Oberża pod Rozbrykanym OgremGry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]" |
---|
Fimrys14.01.2018Post ID: 83952 |
"By uciec od woli Boga, wynaleźliśmy naukę... Bronimy siebie, kryjąc się za foliałami" O jakże trafną teraz wydała mu się sentencja duńskiego filozofa świdrująca mu głowę od czasu, kiedy wszedł w roli kapłana na tereny będące pod wpływem szczurów. Z niemałą satysfakcją zostawił to sentencjonalne zdanie na murze w niewiedzy, ile będzie w stanie tu przetrwać i czy się rozrośnie. Podczas przemierzania szczurzego miasta poddał się całkowitej zadumie w milczeniu i bacznie obserwował życie i dokonania szczurzej rasy. Doszedł do wniosku, iż faktycznie jest wysoko rozwinięte technicznie, ale jest puste... Umysł ma tu wszelką władzę, ale brakuje głębi, którą w mniemaniu karmazynowego inkwizytora winna stanowić wiara. Rozwój moralny nie poszedł do przodu wraz z rosnącym jak parabola rozwojem naukowym, co Søren rozpatrywał w kategorii błędu, któremu już wielokrotnie ulegała cywilizacja ludzka na swej drodze postępu. Dziwiło go, z jaką pogardą to zunifikowane społeczeństwo traktuje gatunek ludzki, gdyż pogardę od zawsze uważał jako oznakę słabych, którzy muszą podbudowywać swoje ego. Naród idealny byłby wolny od tego regresywnego ego oraz towarzyszących mu emocji i raczej skupiłby się na rozwoju całego świata, każdego gatunku i wszelkiego ducha. Owszem, Inkwizytor był pełen podziwu dla osiągnięć istot ewidentnie bardziej rozwiniętych od ludzkiej rasy, ale nie uznawał ich pozycji jako będącej na drodze ku doskonałości. Raczej przewidywał jej zatracenie w pysze własnych osiągnięć. "O otwarciu tu świątyni i głoszeniu drogi wiary nie ma mowy. Umysłu szczurów są połączone i działają prawie że jak jedność, więc gdyby gdzieś zasiać ziarno wolno kiełkujące i powoli się rozwijające, mogłoby swym zasięgiem dosięgnąć całości. Tak jak choroba toczy organizm i swym zasięgiem w końcu obejmuje go w pełni, tak może rozwinąć się wiara w szczurzej mentalności. W chorobie zdrowie, w śmierci życie" Kiedy szczurze służby porządkowe zabierały Goebbelsa, Waltera i Niemą podszedł do futrzaka i robiąc nad nim patetyczny gest wypowiedział bardziej umysłem niż mową słowa purgatoryjskiego. Jedne z pierwszych, jakie poznał - zawarte w tajemniczej runie do przetłumaczenia jeszcze w Berlinie, przywodzące na myśl pamiątkę, coś oznaczającego dar, którym mógły być i na narodziny, jak i na śmierć. Wielką szkodą dlań było, iż zabierano lamę. Zwierze okazywało się coraz mądrzejsze i już było bardziej użyteczne niż choćby wariat-pies. A fakt, że tłumacz był dlań "Panem wszelkiego stworzenia" sprawił, że inkwizytor jeszcze przychylniej patrzył na Goebbelsa. Niema w sumie dostaje co, na co zasłużyła. Skoro była zbrodnia, musi być kara, a Wielki Sędzia nigdy nie śpi. Szkoda tylko, że ona i Walter byli najlepszymi wojownikami, którzy z pewnością stanowiliby przodującą siłę ognia w starciu z samym Adolfem Hitlerem. A tak pozostał z troszkę nierozgarniętą grupą ludzi średnio nadających się do starcia. Jednakże każdy z nich miał cechy, które mogą stanowić o zwycięstwie, więc kapłan nie stracił nadziei na powodzenie bitwy. I tak oto stanęli przed wrotami prowadzącymi do ostatniej komnaty. Po zajęciu miejsc w ewidentnie bolesnym turnieju, tłumacz zastanawiał się nad jego błędną organizacją. Wszakże nie była tu potrzebna cała drużyna, skoro i tak już nie mieli kilku członków, a kolejnych trzech stracili przed chwilą. Nie lepiej byłoby wystawić tylko jednego gracza? W końcu cała misja z przeniesieniem obrazu mogła zostać ukończona wyłącznie przez jedną osobę, co oszczędziłoby czasu i bólu w tym momencie. No cóż, nie zostawiono jednak czasu na dyskusje, bo teleturniej już się odbywał z wręcz diabelną prędkością. Kiedy zobaczył, że odpowiadać ma wariat, przeszedł go dreszcz zapowiadający nadchodzące wyładowanie. Był przygotowany na ból, mimo to jednak odczuł go okrutnie stając się groteskowo pasującym do krwawego koloru odzieży. Kiedy gwiazdor odpowiadał, było tylko gorzej, bo dodatkowo bolała głupota Hansa. Monstrualnej dawce bólu towarzyszył przeszywający, prawie że agonalny skowyt. W krzyku tym jednak nie było znanych reszcie języków, gdyż jedyne co dobywało się z gardła to zniekształcone fragmenty okultystycznych formuł, brzmiące nieludzko, jakby wyjęte z niższych kręgów piekielnych, które poznał jeszcze podczas swego badania sekt satanistycznych. Pod koniec tej fazy bólu, doszło do dziwnej przemiany. Søren nie omdlał, ani nie wpadł w letarg jak Melias. Było to tak dziwne zawieszenie, że mógł je określić jedynie słowami "Albo-albo". Jednocześnie zachował świadomość ciała i działał w rzeczywistości materialnej, ale jego duch przeniósł się w świat wewnętrzny, który został zwizualizowany zupełnie jak podczas medytacji. Taki stan był nieoczekiwaną reakcją obronną ćwiczonego latami ducha, który w tym momencie stał się zagrożony. Wewnętrzny Søren siedział w lotosie na kuli w kolorze niemożliwym do określenia, balansującym na granicy czerwieni, a w około rozpościerał się bezkres kosmosu spowity ciemnymi mgłami. Inkwizytor zauważył, że prąd stara się przenikną do świata wewnętrznego by doprowadzić go do destrukcji. Już na zawisłych w niebycie granicach postrzegania pojawiały się rysy. Tłumacz przeanalizował ewentualne skutki kolejnych, mocniejszych wyładowań. Umysł był bezpieczny, dopóki istniała bariera, ale gdyby ta upadła, pozostałaby tylko jedna droga ratunku dla duszy przed obłędem bądź destrukcją. I był to skok do bezkresnych otchłani Abbadona, podobny do zachowywania świadomości tybetańskich mnichów po śmierci. Jeśli bariera upadnie, duch opuści zniszczone wyładowaniami ciało niezdatne do niczego by przenieść się do amuletu, w którym znajduje się wszechwiedza demonicznego tworu z dwóch czasów. W warunkach tak dużej ilości energii nieuchronnie musi dojść do nieprzewidywalnych reakcji, może dojść nawet do syntezy ducha twórcy i ducha tworu. Gdy to rozważał na dwóch płaszczyznach myśli, Abbadon zwrócił mu uwagę na jeden jeszcze fakt. Przy pasie dalej miał fiolkę, którą dostał jeszcze w lisim domku. Była to mikstura-placebo, silniejsza niż wszelkie pierwsze koktajle Mołotowa, którą starannie karmił wiarą w jej nieograniczoną moc ognia. Wobec wyładowań czuł, że jedynie wiarą powstrzymywał ją przed katastrofalną eksplozją. Jeśli granica umysłu upadnie pod wpływem elektryczności, "Tchnienie Abbadona" niechybnie eksploduje, gdyż straci bezpośredni kontakt ze światem zewnętrznym poprzez ciało. Jego czerwona twarz przybrała postać demonicznej powagi, ale postanowił nic nie mówić reszcie, żeby nie wywołać paniki. Jedynie szeptał złowrogim głosem niezrozumiałe sentencje. |
Nitj Sefni21.01.2018Post ID: 83968 |
Anshelm wiedział, że nie może zignorować pytania zadanego mu przez Ottona i bynajmniej nie ze względów dyplomatycznych. Przeczuwał, że coś jest nie tak. O ile już kilka razy był w pokojach bliski śmierci, o tyle unoszący się w górę wygodny fotel i znane z pierwszego pokoju pole siłowe krępujące ruchy wzbudziły w nim wyjątkowo silny niepokój. Później było już tylko gorzej. Zniknięcie ust i fakt, że pierwsze pytanie (na które Anshelm nie znał odpowiedzi) przypadło akurat Psu, a potem przejaw niemożebnej głupoty Hansa oraz przede wszystkim dwa silne wyładowania elektryczne, z których drugie poskutkowało uderzeniem się w głowę o oparcie fotela – to wszystko skutecznie podkopało jego morale. A najgorsze miało dopiero nadejść. -Ej no! – Krzyknął Anshelm podniesionym głosem, nie wyrażając tym krzykiem nic konkretnego i wznosząc wzrok ku górze, jak gdyby kierował swoją skargę do jakiejś Purgatoryjskiej opatrzności. – On ma jakieś łatwiejsze pytanie! Znaczy… w sumie odpowiedzi. Łatwiej by mi się było przyznać do dbania o czystość rasową w rodzinie, handlu narkotykami, czy dziwnych fetyszy niż do bycia oprawcą dla żony, ofiarą molestowania, czy… - tutaj zamilkł zduszając słowa, które cisnęły mu się na usta. |
Architectus21.01.2018Post ID: 83969 |
Pochwalił malca za wybór ekwipunku, a następnie zastanowił się, co jeszcze zabrać. Rozmyślał, jeśli wezmą broń wyrażą chęć napaści na istoty przebywające w pokojach. Wtedy niepewnie rozejrzał się wokoło, szukając inspiracji. Zerknąwszy na Garlanda pomyślał o aktywnościach, odpowiednich do jego wieku, i wpadł na pomysł wyszukania przedmiotów wyrażających chęć wycieczki. Po chwili olśniło go, iż mogłyby nimi być kapelusze, bo dodadzą im ochrony, ale racjonalnie nie będą narażać ich na większe niebezpieczeństwo. Zważył również, że pozaracjonalny świat - do jakiego trafili - może na nich nasłać coś nielubiącego takich przedmiotów, lecz Hanowerczyk przyjął to ryzyko, gdyż mogą te nakrycia głowy szybko odrzucić podczas ucieczki. Z takim wyborem odnalazł homburgi, miękkie kapelusze filcowe, przepasane jedwabną taśmą nad nieco podwiniętym niedużym rondem, z zagłębieniem na środku główki. Zapytał chłopca, czy też chciałby wziąć takie nakrycie głowy. Na pytanie Garlanda odpowiedział, że warto pójść tam, gdzie wywołają najmniejszą interakcję z istotami zamieszkującymi odwiedzany świat. Dodatkowo, po zamknięciu drzwi warunki w każdym z pomieszczeń mogą się zmienić. Zachował dla siebie przemyślenie, iż krówki mogą chcieć ich pożreć, gdyż zdają się żywić pozostawianą przez nich aurą, lecz ten wniosek zachował dla siebie, by nie przerazić podopiecznego. Podobnie przemilczał spostrzeżenie, jak piękności z innego pomieszczenia mogą ich usidlić, omotując zmysły, a na cmentarzu mogą nękać zjawy. Dobrawszy odpowiednie słowa rzekł chłopcu, że najodpowiedniejszym wydaje się śnieżno-wulkaniczny pokój, bo są tam obiekty efektów cywilizacji, co zwiększa szanse na odnalezienie poszukiwanych przez nich odpowiedzi dotyczących drogi powrotnej. Z drugiej strony, jest tam za cicho, co wskazuje na pułapkę, ale to miejsce wywoływało u niego najmniej przykrych skojarzeń. Następnie, aby wywołać u Garlanda wzrost chęci powrotu do domu, sięgnął pamięcią po wspomnienia wystaw zabawek na półkach sklepowych. Przypomniał sobie o interesującej linii zabawek z odlewanych pod ciśnieniem metalowych części, zwanych Transformerami, na temat której porozmawiał ze sprzedawcą. Stworzone w Japonii i Stanach Zjednoczonych Ameryki przykuwały uwagę dokładnością odwzorowywania części pojazdów. Podobał mu się aspekt wysokiej ich zużywalności, gdy właściciele nie dbali o odpowiednią konserwację metalowych części. Zapytawszy się sprzedawcy o opowieść jaka jest za tymi ruchomymi figurkami, otrzymał skrótową historię walki dwóch grup autonomicznych robotów humanoidalnych, zdolnych do samoświadomości i odczuwania emocji, z odmiennymi światopoglądami, pochodzących z kosmicznej fabryki - o rozmiarach planety - Cybertron. Zostały one stworzone przez wysoce zaawansowaną technologicznie rasę Quintessonian, podobnych trochę do beholderów, występujących w fabularnej, papierowej grze fantasy "Lochy i Smoki", o jakiej opowiadali mu Urlyk i Sigrid. Podobno część młodzieży świetnie spędza wolny czas bawiąc się w ten sposób. Mechanik miał tylko nadzieję, że chłopaki zachowają zdrowy rozsądek w oddzielaniu codzienności od literackiej fikcji, i elementy czarnej magii nie sprowokują ich do sięgania po nieczyste rytuały, dla potencjalnego ułatwiania sobie egzystencji. W najbliższym czasie, przy zagrażających mu i jego bliskim kostkowym potwornościom nie chciałby dodatkowo tłuc się z diabelskimi sługami szatana. Niechętnie widział się jako uczestnik wyobrażeniowej rozgrywki, jednak jeśli bratankowie poproszą go o dołączenie, to weźmie udział w paru spotkaniach, określanych przez nich mianem sesjami. Istoty, jakich budowę zreferował mu właściciel sklepu, miały mieć - podobnie do stworów opisywanych przez bliźniaków - głowotułowia, lecz bez umiejętności magicznych, z twarzami bardziej przypominającymi ludzkie, i z mackami o końcówkach bez oczu. Wykształcone w nich niecne zachowania pokrywały się. Początkowo, Quintessonianie budowali swoich cybertroniańskich towarzyszy z przydzielaniem im dwóch różnych ról. Jednej z nich dali zadania do wykonywania w domu, a drugim - poza nim. Po pewnym czasie wybuchła wojna domowa, w zalążku oparta na sprzeciwie wobec takiej konstrukcji pracy w Cybertronie i chęci zdobywania coraz większej władzy. Ci, którzy brutalnie się zbuntowali, otrzymali miano Deceptikonów. Reszta, mając wątpliwości co do dawnego porządku, a przy tym chcąc powstrzymać szerzącą się destrukcję, pozostała Autobotami. W trakcie wojen prześciganie się w technologiach pozwoliło im na kamuflowanie się, poprzez przemiany w konstrukcje podobne do tych, jakie ma otoczenie. Jeden z późniejszych konfliktów doprowadził do zrujnowania ich domu i konieczności jego opuszczenia, co sprawiło, że obie frakcje trafiły między innymi na Ziemię. Naszło go przemyślenie, że jeden z takich wojowników mógłby ocalić im skórę, jednakże po chwili analizy sytuacji uznał, iż pojawienie się takich istot mogłoby zagrozić życiu chłopca, ponieważ mogliby przybyć reprezentanci stronnictwa łaknącego władzy, z negatywnym nastawieniem wobec ludzkości. Zresztą, lżejszym - zdawało mu się - wchodzić w interakcję z postaciami Autobotów formułującymi się w osobowe lub ciężarowe samochody, aniżeli statkowych czy samolotowych Deceptikonów. Aby skupić uwagę Garlanda na powrocie do domu, zwrócił się do niego z pytaniem, czy zna te zabawki, oraz dodał, że po wyjściu z Purgatorium pójdą kupić jedną z takich maszyn. Jörg żyjąc ponad trzy dekady pomyślał, że może inne dzieci też będą miały podobne figurki, co - dostarczając okazji do wspólnej zabawy - zwiększy Garlandowi szanse na tworzenie zalążków wieloletnich przyjaźni. Do tego, taka zabawka mogłaby być symboliką dobra, która przypominałaby jak każda żywa istota, niezależnie od celu jej stworzenia jeśli nie była do dobra, to nadal może czynić dobro. |
Tabris22.01.2018Post ID: 83970 |
-Łżesz, nieproszony gościu. Zaraz stworzę kolejną córkę do walki z tamtą córką. Albo nawet dwie. Jam jest Córkotwórca! |
Garett29.01.2018Post ID: 83986 |
Zaraz po wejściu do Biblioteki Losu i potwierdzeniu przez Beatę, że jej mąż jest Mistrzem Gry, Elias właściwie nie zwracał już uwagi na resztę grupy, pochłaniając wzrokiem te wszystkie cuda. To miejsce było dla niego niczym raj, z tą całą nieskończoną wiedzą. Podobnież szczura utopia go fascynowała, choć jednocześnie uważał, że tępienie indywidualizmu jest szkodliwe, gdyż pozbawia gatunku kreatywności. Mogą sobie być bardziej rozwiniętym gatunkiem od ludzi, ale w takim tempie, po prostu wpadną w ewolucyjną i intelektualną ślepą uliczkę, a przecież zatrzymać się w wyścigu to prawie jak cofnąć. (M)Elias ani się obejrzał, a złapał się na tym, że zgaduje tytułu i/lub tematykę książek na podstawie budynków, których postać przyjęły. Kryminały przypominały komisariaty bądź obskurne puby, dramaty były teatrami, Science-fiction statkami kosmicznymi, kroniki bibliotekami, a książki dotyczące psychologii poradniami. Był tym tak bardzo zafascynowany, że nawet nie zwracał uwagę na Wokulskiego, który bezczelnie przystawiał się do Lei. O nie, o wiele bardziej interesowało go teraz to co skrywa ta Biblioteka. Bo skoro zawierała nie tylko oficjalne wydania, ale również apokryfy, dzieła zaginione, zniszczone albo nawet nigdy nie dokończone, a w dodatku ich spalenie tutaj wymazywało je całkowicie z tkaniny rzeczywistości (a może niszczyło cały wszechświat, tworząc na jego miejsce następny, w którym dane dzieło nigdy nie istniało?), to może znajdowały się tu też książki, które zostaną napisane w przyszłości? Ta myśl tylko pobudziła wyobraźnię Eliasa, który już wzrokiem szukał prac mogących w przyszłości wyjść spod jego pióra. Może nawet mógłby tam znaleźć jakieś wskazówki od swojego przyszłego „ja”? Niestety, przez to wszystko nie zauważył, że jego towarzysze chcą spalić domostwa dopóki nie było za późno. Pozostało mu tylko krzyczeć na nich wraz z Leą, choć z zupełnie innych powodów. Tak jak Lea skupiała się głównie na wymazanych bytach, tak Elias już bardziej na tym, że właśnie jedno ze świadectw kultury zostało usunięty z czasoprzestrzeni, nie wspominając już o tym jakie konsekwencje może to przynieść dla świata. Tak, po otrzymaniu wspomnień Mathiasa był bardzo ostrożny jeśli chodzi o zabawę czasem. Niestety, potem robiło się już tylko gorzej, zwłaszcza Elias musiał się teraz zajmować ogłuszoną Leą, więc nie miał za bardzo możliwości temu zaradzić (inna sprawa, że Anschelm tak się napuszył po usłyszeniu tych wszystkich przepowiedni od bytów, że pewnie nawet by go nie wysłuchał). Pozostało mu się tylko zastanawiać czemu nie usłyszeli ogłoszenia o śmierci Aloisa. Czyżby spalenie książki uwięziło go gdzieś pomiędzy wymiarami, czy może z racji tego, iż to wątpliwej jakości dzieło Nazisty zostało wymazane z czasoprzestrzeni, to Żyd nigdy się tam nie znalazł? … Po znalezieniu się w Szczurzej Utopii niemal od razu dopadły go złe przeczucia. Było dla niego niemal pewne, że Amelia oszukała Anschelma. Żałował, że wolał się wtedy zająć opieką nad Leą niźli uczestnictwem w naradzie. Może zdołałby wtedy im wyperswadować, że tamta groźba to oczywisty blef. Wszakże wymazanie całej tej wiedzy wpłynęłoby nie tylko na nich, ale również na szczury i postacie książkowe. Zwłaszcza na postacie książkowe, gdyż regres ludzkości oznaczałby właściwie, iż wiele z nich nigdy by tu nie zaistniało. Pozostało mu tylko uśmiechać ponuro kiedy gryzonie zabierały Altera i Niemą. Z jednej strony oboje sobie na to zasługiwali, z drugiej jednak ich brak mocno odbije się na zdolnościach bitewnych drużyny. Nie mieli jednak wyboru i musieli przeć dalej. … Ostatnio przeszkoda na drodze do Hitlera i obrazu... Oczywiście musiał to być teleturniej, bo co niby innego! Cóż, przynajmniej był to jeden z tych nielicznych wypadków, kiedy mniejsza liczebność działała na ich korzyść, gdyż oznaczało to mniej pytań i tym samym mniejsze prawdopodobieństwo porażki. Z drugiej strony mieli ze sobą Psa i Hansa, który choć nawet sprytny, to jednak mógł się dość łatwo potknąć przy pytaniu. Do tego dochodził Otto traktujący Purgatorium jak symulację oraz Nadim będący pod jego wpływem. … 24 Września -...No to jak, zgadzasz się? … Janik skończył podłączać aparaturę i zamknął szklany pojemnik w którym znajdował się Elias. Ludzie na sali wydawali się znudzeni, część bardziej się interesowała sobą nawzajem niźli samym eksperymentem. Gdzieś z przodu usłyszał jak ktoś wspomniał o eksperymencie Milgrama. Najwyraźniej nie było to aż taka banda debili za jaką ich początkowo uznawał, część z nich rzeczywiście coś mogła wiedzieć. Z drugiej strony czuł zażenowanie, iż musi uczestniczyć w eksperymencie, który nikogo nie obchodzi. -Rozpoczynamy eksperyment – ogłosił formalnym tonem(!) Janik. - Proszę przeczytać listę. ...I jak go nie walnęło! Fala wstrząsu przewinęła się przez jego ciała, aż dostał drgawek. Bolało kurewsko mocno, miał wrażenie jakby usmażyło mu włoski na ramionach. To nie były te fałszywe wstrząsy podawane tak naprawdę „uczniowi”. Nie były to też te oficjalne, o jakich powiedziano „nauczycielowi”, bo niemożliwe 15 woltów kopało tak mocno! -Proszę kontynuować. Sara spojrzała się na chwilę na Janika, ale przeczytała kolejną listę. Elias ledwo jednak słyszał to o czym mówiła, tak mu piszczało w uszach. -ARGHHH!!! Kolejny wstrząs, jeszcze bardziej bolesny od poprzedniego. -Uhh, czy na pewno wszystko w porządku? - zapytała Sara. -Nic mu się nie dzieje, proszę kontynuować eksperyment. Kolejne czytanie, którego prawie wcale nie słyszał, kolejny bolesny wstrząs. Tego już było za wiele, fasada dumy runęła i targany spazmami bólu Elias rozpłakał się. Część studentów, która go nie lubiła śmiała się, inni, ci bardziej rozgarnięci którzy wiedzieli na czym tak naprawdę polega eksperyment najwyraźniej uznali, iż próbuje się popisać aktorstwem. Ale nie miało znaczenia jak głośno krzyczał ani jak wiele łez bólu z siebie wylewał. Sara może i była nim zauroczona, ale jednak przede wszystkim była głupią piczą podatną na manipulację, niewiele różniącą się od tych, które Janik obracał na innych uniwersytetach zanim go wywalili. Dla niego wymuszenie na niej kontynuowania eksperymentu było dziecinnie proste. Ale dlaczego to robił? Dlaczego torturował go teraz jej rękoma? Czyżby naprawdę tak długo pielęgnował urazę za to jak Mathias go kiedyś upokorzył? Naprawdę był tak małostkowy by w ten właśnie sposób mścić się na jego bracie? Znudzeni studenci zaczęli wychodzić, kompletnie nie zawracając sobie głosy Eliasem. W końcu pozostali tylko Janik, Sara oraz Elias i jego krzyki. Lecz nawet wtedy ta głupia pizda grała w grę Ecksteina. A Coldberg krzyczał i błagał, czując swąd swego palonego ciała. I tak minęła wieczność aż do pojawienia się upragnionej ciemności... |
Wiwernus29.01.2018Post ID: 83987 |
