Korona przeklętych
Traktem ku Nadrow szedł starzec z kosturem w dłoni.
Stukot kopyt. Anthrom, bo tak ów starzec się nazywał, obliczył po odgłosie kopyt, że nadjeżdża sześciu konnych - Zangarski patrol. Zszedł z traktu śpieszącym gdzieś konnym gdy nagle zobaczył biegnącą przed wojownikami postać - jakieś dziecko. Przemknęło mu przez myśl, że na północy walczą właśnie takie zdesperowane maluchy nie będące dla dobrze zorganizowanej armii Zangaru żadnym przeciwnikiem. Poczuł ból, wina zaciążyła mu na barkach. Powiedział sam do siebie "już mnie to nie obchodzi, skończyłem z tym". Wiedział że sumienie nie pozwoli mu biernie przyglądać się mordowaniu dzieci które cierpią z jego winy. Starzec powziął decyzję, poczekał aż uciekający dzieciak go minie, mocniej chwycił kostur i zdecydowanie zagrodził drogę jeźdźcom.
Najdalej wysunięty konny zamierzał stratować dziadka lecz coś w postawie tego pojawiającego się znikąd człowieka kazało mu zwolnić. Nie zamierzał się zatrzymywać. Już chciał objechać starca z lewej strony gdy ten niespodziewanie uchwycił mocno koniec swojego kija, a drugim końcem mocno uderzył w brzuch żołnierza. Ten spadł z konia. Przemknęło mu przez myśl: "to zasadzka". Mimo że nie stracił przytomności nie potrafił się ruszyć po uderzeniu. Wtedy zobaczył że starzec podbiegł do niego i ku jego przerażeniu odebrał mu miecz.
Pozostali konni, jadący daleko za pierwszym, widząc ten niespodziewany atak zwolnili, bacząc uważnie w zarośla czy nie wypadnie stamtąd grad strzał. Jednak nic się nie wydarzyło więc pędem ruszyli w stronę znikającej za drzewem postaci. I oni z początku myśleli, że to podstępna zasadzka - nie wiedzieli, że tylko ten przygarbiony człowiek jest całą zasadzką.
Anthrom wyczekał aż podjadą dostatecznie blisko, i wyskoczył zza drzewa obracając w starych, lecz wciąż krzepkich dłoniach miecz zdobyty na pierwszym nieprzyjacielu. Wojownicy którzy zwolnili tempo jazdy w przydrożnych chaszczach zostali zupełnie zaskoczeni - najbliższy starca zginął cięty w pierś. Następnym celem starca był koń jadącego prosto na niego dowódcy oddziału, cięty w szyje wpadł na drzewo zrzucając jeźdźca który niebawem został dobity.
Pozostali trzej żołnierze rozjechali się w różnych kierunkach i zawrócili by zaatakować w korzystnym szyku. Anthorm mimowolnie uśmiechnął się na myśl o dobrym wyszkoleniu wojsk Zangaru. Jednak konni nie zdawali sobie sprawy z kim mieli do czynienia. Szybki wypad kierunku pierwszego, miecz odbił się od parady i nadał siłę uderzeniu z półobrotu w kierunku jadącego tuż obok. Cios także napotkał paradę jednak siła zwaliła jeźdźca z konia. Strach wziął w tym momencie górę nad Zangarijaninami jednak żaden nie zdołał już uciec.
*
Anthorm poczuł na sobie wzrok i obrócił się, dziecko które jeszcze przed chwilą mogło zginąć z rąk czarno odzianych rycerzy wpatrywało się w niego. Nie widać było po nim strachu, najwidoczniej doświadczenia ostatnich lat usunęły z repertuaru uczuć wszelaką obawę.
-Jak ci na imię chłopcze?- spytał Anthorm podchodząc
-Feanor - odpowiedział nad wyraz dumnie
Doświadczone oko starca wyczytało z postury rozmówcy, że jest to elf. Półelf poprawił się zaraz - normalne uszy oraz masywniejsza budowa wykazywały pokrewieństwo z rasą ludzi. Teraz była pora zadecydować co zrobić dalej - oczywiste było że Feanor nie ma już domu.
-Masz gdzie się udać?- spytał.
W odpowiedzi zobaczył przeczące kiwanie głową, chłopak spuścił głowę i z bólem dodał - Nasza grupa partyzancka została dzisiaj rozbita...
Cierpliwie wyczekujący wzrok Anthorma nakazał chłopcu kontynuować.
-Oni spalili mój dom...-zabili wszystkich we wiosce bo stawiali opór...- powiedział łamiącym się głosem - dopiero teraz Anthorm zdał sobie sprawę że to jeszcze nie młodzieniec a dziecko, zupełnie pozbawione dzieciństwa, które utraciło dom i rodzinę.
-Weź tego konia - wskazał najmniejszego z koni należących do niedawna do Zangarjan.
