Bractwo Czarnej Róży
Zrobił kolejny ostrożny krok. Kamienna płyta obsadzona w podłodze tunelu lekko drgnęła pod naciskiem stopy. "Źle" - ta myśl na mgnienie oka zawładnęła jego umysłem. Nie powinien był na to pozwolić! Szybki ruch mieczem trzymanym w prawej dłoni. Nie dość szybki. O jedną myśl! O mikrochwilę reakcja była spóźniona.
Ze złością spojrzał na swą pierś. Strzała tkwiła głęboko. Czerwony strumyk już szukał swej drogi wśród nierówności skórzanego kaftana.
"Taki błąd. I to na pierwszej misji" - teraz już spokojnie mógł pozwolić sobie na komfort myślenia. Plecy znalazły oparcie w ścianie korytarza. Powoli osunął się w dół. Miecz wysunął się z ręki. Przed oczami zaczęły przeskakiwać w zawrotnym tempie kolejne obrazy z jego życia. Te odległe z dzieciństwa, których jak sądził nie powinien już pamiętać. I te późniejsze, całkiem świeże. Podobno w chwili śmierci widzi się całe swoje życie... Widział siebie jako dziecko, jako chłopca i jako młodzieńca. Młodzieńca który siedzi na ławie między dwoma strażnikami...
*
Młodzieniec, bardziej już mężczyzna niż chłopiec, siedział na dębowej ławie pomiędzy dwoma strażnikami. Trzeba przyznać, że w Sądzie Grodzkim meble były solidne, a przede wszystkim dostojne.
Strażnicy robili wrażenie lekko znudzonych i zapewne woleliby siedzieć teraz w karczmie z kuflem piwa w dłoni, ale cóż "służba nie drużba". Człowiek, którego pilnowali miał opuszczoną głowę. Szok powoli ustępował miejsca rezygnacji. Jego sprawa była jasna.
- Czy Przemawiający pragnie coś powiedzieć, zanim Sąd wyda wyrok? - tubalny głos sędziego zawładnął całą salą w której toczyła się rozprawa.
- Nie, Sędzio Prowadzący. W obliczu przedstawionych faktów i danych świadectw nic dodać nie można i nic dodawać nie chcę - odrzekł mężczyzna w zielonej szacie stojący przed ławą oskarżonego.
- Wszyscy obecni, proszę wstać. Sąd Grodzki wyda wyrok - zagrzmiał woźny sądowy.
- Po przeprowadzonym procesie - zaczął Sędzia - Sąd Grodzki uznaje oskarżonego Christiana de Gret winnym.
W sali panowała cisza.
- Zgodnie z Prawem Królestwa - kontynuował Sędzia - Na podstawie artykułu 158, punktu 1 Kodeksu Moralności Ludu, który mówi: "Każdy poddany Korony, który w Jej granicach i ziemiach Jej podległych, przeciwstawia się prawom boskim i prawom natury żyjąc z inną osobą o tej samej płci, podlega karze śmierci", Sąd Grodzki skazuje oskarżonego Christiana de Gret na karę śmierci przez powieszenie. Cały majątek skazanego przechodzi na własność Korony - Sędzia opuścił na blat stołu pergamin z wyrokiem. Podniósł wzrok na skazanego i pilnujących go strażników. Na wargach, które przed chwilą wydały kolejnego człowieka na śmierć pojawił się grymas ni to radości ni to żałości. Radości, że ma to już za sobą. Żałości, bo to nie jakiegoś chłopa czy mieszczucha, ale szlachetnie urodzonego powiesić trzeba.
- Wyprowadzić skazanego - rzekł do strażników - chodźmy się czegoś napić przed następną sprawą - dodał po cichu do stojącego obok Sędziego Pomocnika - zaschło mi w gardle.
*
Widział siebie jako młodzieńca patrzącego na piękną dziewczynę. Stał na podwyższeniu, a przed jego głową łagodnie bujała się pętla z grubej liny.
*
Rano zebrali ich w jednej celi. Wszystkich było dwudziestu, sami mężczyźni. Zaraz potem zjawili się dwaj osobnicy w czarnych opończach z kapturami naciągniętymi na głowy. Jeden z nich trzymał w ręku niewielki kociołek, drugi ściskał drewnianą łyżkę.
- Z rozkazu naczelnika przynieśliśmy coś co złagodzi ból podczas egzekucji - rzekł ten z łyżką.
Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień zaczęli wlewać do ust skazańców przyniesioną ciecz. Dokładnie po dwie łyżki na osobę. Christian zauważył że nie wszyscy dostali. Był jeden, który odmówił i czterech dla których "zabrakło". Ci akurat byli najstarsi w grupie.