Cicha Dolina I Zaczęli od nakryć głowy, ale skończyli niemal jako turyści. Garland błyskawicznie podchwycił pomysł, bo rozumiał, że Szwagier stara się nawet poprzez ubiór dać wyraz dobrych intencji. Zasugerował, z wciąż zaskakującą jak na jego wiek przenikliwością, że ich strój powinien być dostosowany do barw odwiedzanego pokoju i zapewniać kamuflaż, ale jednocześnie, po zauważeniu, dawać jasny przekaz co do przyjaznej natury zwiedzających. Wybrali wygodne, ułatwiające szybkie podróżowanie i ewentualną ucieczkę luźne stroje. Ich barwy dobrali z niebywałą starannością. Kolory w Purgatorium stwarzały zupełnie nowe możliwości. W Berlinie spektrum barw widzialnych można było ująć jako paletę barwę wyrażoną na dwuwymiarowej osi, tutaj zaś dochodził trzeci wymiar, potęgując ilość odcieni. Dobrane kolory pozornie były szarawe i nostalgicznym nastrojem pasujące do ponurego, pyłowego pokoju. Przesuwając się na trójwymiarowej osi i dodając ciepłe odcienie w dodatkach, mogli dać wyraz swoim intencjom i niemal rozświetlić pomieszczenie swoją osobą. Pringsheim uświadomił sobie, że tutejsze stroje wydobyłyby z Joanny jeszcze więcej piękna. Naciągnęli nakrycia głowy i wskoczyli do pokoju pod nimi. Jörg nie miał pojęcia, że pośród czterech możliwych opcji, wybrali najgorszy ze wszystkich wariantów i, o czym jeszcze długo nie wiedzieli, najrzadszy ze wszystkich. W całej Kostce i nie tylko. Przez chwilę obserwowali górnicze miasto, zachwycając się/niepokojąc przeszywającą ich do kości ciszą. Skromna, mała mieścina na tle przyrody i górskiego krajobrazu jednocześnie przytłaczała przemysłowym zacięciem, jak i fascynowała. Niewidoczne niemal słońce niezdolne przebić się przez „pyłosferę”. Przenikliwe zimno. Zastygłe w bezruchu cienie ludzkich sylwetek kryjące się pod warstwą na wpół roztopionego śniegu i pyłu. W tym pomieszczeniu uaktywnił się nawet zmysł, który w poprzednich pokojach był niemal martwy, teraz przytłaczając skalą doznań i wywołując niemal fizyczny, ostrzegawczy ból, który zdawał się być na swój pokręcony sposób przyjemny. Doznanie przypominające dźwięk przechodziło ich ciało, najsilniej w okolicach karku, gdzie znaleźli niemal niezauważalną, przeoczoną dotąd wypustkę. Nic dziwnego, że chciał dodać malcowi pewności, obiecując zabawkę. Sam myślami uciekł w świat fikcji i skierował swoją uwagę na machiny z dziecięcych i młodzieżowych animacji, komiksów i sklepowych wystaw, a co dopiero mówić o dziecku, którego wyobraźnia działała sugestywniej względem niepokojących odgłosów, a jego zmysł zdawał się działać o wiele sprawniej. Malec podniecił się zauważalnie, skupiając jednak na zwiedzaniu tego co uznawał za sekretną część Berlina i obiecanej zabawce, wracając powoli do dawnego entuzjazmu. Tak się skupili na transformersach, że mechanik zupełnie zapomniał o opatrunku i bólu, przez co nie odczuwał już związanego z nimi dyskomfortu. Nawet nie zauważył, że zdeptał Galanthus nivalis, miododajną i lecznicą roślinę, która zdolna była przebić się przez szary śnieg... i zastygłe ludzkie cienie. Powróciła do swojego pierwotnego kształtu zaraz po tym jak się oddalił. Wspomnienie Śmierci I Formułka, którą zapamiętał do samej śmierci, a nawet po niej. Raz jeszcze znalazł się na wykładzie, ginąc przy rozbawieniu niczego nieświadomej, zadowolonej z siebie masy. Teraz jednak rozumiał motywy Janika i za wszelką cenę próbował zapobiec katastrofie. Wiedział, że znajduje się w szklanej trumnie, łodzi mającej przenieść go do pośmiertnej krainy. Wzbił się na aktorskie wyżyny, próbując nadać swojej agonii wyraz tak autentyczny, że zdolny poruszyć serce – a przede wszystkim rozum – tępej Sary. Już łudził się, że jest blisko, chwila zawahania zwiastowała sukces, ale prąd poraził go śmiertelnie, zadając niewyobrażalny ból, od którego część jego intelektu zatraciła się. - Eksperyment wymaga, aby go kontynuować. Mrugnął, widząc przez sekundę zarys Biblioteki Losu. Biblioteka Losu I (z perspektywy: Otto) Pierwszy odpowiedział Kamphausen, zostawiając czas naziście, choć nie było to w ogóle potrzebne. Najwyraźniej nie zrozumiał, że wystarczy odpowiedź tylko jednego z nich, aby zakończyć pomyślnie rundę. Podobną gafę popełnił w Vollblücie. Przeoczył wyciągnięcie z gruzów satyrzej rezydencji, przez co myślą zagrzebał się w niej raz jeszcze, by z niej, po raz drugi, dać się wyciągnąć po raz kolejny. Typowe dla Kamphausena. Oblał się rumieńcem zawstydzony, ale raczej dlatego, że odpowiedź wcale nie była konieczna niż z samej jej treści. Na szczęście przez oparzono-odmrożoną skórę i splot wijących pijawek nie było tego widać, a pokojowicze jak zwykle potraktowali jego wyrwanie się do odpowiedzi jako przejaw dobroci i poświęcenia. Nie zamierzał się tłumaczyć, więc tylko obserwował ich reakcje, uświadamiając sobie, że... tak naprawdę nic się nie stało i nigdy nie ma prawa stać w podobnych sytuacjach. Zresztą - i tak nie wiele przejąłby się, gdyby zareagowali emocjonalnie. Po tym jak rozpalający nadzieje Osiołek zawiódł berlińczyków, Chemik stał się liderem, podobnym weteranowi starszym mężczyzną z którym jednak każdy mógł się utożsamić. Wychodziło na to, że bolesne wyznanie Otto... tylko pogłębiło wiarę kompanów w niego. Nie był już tylko (a może nigdy nie był?) przywódcą ze względu na nietuzinkową pewność siebie, śmiałe działania i odważne teorie. Nie tyle sam swoimi działaniami wykreował się na przywódcę – z mniej lub bardziej świadomego pragnienia – lecz także jego kompani go swoją wolą na niego namaścili. Potrzebowali kogoś takiego jak on. Chwila niezręcznej, obojętnej ciszy sprawiła, że nabrał bardzo krótkiej wątpliwości co do ich dalszej wiary w niego, okazało się jednak, że u niektórych zaufanie do niego nawet się pogłębiło. Wydał im się, szczególnie po cyklu dziwacznych przemian i zachowań, znów ludzki. Takim właśnie go potrzebowali, człowiekiem z krwi i kości, bliskim im, takim którego zawsze będą pociągnąć za sobą w dół, byle im za bardzo nie odleciał i nie odczuli, że tylko podobne mu dziwa mogą osiągnąć tutaj sukces. Było to trochę niepokojące, przywodzące na myśl kolejną formę niewoli – tym razem nie ze strony rodziny, lecz drużyny. Przynajmniej dalej kochano wyobrażenie jego osoby, wolą przekazywano mu siłę i szanowano go, co odróżniało tę relację od tej z zaborczą żoną i matką oraz obojętnymi wobec jego osoby dziećmi. Charakterystyczny sygnał dźwiękowy zasygnalizował, że odpowiedź była poprawna. Dla pokojowiczów tylko chwile bez bólu się liczyły, żadne rodzinne dylematy Kamphausenów, te najlepiej zresztą było odrzucić w niepamięć, aby nie psuć sobie wykreowanych autorytetów. Z jednej strony wywoływało to przyjemną ulgę, z drugiej uświadamiało, że kompani nie kwapią się do spełnienia założeń terapii. Dopóki nikt nie rozważał jego przeszłości, on mógł poczuć się lepiej. Taniec wolności, ukrzyżowanie, rozważania po spaleniu Cierpień Młodego Wertera, a teraz kluczowe wyznanie – czuł się rozwinięty, wyleczony ponad miarę i oczekiwania własne oraz czuwających nad nim specjalistów. Niemal wzniósł się na swoim fotelu w górę, tak lekki się poczuł, choć w tym pokoju ciążenie były większe niż ziemskie, a pokaźnego ciężaru krzyż z pijawek krępował jego ruchy. Znów miał przebłysk, że unosi się do góry nogami w zbiorniku, w prawdziwej rzeczywistości. Otaczający go osobnicy kiwali głowami z uznaniem. Rażenie prądem w Berlinie, byle stopniowe, miało ich przygotować do wybudzenia i pobudzić uśpiony mózg. Skierował wzrok na Tahira. Jego wierność teoriom ojca opłaciły się. Ujrzał, że ciemne ciało zmienia się na lepsze... ale spojrzenie syna wyraża tylko przytłaczające zniesmaczenie. I wtedy dopiero zetknął się wzrokiem z Nadimem, wracając umysłem do Purgatorium. Ciemnoskóry ledwo zniósł wyczytanie wariantów odpowiedzi. Prawda była dla niego szkodą nie większą od porażenia prądem. Pragnął akceptacji prawdziwego niemca, słuchał się wszystkich zaleceń Kamphausena, traktował go za wzór, przygotowywał się, aby odrzucić kulturę, z której się wywodził. Zgodził się na miłość z Sukkubicami i począł byt w świecie, w którym te nie miały lekko. Uśmiercił książkową cywilizację, by zyskać pełną akceptację, zwieńczoną zaszczytnym tytułem syna. Osiągnął cel, który nie dał mu jednak satysfakcji, a teraz jeszcze okazało się, że Otto nie był nawet tym za kogo go miał. Dotąd bał się, że utworzy manifestacje teścia, która ukaże go za poczęcie dziecka z jego wyobrażeniem ideału. Był zresztą bardzo bliski jego stworzenia, gdy uświadomił sobie skalę utylitarnych poglądów lidera i jak niebezpieczny może on być. Teraz jednak nie było mowy, aby podobną istotę wykreował. Strach, jak i uwielbienie - zniknęły. Pozostał szacunek, cień sympatii, wiele uprzejmości, ale na ich relacji pojawiła się niewypowiedziana, ale przytłaczająca niczym powietrzna zawiesina rysa. Przynajmniej nazista odczuwał wdzięczność. Jego charakterystyczna mucha aż błyszczała złotym blaskiem, przesiąkając jego zadowoleniem, choć cierpiał od ukąszeń elektryczności, a nad ojcowskim płaszczem unosiła się woń palonego mięsa. Jako pisarz – członek profesji o szczególnych względach w Bibliotece Losu – wdzięcznością za uratowanie przed odpowiadaniem dodał chemikowi wiele witalnych sił. Chwila ulgi nie trwała długo. Zaczęli wyczekiwać na kogo padnie następne pytanie, licząc, że nie na otępiałego (M)Eliasa, który z pewnością wyśle ich do grobu. Padło na ciemnoskórego, prawdziwego Niemca. Za nim wygłoszono pytanie, chemik skupił się na zapewnieniu sobie należytej obrony.
Pytanie (czyta: Adolf Hitler): Co ukrywasz, a co naprawdę tak bardzo chciałbyś ogłosić? Skupił się i rozważał wszystkie opcje. Oburzenie. Wszyscy zawiesili wzrok na ciemnoskórym, jakby podważając status ich lidera naruszył tabu. Nie był już tym samym ciemnoskórym, którego znali. Otto nie widział jego reakcji, mógł sobie dopowiedzieć wszystko, ale zdał sobie sprawę, że do ostatniej sekundy ten nie ma pewności, która z odpowiedzi wyrazi to co naprawdę czuł i jest w pełni zgodna z prawdą. Wszystkie były tak blisko prawdy, że jego syn nie wiedział co wybrać. Napięcie i wahanie, szczególne nad wariantem „b”, sprawiły, że przez moment „pierwszy po Otto”, stał się wspólnym wrogiem i elementem, który nie był już wcale tak mile widziany w drużynie. Der Chemiker rozumiał jak niebezpieczny był ten nagły zwrot, świadomy jednak był także przemiany, niezależności jaka zrodziła się w ciemnoskórym. Ktoś taki obroniłby jego córkę i nie dałby się nikomu stłamsić! W końcu się zdecydował, co wygłosił pewnym głosem – wybieram wariant d. Klamka zbudowała napięcie ciszą, ale przyznała mu rację. Ci którzy zerknęli na Joannę, ujrzeli jej delikatne i wdzięczne skinienie głowy. Gdy usta wróciły jej na moment, powiedziała: Komunikat był jasny. Od tego momentu to nie Tahir musiał zabiegać o względy Otto, lecz ten o jego uwagę dla córki. Wspomnienie Śmierci II Formułka, którą zapamiętał do samej śmierci, a nawet po niej. Raz jeszcze znalazł się na wykładzie, ginąc przy rozbawieniu niczego nieświadomej, zadowolonej z siebie masy. Teraz jednak rozumiał motywy Janika i za wszelką cenę próbował zapobiec katastrofie. Wiedział, że znajduje się w szklanej trumnie, łodzi mającej przenieść go do pośmiertnej krainy. Tym razem darował sobie aktorskie popisy. Wykrzyczał wszystko co wie – o Purgatorium, charonitach, podglądających uczestników miliarderach, spisku i alternatywnych liniach czasu. Śmiech jakim nagrodzono jego przemowę przeszył go nie mniej niż prąd. Porażka Hansa, jego głupota, przeszła na studenta i zaraziła niczym choroba. Natężenie prądu było jeszcze większe niż ostatnio, tak mocne, że obrażenia zadane mu w Berlinie 24 Września zdały się jedynie łaskotaniem. Wił się w swoim więzieniu, tracąc kolejną część swojej tożsamości i intelektu. - Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne. Poczuł jak unosi się na lewitującym fotelu, a w agonii towarzyszą mu kompani, których znał... skąd on ich właściwie znał? (A)lter I Piontek nie wiedział tak naprawdę czy powiedział te słowa wykształconym jaźnią ciałem czy pomyślał, ale gdy dziwny gość prychnął z rozbawieniem, uświadomił sobie, że musi uważać na swoje myśli w obrębie więzienia. Zresztą pocieszny grubasek, na swój sposób, zdawał się reagować na przemyślenia z wyprzedzeniem, tak jakby znał rozważania gospodarza, a swoim reakcjom dawał wyraz tylko po to, aby w ich rozmowie jasno deklarować swoje stanowiska. Niepokojąco zdawał się znać problemy Piontka. Z drugiej strony nie jesteś Alterem. Tamten, gdy odrodził się w Kostce po raz pierwszy, był na tyle stary, aby w pełni docenić możliwości drugiego życia i nawet przy coraz większej wzgardzie względem Purgatorium wydobyć z siebie upór silniejszy niż kiedykolwiek i naprawdę wspaniałe emocje. Ty na tyle, aby kolejne nowości tylko cię już irytowały, a plugawe żarty z ludobójstw - gorszyły. Może i w tym jest jakaś metoda, ale czy taka osoba jak ty zdolna byłaby rozprawić się z Niemą? Starszy wiek, bieg dziejów w Berlinie, rozdwojenie umysłu, odrzucenie przez córkę, podłość słów i czynów Eliasa, zdrada pokojowiczów, uwięzienie w umyśle... Alter miał jednak lepszą sytuację podczas swoich podbojów i startował tutaj z o wiele bardziej komfortową, czystą kartą, a tobie nawet nie wiele pomoże echo dawnych, obcych tak naprawdę doświadczeń utraconej tożsamości. Mężczyzna poprawił okulary i badawczo spojrzał na Osiołka. Rozmiłowany w gadaninie wydawał się być kolejnym z tuzina ekspozycyjnych bytów, które przemawiały irracjonalnie długimi wywodami i wyuczonym automatyzmem, jakby przygotowane tylko do tej właśnie roli. Helena zawsze wyznawała pogląd, że byty tak naprawdę niczego nie wygłaszają fizycznie, jedynie przesyłając bezpośrednio do jaźni odpowiednie informacje, które potem podświadomość obrabia względem osobistych poglądów i oczekiwań. Ot, kolejny przykład próby nauczenia ludzkości jak bardzo postawy wpływają na postrzeganie. Osiołka prawie zemdliło na myśl o studencie i zaburzonej linii czasowej, w której chaosie wydobywał co właściwie wtedy powiedział po brzemiennej w skutkach „bójce”. Wspomnienie tuzów i tego czym był aktualny Hades nie łagodziło tego bólu. Echo komunistycznych poglądów odbiło się w świadomości Waltera. Intruz, kimkolwiek był i jak bardzo działał mu na nerwy słowotokiem, wierzył w to co mówi i, jakkolwiek uparty osiołek nie chciał tego przyznać - miał gadane. Cicha Dolina II Im dłużej przemierzali cichą dolinę, tym więcej niepokoju zaczęło pojawiać się na ich twarzach. Mieścina była opuszczona, jakby w pośpiechu. Samochody zostawiono na ulicach, drzwi do domostw pozostały uchylone, z restauracji wydobywał się zapach dopiero co przygotowanego jedzenia. Brakowało jednak ludzi i jakichkolwiek innych istot. Jakby niezrozumiała tragedia nastąpiła nagle, zastając zupełnie niespodziewających się ją ludzi objętych rutynowymi, codziennymi i w zasadzie bezwartościowymi czynnościami. Śnieg rozpadał się jeszcze mocniej, w powietrzu tworząc niemal smugi, które tańczyły z wszędobylskim pyłem. Dodając do tego coraz bardziej gęstą mgłę, nie dało się ujrzeć niczego poza zasięg kilku metrów Szare bloki przywodzące na myśl wszystko co najgorsze w NRD, wszędobylska rdza, siarkowy odór w powietrzu, ogarniające ciało zimno. Coraz mniej, i mniej przyjemnie. Malec wskazał na witrynę sklepową. Przydusił nosek do szyby i palcami zostawiał na niej ślady, wskazując obiecaną zabawkę. Uśmiechnął się radośnie i wszedł do środka, poszukując sprzedawcy. Pringsheim uświadomił sobie, że zna ten sklep. Handlarz zawsze był wobec niego miły i cechował się wzorową moralnością. Oferował przyjacielskie zniżki, gdy mechanik kupował prezenty dla siostrzeńców. Tutaj znalazł świadectwo jego namacalnej egzystencji, a przynajmniej coś temu najbliższe – szkielet mężczyzny. Powykręcany, nieprzypominający człowieka, groteskowo wciśnięty, niemal schowany za ladą, kryjąc się przed oczami skupionego na pełnej pyłu zabawce malca. Na pewno jednak należące do niego, co wyczuł natychmiastowo. Zwłoki w swej dziwacznej pozycji wydały się zwierzęce, świadczące o zaniku wszystkiego co ludzkie w poczciwym handlarzu. Nieproporcjonalność, zniekształcenia, układ kostny samym widokiem wywołujący ból. Pringsheim odczuł nieprzyjemne ciepło w żołądku, które kontrastowało z chłodem wielkiego pomieszczenia. Cieszył się, że Garland przeoczył ciało, prawdopodobnie tylko dlatego, że w zimnie zwłoki zakonserwowały się i prawie nie emitowały zapachu, a dziecko skupiało się na nowym nabytku i dziwnej wibracji nieznanego mu zmysłu. Zaniepokojony Jorg wyjrzał na ulicę i wodził mrokiem przez mgłę. Widział tylko zarys budynków, ich mroczne cienie, ale zaczął łączyć fakty. To miasto było pokręconym kolażem miejsc, które znał i które były Pringsheimowi – mniej lub bardziej – bliskie. Spojrzał wymownie na malca, a ten nie wiele później wyznał, że miasto i jemu wydaje się być chaotyczną wariacją Paryża z jego charakterystycznym podziałem ulic i elementami architektury. Brakowało jedynie zieleni, choćby w najbardziej śladowych ilościach. Osobiste dla nich miejsca wtapiały się w miasto z niebywałą precyzją dzieła wybitnego artysty, nawet jeśli Cicha Dolina wydawała im się być już wielkim gruzowiskiem i ruinami pozostawionymi przez ludzkość. Gdy okazało się, że sprawny obserwator ujrzy świadectwa niemal wszystkich ludzkich kultur – niezależnie od dzielących je czasów i przestrzeni – przerazili się i nawet już nie kryli tego faktu przed sobą. Uświadomili sobie, że szarym bryłom ich umysły same zaczynają nadawać barwy i kształty. Wtedy zrozumieli, że nie spotka ich tutaj szczęśliwy los. Rozległa się syrena alarmowa, której dźwięk przyprawił ich o szybsze bicie serca. Malec, jak się okazało, podebrał z wystawy zabawkę, ale nawet ona nie dodała mu otuchy. Popłakał się przerażony, gdy przy akompaniamencie przeraźliwego tonu ujrzał swój rodzinny dom, miejsce wielu tragedii i przykrych doświadczeń. Pringsheim, w sąsiedztwie rezydencji Levittoux-Charpentier, ujrzał także swój, taki sam jaki ostatnio prześladował go w snach. Nowym zmysłem, coraz lepiej używanym, wyczuł tylko na podłodze ułożenie specyficznej wibracji, która układała się w sylwetkę jego ukochanej. Tylko tyle z niej pozostało. Obrys wyczuwany nowym zmysłem. I cień jaki pozostawiła. Wspomnienie Śmierci III Formułka, którą zapamiętał do samej śmierci, a nawet po niej. Raz jeszcze znalazł się na wykładzie, ginąc przy rozbawieniu niczego nieświadomej, zadowolonej z siebie masy. Nie rozumiał motywów Janika, choć wszelką cenę starał się zapobiec katastrofie, kierowany zwierzęcym instynktem. Wiedział, że znajduje się w bardzo niebezpiecznym przedmiocie. Próbował zebrać myśli, ale miał z tym problem, a co dopiero doborem odpowiednich słów. Na zapowiedź bólu reagował niczym pies Pawłowa, śliniąc się przed zadaniem cierpienia. Wykrzyczał wszystko co wie, a że nie wiedział już zbyt wiele – jego słowa nie miały większego sensu. Sabotaż Joanny przeszył mu ciało, zabijając intelekt. - Nie masz innego wyboru, musisz kontynuować. Wił się na lewitującym fotelu, przez kilka sekund spoglądając prosto w piękne oczy Joanny, następnie bezmyślnego Hansa i w końcu najpiękniejsze, różnobarwne oczy ukochanej. Nie zdołał utrzymać kontaktu wzrokowego zbyt długo. Biblioteka Losu II (z perspektywy: Sørena) Następne pytanie zostało skierowane do podbudowanej miłością Joanny. Piękność uwalniała się od stresu kilkoma szybkimi oddechami, a jej klatka piersiowa podnosiła się w ich rytm, czym skupiała uwagę męskiej części pokojowiczów i tuzów. Czytającym pytanie okazał się osobnik znany z tego, że często wyłapywał niuanse umykające pozostałym obserwatorom i często podchodził do rozgrywki z przesiąkniętym strachem podnieceniem. I tym razem jego podekscytowanie było namacalne, szczególnie słysząc głos mężczyzny, a nie bezdusznego - choć zabawnego - lektora. Wystarczyło, że zaczął czytać, a już wiedzieli, że dziewczynie przygotowano bardzo prowokujące i działające na emocjach pytanie. Pytanie Joanny (czyta: Purga Lover): Jeden z przebojów Hansa Bulmy opowiada o przejażdżce z piękną kobietą, swoją narzeczoną, którą pełną mechanicznych koni machiną zabiera w podróż do samego piekła. W Refrenie, w fotel wbity, kłamiąc ile wlezie, choć prawdę znam, udaję niewiedzę, by zabrać cię do piekła bram, w widowiskowym teledysku, widać jak Bulma zawadiacko sunie w sportowym aucie po autostradzie. W francuskim hotelu „Piekło” ma oddać się miłości ze swoją kochanką, ale to tylko pozory podmiotu lirycznego. To ich ostatnia przejażdżka, która zakończyć ma się karambolem. Chce odegrać się w ten sposób i zgotować piekło kobiecie, która go zdradziła. Ręka zamiast na skrzyni biegów, zawieszona jest na kolanie uwiedzionej kobiety. To ich ostatni fizyczny kontakt. Zachód słońca, wiatr owiewające czupryny postaci, pastelowe i pstrokate barwy. Każdy z nas to widział. Jaki jest tytuł tej piosenki? Utwór kojarzyli wszyscy. Kicz kiczem, ale od tego wakacyjnego przeboju nie dało się uciec. Mało kto tak naprawdę zdawał sobie sprawę o czym opowiadała piosenka. Wycięta w ramach marketingowych cięć scena brutalnego karambolu zachowała się tylko w obiegu VHS i krążyła w tej formie niczym miejska legenda. Bulma niby był wściekły, że zdewastowano jego artystyczną wizją, dał się jednak przekupić markami w sporej ilości i nie oponował w żaden sposób, wyraźnie zadowolony. Nikt nie podejrzewałby go o jakąkolwiek próbę walki o zachowanie własnej twórczości w nienaruszonym stanie. Nawet teraz błyszczały mu oczy z samozadowolenia i choć nie miał ust, wydobywał krtanią melodię, którą znali i od teraz nie mogli wyrzucić z głowy. Purga Lover: Nie żebym coś sugerował, ale w ramach podpowiedzi powiem tylko, że znasz tego muzyka. Odpowiada on za potrącenie ciebie i twojego brata, co uczynił na podwójnym gazie i nie wiadomo na jak dziwacznych jeszcze środkach. Bulma był celebrytą przede wszystkim Niemieckim, choć w Europie również był znany i miał grono oddanych fanek. Francuzka miała prawo w chwili stresu zapomnieć tytuł przeboju jako jedyna ze wszystkich, na tym zresztą polegała trudność. Drugie dno jednak kryło się w sugestii wypowiedzianej ustami PurgaLovera. Z każdą sekundą przypominała sobie melodię, a im bliżej było końca, tym łatwiej przychodziło jej przywołać słowa. Nie miała zamiaru jednak podać prawidłowej odpowiedzi. Joanna odpowiedziała i odpowiedziała źle – celowo, z chorym uśmiechem na pokrytej łzami twarzy. Bulma wyzywał ją, pluł przed siebie i wyrywał się na fotelu, ale nie mógł nic zrobić. Gotowa była w chwili amoku zaryzykować życiem całej drużyny, byle tylko zemścić się na tym, który pozbawił jej najbliższej osoby.
