Oberża pod Rozbrykanym OgremGry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]" |
---|
Garett14.01.2019Post ID: 85480 |
I wtedy zgasło światło. Sztuczne ciało Mathiasa rozpadło się i zostało wchłonięte przed Meliasa, w którego ciele jednak prymitywny instynkt zanikł, gdy Purgatorium naprawiło uszkodzone zwoje mózgowe, przywracając je do normalności. Nie był jednak znowu sobą, o nie. Uszkodzony Melias był białą kartą, chłonącą doświadczenia i traktującą swoje jaźnie jako bogów. Teraz jednak sytuacja została wywrócona na drugą stronę. Jeśli wcześniej jego umysł był białą kartą, to teraz był kartą na której zostało zapisane więcej niż można było zmieścić. Zupełnie jakby kogoś nie obchodził, że dana karta już była w całości zajęta i mimo tego przelał na nią swoje własne zapiski, wprost na tych starych. Tym właśnie był teraz Elias, tą nową, najświeższą warstwą na karcie. Jednocześnie czuł się jakby tuż za jego oczami, tuż pod skórą znajdował się ktoś inny. To była poprzednia warstwa, Mathias. W dodatku „z boku karty” znajdował się malutki „podpis Janika”. Wiedział już, że jego Charon na swój sposób trwale pozostanie częścią niego, nawet po zakończeniu misji. Chociaż w tym wypadku bardziej będzie to przypominać Byt wzorowany na Janiku, który zamieszkał sobie w jego umyśle. Nagle coś wciągnęło go w głąb. Był u siebie, w swoim pokoju... Nie, nie w swoim pokoju, w pokoju Mathiasa. Gdy umysł został „uzdrowiony”, nie ziała już tu otchłań i mógł spokojnie wyobrażać sobie co tylko chciał. -Debila już nie ma... – zaczął Mathias - Ale my będziemy się musieli nauczyć ze sobą żyć. Pewnie już o tym myślałeś. Na pewno myślałeś. Ponieważ ja o tym myślałem, a że jestem tobą, to wiem, że ty także. -Wiesz dobrze, że poza Purgatorium coś takiego nas potencjalnie zabić, a już na pewno wpakować do wariatkowo. -Hmm? Nie, nie zamierzam z tobą wiecznie walczyć o kontrolę. Nie zamierzam być Alterem. Twoja linia czasu nie jest moim światem, czułbym się tam wielce nie na miejscu. -Więc co zamierzasz? -Dobrze wiesz co. Będę sobie tutaj siedział i analizował wszystko co napotkasz w Berlinie. Będę do ciebie szeptał rady, których pewnie czasami nawet nie zauważysz, ale i tak z nich skorzystasz. Kiedy będziesz mówił, ja będę niczym drugie znaczenia słów, odbijające się niczym echo. Jeśli Janik był naszym Charonem w Purgatorium, to ja będę czymś takim w Berlinie. Nawet to pasuje, biorąc pod uwagę, że jego cząstką też tu zostaje. Zauważyłeś prawda? -Zauważyłem... Ale zdajesz sobie sprawę, że to o czym mówisz nie brzmi zbyt zachęcająco? -Wiem, mnie też to się nie do końca podoba, ale jaki inny mamy wybór. Wyrywać sobie wiecznie ciało, ostatecznie je jedynie okaleczając? Daj spokój. Niestety, za mało czasu tu spędziliśmy żeby osiągnąć jedność, więc będziemy musieli się starać przy następnych wizytach... Jeśli uznamy, że zajdzie taka potrzeba. -Zajdzie taka potrzeba? Ach, rozumiem. Chcesz mi oddać ciało w Berlinie, ponieważ nie czułbyś się swobodnie w mojej linii czasu, ale Purgatorium to co innego. Z nas dwóch ciebie bardziej fascynuje to miejsce, nawet jeśli tylko odrobinę bardziej niż mnie, dlatego tak to sobie obmyśliłeś, aby tutaj być główną osobowością przez dłuższy czas. -Zależnie od sytuacji, zamienię się z tobą, bo twój charakter może być bardziej przydatny... -...A jeśli zajdzie taka potrzeba, to spróbujemy poszukać sposobu na zjednoczenie aby móc się w całości dopełniać. Nieźle to sobie obmyśliłeś. -Może i sobie obmyśliłem... A może ci się tylko tak wydaje i to ty sobie to wymyśliłeś, a mnie tu nie ma – Mathias uśmiechnął się złośliwie. -Och, już zamknij się. -No co? -Gówno. Ty miałeś swoistą przerwę w niebycie, pomiędzy bezczasem w którym zawarłeś umowę z Handlarzem, a w którym porażenia wyciągnęły cię do otchłani jakim stał się nasz umysł. Na swój sposób, spędziłem więcej czasu od ciebie na tej misji. -Minęło mnie tylko te kilka minut w Bibliotece Losu, ale niech ci będzie, skoro jesteś taki zmęczony, to nie będę się z tobą droczył. Pora wracać na podliczenie punktów. |
Fimrys15.01.2019Post ID: 85487 |
Mat? Szachowa rozgrywa nie potoczyła się w pełni tak, jak to zaplanował Inkwizytor. Co prawda wynik go nie zaskoczył, bo w końcu przewidział to już trzy sekundy temu, ale pewien niesmak pozostał. Sposób, w jaki Ottoshelm i Nadim rozprawili się z lisoelfką był... co najmniej nieelegancki. Ordynarność i brutalność mordobicia w mieszance węglowodorów wzięły górę nad wysublimowanym starciem zaplanowanym przez hetmana. Szkoda było bytu tak już dojrzałego, który mógł poczynić kolejne kroki na ścieżce do absolutu. W tym momencie Søren nie mógł przepuścić okazji do kolejnego małego, acz wielce symbolicznego obrzędu pseudopogrzebowego. Nad jej rozwiewającymi się zwłokami wykonał godny Rasputina gest dłonią i wyrzekł słowa: -Świeć Nidh-Perquunosie nad tym niespokojnym bytem! Co było dalej? Szaleńczy bieg tak dosadnie podsumowujący ich ciągły wyścig z czasem, który teraz przybrał formę już ostateczną. Krótki przelot przez znane już pokoje. Kolejny Hitler? Temu już się inkwizytor nie zdążył przyjrzeć. I oto wylądowali znów w pokoju narodzin. Podczas gdy inni panikowali, Kürenberger stał nad wyraz spokojnie, gdyż wiedział dokładnie o ostatnim fortelu Psa w tej misji. Gdy licznik wybił trzy sekundy do końca, trój jedyny już w pełni delektował się widokiem bohaterskiej lamy wbijającej obraz w należyte mu miejsce. Wyglądało to na zwycięską sytuację, ale Tłumacz wciąż był podejrzliwy wobec ewentualnych zagrywek Hadesa. Na początku dokonał wylewnego pożegnania z Beatą, bo to najpewniej był ostatni moment ich wspólnej przygody w pokojach. Amulety z Nol-Lidlibem i Abbadonem zapewne nieprędko znów tak zadrżą. Kiedy ona wchłaniała ogromne ilości wykwintnych potraw, Søren raczył się jedynie kielichem krystalicznie czystej, chłodnej wody, bo nie odczuwał ni głodu ni pragnienia, a chciał jedynie troszkę się schłodzić, gdyż mikstura placebo grzała coraz niemiłosierniej. Potem postanowił zwrócić się do Aloisa, by choć małym stopniu podsumować ich burzliwą relację z Pokojów. To również chciał zostawić jako zamknięty rozdział, bo wierzył głęboko w przemianę każdego z członków (aczkolwiek Bulmy najmniej, bo ten wciąż sprawiał wrażenie siebie w środowisku naturalnym). Choć prędzej mocno wierzył w oczyszczającą śmierć Żyda, obecny obrót spraw wydał mu się może nawet korzystniejszy. Czy ogień choć po części oczyścił biznesmena? Na szczycie Dondoryjonu były już ku temu poszlaki. -Muszę przyznać, Panie Ferenz, iż pana nie doceniłem. Przeżycie śmiertelnego wyroku i spotkanie z Nol-Lidlibem już wiele świadczy. Potem wzniósł toast kielichem wody za całą drużynę. Mimo radosnego nastroju nie mógł pozbyć się niepokoju, jaki wiał od monumentu. „Co teraz przygotuje nam Hades? Były jakieś warianty i zależności punktowe, zapominanie charonici etc. Ale co tak naprawdę nas czeka?” -Zdrowie drużyny berlińskiej! Wszystkich obecnych zarówno tu, jak i na innych planach egzystencji! Zdrowie bytów, Tuzów, Wieloryba, Hadesa i samego Nidh-Perquunosa! |
Wiwernus16.01.2019Post ID: 85497 |
Pokój Narodzin - Punkty, Hades, Punkty... - kobieta traciła cierpliwość. - Nie zrobisz mi tego teraz. Monument zdawał się być głuchy, niczym bezduszne naczynie Mistrza Gry absolutnie pozbawione zainteresowania Niemą czy drużyną. O wiele spokojniejszy o dalszy przebieg wydarzeń Walter postanowił okazać jej odrobinę ciepła, dostrzegając w niej osobę – na co był teraz szczególnie wyczulony – która straciła, podobnie jak on, kogoś bardzo bliskiego. Skrócił dystans i położył dłoń na jej ramieniu, w tej chwili w połowie iluzorycznym i w połowie rzeczywistym. Najwyraźniej w interakcję włożył dosyć emocji, by przelać na kobietę swoiste poczucie realności, które kobietę przywróciło do w pełni fizycznej formy. Pozwoliło jej dostrzec w absolutnie ciemnym, składającym się tylko na monument pokoju w miejsce, w którym przebywała również z kimś innym – Piontek. Najpierw spojrzała zdezorientowana na trzymany w ręku owoc, potem zaś w smutne oczy emeryta. Przejrzała jego szczere intencję i sama wyszła z delikatną sugestią, aby objęli się – jako weterani pokojów i znający skalę absolutnej tęsknoty żałobnicy. Walter miał powód do zadowolenia, andrygoniczna kobieta obdarzyła go zaufaniem, a dawne niesnaski poszły w niepamięć. W pewnej chwili zdał sobie jednak sprawę, że kobieta zmieniła się. Kiedy przetrwała misję, rozbudziła się w niej nieoczekiwana nadzieja, na której podstawę miał już logiczną teorię. Kiedy tylko monument uaktywni się, stara Niema w większości umrze. Już teraz pozostali gracze byli dla niej martwi – nie widziała dla nich szans na przetrwanie, agresja i chłód okazywany kompanom również nie miał znaczenia. Dokładnie tak jakby całe zamieszanie z nią związane i wymykający poza rozum stres były zupełnie na nic, ot zwykłe odreagowanie dla boleśnie doświadczonej dziewczyny. I Walter miał rację, statua ożywiła się, a strzępki dawnej Niemej już tylko ledwie się tliły w jej nieatrakcyjnym ciele. Był to moment, gdy akurat Inkwizytor wyszedł z propozycją toastu, który przyjęto całkiem ochoczo. Jedynie głuchy na słowa uznania tłumacza Alois sięgnął po kielich wina, a potem teatralnie wylał go na podłogę i rujnując atmosferę jedności oraz zwycięstwa rzucił nim głośno o drewniane panele pomieszczenia. Naczynie odbiło się tuż obok nóg Sorena, by przetoczyć – zataczając łuk – jeszcze obok Otto i finalnie zatrzymać przy Walterze oraz Niemej. Pokój Narodzin objął mrok, rozświetlając jedynie światełkami sunącymi po całej przestrzeni niczym w spektakularnym widowisku i wydobywającymi z monumentu. Mieli wrażenie, że przebywają w kosmicznym pojeździe mijającym się z gwiazdami przy prędkośći nadświetlnej. Z czasem – w zależności od inteligencji – dostrzegali w układzie zmieniających w pasma i fale punkcików zarys osoby im dziwnie znanej, jednak paradoksalnie wywołującej niezwykle nijakie wrażenie.
Walter stojący jeszcze blisko Niemej poczuł jej odruchową reakcję. Było to jednak coś bliższego o, to byli inni gracze zamiast to człowiek, którego brutalnie zamordowałam i wzbudza to we mnie jakiekolwiek emocje. Zerknął na podopiecznych chirurga – Otto, Hansa, Joannę czy śpiącego Nadima. Zdawali się być poruszeni. Pierwszy zgon towarzysza w pokojach był zawsze bolesny. Światełka rozwiały się, przybierając powoli następną postać, tym razem wywołującą jeszcze więcej emocji, szczególnie Otto oraz Joanny.
Jeszcze nie rozwiał się ruchomy obraz, gdy tłumacz wyprzedził bieg wydarzeń i poruszył się niespokojnie, ściskając zawieszony na szyi amulet. Beata ścisnęła jego rękę na pocieszenie, on zaś ze spokojem, ale i swego rodzaju poruszeniem oglądał, ponownie, co uformować się miało z pasemek i linii.
Wymykające czasoprzestrzeni oczy Sorena zetknęły się ze smutnymi Waltera, nakierowując go wzrokiem na Niemą. Osiołek mógł więc skupić się na jej osobliwej reakcji, spodziewając się kogo ujrzą za moment.
Trzymana – dosyć nieoczekiwanie, niewiadomo w jaki sposób – dłoń kobiety stała się krucha i delikatna. Miał przez moment przy sobie nie morderczynię Jajogłowego i Wendelina, lecz swoją wrażliwą, pełną wrażliwości córkę – kobiecą i dziewczęcą jednocześnie. Gdyby nie pamięć o tym kim była Niema, nie pozostałoby w niej prawie nic z dawnego ja.
Oczy wszystkich skierowały się na Otto. Ten wyczuł, że zrodzona (włączona?) w Purgatorium część jego osobowości pobudza się. Chemikowi nie umknęło, że śmierć nazisty wywołała swego rodzaju ulgę, a po zdrajcy nikt nie tęsknił. I jeszcze ten Nadim – dzielny, męski, „prawdziwy Niemec” - jakże on bezczelnie/pięknie chrapał! Niektóre ze światełek pochłaniał przy wdechu, wydając po wydechu już jako zalążek, tkankę z której uformować się miała zjawiskowa, pełna wrażliwości dziewczyna.
I o dziwo to Herman rozpłakał się, dziwnie poruszony ostatnią ze śmierci. Większość wlepiła w niego wzrok, jakby niedowierzając, że ośmielił się okazać najwięcej emocji, co mogło się wydać niestosowne. I jeszcze ten komentarz: Niemowa aż objęła pobliskiego emeryta. Znów silna i mocna chciała przelać w niego jak najwięcej ciepła i dobrych myśli. Nurty przesiąkały z jej skóry na osiołka, przez chwilę dając mu poczucie, że morderczyni stała się awaterem bielistego nurtu. Było mu niemal żal, że tyle razy planował zabicie jej, a przebrzydły Kot go do tego jeszcze opacznie podżegał. Lama splunęła nerwowo i posmutniała.
Gwiazdor oderwał się od gablotki, z której częstował się narkotykiem. Pobudzony zdawał się być niezwykle zaintrygowany wyrytymi w powietrzu punktami, choć nie mieli pewności, że w obecnym stanie – albo czy w ogóle – potrafił czytać. Ruszał bezwolnie wargami i pocił się namiętnie, jego oczy zdawały się wyrażać pychę i przekonanie o własnej wyjątkowości.
Francuzka przewróciła gniewnie oczami, ale szybko stała się obojętna. Liczył się tylko braciszek, wynik w ogóle jej nie obchodził, przynajmniej w tym właśnie momencie. Machnęła ręką, rozwiewając wizję i zmieniając wizerunek kobiecego ideału w sporych rozmiarów futrzaka.
Oceniany zdawał się być świadomy tego się wokół niego działo, zwiesił nawet łeb w smutku i splunął mimowolnie. Raczej spokojny zdawał się momentami zbierać siły do dyskusji co do nieuzasadnionego wyniku. Walter miał prawo zwątpić czy ten był człowiekiem czy nie - formę miał dalej zwierzęcą, choć niepokojąco wiele ludzkich odruchów.
Młodzieniec tylko gwizdnął, a melodia jego była zaskakująco pozytywna, tak jakby triumf nad Hansem go zadowalał. Wielu mogło uznać, że taki wynik nie był stosowny, tak samo jak fakt, że przeżył.
W kuluarach tuzy pozwoliły sobie na komentarze na granicy zwątpienia, jedynie OsiołekFan był gotowy wytoczyć argumenty broniące niskiego wyniku i geniuszu jego idola. Niema uśmiechnęła się do swojego „przyjaciela”, jakże ona była piękna!.
Zaczęło się robić ciekawiej i ciekawiej. Uprzedzony stosownym wybiegiem w czas Soren przygotował się stosownie na falę entuzjazmu, przyjmując ją o wiele stosowniej niż w pierwotnej linii czasu. Zresztą nie wiele go obchodziło co teraz miało miejsce. Po pierwsze, ocena Hadesa nie była dla niego tak ważna, gdy ten przestał być jego bogiem na rzecz o wiele większych, bardziej abstrakcyjnych sił. Po drugie, byli lepsi.
Symboliczna przewaga lidera wbrew pozorom znaczyła wiele, przede wszystkim dlatego, że stawiała (ex?)lidera ponad weteranem pokoi i potencjalnym wybrańcem, pozwalając mu ostatecznie nabrać przekonania o własnej wartości. Mało kto przypuszczał, że chemik miał wiele szczęścia, odrabiając prawie połowę punktów straconych na powołaniu do egzystencji Kamphausena Seniora, dzieląc z zięciem punkty odebrane za pokonanie Jokasty, bytu wyżej punktowanego niż Aadolf w swojej pierwotnej formie. Nawet wtedy jednak litery drżały, jakby pokojowicze chcieli powiększyć wynik ich kapitana, w którego tak bardzo pragnęli wierzyć. Najbardziej niezręczna była rzucona z daleka (na szczęście!) pochwała Niemej, od której czający się w umyśle Anshelm wolał uciekać gdzie pieprz rośnie.
Ciemnoskóry spał w najlepsze, mimowolnie przebierając ustami, gdy Joanna pochyliła się, aby ucałować go namiętnie i z wyraźną dumą. Ten niepozorny, nieporadny mężczyzna załapał się do ścisłej czołówki, stając się czarnym koniem dla wszystkich obstawiających w kuluarach wyniki tej pokręconej rozgrywki.
Przedsiębiorca zdawał się być zadowolony. W pokojach mógł o własnych siłach zmierzyć się z wyzwaniem, które wyzwalało w nim ogrom emocji. W Berlinie nie było już wyzwań, tutaj już tak. Z pogardą zmierzył wszystkich gorszych od siebie, a szczególnie tych, których nienawidził. Chytry uśmieszek zdradzał, że ma jakiś niecny plan. Wyglądało na to, że najdłużej przebywając w pokojach wewnętrznych przetrwał zagrożenia trudne dla nich do wyobrażenia.
