dyplomaty, o jego stosunek do zdradliwej pociechy. Anshelm już całkiem dobrze znał się na realiach Kostki, raz nawet jedno złe słowo kosztowało go kłopoty z imitacją żony. Wiedział, że nie przemawia w tej chwili przez niego „świadomość” bytu, lecz raczej Nazista sam nagina Ottona własną wolą i zadaje sobie samemu pytanie, którego świadomie by sobie nie zadał. Wiedział, że nie ucieknie przed samym sobą. Zacisnął nerwowo wargi, aż poczuł ból blizn. Gorzej miała się Lea i Pies. Dziewczyna dopiero co odzyskała świadomość, a już straciła, po raz kolejny, swojego rodzica, do którego obecności powoli się przyzwyczajała. Podróż przez pokoje zaczęła ją przerastać i traciła wolę walki. Pies za to wrócił do amoku w jakim poznali go na samym początku przygody. Bez nieodłącznej Niemej był jak bez ręki. Zaczął sikać mimowolnie i biegać wokół drużyny, znacząc moczem bezcenne holokrony szczurzej kultury. Jego mantra była pełna rozpaczy i strachu. Darł się wniebogłosy i nie ściągnął na kompanów problemów tylko dlatego, że futrzaki z RFN uznały jego jęk nie za słowo, lecz dźwięk, który wydaje przestraszone zwierzę niechcący znajdujące się w domu gospodarza. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że nikt nie pomógł mu się ubrać po jego miłosnym wyczynie w Zamtuzie. W trakcie wędrówki znaleźli się w dzielnicy klasy niższej. Najwyraźniej zbiorowy umysł szczurów potrzebował dla pełnej sprawności obecności także elementu o mniejszej wartości, odpowiedzialnego za pracę łatwiejsze, ale kluczowe dla społeczności. Obserwowali jak zbieranina włochatych pociech gra w swego rodzaju sport zespołowy. Podzielona na dwie drużyny grupka próbowała umieścić utworzony wolą przedmiot w dziwnej zawiesinie, do czego wykorzystywała i swoje ciała, i telekinetyczne talenty, których siła zależała od bliskości od obiektu. Początkowo rozgrywka miała cechy dziecięcej beztroski, ale z czasem drużyny połączyły się więzią, a każde zagranie wyraźnie zaplanowane było z góry, tak wielka była synchronizacja zwierzaków. Gołym okiem widać było, że przyjmują odpowiednie pozycje kilka ruchów naprzód za nim ich kompani znajdą się w odpowiednim miejscu. W pewnym momencie zaangażowanie stało się tak wielkie, że przemieszczały się już tylko i wyłącznie dzięki teleportacji. Gdy zauważyły obserwujących ich ludzi, przybliżyły się zaciekawione. Były tak podekscytowane, że gdy jedno z nich zmaterializowało paszę na swojej łapce i wyciągnęło ją do najbliższego, intrygującego Kamphausena, wszystkie razem uniosły puste łapki. Zniknęły wszystkie jednocześnie, gdy do porządku przywołały je dorośli osobnicy w oddali. Już nie wróciły. Najbystrzejsi pokojowicze zauważyli, że w tym momencie zginęła kolejna indywidualna i ciekawska strona małych szczurów, nawet jeśli nie mieli pojęcia, że zwierzaki fascynowały się nimi jak atrakcją w turpistycznym zoo i chciały ich nakarmić. Obecność Szczurów od tego momentu zaczęła wszystkich męczyć. Odgłos dzwonneczków drażnił szczególnie, bo rozlegał się nagle. Hans już był pewny, że są sami i może wygłosić kolejny głupi komentarz, podlizać się do nazisty lub coś zanucić, a wtedy nagle pusty placyk wokół fontanny - w której pluskały się liczne purgatoryjskie gwary - nagle się zapełniał szczurami, by znów stać się niemal pustym. Męczyło ich, że tutejszy lud nagle znika lub pojawia się, ogarnięty zrozumiałymi tylko dla niego konwersacjami i zajęciami. RFN kończyło się tam gdzie pokój. Przy drzwiach nie pojawiał się już żaden futrzak. Klamka powitała ich radośnie i niezależnie jak przyjacielska była, wciąż byli przerażeni, że znajdowała się w okutej ciężkimi metalami nadbudówce. Komunikat był jasny – na tej misji te drzwi są wyjątkowe, a za nimi znajduje się główny