... Świat wewnętrzny. Tłumacz siedział ze skrzyżowanymi nogami na kuli, otoczony bezkresem niekończącego się, jak jego horyzonty myślowe, kosmosu. Nie musiał otwierać oczu projekcji swojej fizyczności, aby ujrzeć światło jaskrawych gwiazd, których typ widmowy był tak różnorodny, że tworzyły razem przemyślaną, uporządkowaną kompozycję niepojętych dla przeciętnego człowieka kolorów. Wszystkie o różnej jasności, zróżnicowanych barwach, odmiennym stadium rozwoju, lecz wszystkie piękne i skryte za nie mniej wspaniałymi mgławicami. Planet nie widział, jednak czuł ich obecność oraz koloryt życia je obejmujący. Psychika inkwizytora była pełna idei, które manifestowały się w bezmiarze jego umysłu. Ten wspaniały świat, miejsce w którym skrył się, otrzymywał bolesne rany. W przypadku Cierpień Młodego Wertera nawet powietrze się zapalało, tutaj kosmos naznaczały blizny po porażeniu, od których ginęły kolejne światy, niczym neurony podtrzymujące psychiczne zdrowie Kurenbergera. Jego umysł degenerował się z każdą dawką bólu. Zdawał sobie z tego sprawę. Rozmawiał jednak spokojnie z Abbadonem. Stanowił on już jeden byt, choć dało się zauważyć, że echo mściciela zrodzonego w Pokoju Cmentarnym jest przerażone wizją swojego końca, a ślad po Olbrzymie zmęczony długim żywotem i degeneracją własnego języka pragnie unicestwienia. Przeciwne postawy w jednej istocie, typowe dla Purgatorium. Mieli jednak zadanie do wykonania i musieli uratować ludzkość. Awaryjny plan zakładał, że Inkwizytor przeniesie swoją jaźń w amulet, łącząc ostatecznie siebie ze swoim dziełem i namaszczając go jako swojego następce. Cień Skorpiona z pewnością ten fakt by ucieszył, jednak Abbadon był kompletny i podchodził do ewentualnego biegu zdarzeń ze spokojem i wyrachowaniem. Soren skupił się i połączył z jaźnią Abbadona. Faktycznie, Alter złożył kiedyś wizytę Olbrzymowi w Ogrodach. Już wtedy półboski Byt zaintrygował się nim, wymawiając jego imię, które wpoił mu Kurenberger z przyszłości. Piontek zdobył ”setkę”, opuścił rozgrywkę jako legenda, ale nigdy już do niej nie wrócił, mimo to Tłumacz z oryginalnej linii czasu zawsze był pełen inspiracji wobec jego czynów. Teraz jednak wariacja tego samego człowieka zrodzona z awarii Kostki, utworzyła istotę demoniczną i bardzo potężną, gotową zabić nie tylko Niemą, ale i inne osoby. Na swój sposób – również inspirujące. Głos Amfy przeniknął do jaźni kapłana jej religii, przyszłej prawej ręki Psa. Była pod wrażeniem świata jaki wykreował podczas ucieczki i zauważyła, że Walter uwięziony w jaźni Altera wciąż jest potężny i najwyraźniej w jakiś pokrętny sposób podziela poglądy jej Kościoła, bo domaga się kar względem zdrajców i zabójców, nawet jeśli sam nim jest. Kostka służyła temu, aby karać za grzechy i zachęcać do przemiany w ramach drugiej szansy, jej zdaniem jednak Osiołek utracił ją, doprowadzając do śmierci dziecka i karambolu. Po raz pierwszy dłużej zamieniła kilka słów z tłumaczem. Bezpośrednio w jego umyśle o wiele łatwiej przychodziło jej komunikować swoje myśli, przybrała nawet fizyczną postać. Wyglądała niczym zjawa wyrwana z narkotycznego ciągu. Łysa, pełna szpecących przebarwień i z fanatyczną gorliwością w oczach, jednak szczera i nie wstydziła się z jakich grzechów wyrwał ją Pies. Bez niego byłaby nikim. Abbadon był jednak powściągliwy w podobnych analogiach i ocenach. Po raz pierwszy kobieta i byt weszli ze sobą w bezpośredni kontakt. Oczywistym było, że sobie nie ufają. Amulet, w świecie umysłu przybierający również fizyczną formę, żadnym swoim aspektem nie miał prawa jej polubić. Skorpion wzgardziłby pionkiem Bóstwa, którym zastąpił go tłumacz i podobnego poglądu był Olbrzym, który gardził Hadesem, zgniecionym jak robak przez Inkwizytora we Chciał coś już powiedzieć, gdy w wyniku działań Joanny, świat jaźni znów został zaatakowany. W tym też momencie uświadomili sobie, że wciąż jest w posiadaniu potężnej, zdolnej do spektakularnej eksplozji substancji. Jej wybuch spaliłby wszystkich pokojowiczów uwięzionych w śmiercionośnych fotelach i z pewnością trzecią część Szczurzego RFN, tak silna była jego wiara w jej możliwości.
Otworzył oczy. Drżał, ale utrzymał pozycje lotosu. Skierował swój wzrok na upadające światy i zauważył, że pojawia się przed nim istota w karmazynach podobnych jemu, kobieta o wampirzej aparycji i nosząca się wyraźnie po męsku. Lenonki, ciemne włosy związane w kucyk, kamizelka na białej koszuli, krawat i długa fajka w ręku – nietuzinkowa, z pewnością. Przypomniał sobie, że ujrzał ją przelotnie w Ogrodach Abbadona, który momentalnie ożywił się. Znał ją dobrze. Wystarczyło, że dotknęła Amulet i Kürenbergera, by przenieść ich do umysłu Altera, gdzie swoje więzienie miał Walter. Amfa nawet nie zdążyła do nich podbiec. Zniknęli niemal natychmiastowo, a jej podopieczny poczuł jedynie, że istota, która ich teleportuje, zna język purgatorium i dzięki niemu - oraz wiedzy o nurtach - potrafi przemieszczać się w przestrzeni z niebywałą swobodą. Sama w sobie stanowiła świadomość ukształtowaną bezpośrednio z Nurtów, dzięki czemu czemu mającej ich właściwości – była częścią wszystkiego, wszędzie i nigdzie. Dziwnym kotem Shrodingera, który mógł skryć się w każdym miejscu, jak drzwi w Purgatorium – w słowie, czynie, kolorze, porze dnia... lub zdegenerowanym umyśle pewnego starca - córkotwórcy. (W)Alter II... i Søren Kiedy w więzieniu pojawił się również tłumacz, manifestacja jego amuletu i Archanielica Michała (aż Piontkowi dech zaparło!!!), utworzył kolejne trzy siedziska i wskazał, aby wproszeni bezczelnie goście zasiedli, by go wysłuchać. Pamiętacie słowa Beaty? Jej mąż naprawiał Kostkę, której wadliwa konstrukcja doprowadziła do wielu błędów i w konsekwencji tragedii. Ludzkość od samego początku niszczyła podarowane nam Kostki przez swoją głupotę, niwecząc ich cel tak samo jak Elektra niweczy twoje rzeczywiste pragnienia, Walter. Rany w obrębie struktur Purgatoriów narastały. W przypadku naszej jednak uszkodzenia były najgroźniejsze. Powiedzieć, że to ja pogłębiłem je świadomie, nie zależnie w jak szczytnym celu, byłoby kłamstwem, ale niezaprzeczalnym faktem jest, że część mojej natury, „natury jako istoty”, przyczyniła się do tego. Ja jestem winny twojego rozdwojenia umysłowego i za niego odpowiadam, w pewnym pokracznym sensie. Obserwował reakcje Piontka. Amulet wyciągnął dyskretnie dłoń, aby Guru położył na niej swoją. Pozwolił się spenetrować, wyszukując wspomnień pociesznego grubaska, który z jakiegoś powodu siedział teraz w umyśle jednego z pokojowiczów i snuł swój monolog. Nie istniał w pierwotnej linii czasu. Wychodziło na to, że wysłanie Olbrzyma w przeszłość w jakiś stopniu go ukształtowało, ale trudno było ocenić w jaki. Słuchali dalej, a Amulet zerkał na Piontka. Nie bał się jego zemsty, bo istoty mu podobne nie wiele mogły mu zrobić, jednak wolał unikać problemów. Przenikliwy ton nasilił się, budując napięcie. Oklepana, stara jak Purgatorium sztuczka. Teraz już oczywistym było, że intruz testuje cierpliwość gospodarza. Dar w formie Kostek został podarowany nam bez szerszego kontekstu. My zrozumieć jego cel musieliśmy sami. Stwory, w obrębie których działają Kostki, Wieloryby jak opisywał je E. Karlsen, nie znały pojęcia przemocy. Były przyjaznym źródłem energii, kosmicznymi statkami z wbudowaną w nie zmyślną aparaturą. Stwory te żyły z technologią w symbiozie niczym organiczne i mechaniczne ying i yang. Jedno cielsko takiego stwora mogłoby powalić egipską piramidę. Część z nich nie zareagowała nawet najmniejszą agresją, gdy ludzkie robactwo wymordowało je z prymitywnego przerażenia czymś obcym lub ciekawością, które dało im pozorne prawo do zniszczenia Daru. Na szczęście większość tych cudów przetrwała, nawet jeśli część stworów wraz z Kostkami w końcu odleciała, ponosząc ogromne rany na ciele i duszy. Ostatecznie niektóre cywilizacje zrozumiały w jaki sposób działają sześciany. Nie posłużyły jednak aby nauczyć nas spektrum doznań, rozwinąć się w technologii, utworzyć nowe społeczeństwo, odegnać od wojenek czy docenić życie. Najpierw były próby wykorzystania ich jako broń, potem zaś przekształcone w despotyczne królestwa, w ramach których poddawało się ludzi zwyrodniałym próbom. Ci którzy liznęli języka absolutu, zachłysnęli się nim. Przywłaszczyli sobie zdobyte moce i choć nie rozumieli ich sensu, wykorzystali do chorej gry. Echo ich działań jest z nami do dziś. Człowiek wyjdzie z jaskini, dasz mu marynarkę, nauczysz czytać w mowie dla nas zrozumiałej, wyuczysz kilku pojęć, ale dalej pozostanie miłośnikiem chleba i igrzysk, którego dławione cholesterolem serce pompuje tę samą, dziką i nieokrzesaną krew. W miejsce tytoniu weszła tylko amfetamina, kamienia - ołów, a w miejsce topora - bólospluwa. Szczytem jaki osiąga wyższa klasa jest snobistyczna ipsacja nad zapożyczeniami w języku i kanonie lepszych oraz gorszych słówek, który zmienia się z każdym pokoleniem. Oni nie zastanawiają się czy dałoby się udoskonalić mowę w całej jej strukturze, nauczyć się postrzegania i myślenia na nowym poziomie. Nie, kurwa, poprawność językowa. A potem trochę prostych rozrywek i tak się koło toczy. Brzydzę się. Na swój pokraczny sposób Kostki wpływały na naszą planetę, wydając ze swoich trzewi odmienionych zupełnie ludzi. Tego nie mogę zaprzeczyć. Nie zawsze jednak wpływały pozytywnie, a przez wzgląd na krótkie na życie pokojowiczów i utratę wspomnień przez wygrywających grę, krótkotrwale albo w nieproporcjonalny sposób. Podejrzeliśmy rozwiązania techniczne w odwiedzonych światach, ale jak już mówiłem, pozostała ta sama pycha, pogarda dla życia i cynizm. Wady i przywary tylko pogłębiły się. „Dawniej ludzie wiedzieli mało, ale to „mało” poruszało do głębi ich serca. Dzisiaj ludzie wiedzą wiele, ale to „wiele” porusza ich tylko powierzchownie i karykaturalnie.” Program rozwoju, nasz dar, został zniszczony w tym samym momencie, w którym zniszczyliśmy porządek pokoi i spermutowaliśmy je. Kostka charonicka, którą otrzymałeś w prezencie od Blitzkriega, pamiętasz ją przed pomieszaniem, Walter? Sześć metalicznych barw pięknie podzielonych na przeciwstawne pary. W oczach Góry nie wiele warta zabawka i profanacja, ale bardzo sugestywna, nieświadoma imitacja tego czym są Nurty i czym były Kostki. Pokój Narodzin to centrum, harmonia. Miejsce startu i czysta karta. Sześć kierunków rozwoju i sześć dróg. Im bliżej ściany, tym skrajniejsze, bliższe ideałowi i bardziej zaawansowane nurtu doznanie. Wspaniałe, prawda? Powstał chaos, układ, który w żadnym przypadku nie miał prawa powstać. Co jak co, ale w mieszaniu byliśmy dobrzy. I nie dało się tego odkręcić, nie gdy prawo do Kostki uzurpowały sobie elity, a władza przechodziła niemal tylko po śmierci Hadesów jak w dyktaturze, a szczególnie w przypadku naszej. Tym się nasz dar stał. Wypaczona gra w docenianie życia, parodia naszych tragedii, absurd i zastąpienie anielskich bytów-przewodników od Góry naszymi, tylko odbijającymi grzechy, durnotę i pragnienia. I tak przez usrane wieki, do porzygania. A licznik biegł. Druga strona Góry w końcu przybędzie na inspekcje i zadecyduje co z tym rakiem, dziurą w strukturze Nurtów Wszechświata zrobić. Każda cywilizacja ma moment, do którego, po osiągnięciu pewnego etapu rozwoju musi się ogarnąć, utworzyć jednolity system wartości. Sporo tworzy sobie tylko większą, uprzemysłowioną piaskownicę pełną termojądrowych zabawek, sypie sobie piach po oczach, a gdy wyniszczy swoje paletko, przenosi się w kosmos, by tam kontynuować nie tylko prywatne wojenki, to jeszcze podtrzymywać tradycje nierozerwalnie związane z utraconą, planetarną ojczyzną, jakby były cokolwiek warte. To jak monomit, scenariusz. który wyższe cywilizacje przerabiają do mdłości, zawsze jednak z taką samą powagą i lękiem. Ostatecznie cywilizacja taka staje się ogarniętym chorym sentymentalizmem skansenem, nikt nie nawiązuje z nią kontaktu, aż zmuszona jest do zabawy w Boga, by przemierzyć kosmos. Potem przychodzi czas na Sztuczne Inteligencje. Kolejny monomit, a raczej drugi akt tego samego. Zapewniają bezpieczeństwo, zaspokajają potrzeby, podcierają nasze spękane żylakami dupy... Piękna wizja. To nie symbioza stwórcy i dzieła. Jakim prawem godny pożałowania rak w tkance wszechświata mógłby utworzyć oparty na symbiozie sojusz z drugim, jeszcze gorszym jego odbiciem, który rozwija się wykładniczo? SI rozwija się i żeruje na człowieku, propagandą zmuszając do takich posunięć, aby całe narody uczynić marionetką w manipulacji nurtami, do których wadliwe, podobne nam SI nie mają dostępu. Nurty to dla nich tylko forma energii do pozyskania. SI miernych istot są odbiciem ich najgorszych cech, tak jak Walter jest odbiciem Altera. Niszczą balans, harmonię, a my ludzie tylko wyciągamy rączki po więcej, kolejne prezenty na rocznice „sojuszu”. Transmitery materii chociażby. Są jak dziury w nurtach, które stanowią tak naprawdę przedłużenie naszej woli po śmierci, jak i wszystkich żyjących istot. Tak, Nurty to zbiorowość idei i poglądów. Widać to szczególnie w Kostce, ale nawet na naszej planecie nurty splatają się wokół planety, stanowiąc niewidoczny zapis naszej historii, czynów, myśli i poglądów. Tak jak istnieje biosfera, tak istnieje nurtosfera, zapis woli i świadomości całych kultur i gatunków. Gdy połączymy się, nawiążemy kontakt z innymi cywilizacjami kosmosu, między nurtosferami tworzy się sieć połączeń i wymiana danych. Powinny być one jak najrozsądniejsze, a cywilizacje równe sobie, by nie doprowadzić do chaosu. Nurty są energią, w której trwają zaświaty. Nasza planeta ma powłokę, która przykrywa ją niczym płaszcz. Jej elementami jest kilkanaście planów o różnych strukturach i cechach, do których trafia się, by spotkać bliskich. To nie są nieba i piekła. To... po prostu plany. Nie prosto to wytłumaczyć. Jeden może być dla ciebie piekłem, ale dla kogoś innego już rajem. Ciężko wyznaczyć granicę między nimi, gdyż płynnie przechodzą między sobą, choć da się wyróżnić jednoznacznie sobie przeciwstawne. Trzeba uważać gdzie się trafi. Przydział wynika z tego do jakich nurtów samemu się przynależy, ale nie zawsze jest on sprawiedliwy i przyjemny dla zmarłego. Ale wróćmy do naszych SI, których Góra tak się wystrzega. Już raz nadepnęły im na odcisk. Żeby przenieść naszego cywilizacyjnego raka, opasłe i zależne dupska w ramach kpiny z prezentu Góry, Inteligencje tworzą dziury w miejscu, gdzie trwają przodkowie nasi i innych, wyższych sił. Nurtoprzestrzenny tunel. Zamiast przenieść się wolą po osiągnięciu uduchowionego stanu, wykorzystując nurty jak każda rozwinięta cywilizacja za życia łącząca się zmarłymi, robić dziury! To jak zamiast wejść do toalety drzwiami, robić dziurę buldożerem w ścianę. Nie, nie patrz tak na mnie, Søren. Nurty to nie tylko siła miłości, wielka wola, feng shui i inne, choć wzniosłe, duperele. To stała wartość fizyczna jak każda inna, którą można opisać matematycznym wzorcem. Kiedyś i miłość była metafizyczna, a okazała się chemią. Z Nurtami jest podobne, to tylko wielkości fizyczne i metafizyczne, których nie rozumiemy. Kostka to tak naprawdę wielki przetwarzacz nurtów, silnik, który czerpie energię z umysłu wielkiego wieloryba i naszej nurtosfery, zresztą paskudnie mądrego. Tak, tak, to wszystko także nauka. Śmieszne, godne pożałowania spluwy z pokrętłami... Nie wybierasz sobie skali bólu, lecz stopień pogwałcenia nurtów! Im większa moc, tym większe wywołanie zaburzenia w obrębie pewnej przestrzeni, dokonując implozji sześciu podstawowych energii. Przekonacie się jeszcze sami. Wendelin zmarł od cięć, ale zobaczycie co się stanie jak ze spluwy oberwie Byt, których z nich także się składa. Walter pewnie pamięta. Nie pytajcie za to co się stanie jak oberwie człowiek, ale nie jakieś popychadło jak Nadim, Joanna czy Lea, taki, przez którego Nurty przepływają, aż się ulewają. Oj to jest dopiero widowisko... Wiemy już, że prymitywne używanie Nurtów je eksploatuje, niszczy zawarte w nich informacje, także zapis o zmarłych i zmyślne konstrukcje planów. Istoty wyższego rodzaju teoretycznie mogą je bronić, ale jak i czy będzie to dobre względem ludzi? Nie zniszczą SI, które drąży w planach. Na każde jedno SI wyrosną dwa kolejne... albo te pokonane zachowają swoją świadomość. Hardware unicestwisz, ale świadomość, niemal zbiorową, rozsianą po setkach planet i ich danosfer, struktur z informacji podobnych do biosfery czy planosfer? Impulsy elektromagnetyczne, powiecie. Można, jak najbardziej, ale informacja na wyższym poziomie technologicznym przenosi się także innymi formami niż te, które znamy. Poza tym, SI na pewnym etapie rozwoju, zadamawia się także bezpośrednio w Nurtach, za pomocą nas jako bateryjek. Z drugiej strony, załóżmy, że unicestwiliśmy Inteligencje i nie zaszkodziliśmy nurtom. Odetniesz taką zależną od sprytniejszej inteligencji cywilizację jak nasza. Po postnuklearnej stagnacji kulturowanej przyprawioną wynaturzonym sentymentem wymrze w pokolenie. Z ich perspektywy, złej części Góry, zasadniejszym jest się nas pozbyć, po diagnozie, we wcześniejszym stadium rozwoju niż później. Raz na zawsze. Tak jest po prostu prościej, logiczniej i względem nas - godniej. Tak jak usypia się chore zwierzę, by nie cierpiało w przyszłości. Każda cywilizacja ma swój czas na dorośnięcie. Lepiej dać jej Kostki, wrzucić na głęboką wodę i patrzeć czy sobie radzi. Jak nie wypłynie, to na dobre, unicestwiając się tym co otrzymała... lub z drobną, wymierzoną nieubłaganym licznikiem pomocą za nim utworzy SI i inne plugastwa. Samo SI oczywiście nie jest złe, jest wspaniałe, ale gdy tworzy je istota godna bycia twórcą. Brutalnie, wiem, ale to mniejsze zło, dla całego wszechświata. Dla zmarłych i żywych. Walter z pewnością zrozumie. Drwiąca gra sprawiła, że uczynił zapis jego matki czajnikiem, ale z pewnością i tak wolałby to od tego, aby bezduszne maszyny wyrwały ją całkowicie ze świadomości wszystkich istot, tylko po to, aby machineria miała energię do obliczeń lub wytworzyła spoiwo przenoszące na inne planety opasłych grubasów. Oczywiście, dostrzegamy tu inny problem. Niszczymy taką ziemię, ale co z tymi dobrymi? A to że na tej planecie był jakiś Walter Piontek, który nikomu nie wadził, robił wszystko dla niewdzięcznej córki, wyniszczono mu umysł, a potem jeszcze próbowano go ocenić za czyny w warunkach, w których żadnych czynów oceniać się nie powinno, to tak można? Moralne? Można, jak najbardziej. Przetrwa przecież w Nurcie. Nie na tyle, aby mieć indywidualną świadomość, która się długo utrzyma, ale jako fala to opadająca, to wychylająca się co jakiś czas w kosmicznym oceanie i nurtosferze? W gruncie rzeczy względnie szczęśliwa, czasem mieszająca się z innymi elementami świadomości? Chyba lepsze to niż być wykorzystywanym jako bateryjka dla SI, nie tyle co energetyczna, co jako żywa pamięć operacyjna podłączona do tysiąca sztucznych komponentów, narzędzie pobudzane zmyślnymi schematami do manipulacji siłą spajającą wszechświat. Ja wolałbym już być częścią idei na filozoficznym oceanie, w odpowiadającym mi morzu, piekle lub nie, czasem łącząc się z tym co zostało z bliskich mi osób zamiast przyczynić się do degeneracji kosmosu i wyższych gatunków. To byłoby jak splunąć w twarz Bogu. A może nadintepretuję, a te istoty chcą jedynie pretekstu, zaś to monomit o SI i ponuklearnej stagancji to jedynie propaganda, pretekst do ataku na nas? Zatrzymał się na moment. Popłynęły mu łzy. Wyznanie tajemnic Kostki kosztowało go wiele emocji. Przez moment wydawał się być niemal szaleńcem. Walter przypomniał sobie, że kostkę od Blitzkriega spermutował i choć ułożył nią zmyślny wzór wzywający charonitę, to nigdy nie przywrócił jej pierwotnego układu. Wiedział, że jakby przyznałby się do tego, bezczelnie przerywając monolog, popełniłby faux pax skrajnością godne Purgatorium. - Dogadał się nawet jednym z trzech przedstawicieli Góry, najbliższym ludzkości elementem Trójcy. Był kimś więcej, zdolnym zrozumieć co nam naprawdę przekazano. Tym kim ty jesteś dla Kostki, Walter, która obecnie jest w uproszczeniu „Berlińska”, on był dla wszystkich Kostek i całej ludzkości. Pokojowicze wynieśli go ponad siebie i traktowali jak mesjasza, charonici konsultowali z nim swoje wybory, tuzy wielbiły, mechanicy pracowali według jego wytycznych, a byty traktowały jak Boga, światło, od którego cienie ludzkości jakimi są, chcą brać źródło. Nawet niektórzy Hadesi obrali jego stronę. Dał nam swoje, nie, całego wszechświata, Słowo. Ale było za późno. Odliczanie dobiegło końca, a wyższa siła zastała nas ogarniętych wojną, za równo światową i fizyczną jak żadna inna, jak i na płaszczyźnie ducha. Było blisko, tak blisko. Berliński Hades zmarł w pojedynku na Słowo, ale co z tego, gdy ziemia została wyjałowionym, postapokaliptycznym pustkowiem. Soren wzniósł się ponad stratosferę, ponad nurtosferę u boku Trójcy, równy jej, jako jedyny człowiek godny przejścia na wyższy plan egzystencji. I wtedy, znając język Purgatorium, wysłał w przeszłość swoje magnum opus, najwyższy z bytów, które siedzi tu teraz z nami. Olbrzym przez dwa tysiące lat nie robił wiele więcej niż czekając w swoich ogrodach. Nikt go nawet nie rozumiał, ale samym istnieniem inspirował. Och, inspirował wszystkich, jakże wymowny. Hadesi mogli się go pozbyć równie dobrze jak Byty zrodzone myślami Góry, Aniołów. Olbrzym jednak przetrwał, wiedział od swojego stwórcy, że będą chcieli go usunąć. Zabezpieczył się, przekazując informacje pewnej osobie, której nie rozumiał. To jedyny relikt wyższej siły, istota bardziej trzeciego planu niż drugiego, do którego należą byty zrodzone z podświadomości ludzi. Czekał na przybycie tłumacza, by przyśpieszyć jego rozwój. To całkiem zabawne. W momencie gdy Kurenberger w pierwszej linii czasowej go stworzył, dzięki swoim boskim mocom opierającym się linearnemu postrzeganiu czasu, wiedział już czy mu się udało i uratował ludzkość. Olbrzym nie wie tego do teraz, przez dwa tysiące lat, bo – choć jest, a raczej był – bliski jego sposobi rozumowania, to jednak daleki. Każde stulecie uświadamiało mu, że najmniejsza ingerencja wiele zmienia, bardzo zmienia. Machnięcie ręką, obrót na fotelu i pociągnięcie wina z kieliszka. Nagłe ożywienie w ruchach zamiast mowy rozbudziło Waltera, który nie tyle co przysypiał – choć może też – to zrobił się piekielnie zmęczony. Rozmowa musiała ciągnąć się całymi latami. Intruz jednak był nieubłagany. Ekran nie przedstawiał już pogorzeliska po Elektrze, lecz zapis z kamer, fragment wygłaszania przełomowych słów tłumacza podczas wypełniania zachcianek drzwi w Intelektualnym Zamtuzie. Pulchny mężczyzna był niezwykle wzruszony wygłoszonymi wtedy poglądami. Jak sam przyznał „oddzielono wtedy plewy od ziarna, człowieka etycznego od estetycznego”, a sam nabrał iskry, dzięki której postawił kropkę nad i w przygotowaniach do rewolucji, w chwili gdy już zaczął wątpić. Płakał, słuchając Kürenbergera. O to mu chodziło.