Kobieta zastygła w bezruchu. Nastąpiła chwila, o której tak długo marzyła. Sięgnęła moralnego dna, by przetrwać i dotrzeć do tego właśnie momentu w rozległym kontinuum czasoprzestrzeni. Ślina pociekła jej po ustach z ekscytacji, zdawała się być niemal pijana od błogiego szczęścia jakie ją objęło. W bardzo wąskiej szczelinie między tym co przeszłe i przyszłe pojawiła się mikroskopijna chwila, gdy niemal płonęła szczęściem jako bogini radości, kobiecej delikatności i odegnanej żałoby. Nie była nawet wstanie powiedzieć menu, wymagało za wiele powietrza.
- Wybieram „czwórkę”. - uniosła ramiona. - Wskrzeszenie osoby z bazy danych. Mój braciszek, Niemy. Światełka poszły w ruch, przybierając kolejną postać. Początkowo myśleli, że gwiazdki wrócą do formy Niemej, dostrzegali jednak w postaci cherubina coraz więcej męskich cech. Młodzieniec utkany ze światła włosy miał nie graniczące z bielą, jak siostra, lecz o złotym zabarwieniu. Był delikatny, ale proporcjonalny, piękny i silny, a jego spojrzenie kryło w sobie wiele dobroci i stanowczości. Był niemal tak rzeczywisty, że stał się człowiekiem z krwi i kości. I był to człowiek, który zmarł w trakcie boju, oddając życie za drużynę. Dyszał jeszcze, zdezorientowany, gdy sceneria Dondoryjonu zmieniła się na znajomy Pokój Narodzin. Co do kurwy... wymknęło mu się, był jednak powściągliwy w słowach. Wodził wzrokiem po nieznanej mu grupie i łączył fakty. Przechadzał się, zadziwiając kolejnymi osobistościami. Poznał znaną miliarderkę Beatę (polubił ją) i gwiazdora Hansa (rozczarował go), z dziwnym zachwytem spoglądał na tłumacza (proponując toast), wymienił chłodne spojrzenia z Aloisem, serdecznie uśmiechnął się do chemika i studenta, upewnił się co stanu Nadima (spał, nie był chory lub cierpiący, co za szczęście!), a obecnością lamy nie mógł się wprost nadziwić. Dostrzegł Waltera, żywą legendę. Cherubin był nie tylko wdzięczny, ale i zyskał niebywałej energii, że stał się godny przywrócenia przez samego Osiołka! I wtedy jak nie zmaterializowąła się przed nim Niema, jak nie strzeliła mu w pysk za oczko puszczone do Joanny i nie zaczęła go całować... Brat i siostra oddali się bezwstydnie namiętności, bardzo szybko znajdując przy stole, na który rzuciła go boleśnie jego kobieta i na którym zdarła z niego ubranie. Nie pozostał jej dłużny. Oddali się cielesnej rozkoszy, z której amoku wyrwać ich zdołała jedynie trzeźwość osądu oraz swego rodzaju poczucie wstydu i niestosowności chwili Niemego. Przyglądający się tej scenie Piontek musiał zrewidować pogląd o medytacji zniszczenia – całkiem możliwe, że wyznanie kobiety podczas quizu było szczere i nie miało na celu jej tylko wprowadzić w bojowy nastrój.
- Lunar. - przedstawił się. - Miło mi was poznać. Mam nadzieję, że zaopiekowaliście się moją kochaną sio... moją dziewczyną. Z tego co widzę nie jest aż taka słaba, ale wierzcie mi, że to wrażliwa, delikatna osóbka. Dziękuje wam, że otoczyliście ją opieką i pozwoliliście wyrosnąć jej kwiatu tak wysoko. Nigdy by nawet nie pomyślał, że stała się potworem, ona sama zaś nie robiła nic, aby wyprowadzić go z błędu, jedynie promieniując szczęściem, miłością i delikatnością. Mieli prawo podejrzewać, że nawet nie pamiętała uczynków, jakich się dopuściła. (M)Elias poczuł się niemal słabo, Janik tkwiący w jego umyśle był wściekły na tego typu bezczelność do granicy obłędu i spróbował przejąć kontrolę nad ciałem. Hans coś tam biadolił w zamroczeniu, Lunar nawet na niego nie spojrzał, odepchnął go z drogi i pochwycił zawieszony w powietrzy złoty pierścionek, który jego zdaniem powinien właśnie tam się znajdować, bo to było jedyne stosowne dla niego miejsce w tej chwili. Uklęknął. Łzy w oczach siostry. Para nie miała pojęcia jaki los spotkał Wątrobowy Raj oraz jego gospodynię. Były tylko uśmiechy, radość i miłość. Nie mniej martwa od Kostka, Carla, Jajogłowego, Psa, Anshelma czy Lei wydawała im się Niema... ... ale czy na pewno? Bijatyka Plan Alexandra był wbrew pozorom całkiem prosty – podczepić się na jakiś czas do największych półgłówków, rozpić Theresę, tłuków wykorzystać do wszczęcia burdy i wykorzystać zamieszanie do likwidacji celu – przynajmniej w założeniu, bo jego realizacja martwiła nawet niebojącej się wyzwań złej osobowości. Odziany w płaszcz mężczyżna potwierdził Wannie, że rozumie co ma uczynić, a ten przytaknął mu delikatnie. Theresa pozostała tak samo niewinna i nieświadoma wszystkie co zaszło, że wciąż uśmiechała się delikatnie, z wiecznym i charakterystycznym speszeniem. Kiedy przyjęła upuszczony nóż, Alexander dążył już wyłącznie do zyskania zaufania wybranych z tłumu „półgłówków”. Podszedł do stolika i zagadał grupę osób w średnich wieku, parę kobiet i parę mężczyżn, którzy – zresztą jak większość gości – peszyli go wzrokiem za nim jeszcze do nich przyszedł. Spodziewał się wyzwania, czegoś co pozwoli mu sprawdzić swoją charyzmą, inteligencję i artyzm. Zła strona osobowości wyobrażała sobie jak wyższa siła rzuca iluzorycznymi kośćmi, weryfikując jego starania, ku ich ździwieniu jednak „półgłówki” nie stawiali najmniejszego oporu, szybko podłapując przypisaną im rolę. Oczekujący – bo zwracający się jak do gorszych – półgłówków Alexander pozyskał ich dla swojej sprawy. Efekt przechodził najśmielsze oczekiwania. Im więcej czasu mijało, tym bardziej karykaturalna była postawa osób przy stoliku. Osobliwa lektura pomyślała zła osobowość. - Czy to jakaś forma zyskania pewności siebie? - Theresa nie rozumiała czemu nagle Alexander ich opuścił, zadając z dziwnymi typkami. W hałasie dopowiadała sobie wszystko co najgorsze o „półgłówkach”. Nie podejrzewała niczego, wierząc bezgranicznie, że nowy podopieczny Wanny ma dobre intencje i to on może zostać skrzywdzonym, nie ona. Objęła palcami drinka i przybliżyła niepewnie do ust. - To dla mnie? Nie musiałeś, jesteś taki dobry. Pozwól, że ci się zrekompensuję. Wanna? Odeszła z psim przewodnikiem do baru, a Wanna pozwolił sobie na kilka krótkich, lakonicznych i tajemniczych komentarzy. Można je było streścić do: „szybko się wziąłeś za pozyskanie zaufania”, „Kostek to mój przyjaciel po grób”, „na ten moment graj rolę mojego podopiecznego”, „masz osobowość gwiazdy”, „nagroda za twe wysiłki będzie poza nirwaną”- w ustach kogoś takiego jak Wanna nie brzmiało to durnie, lecz enigmatycznie. Mina psychologa jednak przestała być taka radosna, gdy przejrzał na oczy, że Alexander realizował plan morderstwa już w tej chwili. Na odpowiednią reakcję było jednak za późno. Tylko Theresa wydawała się, pewniejsza po alkoholu, zainteresowana biegiem wydarzeń. Kiedy „półgłówki” przybliżyły się do osobników odpowiedzialnych za zamawianie na ich koszt, można było oczekiwać nerwowego, powolnego nakręcania się na siebie, pewnej przyczynowo-skutkowości. Nic bardziej mylnego. Mężczyżni bez większych oporów – nie zamieniając nawet słowa – uderzyli pięścią w twarzy kobiety z drugiego stolika, potem jeszcze poprawiając im w parterze, łamiąc nosy i zdobiąc oczy oraz wargi opuchlizną oraz krwią. Partnerzy bitych kobiet ledwo kryli własne uśmieszki, z aktorskim wyczuciem oddając z nawiązką kobietom drugiej strony – np. kopnięciem w brzuch czy zepchnięciem na sąsiedni stolik. Wszyscy w lokalu zawiesili wzrok na spektaklu. Pierwsze krzesło poleciało bardzo szybko. Od tego momentu rozpętała się radosna, pełna pasji i histronicznej wylewności bijatyka na cały lokal. Jedynie bogu winna obsługa zdębiała. Deus zaczął szczekać. Theresa przestraszona hałasem zaczęła płakać i był to widok tak przykry, tak przejmujący, że dobra osobowość na moment całkowicie zdominowała złą, zaś w sercu Alexandra zagościł smutek. I chlusnął mu w twarz drinkiem, którego dziewczyna nie musiała nawet dopić, aby się upić. Oślepiony Alexander dopowiedział sobie, że stało się coś nieoczekiwanego, awantura i burda ponad skalę jego wyobrażeń. I mimo to nie było chwili, aby go nie obserwowano - zawsze na niego zerkano. |
Xelacient20.01.2019Post ID: 85511 |
Ottshelm wypadł z centrum uwagi i w sumie dobrze. Starcie z oszalałą lisoelfką skończyło dla niego niezbyt dobrze, ale najważniejsze było, że jako grupa zwyciężyli i szybko przeszli dalej. Jego spiżowa unia z Tahirem sprawiła, że walczyli bez opamiętania, bo obaj wiedzieli, że w razie czego jeden zajmie się drugim. I tak właśnie było, Nadim wziął na ręce okaleczonego Der NaziChemikiera, który odzyskał przytomność dopiero w pokoju narodzin. Przytomność odzyskaną gdy już znajdował się na progu śmierci. Czuł niezbyt wiele radości, pomimo odniesionego zwycięstwa, może to przez jego charakter? Zadaniowe podejście Otto do życia, sprawiało, że dość łatwo poradził sobie z pokręconą naturą kolejnych pokoi. Robienie tego co uważał za swój obowiązek (oraz presja czasu) pchała go na przód, teraz gdy ich zabrakło to przeżyte traumy i tragedie uderzyły w niego z nową siłą. Jednak dzięki Anhelmowemu aspektowi opanował je na tyle, że wewnętrzną burzę emocji zdradzało u niego tylko drżenie rąk. Jednak i z tym sobie poradził, starym znanym sposobem radzenia sobie ze stresem. Sięgnął piwo i wypił je duszkiem, nawet nie rejestrując jaki ma smak. Nawet nie chodziło o sam napój, tylko o pewien rytuał. To go uspokoiło na tyle, że kolejne piwo pił już spokojniej. - Nie martw się żydzie, my Ciebie też nienawidzimy! - wypalił nagle wesoło i ze słabym uśmiechem, ciężko było powiedzieć czy mówi za wszystkich pokojowiczów, czy za swoją trójcę. Nikt też nie wiedział skąd ta nagła wesołość Der NaziChemikera. A tu po prostu deklaracja nienawiści od strony Aloisa przywołała w nim wspomnienia jego własnych krnąbrnych dzieci, które wielokrotnie w gniewie oświadczały mu że go nienawidzą, zaś on pełen ojcowskiej miłości mówił im to samo. Samą punktacją niewiele się przejął, nie znał ich "wartości", a do tego nie wiedział na jakiej podstawie były przyznane. Jednak w swoim mniemaniu za takie rzeczy jak starcie z lisoelfką tracił, a nie zyskiwał punkty. Jednak informacja, że te punkty można "wymienić" na wskrzeszenie wybranej osoby żywo go zainteresowały. Choćby poprzez aspekt Anshelmowy, który zaczął się zastanawiać czy w ten sposób nie mógłby odzyskać odrębność. Pewne za to było to, że Ottshelm dał się porwać ckliwej atmosferze po wskrzeszeniu Lunara. Fakt, że Niema wszystko robiła, by odzyskać ukochana osobę sprawił, że (chociaż na chwilę) Ottsheml zapomniał o wrogości wobec Niemej. Nie zmieniało to jego przekonania, że "Niema" z pewnością bardzo szybko wróciłaby do "życia" gdyby "coś by się stało" Lunarowi. Jednak Ottsheml tymi i podobnymi uwagami nie miał najmniejszego zamiaru psuć panującej atmosfery, toteż tylko wznosił kolejne toasty za "nową parę" i jej pomyślną przyszłość. |
Crystal Dragon24.01.2019Post ID: 85514 |
Książka? Ta grupka to bardziej stosik książeczek dla dzieci autorstwa Jana Brzechwy, krótkich i prostych, choć już nie bawiących tak jak faktyczny oryginał. Niemniej może to i lepiej, w końcu te egzemplarze potrzebne mi były do realizacji planu, nie do delektowania się. A wspomniana przed chwilą realizacja układała się po mojej myśli. W UMYŚLE ALEXANDRA Zła osobowość uśmiechnęła się szeroko i paskudnie. Wraz z nią zrobiła to osoba Alexandra. KNAJPA Wszystko ułożyło się idealnie. Dziewczyna jest spanikowana i niezdolna do jakiegokolwiek działania. W sumie wcześniej też nie była zdolna, ale teraz są również sensowne warunki do realizacji zadania. Wystarczy tylko pomóc dziewczynie wstać, szybciutko skręcić kark i wynieść wsparte o ramię zwłoki z dala od ciekawskich uszu. Szkoda, że taka dobra lektura będzie musiała się marnować, ale cóż, rozkaz to rozkaz. Nadcho...Argh! W UMYŚLE ALEXANDRA - Straciliśmy obraz, straciliśmy obraz! - Oświadczyła głośno jedna z osobowości. Można było jedynie usłyszeć głos Wanny mówiący by nie robić "tego" teraz zmieszany z gniewnym rykiem Alexandra. Kiedy w końcu Alexander odzyskał wzrok, a wraz z nim jego osobowości, ujrzeli Wannę, raczej niezadowolonego. W jego ręku spoczywała szklanka, z której ściekły jeszcze resztki drinka. |
Garett26.01.2019Post ID: 85515 |
Punkty, ach, punkty. To o co się tu wszystko, w zamyśle, rozchodziło. Waluta życia – można było za nie kupić sobie „nowe” lub wskrzesić stare. Ale co trzeba było zrobić aby je zyskać? Z tych kilku małych podpowiedzi Janika łatwo można było wywnioskować, że jednym ze sposobów było zabijanie. Cóż za ironia – żeby zyskać jedno życia, nie ważne czy „nowe” czy stare, trzeba było wpierw odebrać setki. Choć to już zależy od Pokojowicza, czy uznaje Byty za rzeczywiste istoty żywe czy nie... Faktem jednak pozostawało, że zabijanie Bytów musiało być punktowane, gdyż inaczej Janik nie wspominałby jak to na ich misji Lunar specjalnie przytrzymywał wrogie im istoty aby ktoś inny je unieszkodliwił. Oczywiście, to na pewno nie było jedyne kryterium, ale Coldbergowie zgadzali się co do tego, że analizując kolejne wyniki dojdą do wniosku jakie były inne kryteria. Była to zresztą dla nich też miłe ćwiczenie umysłowe dla relaksu, w porównaniu do tych wszystkich wyzwań fizyczno-mentalno-duchowych, jakie Purgatorium przed nimi stawiło. Wpierw jednak zebrali to co już wiedzieli na pewno. Zabijanie dawało punkty, to pewno, jedyne czego nie wiedzieli to czy za każdy Byt, czy też tylko wrogi. Biorąc pod uwagę jak karykaturalne było Purgatorium pod władzą Hadesów, obstawiali raczej, że za każdy, możliwe nawet, że i przyjazny. Najprawdopodobniej, „siła” Bytu była wyznacznikiem tego jak wiele punktów za jego likwidację dostaną. Po drugie, kwestia limitu czasowego. O ile sama struktura misji sprawiała, iż oczywistym było, że zdobycie „bonusu” za ukończenie przed czasem było niemożliwe, to biorąc pod uwagę początkowe parcie Niemej na ukończenie misji przed limitem czasowym wskazywało na to, iż w „normalnym” przypadku coś takiego ma miejsce. KOSTEK Pierwszy zgon. Coldbergowie odczuli reakcję cząstki Janika wewnątrz nich. Chociaż to nie był też do końca tylko ich nauczyciel. Im samym też się nie podobało, że Niema zabiła chirurga, człowieka wykształconego, i w dodatku prawdopodobnie jednego z nielicznych „etycznych” Charonów. Wszakże sam nikogo nie zabijał, po prostu dawał swoistą „drugą szansę” ludziom, którzy albo już umarli, albo mieli wkrótce umrzeć. Ze strony czysto