przeciwnik. Zasiedli w okręgu na podpisanych krzesełkach. Gdy tylko posadzili na nich swoje szlachetne, ludzkie pupy, te przekształciły się w lewitujące fotele (krzesła, nie pupy), na których skórze przechodziły czasem pasma elektrycznej energii. Ich ręce i nogi zostały skrępowane polem siłowym o znajomej z Pokoju Narodzin barwie, znacząco krępując zakres ruchów. Próba oswobodzenia się była niezwykle bolesna, choć musieli przyznać, że masujące siedziska były wygodne. Pies nawet nie wiedział, że chodzi o niego. Patrzył się gdzieś w bok, czasami szczając pod siebie, gdy przypomniał sobie o braku Niemej, jednak skrępowany czuł się najpewniej ze wszystkich, bo skrępowanie to był jego naturalny stan. Gdy na panelu po środku okręgu utworzonego z teslafoteli pojawił się ekran mieniący jasnym, męczącym oczy światłem, ledwo na niego spojrzał. Pies? spytał niepewnie i uśmiechnął się głupkowato, a potem odpowiedział sam sobie, kiwając głową z aprobatą. Pojawiło się pytanie oraz cztery warianty odpowiedzi, ale nie spojrzał na nie. "Spojrzał", ale myślami był w innym miejscu. Hans zaklął i spróbował walnąć pięścią w fotel, ale zapomniał, że jest skrępowany. Dotykając bariery odczuł ból, od którego aż dostał spazmów. Najbardziej zabolało go jednak, że Pies nie usłyszał skierowanej do niego wiązanki – nieodpowiadający nie mieli ust, tak jakby ktoś im je wymazał na czas odpowiedzi. Dopiero po chwili, gdy minęła połowa minutowego limitu czasowego, chory mężczyzna uświadomił sobie, że większość drużyny wywiera na nim wzrokiem presję, a kobieta raz jeszcze czyta, specjalnie dla niego, pytanie. Pies! Pies! Pies! jęczał przestraszony wyzwaniem. Pytanie (czyta: Lolitka): Nadim, niepodważalnie Niemiec, upodobał sobie pewną liczbę. Jaka to liczba? Tahir osunął się na krześle, przynajmniej na tyle ile był wstanie, aby nie zadać sobie niepotrzebnego bólu. Wzrokiem próbował podpowiedzieć, ale Pies nie patrzył na niego. Nie miał pojęcia o jakiego Nadima chodzi, nie wiązał ciemnoskórego z tym imieniem. Dyszał tylko od presji i powtarzał ulubione słowo. Tuza przeczytała pytanie za pierwszym razem radośnie i z niewinnością dziecka. Następne próby pomocy choremu jednak były przesycone bólem, bo wiedziała, że cała drużyna ucierpi. Odurzona alkoholem i narkotykami sama wpadła w histerię, co tylko pogorszyło amok odpowiadającego. Pies w ostatnich sekundach próbował coś powiedzieć, ale nie zdołał wyrwać się poza mantrę, choć starał.
Nic jednak nie mogło się równać z reakcją dwóch osób – odpowiadającego i Eliasa. Pies już zaznał prądu, a bolesne elektrowstrząsy, bezmyślna próba odratowania dziwnego przypadku szaleństwa stała się jego koszmarem, od którego w Pokojach uciekał. Trauma odżyła wzmożona wielokrotnie w sugestywnym ciele. Wił się tak mocno, że jeszcze po ustaniu rażenia uderzał o bariery i nie mógł uwolnić się od niekończącej agonii. Był na skraju wyczerpania już po pierwszej turze. Coldberg zaś po głośnym, mimowolnym wrzasku, wyłączył się, ogarnięty znaną tylko jemu traumą. Nikt nie wiedział czemu tak zareagował, ale wiedzieli, że Mistrz Gry będzie grał na ich lęku i wyczekiwał momentu by zadać mu pytanie, które zada wszystkim ból, tak jak to było ze skazanym na porażkę Psem. Artysta uśmiechnął się zawadiacko, pewny zwycięstwa. Kiwnął porozumiewawczo głową, gdy usta wszystkich zniknęły. Nawet w niekomfortowym skrępowaniu, prężył muskuły. Pytanie (czyta: Umówię się z Hansem): Hans, spójrz na francuską piękność. Jak ma na imię? Kolejny, gwiazdorski uśmiech. Tylko kilka sekund delektował się zbliżającym triumfem i pięknym obliczem Joanny, której w połowie poparzoną twarz rozświetliło jasne światło. Wszystkim wydała się niemal anielska. Powrót ust nastąpił na kilka sekund.