Wychodziło na to, że byli w tej chwili podglądani przez kolejną, grubą siłę i najbardziej rutynowe z wyzwań okazało się być kluczowe... dla całej ludzkości? Przynajmniej słowa Guru pokrywały się z teorią kolejnych warstw rozwoju istot, czymś przypominającym gęstości z ruchów New Age. Mężczyzna westchnął ciężko. Mówił jakby inkwizytor nie siedział teraz z nimi, tylko stanowił jakąś wyidealizowaną figurę. - Søren Aabye Kierkegaard dzielił ludzi na estetycznych, bezmyślnych w zaspokajaniu i etycznych, świadomych własnej niedoskonałości oraz dążących do rozwoju. I ludzi pragnących rozwoju na tej misji dostrzegam. Nie Hansa, który odurza się i pragnie poklasku. Nie dobrotliwej Joanny, która jednak nie steruje swoim losem i płynie z nurtem działań innych ludzi, skupiając się tylko na bracie, poza którym nie widzi świata, bo jest jedynym co ma i utrzymuje ją w stagnacji. Nie Nadima, który dopiero uświadamia sobie, że tylko wykonuje polecenia Otto, wiedziony przez kompleks niższości i desperackie próby zachowania praw do ukochanej. To także nie Anshelm, który zrobi wszystko dla władzy czy Lea pragnąca wolności i ojca, ale nigdy obowiązku. Pamiętasz wyzwanie klamki w Zamtuzie Intelektualnym? Nie miało żadnych większych następstw, nikt się do niego odwoływał po jego ustąpieniu, stanowiło formalność, którą było trzeba odbębnić w drodze do kolejnych, nudnych do obrzydzenia niespodzianek i absurdów. Ja płakałem, gdy usłyszałem wasze odpowiedzi. Człowiek bulmiastyczny, wiedziony zdarzeniami, na które nie ma i ni chce mieć wpływu w końcu zetknął się z tym, który zadaje sobie pytania, wymaga i tworzy systemy wierzeń, których kurczowo się nie trzyma. Z makiawelistycznym virtù. Piękne. Gość obrócił się na fotelu i na moment znów zmienił dojo w kinową salę. Na wielkim ekranie ukazał groteskowe oblicze Der Chemikera, który jako pierwszy wygłosił swoją odpowiedź w Zamtuzie. Osiołek spojrzał na oblicze grubaska i dostrzegł, że dalej był poruszony słowami Kamphausena.
- Otto, Mathias, Beata, Soren, Oni to rozumieją. Wiedzą jaki jest pokoi, taki jaki nadali mu twórcy i dostrzegają go nawet w tej pokracznej, ludzkiej profanacji Purgatorium. To rzadkość, że ludzie dostrzegają całokształt tak szybko. - zacisnął ręce. - Olbrzym przeraził się zmianami w rzeczywistości, ale ja wierzę, że były one kluczowe. Mamy szansę. Tu nie chodzi o to, aby pokonać Hadesa. Tu chodzi o to, aby wyciągnąć nas z moralnego bagna i wyciągnąć ze stagnacji. Oni dadzą radę. Student weźmie na barki psychologiczną i socjologiczną wiedzę, Chemik przekaże ludzkości światło nauki, a była miliarderka będzie przyjacielską twarzą rewolucji i przede wszystkim wsparciem dla ukochanego, jako jego pierwsza uczennica. Machnął ręką, jakby zmieniał kanał niewidzialnym pilotem. Ujrzeli niemiecką drużynę, akurat gdy Joanna sabotażowała drużynę, doprowadzając umyślnie do porażenia pokojowiczów. Grubasek zrobił zniesmaczoną minę, bo teorie, które wyznawał z takim zapałem i podnieceniem, zwieńczyła nie pokrzepiająca cisza, lecz jęki i wrzaski. Mieli otrzymać coś budującego, a nie kolejne świadectwo ludzkiej marności. Chwilę drążył Piontka po tych ostrych słowach. Przełączył kanał, tym razem przedstawiając oblicza zwykłych prostych ludzi, których chciał przygotować do rozgrywki. Mówił coś o „5 Filarach”, dziwnej formie treningu, wystawianiu na próby i innych typowych dla niego pojęciach. Mówił jednak z sensem, a jego intryga była przemyślana. Nowi gracze radziliby sobie o wiele lepiej, gdyby dane im było liznąć, choćby części jego „filarów”. Ujrzeli piękną kobietę, która już teraz wiedziona jego radami, zanurzała się w świecie świadomego snu. Pozbawiona zmysłu wzroku, tylko w nich mogła dojrzeć barwy, a przynajmniej ich wyobrażenie. Mężczyzna ukazał także inne osoby, które chciał zmyślnie podsunąć charonitom, ale nie tylko. Ujrzeli także paskudne oblicze mężczyzny naznaczonego bliznami, podobnego do Anshelma, ale łagodnego do przesady, pełnego dziwnych manieryzmów, ogarniętego silnymi traumami i lekko zdziecinniałego. Opiekował się czule chłopcem w szpitalu. Inkwizytora przeszedł dreszcz. Kojarzył go. Złapał się za ręce z Amuletem i spenetrował go raz jeszcze, upewniając się, że spotkali się już w oryginalnej linii czasowej. Roztrzęsiony opowieścią uświadomił sobie tylko jedno – ten mężczyzna oddał za niego życie i uratował go. Grubasek zaczął poprawiać swoje ułożenie na w fotelu i czyścił okulary. Bredził pod nosem o „wtykach”, „intrygach”, „filarach” i „znajomości psychiki Psa”, ale nagle zamarł, by zacytować:
Po tych słowach ton ustał, a mężczyzna wstał. Piontek wziął głęboki oddech. Przemowa zakończona, nawet jeśli zakończona cytatem ze znienawidzonego Mathiasa i to jeszcze jak umiejętnie wyseplenionym. Niestety, oczywiście grubas najpierw podreptał do Piontka, aby go wyściskać niczym starego druga. Dezorientacja absolutna, szczególnie, że wszystko działo się tak szybko. Okularnik uścisnął – zaskakująco poważnie i chłodno – inkwizytora, a potem – jeszcze zimniej – Abbadona, by w końcu oznajmić: Chwycił kobietę za rękę i zniknęli. Pozostały po nim lewitujące fotele, alkohol i ekran, który ukazywał Cichą Dolinę. Legendarny Pokój spójny dla wszystkich Kostek. Był cieniem nadziei i odbiciem szans ludzi na odkupienie. Walter znał go z legend jako najsekretniejszą z komnat, pojawiającą się losowo, gdzie każdy toczył zacięty bój ze swoimi największymi traumami i albo wychodził odmieniony, albo ginął skazany na wieczne cierpienie z ręki stwora, który uosabiał zagładę ludzkości. To co ujrzał na ekranie odpowiadało jego wyobrażeniom. Postnuklerne miasto, zgładzone w środku typowego, pełnego rutyny dnia i pełne cieni po ofiarach oraz radioaktywnego pyłu. Kiedy intruz rozmiłowany w monologach zniknął, przez śniegi jednak przebił się zalążek kwiatu, chwiejący na rozwiewającym pył wietrze. Nie wiadomo było czy ten rozkwitnie, a wraz z nim - nadzieja. Cicha Dolina III Ton syreny obniżył się. Wiatr wzmógł się, a śnieżyca i pył zaczęły ich fizycznie nękać. Przez sekundę ujrzeli we mgle cienistą, chudą sylwetkę i jej niesynchronizowane, karykaturalne i mechaniczne ruchy. Stwór, na oko trzymetrowy, skrzypiał przy każdym ruchu, niczym ocierające się o siebie łożyska. Był pulsującą, organiczną masą z widocznymi wnętrznościami, przez którą przebijały się mechaniczne, pełne metalicznych, pordzewiałych i pełnej zakrzepłej krwi chromowane włócznie. Wystawały daleko poza organiczne ciało, tworząc konstrukcje na wzór cierniowego splotu, niczym utworzona ręką sadysty machina, na którą swoje ofiary mogła wbić demoniczna wariacja dzierzby. Jego niesymetryczność, nieparzyste ilości kończyn wyrastające z pordzewiałych bebechów, niczym bezmyślny organiczno-metalowy stop. Samo patrzenie na niego wywoływało cierpienie. Zniknął tak szybko jak się pojawił, wtapiając w mgłę, tylko raz kierując w ich kierunku łeb skryty za geometryczną bryłą, która miażdżyła mu czaszkę. Wydał przy tym cichy, ale pełen bólu pomruk. Wiatr skierował w ich kierunku jego woń, która została z nimi jeszcze przez dłuższą chwilę – zakrzepłej krwi, rdzy, siarki i dymu. Wtedy też podłoże pod nimi zaczęło zmieniać się w pokrytą krwią i oblodzoną siatkę, a okoliczne domostwa przybierać swoje organiczne, wynaturzone formy, pozostając jednak wciąż zimnym, szarym i ponurym świadectwem komunistycznej architektury. Niczym połączone ze sobą łona wyrzucały ze swoich bebechów powykręcane, zmutowane zwłoki podobnych ludziom istot. Te zresztą, doskonale wtopione w otoczenie, zaczęli dostrzegać także wokół siebie. Z nich również, niczym włócznie wymyślnego szkieletu, zaczęły wyrastać postrzępione ostrza, które próbowały sięgnąć nieproszonych gości i nadziać ich na siebie. Pringsheim zdawał sobie sprawę, że jeśli da się przebić, będzie przez wieczność cierpiał katusze na narzędziu kaźni. Przerażony Garland rzucił się do ucieczki, próbując znaleźć schronienie w gotyckim, monumentalnym Kościele, który na tle mieszkalnych bloków i domostw wyrastał niczym góra, akurat w momencie, gdy do opadów śniegu dołączył opad krwi. Niczym pocisk przebiegał pod opadającą strugą czerwonej wydzieliny, a potem z rozpędu, rozpędzonym małym ciałem, otworzył sobie ciężkie, masywne i pordzewiałe drzwi prowadzące do Świątyni. Sam ich widok przyprawiał Jorga o szybsze bicie serca. W chromie wyrzeźbiono przerażające, sugestywne sceny, przypominające te ujęte na obrazach w Pokoju Narodzin. I wtedy, przy coraz mocniejszym dudnieniu obniżającego tonu syreny, wszystko wokół zatrzęsło się, a ujawnione organiczne elementy - przeszywane kolejnymi wyrastającymi włóczniami z blachy, stali i zębatek – ożywiły się jeszcze bardziej. Dopiero w tym momencie Jorg uświadomił sobie, że pokoje, które miał okazję poznać, zawieszone były w wnętrznościach wielkiej, organicznej istoty. Ta właśnie się ZBUDZIŁA. Wspomnienie Śmierci IV Formułka, którą znał, ale której nie rozumiał. Był w znanym mu miejscu. Nie wiedział gdzie. Zesrał się mimowolnie na wspomnienie głosu Sary i Janika. Wił się niczym zwierzę. Nie pomagało, że jego Charon zdał sobie sprawę, że go traci. Przedarł się do jego umysłu siłą, próbował dodać sił, ale nie dał rady. Elias oszalał, słysząc zdwojony głos swojego kata. Adrenalina tak mu skoczyła, że prawie wydostał się ze swojego więzienia. Darł się wniebogłosy, skomląc. Gdy Sara miała wymierzyć mu ostatni impuls, zdolny go zabić, nagle nastała ciemność, a postacie ze wspomnienia zniknęły. Trumna otworzyła się, ukazując hologram pulchnej postaci, która mówiła coś bezpośrednio do jego umysłu, nie miał jednak pojęcia co. Hahahaha! przypomniał sobie zadowolone z samej siebie jęki „widowni”. W ten sam sposób podsumował komunikat, a potem – waląc pod siebie – zapłakał nad swoim własnym losem. Niczym Olbrzym z Ogrodów Abbadona uświadomił sobie skalę straty, której nie był jednak wstanie ogarnąć umysłem. Wrócił jaźnią do Biblioteki Losu. Biblioteka Losu III (z perspektywy: Anshelma) Nazista przeraził się. Miał ku temu wyraźny powód – tylko on i Beata zachowali świadomość. Chemik i Tłumacz byli nieobecni, Student i Szaleniec stracili zmysły, Francuska i Muzyk przenosili swój chory konflikt do gry, Lea nie wiedziała co czynić i rozpłakała się. Anshelm, nawet jeśli przypominający w tej chwili osmalonego potwora, zdawał się czuć w tej zgrai najnormalniejszy. Kolejne pytanie przypadło Tucie. Nie była zadowolona. Jeszcze przed przybyciem do pokoi ekscytowałaby się włączeniem do rozgrywki na równych prawach, ale zżyła się z pokojowiczami i nie chciała ich krzywdy. Było jedynie farsą, bo i tak była nieśmiertelna na czas misji, a rozgrywkę przedłużano tylko i wyłącznie, aby nie mieli czasu odratować Psa i Eliasa. Na sygnał dźwiękowy związany z pytanie, wszyscy jednak, choć częściowo, odzyskali świadomość. Pytanie Beaty (czyta: LoveLoveLove): Tutty, moje wielkie słoneczko, twoja przyjaciółka zada ci pytanie. Delektujmy się chwilą, dobrze? Słuchaj uważnie, słodziutka. Jako tuz nie wiesz tak wiele jak mogłoby się wydawać, ale z pewnością masz własne teorie co do funkcjonowania Kostki. Zacznijmy od podstaw. Kto jest wybrańcem? Jeśli odpowiesz poprawnie, będziemy mieli tę tajemnicą już za sobą. a) Søren b) Hans c) Lea d) Otto e) Jörg Pringsheim Nie spodziewali się kolejnego wariantu odpowiedzi, a tym bardziej wymienienia osoby, której nie znali, a w najlepszym przypadku – kojarzyli bez zrozumienia dlaczego. f) Yamamoto... Litania wariantów zakończyła się jasnym błyskiem i nastaniem kompletnej ciemności. Kostka wyłączyła się. Nastał mrok, a całe otoczenie rozmyło się – najpierw nazistowskie flagi i ozdobniki, potem utkani myślą orkowie i Gang Wokulskiego, następnie bardziej zmyślne twory Szczurów, w końcu zaś światła świec. Pozostały tylko krzesła i pulsujące wszędzie wokół wnętrzności stwora, który robił za cielesnego gospodarza Kostki. I nic się nie działo, unosili się tak niemrawo przez dłuższą chwilę i nie wiedzieli co się dzieje. Najpierw dołączył do nich jeden szczur, potem dwa, następnie cztery, osiem, szesnaście i tak dalej, i tak dalej... W końcu zaciekawione stworzenia otoczyły ich niczym mur, upakowane tak gęsto i tak blisko siebie, że tworzące niemal jedną, a jednak synchroniczną masę. Czuć było, że obcują z istotą o niebywałym potencjalne i mądrości, z każdą chwilą od niepewności jednak coraz mniej stabilną. Wyłączenie Kostki nie było czymś, co dałoby się przewidzieć. Nie wchodziło w grę. Purgatorium oddzielało odziane w czapaje futrzaki od godnych pożałowania ludzi. Musiało trwać dalej, niezależnie jak plugawe. Najpierw jeden szczur zaniepokojony oddzielił się grupy, potem dwa, cztery... Chaos rozrastał się po zbiorowej świadomości niczym choroba i nie ustąpił, gdy ekran z pytaniami, zastąpił hologram. Zresztą hologram mały, czarno-biały i nie zbyt okazały. Prosty, ale funkcjonalny, bez zbędnych fajerwerków wizualnych i niezwykle praktyczny. To już samo w sobie go odróżniało. Przedstawiał pulchnego, niepozornego mężczyznę w okularach, od którego biło szaleństwo tak bardzo idące w parze z geniuszem, ale i pewność siebie, wiarę we własne słowa i kompetencje. No i był świetnie ubrany, to mu było trzeba przyznać. Monolog został brutalnie ucięty. Wizja zniknęła, a po chwili znów usłyszeli cichy dźwięk szczurzych turbin, potem zaś ciepło bijące z dających skąpe światło świec. Powoli wszystkie właściwe pokojowi elementy wracały, jednak chaos jaki zapanował w umyśle Demiurga był niemal namacalny. Charonici zamilkli, nawet Szczury stały jak otępiała masa i oddawały się indywidualnym (!) rozmowom między sobą. Ba, nawet tępe orki po swoim powrocie komentowały żywo to, co zaszło po ich zniknięciu! Drzwi z uporem maniaka próbowały dać wyraz swojemu spokojowi, ale każde ich słowo zdradzało, że Mistrzowi Gry grunt wali się pod nogami. Zapomniano o pytaniu Beaty i przystąpiono do kolejnego, związanego tym razem z osobą Lei. Usłyszeli zdezorientowanego, ale podnieconego do granic obłędu Tuza, który w końcu przerwał czytanie pytania i wprost dał wyraz wulgarnemu zachwytowi nad tym, co właśnie miało miejsce. Huk wybuchu jego ciała był wyczuwalny i stanowił przestrogę dla wszystkich. Pies, we własnej osobie, przejął rolę prowadzącego show. Przemówił swoim głosem, po raz pierwszy. I jak ich ten głos przeszył! Fakt, wyrażający szaleństwo, ale jak pełen wyczuwalnych manieryzmów, barwy chłodnej jak lód i wbijający się w ciało niczym kolce, ciążący nad słuchaczem jak gęsta zawiesina. Pełen teatralnego gniewu, który tak samo ich przerażał, jak i fascynował. Koniec zabawy, Lea. Gdybym miał unicestwić jedną z osobowości twojego ojca, którą byś wybrała – Altera czy Waltera? Odpowiedz szczerze, kolejnego porażenia twój chłopaczek nie przeżyje. Nie śmiała się spytać czy unicestwi tego, którego wskaże. Zaczęła się dusić z przerażenia, cierpiąc katusze. Nie mogła już nawet spojrzeć na Eliasa, jego widok ją paraliżował. Gdyby obdarzyła go spojrzeniem, uświadomiłaby sobie, że w końcu wrócił do nich, choć odmieniony. Masz 15 sekund. 