Destination
Nie pamiętam, kiedy to się zaczęło. Nie pamiętam jak to się zaczęło. Pamiętam tylko ból. Okropny ból. A później światło. Cholernie jasne światło. Obudziłem się później. Dużo później. Było mi strasznie gorąco i byłem zlany potem. Jakiś elf krzątał się po pokoju. Gdy zobaczył, że otwarłem oczy powiedział:
- Masz szczęście, dużo szczęścia. Możesz być obolały i mieć zawroty głowy, ale to naturalne po tym, co ci podałem.
- Co... - zapytałem - Słyszałeś kiedyś o purpurowym lotosie? - odrzekł - To gówno... przecież to jest... jest trucizna...
- Jeżeli nie wiesz jak go używać to tak, nawet bardzo silna! Zrozum musiałem zaryzykować, przysięgałem ratować życie, a ciebie tylko to mogło uratować! Gdy cię znalazłem to byłeś ledwie żywy. Chyba viwerny cię dopadły, bo miałeś we krwi dużo jadu. Cudem przeżyłeś. Co ci przyszło do głowy żeby samemu podróżować po mglistych bagnach?!
- Nie wiem... nic nie pamiętam... długo byłem nieprzytomny?
- Prawie tydzień - Pomówimy później, teraz musisz oszczędzać siły. Zjedz to.
- Co to jest...
- Ziółka wzmacniające, szybko postawią cię na nogi.
- Czy ja wyglądam na królika? Nie masz niczego innego?
- Jedz nie marudź! Twój żołądek nie wytrzyma niczego innego. Zjedz i śpij.
Spałem długo. Bardzo długo. Śniły mi się dziwne rzeczy. To była osoba którą kochałem, którą naprawdę z całego serca kochałem, niestety bez wzajemności. Zamknięta w klatce podobnej do cyrkowej. W ciemnym wilgotnym lochu. Znałem to miejsce, nie wiem skąd ale je znałem. Widziałem maga w długich szatach, który coś do niej mówił. Nie dosłyszałem co, ale nie wyglądało to na przyjacielską pogawędkę. Poczułem straszliwą złość do tego człowieka. Chciał ją skrzywdzić. Zacząłem krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Potem się obudziłem strasznie rozpalony.
- Znowu miałeś gorączkę - powiedział elf - Co ci się śniło, strasznie się kręciłeś i powtarzałeś: "Zniszczę cię, zniszczę cię, zniszczę cię!" - opowiedziałem mu swój sen
- To wiele wyjaśnia. Powiedz mi wierzysz w przeznaczenie?
- Nie, a dlaczego pytasz?
- Dlaczego nie wierzysz w przeznaczenie?
- Bo chcę sam stanowić o sobie. Nie pozwalam komuś decydować za mnie. Biorę "los" w swoje ręce, a przynajmniej próbuję. Czasami jest to trudne...
- A powiedz mi czym jest "los", czy los nie jest przeznaczeniem?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem. Do czego ta rozmowa ma nas doprowadzić???
- Jestem poszukiwaczem. Poszukuję prawdy. "Badam życie". Uważam że każdemu z nas jest coś przeznaczone. Jakiś wyższy cel. Nie zawsze musimy go rozumieć. Podałem ci purpurowy lotos z jeszcze jednego powodu. Dzięki niemu śnisz. Śnisz o swoim przeznaczeniu, o swojej przeszłości i przyszłości, o swoim "wyższym" celu...
- To się już wydarzyło, wydarzy czy właśnie się dzieje???
- Nie wiem, ale słyszałem coś o zniknięciach ludzi w okolicach zamku Marenvarg. Moim przeznaczeniem jest tylko otwieranie ludziom oczu. Otwieranie oczu na prawdę...
- Sądzisz że co jest moim przeznaczeniem?
- Nie wiem, mogłem ci tylko pokazać to co pokazałem. Nic więcej. Sam musisz postanowić. Ale nie walcz z przeznaczeniem. To nic nie da.
- Muszę natychmiast wyjechać. Ile jest z stąd do Marenvargu?
- Dwa dni drogi.
- Dasz mi konia?
Wyjechałem natychmiast. Dostałem konia, miecz i kuszę. Dziwny to był elf. W dziwnym miejscu go spotkałem. Ale zawdzięczam mu życie, a takie długi trudno się spłaca. Ruszyłem w stronę Marenvargu.
O zmierzchu drugiego dnia, wjechałem do miasta. Na horyzoncie złowrogo majaczyły wieże zamkowe.
Moim pierwszym celem było wypytanie miejscowej ludności. Udałem się do karczmy. Wywiad szedł mi bardzo opornie, miejscowi nie chcieli rozmawiać o ostatnich wydarzeniach, wyraźnie się bali. Postanowiłem dostać się do zamkowych lochów. Było to stosunkowo łatwe. Dopadłem pierwszą lepszą grupę straży miejskiej, oplułem strażnika i dałem mu po gębie. Oprzytomniałem kilka godzin później. Ciemny brudny loch i ja w klatce jak z mojego snu. Wyciągnąłem sztylet ukryty w podeszwie buta i zacząłem dłubać w kłódce. Po kilkudziesięciu sekundach, zamek ustąpił z głuchym trzaskiem, a ja wyszedłem z klatki. Zacząłem się rozglądać po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Zabrałem jedną z pochodni przytwierdzonych do ściany i ruszyłem tunelem w górę.
Najprawdopodobniej była noc bo zastałem strażnika śpiącego. Ogłuszyłem go jego własną pałką i zabrałem mu miecz. Zamknąłem śpiocha w klatce. Byłem w najwyższej części lochów, gdzie przetrzymywano drobnych przestępców. Ruszyłem dalej. Większość strażników smacznie spała, zamiast czuwać na warcie. W jednym z głębszych lochów usłyszałem nagle znajomy głos. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Nic ci nie powiem draniu, nie macie prawa mnie tutaj trzymać!
- Powiesz, powiesz, zobaczysz. Nawet nie masz pojęcia do czego zdolna jest magia. Ale najpierw będziesz cierpieć, bardzo cierpieć.
- Ale ja nic nie wiem!
- To się dopiero okaże!!! Teraz wypowiem zaklęcie, będzie boleć, nawet bardzo...Elsa alesla inmu kaltram...
Kopnąłem w drzwi z przerażającą siłą. Nie tyle wyleciały z zawiasów co rozleciały się w drzazgi. Mag zdążył dokończyć zaklęcie, po czym osunął się na ziemię, a jego głowa uderzyła w ścianę po moim ciosie. To co się z nią działo było straszne. Uderzała w stalowe pręty ze straszliwą siłą. Jakieś dziwne zaklęcie rzucało nią po całej klatce, łamiąc kości, rozcinając ciało. Nie próbowałem otwierać zamka. Uderzyłem w niego mieczem tak że aż zdrętwiała mi ręka. Wszedłem do klatki. Jakimś cudem przeżyła!!! Wytężyłem całą moc jaka we mnie pozostała. Pomodliłem się do boga o tą ostatnią przysługę. Może nie byłem idealnym paladynem ale się starałem. Zacząłem płakać. Wziąłem ją w ramiona i zacząłem iść do wyjścia. Nie zwracałem uwagi na strażników. O dziwo oni na mnie też.
Po prostu szedłem i płakałem....