analitycznej zanotowali, iż miał on jakieś punkty. Biorąc pod uwagę jak szybko wybył z Pokoju Narodzin i to, że Niema go zabiło na krótko potem, sytuacje w których mógł je zdobyć były ograniczone. Konkretnie to albo otwarcie walizki było punktowane, albo zabił jakiegoś trupa po drodze. CARL Szczerze mówiąc, Carl nie wiele obchodził Coldbergów. Po prostu był i tyle. Nawet nieco bardziej czuły i taktowny Elias nie potrafił z siebie wykrzesać reakcji większej niż „no, szkoda człowieka, szkoda”. To skąd się wzięły jego punkty można było łatwo wywnioskować – słyszeli przecież, że gdy próbował odbić Otto, to zabił Ogniotaura. Co mogło oznaczać, iż każdy Byt był punktowany, a nie tylko wrogi... Acz z drugiej strony, kto tam Hadesa wie, może to jednak tylko wrogie, a Ogniotaury były w tamtej chwili uznane za „wrogów” ponieważ próbowały pojmać i zabić członka drużyny. JAJOGŁOWY Teraz już byli pewni, że „wyliczanka” idzie według kolejności zgonów. Nawet jeśli sam zgon sekciarza trudno było umiejscowić w czasie, zważywszy na zmianę linii czasowej. Z drugiej strony system „zanotował” jego śmierć po Carlu, więc tego się trzymajny. PIES Pierwszy przypadek gdy została także ukazana pula punktowa. Było to ciekawe, gdyż znaczyło, iż wariat na poprzednich misjach musiał wychodzić na zero i zmarł dopiero na tej na której uzyskał „minusy”. Ironia. Coldbergowie podejrzewali, iż minusy brały się z błędnej odpowiedzi na pytanie w quizie. ANSHELM Jego to już w ogóle nie było im żal. Dostał to na co sobie zasłużył, a nawet to było za mało, gdyż jego cząstka wciąż żyła w Otto. Jak dużo, tego nie wiedzieli, choć mieli nadzieję, iż jest jak najmniejsza. Co do punktów, to najprawdopodobniej zdobył je w trakcie pobytu w IV Rzeczy. Możliwe, że za odkrycie tajnego pokoju. A jeśli teoria o tym, że wszystkie Byty były punktowane, to pewnie też coś za zabicie kurtyzany oraz losowych ryjoknurów. OŚLICA Oślica... Naprawdę, Hades, naprawdę? Ona była Aniołem, nie żadną Oślicą. Jej „dusza” była zbyt czysta żeby ot tak umniejszyć ją do roli „córki Osiołka”. Oj, Mistrzu Gry, kiedyś spotka cię kara za bawienie się ot tak ludzkim życiem i wykrzywienie tego miejsca wyniesienia duchowego i mentalnego do formy chorego reality show dla znudzonych bogaczy... BULMA Och, Pan Zbędny Balast. Trudno było stwierdzić za co otrzymał minusowe punkty poza tym, że część z nich była pewnie za błędną odpowiedź w czasie quizu. Zwyczajnie jego zachowanie tak bardzo przeszkadzało, że trudno było wyłowić co zostało uznane za „karalne”, a co nie. -Znając życie, to pewnie zdechniesz w Berlinie w jakiś głupkowaty sposób. Cóż to byłaby za ironia losu, po tym jak przetrwałeś tutaj... – wymamrotał Elias. PIĘKNOŚĆ Sprawa z Joanną akurat była łatwa. Celowy sabotaż drużyny aby odgryźć się na Bulmie a także swoisty „gwóźdź do trumny” Eliasa. Gdyby nie to, iż okaleczony umysł okazał się niesamowicie przydatny gdy Hades zadał ostatnie pytanie oraz potem w trakcie potyczki w Dondoryjonie, to byliby wciąż na nią źli. A tak, byli tylko delikatnie podirytowani. Teraz najwyraźniej wyliczano od najmniejszego wyniku do najwyższego. LAMA Goebbels wydawał się być nieco urażony, ale i tak dobrze na tym wyszedł. Biorąc pod uwagę jak się przydawał drużynie oraz jego „zawieszenie” obrazu w ostatniej chwili, to pewnie musiał pechowo dostać jakieś minusowe punkty wtedy kiedy został zabrany przez szczury. SAMOBÓJCA No tak, Mimir. -No cóż, chyba lepiej być po prostu bezużytecznym niż balastem, który tylko wchodzi w drogę, tak jak Hans, muszę ci to oddać Herman – powiedział Elias -(ale lepiej na przyszłość nie komentuj niczego dotyczącego Lei) – dodał niczym echo Mathias, a Elias nie wiedział, czy jego druga osobowość naprawdę to powiedziała na głos, czy tylko w jego głowie... Osiołek No cóż, pokonał Hitlera. Pewnie miałby większy wynik gdyby nie popełnione wcześniej błędy. Coldbergowie wciąż nie lubili starucha, ale dla uczczenia pamięci Lei nie dodali od siebie żadnej złośliwości na głos. TŁUMACZ No i nasz Wybraniec. Był przydatny, ale czy aż tak przydatny jak Wybraniec powinien być? Trudno stwierdzić. Zrobił wystarczająco żeby sobie zasłużyć na punkty, chociaż nieco „bujał w obłokach” w trakcie potyczki w Dondoryjonie i w sumie prawie uczynił sytuację gorszą wzmacniając wypaczonego Aloisa, kojarząc go z jakimś swoim bóstwem. DER NAZICHEMIKER Idiotyczny pseudonim. Coldbergowie mieli nadzieję, że jak najmniej jest w nim zdrajcy. Jak na razie wyglądało na to, iż jest go mało, a to co było, jedynie uzupełniało początkowe braki w charakterze ich „lidera”. Mimo wszystko wynik był dziwnie niski. Przy wszystkim co zrobił Chemik, obie osobowości zgadzały się, iż powinien być on wyższy. Tak samo najwyraźniej myślała reszta drużyny. Musiał na czymś stracić jakiś punkty... Może wzmocnienie wirusa i uczynienie go wcielenie swojego ojca była „sabotowaniem drużyny” i stąd „karalne”? Deutschblütigkeitserklärung Kolejny idiotyczny pseudonim. No cóż, Nadim się sprawdził podobnie jak jego teść. Nie aż tak bardzo jak Chemik, oczywiście, ale biorąc pod uwagę, iż raczej niczego też nie zjebał, to wynik był uzasadniony. ŻYD A to już była niespodzianka. Najwyraźniej pobyt w wewnętrznych pokojach był owocny w punkty. Z drugiej strony, tak jak oni nie wiedzieli co spotkało Żyd, tak Żyd nie wiedział jak oni się rozwinęli. Innymi słowy, obie strony mogły się czymś zaskoczyć. -I czego się szczerzysz? – mruknął Elias – Pogarda to luksus zarezerwowany dla najlepszych, a nie dla tych którzy plasują się zaledwie „powyżej przeciętnej”. Biedny Alois, myśli że jest wielki, ale tak jak w Berlinie istnieją grubsze ryby, ludzie bogatsi od niego, tak jak nasze szanowne Tuzy, tak w Purgatorium są także i tacy co sobie poradzili lepiej od niego. Wiedział, że pełne prawo tak powiedzieć. Łatwo rozpoznał schemat i wiedział, że skoro do tej pory nie został wymieniony, to znaczy, że miał więcej punktów niż Ferenz. NIEMA To była... niespodzianka, choć poniekąd miła. Coldbergowie nie spodziewali się, iż weteranka znajdzie się w punktacji za nimi. Nastąpiło wskrzeszenie (o dziwo nie aż tak widowiskowe jak Coldbergowie by się spodziewali po Hadesie) i ujrzeli w całej okazałości sławnego Lunara, Niemego, brata i kochanka oraz powód wszystkich morderstw dokonanych przez jego siostrę-kochankę. Uroczo. Oczywiście, Elias odwzajemnił uśmiech. Wszakże Lunar sam w sobie nie był niczego winny, rodziny się nie wybiera, jak to mówią... Poza tym nie miał zamiaru go traumatyzować wyjawieniem prawdy w tej chwili. Dopiero co wrócił do życia i biorąc pod uwagę jego początkowy grymas, który nawet Coldbergowie ledwo zauważyli, niezbyt podobała mu się ta perspektywa. Niech trochę ochłonie, a potem i tak się dowie. Poza to byłoby niemądre oznajmiać teraz to wszystko w obecności Niemej. Może i właśnie cała jej osobowość się rozpadała na kawałeczki, ale wciąż gdyby jej „szczęściu” mogłaby się okazać równie mściwa co w stosunku do Charonów. Janik jednak inne zdanie i próbował przejąć ciało Eliasa aby je wyrazić. Pierwszy na to zareagował Mathias. -Uspokój się, do cholery. Nie podoba ci się ta bezczelność? Rozumiem, nam też nie. Ale nie pozwolimy ci nas narażać na gniew tej wariatki. Chcesz zemsty? To czekaj. Ona nie zdoła go długo zwodzić. Gotów jestem się założyć, że Pies już sam tego dopilnuje, aby Lunar się dowiedział co wyrabiała jego siostra-kochanka, kiedy on był martwy. Ale żeby to wyjawić tak teraz? Jesteś psychologiem do jasnej cholery, powinieneś wiedzieć jakby zareagował! Nie uwierzyłby. Za cholerę by nie uwierzył. Dla niego taka myśl byłaby idiotyczna. Był martwy, niczego nie widział, dla niego Niema wciąż jest jego „siostrzyczką”. Słyszałeś co o niej powiedział. „Wrażliwa i delikatna”. Nawet gdybyś jakimś cudem pokazał mu teraz nagrania wszystkich jej morderstw, to nie uwierzyłby. Za to obudziłbyś w niej znowu potwora. Ale nie martw się. On się dowie. Nawet i bez pomoc Hadesa, chociaż wątpię by ten odpuścił taką doskonałą sposobność na nękanie tej pary. Widziałeś jak zareagował na każdego z Pokojowiczów. Lunar nie jest głupi, podejrzewam nawet, że trochę widzi Nurty. Nie ma mowy, żeby się nie domyślił, że siostra przed nim coś ukrywa. Zwłaszcza jak już mu minie szok po zmartwychwstaniu. A co do kwestii ostatniej dwójki Pokojowiczów, Eliasa i Beaty, który wyświetlenie zostało na chwilę wstrzymane ze względu na zmartwychwstanie Lunara, to Coldbergowie już podejrzewali co się stanie. O ile Mistrz Gry nie obróci wszystkiego o 360 stopni na ostatnią chwilę, to Beata, ze względu na jej umowę z mężem, dostanie setkę i do widzenia. Student(ci) z kolei zajmie(ą) zaszczytne drugie miejsce (a w praktyce pierwsze, gdyż wynik Beaty był zdecydowany od początku). |
Wiwernus27.01.2019Post ID: 85516 |
Pokój Narodzin Chemik i student wydawali się być skłonni nie niszczyć sielanki jaka powstała po wskrzeszeniu brata Niemej, nie wyglądało również na to, aby zareagować mieli emeryt, tłumacz czy śpiący błogo ciemnoskóry. Jedynie Alois kręcił się nerwowo za stołem, paląc papierosa za papierosem i zerkając złowrogo na Ottshelma – wydawało się, że deklarację nienawiści przypisał jednak Anshelmowi, a nie Kamphausenowi. Na szczęście nie zrobił niczego niestosownego.
Zgodnie z oczekiwaniami kolejny wynik był jeszcze wyższy i należał do studenta psychologii. Pojawiły się wyrazy uznania, w których przodował Niemy – mężczyzna miał problem z poruszaniem, bo w pasie obejmowała go nie odstępująca o krok siostra, zdołał jednak odepchnąć Bulmę i przepchać się do chemika (lubi piwo!), tłumacza (lubi toasty!) i emeryta (to nie przyjaciel siostrzyczki?), których zachęcił do uczczenia wyniku punktowego obiecującego młodzika. Entuzjazm drużyny jednak częściowo zagłuszył (M)Eliasowi tkwiący w jego umyśle byto-klon Janika oraz sam Janik we własnej osobie, czyniąc przez moment studenta nie (M)Eliasem, lecz... (J)(J)Eliasem? Mentor wyrażał ogrom zadowolenia wynikiem podopiecznego, choć jego kopia zdawała się niepokojąco zdawać sprawę z faktu, że przecież nie jest charonitą i nic nie otrzyma z osiągniętych „progów”. Janikowie zgodzili się również nie zareagować na Niemą, przytakując ochoczo na logikę studenta i słuszność jego argumentów, kolejnego przejawu bystrości umysłu i talentów studenta. Nie reagowanie to przybrało postać gorączkowego zgadzania się na myśli (M)Eliasa, atmosfera jednak w rozbudowanej jaźni Coldberga była raczej przyjemna niż męcząca. Wyglądało na to, że Niemy jest osobą o niesamowicie mocnej głowie i szykował już niewzruszony toast za zbliżające się punkty Beaty – wzrok (M)Eliasa utkwiony w miliarderce pozwolił mu sądzić, że została już tylko ona. Okazało się jednak, że nic podobnego nie nastąpiło, a goszczący w pokojach tuz był wyłączony całkowicie ze zdobywania punktów, czyniąc charakter jego uczestnictwa zupełnie odmiennym. Chwila ciszy ze strony monumentu, a potem kolejny spektakl barw, światełek i taniego widowiska, które przypominało wrzaski i zgiełk cygańskiego taboru odwiedzającego wiejskie zadupie. Przez moment ze światełek formowały się wizerunki charonitów, tak aby każdy mógł przyjrzeć się osobom, które zgodziły się na mordowanie ludzi. Hades niemal skłaniał do planowania zemsty. Wyglądało na to, że wyniki przeprawiających zależały nie tylko od punktów i liczby jego podopiecznych, ale i ich miejsca w rankingu popularności.
Kostek był niestety martwy i nie mógł skorzystać z możliwości, którą wypracowała mu (a także on sam sobie) jego liczna drużyna. Ciemnoskóry obudził się, wytrzeszczając oczy w zamroczeniu, potem przeleciał wzrokiem po drużynie, próbując zrekonstruować bieg wydarzeń. Przywitał się z Niemym, wymienił uścisk i wypił toast z Otto, potem zaś objął Joannę.
Oblicze charonity zdawało się być niewzruszone i spokojne. Eckstein zresztą sam przyznał w umyśle Eliasa, że jego podopieczny zawsze był bardziej śmiały od niego i planował swoje ruchy długofalowo. Przeciętny charonita dobierał ofiary z miesiąca na miesiąc, a Wanna szykował je długo wcześniej. Herman miał być przekąską rzuconą w oczekiwaniu między monumentalne, smakowite dania.
Połączenie na żywo z kobietą wydawało się łączyć nie tylko wizję, ale i pozostałe zmysły. Wszyscy poczuli jej specyficzny zapach. Wydawała się być sympatyczna i altruistyczna. Wymieniła nawet spojrzenie z (M)Eliasem, zadowolona, że przetrwał pokoje mimo jej karkołomnych ostrzeżeń.
Potężnych rozmiarów bandyta o złotych zębach i paskudnym charakterze poruszył się niespokojnie. Wydawał się być zadowolony z faktu, że odniósł w końcu sukces i już zbierał się na koniec przygody, ale zawahał się. Na swój sposób doceniał adrenalinę jaką dawała mu charonicka przygoda, czuł się pewnie w swojej roli, a poza tym wyczuwał, że nadchodzą trudne czasy rewolucji Kota i woli być aktywnym wsparciem dla Psa, byle mieć jego równie aktywne wsparcie. No i był też już całkowicie zalany, najwyraźniej potrzebował rozluźnienia, aby przetrwać wspieranie Aloisa w piekle pokoi wewnętrznych. Tłumaczowi ogarniętemu krótkiej wizji zrobiło się osiłka nawet żal. Kostek był tak pewny siebie, że nawet nie przyszło mu do głowy, że połamie sobie rękę na Fordzie i jego szansę na przeprawienie kogokolwiek spadną.
Fanatyczka przez moment zdradziła się. Widać było, że jej religijny amok osłabł, gdy otrzymała możliwość ucieczki od traumy. Nie chciała jednak dać tego po sobie poznać pozostałym, a szczególnie uświadomić sobie tej myśli przed samą sobą. Otarła łzy wzruszenia i rozpoczęła festiwal żenującej gorliwości, snując wizję wspaniałego Mistrza Gry, uświęconej rozgrywki i kolejnych przeprawień do Kostki bliskich w jej oczach sakramentowi zmartwychwstania, a nie morderstwu. Zaczęła modlić się za duszę niegodnego Jajogłowego, a także błagała los, aby nawrócił wyklętego, heretyckiego tłumacza. Wychodziło na to, że Otto przez cząstkę Anshelma trafił teraz pod skrzydło tej kobiety i wydawało się, że niedogodności sprzężenia zwrotnego Kostka były niczym przy tym, co będzie miało miejsce pod jej opieką. Modlitwy, toksyczna nerwowość, bełkot, religijne przekabacanie na stronę Psa - od tego miał się już nie uwolnić. Nawet śpiący element Ojca rozbudził się, dając wyraz nerwowości. Zamknij ryj, babo i odwal się od mojej rodziny pomyślał.