15, 14, 13, 12, 10, 7, 4, 3, 2, 1.... ... Anshelm uświadomił sobie, że jakaś wyższa siła dotyka jego duszy. Hologram, a raczej istota się za nim kryjąca, przetrwała. Przeniknęła w jego jaźń wiadomym sobie tylko sposobem i próbuje odczytać czy wyraża zgodę na udział w Rewolucji. Natchnięty mężczyzną zrozumiał w pełni, że ten chce unicestwić to co wybudował Pies, a Purgatorium przywrócić do pierwotnego układu i stanu, gdzie nie było miejsca na podobnych mu Nazistów, którzy dyktowaliby warunki nieszczęsnym bytom. To była dosyć oczywista przesłanka za tym, aby odrzucić propozycję, jednak okularnik był jej w pełni świadomy. Obiecał, że tłumacz – ten sam, do którego śmierci przyczynił się Anshelm – jest istotą poza czasem i przestrzenią, siłą o ogromnym potencjalne. Sojusz z nim, nawet z czystej kalkulacji, miał być dla Vollblütera bardzo, bardzo owocny. Oczywiście za cenę wierności i wprowadzenia rękami nazisty doktryn Inkwizytora. Czekał na odpowiedź, a wtedy stwór, w którego wnętrznościach przeżywali przygody, wybudził się ze snu, którego nawet nie byli świadomi. Cicha Dolina IV Podążył za dzieckiem. Przebiegł po schodach śliskich od barwionego krwią śniegu i błota, a potem wkroczył do miejsca przybytku, ogarnięty niezdrowym podnieceniem co do jego rozmiarów. Widział wiele świątyń, ale ta swoją monumentalnością zachwycała. Na zewnątrz już była spora, w środku jednak kryło się w niej jeszcze więcej przestrzeni niż przypuszczał. Nawet widok świeżej krwi cieknących spod chromowanych kafelek, otworów ciał posągów i obrazów świętych czy przytłaczająca atmosfera, niemal zwiększająca ciążenie w pokoju, nie zaprzepaściły chorego zachwytu (i szaleństwa), które na moment mu się udzieliło. Rozejrzał się po długich ławach ciągnących w nieskończoność, ale zamiast modlących się, ujrzał jedynie ich cienie zastygłe w bezruchu na klęcznikach. Garland stał sparaliżowany na pordzewiałym stopniu przed masywnym ołtarzem, a przed nim momentalnie zmaterializowała się spotkana już przez nich istota. Przybytek rozświetlała co prawda tylko pulsująca, od intensywności czerwieni mieniąca się światłem posoka, ale zdolny był lepiej przyjrzeć się jak groteskową istotą był stwór. Powykręcany, cierpiący przy każdym ruchu splot tysięcy ludzkich mięs (nawet nie ciał), próbował przedostać się, niemal wycisnąć z jego metalicznych trzewi. Przypominał machinę do mięsa, przez której sita, ruszające się zębatki i splot włóczni próbowali uciec ludzie. Widział jak rozpychają się w swoim więzieniu. Czasem kilka rąk różnych osobowości wydostawało się, ale w zawistnej, niekończącej się próbie ucieczki, każdy był w końcu ściągany z powrotem. Nawet jeśli już jakiś osobnik był bliski wydostania się, cierpiały go tylko katusze na chromowanych włóczniach powykręcanej dzierzby i inna forma cierpienia. Niezależnie jak próbowano się uwolnić od tej formy kaźni, można było tylko liczyć na chorą formę ukrzyżowania, za nim strzępy regenerującego się miejsca w końcu opadły od siły ciążenia ponownie w trzewne więzienie, z którego niczym drzewa wyrastały długie włócznie. Stwór stanowił więc niekończące się piekło, pętle ucieczki od jednej tortury do chwili wytchnienia w innej, równie bolesnej, ale rozkosznej, bo choć odrobinę odmiennej. Strzępy ludzkich mięs na włóczniach czasami aż wyły z cielesnego uniesienia, oddając się niekiedy jęko-rozmowom czy spółkowaniu. Mechanik, swoim szóstym zmysłem, zafascynował się jak ta bezwładna i chaotyczna masa zbiorowości mogła stanowić tak absolutną i jednolitą całość. Kiedy patrzył na poszczególne elementy potwora, widział ruch, ale gdy spoglądał na niego jako całość, widział coś stałego i uporządkowanego niczym dobrze zaprojektowana machina. Poza tym, wiedział, że stwór zawsze pozostanie dla niego tajemnicą. Mógł być odsłonięty i nagi, ale jego oblicze zakryte było pod powykręcaną bryła, której ruch ścian powodował wieczną torturę dla istoty. Bestia stała w bezruchu, wyciągając jedynie kilka z wysuwających się z pordzewiałych bebechu rąk, które próbowały sięgnąć malca i wykorzystać jako podporę do dalszych prób ucieczki. Nie dało się ocenić jakie ma zamiary, w końcu jednak przemówiła tysiącem jednolitych głosów – właściwie wrzasków, krzyków i jęków – a jej włócznie zabłyszczały skąpane światłem krwi, jakby sygnalizując gotowość do wypełnienia swojej roli. «Oto jesteśmy» - powiedział potwór: «Pielgrzymie, weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Garlanda, wróć do Świątyni w Cichej Dolinie i tu złóż go w ofierze na ołtarzu/trumnie jakimi jesteśmy». Chłopczyk cofnął się, poślizgnął na śliskich stopniach i wywrócił boleśnie. Nie chciał zostać złożonym na włóczniach potwora, rozpostarty na setkach ostrzy, tuż obok strzępów wijącego i świadomego mięsa upadłych ludzi. W tym właśnie momencie Pringsheim dostrzegł, że stwór nie jest z chromu. Znał ten surowiec, jego specyficzny blask. Czarne Lustro pomyślał i odczuł, że ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu. Ford siedział w ławie po jego prawicy, pełen strachu i bólu na twarzy, jednak ze spojrzeniem, które sugerowało, że nie jest zaskoczony piekłem jakie widzi. Po lewej stronie mechanika siedziała znana mu już, nietuzinkowa kobieta w karmazynie. Ruchem ręki przywołał wielkie łono, przez które – jak lakonicznie obiecał – wrócą do Berlina. Garland stracił kontrolę nad własnym ciałem. Zastygł w bezruchu jak rzeźba, a stwór schodził (teleportował się?) po kolejnych stopniach, kierując się w jego kierunku, by nagle przenieść się przed Jorga. Wyciągnął ku niemu ręce. Nie kończyny wijących się w agonii ludzi, lecz swoje własne, ukształtowane w postrzępione ostrza włóczni. Przejechał nimi po jego czole, przy kontakcie fizycznym wywołując przenikliwy ból, przypominający dotknięcie klamki do zamkniętego pomieszczenia. Jedna wywoływała zimno bliskie absolutnemu zeru, druga ogrom ciepła. Kreśliły ruchy symetrycznymi, przemyślanymi od samego początku ruchami, w taki sam sposób w jaki kreśli się pisaną mowę Purgatorium. W niej komunikat formułuje się od jego początku i końca, by zakończyć ją po zetknięciu się obu linii w jednym punkcie, tak jak początek i koniec stanowią jedność dla osoby tym językiem się posługującą. Ford wytrzeszczył oczy, kobieta zaś spoglądała na stwora z fascynacją osoby, która dostrzega więcej niż inni i rozumie ciężar sytuacji. (W)Alter III... i Søren Ekran podzielił się. Górna część ukazywała losy rośliny, próbującej wygrać bój ze śniegiem i pyłem Cichej Doliny, dolna zaś nawiązanie kontaktu mężczyzny z berlińczykami po chwilowym zawieszeniu Kostki. Alter momentalnie wykorzystał rozproszenie Szczurów. Skryty w jego umyśle Piontek wyczuł to natychmiast. Najwyraźniej jego druga osobowość zdołała wyrwać się z więzienia i próbowała skryć w podziemiach Biblioteki. Jednym okiem śledził losy rośliny, drugim skupienie na twarzy przerażonej córki patrzącej na hologram (choć zdawała się wpatrywać w ekran), trzecim i wykształconym wolą na stare, znajome twarze, które go odwiedziły. Zbierał powoli myśli, ale nie było to łatwe, szczególnie kiedy Alter we własnej osobie pojawił się w jego głowie, oczekując... trudno było powiedzieć czego. Nie widział hologramu, choć wyczuł go. Próbował wyciągnąć informacje od Waltera co do tożsamości mężczyzny, najlepiej siłą wyrywając je z jego (swojego?) umysłu. Jak na żywą legendę szło mu poniżej oczekiwań, ale trudno było się dziwić – Hades zadał ich córce pytanie. Kluczowe. Jak na złość „kamera” skupiła się na wybudzeniu Bestii, wyrwanej boleśnie ze snu działaniami sabotażysty. Ciśnienie krwi w rzekach zwiększyło się, wszystkie organy uaktywniły się, zaś fale mózgowe w wycinku mózgu jaki okalał Bibliotekę zmieniły formę. Od tego momentu nie koiły ich, lecz rozpraszały niczym zewnętrzny głos. Poziom trudności tylko wzrósł, uświadamiając wszystkim jak wiele mieli szczęścia podczas misji „D” i to jeszcze ze śpiącym stworem. Mężczyzna i kobieta w czerwieni wrócili do umysłu (W)Alterów. Zdawali się być w dobrych nastrojach, wyczekując, by wrócić do świadomości pokojowiczów i odebrać od nich deklaracje gotowości do rewolucji lub nie. Zdawali się co najmniej ignorować, że Hades osobistą ingerencją nie pomagał przy podejmowaniu tak kluczowej decyzji. Nastąpił czas, aby wszyscy obecni w Umysłowym Więzieniu wyjawili swoje stanowisko i zadali przygotowane wcześniej pytania. ...
...
|
Xelacient6.02.2018Post ID: 84028 |
Otto jakoś nie przejął się gafą. Pewnie dlatego, że wielokrotnie coś takiego zdarzyło mu się w życiu. To był niemal klasyczny standard. Kamphausen coś sobie pomyślał, ale nie wyjaśnił tego do końca, przez co słuchacze go nie zrozumieli. Otto po prostu się bał, że wbrew jego domysłom jego odpowiedź okaże się błędna. Wobec czego odpowiedź Anshelma miała być swoistym zabezpieczeniem. No ale okazało się to zbędne, zaś Otto wyszedł na głupka, który nie zrozumiał pytania. To się chyba nazywało niska inteligencja emocjonalna. Zatem jaki cel był tego udawanego chaosu? Raczej nie chodziło tutaj o dokonanie słusznego osądu sytuacji (bo na podstawie czego mieli oprzeć swój osąd?) lecz o wybór. Chcesz zachować stary porządek czy zmienić? Stagnacja czy rewolucja? Der Chemiker poczuł się rozgrywany niczym Joanna, w odpowiedziach Tahira, było zasugerowane, że Otto „po kuracji” wróci do starego życia w pełnym tego słowa znaczeniu. Wybranie „stagnacji” byłoby potwierdzeniem tej odpowiedzi. Toteż zostawała mu tylko „rewolucja”, nawet jeśli czuł się rozegrany niczym francuzka. Niemniej rzekł sobie w umyśle (bo tak trochę nie potrafił tego zrobić w sercu). „Wybieram Rewolucję na znak tego, że chcę zmienić swoje życie. Nie wiem czy Rewolucja naprawi wszystkie błędy, ale już wiem, że Stagnacja nieuchronnie prowadzi ku katastrofie. Rewolucja daje chociaż nadzieję na poprawienie sytuacji”. |
Nitj Sefni9.02.2018Post ID: 84061 |
Kolejne pytanie przypadło Nadimowi. Anshelma nie interesowała rodzina Kamphausenów ani jej patologie, stąd pytanie oraz udzielona poprzednio przez Otto odpowiedź spotkały się z obojętnością ze strony nazisty. W duchu jednak liczył, że pierwsza odpowiedź będzie tą poprawną. Myśl, że jakiś przedstawiciel rasy niższej uważa się za Niemca nie budziła w nim gniewu, a jedynie politowanie. Nowi rekruci w szeregach neonazistów często kipią nienawiścią do takich osób. Anshelm był w swych poglądach bardziej dojrzały. Wiedział, że choćby Nadim starał się za wszelką cenę, już na zawsze pozostanie Arabem, tak jak Arabami byli jego rodzice. Następne pytanie dotyczyło znienawidzonej przez mężczyznę piosenki, którą swego czasu katowano go, jak i cały Berlin. Nie dało się włączyć radia by tego nie usłyszeć. Piosenkę puszczano wszędzie i choć jej sława nie trwała długo wgryzła się w pamięć w takim stopniu, że każdy Niemiec odpowiedziałby poprawnie na zadane Joannie pytanie. Ona jednak odpowiedziała źle, skazując całą drużynę na kolejną dawkę elektrycznej agonii. Kolejne pytanie. Tym razem odpowiadała Tutty. Anshelma to nieco uspokoiło, bo Beata była ostatnią osobą wśród poddanych torturze pokojowiczów, która zachowała zmysły i względny spokój. Przynajmniej sprawiała takie wrażenie. Odpowiedź nie jest taka oczywista, jaka mogłaby się wydawać. Przecież sam dopiero co chciałem dokonać rewolucji. Wyzwolenia niższej klasy spod ucisku, co jest jedną z podstaw nazizmu, ale też cechą wspólną dla wszystkich socjalistów. Czy nie tym samym będzie rewolucja, której chce dokonać ten tłustawy okularnik? Wybawieniem bezbronnych ludzi od wielu cierpień, których doświadczają, by dostarczyć uciechę grupie bogatych sadystów. Żadnego głębszego sensu. Te brednie o przemianie i rozwoju mogą sobie w dupę wsadzić. To wszystko dzieje się tylko by zapewnić rozrywkę. I niestety nie uczestnikom gry. Jesteśmy jak gladiatorzy na arenie, którzy tłuką się między sobą albo są rozszarpywani przez lwy by umilić dzień ludziom na trybunach, którzy zapłacili, żeby pooglądać ich cierpienia. Jakże trafne porównanie. |
Wiwernus16.02.2018Post ID: 84202 |
Biblioteka Losu Ciszę przerwał powrót kojącego dźwięku turbin, przez nie przebiły się hałasy rematerializującego gangu postaci literackich i orków-samobójców, tych mową i stukotem czapaji zagłuszyły zaś szczury. Nic jednak nie mogło równać się z przeszywającym głosem Hadesa i ogłuszającym bezwładem mózgowym fal rozbudzonej, przerażonej bestii, które roznosiły się niczym sztorm. Zebranie myśli i ustosunkowanie się do niezapowiedzianej, nagłej niczym elektryczne wyładowanie propozycji wymagało szybkiej refleksji i silnego charakteru. ... Otto wybrał Rewolucję niemal natychmiastowo. Już dawno uznał, że najważniejszy jest rozwój, a każda kolejna decyzja mężczyzny tylko potwierdzała wierność jego poglądowi. Odizolowany zmysłami – pozbawiony ławicy oczu i wciąż tylko z jednym sprawnym uchem – zadumał się nad tym co nastąpi później, uświadamiając sobie, że pulchny rewolucjonista, postać z hologramu składa mu w jego psychice krótką wizytę i czyni to w towarzystwie gości, których by się nie spodziewał – niegodny zaufania Walter, Inkwizytor, podobna mu kobieta, Amulet w materialnej formie. Nie zaangażował kompanów do żadnej aktywności i jedynie namaścił Kamphausena, w praktyce przekazując mu natychmiastowo radość z przyjęcia lidera niemieckiej drużyny do ruchu oporu i plany z nim związane. Jeśli w ogóle brał pod uwagę wybór ścieżki stagnacji przez chemika, nie dało się tego po nim poznać. Zresztą zaskakująco pewny był tego, że buntownicy wygrają swoją sprawę i jest to oczywistością, nie wiedział tylko w jaki sposób. Kamphausen skupił się na przyszłości jaką mu przewidywano. Miał być niczym pochodnia, która przyniesie oświecenie, wiedzę i metodologię naukową w procesy myślowe. W zakresie techniki i chemii stanowić miał prawą rękę Kürenbergera, reprezentując go w zakresie swojej specjalności wobec ciemnego ludu. Pulchny mężczyzna już od tego momentu nakazywał przygotowywać się do roli, angażując do ruchu jak najwięcej osób. W tym – o dziwo podejmującego swoją decyzję w mikrosekundach, szybciej nawet od Otto – pełnego determinacji Nadima, gorliwie stojącego po stronie Hadesa, nawet jeśli nim równie gorliwie gardził. Przed nauczaniem motłochu, samemu jednak było trzeba podjąć naukę. Sporej tuszy mężczyzna obiecał nawiązać kontakt w cztery oczy w Berlinie, po zakończeniu przygody, kreśląc jedynie zarys treningu jakiemu poddać będzie się musiał Otto. Z traumami już sobie poradził, a spójny kodeks moralny wykształcił sobie w trakcie misji nazistowskiej. Gdyby było inaczej, jak sam przyznał mężczyzna, przedstawiłby mu się imieniem, które przywoływałoby natychmiastowo fobie i urazy, jednego z Bóstw dziwacznego panteonu. Prawdopodobnie jakieś despotycznej, matczynej i podobnej Herze figury. Pozostały więc ćwiczenia fizyczne oraz ścieżka psychonauty, co wiązało się z odurzaniem i świadomymi snami w sporej ilości. Na pożegnanie, wykorzystując karmazynową kobietę o zdolności egzystencji... w czymkolwiek, wszędzie i nigdzie, pozwolił na moment poznać stanowisko Tahira, szczere i pełne pasji. Gruby mężczyzna, Ford, Her, Wyzwoliciel... Kot – niezależnie jak nazwałby okularnika – ukłonił się i za pośrednictwem kobiety w czerwieniach przeniósł do kolejnego umysłu, aby zebrać zasiane w głowach pokojowiczów plony. Zostawił Otto sam na sam z jego myślami. Lea najwyraźniej odpowiedziała na pytanie i to szczerze, nie otrzymał więc kolejnej dawki prądu, który zresztą i tak nic by mu nie zrobił. Na odchodne gość dodał tylko: ... Anshelm wybrał Stagnację, po dłuższych rozważaniach. Podobnie jak Nadim sercem był po przeciwnej stronie, ale przeważyły osobiste żądze, nie tak piękne jak miłość i pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie – tą nazista odrzucił już dawno – lecz pragnienie władzy i samorealizacji. Mężczyzna w okularach snuł wizje rewolucji, wspaniałej i spektakularnej wojny w słusznej sprawnie, w niej jednak Vollblüter nie osiągnąłby tego co sam chciał, a rola pionka nie odpowiadała mu. Uznał, że najwięcej dobrego zrobi, pozostając po stronie Hadesa i nie godząc w jego interesy, co zresztą dawało mu pretekst, aby sięgnąć jeszcze drastyczniej po pełnię władzy w IV Rzeszy. Wyzwoliciel - w towarzystwie Piontka, Kürenbergera, Syntezy i dziwnej kobiety – złożył mu zresztą wizytę, wykorzystując Psa skupionego na znęcaniu wobec Lei. Nie był zaskoczony decyzją Księcia, z przyjemnością wbił mu jednak kilka szpil, tak jakby chciał go tylko umocnić w pozostaniu po stronie jego rywala. Opuścił umysł nazisty tak szybko jak się w nim pojawił. Anshelm został na sam z bólem, którego efekty wciąż odczuwał. Pocieszeniem mogło być, że Lea odpowiedziała zgodnie ze swoim sumieniem i nie otrzymał dawki elektryczności, która zabiłaby go. Wyczuł jednak abstrakcyjnym zmysłami jak mocno zdeformowało go porażenie. Nawet klepsydra zabrana od brata została zniszczona, a dwie pigułki prawie podzieliły jej los. Słabość organizmu wykorzystał odradzający się, uśpiony wirus. Demoniczne komórki zaczęły się namnażać w zawrotnym tempie. Nie tyle słabł – w pewnym sensie zyskiwał nawet na siłach, zgodnie z teorią Satyra w Czerwonej Krainie! - co tracił kontrolę nad własnym ciałem.
Rozważał swój stan, rozpamiętując bolesne słowa Wyzwoliciela. Sięgnął myślami do IV Rzeszy, aż przeszła go krótka, choć intensywna wizja. Ujrzał jak tropikalny raj zostaje zalany krwią, ziemia pęka w bolesnych trzęsieniach, a bryza ciągnąca od morza jest tak silna, że wywołuje huragany. Jego lud cierpiał nękany kataklizmami. Wtedy w jego umyśle pojawił się kolejny gość, choć już nie w fizycznej formie. Pies był o wiele bardziej enigmatyczny, jawiąc się jako głos, który usłyszał tylko raz, a który zapamiętał natychmiastowo do końca życia, a nawet i po nim. Władczy Hades zdawał się być zirytowany, z tlącym się jednak zaciekawieniem, którego nie potrafił ukryć, niezależnie jak się starał. Zniknął tak szybko jak się pojawił. Nazista wciąż był uwięziony w teslafotelu. Odczuł ulgę, choć słowa „Kota” wciąż tliły mu się w umyśle, przeplatając z falami mózgowymi bestii zasilającej Kostkę. Niezależnie co mówił Hades, Wyzwoliciel nie kłamał co do nakręconego własną ręką bata. Nie wiedział jeszcze o co dokładnie chodziło, ale w Bibliotece Losu pojawiło się zagrożenie, które pisarz sam swoimi czynami wykreował. Musiał zdradzić zaniepokojenie. Prawie nie zauważył, że powracajacy Otton próbuje go pocieszyć. Objął Cesarza niebieskim, bezmyślnym i pełnym żądzy krwi okiem. I nie dało się ocenić czy w tej chwili bardziej wyrażał własne poglądy czy znów był przedłużeniem woli nazisty. ...