Chłopiec nie potrzebował wyjaśnień. Niedługo ktoś się zorientuje że zaginął cały patrol konnych. Anthorm wziął jeszcze jeden miecz od najniższego z poległych przeciwników wsiadł na konia i ruszył, za nim podążył Feanor myślący o swym tajemniczym wybawcy.
*
Prawie zajeździli konie gdy Anthorm zdecydował się na postój - przekroczyli już rzekę Mitrę i mimo iż formalnie było to terytorium Wardenu, to na opustoszałe okolice mógł wjechać jakiś daleki podjazd Zangarian- zboczyli więc z traktu i nie rozpalali ogniska.
Wreszcie starzec mógł zaspokoić swą ciekawość - jego młody towarzysz był wychowywany przez matkę oraz jej rodzinę - wszyscy byli ludźmi. O ojcu -elfie prawie nic Feanor nie wiedział, gdy miał 3 lata zginął w bitwie o Ajadę - miasto kojarzone z pradawną potęgą elfów - teraz złupione i doszczętnie zniszczone przez Czarną armię Zangaru. Na miejscu miasta osiedlili się orkowie - ostatnio coraz częściej wspierający zwycięzców tamtej straszliwej wojny.
Zangar - teraz ludzi na dźwięk nazwy tego mocarstwa przechodzą dreszcze. Jest kwestią miesięcy kiedy padnie Warden, a wtedy? Czy będzie jeszcze na świecie miejsce bezpieczne? Dotąd nikt nie oparł się ekspansji Ciemnej potęgi powstałej na północy - powstałej między innymi przez niego - Anthorma z Dern niegdyś niepokonanego mistrza miecza, łowcy nagród.
Wpatrując się w chłopca stary wojownik przypominał sobie jeszcze raz tamte dni, czas jego chwały, kiedy był jeszcze młody, pełen zapału i wiary w ludzi. I powrócił mu w wyobraźni obraz Muntsora - obecnego władcy północy, którego niegdyś znał, jeszcze jako człowieka, obecnie nikt by nie uwierzył, że ten potwór, pan Zangaru mógł kiedyś być zwykłym człowiekiem, obecnie jego imię było synonimem zła.
*
Munstor obrócił się do wbiegającego służącego.
-Proszę pana, banda Werholma wjechała do miasta!! - przerażony pachołek wysapał wbiegając do izby.
-Tak? - twarz Munstora nie zdradzała żadnych emocji.
-W biały dzień - zrozpaczony nawet nie zauważył odpowiedzi - zaczęli już łupić dobytek Windstolma, to po przeciwnej stronie drogi!!
W tym momencie do pokoju wbiegł właściciel karczmy równie przerażony co jego podwładny.
-Panie, rozbójnicy niebawem tu będą, ratuj nas magu - Munstor co prawda nie ukończył nauki u mistrza Hamunda, lecz niewątpliwie był bardzo utalentowany, a pare sztuczek jakie niedawno zaprezentował dały mu rozgłos w tej nędznej mieścinie - spalą cały nasz dobytek... - Karczmarz urwał widząc spokojną, dumną twarz potencjalnego wybawcy
-To wasz problem - odpowiedział Munstor
Karczmarz przez chwilę wpatrywał się w byłego czeladnika sztuki magicznej po czym wybiegł wołając innych przejezdnych o pomoc - choć było jasne że przeciw siedmiu łotrom Werholma nikt, nawet krasnoludy, nie odważy się stawić czoła.
Munstor podszedł do okna - właśnie bandyci kończyli łupić dom sąsiada karczmy - kupca Winndstolma.
-Oni tu i tak zaraz przyjdą i będziecie panie musieli się bronić - pachołek stał nadal w drzwiach wpatrując się z nadzieją w oczach w niego.
-Obrabują tylko twojego szefa - jego głos wskazywał, że nawet jeśli się myli to nie boi się przedstawionej przez służącego ewentualności.
-Ale...
Ale to Munstora nie interesowało, zrezygnowany pachoł wybiegł z dobrym pomysłem ukrycia się na strychu.
Wreszcie niedoszły czarodziej mógł spokojnie wyjrzeć za okno.
Bandyci skierowali się w stronę karczmy. Za nimi wyłonił się niski człowiek, bardzo dobrze zbudowany. Dwóch z bandy także go zauważyło i skierowało się w jego stronę. Tego czynu nie żałowali potem - nie zdążyli, bo wydarzenia potoczyły się szybko. Niski mężczyzna ugiął jedną nogę w kolanie i wykonał nagły ruch rękoma, jakby coś spod siebie wydobywał. Błysnęło ostrze klingi, jeden z ludzi Werholma padł ugodzony śmiertelnie, drugi w porę się zorientował, nie dał się zaskoczyć, jednak potężne uderzenie dwuręcznego miecza zachwiało nim, odbiło jego miecz, w porę wydobyty. Mimo swej zdolności przewidywania łotr następnym uderzeniem został zabity.
Pozostali bandyci zareagowali natychmiast. Jeden z nich wydobył łuk, jednak strzała odbiła się od pancerza. Zrezygnowawszy wyciągnął topór i dołączył do otaczających śmiałka kamratów.