Wychodziło na to, że Janik i Elias byli duetem najlepszych po stronie i pokojowiczów, i charonitów. Mentor zdawał się skłonny do zakończenia rozgrywki, jednak podobnie jak Kostek zmienił zdanie w ostatniej chwili pod wpływem argumentów, które sobie uświadomił. Połączenie z charonitą momentalnie się zakończyło niczym nerwowy trzask wyższej siły wzburzonej taką śmiałością. Beata podeszła do (M)Eliasa, gratulując odwagi jemu i Charonicie. Potem zaś było jej krótkie wyznanie, od którego mogły się ugiąć nogi, tak szczere, że trudno było je kwestionować, szczególnie po wyczuleniu na jasny nurt odpowiadający także za szczerość i prawdomówność. Ecksteinowie – zbici z pantałyku – nie wiedzieli co robić. O wiele łatwiej wypowiadało się wojnę komuś kto miał czyjąś twarz. Hades pozostał enigmą, a wszystko obróciło się o 180 stopni. Łono rozszerzyło się i rozbłysło, mieniąc blaskiem charonickiej barwy, tylko tak można było określić ten nieznany kolor, który zdawał się odpowiadać tej barwnej grupie „przeprawiaczy”. Pulsując mięśnie, fałdy i cysty na narządzie skupiały na sobie całą uwagę – obrzydliwe, ale i piękne. Światełka uformowały się w oblicza wszystkich Charonitów ujętych w jednym, czterowymiarowym kadrze. Grupa recytowała niczym formułkę komunikat. Łono zaczęło się powolutku kurczyć. Pierwszy zareagował Alois. Pożegnał się z sobowtórami i dziwnymi, mechanicznymi istotami, a potem przeskoczył nad stołem z akrobatycznym saltem, zdradzając nabranie niebywałego wigoru i sprawności po odwiedzinach w pokojach wewnętrznych. Przez moment strata tak nieoczekiwanego talentu wydawała się przykra. Żyd spojrzał z góry na znienawidzoną drużynę, a potem przywołał tylko jeszcze (M)Eliasa do siebie na słowo. Nawet Niemy musiał przyznać, że przedsiębiorca był niezwykle paskudnym typem. Sam nie myślał w żadnym wypadku o drodze charonity, swojej siostrze zasugerował jednak możliwość przeprawiania do zaświatów i danie drugiej szansy chorym i umierającym. Najwyraźniej sugerował jej pójście w ślady Kostka, o którego wyborze i ścieżce nie wiedział. Ciemnoskóry sięgnął po kufel piwa. Piękność wkroczyła między syna i ojca. Nie musiała nic mówić, aby zrozumieli jaką decyzję podjęła, pozwoliła sobie jednak wyjaśnić, że nie widzi dla siebie szansy po tym jak ujrzała swoje punkty. Chciała po prostu przenieść się do Berlina, znaleźć brata i potem zastanowić się kogo przeniesie, nie wykluczając nawet brata Carla, którego zawsze mogła rozkochać, wykorzystując swoje atuty. Obawiała się co prawda, że ten jest silny, męski i piękny, a tym samym może się jej oprzeć. Musiała jednak zaryzykować. Ciemnoskóry nie oceniał jej, pozwolił jej kroczyć własną ścieżką, choć cierpiał, bo potrzebował wyraźnie jednej kobiety w Berlinie i jednej w Purgatorium. Na pożegnanie pocałowali się, a Joanna zapragnęła wyściskać każdego z osobna. Beata zwróciła się w kierunku swojego wybranka. Dla niej to również była ostatnia misja. Nie spodziewała się, aby tłumacz wybrał charonat, ale ten zawsze ją zaskakiwał, chciała wiedzieć czy mają się pożegnać już teraz. Ona miała wskoczyć łona po wyborze pokojowiczów, dopiero uczcie, którą snuła jako zabawę podczas której wspomina się swoje przygody, opłakuje traumy i przekuwa zalążek budowanych relacji w coś trwałego i niesamowitego. W jej orzechowych oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Restauracja Otrzymałem rozkaz do wykonania oraz cel. - Głos Alexandra był niski i niepokojąco spokojny zarazem - Choć był on pod pewnym kątem absurdalny i prawie niemożliwy do realizacji to starałem się go wypełnić najskuteczniej jak mogę. Nie wspominał pan o jakiej porze ma zostać wykonany, także zrozumiałem, iż ma być on zrealizowany teraz. Proszę mnie nie obwiniać za to, iż niedokładnie przekazał mi pan polecenie. Dotąd wstrząśnięty i wściekły Wanna zaczął nie dowierzać własnym uszom, przechodząc do nerwowego zerkania na pijaną i przerażoną Theresę, która najwyraźniej nie tylko nie zrozumiała o czym mówił Alexander, to jeszcze była w tej chwili nie zainteresowana niczym innym niż ucieczką i swoją paniką. Niedowierzanie to nie było zwyczajne, przejawiało taką arogancję i zniesmaczenie, że odzianemu w płaszcz mężczyźnie zrobiło się niemal głupio. Z czasem zaczęło jednak przechodzić w swego rodzaju zaintrygowanie i to – zdawać by się mogło – o dosyć niezdrowym, dziwnym charakterze. Hałas bijatyki przeszkadzał w rozmowie, młody psycholog pozwolił sobie jednak na krótki komentarz: I tak drogi Wanny oraz Alexandra rozeszły się. Odziany w płaszcz mężczyzna zresztą i tak planował opuszczenie lokalu. Zgodnie z jego oczekiwaniami goście wybudzali się z letargu i bijatyka ustępowała niedowierzaniu w to co właśnie uczyniono. Gdy obsługa wzywała policję, klientelna odprowadziła tylko Alexandra wzrokiem, a ten nie domyślał się, że całe to zamieszanie nie tylko doczekało się wzmianki w Murze Codziennym i nawet prasie o lepszej renomie, ale i otworzyło mu dosyć nieoczekiwaną furtkę... a może księgę? ... Kostek osobiście wezwał Alexandra do siebie do szpitala i uczynił to tylko po to, aby go zbesztać. Dalej był rosłym, władczym i okrutnym facetem, wydawał się być jednak roztrzęsiony złamaną ręką, jakby tego typu niedogodność miała rzutować na całe jego życie. Siedział na szpitalnym łóżku i obrażał, nie patrząc nawet na to, że wszystko obserwuje zaintrygowany gość, który akurat przyszedł do niego z odwiedzinami. Alexander stał spokojnie, ale jego druga osobowość rozbudziła się. Mężczyzna w kącie uśmiechnął się delikatnie. Wydawać by się mogło, że nieobecność nietypowego gościa w szpitalu sprawi, że Kostek powstrzyma zbędne słowa, szczególnie, że łączyła go ze starszym facetem oparta o dziwny uraz zażyłość. Nic bardziej mylnego. Alexander – po zrobieniu tego, co uznał za stosowne – wyszedł na korytarz. Za nim podążył starszy mężczyzna i zaczepił go. |
Nitj Sefni3.02.2019Post ID: 85525 |
Przebudzenie. Gęsta mgła przysłaniająca umysł Anshelma zaczęła powoli rzednąć i rozwiewać się. Walka z lisoelfką wiele Ottshelma kosztowała, ale wszystko wskazywało na to, że przeżyje. Nazista czuł, że Otto jest w rozsypce, przygnieciony fizycznym bólem, emocjami i stresem był na skraju wyczerpania. Anshelm nie miał takich problemów. Mimo, że był współwłaścicielem ciała NaziChemikera mógł się od niego odciąć, zamykając się w granicach własnego umysłu. W tym stanie nie odczuwał bólu, skutków działania hormonów ani odpowiedzialności za siebie i innych. Mógł się poddać chłodnej analizie i porządkowaniu myśli. Dzięki temu wszystkiemu pozbierał się znacznie szybciej niż Otto. Kiedy Chemik powoli wracał do zmysłów pochłaniając jeden kufel piwa za drugim, Anshelm osiągnął pełnię swoich możliwości. Paradoksalnie wycofanie się pozwoliło mu na chwilę objąć dominację. Nie trwało to jednak długo, bo „współlokator” szybko odzyskał siły, za sprawą złocistego płynu. Alois! - Na widok Żyda Anshelm się mentalnie rozpromienił. Myślał, że ten nie żyje i na nic wielogodzinne wymyślanie tortur, ale jednak Żyd przetrwał. Nie dość, że przetrwał, to jeszcze wyraźnie ma się dobrze. Anshelm nie był zainteresowany punktami, dopóki migające w powietrzu światełka nie poinformowały o nagrodzie za najlepszy wynik. Wszystkie cztery warianty były intrygujące. A więc tak wygląda kobieta, która zleciła zabicie mnie. I teraz dowiaduję się, że przez całą misję była czymś w rodzaju mojego opiekuna. Nie da się ukryć, że siedząc cicho przez prawie całą misję świetnie się w tej roli spisała. Mam nadzieję, że później też nie będzie się wtrącać. A gdyby jednak zdecydowała się okazać jakieś zainteresowanie, zostawię interakcję z nią Chemikowi. Ja nie mam czasu na podobne głupoty. Nieeee! - Krzyk Nazisty znalazł wyraz w ledwie słyszalnym szepcie Ottshelma. Jednakowoż był to szept przesiąknięty rozpaczą. - Zostaję w Purgatorium. – Oznajmił donośnie Ottshelm. – Tutaj odnalazłem sens swojego istnienia i możliwość spełnienia najskrytszych marzeń. W Berlinie wegetowałem żyjąc od wydania jednej książki do drugiej, a i tak większość mieszkańców tego parszywego miasta określiłaby moje życie jako ciekawe i pełne wrażeń. Nic nie zmieni mojej decyzji o zostaniu tutaj i nic nie zdoła mnie powstrzymać. Mam nadzieję, że się ze sobą zgodzę, hę? – To żartobliwe pytanie skierował do Otta. |
Xelacient4.02.2019Post ID: 85526 |
- Oczywiście, że się ze sobą zgodzę! Będę dalej pokojowiczem - odpowiedział Anshelmowi, czy właściwie samemu sobie. Ciężko było powiedzieć czy Ottshelm to było jeszcze dwóch ludzi czy po prostu jeden schizofreniczny człowiek, różnice w ich głosie były minimalne. Niemniej aspekt Otto również wolał dalej być "pokojowiczem". Zostanie charonitą oznaczała przymus znalezienia "ochotników" co byłoby problematyczne... zarówno fizycznie jak i moralnie, do tego w pewnym stopniu podzielał Anshelmową fascynację tą "symulacją" i możliwości kreacyjnych jakie dawała. W sumie jedyne co go zniechęcało to konieczność użeranie się z Amfą, ale może jeśli będą ja wytrwale ignorować to w końcu się przymknie. Po podjęciu decyzji nie zostało im nic innego jak zintegrować się z resztą. Oczywiście odwzajemnił uścisk Joanny, ale był chłodny i surowy, jakby Otto chciał wyraźnie dać do zrozumienia, że nie podoba mu się pomysł uwiedzenia i wykorzystania brata Carla... nawet jeśli rozumiał obawy i motywy piękności. Miała prawo się bać pokoi, tak samo jak Otto nie chciał mieszać swojej rodziny w pokoje, dlatego pogróżki Amfy i Aloisa bardziej go martwiły niż wizja następnej misji. Za to Nadim ujął Otto swoim przyłączeniem się do toastu, i to bardzie niż arab mógł się domyślić. Stanowiło to wielki kontrast w stosunku do jego prychania gdy wraz z Laurą mieli zjeść kiełbasę (o piwie nie wspominając). Ottshelma ogarnęła wzruszenie, aż nagle kierowany nagłym impulsem roztrzaskał trzymaną butelkę piwa o podłogę i chwycił swojego syna w potężnym ojcowskim uścisku. - Aż wstyd mi to przyznać - zaczął łamiącym się głosem - ale stałeś mi się bliższy niż rodzone dzieci! Ta wyprawa miała tylko przywrócić mnie do zdrowia, a dała mi piątego potomka! - dodał radośnie, po czym jeszcze przez chwilę ckliwie trzymał śniadoskórego. - No dobrze, zasiądźmy do uczty! Po tych wszystkich trudach należy nam się! - dodał w końcu puszczając araba i zasiadając do stołu, po czym zaczął nakładać im obu na talerze różne frykasy. - Wiesz co Nadim? - rzucił Der NaziChemiker w zamyśleniu - może do czasu następnej misji zechcesz zamieszkać u mnie? Miejsca u mnie jest sporo, a na pewno więcej niż w Twojej rodzinnej kamienicy... z moją żoną i matką to sobie poradzimy - dodał porozumiewawczo mrugając okiem. Kamphausen szanował wybory Tahira, ale wciąż mógł próbować na niego wpływać za pomocą przekupstwa! Właśnie pieniądze, Otto rozmyślając "o powrocie do życia", przypomniał sobie o narkotykowym biznesie. W myślach zdążył go odrzucić, ale teraz? Teraz produkowanie prochów, handlowanie z nimi i maczanie się w przestępczym świecie wydało się Ottshelmowi wspaniałym treningiem sprawności i podejmowania wyborów przed kolejną misją! A jak trochę przy tym zarobi to tym lepiej. No i dzięki wspomnieniom Anshelma wiedział o gangu neonazistów, z jednej strony czuł do nich pewne przywiązanie i nie chciał ich zostawiać samych sobie, z drugiej, stanowiliby znakomitą siłę napędową jego narko-biznesu! Będzie musiał się z nimi skontaktować i jakoś przekonać do współpracy. |
Crystal Dragon4.02.2019Post ID: 85528 |
W UMYŚLE ALEXANDRA - A nie mówiłem? - zła osobowość patrzyła się zwężonymi szparkami oczu i z szyderczym uśmieszkiem na tą "dobrą". - Z drugiej strony szanuję, że postanowiłeś nie lizać mu jaj. Nie zmienia to jednak faktu, że misję spieprzyliśmy, a Kostek raczej nie będzie zadowolony. Dobra osobowość nie odpowiedziała nic, patrząc na oddalające się postaci Wanny i Theresy. Nie wiedziała, czy obwinić siebie czy Wannę. Zła, choć szydząca sobie z dobrej, optowała za opcją nr.2 - Spieprzamy stąd. Nic tu po nas, za chwilę zejdzie się tu za dużo ciekawskich, w tym niebiescy. - Rzuciła wreszcie "dobra". Osoba Alexandra oddaliła się z miejsca zdarzenia. SZPITAL Kurwa mać, o ile szanuję i podziwiam Kostka, o tyle jego wywody i besztania są co najmniej irytujące. W zasadzie mógłby sobie zaoszczędzić czas i powiedzieć że jestem do dupy, ale nie, musi marnować mój czas, muszę się nasłuchać jego litanii. Niech mu będzie. A więc... "Zapamiętałem cię jako fachowca, kogoś kto wykonuje swoją robotę i nie ma obawy, że spartaczy. Miałeś talent i predyspozycje. W sytuacji kryzysowej pomyślałem sobie Alexander, to jest osoba właściwa do tego kryzysu." Standardowa wstawka, "byłeś zajebisty, ble ble ble... Lecimy dalej. "Inni z półświatka mówili mi, że to już nie ten sam Ruttenhoff. Miałem swoje zdanie. A może nie nie chciałem dostrzec prawdy." ... ale inni mówili że jesteś do dupy i mieli rację. Kolejna wstawka. Dalej. "Wanna mi wszystko starannie wyjąkał i jeszcze zbeształ za zawracanie dupy. Miałeś naiwne, głupie i ślepe jak kura w nocy dziewczę. I SPIERDOLIŁEŚ NAWET TO." O, nareszcie coś, co mogę sprostować. To znaczy sprostowałbym, gdyby nie fakt, że komentuję to w myślach. Miałem naiwne, głupie i ślepe dziewczę. A czy twój kolega zdołał wyjąkać ci, że wylał mi drinka na twarz i zabrał mi ją sprzed nosa, kiedy już miałem ją zabić, pierdoląc coś, ze nie miałem tego zrobić teraz? "Stałeś się karykaturą. Paradujesz sobie w płaszczach z tym albo dziwnie nieobecnym wzrokiem lub chorobliwym, zdradliwym okrucieństwem w ślepiach. Dlatego nikt ci nie daje roboty. Dałem ci szansę, a ty ją spartoliłeś." A teraz opis jaki to chujowy jestem. Dalej. "Wszystko odbierasz dosłownie, więc otrzymasz dosadną i dosłowną opinię. Zadbam, abyś nie otrzymał w półświatku już żadnej roboty. Najlepiej zniknij z tego miasta." W zasadzie jedyny istotny fragment w twym monologu. Najgorsze, że, znając Kostka, on nie żartuje. Nie zamierzam jednak porzucać kariery najemnika tylko z powodu jednego niezadowolonego zrzędy. Nawet jeśli tym zrzędą jest Kostek. Nadchodzą ciężkie czasy dla obserwatora Ruttenhoffa. Widocznie ktoś wyczytał moje myśli. Przedstawił się jako Aloiz Ferenz, były szef Kostka. To już sprawiło, że uznałem go za osobę insteresującą i ten człowiek, odpowiednio odszyfrowany, będzie stanowił dla mnie wyśmienitą lekturę i na dodatek skromną skarbnicę wiedzy o Kostku. Potwierdził moje przypuszczenia co do gróźb mojego byłego pracodawcy. Człowiek ten okazał się być moim wybawieniem. Zapoznał się on z sytuacją w restauracji i zainteresował moją osobą. Zaoferował mi pracę. W UMYŚLE ALEXANDRA - Wow - zaniemówiła zła osobowość. Obaj nie spodziewali się, że cała restauracyjna intryga przybierze tak nieoczekiwany obrót. "Dobra" skorzystała z okazji i wyskrzeczała chyba najbardziej niemiłe dla uszu "A nie mówiłem?" Słuchali wszystkiego, co wliczało się w ofertę. Ostatni punkt wprawił złą osobowość w radość graniczącą z wściekłością, przynajmniej na to wyglądała jej obecna postać, z szeroko rozciągniętymi w uśmiechu ustami, z których wyciekała piana. Szybko jednak się uspokoiła, obrzucając "dobrą" osobowość wiązanką słów "Zgódź" i "się". Było to niepotrzebne, "dobra" od początku zamierzała zaakceptować ofertę. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy obie osobowości tak szybko się ze sobą zgodziły. |
Fimrys5.02.2019Post ID: 85529 |
„ ...dziękuje wam, że otoczyliście ją opieką i pozwoliliście wyrosnąć jej kwiatu tak wysoko” Pojawienia się w miarę gadatliwego brata Niemej było ciekawym wydarzeniem. Może nawet najciekawszym punktem oficjalnej ceremonii zakańczającej przygodę. Bo o tym, że Żyd dalej nienawidzi i jest nienawidzonym (choć przez tłumacza już nie aż tak bardzo) byli przekonani zapewne wszyscy. Ale nowo przybyły wprowadził nastrój wręcz sielankowy, od tak dawna już wyczekiwany przez zmęczonych i tak bardzo kontrastujący z obrazem Niemej jaki stworzyła sobie berlińska drużyna podczas krwawej przygody. Teraz była potulną owieczką, a jeszcze nie tak dawno temu (a może jednak bardzo dawno?) była na liście dusz potępionych u Sørena. „ ...niech piekielny ogień zstąpi przez nas na bluźnierczą niemą kobietę by strawić ją i jej niepomocną duszę!” O jakże przewrotnym jest Purgatorium! Teraz Inkwizytor siedział ze świeżym narzeczeństwem, by osobiście pogratulować parze i niewerbalnie zakopać topór wojenny, gdyż w trakcie tej szalonej przygody pewne tarcia między nienajgadatliwszą pokojowiczką a najbardziej umistycznionym wystąpiły. Ale Søren-Abbadon-Perquunos wybacza błędy i patrzy pozytywnie w przyszłość. Metaforycznie i dosłownie. Kürenberger chętnie chwile pokonwersował z nowo przybyłym, bo interesowały go sprawy poprzednich misji w tym pokrętnym wymiarze, w jakich wskrzeszony weteran miał okazje brać udział. Nie chciał być nachalny i pytał tylko o szczegóły stanu duchowego poprzedniego składu, wiary i spraw tego typu. Dodatkowo zaoferował, że czułby się zaszczycony mogąc (w razie pewnej „niedyspozycyjności” Lisoelfki) odprawić coś na kształt ślubnego sakramentu na neutralnej ziemi – świątyni budowanej w Bibliotece Losu. Nie brakło też oczywiście wyrazów uznaniua dla Meliasa. Guru od początku widział w nim potencjał i działania młodego geniusza tylko go w tym utwierdzały. No i przyszło w końcu do rozliczenia Charonitów, a więc i do ponownej konfrontacji z Amfą. Tłumacz już prędzej wybaczył jej zabójstwo, czym wprowadził ją w niemałe zdumienie. Dalej konfudował ją swoimi deklaracjami wiary, bo w pewnym momencie pretendował do miana kapłana Psa, ostatecznie stając się orędownikiem Nidh-Perquunosa. Jego stosunek do Hadesa i Kota balansował wciąż na granicy niepewności, toteż w konwersacji z przywódczynią psiej sekty zamierzał wciąż utrzymywać niepewną aurę tajemniczości. Choć Trójjedyna jaźń już się zjednoczyła, w tłumaczu dudniła wola Lunatyka: -Ona jest słaba i chwiejna! Niechaj oczyści ją święta zaraza Nidh-Perquunosa! Guru podszedł do sprawy jednak subtelniej, toteż rzekł do swej Charonitki: -Udało nam się, ale droga do doskonałego świecenia jest jeszcze długa i bardzo burzliwa. Jeszcze raz dziękuję za wprowadzenie nas w niesamowity świat Hadesa, bo śmierć to tylko formalność w obliczu takich możliwości. Może w przyszłości uda nam się lepiej porozumieći bardziej współpracować? Nie oczekiwał właściwie niczego od Amfy. Uważało go za heretyka, ale on był dumny z tego miana. Poza tym bezpośrednia więź między Charonitą a jego podopiecznymi pozwalała mu na mocniejsze oddziaływanie na jej niestabilny umysł. A gdzie są wątpliwości, ziarno może zasiać uleczająca zaraza Nidh’a. No i był to dobry moment, żeby podsumować swą duchową drogę, która była pierwotnym celem tego pokrętnego wymiaru. Z początku chciał działać sam, ze swym bóstwem Abbadonem. W pewien sposób podporządkował się Hadesowi, ale żadnych święceń nie było. Został nazwany „Spermutowanym Wybrańcem”, ale sam właściwie w roli wybrańca się aż tak bardzo nie widział. Lubił działać z drugiego planu, jako guru czy szara eminencja, ale podsumowawszy swe dokonania doszedł do wniosku, że nie nadaje się by grać pierwsze skrzypce. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to Coldberg właśnie powinien zajmować pierwszy plan, a on ma robić swoje niejako obok. W to wpisywała się też rewolucja Kota, którą wstępnie poparł, ale właściwie bez żadnego konkretnego planu czy swojej wiodącej roli. Był mocno zainteresowany zmianami mogącymi zajść w wyniku działań rewolucjonistów no i odzywała się też jego dawna natura duchowego pragmatyka. A ponad wszystkimi tymi wyborami i ścieżkami czuwały instancje jeszcze wyższe. Czym była „Góra”? Jak to się przejawia na wyższych planach egzystencji? To były kwestie nad wyraz nurtujące, więc wiecznie głodny wiedzy umysł tłumacza szukał sposobu na dojście w zadumie do zrozumienia. No i nad tym wszystkim pojawił się Nidh-Perquunos, którego inkwizytor ochrzcił mianem „antyabsolutu”. Gdyby miał to określić w kwestiach wiary, to tak, byłby wyznawcą Nidh-Perquunosa. Na pierwszej misji ta rola objawiła się jedynie w niewielkim stopniu, ale w przyszłości miała odcisnąć wyraźniejsze piętno. Popierał rewolucję, bo Nidh podpowiadał, że to na ten moment to słuszna droga. A teraz pojawił się kolejny wybór: Charonita, czy pokojowicz? -Czy wybór w istocie należy do nas? Przekonajmy się! – w tym momencie z kielichem krystalicznej wody w dłoni zbliżył się do miejsca, z którego Alois wskoczył na łono Charonatu. Płynnym ruchem lewej dłoni zmaterializował sporych rozmiarów, ciężką, srebrzystą monetę, z obu stron rzeźbioną wymyślnymi kształtami. Awers przedstawiał plątaninę demonicznych rogów, oczu, macek, szarańczach skrzydeł i skorpionich żądeł, podczas gdy rewers przedstawiał kilka przeplatających się pentagramów. Wtedy nastąpiło symboliczne podrzucenie monety do góry i patrzenie, jak obracając się opada powoli. I wylądowała. Ale na żadnej ze stron, lecz usadawiając się na boku, stojąc pionowo na krawędzi zdobionego kielicha. -Dla widzącego czas rzuty monetą to fraszka. Nidh już wybrał mą drogę, toteż wypijam mój kielich Pokojowicza! Tak niechaj się stanie, Arcyheretyk Søren Abbadon Kürenberger, najwyższy inkwizytor i apostoł Nidh-Perquunosa zostaje z Pokojowiczami. „Ależ dużo tytułów sobie nadałem podczas tej przygody” Zagarnął nonszalancko monetę, poczym wypił do dna zawartość zdobionego pucharu. Lubił takie patetyczno symboliczne momenty, a ten był najpewniej ostatnim na tej przygodzie, toteż zrobił to z wyraźnym uśmiechem skierowanym w stronę reszty drużyny, która musiała znosić jego frazy i gesty. Nadeszła w końcu pora na pożegnalną ucztę, no i na konwersację z Tutty. Teraz nie mieli na głowie ważkich celów i licznika, więc kochankowie mogli w spokoju pokonwersować. |
Tabris8.02.2019Post ID: 85530 |
- Pragnę przypomnieć państwu, że ta uczta jest pułapką, a wszystkie dary Psa są zatrute. Po konsumpcji czegokolwiek tutaj przestanie to smakować w Berlinie. Więc radzę ograniczyć się do tego, czego i tak byśmy nie jedli normalnie. |
Garett8.02.2019Post ID: 85531 |
- Mówisz tak jakby przejście na stronę Charonitów było równoznaczne z przejściem na stronę Psa... A nie jest, sam wcześniej słyszałeś. Poza tym jeśli chciałeś mnie przekonać do opuszczenia Kostki, to popełniłeś błąd wspominając o tajemnicach Wewnętrznych Pokoi. Większość by powiedziała, że moją największą wadą jest hybris. (Pycha to wada tylko w przypadku ludzi o małych umysłach...) A ja na to odpowiem przysłowiem: "ciekawość zabiła kota". (Dobrze, że nie „Kota”... A może i „Kota” też?) Miałem wystarczająco powodów żeby zauważyć, że przebywanie w otoczeniu Janika nie będzie zbyt "zdrowe", zwłaszcza w swoim drugim wcieleniu... Ba! Otrzymywałem wręcz bezpośrednie ostrzeżenia, ale zignorowałem je, ponieważ ciekawość wygrała. Tak jest i tym wypadku. Mogę płakać i wrzeszczeć z bólu w czasie tortur jakie niewątpliwie nas tu jeszcze czekają, ale moja ciekawość nie pozwoli mi od tak z tego zrezygnować. (Nie po tym jak zdołałem rzucić okiem na Absolut.) Po czymś takim nie mogę tak po prostu odejść. Nawet jeśli rewolucja miałaby się okazać niczym innym jak tylko wyszukanym „zabiegiem fabularnym” mającym urozmaicić rozgrywkę dla Tuzów (Co by Mnie „aż tak” nie zdziwiło, biorąc pod uwagę jak wszystko w tym miejscu nie jest do końca takie na jakie wygląda na pierwszy rzut oka...), to i tak nie zmieni to faktu, iż to miejsce jest fascynujące. Pozwól jednak, że odwdzięczę ci się za radę, dając swoją własną. Widziałem wyraz twojej twarzy kiedy przechodziliśmy przez te Pokoje, widziałem jakie targały tobą uczucia. W Berlinie nie czeka cię nic nowego. Odsyłanie nowych graczy tutaj? A czym się to różni od pozbywania niewygodnej konkurencji nieco bardziej ekstremalnymi metodami? W Berlinie będziesz się miotać, nie będąc w stanie znaleźć dla siebie żadnych nowych doświadczeń, tak jak cię to spotkało tutaj. Dlatego nie mówię "żegnam" ani "pierdol się", ale "będę czekał aż twoja nuda stanie się nie do wytrzymania i nie wrócisz tutaj z własnej woli". Coldberg odwrócił się od Aloisa, który właśnie wskakiwał do Łona i wrócił do reszty Pokojowiczów. W jego umyśle Mathias zbeształ Janika za wspomnienie w swojej deklaracji o Gadule, chociaż zgodzili się by na razie zostawić jej kwestię w spokoju. Bo o ile Lunarowi nie zaszkodziłoby gdyby nabrał nieco podejrzeń co do tego jak jego siostra-kochanka się zmieniła w czasie jego nieobecności, tak sama Niema były cholernie niestabilna psychicznie i nawet tak delikatna sugestia mogła doprowadzić do nieprzewidywalnej reakcji... Przykładowo, mogła to zrozumieć jako „zostaw mnie w spokoju albo wyjawię twój sekret Lunarowi” i albo rzeczywiście siedzieć cicho ze strachu albo tym bardziej uznać, że pora się Janika pozbyć. Przed podejściem do stołu, Elias wyszukał w gablotce najlepszy znajdujący się tam szampan – czyli taki który już swoje „wyleżał” (czy też, w przypadku Purgatorium, została już stworzony w takim stanie), a na Ziemi mogły się znajdować najwyżej kilkanaście butelek – i nalał go sobie oraz pozostałym Pokojowiczom. Następnie ukroił sobie kawałek olbrzymiego tortu w kształcie kostki i literą D na czubku, który najwyraźniej miał być swoistym symbolem zwycięstwa w rozgrywce. Dopiero wtedy odezwał się wreszcie do Tutty. |
Wiwernus10.02.2019Post ID: 85532 |
Pokój Narodzin Dokonało się. W przeciwieństwie do drużyny z misji debiutującego, kazirodczego rodzeństwa, gdy prawie wszyscy ocalali postawili na charonat, obecna przeważająco zdecydowała się na pokojowictwo. Decyzja ta wydawała się być wszystkim oczywista, w przypadku rzucającego monetą tłumacza niemal determistycznie wpisana w bieg wydarzeń. Pod prąd popłynęła tylko zrezygnowana swoim wynikiem, myśląca głównie o bracie i skłonna do pochopnych zachowań Joanna oraz Alois. Co więcej, w przypadku kapitalisty omal nie doszło do zmiany zdania i to pod wpływem słów studenta. Pokojowictwo to coś o wiele bardziej aktywnego od charonictwa, dającego podstawę doznań, których osoba nawet po jednej misji, potrzebuje, aby nie zatracić się w szarości Berlina. Żyd nie zrezygnował tylko dlatego – co dało się dostrzec w jego oczach – bo obawiał się przebywania u boku swoich niedoszłych, wyrachowanych oprawców, którzy okazali się być jeszcze wyjątkowo, nie licząc Otto, spokojni względem jego gróźb. (M)Elias przez moment miał prawo się przerazić i pożałować swojej odpowiedzi, bo strach żyda zaczął ustępować i prawie wrócił na łono drużyny. Zrozumiał, że jedyną drogą dla Aloisa było trzymanie się Psa, w którym faktycznie przedsiębiorca widział wsparcie. Nie jakiegoś namacalnego, znanego z nagłówków gazet Sebastiana Tuttę, lecz enigmatyczną, nie mającą twarzy siłę. I dopiero w tym momencie groźba Aloisa rozbrzmiała w pełni, nie obejmując jedynie Guru, który wierzył w coś o wiele potężniejszego od Hadesa, nawet kluczową dla planety Rewolucję traktując z dystansem. Najwięcej obaw miał Walter, przewidując pojawienie się najemnika, który na zlecenie kapitalisty może zrobić im krzywdę oraz martwiący o rodzinę chemik. (M)Elias, jak to (M)Elias, był tylko coraz bardziej zaintrygowany i ciekawy po wyznaniu żyda, jakby ignorując wzmiankę o tym, że strona po której się opowiedział musi przegrać, o czym zapewniał go kapitalista. Pewność siebie Guru, a także kultura jaką zwrócił się do Amfy przyprawiła ją o wściekłość, była ona jednak przewidziana – tłumacz chciał zresztą zasiać w niej tylko ziarno niepewności.
Po zakończeniu obu punktacji i wyborze ścieżki przyszła kolej na symboliczną zapowiedź tematyki kolejnej misji. W powietrzu – z taką samą łatwością jak moneta czy pierścionek zaręczynowy – pojawiła się kaseta, którą następnie Hans włożył do materializującego się magnetowidu podłączonego do ciężkiego odbiornika telewizyjnego. Ujrzeli na ekranie zarys monumentalnych struktur pełnych neonów, światełek i hologramów, piętrząca się ku górze metropolię, w której każda kolejna warstwa wiązała się z jeszcze większym technologicznym rozwojem, rozświetleniem i prestiżem, podczas gdy im niżej, tym większe slumsy, mrok i postapokaliptyczna atmosfera. Wszystko to z wyraźną dominacją barwy różanej i cyjanowej. Dostrzegali w małym ekranie sylwetki ludzi, którym łatwiej było przypisać przynależność subkulturową niż płciową, ubranych w holograficzne lub mieniące neonami stroje, a z ciałami pełnymi genetycznych i technologicznych modyfikacji. Niektórzy bliżsi byli maszynom niż ludziom, tamtych zresztą również nie brakowało. Co więcej, ludzkie tłumy wydawały się zawierać w sobie zbiorowiska bliźniaczych kopii i to takich, które przyprawiały ich o gęsią skórkę z zaintrygowania. Poczuli rosnące napięcie, budowane przez opartą o syntezatory, quasikomputerową muzykę, która była tak bliska współczesnym im czasom, że niemal karykaturalna. Nawet zajechana taśma kasety i sunące od góry do dołu pasy oraz zakłócenia wydawały się być przejaskrawione, jakby bardziej mechanicznie i z matematyczną precyzją naniesione na obraz niż rzeczywiste. Karykatura i parodia zdawały się jednak ustępować gloryfikacji i nostalgii za czasami, w których się nigdy nie żyło, cyklicznie powracającej i przemielonej przez popkulturę już wiele razy. ... Wybrzeże. Najniższa dzielnica. Zanieczyszczona, zatłoczona plaża pełna “latarnych palm” skąpana cyjanem i różem klubów z nabrzeża. Kadr obejmuje spacerujące, bawiące się osoby. Wszystkie młode, o bezwstydnie odsłoniętych ciałach. Intymne części częściej zakrywają żyjące na ciele nanotatuaże o wymyślnych barwach i kształtach niż ubranie z neonowymi reklamami sieciówek. Wzrok pokojowiczów skupia się przede wszystkim na pięknych kobietach o udoskonalonych ciałach. Jest tyle samo amerykanek, azjatek czy niewiast pochodzenia afrykańskiego jak i przedstawicielek fantastycznych ras, głownie elfek lub pół-zwierzęcych, [i]furry istot. Tłum Marylin Monroe (?) mija grupkę grupkę Elvisów Presleyów z deskami surfingowymi i odsłoniętymi, godnymi mister olimpia torsami. Obrót kadru. David Bowie opiera się o lampę i relaksuję rozpalając blanta. Nieobecny, z charakterystyczną heterochromią patrzy w morze z nostalgią. Mniej w nim glamu, a więcej punku, w jego przypadku rozwiana fryzura i makijaż ustępują irokezowi i łańcuchowi z kolczyków między uchem, a ustami. Z morskiej toni niczym afrodyty wyłania się zbiorowisko filmowych gwiazd, popowych wokalistek czy modelek, wszystkie różne i z wyjątkowymi modyfikacjami tak jak różne były iteracje pokojowiczów, lecz wszystkie z czymś co wydawało im się być takie samo. David Bowie każdą z nich otoczył tak samo ciepłym uśmiechem i taką samą miłością, jakby były jego jedyną ukochaną. Disco-lokal. Hawańczycy, kubańczycy, latynosi, elfy czy nieznane im rasy bawią się, oddając hedonistycznej uczcie. Retrolokal wydaje się bym niemal bliski, intryguje jedynie podłoże utkane z kwadratowej siatki pod którą jest tylko otchłań, w której głębinach ginie różo-cyjanowe światło wydobywające z równie nieistniejącego sufitu. Jedno zakłócenie obrazu i ta sama grupa zostaje ukazana nieruchomo, podpięta do aparatury i tylko z twarzami ozdobionymi błogim, wymykającym czasoprzestrzeni grymasem. Znów mroczne dzielnice najniższego piętra, u samych stóp megastruktur. Amadeus Mozart sunie na swoim antygrawitacyjnym skuterze do dowożenia pizzy, jakby urwany z jakieś filmowej kliszy. Wydaje się być to niemal zabawne, gdy goniący go punkgang Kennedych strzela do niego z laserowych miotaczy. Muzyk pada na ziemię, zdaje się być jednak niewzruszony faktem, że z jego ciała wylewa się życiodajny smar, a z podziurawionego ciała ucieka życie. Dzielnica w chmurach. Znudzony bogacz w szlafroku z synthjedwabiu podziwia otaczające go komory, w których unoszą się w gęstej toni martwe ciała fantastycznych postaci, celebrytów czy polityków. Przejście na kłębowisko cyfr i danych, które formują nieistniejące siatki megastruktur, gdzie osobliwe byty egzystują poza rzeczywistym czasem. Anielska istota utkana z komputerowej siatki wyciąga rękę i tworzy w niej bańkę z wizją trzymanego w garści miasta. Aseks surfuje z ukochanym robotem u boku. Wielorasowa rodzina osiąga wymarzony próg P.C i przeprowadza się wyżej. Katolicki ksiądz żebrze o pieniądze, wzbudzając zainteresowanie okolicznych gangów, które zabiłyby go chętniej od kogokolwiek innego. Nasila się muzyka. Młodzi ludzie robią sobie self-hologram, część w ciele Hansa Bulmy, na tle ColdbergTower. Zmiana ujęcia na lot ptaka. Kościoły Danych i Świątynie SocNetu. Latające pojazdy nawigowane zdalnie przez jakąś wyższą siłę. Ogrom bilbordów pełnych reklam czy filmowych zapowiedzi. Star Wars XX: Mroczne Nadzieje znika równie szybko jak się pojawia, choć blockbusterowa tematyka powraca nieustannie, a miecze świetlne zostają wydobyte w kolejnej, Star Wars XXX, części gwiezdnej przygody. Popkultura zżera własny ogon, wydając z siebie niczym hydra kolejne iteracje sequeli, prequeli, interqueli i spin-offów kultowych marek, tworząc plątaninę wzajemnie połączonych uniwersów. Wszystko wydaje się być w technologicznym rozkwicie, jednak standard życia, albo raczej jego jakość, maleją. Na moment znów powrót na dół, gdzie grubas będący już właściwie wylewającą się masą wjeżdża na swoim wózku do wirtualnego zamtuzu. I jak kamera nie cofa się nagle (!), obejmując Miami i pustynię za nim pełną autostrad nomadów, żyjących w wiecznym ruchu kultur o konserwatywnych wartościach, z jeszcze większą przestępczością i z wyraźnym umiłowaniem do jazdy po postapokaliptycznych po bezdrożach. Tłumacz wsłuchuje się w ich gwarę i nawet w ubogim slangu dostrzega bogactwo znaczeń, jakby opozycyjność pojęć nie pozwalała mu rozróżnić prymitywności od bogactwa. Słyszy w niej również muzykę... Kamera oddala się jeszcze dalej, poza zniszczony kontynent, potem kulę ziemską, a potem już tylko sunie przez kosmiczną przestrzeń do kolonii na skalistych planetach, gdzie żyją istoty jeszcze dziwniejsze. Ostatni kadr to konstrukcja czasoprzestrzennej barwy. Dostrzegają napis białą czcionką na czarnym tle. Tematyka Misji: MIAMI (22)80 ... Ledwo skończyło się nagranie, gdy wystrzeliły dwa oślepiające światła, zatrzymując się na Hansie i Hermanie. O ile ten pierwszy kończy z wizerunkiem idioty, swobodnie czując się w blasku nieistniejącego reflektora i nabierając scenicznej charyzmy, o tyle Herman poci się od drażniącego oczy światła i stresu, cofając powolutku, podczas gdy światło zdaje się za nim uparcie podążać. Zignorowane dotąd konstrukty przy stole wstają. Napięcie rośnie, a Niema postanawia coś powiedzieć, lecz zdaje sobie sprawę, że wszyscy mają zaszyte usta. Wszyscy za wyjątkiem zaintrygowanego gwiazdora i przerażonego pianisty! Nawet nie zdążyli otrząsnąć się po taśmie i zapowiedzi misji, gdy wszystko wydarzyło się tak szybko. Hans mówił szybciej niż myślał, nawet przerażony od panicznego wystąpienia, presji i odpowiedzialność Herman próbował mu dorównać, dokonując wyboru szybciej niż byłoby to wskazane. Niema na gwałt zapragnęła coś powiedzieć, przestrzec przed czymś, ale niezaszyte usta miała tylko para muzyków. Klaśnięcie konstruktów, ich zniknięcie w oparach dymu i nastąpił koniec. Dokonało się. Nie było już odwrotu od dokonanego podziału. W ostatniej sekundzie Nadim wpadł na pomysł, aby rzucić się w objęcia światła z reflektorów. Jego domysły były słuszne, tylko skąpani światłem ludzie mogli przemawiać, było już jednak za późno. Powstało napięcie, od którego zrobiło się niemal złowrogo, choć zdali sobie sprawę, że to już koniec. Mogli ucztować w spokoju i odpocząć po misji bez żadnych przerywników. Tylko interakcje, zabawa i relaks. Herman tak bardzo nienawidził Hansa, że usiadł po drugiej stronie stołu, aby trzymać się z daleka od niego i jego drużyny. Nienawidził tego kim Bulma się stał, strawiony przez komercję i chałturę, stawiając na rozrywkowość zamiast na finezję i tym czym była wyższa klasa w muzyce, cokolwiek miała oznaczać. Cenił sobie przydługie, progresywne i awantgardowe, niezrozumiałe formy. Bulma był dla niego tylko żywiołowym, scenicznym demonem, który skupiał na sobie uwagę, dając ludziom show i rozrywkę. Nienawidził go niczym uosobienia nieuchwytnego zjawiska, choć nawet najbardziej brzydzący się ćpuna-idioty nie mogli powiedzieć, że nie było w nim przebłysku geniuszu, muzycznej prostoty i wyobraźni, która pozwalała mu ominąć techniczne braki, improwizując chwytliwe, niewypadające z głowy melodie. Naturszczyk z doświadczeniem zaniedbujący technikę na rzecz prezencji, barwności i charyzmy, zaś po drugiej stronie wystraszony, grający tylko w domowym zaciszu geniusz wolnego jazzu, muzyki klasycznej i artystycznych kolaży. Nastąpiło dzielenie monstrualnego tortu z charakterystyczną literą “D”, który (M)Elias wypatrzył, oczywiście krojąc porcję wyłącznie dla siebie. Największe poruszenie względem jedzenia wykazał Anshelm, po dotychczasowych reakcjach najbardziej rozmiłowany w koncepcji tych dziwnych zaświatów osobnik. Zamknięty w powłoce fizycznej chemika na moment przejął kontrolę, gotów stracić nad sobą panowanie. Już raz, w podobnej sytuacji, musiał zmierzyć się z pokusą oddania zmysłowym doznaniom jego okaleczonego ciała, a teraz miał jeszcze świadomość ukrytych, podobnych predyspozycji u swojego ojca.