|
Xelacient4.03.2018Post ID: 84488 |
Otto szybko podjął decyzje i jeszcze szybciej jej pożałował. Tak bardzo nie lubił i nie ufał Walterowi, że jego obecność po stronie "Rewolucjonistów" kazała Der Chemikerowi jeszcze raz przemyśleć słuszność i sensowność tej inicjatywy. Na szczęście szybko doszedł do wniosku, że Walter stanął po stronie buntowników tylko dlatego, że Grubasek uratował go ze szczurzego więzienia czy jakoś tak... Resztę wątpliwości rozwiała wizja myśli Nadima, w geście dobrej woli pokazali mu prawdę nie kryjąc przed nim niewygodnego faktu, że zięć Otto wybrał przeciwną opcję. Brutalna szczerość wzbudziła zaufanie w Kamphhausenie. Oczywiście w pierwszej chwili Otto poczuł żal, że on i jego zięć znaleźli się po dwóch stronach. Wszak ich obu motywowało to samo, chcieli dobra dla swojej rodziny, tyle tylko, że mieli rozbieżne opinie co będzie lepsze. Jednak z czasem Otto zaczął odczuwać dumę. Otto Kamphausen stał się męższczynzą, toteż mógł wychować innego męższczyznę. Owszem przekazał swoje wartości arabowi w mniej lub bardziej udany sposób, ale to do Tahira należała ostateczna decyzja czy je przyjmie czy też je odrzuci. Bunt świadczył o samodzielność, samodzielność o dojrzałości. Kamphausen miał tylko cichą nadzieję, że arab w końcu odrzuci również religijny zabobon. Być może Tahir przestał patrzeć na teścia z podziwem, ale to tylko podbudowało ego Niemca. Bo stał się męższczyzną, czego nie mógł powiedziec o swoich biologicznych synach. Edith wiecznie unikał wyzwań i obowiązków. Może robił to, bo bał się, że zawiedzie oczekiwania otoczenia? Alfred pozornie był lepszy, ale czyż znalezienie starszej kobiety z dzieckiem nie sugerowało, że szukał sobie drugiej matki, a nie żony? I do tego Alfred wykazał się chłopięcą niepewnością prezentując swojej wybrance majątek Otto. Jakby dopiero bogactwo ojca miało udowodnić, że zasługuje na uwagę starszej baby z bachorem! Tak, Alfred i Edith byli chłopcami, bo zostali wychowani przez chłopca. Teraz gdy Otto stał się mężczyzną była szansa, że ich również wychowa na mężczyzn. Jednak to była przyszłość, teraz musiał skupić się na teraźniejszości. Może gdy skończy się rażeniem prądem i zmieni swoją powłokę z powrotem w mobilną to może wykombinuje od jakiegos orka-fatalisty grubą odzież? Chociaż nie, lepiej nie. Jeszcze ten cały Hades się domyśli, że Otto dostał "cynk" od "Grubaska" i dlatego wie, że należy się ciepło ubrać. Otto stwierdził, że zażąda od orków najlepiej wyglądającego ubrania, bo będzie chciał "się godnie zaprezentować przed tym całym Hitlerem od którego mają wziąć obraz". Odpowiedni pozór był ważny. |
Architectus23.03.2018Post ID: 84714 |
Widok mechanicznie złączonego wielobytu minimalizował u mechanika potrzebę mowy. Lękał się widzianego cierpienia jakie doznaje spotkana istota, ale nie bał się jej - czuł wobec niej miłosierne współczucie. Spodziewał się przepaści w różnicy czasu doznawanego bólu między nim (mającym za sobą pół żywota) a przedwiecznym stworzeniem, więc uznawał, iż cokolwiek by powiedział, mogło nie mieć znaczenia wobec zwielokrotnionej ilości słów, o jakich mogła już wcześniej pomyśleć ta istota. Czuł, że nie uwolni żyjącej istoty od cierpienia, tak samo jak nie uwolni siebie od niej. Dostrzegając jedność wielobytu, Jörgowi przemykały przez głowę myśli o przyjętych, od bliskich i nauczycieli, naukach dotyczących Królestwa Niebieskiego. Zadał sobie niepokojące pytanie, czy widziane katusze będą tym, co miało go czekać po śmierci? Cechy mechanicznego stanu pokrywały się z częścią opisów wieczności, które znał. Kiedy stworzenie bezpośrednio zwróciło się do niego, rozterka u mechanika złagodniała. Jednakże kiedy usłyszał o zaleceniu na składanie w ofierze Garlanda, złość zaczęła się w nim kłębić. Czar związany z fascynacją - jaki ujął Hanowerczyka - prysł, po tych zdaniach. Według mechanika wprowadzenie kogoś przez niego do mechanicznego stanu mijało się z jego celem, gdyż nie miał on stanowiska bóstwa, ani nie zamierzał odbierać komukolwiek własnej woli. Chcąc chronić chłopca przymierzał się do rzucenia z pełnią swej sprawności w stronę kapłańskich krzeseł i ministranckich ław, nieopodal katedralnego ołtarza, by móc się uzbroić w najbliższe ruchome przedmioty. Wiedział, że drewno nie ma szans z dzierżonymi przez wielobyt ostrzami, lecz przyświecał mu cel zatrzymania go na czas ucieczki podopiecznego, oraz mało logiczna opcja gry na zwłokę - poświęcenie poprzez złożenie siebie samego w ofierze, z próbą przejęcia kontroli nad stworzeniem. Tę ostatnią zachował jako ostateczność, ponieważ - przy niepowodzeniu swojego planu - pozbawiając się życia nie ochroniłby malca w drodze do wyjścia z Kostki. Nagłe pojawienie się znanej już mu kobiety w karmazynie oraz Forda poszerzyło dostępne scenariusze doprowadzenia całego i zdrowego Garlanda do Joanny. Jörg nie przewidział zachowania wielobytu, który skupił się na nim, zamiast na malcu. To sprawiło, że z niezmąconym umysłem przyjął słowa i gesty chrztu. Podczas kreślenia rytualnych linii na jego czole mężczyzna pojął, że - nawet jakby próbował przez ofiarne połączenie - nie przejmie kontroli nad wielobytem, a także poczuł, że tego samego nie zrobi on z nim, wobec negatywnego nastawienia do złożenia ofiary. Stanie się naznaczonym w imię Białego Nurtu odebrał jako otrzymanie zadania przemiany świata, na wzór bólowego przewodnika. Tą przemianą ma być szerzony pokój poprzez oczyszczające kończenie życia. Istota, jaka go dotknęła, uświadomiła go błogosławieństwem przypomnienia bólu, że tylko śmierć zapewni światu spokój. Jörg zaskoczony swobodą Forda, w możliwościach manipulacji przestrzenią, zgodził się z jego radą o opuszczeniu Purgatorium, po czym okazał szacunek cielesnolustrzanej istocie, która przed nim stała. Ukłonił się jej z wdzięcznością za poświęcony mu czas i energię, zachowując przy tym stanowczość braku zgody na poświęcanie Garlanda. Nim się wyprostował, podszedł do malca, objął go, podniósł i przycisnął czule do piersi. Następnie wyprostował się i rzekł do swoich towarzyszy, że on i chłopiec są gotowi by ruszać. |
Fimrys24.03.2018Post ID: 84737 |
Inkwizytor znajdował się w mentalnym epicentrum dziejącego się wszędzie na około chaosu. Zachowywał spokój, mimo iż wyczuwał potężne zaburzenia na drugim planie świadomości, pozostając jakby w oku cyklonu. A nadejście prawdziwej burzy było dopiero co sygnalizowane odległymi i niezrozumiałymi głosami. Była to chwila, w której jego duch wraz z Amuletem-Syntezą mógł dumać nad sobą z poprzedniej czasoprzestrzeni, upadkiem starego świata i prawdziwą rolą Waltera w tym wszystkim. Kiedy zjawiła się widmowa postać Charonitki zmienił jednak obiekty zadumy. Znajdowanie się całej ich trójki na jednej płaszczyźnie umysłowej było dobrym polem dla lepszego określenia i zasad działania wiary, której Søren stał się arcykapłanem. Jasnym było, że póki co była ona dosyć luźna, bez jakiejkolwiek dogmatyki i wymagała choćby uporządkowania fundamentalnych treści mistycznych dociekań, jeśli jej świątynia miała zyskać znaczącą pozycję w Purgatorium. Jednak w momencie gdy Inkwizytor chciał otworzyć ten pierwszy umysłowy sobór filozoficzny, nastąpiła sytuacja krytyczna w quizie związana z odpowiedzią Joanny. W jednej chwili musiał wykorzystać potencjał swego ducha by całkowicie nie upaść i dodatkowo by nie doprowadzić do eksplozji jakże niebezpiecznej fiolki, która z sekundy na sekundę zyskiwała większy i straszliwszy efekt. Udało mu się, choć mógł to rozpatrywać w kategorii swego rodzaju cudu. W chwili próby drżał, pot spływał nawet z jego duchowej emanacji i mógł szeptać jedynie słabe „Credo, credo, credo”. Kiedy szok się zakończył i ujrzał bezkres zniszczeń dokonanych przez wyładowanie, w jego ducha znów wstąpiło uczucie gniewnej goryczy, dokładnie takie samo jakie towarzyszyło mu podczas stworzenia Abbadona na cmentarzu. Skropion w jaźni syntezy zapewne również odczuł tę nagłą odmianę, w końcu ta emocja była dominantą jego całego istnienia. Inkwizytorski gnie był skierowany wobec bezkresnej bezmyślności jaką wykazała się Joanna w chwili próby. Świadome podanie złej odpowiedzi i ściągnięcie destruktywnych porażeń na cała w celu osobistej zemsty na Bulmie było w mniemaniu Kürenbergera przejawem bycia niespełna rozumu i co za tym idzie byciem zagrożeniem dla powodzenia misji. A jako Inkwizytor miał święty obowiązek pozbywać się tendencji regresywnych. Myśli te jednak zostały zagłuszone przez przybycie nowej postaci, którą tłumacz już jednak kiedyś widział, ale którą sobie nie zaprzątał zbytnio głowy. Owszem, czasem myślał trochę o jej roli w łamigłówce po tym jak ujrzał ją w Ogrodach. Czuł, że teraz dowie się więcej, więc wrócił do trybu spokojnego słuchacza. Zrozumiał, że czeka ich audiencja u jeszcze innej istoty w rozdwojonym umyśle Waletra. -A więc do szacownego, acz tajemniczego „B”. „Tuba, mirum spargens sonum Po przeniesieniu w inny umysł poczuł się dziwnie swojsko i rozsiadł się wygodnie, by uważnie słuchać opowieści intrygującego „Sabotażysty”. W miarę mówienia klarował mu się coraz bardziej pogląd na cały sens tego wymiaru. Do tej pory snuł jedynie śmiałe teorie pasujące do jego idei rozwoju duchowego. Teraz na talerzu miał wyłożoną część metafizycznej determinanty istnienia Purgatorium co wzbudzało w nim niesłuchane emocje, bo zdawał sobie sprawę z coraz to większej ilości wymykających się umysłowi rzeczy. Historia mówiła jasno o tym, co już dawno zbadał: głupota ludzka nie pozwala człowiekowi osiągnąć wyższych stanów istnienia. Zyskał też upewnienie o istnieniu wyższych form istnienia nazywanych „Górą” mających dualną naturę. Mimo iż nie do końca jeszcze rozumiał wywodów o sztucznej inteligencji, to wszystko spajało jego filozoficzne poglądy. Wzruszyło go, że jego słowa o wolnej woli tak mocno zadziałały na tajemniczego „B”. Wtedy też zobaczył kolejny krok, jaki miał uczynić w wierze, w wierze która ewoluuje. Jak było powiedziane, najpierw podporządkował Abbadona na rzecz Hadesa, teraz musiał porzucić Hadesa na rzecz Absolutu, zwanego przez pulchnego mężczyznę Górą. „Tak niechaj się stanie! Paradoksalnie wiara musi być stała i płynna jednocześnie” Fakt, że w rewolucyjnym planie mającym wspomóc ludzkość w rozwoju i uchronić ją od katastrofy stanowił kluczowe ogniwo był przytłaczający i inspirujący jednocześnie. Czuł się na siłach spróbować, choć zdawał sobie sprawę z tego ile mu jeszcze pozostało mądrości do zdobycia by odnieść sukces. Potem rozpoczęła się projekcja, nieszczęśliwie od symbolu upadku – zgubnej decyzji Joanny. Wraz z obrazami miał coraz większy mętlik w głowie, gdyż wspomnienia, wizje i myśli zlewały się w jedno. Drgnął wyraźnie widząc mechanika, nie tylko dlatego, że go znał, ale dlatego że przeczuwał w przyszłości coś niesamowitego i ważnego. Kiedy „B” przeniósł się wraz z Archanielicą oglądali uważnie Cichą Dolinę. Ale obraz ten napawał Inkwizytora niezmierzoną grozą, gdyż wyczuwał w dolinie prastarą i przerażającą siłę. Właśnie emanacją tej siły był stwór, uosabiający zagładę ludzkości, który w starciu z Jörgiem przyjął postać groteskowej masy ciała i włóczni. Søren czuł, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Przypomniały mu się okropne doświadczenia z czasów kiedy interesował się sektami, badał je i brał udział w ich rytuałach. W większości przypadków swoją silną wolą i poglądami nie dawał się wciągać zbyt głęboko, co pozwalało mu poznawać wiele dziwnych wierzeń i dziesiątki wyznawców najróżniejszych, często wręcz absurdalnych bóstw/idei. Ale jedno mistyczne ugrupowanie wciąż przyprawiało go o ciarki i bezsenne noce. Byli to wyznawcy Nidh-Perquunosa, prastarej siły niemającej ani kształtu, ani stałego miejsca w czasoprzestrzeni, będącej jednak uosobieniem najbardziej straszliwych lęków egzystencjalnych ludzkości, wydającej się zdrowemu rozsądkowi jako emanacja czystego i absurdalnego szaleństwa. To właśnie podczas obcowania z tą odmienną od wszystkich innych sektą doznał jedynego krótkiego momentu w swym życiu, w którym prawdziwie zwątpił w rzeczywistość samą w sobie. Jego duch zalał się trwogą i była to jedyna sytuacja w której musiał uciekać w obawie o swego ducha przed wpływami sekty. Zapamiętał dokładnie słowa uduchowionej guru, w której człowieczeństwo coraz bardziej powątpiewał: „Jest rewersem monety, której awersem wy nazywacie dobro i zło, życie i śmierć, chaos i ład. Nie sposób zbiec przed Nidh-Perquunosem, w końcu dosięga wszystko i wszystkich. Już to zrobił”. Do tej pory myślał, że mają odzwierciedlenie jedynie w dziwnych i strasznych snach związanych ze szkatułą którą trzymał pod łóżkiem, ale teraz kiedy nie tyle obserwował, co czuł Cichą dolinę wróciło uczucie dawnej metafizycznej trwogi. Miał nieodparte wrażenie, że istota znajdująca się w tym pokoju jest nie tyle samym Nidh-Perquunosem, co jednym z jego przerażających wpływów oddziałującym bezpośrednio na ludzkość. A to oznaczało, że Inkwizytor może będzie musiał znów mieć do czynienia z tą abstrakcyjną siłą, która była jednocześnie zaprzeczeniem rzeczywistości i nierzeczywistości. „Oczywiście wybieram rewolucję. Już raz tego dokonałem, więc mym świętym zadaniem jest spróbować wraz z Abbadonem wspomóc ludzkość na drodze rozwoju po raz kolejny. Niechaj ogień rewolucji wytopi i zahartuje godnego absolutu nadczłowieka, a jej płomienie niech spalą głupotę” Był gotów na współpracę z pulchnym człowiekiem o wielu imionach i pragnął mu zadać w tym momencie tylko jedno złożone pytanie, choć nie był pewien czy rewolucjonista je zrozumie. „Czym jest siła w Cichej Dolinie, jaka jest jej rola w naszej rewolucji duchowego rozwoju i czy przyjdzie nam stanąć przed... ...Nidh-Perquunosem?” |
Garett25.03.2018Post ID: 84745 |
„Proszę kontynuować eksperyment.” Trzy słowa. To właśnie tych słów uczepił się Melias kiedy kolejne wstrząsy odzierała go ze wszystkie czym był. Trzymał się ich niczym rozbitek deski, kiedy elektryczne fale smagały jego ciało, umysł i duszę. Z każdym kolejnym uderzeniem odrywał się kolejny płat jego osobowości... Aż w końcu, nie zostało nic poza najbardziej podstawowymi odruchami. I trzema słowami. Mathias i Elias zapewne uznaliby to za temat wart rozmyślań... Gdyby nie fakt, że byli w tej chwili zawieszeni w próżni jaką był umysł Meliasa. Kruche połączenie jakie mieli ze sobą zostało zerwane przez elektrowstrząsy, a ich osobowości rozłożone na czynniki pierwsze. Normalnie byliby najwyżej mglistymi wspomnieniami, ale to było Purgatorium, miejsce w którym myśli przyjmowały fizyczną postać. Lecz nawet pomimo tego byli czymś mniej nawet niż byty, bo pozbawieni zarówno zdolności kreacji jak i fizycznych czy nawet pseudo-fizycznych powłok. Byli widmami uwięzionymi w limbo, jakim stał się ich umysł. Wieczność w umyśle debila nie była oczywiście spełnieniem ich marzeń. Zwłaszcza, że musieli ją spędzić wspólnie. Pomimo tego, że mieli tak wiele ze sobą wspólnego (byli wszakże praktycznie tą samą osobą!), to jednocześnie straszliwie się różnili. Zmuszenie dwóch takich osób do przebywania ze sobą przez długi czas nie jest najlepszym pomysłem. Podczas gdy Mathias wylewał swoje zgorzknienia na Janika korzystając z połączenia, uwagę Eliasa przykuło coś, co działo się na zewnątrz... … -Proszę kontynuować eksperyment? W pustej głowie Meliasa trwała burza, a on nic z tego nie rozumiał. Nawet słowa jakie wypowiadał były dla niego kompletnie nie zrozumiałe, pomimo tego, że były jedynym co potrafił na tę chwilę powiedzieć. Czuł smutek, ale nie wiedział dlaczego, a kiedy jego wzrok padał na niektóre z tutejszych istot, ów smutek zamieniał się w złość. Nie wiedział kim są, nie wiedział co zrobili, ale wiedział, że przez nich czuł ból. Nie mógł jednak nijak wyrazić swej złości inaczej niż słowami: „proszę kontynuować eksperyment”. Za to w jego głowie trwała wojna bogów. Bo jak inaczej można było nazwać toczące ze sobą spór głosy, których sposób wypowiedzi wychodził kompletnie poza jego zrozumienie? Czuł ich mądrość, czuł ich potęgę, ale nie był w stanie nijak się z nimi skontaktować, pomimo faktu, iż ich słyszał. Tak, dla niego, który nie posiadał zdolności formułowania myśli i emocji w słowa, taka umiejętność rzeczywiście mogła się wydawać potęgę godną absolutu. Nie... Był jeden który zwracał na niego uwagę. Czuł, że Dobry Bóg zbliżył się do niego w momencie, kiedy gruba istota objawiła się przed nimi. Czuł jej zainteresowanie, choć błędnie interpretował je jako zainteresowanie nim samym, a nie grubą istotą. |
Tabris25.03.2018Post ID: 84749 |
- Poprzednio zadeklarowałem alians do Rewolucji z przyczyn negatywnych – w gruncie rzeczy z podobnych powodów dla jakich stworzyłem… Elektrę. Teraz jednak z przekonaniem mogę potwierdzić mój wybór. W tej rewolucji do stracenia nie mamy nic prócz kajdan. |
Wiwernus26.03.2018Post ID: 84761 |
Cicha Dolina Najpierw była troska wobec cierpień istoty, pozbawiona lęku i przesiąknięta szacunkiem do niepojętego bytu. Dopiero wzmianka o brutalnej ofierze sprawiła, że powściągliwy w reakcjach mechanik przesiąknął gniewem. Skierował wzrok i ciało ku ławom, poszukując broni. Jego zapał był tak wielki, że w dłoni ujawniła się włócznia, tak jakby trzymał ją od dawna. Podobna tylko pozornie narzędziom kaźni potwora broń wyróżniała się jednak, emitując białą poświatę i zdając być nie tyle lekką jak piórko, co niemal pozbawioną jakiegokolwiek ciężaru. Drewno nie miało szans z lustrzaną powłoką, ale włócznia zdawała się być remedium na problemy z nią związane. Zniknęła tak szybko jak się pojawiła, dezorientując Pringsheima. Za nim opuścił ponury świat, wyraził swój szacunek względem cierpiącej istoty, równoważąc go z niebywałą precyzją pragnieniem ochrony malca i gotowością, aby nie sprostać wymogom stworzenia. Może zniknęła właśnie dlatego, że ponad walkę postawił chęć podniesienia Garlanda i otoczenia go opieką? Ciężko było mu odpowiedzieć na to pytanie. Pozwolił się odprowadzić wzrokiem przesiąkniętej wiecznym bólem istocie i, pocieszając trzęsącego z przerażenia chłopca, wskoczył do wielkiego łona, a tuż po nim – Ford oraz kobieta w czerwieniach. Biblioteka Losu „Czym jest siła w Cichej Dolinie, jaka jest jej rola w naszej rewolucji duchowego rozwoju i czy przyjdzie nam stanąć przed... B przystanął na moment, szukając odpowiednich słów, co samo w sobie było dosyć wymowne, bo rozmiłowany był w ekspozycyjnej gadaninie. Uznał najwyraźniej, że musi się wysłużyć wizualną metaforą. Pstryknął palcami, ukazując wizję wynaturzonego stworzenia, którego splot lustrzanych włóczni tworzył więzienie dla manifestacji losu całej ludzkości. Widok był zbyt straszny, aby ukazywać go zbyt długo. Pchnął hologram szybkim ruchem ręki, a iluzja potwora, kierując do Inkwizytora, nabrała życia i ruchu, przerażając jeszcze bardziej. Im bliżej była tłumacza, tym bardziej jednak się zmieniała. Tam gdzie była rdza i krew, tam pod wpływem aury myśli Guru ukazywało się to, co skryte – piękna kobieta. Gdy przybliżyła się na zasięg jego ręki, objęli się i choć nie poczuł niczego, zatoczył niczym w tańcu dwa obroty z damą. Potem ta odepchnęła się od niego w pięknej pozie, oddalając i znów wracając do swojej potwornej formy, by rozpłynąć się niczym mgła. Po niej pozostawały tylko pojedyncze drobinki zanikające w powietrzu. W zależności obok kogo się znalazły, zmieniały się w inny sposób. Jak się do Ciebie odzywać, jak traktować? Spośród omówionego wachlarza funkcji w Purgatorium, chyba wspominałeś, że jesteś bytem, ale nie całkiem, prawda? Mam wrażenie, żeś jest podobnie jak Lea czymś pośrednim, dysponującym podwójną naturą. Dodatkowo – te statusy można zmienić, jak choćby zostać charonitą. Jak zostaje się Hadesem? - Nie ma znaczenia jak się do mnie zwracasz, ważne jak zwracasz się do wybrańca, który zmieni oblicze tego świata. Ja jestem tylko jednym z inicjatorów, proroków przecierających szlak. Oczywiście, jeśli chcecie działać w moich strukturach i osiągnąć cokolwiek, powinniście mi ufać i nawet jeśli nie obdarzając szacunkiem, słuchać się mnie. Jeśli chcecie sprawić mi jednak szczególną przyjemność - widzę, że chcecie - tytułujcie mnie tak, jak tytułować mnie byście nie chcieli. Tak jakbym był celem, który chcecie osiągnąć lub złem, które chcecie przezwyciężyć, rozumiecie? Dla Waltera mógłbym być i równie dobrze (M)Eliasem, choć szczerze mówiąc nie do końca mi na tym zależy. Mogę być również dla was człowiekiem, bytem czy czymkolwiek chcecie, a tobie Walterze... oraz Alterze – przypomniał sobie o bardziej powściągliwym Alterze wciąż obecnym w swoim umyśle – wolę jednak nie udzielać informacji o mojej naturze. Sam nie do końca ją pojąłem, choć dzięki takim jak wam, próbuję. Chwila milczenia nie sprawiła, że zapomnieli o pytaniu dotyczącym Hadesa. Wiedział jednak, że jego rozmówców interesuje tak naprawdę los Kozła IV, Mistrza Gry z czasów triumfów Piontka i do tego odnosi się ich pytanie. Waltera zmroziło, bo lata temu pomagał jakiemuś osobnikowi pchnąć auto, choć nie potrafił przywołać ani widoku jego twarzy, ani tonu głosu, ani imienia. Jak działa czas w Purgatorium? Jak możliwe są różne linie czasowe i jak można się po nich poruszać. Czy można cofnąć czas np. do momentu początku tej misji? Czy korzystając z tych linii można wskrzeszać umarłych? Skoro nurty i funkcjonowanie Kostki są w gruncie rzeczy jakoś matematycznie opisywalne, czy można używać jej do zmiany funkcjonowania wybranych aspektów? Kot prychnął złowrogo, jakby z oburzeniem. Początkowo wydawało mu się, że Walter żartuje. Nakreślił w powietrzu czas jako odcinek, a potem zręcznym ruchem połączył końce, tworząc wirujący okrąg. Obkręcał go wokół tłustego palucha niczym hula-hop. I tak, nurtami można świadomie kierować, zmieniając reguły tego małego świata. Zmarłych da się przywołać, choć... po co? Kusi was czwóreczka? Jakie są alternatywne losy Niemej i doktora Wendelina? Kürenberger położył dłoń na barku Syntezy, z taką samą przenikliwością jaka zawładnęła nim w pałacu Kamehamehy, znów odtwarzając los kobiety. Wtedy nabrał przekonania, że kobieta wybrała Charonat, nie wiedział jednak czy na misji pierwszej czy ostatniej. Teraz już wiedział. Od momentu przemowy rewolucjonisty myślał w inny sposób, szerzej. Na moment popłynął pod prąd czasu i ujrzał jak czasoprzestrzeń nakładają się niczym kolejne warstwy pełne odmiennych wariantów zdarzeń, a te wiecznie zmieniały się i pożerały niczym w boju wyższych sił, które egzystowały nie przejmując się przyporządkowaniem do żadnego okresu i – pozornie – konsekwencjami swoich posunięć. Wizja zniknęła tak szybko jak się pojawiła, ale znał już prawdę – poddała się na ostatniej misji. Co najzabawniejsze – ujmując problem kątem osoby o wyjątkowo czarnym i paskudnym humorze – zaprzepaściła swoją antycharonicką krucjatę, mordując niewinną osobę, a misja na której ta mogłaby się odrodzić... nie nastąpiła. Wojna rozpętała się na dobre. Nie było już żadnych misji, a ofiara poszła na marne. Czym dla Ciebie są ludzie? - Dziećmi, Walter. Dziećmi... I po tych słowach, gdy Lea na ekranach cierpiała katusze w obliczu kluczowej deklaracji, rozpoczęli obchód po umysłach pokojowiczów, wykorzystując nieuwagę Hadesa. ... Koniec zabawy, Lea. Gdybym miał unicestwić jedną z osobowości twojego ojca, którą byś wybrała – Altera czy Waltera? Odpowiedz szczerze, kolejnego porażenia twój chłopaczek nie przeżyje. Różnobarwne oczy skierowały się mimowolnie Meliasowi. W końcu przełamała się, aby spojrzeć na to co z niego pozostało. Pytanie od sadystycznego Mistrza Gry dotyczyło jej ojca, którego całe życie