Jak zostałem rycerzem
Zbliżał się koniec lata, misie przestały gnębić pobliskie ule, a wilki kończyły popołudniowe wypady na pastwiska w celu zdobycia przekąski, którą najczęściej była owca bądź pasterz. Drzewa powoli przybierały miliony barw, czyniąc lasy istnym rajem na ziemi. Na jednym z nich, w małej drewnianej chatce rozpoczyna się historia chłopca, który dał się porwać swemu jedynemu marzeniu – zostać rycerzem.
- Zbroja. - spojrzał ukradkiem w przeciwległy kąt. Nie była może ona dziełem najwytworniejszym, jednak z całą pewnością była to zbroja, co prawda słomiana, ale gdzieniegdzie wzmocniona była kawałkami blachy. Zbroja jak się patrzy, a patrzy się ukradkiem. - Jest. Miecz – dobył drewnianej klingi swej śmiercionośnej broni, wykonał jedno cięcie, po czym czule pogładził ostrze, które z wielką radością pozostawiło w jego ręce całkiem sporych rozmiarów drzazgę, przy akompaniamencie kojącego duszę skowytu, z którego okoliczne wilki mogłyby być dumne. - Jjessst. Hełm... - rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak jego oczom nie ukazało się nic co mogłoby chociaż w małej części przypominać blaszane okrycie głowy. Definitywnie nie nadawała się do tego szklanka, pniak ani tym bardziej półka czy niedbale zwinięta lina. - Skąd ja wezmę hełm?
Wciąż rozmyślając nad rozwiązaniem tejże zagadki podszedł do otworu w ścianie. O nieistniejący próg opierała się rozklekotana drabina – jedyny w miarę bezpieczny sposób na wydostanie się na ziemię.
Diego ostrożnie postawił stopę na pierwszym szczeblu. Jednak cała ta ostrożność nie na wiele się zdała, gdyż druga stopa zaplątała się w linę. Poleciał w dół, wrzeszcząc rozpaczliwie. Od gwałtownego kontaktu z szybko zbliżającą się ziemią, uratowała go ta sama lina, oplatając jego nogę. I teraz dyndał nisko nad ziemią, uderzając głową o dolny szczebel. Wisiał tak już kilka chwil, bojąc się gwałtownie poruszyć, pewnie wisiałby jeszcze długo, gdyby sznur nie zerwał się z trzaskiem nie wytrzymując jego ciężaru. Upadł na obtłuczoną już wcześniej głowę i zamajtał bezładnie nogami wspartymi o drabinę. Dopiero po kilku chwilach doszedł do siebie na tyle, by podnieść się i stanąć na mokrej od rosy trawie. Po kilku głębszych oddechach ruszył w stronę wioski.
Pędził pomiędzy zwartą ścianą drzew, od czasu do czasu przeskakując kałuże błota. I tak mijał jodły, sosny, buki, klony, krzewy jeżynowe, kasztanowce, młodego czerwonego smoka wyrastającego spod ziemi...
- Stój. - rzekł smok przy nieudolnych próbach otrzepania się z błota.
- Przykro mi! Rodzice zabronili mi mówić z nieznajomymi! - odkrzyknął chłopak, jednakże zatrzymał się w sporej odległości od gadziny.
Przez sam środek scenerii przebiegł wilk z podkulonym ogonem, najwyraźniej spłoszony nagłym ruchem stabilnego jeszcze nie tak dawno gruntu.
- A czy ty wiesz kim jestem!? - rzekła zdziwiona bestia
- Tak! Jesteś smokiem przypominającym teściową mojego taty. Podobnie jak ona pojawiłeś się niespodziewanie i od razu zaczynasz narzekać, wrzeszcząc nad uchem: Czy wiesz kim...
- Ty... - syknął smok, po czym plunął wrzącą wodą w stronę chłopca.
- ... po za tym - Ciągnął dalej swój wywód Diego, niezrażony przejawem wrogości smoka. - słyszałem, że smoki nadlatują. W końcu po to mają skrzydła, a nie wyrastają spod ziemi! No i ty nie ziejesz ogniem tylko plujesz wodą. Co z ciebie za smok?
Smok zaczerwienił się i zawstydzony wrył się pod ziemię.
Ponownie ruszył ścieżką, po kilku krokach stanął jak wryty i jąkając się wypowiedział na głos myśl, która w końcu dotarła do dzielnego umysłu.
- Tt-ttt-tt-t-tt-ttto b-bb-bb-bbbył - głośno przełknął ślinę - S-ss-ssss-smok.
- A jak myślałeś idioto? Że co to było? Kociołek? - zadrwił z niego gnom wychodzący z dziupli wiewiórki.
- Gnomie! Ty nie grasz w tej bajce!
- To nie jest "Chrapiący królewicz i osiem gnomów"?
- Nie?
Wkurzony gnom, zarzucił na ramię worek kartofli, skoczył na jąkałę przewracając go przy okazji.
- Ej! Gnomie wiesz skąd można wziąć hełm?
- Dowiesz się tego w drugiej części! Nie próbuj mnie zatrzymywać, bo jeszcze zamiast mnie i mych kompanów wrzucą jakieś krasnale.
Knypek zeskoczył z chłopca i popędził w stronę lasu klnąc niemiłosiernie na czym to opowiastki stoją.
Diego otrzepał się z liści. Pobiegł na przełaj pośród drzew, krzaków, i wilczej kupy.
Zmęczony zatrzymał się na chwilę. Popatrzył na dwa króliki zbliżające się do krzaku ziół, po chwili o dziwo z drugiej strony tychże krzaków wyszło dwanaście królików: Dwa stare i dziesięć młodych.
Po kilku minutach nieprzerwanego biegu dotarł do wioski...