I wtedy rozpoczęły się wzajemne interakcje, rozmowy, plany i formowanie sojuszy. Tłumacz pozwolił sobie zacząć od pogadanki z Niemym na temat jednego z poprzednich składów, okazało się jednak, że wtedy nikt nie przywiązał uwagi do spraw metafizycznych i nie pojmował Purgatorium jako zaświatów, gdzie istnieją jakieś większe siły. Jedynie Amfa zdawała się kierować ku jakimś niepojętym dla niego wnioskom, ale nie pamiętał dokładnie i nie chciał palnąć jakiegoś kłamstwa na temat nieszczęsnej ćpunki, która zmarnowała sobie życie. Na propozycję odprawienia sakramentu uśmiechnął się serdecznie, choć wzmianka o losie Wątrobowego Domostwa zasmuciła go, podobnie jak siostrę. Tragiczny los Jokasty był ciosem dla każdego wrażliwego pokojowicza. Mniej, więcej od tego momentu Osiołek upewnił się, że chce wejść w swego rodzaju sojusz z rodzeństwem, stanowiąc dla Niemego coś na wzór mentora. Zawsze między nim, a andrygoniczną kobietą była niewytłumaczalna chemia opierająca o różne skrajności, czuł więc, że ma szansę uzyskać cenne wsparcie.
Rodzeństwo zapragnęło spotkać się u Waltera w mieszkaniu oraz ugościć go u siebie, a także w licznych lokalach stolicy. Wskrzeszony mężczyzna zresztą miał teraz możliwość zwiedzić swobodnie Berlin Wschodni, który był dla niego niedostępny przed jego tragiczną śmiercią i bardzo tego pragnął. Emeryt obiecane miał również pożyczenie książek z zakresu muzyki, które gdzieś musiały walać zakurzone u Niemego oraz dostęp do pomieszczenia, gdzie mógłby hałasować bez obaw o reakcję sąsiadów. Mógł dzwonić w środku nocy, a uzyskałby pomoc. I to wszystko za nic. Niemy był dobrym człowiekiem, skłonnym do poświęceń, a szczególnie dla bliskich, nawet z przeciwnej “kapeli”. Zaskoczył nawet samą Niemą tym stwierdzeniem, ale nie powiedziała ani słowa sprzeciwu. W tym czasie (M)Elias rozmawiał sobie z tłumaczem i byłą miliarderką. Ta również zapragnęła przeprowadzki, ale do wybranka. Wszystkie materialne dobra oddała na rzecz tej jednej przygody. Przynajmniej w tym jednym nie kłamała, ona naprawdę kochała Guru, czemu dawała wyraz nie tylko słowem, ale i każdym gestem. Piła lodowatą wodę i posiłkowała się sałatą niczym buddyjski asceta, a na jej twarzy malował się spokój. O przeprowadzce rozmawiać zaczęli również Nadim i Ottshelm. Nie była to właściwie rozmowa, lecz krótkie “ok, tak będzie” ciemnoskórego rzucone w dal, dla niego utrzymanie bliskiej relacji z ojcem było oczywiste. Równie oczywistym było, że przed trudnym miesiącem użerania się z Hermanem i Hansem muszą naładować akumulatorki, korzystając z oferty Hadesa. Ciemnoskóry właściwie stracił wiarę w ludzkość, nie był już tak przywiązany do kompanów po Quizie, ale chciał, aby wszyscy mieli równe szanse na regeneracje, poza tym chciał się wyszaleć, szczególnie z Kamphausenem. W momencie, gdy łono znów się rozszerzyło, pełniąc funkcję przepaści, która miała wyprowadzić ich z Purgatorium, rozpoczął rozlewanie. Ku wielkiemu zaciekawieniu Bulmy oraz Niemego. Ustały głosy tuzów. Nawet chemik wyczuł, że jakiś element otoczenia zaniknął, ten który umykał jego percepcji. Chociaż przez chwilę na byli na świeczniku. Walter znał tę mechanikę. Chociaż przez chwilę byli wyłączeni z obserwacji, a Tuzy nie mogły dostrzec, co miało miejsce. To samo przyznała zresztą Beata. Po kilku głębszych rozpoczęło się zabawa. Niema wyszła z inicjatywą, aby ponaklejać sobie na czoła karteczki z napisanym pomidorowym sokiem imieniem jednego z kompanów czy bytów. Osoba z karteczką musiała zgadnąć poprzez jak najmniejszą ilość pytań kim jest. W podobne zagadki bawiono się za pomocą formuły kalamburów. Dosyć bezceremonialnie zaczęto obchodzić się ze względnie poważnymi (M)Eliasem i Sorenem – pierwszego chciano zmusić do zabaw, drugiego do upicia się. Hans zresztą już nad sobą nie panował. Niewiadomo właściwie co sobie wkręcił, ale zaszedł od tyłu siedzącego studenta i wskoczył mu na ramiona. Na tyle niezręcznie, że stracił równowagę i musiał zaprzeć się na jego twarzy nogami. To i tak nie pomogło, bo w końcu runęli w bezsensownej szamotaninie, odbijając się od podłogi. Muzyk śmiał się przy tym głośno, wytrzeszczając oczy i pocąc jak świnia. Soren widział to zdarzenie trzy sekundy wcześniej, bardziej jednak oswajał się z myślą, że Niemy i Tahir naleją mu kilka kielichów, które wypić będzie musiał na hejnał. Na szczęście Niemy ulotnił się bardzo szybko, by w gąszczu paproci oddać się miłości z siostrą, więc tłumacza pilnował już tylko ciemnoskóry. Dokładnie w tym samym momencie Hans uznał, że pozycja w której upadł nadaje się, aby spróbować nasikać do opróżnionego kieliszka nieśmiałego Hermana. ...
Rupert Ebeling powraca na łono przemysłu muzycznego. powraca również do samych Niemiec ze swojego objazdu po Stanach Zjednoczonych. Artysta dał sobie kilka lat odpoczynku po swoim spektakularnym debiucie, zaprzestając nagrywanie płyt – te sypały mu się jak z rękawa – oraz ograniczając koncerty do absolutnego minimum. Niespodziewanie uformował supergrupę – jego stały współpracownik E. Lekkerman (bas); sesyjny muzyk Paul Sustain (perkusja), bracia Walter (klawisze) i Albert “Schnell” (gitara rytmiczna) Ferenz – nadając jej wyraźny kierunek. To nie jest już ta kameralna podróż po berlińskich autostradach, rodzime country roads. Dalej bywa kameralnie i z folkowymi naleciałościami, ale wytwórnia Hansa Records nadała wyraźny kierunek, który nauczony doświadczeniami z długiej podróży zaakceptował i dostosował do swojej wizji. Brzmienie jest lekkie, łatwo przyswajalne, a melodie chwytliwe. Dominuje delikatny, czysty ton Les Paula wizjonerskiego Ebelinga oraz jego ciepły wokal. Na niemieckim gruncie formacja Balubeeren jest tym, czym Rainbow było względem Deep Purple. To nowa ścieżka dla pragnącego autorskiej muzyki gitarzysty i wokalisty, nawet jeśli ścieżka ta została dawno wydeptana podczas Brytyjskie Inwazji. Zwiastuję komercyjny sukces, choć nie koniecznie artystyczny – Blaubeeren musi nabrać w pełni indywidualnego brzmienia, inaczej nie zapisze się w pamięci następnego pokolenia i nigdy nie wyjdzie po granice RFN. Jednocześnie polecam zakup dla ostatnich trzech utworów, gdzie gościnny występ daje zaledwie szesnastoletni Hans Bulma. Urodziwy chłopiec dotąd debiutował po zadymionych, cuchnących i przydrożnych lokalach najbardziej nikczemnych rejonów kraju związkowego Brema. Nie zdążył stracić jednak delikatności i subtelności, a jego wokal jest czysty i silny. Młody Bulma sam sobie akompaniuje na akustycznej gitarze, przypominając momentami Ruperta Ebelinga z czasów jego świetności. Jeżeli nie zapatrzy się za bardzo w idola, zwiastuję mu wielką karierę. Krytyk Muzyczny August Juwel, Berliner Zeitung “Kolumna Muzyczna”, 1974, ocena: 3,5/5 (...) Z perspektywy czasu jednak debiut Blaubeeren okazał się zbyt generycznym tworem, aby nie zginąć w morzu podobnych, zresztą lepszych albumów. Krautrock zdominował wyobraźnię niemców i w ogóle europejczyków w latach siedemdziesiątych marzących o eksperymentalnych brzmieniach, album ten więc nie wyróżnia się w swoich najlepszych chwilach, zaś szukający lekkie, radiowe brzmienie znajdą dla siebie o wiele smakowitsze kąski. Płyta wartościowa jest tylko ze względu na walory kolekcjonerskie, zawiera w końcu debiut samego Hansa Bulmy – jeszcze subtelnego, nieoswojonego z przemysłem muzycznym i nieprzeżartego przez komercję za nim ostatecznie... (...) Krytyk Muzyczny Rupert Adler, Bilt “Retrospektywa”, 1996, ocena: 4/10 - “Westworld” Blaubeeren to zupełnie odmienna propozycja dla zainteresowanych powrotem do dawnych czasów. Nie ma tu rozmiłowanego dla naszego pokolenia synth-brzmienia, glamu, punku, coldwave czy disco, jest kameralniej, a jednocześnie z radiowym, sentymentalnym zacięciem. Algorytmy M-Lazarusa przeanalizowały wszystkie możliwe istniejące nagrania muzyków tworzących to niewątpliwe dzieło, odtwarzając album w wersji imitującej live, poddając cyfrowej i holoobróbce, generując tłum widzów i wgrywając zapach papierosowego dymu dla pełni doznań w wirtualnej rzeczywistości. Dla unikatowości doświadczenia, tak aby wasze było jedyne i wyjątkowe, algorytm doda losowe interakcje z publiką oraz zwiększy udział debiutującego Hansa Bulmy, tego samego, który napisał kultową “Leę”... Aseks w modyfikowanej na zamówienie powłoce Abrahama Lincolna unosi dłoń, a androidka korporacji milknie. Chwilę zastanawia się, spoglądając na reakcje niepewnego partneroida. Decyduje się. Łączy się przez sieć z obsługą, dokonując natychmiastowej płatności. Z jego profilu społecznego wydobyte zostają osobiste preferencje jego oraz partnerki/partnera, ze szczególnym wyróżnieniem punktów społecznych. Lokal przy drodze zostaje zamieniony na otwartą na powietrzu scenę, jedną z wielu generowanych losowo. Pogoda – słoneczna, pora dnia – zachód słońca. Wirtualne ciała jego i partnera/partnerki dostosowane do historycznych realiów. Dokonuje się również natychmiastowa zmiana playlisty, przeniesienie większego akcentu na interakcje z publiką zespołu, a także obniżenie tonacji, tempa a nawet trybu utworów z durowych na mollowe, bardziej odpowiadające jego melancholijnej naturze. Para aseksów wybierający autoryzowany koncert Blaubeeren w wirtualu z oferty M-Lazarus, 2281, New Miami Rezydencja Aloisa Zgódź. Się. Nie było większych wątpliwości – oferta Ferenza zaspokajała różnorodne potrzeby obu iteracji. Również Alois zdawał się chytrym uśmieszkiem dawać wyraz swojemu zadowoleniu z zawarcia współpracy, wydawać by się mogło oczywistej i będącej tylko formalnością dla obu barwnych osobistości (a łącznie trzech osobowości). Opuścili szpital, kierując się na parking, gdzie w przebijających się przez zachmurzone niebo promieniach słońca dumnie prężyło się BMV E36 – nowoczesne, gustownie czarne i przede wszystkim dopiero mające wejść na niemiecki, ojczysty rynek. Wychodziło na to, że bogaty przedsiębiorca był wstanie sobie pozwolić na podobny nabytek. Dowód majętności dawał zresztą nie jeden raz. Wnętrze pojazdu również było luksusowe, a każde słowo tajemniczego mężczyzny było pełne subtelnie rzucanych wskazówek co do tego, że on może sobie pozwolić. Nie były to przejaskrawione przechwałki. Alexander był już pewny, że musi odczytać jak najwięcej z pomarszczonego tomiszcza jakim był żyd. W obserwacji prześcigały się, niezależnie od siebie, dobra i zła osobowość. Była to swego rodzaju broń obosieczna. Z jednej strony potrafił skupić się na zupełnie odrębnych aspektach obserwowanego, aby uzyskać jego kompleksowy obraz, z drugiej strony najgorszy rozwój sytuacji miał miejsce nawet nie tyle wtedy, gdy obie osobowości zawiodły, lecz jedna poradziła sobie lepiej od drugiej lub dominowała akurat w danej chwili. Wtedy Alexandrem kierowało tylko skrajne przeświadczenie o swoim obiekcie, nie mające tak naprawdę wiele wspólnego z rzeczywistością. O ile jeszcze w przypadku dobrej osobowości nie było to aż tak tragiczne, o tyle ta gorsza łatwiej przypisywała komuś własne zło, dopatrywała się ofiar, przeceniała swoje szanse i nie pozwalała sobie na zbyt wiele współczucia.
Obraz żyda dla obu tożsamości był w miarę spójny, więc obeszło się bez problematycznego rozdźwięku. Potwierdziły się również słowa o rezydencji, która zdawała się być luksusowa ze swoim zadbanym ogrodem, basenem na otwartym powietrzu, polem do minigolfa czy zapleczem garażowym dla licznych pojazdów. Nowy pracodawca Alexandra mógł poszczycić się pomniejszą ochroną, ogrodnikiem, sprzątaczami, kucharzem oraz – od niedawna – damami do towarzystwa. Nie był typem rozrzutnym, był niemal skąpy, choć jednocześnie cenił sobie każdą fizyczną przyjemność, od której nabrać mógł kolorów i życia. Majatek nie był już tylko podkreśleniem statusu, ale i przyjemnością samą w sobie. Oczkiem w głowie była jednak inwestycja starszego mężczyzny – skrzydło, które wnosił przy swojej posiadłości. Zbędne byłyby opisy surowej, pozbawionej rodzinnego ciepła, jednak gustownej rezydencji. Zresztą o wszystkich gablotach, zakątkach i salonach Alexander zapomniał, gdy zasiadł przy biurku Aloisa i wczytał się w dumnie wręczoną umowę, która przypominała opasły tom wyrwany z archiwum danych administracyjnego szaleńca. Alexander był wstanie wyodrębnić wstępnie tylko najważniejsze elementy wzajemnego porozumienia. -> Jego obowiązkiem był udokumentowany, wszechstronny trening w zakresie strzelectwa, broni białej oraz wybranej sztuk walki – sugerowany box, kick-boxing, box tajski, aikido, tae-kwon-do, sambo – pod okiem profesjonalnego trenera i na profesjonalnym sprzęcie w profesjonalnych warunkach zapewnionych przez przełożonego. Nie wywiązanie się z tego warunku jednej ze strony rozwiązuje umowę w trybie natychmiastowym. Był to już moment, gdy nikt nie mógł oczekiwać zrozumienia. Alois to wiedział, jako istota mądra zapragnął dać wyraz swojej dobrej woli i prawdomówności, więc pozwolił sobie na szybkie wyjęcie walizki. Wyglądał niemal demonicznie, gdy otwierał ją skąpany dziwnym światłem ze szklanej konstrukcji za nim z dziwnego materiału.