Anshelm po zakończonej torturze opadł głową na oparcie tak mocno, że aż się uderzył. W tej chwili samo przebywanie w IV Rzeszy wydało mu się rozkoszą i zatęsknił za "ojczyzną". Nie wiele lepiej cierpienia zniósł Guru, ale i tak najbardziej zabolało, że Otto pozwolił sobie na mimowolny grymas setki oczu i bezwładność pijawek. Stracili morale, gdy połowa z nich straciła straciła zdolność ruchu. Światło objęło teraz dwie osoby – Otto i Anshelma. Zwiastowało to podwójne kłopoty, choć nietuzinkowi pokojowicze zdawali się być spokojni. Orkowie zaczęli dopingować chemika, zaś Otton – z wiadomych przyczyn – wspierał obu mężczyzn. Pytanie Otto (czyta: WPurgaOdDawna): Ottonie, to wielki smutek zadać mi pytanie tak krępujące i epatujące dosadnością, że aż wulgarne. Nie mniej jednak, przy całej mojej szczerej sympatii do pańskiej osoby, chciałbym zaznaczyć, że bez takich chwil, nie docenimy tych wspaniałych, prawda? Nie ma Pan nic do ukrycia, nie jako utylitarysta, żyjący tylko dla dobra grupy, lider. Da pan radę, prawda? Czytam pytanie. Co jest pana wielkim, wstydliwym sekretem? Nadim prawie zemdlał. Drużyna zamarła w bezruchu. Pytanie Anshelma (czyta: JanSebastianBach3007): Co tam, nazista. Tak się pewnie czujemy, nie? Dobrze się bawimy, hę? Słuchaj, koniec radości i swawoli. Wyjdzie na jaw twoje prawdziwe oblicze. Czytam pytanie. Co jest twoim wielkim, wstydliwym sekretem? Cisza absolutna. Otto i Anshelm spotykają się wzrokiem, a napięcie i więź jaką tworzą między sobą manifestuje się niczym fizyczny nacisk, załamując powietrze. Patrzą sobie głęboko w oczy. Sekundy wybija licznik. Światło ekranu z pytaniem mieni się coraz mocniej. Jedynie Lea przedostaje się przez atmosferę i skupia na sobie, choć na sekundę, ich uwagę. Wiedzą, że to pułapka. Dziewczyna chce kupić trochę czasu Eliasowi, aby zebrał siły, ale na to liczy Pies. Wyczekuje zwłoki i tego, że jeden zawaha się, licząc, że drugi przejmie inicjatywę. Nikt nie odpowie, wszyscy ucierpią i tylko pozostanie niedosyt, która odpowiedź była prawdziwą. Zawsze będą niedoszłą ofiarą molestowania, oprawcą żony, miłośnikiem zoofilii czy po prostu złamanym człowiekiem. Zresztą klamka – swoim radosnym tonem – zaraz to jawnie podkreśliła, bo w przypadku braku odpowiedzi miała zablokować możliwość ewentualnych wyjaśnień i tłumaczeń. ...
