Bajka

" Dawno, dawno temu za górami, za lasami w bardzo malutkim królestwie żył sobie król. Jednak, ponieważ był już stary, a nie miał syna, zaczęto szukać następce na tron. Król był bardzo wysoki, dlatego ustalił, że lepszym królem od niego może być tylko wyższa osoba. Mało było takich ludzi, jednak mimo to rozwieziono tę wiadomość po całym królestwie. Zjawiało się wiele szlachciców, rycerzy, chłopów, jednak nikt nie mógł dorównać wzrostem królowi. Ludzie próbowali oszukiwać, wkładając pod nogi drewniane klocki, jednak i tak nikt nie był na tyle wysoki, aby zostać władcą. Król czuł się coraz gorzej, a następcy nadal nie było. Pewnego jednak razu do zamku przybyło dwóch, biednie odzianych ludzi, którzy prowadzili ze sobą olbrzyma. Gdy zaprowadzili go do króla, ten bardzo się zdziwił.

- Przecież to olbrzym!- krzyknął oburzony władca.

- W swoich listach nie napisałeś, że ma to być człowiek, o wielki królu.- odrzekł jeden z mężczyzn.

Król podrapał się w głowę, spojrzał na list i przyznał, że nie ma mowy o tym, że przyszłym władcą ma być człowiek. Następnego dnia odbyło się uroczyste koronowanie olbrzyma, który nie za bardzo był świadom tego co nastąpiło. Wykorzystali to Ci dwaj mężczyźni, którzy zaczęli dyktować "władcy" co ma robić. Przez pierwszy tydzień ludzie byli zadowoleni z władcy. Był on bardzo łaskawy. Nakazał codziennie urządzać bankiety ze wspaniałym jadłem i napojami. Nie zapomniał także o więźniach, dla których kazał przynosić po jednym dziku conajmniej raz w tygodniu. Nakazał także, aby w tygodniu były dwa dni pracy. Przyszły jednak dni jesienne. Plony wymagały zbiorów, jednak ludzie zapomnieli o tym, bawiąc się przy kuflach piwa. Zebrano wprawdzie trochę zboża, jednak nie zapełniło ono nawet ćwierci spichlerza. Reszta przmarzła, ponieważ nadeszła zima. Ludzie zaczęli coraz częściej odwiedzać króla, aby oświadczyć mu, że zboża nie starczy na całą zimę. Zauważyli także, że na bankietach zaczyna brakować dziczyzny, ponieważ myśliwi zamiast polować bawili się z innymi.
Ludzie zaczęli protestować, a "król" próbował wymyślić jak zapobiec głodowi. Jednak był to bardzo głupi olbrzym, dlatego myślał bardzo długo. Ludzie bardzo się zdenerwowali, dlatego postanowili zaatakować zamek. Pewnego dnia wtargnęli do pałacu i zabili króla. Wzięli jego ciało i zrobili z niego pożywienie, a ponieważ był to olbrzym, jedzenia wystarczyło wszystkim do końca zimy, kiedy to mogli zasiać zboża i iść do lasów na polowania. Koniec"
Dzieci zaczęły klaskać, pokazując, że bajka im się podobała.
- Dobrze kochane dzieci. Już późno, trzeba wracać do domów.- odrzekł bardzo pulchny krasnolud.

- Michusie, piękne bajki opowiadasz.- odrzekł z rogu MacDudekus.

- MacDudekus? A ty zkąd się tu wziąłeś?

- Długa historia. Postanowiłem tu zamieszkać. Piękne morze, spokój i cisza. To co mi potrzeba.

- Przypominam sobie czasy, gdy chodziliśmy na uczelnię do Kragradu.

Michus bardzo się zmienił. Został "dziadkiem" dla dzieci z Millor, osady niedaleko Karris Mare. Michus przypominał bardziej hobbita niż krasnoluda. Miał długą, białą brodę i olbrzymi brzuch. Jego oczy dodatkowo podkreślały jego spokój. Umiał powiedzieć niezwykłe historie, ale także zagrać na lutni i zaśpiewać piękne pieśni. Dzieci go wprost uwielbiały. Rozmowa skończyła się, gdy ostatnie dziecko opuściło dom Michusa. MacDudekus musiał wracać do domu.
Przemierzając wąskie i czyste uliczki, zastanawiał się co u Izy. Bardzo dawno jej nie widział. Podróżowała dużo po świecie. Brała nauki w największych uczelniach dla magów. Bardzo jej zależało na wiedzy, jednak nie opuszczała zlotów, które były mniej oficjalne. Zabawa, czary, dziwne napoje zakazane dla śmiertelników i wiele rzeczy, o których nikt nie wiedział oprócz samych uczestników. MacDudekus się zaczynał martwić. Słyszał, że te napoje to trucizny, które poprawiają humor, ale stopniowo niszczą organizm. Yza się tym nie przejmowała. Wiele razy próbował ją namówić, żeby tego nie piła, lecz ona wmawiała mu, że to nie jest szkodliwe i, że może mu nawet potajemnie przywieść trochę tego trunku. On zawsze odmawiał.
Przemyślenia nagle przerwał mu stary człowiek.
- Może ciasteczko krasnoludzie. 15 miedziaków.- odrzekł starzec.