Bardzo szybko wyprowadzono ich na plac. Stał tam przygotowany szafot do egzekucji zbiorowej. Z beli zwisało dwadzieścia pętli. Przed szafotem stało około dziesięciu osób. To przedstawiciele Ludu wybrani na Świadków Egzekucji. Wśród nich stała młoda dziewczyna. Christianowi zdawało się że patrzy właśnie na niego.
"Jaki młody" - pomyślała Adema - "chyba jesteśmy w podobnym wieku, a jeżeli jest starszy to niewiele". Nie cieszyła się gdy dostała wezwanie na egzekucję. Ale ta funkcja była płatna, chętnych wielu, a jej rodzinie potrzebny był każdy grosz. Odkąd interesy ojca przestały iść dobrze żyli na krawędzi ubóstwa.
Adema obserwowała jak skazańców wprowadzono na szafot. Jak kat zakłada im pętle. Zdziwiło ją, że robi to tak dokładnie. Prawie pieszczotliwie. Potem widziała jak podchodzi do dźwigni. Jak naczelnik daje znak i w tej samej chwili kat energicznie uruchamia mechanizm zapadni. Widziała jak klapa się otwiera i dwadzieścia ciał zawisa na ostatnie sekundy swego życia. Jak niektórzy kopią nogami, dłońmi łapią za pętle w nadziei na jeszcze jeden oddech - a potem już nic nie widziała. Mimowolnie zasłoniła oczy dłońmi.
Po chwili jednak znów patrzyła, jak kolejno odcinają nieruchome ciała, jak lekarz więzienny, karzeł o sadystycznym obliczu, oficjalnie stwierdza zgon. Potem tylko podpis na dokumencie, odebranie skromnej zapłaty i mogła wyjść z tego strasznego miejsca. Uciec do domu, do swego pokoiku. Uciec od tych okropności.
*
Widział siebie jako młodzieńca stojącego w koszuli i spodniach na placu pełnym błota z dwoma drewnianymi cebrami. Obok stało kilku innych mężczyzn w różnym wieku. Nie wszyscy byli ludźmi. Wszyscy mieli wiadra w dłoniach.
*
Świat był szary. Niebo zasłaniały chmury. Przy odrobinie dobrej woli można by powiedzieć, że "pada", przy złej, że "leje". Faktycznie deszcz był obfity ale nie ulewny.
Christian rozejrzał się po raz kolejny po towarzyszach podróży, którzy teraz moknęli razem z nim. Przywieziono ich przed południem. Wyrzucono z wozów na to błoto, na którym teraz stali w samych koszulach i spodniach i kazano czekać. Nie wszyscy jeszcze w pełni doszli do siebie po przeżyciach wczorajszego dnia. Dnia w którym ich wieszano.
Plac był obszerny. Od południowej strony zamykały go drewniane baraki. Od północnej murowany budynek znacznie mniejszy od tych drewnianych. Wschodnią i zachodnią granicę placu wyznaczały wały ziemne. Tylko tyle szczegółów mógł Christian ustalić.
- Jak długo mamy tak tu sterczeć i moknąć? - mówiącym okazał się człowiek w średnim wieku, najwyższy z całej grupy. Po twarzy, postawie i całym zachowaniu można było poznać, że do ugodowych osób bynajmniej nie należy.
- Już niedługo - rzekł krasnolud stojący trzy kroki od Chrystiana - patrzcie tam - dodał wyciągając rękę.
Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. W ich stronę jechał niewielki wóz, na którym siedziało trzy osoby. W chwilę potem jeden z trzech pasażerów stanął przed nimi. Ubrany był tak jak oni. W prostą, luźną koszulę i znoszone spodnie. Jedyną różnicą było to, że na nogach miał buty, a na głowie nie miał włosów. Mokra koszula bardzo wyraźnie podkreślała jego umięśniony tors.
- Jestem Drugi - łysy krzyknął głośniej niż początkowo zamierzał. - Drugi, który przeżył szkolenie w tym obozie. I tak macie się do mnie zwracać - kontynuował już ciszej - taaaa... Mdłości po miksturze, która uratowała wam życie będą was męczyć jeszcze kilka dni.
Na wzmiankę o mdłościach, żołądek Christiana znów podjechał do gardła. Podczas całej siedmiodniowej podróży wszyscy cierpieli z tego powodu.
Chris pamiętał, że po "egzekucji" ocknął się w zamkniętym wozie, w którym oprócz niego było jeszcze pięciu innych mężczyzn. Konwój składał się z dwóch takich wozów.