... Losy Tessy można podzielić na to, co zdarzyło się przed poznaniem Karla i po nim. Jej poukładane studenckie życie i marzenia o pracy dziennikarki połączone z nudnym związkiem wywrócone zostaje do góry nogami, gdy jej przeciwieństwo, buntowniczy Karl, przez zbieg niefortunnych zbiegów okoliczności zaczyna ingerować w jej rutynowe życie, przejmując nad nim całkowitą kontrolę. Zakochana dziewczyna wpada po uszy w miłość z bogatym, buńczucznym, starszym mężczyzną, nie zdając sobie nawet sprawy, że jego uwaga jest obiektem wyrachowanego zakładu, a Karl skrywa mroczną tajemnicę. Bestseller debiutującej Zahiry Al Bannah wprowadza czytelnika w świat pełnego niesamowitych zwrotów akcji dramatu, tajemnicy i seksu. To śmiałe bezkompromisowe dzieło przetłumaczone na kilkanaście języków w końcu pojawia się na rodzimym rynku... Opis na okładce “Trylogia Nocy: Ogień krzepnie w moich żyłach” |
Architectus13.02.2019Post ID: 85538 |
Podczas uroczystości w jego mieszkaniu Jörg podzielił się z gośćmi przemyśleniem, że rewolucja bytów warto aby polegała na osiągnięciu ich samoświadomości i wolności, takiej jaką uzyskał człowiek. Wskazał jak chciałby, by byty były na równi z ludźmi. Podkreślił przy tym, iż czuje w sobie niebezpieczeństwo zapędów do anihilacjonizmu, który mógłby wywołać uśmiech na jego twarzy. Podziękował za rady Piątka. Rzekł też do Ottoshelma by pozdrowił Nadima, a także że życzy mu szczęścia, i by wskazał mu, że Joanna potrafi pozłacać dni. Po uroczystości, był skonsternowany sytuacją z Fordem. Zorientował się jak test o którym mówił właśnie się rozpoczął, a wraz z nimi cierpienia. Po pytaniu Joanny pocałował ją w głowę, uśmiechnął się i szepnął, że potrzebuje się pomodlić w samotności i wróci dopiero gdy skończy. Nie wie ile to potrwa, ale prosi o zawierzenie mu. Poszedł do kuchni, uklęknął i zaczął się modlić. Przez jego myśli przechodziły wnioski, że według jego wiary ludzie zostali stworzeni przez Stwórcę. Natomiast za ludzkim podkładem powstały inne byty, również pochodzące od Stwórcy. Każdy z nich ma prawo do życia. Wtedy wyobraźnia nasunęła mu Garlanda, który jest dzieckiem, ale zasługuje na życie tak jak każda inna istota. Tak jak każda z nich jest uprzywilejowany do życia. Rozważał, że każda istota jest warta miłości, więc warto by było przeprowadzić rewolucję pod jej znakiem. Przy tym uznał, że nawet wampirzycy serdecznie byłoby okazać miłość. Kluczostworek czując przepływ uczuć, uchylił drzwiczki od zamrażarki i chłonął przekaz. To była jedyna istota w pobliżu jaka może mu pomóc na purgatoryjskich zasadach. Ślimakoklucz rósł przyjmując uczucia mechanika. Podczas medytacji mężczyzny, stwór zbliżył się do niego i w dziwacznym przytuleniu zaczął otaczać jego ciało, budując wokół niego zbroję. Stworek miał świadomość, że w połączeniu ze swoim towarzyszem mógł wyjść na przeciw fizycznemu i psychicznemu oporowi istot po przeciwnej stronie barykady, by móc okazać im miłość dla oświecenia ich czym jest rewolucja. W zaistniałej sytuacji nagłe rozpoczęcie, kiedy wróg - nastawiony na precyzyjne planowanie przeciwnej strony konfliktu - się tego nie spodziewa, zdawało się być dla połączonych istot adekwatne. |
Tabris25.02.2019Post ID: 85548 |
- Nie będę się do was przeprowadzał, jestem starym kawalerem. Umiem o siebie zadbać to raz, a dwa - nie wytrzyalibyście z moimi dziwactwami. Jak już mówiłem spotkajmy się na zewnątrz. Może za tydzień? Do tego czasu dotrzemy do domu... |
Xelacient6.03.2019Post ID: 85572 |
Normalnie Otto przejąłby się ostrzeżeniem Waltera, normalnie Otto byłby zaniepokojony przejęciem ciała przez Anshelma i napadem obżarstwa, ale nie teraz. Teraz musiał się obżreć i opić, aby poradzić sobie ze stresem. Radził sobie z nim tak przez całe życie, to i teraz pomogło. Napad łakomstwa przyjął wręcz z zadowoleniem. Na tyle dużym, że rozkręcony Ottshelm grzecznie podziękował Bulmie i spróbował oferowanego narkotyku ( w sumie lubił cytrynowy aromat). Od razu przypomniały mu się czasy studenckiej młodości, gdzie na domówkach wszelkiej maści nerdy, kujony oraz przegrywy życiowe na kierunku gromadziły się pod pretekstem wspólnej nauki, by "organoleptycznie" sprawdzić różne substancje od tanich rozpuszczalników organicznych po świetnej jakości LSD. Po połknięciu narkotyku i popiciu go piwem Ottshelm rozkręcił się na dobre, co prawda przytomność zaczęła mu "trochę" szwankować, przez co momentami miał wrażenie, że teleportuje się od jednej do drugiej rozmowy, zupełnie niczym podczas ucieczki przed Ogniocentaurami, ale mogło mu się to wydawać... zresztą czy w tym miejscu "wydawanie się" i "stan faktyczny" nie zlewały się w jedno? * -He He He, ale mu dowaliłeś Nadim - zaśmiał się Kamphausen obejmując zięcia ramieniem - jednak nie miej za złe Hansowi, że wjechał w nas samochodem... albo przynajmniej nie miej mu za złe, że zostałem przez niego ciężko ranny... wyleczyłem się, z trudem, bo z trudem, ale jednak i przy okazji zyskałem przy tym nowego syna! Toteż nie mam do niego żalu, a jak ja nie mam do niego żalu ze swojego powodu, to ty niej miej do Hansa żalu z mojego powodu! - dodał drugą ręką nalewając im drinki - a teraz się napijmy! Musimy... ekhm... wzmocnić naszego ducha... bo choć pokonaliśmy lisoelfkę, to czeka nas starcie ze... żmijoorczycą i świniotrollicą... równocześnie! - dodał dramatycznie wychylając kielicha. * - Ej, a tak w ogóle Hans, to moja córka, Laura jest Twoją wielką fanką! Zresztą moja żona i matka też lubią Twoją twórczość Może wpadłbyś do nas w najbliższym czasie na grilla? I byś mnie poduczył z muzyki, bo w jej "rozwoju" zatrzymałem się gdzieś na poziomie nowożytności! - rzucił dość głośno do Gwiazdora, by usłyszał to Tahir, Hans był tak narąbany, że nawet gdyby przystał na propozycję to później (prawdopodobnie) nie będzie o tym pamiętał. Jednak tu bardziej chodziło o zięcia, jak Bulma zacznie się kręcić przy Laurze to Tahir może zacznie być o nią zazdrosny, przez co nie będzie miał czasu na Joannę. No i mimo wszystkiego co przeszedł to Ottshelm wciąż był dobrym tatusiem co ukochanej córeczce był gotów nieba przychylić. A skoro z tak maślanami oczkami gapiła się na niego w telewizorze to co będzie na żywo! No i rzeczywiście, muzyczne gusta Kamphausene ograniczały się muzyki klasycznej z tego powodu bolał, że jednak nie był w zespole Hermana, jednak wierzył, że dzięki dyscyplinie da sobie radę. * Na końcu Ottshelm przyłączył sie do zabawy. Mimo wszystko poczuł ulgę gdy "ten szum" minął, bo jednak jego mózg (czy tam podświadomość) jakąś pracę wykonywał przy filtrowaniu dźwięku, co wiązało się z jakimś tam wysiłkiem. Toteż na pełnym luzie przystąpił do zabawy, jedna nie zależało mu na wygranej toteż zadał kilka durnych pytań, a na końcu udzielił jeszcze głupszej odpowiedzi, byle pobudzić współgraczy do śmiechu! * - Panie Soren?! Zbieracie kolejnych członków do swojej sekty! Bo jak tak, to chętnie się do niej przyłączę! Podoba mi się jej intelektualny i synkretyczny charakter! - wypalił Ottshelm nagle pojawiając się obok ciemnoskórego, by pomóc mu w "pilnowaniu" - ale musicie wypić wszystkie kielichy, bo ja nie moge tak po prostu odrzucić swoje 50 lat ateizmu! W tym celu musimy wypić więcej! |
Fimrys17.03.2019Post ID: 85584 |
W odniesieniu do tematyki misji tłumacz wydał się sam sobie jednostką anachroniczną. Czyż w futurystycznej wizji wielkomiejskiego, popkulturowego Uroborosa jest miejsce na inkwizytorów i kapłanów? Søren wierzył, że misja szerzenia świętej zarazy-lekarstwa jaką jest Nidh-Perquunos znajdzie możliwość zaadaptowania się w kolejnym szalonym elemencie purgatoryjskiej nadrzeczywistości. Oczami wyobraźni już widział, jak miasto jest pochłaniane na wskroś ciemnym całunem mrocznego objawienia. Lunatyk już widział pole do popisu przy krzewieniu wiary: „Czyż wola tych bytów nie jest zdegenerowana letargiem bagna popkultury? Przeszywający harpun woli Antyabsulutu padnie na podatny grunt słabych umysłów!” Tłumacz jednak najpierw skupił się na nowym, dziwnym zadaniu jakie zostało im wyznaczone, to jest na byciu basistą w kapeli Hansa Bulmy. Trzy sekundy wyprzedzenia z jakimi otrzymał tę wiadomość były niewystarczającą ilością czasu na dokładne przyswojenie sobie zasłyszanych faktów. Muzykę sobie cenił, ale graniem właściwie nigdy się zajmował. Zamierzał jednak przy pomocy swej woli i wsparciu Nidha z zewnątrz nauczyć się tego najlepiej jak tylko się da. Zresztą granie w Purgatorium wykroczy poza normy rzeczywistości, a w samym przekraczaniu granic poznania czuł się w miarę pewnie. Już nawet miał zarys planu, dzięki któremu mógłby uzyskać syntezę kunsztu najznakomitszych basistów poprzez swe iteracje i dodać do tego szczyptę abbadońskiego stylu. Inkwizytor nastałe napięcie starał się rozluźnić wracając do spokojnej gawędy. Najpierw z Lunarem omówił kwestię sensu i istoty Purgatorium. Mówił dziarsko, bez zbędnego patosu, aby jak najlepiej dotrzeć do słuchacza w sytuacji uczty, a jednak z nutką tajemnicy nęcącej ciekawski z natury ludzki aparat poznania. - Na początku myślałem, że to faktyczne zaświaty, potem określiłem je wymiarem pośrednim, służącym do udoskonalenia samego siebie. Teraz wiem już, że każda teoria jaka o nim powstanie jest niepełna. Purgatorium swą groteską odbija się na naszych umysłach, ale my również mamy nań wpływ, ponieważ naszymi wyobrażeniami po części sami je stwarzamy. Kojarzy mi się to z absurdem, o jakim Mikołaj Gogol pisał w „Pamiętniku Szaleńca” : „...ludzie wyobrażają sobie, jakoby mózg ludzki mieścił się w głowie; bynajmniej: -Rad jestem, że będziemy mieli możliwość lepszego zbadania tego tajemniczego świata i mam nadzieję, że drużyna zamiast zwalczać się nawzajem bardziej skupi się na poznaniu natury tego nonsensu. Dalej poważna atmosfera już całkowicie się rozwiała ustępując miejsca śmiechom i zabawie. Na widok podżegania go do wypicia uśmiechnął się ciepło i złowrogo jednocześnie. Był to uśmieszek w stylu „jeszcze nie wiecie na co się piszecie, dzieciaczki”. Istotnie tłumacz znał wszelkie możliwe metody na zwalczenie negatywnych skutków spożycia alkoholu. W Berlinie nie nadużywał alkoholu, zachowując ciągle jasność ciała i umysłu, ale swoje wiedział z doświadczeń nalewkarskich rodziny Kürerbergerów. Miał już opracowany plan tego jak się nie upić i sprawić, by Tahir z Ottem nie namawiali go więcej. Po pierwsze: w myślach rozłożył proces spożywania na swoje wszystkie trzy iteracje: Lunatyka, Pielgrzyma i Ducha. Jako iż w Purgatorium panuje absurd, taka matematyka nonsensu przy rozdzielaniu procentów miała uzasadnienie. Dodatkowo mógł mentalnie „polać” Abbadonowi i Nol-Lidlibowi, gdyby byty wyraziły chęć współudziału. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Po drugie: czysto by nie odlecieć i się nie odwodnić postanowił stale wypijać spore ilości krystalicznej wody z ozdobnego kielicha. Wiązało się to z ryzykiem konieczności chodzenia do wychodka co jakiś czas, ale to nie problem w przystosowanej sali biesiadnej na pewno wychodek został zmaterializowany. Po trzecie: zaproponować lepszy trunek. Tłumacz miast czystej wódki, której smak znał jako nudny w porównaniu do mnogości możliwości świata alkoholi, sięgnął ręką po zdobioną butelkę z matowego szkła. Wiara go nie zawiodła, była to nalewka z przeszłości jego ojca. „Srogi trunek, ale ma swoją wartość”. Dobór alkoholu miał duże znaczenie w filozofii picia Inkwizytora: wyszukany smak bardziej „przyjmie się” ludziom bardziej wyrafinowanym i już go znającym. Gołowąs Tahir nie jest gotów na taką eksplozję smaków i woltaż! -Istotnie, mini-armagedon nie wyszedł był tak jak miał. Istnionie, możemy się napić, ale pozwolicie panowie, że wybiorę bardziej wysublimowany trunek, cobyśmy spędzili ostatnie chwile w Purgatorium w jeszcze znakomitszej atmosferze. Lata doświadczenia podpowiadają mi tę oto zacną buteleczkę: korona podziemnego enerdowskiego nalewkarstwa, oryginalna receptura rodziny Kürenbergerów na bazie najlepiej wydestylowanej w tajemnicy brandy oraz ziół i korzeni Niemiec wschodnich. Woltaż iście abbadoński, 66.6%! Tłumacz rozlał napój z gracją do kielichów. Wierzył w swoje postanowienia wobec działania alkoholu, znał smak i moc napoju, a także dokonywał sprytnego „matematycznego” rozkładu procentów. To wszystko miało mu dać przewagę nad troszkę jednak roślejszym czarnoskórym. Zamierzał nie odlecieć w transie, ale „lekkie podchmielenie” było jak najbardziej na miejscu. W razie złego obrotu wydarzeń powierzył się Nidh-Perquunosowi i Tutty. -Zdrówko! Pozostała też kwestia wyznania chęci przystąpienia Ottona do „Braci i Sióstr Abbadona”. Tłumacz nie wiedział na ten moment, ile w niej jest faktycznej chęci zaangażowania się, a ile natchnienia przez luźną sytuację biesiady. Oba te czynniki jednak mogą sprawić, że Otto sprawdziłby się jako akolita, toteż Guru nie omieszkał wyrazić aprobaty. -Naturalnie, że nabór wciąż trwa. Po mojej wizycie w Purgatorium staniemy na kolejnym kroku w rozwoju poprzez poznanie objawionej prawdy Nidh, której przejawem jest Abbadon właśnie. Skontaktujemy się w Berlinie i porozmawiamy już we ziemskich warunkach o pańskim pretendowaniu do miana Brata. |
Wiwernus21.03.2019Post ID: 85588 |
Pokój Narodzin Odmowa Waltera względem oferty zamieszkania u rodzeństwa spotkała się z akceptacją i odrobiną wdzięcznej ulgi, przede wszystkim ze strony Niemej, na szczęście na tyle subtelnej i eleganckiej, że starszy mężczyzna nie mógł mieć żadnych pretensji do młodych, że będą mieli upragniony czas tylko dla siebie. Nie myślał o niej zresztą zbyt wiele, skupiając się na osobistych porażkach – nieuratowanym Wendelinie, wydającej się być niewłaściwej nadziei na osobisty w sukces w chimerycznym ustępowaniu po sobie małych zwycięstw i wielkich klęsk, całego zamieszania związanego z Handlarzem Szczęść i Nieszczęść, a przede wszystkim utracie córeczki i tym, że przez moment myślał tymi samymi kategoriami co Ferenc. Przynajmniej słowa Beaty o zepsutej Kostce dały mu pretekst do tego, aby upewnił się co do własnej oceny rewolucji bytów. Fakt, posunięcia córki i ogólny obrót wydarzeń sprawiły, że statek „samoświadomość, wolność i prawa bytów” nabrał rozpędu, szkoda tylko, że parł naprzód równie szybko jak tonął, a morze wokół płonęło. Zaczerpnął u miiarderki rady, próbując lepiej wybadać sytuację związaną ze stanem technicznym kostki. I faktycznie kobieta wiedziała całkiem sporo, nie szczędząc sobie brzmiących wiarygodnie i logicznie domysłów w tym zakresie, który nie obejmowała jej wiedza. Odpowiedziała na każde z pytań emeryta, doglądając kątem oka – i z jakże pełnym miłości i troski zainteresowaniem! - otoczonego przez Nadima i Otto tłumacza. Kiedy zaczęły się problemy z Kostką, za moich czasów ich chyba nie było? Sebastian powiedział mi kiedyś, że problemy pojawiły się, gdy zaczęto używać Kostkę poza jej zakresem zastosowania i od tego momentu tempo wzrostu tych problemów stało się wykładnicze, kumulację obejmując w naszym stuleciu. Ty możesz nie przypominać sobie usterek, glitchy, zapętleń i niezgodności. Nie znaczy to jednak, że ich nie było i nie znaczy to, że nie straciłeś pamięci o nich tak, jak niespodziewanie zacząłeś odzyskiwać wspomnienia o Purgatorium, o czym ja zresztą chyba wiem tylko w wyniku pomniejszej usterki, którą Hades wykorzystał właśnie do zagrywki narracyjnej. W odnowionym ciele z purgatorium był wstanie objąć rozumem zawiłość ostatniego zdania kobiety. Czy nie można ich rozwiązać poprzez współpracę z innymi… Kostkami. Jest ich przecież więcej, prawda? W samych Niemczech są inne. Jest ich więcej, choć na nasz kraj przypada tylko jedna, której zasięg obejmuje Berlin. Wiem o tym, bo sama oglądałam to, co działo się w innych drużynach. Tuzy są względnie zwartą grupą, ale nie wszyscy zdają sobie sprawę z istnienia różnych zespołów. Mniejsi tuzowie posiadają wiedzę tylko o jednej kostce, Więksi o pozostałych, gdy Hades uzna ich za godne ich portfele lub sami domyślą obecności [i]szerszego spektrum rozgrywki. Mój mąż miał wyjątkowego kalibru portfel, poza tym pomagał przy naprawach, więc miał szczególne względy, widziałam więc więcej niż ktokolwiek może sądzić – w tym Austriaków, tych samych, których i ty kiedyś spotkałeś, a najwyraźniej już nie pamiętasz. Cóż, sama mam lukę w pamięci po zamroczeniu jakie wywołałam w sobie podczas muzyczno-biesiadnej orgii-rytuału na statku. Tak, można nawiązać współpracę. Tylko w jaki sposób? Czy Hades wam na nią pozwoli? Ja już nie jestem miliarderką, nie mogę być waszą wtyką, bo nie mam już dostępu do grona tuzów na statku. Skąd dowiecie się kto jest pokojowiczem? Jak nawiążecie kontakt oko w oko, gdy jesteście na czas rozgrywki tutaj uwięzieni, gdyż każda pełnia może oznaczać rozpoczęcie misji i musicie cyklicznie wstawiać się w mieście? Czy wy się w ogóle z nimi dogadacie? Język językiem, ale pozostałe drużyny są... odmienne, o własnej specyfice. Każda Kostka to inne tradycje. Ja umiłowałam sobie akurat ojczystą, berlińską, bo ma ten niepowtarzalny urok i klimat, wbrew pozorom operując kiczem o wiele mniej niż możesz sądzić, nawet za obecnego Hadesa. Inne drużyny to zupełnie inne światy, a inne kostki... niekiedy same w sobie o wiele bardziej zniszczone od tej.[/i] No i przede wszystkim jak bardzo niestabilna jest Kostka? Czy wchodząc do niej mamy gwarancję wyjścia z niej? Czy możemy utkwić w niej? Nigdy nie macie gwarancji wyjścia. Teraz jesteście względnie bezpieczni, ale za kilka misji może być już różnie. Chciała chyba dodać coś więcej, ale najwyraźniej siedzący obok Guru z duetem chemiczno-arabskim przedobrzył, więc skupiła się na pilnowaniu mężczyzn. Otto po zażyciu narkotyku zdawał się być nieświadomym co się z nim dzieje, nie przeszkadzało mu to jednak być wyjątkowo aktywnym w upijaniu wybranka jej serca, zapisywaniu się do sekt i bratania z Bulmą. Dwukrotnie bardziej w rozpijaniu gurusia dokładny i sumienny był Tahir, przy czym aż trzykrotnie śmielej dając wyraz zazdrości wobec Hansa i oporom wobec sekty wybrańca.