- Proszę, oto Twoje 15 miedziaków.

MacDudekus był głodny, dlatego nie pogardził ciastkiem, biorąc pod uwagę, że były one bardzo tanie i duże. Wziąwszy ciastko udał się w stronę swojej chatki. Wkoło było ciemno i tylko w niektórych oknach widac było błysk świec. Niebo było gwiaździste a księżyc świecił całą swoją powierzchnią. Lekko słychać było szum morza. Wdychając słone powietrze beztrosko dotarł do swojej ciemnozielonej izdebki. Rozpalił kominek, ponieważ mimo pięknej pogody, noc zapowiadała się chłodna. Z biblioteczki wybrał książkę "Czym jest życie" rozsiadł się na fotelu przed ogniskiem i zaczął czytać. Było późno dlatego po przeczytaniu kilku stronniczek zasnął.
Śnił o swej Yzie. Zobaczył ją w zamglonym lesie. Wkoło pełno zieleni a między drzewami biega ona: odziana w śnieżnobiałą suknię kończącą się u kostek. Tańczyła do pięknej muzyki elfów. MacDudekus nie mogąc się powstrzymać i poszedł w jej stronę, jednak gdy ona go zobaczył krzyknęła: "Nie!". Nagle na MacDudekusa skoczyło pięć istot okrytych w czarne płaszcze. Były one niższe od krasnoluda, jednak skutecznie go obezwładniły. MacDudekus próbując wyrwać się z uścisku dziwnych istot widział jak zrozpaczona Yza ucieka w głąb lasu. Mroczne istoty azprowadziły go do płonącego miasta. Wśród bardzo licznych zwłok widział swoich najbliższych. Wszystkich. Gdy się odwrócił zobaczył jedynie świst miecza...

- No nareszcie się obudziłeś.- MacDudekus usłyszał jakiś głos.- Myślałem, że będziesz tak spał do jutra.

- Kim jesteś? Gdzie jesteśmy?- MacDudekus zobaczył, że pomieszczenie nie przypomina jego domu.

- Ja jestem Arb. Miło mi Cię poznać. Miejsce natomiast, w którym się znajdujemy to lochy. Wydaje mi się, że po tym co zrobiłeś w nocy nie powinieneś się spodziewać niczego lepszego.- odrzekł dosyć gruby, brodaty mężczyzna, odziany w lniany stój związany w pasie sznurkiem.

- Jak to?

- Wszystko słyszałem. Napadłeś podobno na gwardzistów, stojących niedaleko ratusza. Nie wiem po co Ci to było. Gdybyś coś rabował, albo zabił kogoś z konkretnego powodu. Ale ty wyskoczyłeś na ryneczek i zacząłeś miotać wszystkim co się ruszało. Dlaczego?

- Nie wiem.

- Dziwny krasnolud z Ciebie. A tak wogóle to jak Cię zwą?

- MacDudekus.

Loch, w którym znajdował się MacDudekus był niczym innym, jak kwadratowym pomiaszczeniem o kamiennych ścianach. Na wilgotnej i zimnej podłodze leżały dwa brudne koce- jeden MacDudekusa i jeden Arba. Na ścianach wyryte były różne napisy- wulgrane, ale także takie, które jednak miały w sobie jakąś mądrość. MacDudekus zastanawiał się jak to możliwe, że kogoś zabił skoro całą nocspędził w domu. Przynajmniej tak mu się wydawało...
- Za co tu siedzisz Arb?

- Zabiłem żonę... ale to była głupia szmata! Nie czuje żalu, że ją zabiłem. Ona wcale mnie nie kochała. Powiedziała pewnego razu, podczas kłótni, że ja jestem tylko jej źródłem utrzymania. Chciała tylko moich pieniędzy.

- Skoro miałeś majątek, to dlaczego Cię zamknęli. Nie mogłeś ich przekupić?

- Czy ja wiem... nie żałuję, że ją zabiłem, ale uważam, że powinienem odsiedzieć swoje. Prawdę mówiąc majątek odebrał mi brat tej s..., przepraszam, poniosło mnie. Będę musiał wszystko zaczynać od nowa. Ale postaram się nie popełnić tego samego błędu.

MacDudekus przykrył się kocem i próbował zasnąć. W lochu jednak było tak zimno, że nie udało mu się nawet zamknąć oczu.
- Dlaczego nie śpisz?- zapytał Arb.