Kilku z transportowanych byłych wisielców odzyskało już przytomność. Reszta oprócz ciepłoty ciała nie wykazywała innych oznak życia. Na pierwszym postoju dowiedzieli się, że żyją dzięki wypitej przed egzekucją miksturze. A dokładnie przeżyją ci, którzy ockną się w ciągu pierwszej doby. Wtedy Christian poczuł ogromną ulgę - on już był przytomny! Po uldze przyszła niepewność: Kto i dlaczego ich ocalił?!
- Taaaa, ale ja pomogę wam szybko wyleczyć się z tych przypadłości - z zamyślenia wyrwały Christiana kolejne słowa Drugiego. - Kochać mnie nie musicie. Lubić też nie. Musicie mnie tylko słuchać! I będziecie. Wierzcie mi - po tych słowach łysy zwrócił się do swoich dwóch towarzyszy - rozdajcie im wiadra.
Drugi przejechał dłonią po mokrej od deszczu łysinie. Omiótł wzrokiem całą grupę i rzekł ponownie:
- Pewnie się zastanawiacie dlaczego żyjecie? . Taaaaa, a sęk w tym że wy nie żyjecie! Wam się tylko tak wydaje. Wy jesteście trupami. Tylko jeszcze o tym nie wiecie. Ha, ha, ha - mówca zaśmiał się z własnego żartu. - Można powiedzieć tacy "zombi". Ha, ha, ha - nikt więcej się nie zaśmiał.
Po chwilowym napadzie wesołości Drugi opanował się i mówił dalej:
- Dla świata, który znacie, jesteście trupami. Po prostu już was nie ma. A gwarantuję wam, że w najbliższym czasie nie raz będziecie żałować, że się ocknęliście. Taaaa. Wiadra, które macie pomogą wam się rozruszać, trupki. Ha, ha, ha - łysy najwidoczniej lubił własne żarty. Machnął ręką w kierunku zachodnim kontynuując przemowę:
Za tamtym wałem jest dołek. Obok płynie rzeczka.. Jeśli chcecie coś dziś zjeść to do zmierzchu dołek ma być suchy. Cholera, macie szczęście.... trupki. Przestaje padać - po tych słowach ruszył w stronę wozu. W połowie drogi odwrócił się i dodał - w drewnianym baraku znajdziecie prycze i strawę, jak zdążycie. Kto w czasie pracy rzuci wiadra lub opuści ścieżkę, zginie. Pamiętajcie jesteście trupami, tylko o tym jeszcze nie wiecie.
*
Kolejny obraz odszedł w nicość... "Ile jeszcze czasu mi zostało?" - pomyślał. Spojrzał w bok. Czerwona plama powiększała się z każdą chwilą. Wydawało mu się, że siedzi tu już całą wieczność. A to przecież tylko kilkanaście uderzeń serca. Świadomość, że koniec nadszedł w tym właśnie momencie sprawiła mu ból. BÓL!? Czerwona lampka zajaśniała oślepiająco w jego umyśle. "Alem kretyn!". Przecież nie czuję żadnego bólu! Wyciągnął rękę w stronę kałuży krwi. Sucho. Spojrzał ponownie na tkwiącą w środku jego piersi strzałę. Iluzja! Doskonała, ale nie idealna. "Szczegóły" - przypomniał sobie słowa Pierwszego - "Sedno tkwi w szczegółach".
Wziął miecz do ręki. Wstał. Uśmiechnął się krzywo i szybkim krokiem ruszył w głąb korytarza. Po kilkunastu krokach dotarł do zakrętu. W ścianie naprzeciwko, jeszcze widniał otwór, z którego "mechanizm wypuścił strzałę". To wywołało kolejne skrzywienie warg, które przy maksymalnie dobrej woli można nazwać uśmiechem.
Skręcił w prawo, zgodnie z zakrętem korytarza. Tuż przed nim były drzwi. Bez wahania nacisnął klamkę. Tak jak się spodziewał, wszedł do niewielkiej izby. Jego izby. Znajoma prycza. Mały stolik z taboretem obok. W rogu skrzynia na podręczne rzeczy. Obok miednica i cebrzyk z wodą. I małe okienko. Wysoko na ścianie.
Obmył twarz i ręce. Zdjęty pas z mieczem położył na skrzyni i legł na pryczy. Tuż przed zamknięciem oczu, przed nadejściem snu przyszła kolejna myśl. "Ile jeszcze testów go czeka?" . A potem przyszedł sen i nadeszły kolejne obrazy...