|
Xelacient12.01.2018Post ID: 83940 |
Der Chemiker po uwadze Hansa spojrzał krytycznie na Psa. - Nie widzę takiej potrzeby, co chwila defekuje pod siebie, więc lepiej niech te zbędne produkty przemiany materii zostawia za sobą, a nie nosi w spodniach, a na uciszaniu wariatów się nie znam, tylko narobię więcej hałasu próbując - odparł cicho wzruszając ramionami, Pies co prawda był irytujący, ale nie szkodził w żaden sposób drużynie, toteż Otto nie miał zamiaru stosować wobec niego siły, nie miał również pomysłu jak przemówić do rozumu komuś kto go nie miał. Dlatego Otto skupił się na zwiedzaniu, czas uciekał, ale jemu i tak się nie śpieszyło, toteż z ciekawością obserwował grę szczurów. Nawet to, że dla młodych szczurów był niczym egzotyczny zwierzak w zoo przyjął z lekkim rozbawieniem. Pomachał mackoręką szczurkowi z paszą, ale nic od niego nie brał. Żeby przypadkiem nie okazało się, że młodzik miał problemy przez "kontakt" z nim. No i nie miał ochoty na bliżej nie określone jedzenie. Niestety przyjemności na tym się skończyły i rozpoczęła się kolejna przeprawa przez drzwi. Dali się łatwo złapać w pułapkę z foteli. Użyteczność Psa dla grupy stanęła pod wielkim znakiem zapytania, ale Hans udowodnił, że wcale lepszy nie jest. I w końcu nadeszło pytanie dla Otto i Anshelma. Kamphausen wahał się, oczywiście pierwsza i druga odpowiedź nie były prawdziwe, za to problemem był z odpowiedzą trzecią i czwartą. Trzecia była prawdziwa oprócz tego, że nie gromadził aktów BDSM, jakoś pa całym dniu łażenia z lateksowymi rękawiczkami nie miał ochoty na oglądanie ludzi w lateksowych strojach... czy innych przyrządach ograniczających ruch. Może podświadomie w swoich fantazjach seksualnych Otto uciekał od krępującej go rzeczywistości przemysłowej do świata natury i pierwotnej siły? Może dlatego tak bardzo podobał mu się akt z koniem i kobietą? Całość działa się na pięknej, zielonej i ukwieconej łące? Otto zamrugał setkami oczu, te dygresje prowadziły na manowce i mogły sprawić, iż zapomni o limicie czasowym! Czwarta odpowiedź rónwnież nie była "idealna", bo Otto uważał, że mimo wszytko sporo w życiu osiągnął, ale to już było subiektywne. - Dobra - wykrztusił niczym skazaniec na krześle elektrycznym - to najpierw ja udzielam odpowiedzi, a później Pan Anshelm - dodał zbierając się na odwagę, po czym zadeklamował walcząc z zawstydzeniem: - Odpowiedź d: "Tak naprawdę byłem przerażonym do chwili śmierci chłopcem, którego stłamsiła zaborcza matka i żona; mam dzieci z narzuconego przez matkę związku i zaniedbałem je, wszystkie razem i każde z osobna; nie osiągnąłem za wiele w życiu i tylko w Pokojach czuję się wolny. Nie jestem taki jakim mnie widzicie." - przeczytał szybko, byle wyrobić się w limicie czasowym i zostawić jeszcze trochę czasu naziście. Otto po wstydliwym wyznaniu zamilkł, klamka co prawda rzekła, iż po udzieleniu odpowiedzi będą mieli możliwość tłumaczenia się, ale... Otto nie miał na to ochoty. Całe życie tłumaczył się przed nimi, albo coś im wyjaśniał i... miał już dosyć. Nie musiał niczego wmawiać, ani publice, ani współpokojowiczom, ani nawet Tahirowi. Co najwyżej mógł coś sobie udowodnić, że coś jednak w życiu osiągnął, coś zgromadził i coś umiał wykorzystać. WIEDZĘ!!! "Klatka Faradaya to metalowy pojemnik chroniący przed polem elektrostatycznym. Ponieważ na powierzchni idealnego przewodnika potencjał musi być w każdym punkcie równy, nie następuje wnikanie pola elektrycznego do wnętrza metalu, a tym samym pole elektryczne nie przenika przez metal. Dzięki temu we wnętrzu klatki, niezależnie od tego jak silnie jest ona naładowana, nie ma pola elektrycznego." Powłoka Otto składała się z setek pijawko-ślimako-kluczy, częściowo organicznych, częściowo metalicznych bytów. Skoro umiał za ich pomocą wykształcić jakieś pseudo nogi i pseudo ręce to mógł je zmusić by się ustawiły tak, by swoje metaliczne części wystawiły na zewnątrz. Co prawda taka transformacja mogłaby sprawić, że Otto stanie się nieruchomy i straci możliwości widzenia setkami oczu, ale teraz ważne było przetrwanie! Jeśli uda mu się skupić choć na chwilę i zmusić swoja powłokę do posłuszeństwa to mógłby wytworzyć metalową powłokę chroniącą go przed kolejnymi elektrycznymi porażeniami. Powłoka ta wcale nie musiała być idealnie gładka, nawet siatka może sprawdzić sie w roli kaltki Faradaya. |