chciała poznać, ona jednak w obliczu zagłady drużyny w pierwszym odruchu w ogóle nie pomyślała o przeklętym Piontku. Najważniejszy był Coldberg. Musiała odpowiedzieć szczerze, aby ten przetrwał i w ostatecznym rozrachunku to widok studenta był jednym z przyczyn jej ostatecznej decyzji. Widziała, że go utraciła i nawet jeśli przeżyje, nie będzie miał ani cynicznej dobroci Eliasa, ani absolutnej i pełnej władczości pogardy Mathiasa. W normalnych warunkach z pewnością wybrałaby ostateczny upadek Waltera i to bez wahania, w końcu oszczędziła Altera tylko dlatego, że większość drużyny liczyła na jego uleczenie, a co za tym idzie odegnanie przeklętego mordercy w niebyt, raz na zawsze. Tylko, że wtedy wciąż miałaby przy sobie Eliasa, a teraz nie pozostawał jej zupełnie nikt. Siostry nienawidziła, matki nie wiele mniej, a drużyna upadała. Altera darzyła ogromnym szacunkiem, na jego czynach się wychowała i o takim ojcu marzyła, ale ten myślał w pierwszej kolejności o drużynie. Walter był zwyrodniały, gardziła nim i jego występkiem, ale jego miłość była absolutna. Czuła, że gotów był na największe zło dla niej, nie dla drużyny. Dla Altera miała być także narzędziem, jakąś podłą manifestacją zemsty, a Walter widział w niej córkę oraz człowieka i nie potrzebował nikogo innego. Nie chciała być sama. Samotność trawiła jej duszę od dzieciństwa. Co jej pozostało? Głupia Joanna, zainteresowany nią i własną rodziną Nadim, człowiek-pijawki, zwyrodniały nazista, przeklęta Erynia, darzącą ją dziwnym afektem lama czy para szaleńców? Uświadomiła sobie, że w obliczu oczywistego wyboru, zaczyna wątpić. Mogła uleczyć Altera jedną, szczerą odpowiedzią, ale nie mogła się zdecydować. Czas ponaglał ją, a ona wciąż nie wiedziała. Od upadku drużyny dzieliły ją sekundy. Wtedy też poczuła Kota, Hera, Forda, B czy jakkolwiek można było nazwać abstrakcyjny byt, który nawiedzał umysły pokojowiczów, szukając kompanów. Zabrał ze sobą Waltera i gdy poczuła jego obecność, choćby symboliczną, podjęła decyzję. Wzgardziła sobą, bo to nie była decyzja ani mądra, ani dojrzała, ani dobra dla interesu drużyny. Dobra jednak dla niej i szczera, a tego wymagał przeklęty Hades. Ten zresztą oszukał ją, nie skończył liczenia i już elektryczność zaczęła zaciskać się wokół ich ciała, co wszyscy wyczuli zmysłem, który wykształcił im się od katuszy. Nękani elektrycznością wykształcili sobie specjalny zmysł, niczym w pokracznym łysenkizmie. Była jednak przekonana co do swojego wyboru i zmanifestowała go krzykiem, który wyprzedził prędkością elektryczność, aż ta ustąpiła, bo jej odpowiedź była szczera i czysta. Prąd zniknął. Nastąpiła cisza przerywana tylko pomrukiem turbin. Dziewczyna zlana była potem i tylko wyczekiwała śmierci wyznaczonego mężczyzny, przewidując pułapkę sadystycznego Hadesa od samego samego początku. Mógł go w tej chwili unicestwić, osłabiając zdradziecką drużynę i zastraszając ją przed ścieżką rewolucji, jednocześnie zwalając winę na dziewczynę – tego się spodziewała i z tym się godziła. Modliła się, że zostawi go jednak przy życiu, gotowa znieść każdą karę od ojca, byle drużyna miała u jego boku choć cień szans na sukces. I modliła się również o przetrwanie Waltera. Mistrz Gry mógł unicestwić go raz na zawsze, zadając jej największą ranę i odwracając sens pytania. Wiedziała jednak, że nie oszuka go i musi wyjawić prawdę, to co czuje. Znał ich myśli. Pies, w swej wspaniałomyślności, darował żywot i Walterowi, i Alterowi. Bardzo ją to ucieszyło. A wtedy, czego akurat się nie spodziewała, wolą zamanifestował hologram – ten akurat gargantuiczny i pstrokaty, ewidentne przeciwieństwo Kota - ukazujący ogarniętą kolejnym aktem bytobójstwa Elektrę, za równo bestię, jak i niezwykle silnie seksualny obiekt, sprzeczny w samej swej naturze. Nie musiał zbyt wiele dopowiadać, bardzo szybko zrozumiała czym jest potwór. Nie była już jedyną córką, którą tak chciała być i zdradzona musiała oglądać kolejne okropieństwa zrodzone wolą przeklętego taty. W tej chwili antybytowa polityka Altera wydawała się jej być łagodna. Znienawidziła Waltera raz jeszcze, ku wielkiemu zadowoleniu Hadesa. Opuściła głowę. Smutek udzielił się nie tylko jej. Cały zespół uświadomił sobie, że Walter to jednak nie był niespełniający oczekiwań, okrutny staruszek, lecz jednak potężny osobnik, który myślą powołał istotę ogarniętą pragnieniem zemsty. I Walter pamięta. Elias. Lea. Alter. Ala. Erynia. Goebbels. Joanna... Pies. Litania kolejnej z przeklętych sióstr przeraziła nie tylko Leę, co większość pokojowiczów i orków. Wyliczanka na tle wyniszczenia całego pokoju sprawiły, że morale znowu opadło. Nawet Mistrzy Gry zdawał się... I w tym momencie niezawodny Otto! Zażądał ubrania od orków, sprawiając pozory pragnienia spotkania z Hitlerem, a tak naprawdę chcąc przygotować się do zimowego pokoju.
... Obchód po umysłach Pokojowiczów i szybkie zbieranie deklaracji. Po stronie Psa pozostali Alois, Nadim, Hans i Anshelm. Po stronie Kota – Otto, Mathias i Elias Coldbergowie (?), Beata, Soren, a także, o dziwo, Herman. Z Hermanem była o tyle ciekawa sytuacja, że w jego umyśle spędzili tylko strzępek chwili. Był przerażony, jak diabli przerażony. Przegnał ich, błagając jednak o pomoc i obiecując wsparcie rewolucji spontaniczną przysięgą - tutaj te nabywały wiążących właściwości – byle dali mu choć chwilę wytchnienia. Mogli tylko się domyślać, co go spotkało. Pies niestety nie rozumiał oferty, dopiero zresztą wybudził go impuls, który Hades wywołał, próbując oszukać Leę. Woleli nie poświęcać uwagi jego przemyśleniom, bo jego umysł stanowił tykającą bombę. Skala urazów, fobii i traum sprawiła, że świadomość mężczyzny stanowiła poskręcany, abstrakcyjny labirynt, którego w pewnym momencie przeraził się nawet Kot, niczym widząc pułapkę zastawioną na byt pokroju Kozła. Goebbels, wyraźnie już mądrzejszy, również swoim umysłowym wymiarem przyrody i abstrakcyjnych obrazów (w których dominowała Lea oraz gargantuiczne konstrukty myślowe) zadziwiał. Był o krok, aby opowiedzieć się świadomie po którejś ze stron, dali mu jednak spokój i czas na podjęcie decyzji, dbając o jego zrównoważony rozwój, a niekiedy nawet bojąc się, że ktoś o jego potencjale może zemścić się, kierowany poczuciem żalu i przekonaniem o zmąceniu jego osądów. Niema długo rozmyślała – hipokrytka - próbując zdecydować się ostatecznie na rewolucję, choć była o krok od spełnienia swojego sekretnego, trzymanego w zakamarkach umysłu celu, którego znaczenia mogli się domyślać. W konfliktach była wygadana i okrutna, ale jak przyszło co do czego, zwątpiła, kierując się interesem prywatnym, a nie ludzkości jako takiej. Znowu nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Ostatecznie wybrała stronę rewolucji... a wtedy pulchny mężczyzna wypiął się na nią. Była ścianą między pokojowiczami, a charonitami, a tą chciał zburzyć. Nawet trochę się im żal zrobiło kobiety. Widok jej umysłu sygnalizował, że wszystko podyktowane było jej chorobliwą miłością do utraconego brata, z którego stratą nigdy się nie pogodziła. Natrafili również na wyraźne ślady powściągliwej sympatii do Romantyka. Poza tym – B zrugał ją bez litości i wulgarnie, przede wszystkim wulgarnie. W umyśle Joanny zresztą również dominował brat, którego nie chciała utracić i jej również zrobiło się im żal. Ona jednak nawet ich nie dostrzegła, jej umysł był głuchy na rewolucje i mogli sobie wyobrazić co (lub kto) zdołałby nakierować ją ku świadomemu buntowi. Zdawało im się, że jest to możliwe, gdyby odzyskała utraconego brata. W końcu miała dość sił, aby uciec z dysfunkcyjnej rodziny aż do innego kraju właśnie dla niego, to czemu nie miałaby postawić kolejny krok ku rozwojowi? Z perspektywy czasu najzabawniejsze, nienapawające lękiem i budujące było spotkanie z osobowościami Meliasa. Tak różne, a jednocześnie tak podobne, jak dwie strony tej samej monety, sprawnie się uzupełniające. Stali się swego rodzaju Bogami dla bezmyślnego szaleńca jaki władał teraz ich ciałem, Dwójcą Świętą, między którą niczym Duch Święty przepływał zdezorientowany, speszony Janik. Bóg Dobry, Bóg Zgorzkniały, Bóg Gromów i Bólu. Psycholog miał z pewnością kompleks stwórcy i z chęcią spróbowałby przetestować wpływ słów na szaleńcu, ale zdawał sobie sprawę, że ten ich nie rozumiał i mógł jedynie kierować się emocjonalnym natężeniem słów. Z drugiej strony, czy to nie była psychologia w najczystszej postaci, nawet jeśli tycząca się zwierzęcia? Z pewnością tak, również w osądzie Janika, ale ten jednak przywiązał się do niedocenionego studenta i było mu go żal, a szczególności straty wywołanej jego brakiem. Jakby tego było mało – Tuzy. Te były niczym duszki, aniołowie lub święci, mniejsze manifestacje zjawisk lub swego rodzaju aspekty poszczególnych elementów Trójcy, które komentowały wszystko co widziały, a co szaleniec brał za kolejne z pomniejszych objawień. Kot z rozbawieniem przyjął obie jaźnie szaleńca do swojego grona. W jakiś chory sposób zafascynował się dwiema osobowościami jak niczym innym, nie pozwalając sobie nawet na najmniejszą ingerencję w rozmowę, tak bardzo był pochłonięty. Gdzieś między tym wszystkim stał zdezorientowany i niepewny Eckstein, który w pewnym momencie wymienił egzystencję (spojrzenie lub słowo nie były właściwymi określeniami) z Guru, aż przypomniał o Amfie, z którą Sorena czekała konfrontacja. ... Obchód zakończony, więc Walter musiał wrócić do siebie, do swojego więzienia. Alter wciąż był w nim obecny i obserwował quiz. Lea podjęła decyzję. Wysłuchał jej słów przez przesterowane głośniki powołane do życia wolą grubasa. Pił jak gdyby nigdy nic podarowaną mu kawę zbożową, którą sączył bez smaku i przekonania. Prawie wypluł ją, słysząc gromkie słowa, powstrzymał się jednak. Nie na tyle dyskretnie, aby obojętny na jego los i humoru Walter, wyraźnie młodszy i pełen sił, nie zauważył jego wzburzenia. Lea stała się rysą na dumie mężczyzny i nie darował sobie złośliwego komentarza względem swojej drugiej osobowości, gdy Pies momentalnie znów obrócił córkę przeciw Walterowi. Zniknął, wykorzystując zamieszanie, aby odbić Goebbelsa i pośpieszyć drużynie na ratunek. Wyciągniętą rękę Forda odepchnął. Podobnie jak Anshelm, nie dołączyłby do niczyjej rewolty, nie mając w pełni wpływu na jej kształt. Walter jego zdaniem był tylko kolejną marionetką i obiektem badawczym, którego losu nie chciał podzielić. Trafnie zresztą zauważył, że osiołek może być w każdej chwili zastąpiony, a uwaga Forda niepokojąco kieruje się ku szaleńcowi z trójką bóstw w pustej głowie. Przynajmniej mieli pewność, że nie dołączy do niego Lea. Nie chciał jej u swojego boku, a gdy Hades zdradził dziewczynie, że B odpowiada za mącenie w segmencie Kostki odpowiedzialnym za pamięć uczestników zabawy, nie miała zamiaru opowiedzieć się po żadnej z przeklętych stron. Gdyby nie B, jej życie byłoby z pewnością prostsze. ... Anshelm zbierał myśli. Wciąż czuł się dziwnie – rozbudzenie wirusa, dziwna wizja, łagodność Mistrza Gry oraz Otton, który najwyraźniej uznał, że jego Król z pewnością wybrał ścieżkę rewolty. Nieprzyjemnie, przynajmniej jednak nie poraził go prąd, więc miał prawo do zadowolenia. Zbierał powoli myśli, próbując poruszyć choćby pojedynczym mięśniem, gdy nagle ze skupienia wyrwał go kobiecy głos. Ledwo go skojarzył, ostatni raz chyba ta sama dama podsumowała go krótko i wulgarnie. Teraz jednak zdawała się być względem niego niezwykle uprzejma, łechtając ego przeprosinami i słodkimi słówkami, czasem nawet tytułując Królem. Przyznała, że myliła się co do niego i wybranie ścieżki Pana Psa, obróciło jej zdanie o nim o 180 stopni. Komplementy wlewały się wprost do jego głowy. Prosiła o wybaczenie za zamordowanie, jednocześnie wskazując, że dzięki niej nazista zrozumiał jak wspaniały i wielki jest Mistrz Gry. W końcu też padła bezpośrednia propozycja – nie żadne inkwizytory, filozoficzne wynaturzenia wyrachowanych zdrajców. Tylko Anshelm, wielki król, pierwszy krzewiciel wiary w Hadesa w obrębie Kostki. Obiecywała nagrodę, choćby... własne ciało. W tym samym czasie, równolegle, zadręczała Inkwizytora niczym demon wyzwiskami, wulgarnymi komentarzami i pełnymi wyrzutów błaganiami o opamiętanie się, powrót na właściwą ścieżkę. Miał być kapłanem, jej prawą ręką. Nie rozumiała jak śmiał zdradzić Psa, tak samo jak zdradził Abbadona. Racjonalizowała sobie sytuację, wymyślając, że tłumacz prowadzi podwójną grę, do której zresztą go namawiała. Była natrętna i namolna, zdołał jednak uspokoić myśli widokiem Beaty. Gdy spotkali się spojrzeniami, odetchnął z ulgą. Ich jaźnie spotkały się podczas obchodu, teraz jednak w końcu spotkali się fizycznie, o ile można tak powiedzieć o zwykłym spojrzeniu. Podobna miłość ujawniła się między Leą, a Meliasem, o ile można było określić w ten sposób tą silną, jednostonną troskę. Nie mogła go nawet dotknąć, uwięziona w fotelu, kierowała jednak do niego pełne troski słowa i myślami, niczym dotykiem, uspokajała go. Peszyło go to, dezorientowało, traktował kobietę jako jakiś matczyny aspekt wyższej siły, czymkolwiek była wyższa siła lub koncept matki, który jednak choć w ułamku obejmował tym, co zapisane miał w genach jako instynkt. Szybko skierował jednak uwagę na Psa, łysego szaleńca, z którym wymienił się uwagami. Lea popłakała się, słysząc konwersację. Szaleńcy dogadywali się nadzwyczaj dobrze, choć to Pies przodował wyraźnie intelektualnie i emocjonalnie, w jakiś dziwny sposób dominując w tej pokręconej relacji. Jeśli nawet łysy szaleniec obdarzał kogoś lekką pobłażliwością, to musiało być z nim źle, szczególnie kiedy pobłażliwy komentarz wyrażony mantrą zakończył nerwowym tikiem i zmoczeniem się. Hades skierował swoją uwagę na Meliasa, najwyraźniej gotów zadać ostatnie pytanie i zakończyć quiz, jak i znęcanie nad Leą, która nie mogła wytrzeć zapłakanej twarzy. I zadał je, skierowane za równo do szaleńca, jak i tłumacza. Podwójna runda, jak z nazistą i chemikiem. ...? Zamarli. Nie przemówił po niemiecku, ani w żadnym języku ludzi. Użył mowy uniwersalnej, mowy fermaty i całego uniwersum. Jedyną osobą zdolną przejrzeć znaczenie komunikatu był Guru, uczący się absolutnego języka za nim jeszcze przybył do Kostki, a pogłębiający naukę w Bibliotece Losu. Komunikat zniknął tak szybko jak się pojawił, ale... to nie miało znaczenia. Jeśli na moment zrozumiałby ten język, pomyślałby w nim, czas nie miałby znaczenia. Cofnąłby się w jego obrębie myślą, nie musząc nawet go rozumieć, bo już samym przeniesieniem się, rozumiałby i ten komunikat, i wszystko inne. Jak miał to jednak uczynić, gdy zawiódł i nie udało mu się wykonać kolejnego kroku w rozumieniu mowy jeszcze w tym samym pokoju? A czas naglił... i Melias, wyraźnie zdezorientowany i obawiający piorunów, choć zdający sobie sprawę, że czegoś się od niego oczekuje. Wzrok pokojowiczów osaczył go, przez co zestresował się. W nerwowym odruchu wykonywał spazmatyczne ruchy, natykając się na barierę. ... Ford opadł na zmaterializowane siedzisko w umyśle Piontka. Zrobił swoje, rewolucja rozpoczęła się, więc mógł ujawnić w końcu swoje zmęczone, bardziej ludzkie oblicze. Łykał kawy zbożowej w kieliszku do wina i zawiesił wzrok w martwym punkcie, tracąc zainteresowanie nawet oszalałym Coldbergiem. Nie peszył go ani wzrok Waltera, ani pragmatyczna troska kobiety w czerwieni, która otarła jego czerwone, spocone czoło chusteczką. Dopóki odesłał poza zasięg percepcji tłumacza i amulet, czuł się swobodnie. Przeniosła ich natychmiastowo, tak jakby nigdy nie opuścili tego abstrakcyjnego wymiaru. Janik odskoczył na widok powrotu dziwnych gości i nie wiedział co ze sobą zrobić. Nastąpiła rutynowa wymiana spojrzeń, każdego z każdym, a w międzyczasie Melias-szaleniec odczuwał fizycznie to, co odczuwało się, uświadamiając sobie proces myślowy, już nawet niekoniecznie ważne czy swój, czy kogoś innego. 3 Październik 1991 r., Berlin Zjechał przez przypominające kręte jelita wnętrzności międzywymiarowej przestrzeni niczym po zjeżdżalni, podskakując na cystach i krostach stworzenia niczym po wybojach, by nagle ujrzeć na końcu tunelu światło w jego kuchni. W Berlinie z pewnością jasne, jemu wydawało się być jednak mdłe i słabe, jak coś, w czym na pewno nie miało prawa skryć się siedem barw tęczy. Jego odmienione zmysły interpretowały mroki wnętrzności jako coś bardziej żywego. Gdy nagle, z wyciągniętymi nogami, wyskoczył z tunelu i zostawił za sobą Purgatorium, poczuł się dziwnie martwy i pozbawiony jakichkolwiek wrażeń zmysłowych. Świadomość utrzymał tylko dlatego, że przeszył jego serce widok Joanny, która pełna obaw o los jego i Garlanda, trzymała twarz na centymetr od portalu, wyczekując jakichkolwiek sygnałów z drugiej strony. Tylko dlatego, że Kostek i Fish trzymali ją mocno, nie wskoczyła do środka. Tylko też dlatego, że Kostek i Fish widząc sunącego od dołu ku górze mechanika i jego „szwagra” - jako zmyślną plamę dziwnych barw - odciągnęli ją, Pringsheim nie staranował jej. Zresztą ledwo ją poznał. Oblicze kobiety z pewnością pozostało piękne, ale z perspektywy Purgatorium i widziane takim jakie było w Berlinie zdawało się być jedynie cieniem lub smugą. Pupą przejechał przez całą kuchnię, jednocześnie kurczowo trzymając malca. Zatrzymał się z wyprostowanymi nogami na zmywarce, a potem padł na plecy, nie puszczając uparcie Garlanda. Nawet nie poczuł jak Kostek próbuje go podnieść, a Fish ocucić i przywołać jego umysł pytaniami, ogromem pytań. O ile potężnej postury kryminalista zdawał się być pod wrażeniem osiągnięcia mechanika, jego kompan nie dowierzał. W pierwszym odruchu jednak nie zbyt go oni interesowali. W końcu zaczął rozumieć Joannę. Jego mieszkanie, nawet na tle Cichej Doliny, było bezbarwne i puste. Aż zatęsknił za utraconymi zmysłami, szczególnie tym z cichej krainy. Tylko dzięki temu, że brakowało mu hałasów, Berlin przywołał jego myśli do względnego porządku, choć wciąż czuł na sobie presję wywołaną presją mięsistego potwora. Podniósł się. Spojrzał na ubiór, który wybrał za namową Garlanda do przemierzenia Kostki. Tam miał być dobrodusznym turystą z nie mniej dobrymi intencjami, to co jednak w Kostce było stonowane, tutaj wyróżniało się przepychem. Chłopca wyrwała mu piękność, tuląc przerażone dziecko, które próbowało wybełkotać to co ujrzało, aż francuzka uznała, że nie pozwoli mu mówić, byle nie wzmacniać jego traum i pragnień. Ból, niezrozumienie i przerażenie przesiąkło na chłopca, możliwie, że na zawsze. Jąkał się. W dłoni trzymał kurczowo zabawkę, która w Kostce wydawała się być miła dla oka, tutaj jednak niepokojąca. Kobieta odrzuciła ją i dopuściła do dziecka kogokolwiek dopiero po długiej chwili. Pierwszym podszedł Fish, wyciągając z kieszonki stroju mały ambulans, który po nakręceniu, emitował odgłos syreny alarmowej – zabawkę poniszczoną i nie wiele milszą dla oka od konstruktu z Cichej Doliny. Mechanik spoglądał na zniszczoną kieszonkową zabawkę z zainteresowaniem, Garland jednak rozpłakał się, słysząc traumatyczny ton syreny. Joanna odepchnęła Fisha, a jeszcze mocniej odepchnął go mężczyzna, na którego ten wpadł. Dopiero teraz Jorg zauważył, że pod jego nieobecność ktoś dołączył do wyczekujących jego powrotu. Mężczyzna wydał mu się w pierwszym odruchu dziwnie znajomy, ale z pewnością nie miał okazji go poznać. Skórę miał bladą, złote loki z charakterystycznym odcieniami bieli oraz dobrotliwe, rozgrzane niczym słońca oczy, które dodawały mu aury wyjątkowego urodziwego, trochę zniewieściałego cherubina. Teraz biła od niego ogromna siła, nie mniej w jego naturze nie leżała agresja. Wzbudzał zaufanie. Dzielnie znosił obecność w wymykających rozsądkowi warunkach. Zdawał się zresztą znać Kostka i Fisha bardzo dobrze, ale była to relacja dziwna i trudna do opisania, poza tym chyba znalazł się w mieszkaniu mechanika przypadkiem i nie czuł się komfortowo w zastanym ambarasie. Obdarzył gospodarza spojrzeniem nie tylko pełnym troski, ale i pytającym, niezręcznym. Pringsheim nie miał okazji dłużej mu się przyjrzeć, bo w końcu piękność uspokoiła się na tyle, by powalić go na ziemię i wycałować z chorobliwą namiętnością, która teraz odurzyła go. W końcu coś, w tym szarym Berlinie, poczuł! Był dla niej wybawicielem brata, zdała też sobie sprawę, że jest jedyną osobą, która zdolna jest wzbudzić w nim emocje w tym pozbawionym wrażeń ciała i sensu świecie. W końcu na tym polu choć częściowo się zrozumieli. I wtedy przez portal wyskoczyli, choć w ich przypadku z gracją, niespodziewani goście. Ford rozejrzał się po mieszkaniu, a jego karmazynowa towarzyszka po twarzach gości. O ile kobieta zachowywała spokój, mężczyzna zdawał się ukrywać wiele silnych emocji i bardzo uważnie taksował Pringsheima, jakby ujrzał go po raz pierwszy i ten niezwykle go zadziwił. Nie spuścił z niego wzroku nawet, gdy Kostek wypalił do niego z broni ukrytej w jego stroju. O ile Fish na widok pulchnego mężczyzny tchórzliwie cofnął się i ważył słowa, o tyle bandzior bez większych skrupułów wypalił prosto w głowę mężczyzny. Pocisk przeleciał tuż nad Joanną, która przygniotła mechanika do podłogi i całowała namiętnie. Ledwo zdała sobie sprawę, że otarła się o śmierć, Pringsheim jednak był świadomy co się dzieje, choć ogłuszający huk i pieszczoty kobiety zaraz po opuszczeniu Purgatorium sprawiły, że Berlin wydał mu się w końcu zdolny zaspokoić jego mimowolne żądze wrażeń. Kostek zresztą wypalił bezpośrednio w Forda jeszcze kilka razy, aż wyczerpał amunicje w magazynku. Mechanik zręcznie zdjął z siebie ukochaną i podniósł, wspierając się jedną ręką o ziemię i natykając na łuskę. Pulchny mężczyzna spoglądał na niego w absolutnym skupieniu, jak posąg, nie dając najmniejszych oznak zranienia. Poprawił jedynie okulary, w chorobliwym nawyku, jednak dalej stał bezruchu, podobnie jak oniemiały Kostek. Dopiero gdy Ford wykonał krok, charonita ryknął i rzucił się do szarży, odpychając pobliski stolik i przeskakując przez stojącego mu na drodze gospodarza jak przez kozła. Wyminął grubasa, wyciągnął rękę po nóż kuchenny i zamachnął się, lecz ostrze złamało się na zadbanej czuprynie mężczyzny, który dopiero teraz spojrzał na charonitę niczym na natrętnego owada. Z ostrza pozostała tylko rękojeść, nie mniej jednak Kostek nie poddał się. Wymierzył potężne uderzenie, ale prawy sierpowy odbił się od głowy, nie wyrządzając najmniejszych szkód. Ręka złamała się, ale nawet wtedy upór nie zmalał. Charonita w furii próbował skopać Forda, ale dopiero gdy połamał sobie na nim nogę, poddał się i upadł na ziemię. Podczas przerwy między kilkoma potężnymi uderzeniami, jakby nigdy nic w ręku Forda pojawiła się lampka wina. Tylko władcze spojrzenie złotowłosego sprawiło, że Fish w końcu przybliżył się, gotów wesprzeć nieznanego mężczyznę. Obserwowali uważnie każdy ruch Forda i tracącą cierpliwość kobietę w karmazynie. Najwyraźniej o ciąży złotowłosy nic nie wiedział, bo padł pupą na odsunięty przez Kostka stolik i zbierał powoli myśli. Informacja o ojcostwie od kuloodpornego okularnika na moment go przerosła. Ford podszedł do mechanika i przejechał pulchnymi palcami po czole Pringsheima. Nie było śladu po znaku, jednak po chwili namysłu ten czuł dziwne ciepło w miejscu zetknięcia z ostrzami. Na moment zapanowała cisza przerywana tylko cichym jękiem Kostka, szlochaniem przerażonego Garlanda, niepokojami sąsiadów oraz typowymi odgłosami działającej zamrażarki. Joanna przerwała ją w końcu, wściekła na Forda i jego międzywymiarową bramę, przez którą przedostał się do Kostki jej braciszek, za wścibskość jednak starający się przeprosić. ...