- Zimno jest na zewnątrz. U nas wcale nie lepiej. Tobie to nie dokucza?

- Podłoga zawsze jest wilgotna, dlatego mam na sobie jeszcze jeden koc, który rzucił mi przez to okno mój syn.

- Dlaczego syn Cię nie wykupi?

- Mówiłem Ci, że mój szwagier zagarnął cały majątek, a niestety, mój syn nie był jego pupilkiem. Poza tym swoje muszę odsiedzieć.

MacDudekus wziął wilgotny koc i zarzucił go na siebie. Oparł się o ścianę i próbował powtórnie zasnąć.
- Czasami wydawało mi się, że jesteśmy wspaniałą parą.- nagle odezwał się Arb- Szczególnie, gdy razem podróżowaliśmy do Kragradu, Hernei... Byliśmy tacy szczęśliwi. Jaki miała powód, żeby to wszystko udawać? Pieniądze? Ona była dla mnie taka wspaniała nie dlatego, że mnie kochała, ale dlatego, że miałem pieniądze... Dlaczego akurat mnie to spotkało?

MacDudekus usłyszał nagle, jak Arb pociąga nosem. Może się przeziębił? Zimno w tej komnacie.
- Śpiewac każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej.- MacDudekus usłyszał, jak jego znajomy zaczął niemiło śpiewać.

- Proszę ciszej Arb.

- O MacDudekusie, nie śpisz?! To dobrze, bo właśnie wymyśliłem grę, żeby sobie czas umilić. Patrz tu masz swoje kamyczki, a ja mam swoje. Widzisz tu jest plansza...

- Proszę daj mi spać.

Wokół MacDudekusa pojawiły się trzy szkielety. Jeden podobny do Asha, drugi do Marcciusa, trzeci zaś do... Yzy. Nagle zrobiło się gorąco. Bardzo gorąco. Za nim była wielka przepaść, do której te trzy szkielety zaczynały go powoli wpychać. Starał się do nich coś powiedzieć, jednak one wogóle nie reagowały. Bezlitośnie uderzały go swoimi sierpami, kierując wprost do przepaści. "Będziesz taki ja my" mówiły. Nagle MacDudekus poczuł, że tu kończy się skarpa. W pasie poczuł swój topór. Wydobył go, lecz ciężko było mu uderzyć. Uderzył i w tym momencie skrapa zawaliła się zabierając ze sobą MacDudekusa do przepaści.

MacDudekus szybko się podniósł i zauważył, że jest w innym lochu. Drzwi były całe okute stalą, a okienko ledwo dopuszczało pojedyńcze promienie słońca. Inny był także "lokator". Była to rudowłosa dziewczyna odziana w czarny płaszczyk z kapturem. Miała nie więcej, jak 30 lat. W ręku miała szmacianą lalkę. Patrzyła się na MacDudekusa wzrokiem dziecka, które widzi dużo słodyczy.
- Kim ty jesteś?- odrzekła.

- MacDudekus. A ty pani?

- Imm jestem. I nie jestem panią. Jestem dziewczynką. A to jest Atia.- dziewczyna wskazała na swoją lalkę.

Zaskoczyło to MacDudekusa. Może ona jest wyrośnięta? Ale dzieci nie wsadza się do lochów, szczególnie takich.
- Dlaczego tu siedzisz panienko?- spytał ładnie MacDudekus.

- Nie wiem. Ludzie mówią, że jestem wiedźmą, ale to nieprawda.- w oczach dziewczyny pojawiły się łzy.- Nikt mnie nie lubi, łeee!!!

- Nie płacz.- MacDudekus zbliżył się do dziewczyny i delikatnie ją objął. Imm wtuliła się w jego koszulę.

- Może mi pan opowiedzieć bajkę?- nagle zapytała dziewczyna.

- Jestem MacDudekus. Bajki chcesz, hmm..., kiedy to ja ostatnio opowiadałem bajkę. Nic nie pamiętam.

- To coś wymyśl.- rozkazała mu Imm.

- No dobrze... Za górami za lasami w miasteczku żyła mała dziewczynka imieniem Imm...

- To o mnie!- ucieszyła się mała.

- Tak o Tobie. Imm żyła sobie w tym miasteczku i wszysy ją lubili. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Jednak pewnego razu nieświadomie...

- Co to znaczy "nieświadomie"?

- Nie wiedziała dokładnie co robi. Więc, pewnego razu nieświadomie obraziła pewnego ważnego pana...

- Ale ja nikogo nie obraziłam!