Z lepszymi lub gorszymi efektami – relaks w obrębie Pokoju Narodzin mieli już za sobą, a w Berlinie obiecali sobie kolejne spotkania, próby, wspólne mieszkanie czy religijne kontakty. Tragiczna dla wielu z nich przygoda miała skończyć swój pierwszy etap, dlatego też z wielkim podnieceniem zaczęto powoli przystępować do skoku wiary w czeluść wijącego łona. Po drugiej stronie wyczekiwali dobrze znanego, nudnego i szarego Berlina – dla niektórych właśnie te cechy stanowiły jego największy plus. Pierwszy, po spożyciu delikatnego posiłku kompanów opuścił Osiołek skokiem zręcznym, wymierzonym i rutynowym. Po nim pełni spokoju – i delikatnego triumfu w przypadku tłumacza – zakochana para, po ostatnim pożegnaniu z kompanami. Zaraz po nich równie zakochane w sobie rodzeństwo oraz nieodłączni teść z zięciem. Otto opadał w ciemność długo, lecz ze spokojem wywołanym narkotycznym zamroczeniem i wspomnieniem rodziny. Czasami muskał niechcący dłoń opadającego zwróconego ku „podłożu” ciemnoskórego, samemu próbując dojrzeć miejsce, z którego zeskoczyli, chociaż najmniejsze światełko sygnalizujące o istnieniu Pokoju Narodzin, który teraz wydawał się być tak odległy. Wydawało mu się, że znikające światełko jest jak rozbłysk rozwiewających się danych pamięci podręcznej w odłączonej jednostce komputerowej. Kiedy z impetem wbił się w kościany kolec - który przebił go na wylot i po którym zsunęło się jego umierające ciało - prawie nic nie poczuł. ...
Supegrupa Blaubeeren powraca i zdawać by się mogło, że zna receptę na sukces. Zdając sobie sprawę, że nie ma popytu na nastrojowe, przydrożne wędrówki po bawarskich barach o których opowiada wokalista, Ebeling stawia na chwytliwe melodie, daje wykazać się cechującej niezwykłemu zgraniu sekcji rytmicznej Lekkermana i Sustaina oraz więcej śpiewa o odwiedzonym kraju, dając słuchaczowi perspektywę osiagnięcia poziomu zachodniej cywilizacji. „Hände” cechuje się z pewnością pretensjonalnością, uznając je jednak za kierowane względem odbiory ze wschodnich niemiec nabiera charakteru upragnionej obietnicy i obdarza nadzieją. Co więcej, rozluźnienie w formule i odrobina swobody dana instrumentalistom w tych, momentami odmierzonych od radiowej linijki, utworach działa, zaś debiutujący w „Westworld” Hans Bulma śpiewa już na równych prawach co frontman, jest wydatnie promowany i ma cień swobody w zakresie tekstów, aranżacji i wykonania. I to właśnie Hans Bulma obnaża całą niekompetencję Ebelinga, który miał dość śmiałości, aby dać Hansie swój własny segment na „stronie B”, ale rzadko wchodzi z nim w duet. Jak na tytułowej dłoni słychać, które utwory są przepuszczoną przez radiowy flirt balladą frontmana, a które wydobywają się z wrażliwego, całkiem przenikliwego umysłu tego urodziwego, wrażliwego i doświadczonego jak się okazuje przez los młodzieńca. To stanowi problem albumu. Jest niespójny. Gdy kończy się pierwsza strona, jest przyjemnie i kojąco, druga jednak nagle zawraca tonem. I to nie można powiedzieć tylko, że Ebeling przedobrzył w popowej manierze, bo podróż po Stanach i przerwa od artystycznej działalności nauczyły go, aby czasami wyzbyć się rozwlekłości i przesadnej stylizacji w budowaniu klimatu na rzecz prostszych, lecz przyjemnych rozwiązań, w których Ebeling okazuje się świetnie odnajdować. Hans dostał odrobinę swobody i momentalnie zaczął kierować cały, zgrany już właściwie projekt na własne tory. Czuć, że nabiera pewności i wie co chce przekazać, choć momentami jest naiwny, przesadnie romantyczny i rozwlekły jak diabeł – to dłuższa płyta i to słychać, głównie dzięki Hansowi. Pokora byłaby jednak wskazana, bo w równym stopniu Hans wznosi płytę na wyżyny, jak i ściaga ją w dół. Wyrażam nadzieję, że plotki o konflikcie w procesie twórczym są wyssane z palca, podobnie jak niesnaski duetu Bulma-Ebeling podczas trasy koncertowej, a zapowiedziana trzecia płyta supergrupy doczeka się realizacji w obecnym składzie. Krytyk Muzyczny August Juwel, Berliner Zeitung “Kolumna Muzyczna”, 1975, ocena: 3,5/5 (...)O ile „Westworld” cechowało się kolekcjonerską wartością i ukazywało początek drogi Hansa Bulmy, tutaj mamy rozwleczony pokaz stania w rozkroku między generyczną, pop-rockową chałturą z delikatnymi przebłyskami w sekcji muzycznej, a autorskimi, naiwnymi do bólu i zdradzający niedoświadczenie Hansa utworami wyrwanymi wprost z poprzednich dwóch dekad. Tutaj Ebeling jest bardziej bliski Bulmie jakiego go znamy niż Bulma jest bliski Ebelingowi! Na szczęście ten pokraczny twór nie doczekała się kontynuacji, a trzecie LP supergrupy ostatecznie zostało wydane bez choćby najmniejszego udziału młodego Hansa, który postawił wszystko na jedną kartę i debiut czysto solowy(...) Krytyk Muzyczny Rupert Adler, Bilt “Retrospektywa”, 1996, ocena: 3/10 A.B: I potem przyszedł czas na „Hände”, gdzie dostałeś więcej swobody... Telewizyjny wywiad z 1990 roku dla 3satu... 25 Września 1991 r., Berlin! Otto Oddechy były szybkie i płytkie, przyszły z trudem i bólem, zdawały się być jednak mało intensywne i nawet, gdy usta Otto napełniły się płynem oraz zaczął się dusić, nie poczuł zbyt wiele. Czuł, że unosi się w jakieś dziwnej, gęstej przestrzeni, czasem tylko tknięty przez „element okablowania” w zbiorniku. Zbierał się do otworzenia oczu, wyobrażając sobie siebie samego zamkniętego w laboratoryjnej akwarium, otoczonego przez sztab badaczy i naukowców świętujących sukces w nietuzinkowej rehabilitacji. Uspokoił się, choć brakowało mu już tlenu, a potem powoli otworzył oczy, które natychmiast zalała mu brudna, nieprzejrzysta woda. Poczuł nieprzyjemne szczypanie i cień niepokoju. Po drugiej stronie lustra ujrzał jedynie cień ludzkiej dłoni, który pojawiał się cyklicznie na szybie. Spróbował spojrzeć na swoje ciało, zauważył tylko, że jest w ubraniu, bardziej skupiając się na obecności węgorzy („elemencie okablowania”) i egzotycznych stworzonek. Nadim uwolnił go z więzienia, rozbijając młotem szybę akwarium. Woda wraz z rzadkimi okazami ryb wylała się momentalnie, a Otto niczym pod ciśnieniem runął na podgrzewane kafelki. Przetarł oczy, złapał kilka oddechów – jakże tlen pozbawiony był smaku, jak on całe życie mógł nim oddychać! - a potem rozejrzał się po miejscu, które niegdyś uznałby za eleganckie i względnie gustowne, teraz jednak zimne i szare jak cała stolica zresztą. Z poczuciem niesmaku i znudzenia wodził po kolejnych gablotkach z rzadkimi rybami i zwierzętami. Nadim przystąpił do wyjawienia własnych przystąpień, nie zauważając nawet, że jadowity, włochaty pająk chodzi mu po ramieniu. Czasem tylko drapał się po miejscu, gdzie powinien być ślad po zabójczym kolcu. Opuścili szereg pomieszczeń z egzotyczną florą i fauną, a potem zwiedzili względnie opuszczoną rezydencję, tylko raz nacierając się na zdezorientowanego ochroniarza z bronią, którego Tahir obezwładnił i znudzonego chłopca, którego rodzice znowu zostawili samego w nocy. Dzieciaka zresztą nakryli na oglądaniu telewizji, „tej z końca listy”, dzięki czemu obiecał nikomu o nich nie mówić, jeżeli zachowają jego sekret w tajemnicy. Nadim skinął głową, poczochrał dzieciaka po czuprynie i przełączył odbiornik na telewizję regionalną. W lodówce znaleźli trochę jedzenia, rozejrzeli się jeszcze chwilę i udali do garażu, gdzie wybrali terenowe auto. Ciemnoskóry rozbił szybę i zasiadł za kierownicą, a ojciec usiadł po jego prawicy. Przez chwilę syn wahał się, ale potem przekręcił kluczyk w stacyjce i pewnymi ruchami dał wyraz temu, że jest gotowy, by spotkać się z Larką i jej rodziną oraz nie był już tym samym Nadimem, który zmarł za kółkiem. Stał się opanowany, metodyczny i skoncentrowany na swoim celu, nie zostawiając śladu po swoim roztrzepaniu czy niepewności. Włączył radio. W tle leciał utwór Hansa Bulmy. Pretensjonalny, z wszystkimi wadami radiowego przeboju i płytki, jednak nie można mu było odmówić chwytliwości czy melodyjności. Ciemnoskóry gwizdał głośno, zdradzając delikatne muzyczne zacięcie. Skupiali się na sekcji rytmicznej, zdając sobie sprawę – co typowe - że ona w ogóle istnieje. Gdy zatrzymali się na światłach, syn obrócił się w kierunku ojca, a potem po lekkim wahaniu pocałował go namiętnie w usta. Nie było to wyznanie miłości, za wszelką cenę jednak chciał się w tej właśnie chwili przekonać czy jeszcze kiedykolwiek coś w Berlinie poczują, cokolwiek. Chciał wiedzieć, aby nie zdradzić jakąkolwiek wątpliwością Larce, że nowy Nadim nie wiąże się z poczuciem bezpieczeństwa i śmiałości. Niestety, nie poczuł zbyt wiele. Nie był jednak zażenowany. Przy quizie zetknął się ze skalą ludzkiej głupoty i krótkowzroczności, w której obliczu jeden pocałunek nie znaczył nic. Nadim robił to co chciał, sięgając po swoje. I nie cofał się, nie tracąc nigdy celu z oczu. Anshelm, dotąd uśpiony w podświadomości, dał o sobie znać. W Berlinie wyraźnie słabszy, ale – podobnie jak ojciec – wciąż żywy, uciekając wzrokiem lewego oka w każdym możliwym kierunku, byle z daleka od ciemnych ust, ot chociażby ku włochatemu pająkowi. Walter Walter w trakcie lotu obrócił się z gracją na plecy, kręcąc śrubę. Nie był zaskoczony, gdy kościany kolec przebił go na wylot na wysokości krtani i uśmiercił momentalnie, przerabiał podobne wyskoki Mistrza Gry wielokrotnie, nie spodziewał się jednak momentalnego odrodzenia. Ledwo zatrzymał się na podłożu, gdy gruby kolec zniknął, ustępując innemu zagrożeniu, ciemnej masie opadającej na niego z góry i zatrzymującej tuż przed twarzą. Gdyby podniósł głowę, sięgnęłaby go. Leżał jednak zrezygnowany i spokojny. Wokół było ciemno, czuł się skrępowany i zamknięty na małej przestrzeni. Słyszał chichot i nerwowe, nierytmiczne cmokanie, a powierzchnia nad nim falowała, czasem zaś kończyny opadały na niego. Szybko uświadomił sobie, że musiał odrodzić się pod łóżkiem kopulującej właśnie pary, jakby było tego mało przeżywającego swój pierwszy raz – jak sam zapewniał – młodzieniaszka oraz odrobinę starszej od niego, cięższej kobiety o niskim, jednak przyjemnym głosie. Jęczeli w rozkoszy, wydając przy tym dziwne dźwięki, czasem przerywając na komplementy mające w jakiś sposób wzajemnie ich pobudzić czy niezręczne, niepotrzebne zupełnie wymiany zdań. Czasami przestawali, znajdując chwilę ukojenia w niedojrzałych, trywialnych i sprośnych rozmowach, w żadnej chwili jednak nie opuszczali łoża z leżącym pod nim Walterem, szybko wracając do dalszej interakcji, gdy wiecznie niezaspokojona kobieta ponaglała partnera. Piontkowi zachciało się kichać. Soren Tłumacz umarł najfortunniej, bo nadziewając się powoli na kolec niczym jedna z ofiar Vlada Palownika. Ocknął się w galerii sztuki, otoczony zgrają wlepiających w niego ślepia gapiów, wszelkiej maści koneserów dziwnych doznań o ekscentrycznych gustach i skrajnym przekonaniu o misterności swoich gustów. Najwyraźniej w momencie, gdy noc przechodzi w świt zamknięte grono „artystów” podziwiało dziwaczną wystawę jakieś młodej kobiety, obecnej tutaj z całą zgrają i wlepiającą oczy w tłumacza, który wygramolił się z ramotów i śmieci tworzących pokraczną instalację artystyczną o znanym tylko jej celu. Kiedy Kurenberger objął wynurzającą się podobnie jak on Beatę i gdy ta powiedziała tylko „Śmierć nie jest taka zła, można przyzwyczaić SIĘ” z przeciągnięciem, rozległy się oklaski. Nawet jeśli kilka osób nie dopowiedziało sobie żadnego sensu temu co ujrzało, musiało docenić, że znikąd, jak w jakieś sztuczce iluzjonisty, objawiła się para otyłej kobiety i ekscentrycznie ubranego mężczyzny. „MEIN GOTTT, ALE TO BYŁO ŚWIEŻE” krzyknął młody mężczyzna w dredach. Oklaski trwały dobre kilka minut, a zdezorientowana dziewczyna od całej instalacji próbowała nie dać po sobie poznać, że jej misterne magnum opus para dziwaków zmieniła w iluzjonerski spektakl. Popłakała się i wybiegła, ale nikt na nią nie zwracał uwagi. Tłum zachwycał się dziełem, wymieniając interpretacjami. Chwalono szczególnie wymyślną kreację Sorena. Wąsaty ochroniarz w muzeum sztuki wiedział, że coś jest nie tak, ale parę otoczyli gapie, zadając „artystom” pytania o sens dzieła, jak i całego życia w ogóle. |
Crystal Dragon23.03.2019Post ID: 85591 |
I tak oto jedna, prosta odpowiedź twierdząca stała się wstępem do nowego rozdziału mojego życia. Paktem z diabłem, za którego niewątpliwie można by uznać Aloisa Ferenza. Starzec nie ukrywał swej zamożności. Pierwszym jej przejawem było stojące przed szpitalem nowe BMW, którego nigdy przedtem nie widziałem. Nie za bardzo interesuję się motoryzacją, aczkolwiek pojazd podobał mi się, choć gdy umiejscowiłem się w środku, jego wnętrze jak na mój gust było zbyt nudne, takie typowo niemieckie. Podejrzewam, że ludzie mimo wszystko pokochają to auto i każdy będzie chciał je mieć. W szczególności, gdy po kilku latach stanieje. Zresztą, dość o autach, czas na lekturę. W UMYŚLE ALEXANDRA - Typowy biznesmen. Zorganizowany, pomysłowy, inteligentny, niezwykle kulturalny gdy pokazuje się publicznie, prywatnie już mniej. A jak i biznesmen, to i ma swoje za uszami. Jest bezwzględny jeśli chodzi o osiągnięcie swych celów. A ty co dostrzegłeś? E36 Mogę spokojnie założyć, że okres współpracy z Ferenzem będzie jednym z najwspanialszych w moim życiu. Nie mogę jednak spocząć na laurach. Kto wie, czy mój pracodawca nie obróci się przeciwko mnie. I czy on sam nie obawia się tego samego ruchu z mojej strony. Za mało jednak stronic zostało dopisanych, bym powiedział, kiedy i gdzie to nastąpi. Oglądając rezydencję zacząłem wspominać dawną posiadłość rodziny von Ruttenhoffów. Ta należąca do Ferenza była, a przynajmniej miała być jednak świetnie wyposażona, podczas gdy ta, w której mieszkałem, była bardziej klasyczna, nie miała wielu udogodnień i rozrywek, a podwórze było o wiele mniejsze niż u Ferenza. Zabawne swoją drogą, że obaj nienawidzimy własnej rodziny. Różnica leży jednak w tym, że ja nienawidzę sowich rodzicieli, a on własnej żony i potomków. Teraz historia zatacza koło i znowu wracam do rezydencji, tym razem jednak mogłem pozwolić sobie na cokolwiek zapragnę. Głupi rodzice, nie rozumieli moich potrzeb. Ale za lekcje gry na pianinie jednak jestem im wdzięczny, mimo faktu jakimi chujami byli wobec mnie. Zabawne swoją drogą, jak od momentu przybycia do rezydencji zaczęła sie ujawniać ta mniej kulturalna strona Ferenza. Pierwszy jej objawienie nastąpiło przy opisywaniu budowanego skrzydła rezydencji. Uśmiechnąłem się, słysząc o "jakiejś kurwa ścianie" z jodem. Zawsze sądziłem, że arystokraci to publicznie fałszywi ludzie, kryjący się za maską kultury i maniery. Wnętrze rezydencji było gustowne i eleganckie, zastanawiało mnie jednak, czy Ferenz ma pianino. Dawno nie grałem i chciałem ponownie rozwijać swoje umiejętności grania na nim. Szybko jednak z rozmyślania o pianinie przeszedłem na rozmyślanie o kontrakcie. Wziąłem go do ręki i zacząłem czytać: Alois wyciągnął spod stołu teczkę i otworzył ją. Skąpało go dziwne światło, które mógłbym określić paradoksalnie "ciemnym". Z wnętrza wydobył kartę kredytową i oznajmił mi, że mam 24 godziny zanim ją zablokuje. Za ten czas mogę jej użyć na zakup czegokolwiek. Potem kazał mi wypierdalać. I w tym momencie stoję na zewnątrz, na środku podwórza rezydencji, z kartą skrzętnie ukrytą za połami płaszcza. 24 godziny licząc od teraz. Mogę zrobić cokolwiek zechcę. Obejrzałem znoszony płaszcz wyciągnąłem jeden z coltów M1911. Miał przedłużoną lufę i zwiększony kaliber naboju, jednak na tyle, bym był w stanie z niego korzystać. Broń miała już trochę na karku. A płaszcz... wciąż był w dobrym stanie, aczkolwiek płaszczów nigdy za wiele. Postanowione zatem. Zanotujmy więc: 24 godziny. Czas działać. |