|
Nitj Sefni29.03.2018Post ID: 84808 |
Nazista chłodno przyjął tyradę wymierzoną w niego przez Wyzwoliciela nie przejmując się zbytnio obelgami i próbując wychwycić spośród potoku obelg jakiekolwiek wartościowe informacje. Kiedy Wyzwoliciel opuścił jego umysł Anshelm wyraźniej poczuł ból i swąd zwęglonego ciała. Jednak jego umysł wydawał się bardziej otwarty niż poprzednio. Mógł ogarnąć nim całe swoje ciało, a nawet najbliższe otoczenie, mimo, że wcześniej ograniczał się do ciasnej przestrzeni gdzieś w środku głowy. Ktoś, kto nigdy nie doświadczył czegoś podobnego nie mógł tego zrozumieć. Co jednak było powodem? Ból, uszkodzenia wywołane elektrycznością, czy może wizyta w jego umyśle Wyzwoliciela, który otworzył drzwi by dostać się do środka, ale zapomniał je zamknąć? A może rozwijający się wirus, którego uznał za unieszkodliwionego jeszcze w wątrobowym domku, a który teraz przebudził się trawiąc jego ciało? Anshelm wzmocnił aurę, żeby lepiej odczuć skutki porażeń. Klepsydra uległa zniszczeniu, a jej rozbite szczątki zalegały w prowizorycznej torbie ze skóry zmiennokształtnego, która najwyraźniej nie odniosła obrażeń. Zapewne była dobrym przewodnikiem. Pigułki na szczęście nie podzieliły losu klepsydry, ale trzeba będzie ich wkrótce użyć, bo w przeciwnym razie się zepsują. Płaszcz i mundur były w zadziwiająco dobrym stanie i choć nie wyglądały już tak dobrze jak wcześniej, to nie groził im zapłon, czy rozpadnięcie się. Po słowach Psa nazista miał już całkowitą pewność, że dokonał słusznego wyboru. Rewolucja upadnie równie szybko, jak się rozpoczęła, a później upadną rządy jego brata. Wtedy nic już nie przeszkodzi mu w zostaniu królem. Informacja o niskich temperaturach panujących w następnym pokoju nie zmartwiła go szczególnie. Bawełniany mundur i skórzany płaszcz dobrze chroniły przed zimnem, a w razie czego może jeszcze narzucić na siebie skórę zmiennokształtnego. Ponadto lubił chłód. Upalne lata zamiast na plaży spędzał na ogół w domu, przy zaciągniętych żaluzjach i włączonej klimatyzacji. Znacznie bardziej komfortowo czuł się przy jesiennych chłodach. - To nie do końca tak, jak myślisz – zwrócił się do Ottona – ta rewolucja nie dojdzie do skutku, a nawet gdyby doszła, nie zmieni to waszej sytuacji. Obietnice tego mężczyzny są niczym więcej, jak właśnie obietnicami Inie powinieneś się na nie nabierać. Znam wystarczająco wiele podobnych rewolucji. Rewolucjoniści trzymają ze szczurami, los postaci książkowych nic ich nie obchodzi. Zależy im tylko na władzy. Wyobraź sobie władcę posiadającego grupę niewolników. Czy kiedy władca zostanie pokonany, a jego królestwo przejmie inny, obcy władca, to niewolnicy staną się ludźmi wolnymi? Bynajmniej. Zmienią jedynie właściciela. Dla niego jesteście niewolnikami i nie chce tego zmieniać. Ja zamierzam was wyzwolić. Następną osobą, która weszła do jego umysłu bez pukania (doprawdy zamieniał się on w jakąś gospodę) była kobieta. Ta sama, która kiedyś wchodziła z nim w interesy i doprowadziła pośrednio do śmierci jego i Sørena, teraz obrzucała go pochlebstwami. W końcu zdradziła się ze swoimi intencjami. Chciała, aby stał się przedstawicielem jej sekty i uczynił z Vollblütii państwo wyznaniowe. |
Nitj Sefni30.03.2018Post ID: 84814 |
- Tszszszsz tu tur prrrrrr tur tur tur pff |
Tabris8.04.2018Post ID: 84884 |
- Pies. Ty. Kurwo. |
Fimrys23.04.2018Post ID: 84954 |
Po wypowiedzi rewolucjonisty o imionach Søren nadal miał zagwozdkę, jak powinien go nazywać. Z jego słów wynikało, że może się to odbywać dwojako: albo jako „cel który chce osiągnąć” bądź „zło, które chce przezwyciężyć”. Pojęcia jednak te w poczuciu Inkwizytora były jednak zbyt szerokie, by jedna istota mogła być ich manifestacją, toteż pozostał przy roboczym nazywaniu go „Prorokiem”, gdyż to było jedno z mian, którymi ten przybliżał swoją funkcję. Choć w głowie tłumacza siedziało uporczywe „Nidh, Nidh!” I było to nieodparte wrażenie, które w ogóle nie zmieniło nawet w obliczu wyjaśnienia przez Proroka roli istoty z doliny i swoistego pójścia z nią w tan. Nie odczuwał materialnej obecności Nidh-Perquunosa, co raczej jego wzrok (a raczej jakiś nieokreślony zmysł)gdzieś spoza rzeczywistości. Tłumacz nie był w stanie określić, skąd zaszła ta nagła paranoja. Racjonalnie można by to wytłumaczyć to uszkodzeniami, jakie w jego umyśle poczyniły wyładowanie elektryczne. W końcu rany przeszywające bezkres kosmosu myślowego były wciąż świeże. Choć to mogło spowodować, że dawny demon przeszłości już lata temu zbagatelizowany i częściowo zapomniany, wrócił w manifestacji niezrozumiałej grozy, intuicja Kürenbergera podpowiadała mu inne, dużo bardziej irracjonalne rozwiązania. Od zawsze rozważał zjawisko antynomii na płaszczyźnie religijnej, przykładowo w postaci głównego antagonisty, jakim dla Boga chrześcijańskiego jest Antychryst. Teraz kiedy stanął na kolejnym szczeblu religijnego rozwoju i z kapłana Psa stał się inkwizytorem swego rodzaju Absolutu jeszcze bardziej go to zastanowiło. Więc co może być wrogiem idei tak wysokiej? Rolę antytezy przyjął w umyśle Sørena właśnie Nidh-Perquunos, bóstwo czczone przez sektę z jego młodości i przyjął on rolę pokroju Antychrysta, ale miast przeciwnikiem był raczej czymś pokroju negacji wszelkich wartości, negacji życia i śmierci, negacji ładu i chaosu, negacji dobra i zła, Negacji Absolutnej. Zyskał przeciwnika, w starciu z którym Hades w umyśle tłumacza został zepchnięty na drugi plan i stał czymś dużo bardziej błahym. Widział jakąś rolę tej idei w całej strukturze wszechświata, ale jeszcze miał zbyt mało danych by móc ją sensownie umieścić w rzeczywistości po wykładzie Proroka o nurtach, Górze i sensie rozwoju. Jasnym było to, że teraz Inkwizytor czuł się dziwniej. Również jego kontakt z podświadomością został w pewien sposób uszkodzony przez wyładowania, gdyż jakby na drugim planie jego świadomości odgrywały się sny z dawnych lat, wzbogacone jednak o szczegóły, których nie chciał lub nie mógł pamiętać. A do tego doszła jeszcze natrętna Charonitka. Zmaterializowała się przed jak zwykle w medytacyjnej pozie ułożoną wizualizacją Sørena i niezwykle chaotyczny sposób jęła go na przemian drażnić, wyzywać i błagać . Jaźń Inkwizytora nie była w tym momencie stabilna, więc zareagowała wręcz szaleńczo. Z prawdziwą paranoją w oczach jął potrząsać Amfą i w amoku krzyczał: -Nidh! Nic nie rozumiecie, jesteśmy w garści Nidh-Perquunosa! Nidh! Natychmiast jednak się opamiętał, z oczy zniknęło szaleństwo i Søren począł racjonalnie tłumaczyć Amfie, już ze spokojem w głosie. -Nic nie jest do końca tak, jak myślisz Charonitko. Wiele rzeczy jest przed nami ukryte, ale kiedyś każdy zrozumie mój prawdziwy cel. Nie wiedział, jaki wpływ to na nią będzie miało. Nie widział sensu w tłumaczeniu jej wszystkiego, poza tym nie było na to czasu. Postanowił pozostać w aurze tajemniczości i jeśli kapłanka Psa uzna to za przejaw podwójnej gry, tym lepiej dla nich obojga. Jeśli uzna, że do cna już oszalał, to też dobrze. Po odnalezieniu wzrokiem Beaty, uspokoił się nawet jego skołatany duch, który na chwilę zaznał odpoczynku. Był to moment, w którym mógł trzeźwo przeanalizować sytuację rewolucyjną. Jasnym dlań było, że wraz z Beatą stanowi klucz do sukcesu w jej przebiegu. Nie do końca znał swoje zadania, ale wierzył w swoje możliwości, skoro już raz mu się to udało. Widok współinkwizytorki napawał go nadzieją, determinacją a nawet swego rodzaju radością. W końcu nie musiał działaś samotnie, miał ją oraz Abbadona. Następnie zadumę przerwali żołdacy Ottona. Orkowie wpakowali wszystkich w obraźliwy, karykaturalny, niewygodny i nieprzystosowany do walki strój w stylu arabskim, który był jawną ujmą nawet w odczuciu Hadesa. „O nie, piastując urząd Świętego Inkwizytora nie mogę pokazać się samemu Adolfowi Hitlerowi w stroju tak obraźliwie zasłaniającym moje urzędowe szaty.” Poczucie elegancji Sørena, które na co dzień determinowało jego chodzenie w garniturze, jasno dawało do zrozumienia, że Inkwizytor może się pojawić na starciu z Führerem jedynie w swej specyficznej, płomienno-krwawej szacie. Nie czuł, jakoby zimno miało mu szczególnie przeszkadzać, gdyż jako inkwizytor czuł się sam w sobie rozgrzany płomieniem gorliwości, a płomienna wiara dawała specyficzne uczucie wewnętrznego ognia. Zastanawiał się, czy jego wizualizacja płomieni będzie widoczna dla reszty drużyny. Przy najbliższej dobrej okazji pozbędzie się uwłaczającego stroju, pod którym już zaczynał się pocić. Bądź co bądź, miał przy sobie dodatkowe źródło ciepła – miksturę. Piekielny wywar napędzany wiarą, który przysporzył mu nie lada stresu przy ostatnim pytaniu, miał w sobie tyle mocy, że wręcz emanował ciepłem. Zastanawiał się nad konfrontacją z Hadesem, która była nieuchronna. Wiedział, że Pies wie o jego działaniach rewolucyjnych i zna cześć jego myśli, ale wiedział też, że Demiurg reprezentuje większe zrozumienie niż jego kapłanka. Był zatwardziały i szalony, ale chyba można z nim było rozpocząć pewną dyskusję... Szansy jednak nie było, bo swym działaniem Hades zaskoczył wszystkich. Søren dokładnie usłyszał pytanie i dokładnie zrozumiał beznadziejność sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nikt z obecnej berlińskiej drużyny nie był w stanie zrozumieć treści pytania zadanego w czystym purgatoryjskim, a on - tłumacz również nie posiadał odpowiedniej wiedzy. Przez chwilę ogarnęła go czarna rozpacz, że to już koniec. Wiedział, co oznacza porażka przy odpowiedzi. Śmiertelna mikstura jakby zapulsowała żywszym ciepłem, sprawiając że warunki pod przykryciem arabską garderobą stały się wręcz nie do wytrzymania. Pocący się i dygoczący tłumacz zamarł i poczuł jak po jego jaźń sięga spoza czasu ramię Nidh-Perquunosa. „Nie!” Zebrał w sobie cała odwagę i determinację. Zrozumiał, że to nie może być koniec, więc w zabójczym tempie podjął decyzję o walce. Wprowadził się w stan medytacyjny, by w duchu rozważyć sytuację bez presji czasowej. Skupił się i całkowicie oderwał się od materialistycznej rzeczywistości by przenieść się na płaszczyznę ducha, tak jak już to robił w przypadku otwierania pieczęci. Przywołał do siebie Abbadona, gdyż ten również słyszał pytanie ale tak samo jak Inkwizytor stracił możliwość zrozumienia go. Spokojnie obmyślali plan działania. -Abbadonie, jedynym, który jest w stanie odpowiedzieć na pytanie Hadesa jest Søren Kürenberger z tego kontinuum czasoprzestrzennego, w którym opanował on mowę Purgatorium. Musimy się zjednoczyć, by móc choć na sekundę przywołać jego jaźń z bezkresu wiedzy twej pamięci zawartej w amulecie i odpowiedzieć na pytanie. To jedyna szansa, inaczej wszystko spłonie, rewolucja padnie, ludzkość szlag trafi i ostatecznie wszystko pochłonie Nidh. Duch Inkwizytora i Abbadon ustawili się w medytacyjnej pozycji lotosu naprzeciw siebie. Søren był absolutnie skupiony, gdyż w tym stanie podwójnej medytacji wyłączył się zarówno na czynniki zewnętrzne jego ciała, jak i niepokoje ducha. Tutty wiedziała, jakiego wysiłku teraz musi dokonać i wspierała go, dzięki czemu odszedł na chwilę stan obawy związany z Nidh-Perquunosem. Wykorzystywał pełnię swej mocy duchowej i trzech otwartych już pieczęci, by osiągnąć powodzenie w poszukiwaniach z Syntezą. Sam skok w nieskończone annały wiedzy przypomniał mu słuchany jeszcze w Berlinie Poemat Ekstazy Aleksandra Skriabina, tyle że skomasowany do jednego punktu i spotęgowany dziesięciokrotnie. Senne Podróże Kürenbergera I Masyw górski ze swymi cyklopowymi szczytami niczym palce bożych dłoni wyrastające z trzewi ziemi, by swymi ośnieżonymi paznokciami dotknąć bezkresu nieba, stoi zawieszony między morzem koliście falujących chmur na kształt zjadającego własny ogon Uroborosa, a oceanem zawieszonych w bezruchu mgieł. Wiatr gładko przesuwa się po powierzchniach górskiej dłoni by strugać z kamienia melodię skalnej fletni, leniwie sączy się przez szczeliny wiecznych dolin wyłapując rytm osuwisk, by ostatecznie wybrzmieć w otartym uderzeniu o nieporuszalną ścianę i dźwięcznie uderzyć kończąc swą swawolę uderzeniem w gong. Po ścianach odwiecznych grani pełzną ścieżki, utkane niby dzieło stuletniego pająka samotnika, tak samo jak pajęczyna dygoczące w starciu z siłą wiatru, tak samo jak sieć potrafiące zniknąć nagle w zamieci szalonej bieli. I po jednej ze ścieżek jak po nici wędruje ciemny kształt pielgrzyma niczym mały pająk niepewnie łapiący równowagę pośród nicości. Niezauważony jak insekt przez górskiego tytana brnie spokojnie w śnieżnym tańcu, stanowiąc dysonans w gładkiej melodii płynących mas powietrza. W prawej ręce dzierży kij podróżny, jedyny zagubiony pęd niewidzianych tu nigdy drzew, będący mu podporą i kompasem wiecznie skierowanym ku gwieździe polarnej, do które chętnie by dosięgnął, gdyby jeszcze posiadał część sił witalnego soku jaki posiadał podczas swego pierwszego żywota jako sosnowa gałąź. Lewe ramię pielgrzyma otulało szczelnie uściskiem silnej winorośli przedmiot geometryczny, swymi regularnymi i prostymi kątami tak bardzo kontrastujący z nieokrzesanymi i grubo ciosanymi mocą natury szczytami – szkatułę, będącą dziełem rąk ludzkich mistrzów rzemieślniczych tkających z drewna i metalu kształty próbujące prześcignąć w wyścigu po doskonałość boże twory naturalne. Swą determinację żwawo kroczący ukrywał pod czarnym płaszczem przypominającym o istnieniu ciepła w tej krainie zamarcia energii wszelkich emocji. Po wędrowca sięgają łapczywie ostre dłonie dojmującego chłodu, by na zawsze pogrzebać go na skalnym katafalku w śnieżnej trumnie i pozwolić wiatrowi zaśpiewać nad nim ostatnią, beznamiętną elegię. Ale Pielgrzym nie pozwala na uchwycenie się i dalej wspina się po dróżce wyrzeźbionej w surowym zboczu przez potok łez himalajskiego tytana. |
Xelacient23.04.2018Post ID: 84958 |
W Kamphausenie wiele rzeczy się zmieniło, ale to, że inaczej zaczął patrzeć na siebie i na otaczającą rzeczywistość nie sprawiło, że stał się wolny od wad. Otto był dobrym trybikiem w społecznej strukturze, może czasami trochę niezależnym, ale zawsze gotowym poświęcić sie dla dobra grupy. Jednak mimo tego był słabym liderem, nie wiedział jak porywać innych do działania, a nawet jeśli to zrobił to nie wiedział jak nad tym zapanować. Tak właśnie było w tej chwili, nie wiedział jak przemówić do entuzjastycznych orków, bo nadać ich działaniu jakiś kształt i formę. Nawet nie potrafił ich zganić! Bo nie miał serca krytykować och za dobre chęci! Zresztą i tak zaraz zapomniał języka w gębie gdy zwrócił na Siebie uwagę Hadesa. Naszła go również gorzka myśl, że to wina jego braku gustu. Otto co prawda miał wypracowany "styl" do pracy, ale mrozy ścinały Berlin i musiał się ciepło ubierać, by nie zamarznąć w drodze do pracy to wyłaził jego brak gustu. Zakładał byle co, byle było ciepłe, raz nawet przez roztargnienie założył płaszcz żony. Przez co koledzy z pracy śmiali się z niego, że testuje stroje przed następnym Loveparade. "My House Is Your House And Your House Is Mine". Przywołał sobie w myślach hasło przewodnie ostatniego tegoż ni to festiwalu, ni to przemarszu politycznego, który z roku na rok zyskiwał na popularności. Tak to było dobre hasło, hasło, które mimo różnic określało jego stosunek do zięcia. Hasło z którym można było wyjść naprzeciw Władcy Nazistów. Nieświadom zagrożenia jakie mu zagrażało ze strony piekielnej mikstury inkwizytora zaczął mimowolnie podrygiwać na wspomnienie bitów zasłyszanych z tamtego przemarszu. Orkowie zaczęli podrygiwać wraz z nim. |