- Dobrze, to zmienimy. Pewnego razu do miasteczka przybyła "zła" Imma. Wszyscy myśleli, że to "dobra" Imma, dlatego, gdy ona zaczęła kraść słodycze i bić chłopaków i obrażać starszych ludzi, wszyscy byli bardzo zdziwnieni, a później oburzeni. Dlatego postanowili pójść do domu Immy. Schwytali ją i zabrali do lochów. Biedna Imma płakała, lecz nikt jej nie słuchał. Była sama, aż pewnego dnia przed nią pojawił się lśniący rycerz...- MacDudekus zauważył, że Imma śpi. Chwycił ją jak małe dziecko i zaczął głaskać po głowie. Wkrótce sam zasnął.

MacDudekus poczył silne uderzenia w brzuch i głowę. Do tego po twarzy przjeżdżał mu rząd pazurków.
- To przez takich jak ty teraz tu siedzę!- krzyknęła na niego Imm.

- O co Ci chodzi?

- Nie udawaj, że nic nie wiesz krasnoludzie!- dziewczyna wyszczerzyła swoje lśniące ząbki ostre jak sztyleciki.

MacDudekus chwycił ją za ramiona, lecz ta wiła się, jak wąż. krasnolud czuł jak bolą go wszystkie części ciała.
- Puść mnie ty zdrajco!- krzyczała nieludzkim głosem Imm.

MacDudekus nie puszczał. Widział jak jej źrenice powoli zwężały się, a oczy zmieniały barwę na krwistoczerwoną. "Dziewczyna" była bardzo silna, jednak MacDudekus za żadną cenę nie chciał jej puścić. Nagle Imm osłabła i upadła na kamienną podłogę.
- Wszystko w porządku?- zapytał niepewnie MacDudekus.

- Bardzo mnie boli główka.- odrzekła bardzo zmęczonym głosem Imm.

- Połóż się koło mnie, będzie Ci cieplej.

- Dobrze... tatku.

- "Tatku"?- MacDudekus nie ukrywał zdziwienia. Po raz pierwszy ktoś tak go nazwał. I gdyby on jeszcze był prawdziwym ojcem. Ale przecież on znał ją tylko kilka godzin.

"Gonisz miłość, jak pies goni kota,

nie widząc nie dookoła siebie.
Nawet, gdy twój cel jest nieosiągalny,
Biegniesz za nim mając nadzieję.
Jednak zapatrzony w przód,
Nie dostrzegasz, że ktoś goni ciebie.
Tak samo zakochany i ślepy.
Zatrzymaj się wtedy, spójrz do tyłu,
Gdy poczekasz, szcześliwszy będziesz,
Wiedząc, że ktoś napewno kocha Ciebie."
[poezja w lochach pisana]

Po wielu dniach, MacDudekus zatracił orientacje w czasie. Zapomniał o wszystkim. Był tylko mały loch, Imm i strażnik, który zawsze przynosił coś smaczniejszego od więziennego jedzenia. Tak to był bardzo dobry człowiek. Czasami wchodził do ich lochu, aby porozmawiać, opowiedzieć co się dzieje na zewnątrz lub opowiedzieć jakąś historyjkę. Po jakimś czasie, MacDudekus zaczął zauważać, że noce już nie są takie zimne, a przez małe okienko docierały promienie wiosennego słońca. Przypomniał sobie wtedy, co zawsze robił na początku wiosny.

Kragrad, miejsce urodzenia MacDudekusa. Położone wśród łąk, porośniętych soczysto-zieloną trawą i malutkimi białymi kwiatkami. Na horyzoncie, patrząc na północ widać było wysokie Góry Południowe, zwane jednak przez Kragrodzian: Płotem Za Którym Są Elfy. Prawdą było, że za nimi znajdowały się Elfie Lasy, nie lubiane przez ludzi tych okolic.
Do tego wszystkiego zawsze, na początku wiosny przyjeżdżał MacDudekus. Jego przybycie było spowodowane głównie wielkim, Dniem Kopalni. Było to związane z faktem, że na początku wiosny, kopalnie w górach były zalewane przez topniejący śnieg. Było to bardzo niebezpieczne, dlatego ustalono tydzień, w którym górnicy nie muszą pracować. Wtedy to przyjeżdżali oni do Kragradu i odwiedzali wszystkie karczmy, aby później, po zaspokojeniu podstawowej potrzeby krasnoluda, udać się w miejsce, gdzie będą mogli odśpiewać kilka "uroczych" piosenek. Wbrew pozorom, mieszkańcom się to bardzo podobało i któregoś roku, uroczyście przywitali przybywających górników piwem, piosenką i tańcami. Ta tradycja przetrawała setki lat, bez większych zmian.
MacDudekus często spotykał wtedy starych znajomych. Przy piwie przypominali sobie stare dzieje. Przy tańcach, śpiewach i wrzaskach podrywanych pań zabawy trwały do rana, kiedy to wszyscy rozchodzili się,szukając sposobu na uleczenie bólu głowy.