Jednak mężczyzna nie czekał na nic, zaatakował najbardziej wysuniętego rzezimieszka, zabalansował, z pełnego obrotu wykonał cios od dołu w kierunku następnego, odizolowując na moment pozostałych od pierwszego zbója. Moment wystarczył. W uszczuplonym gronie nie robił już podobnych sztuczek z izolowaniem przeciwnika. Mocne szybkie ciosy wystarczyły by jeden po drugim wszyscy bandyci lądowali w błocie śmiertelnie ranni.
Munstor pokiwał głową - takiego sprzymierzeńca mu było trzeba.
Zastał rycerza na dole, korzystającego z darmowych trunków, jakie stawiał wdzięczny karczmarz.
Przed magiem tłum, który przybył obejrzeć wielkiego wojownika, rozstępował się z należytym szacunkiem, doszedł więc do wojaka i zagadnął.
Tak - ten dzień dobrze sobie Anthorm zapamiętał - pozabijał członków bandy Wercholma, która skutecznie ukrywała się przed obławami organizowanymi przez tamtejszego namiestnika. Nie spodziewali się, że jeden człowiek może być dla nich zagrożeniem. Spojrzał na śpiącego Feanora i znowu pogrążył się w zadumie.
Gwar w karczmie ucichł ludzie odstąpili od niego. Jednak nie pozostał sam.
-Bardzo efektowne - głos za jego plecami był ostry jak jego własny miecz jednak przemawiający nie starał się być niemiły.
Anthorm obrócił się.
-Jesteś zapewne tym znanym łowcą nagród, Anthormem z Dern? - raczej stwierdził niż spytał stojący przy nim, ciemno odziany wysoki mężczyzna o ostrych rysach twarzy.
Zapytany kiwnął głową.
-Hm... myślę że przy twoich predyspozycjach marnujesz się ganiając za takimi nędznymi łobuzami.
Anthorm zainteresował się tym co mówi rozmówca - był jeszcze dość młody, a perspektywa wielkich czynów, pełnego wykorzystania jego talentu do miecza bardzo go pociągała. Umówił się z Munstorem na wieczór, tymczasem poszedł do wójta grodu po zapłatę za wybicie łotrów Werholma wraz z nim samym, za którymi puszczono list gończy.
Wieczorem, już z nagrodą, przybył do tej samej karczmy. Zastał swego tajemniczego znajomego w swym pokoju, przy pliku map. Wszedł i z zaciekawieniem przyjrzał się woluminom.
-Usiądź - zapraszającym gestem wskazał krzesło stojące blisko Anthorma
-Nie próżnujesz - gość ponownie otaksował wzrokiem rozłożone na stole papiery
-Wiesz, że Zangar upada? - zagadnął kończąc z wymianą uprzejmości - Stolica jeszcze 5lat temu miała dwa razy więcej mieszkańców - ale to taka ciekawostka i nie trzeba być geniuszem, by stwierdzić że to państwo ginie - ciągnął - władca -Enstil - jest słaby i nie wie jak temu zaradzić, a ludność już się buntuje... - uśmiech sugerował, że bynajmniej on też za obecnym księciem nie przepada - ludzie są teraz jak sucha ściółka w lesie, jedna iskra wystarczy by cały las spłonął, a jako las mam na myśli księstwo.
Odpowiedzią był wzrok zachęcający do kontynuowania.
-Jestem patriotą i chciałbym by iskra jak najprędzej się pojawiła, kraj nie rozpadał się powoli - nie czekał na gorsze czasy, na najazdy barbarzyńskich hord ze wschodu. Wojna z księciem może przynieść wiele ofiar ale jeśli szczęście by sprzyjało to nawet jego przyboczna gwardia zawiedzie go - zdezerteruje.
-Ty będziesz iskrą??- dostojeństwo rozmówcy nasuwało dość oczywisty wniosek.
-Mówiąc szczerze- nienawidzę obecnego władcy - jego oblicze pociemniało przypominał sobie krzywdy doznane w dzieciństwie i jego ucieczkę na południe, teraz wracał i zamierzał się zemścić, lecz swymi troskami nie zwykł się z nikim dzielić, a rozmówca wcale tego nie wymagał - i wiem jak zapobiec rozlewowi krwi, szybko przechylić szalę zwycięstwa na stronę powstańców.
Brew Anthorma lekko uniosła się pytająco.
-Chodzi o pewien artefakt o niezwykłej mocy nagromadzonej przez wiele, wiele lat. Znasz historię wojny z Klanami Przeklętych - oczywistym było, że plotki na pewno słyszał, jednak było mało prawdopodobne by znał jej przebieg tak jak on, który studiował u mistrza Hemunda, w związku z tym nie czekając odpowiedzi kontynuował - klanami nazywano magów z zachodu, degeneratów którzy postanowili zgłębiać zakazaną dziedzinę magii, wtedy jeszcze zupełnie nie poznaną. Pierwsze złe znaki pojawiły się gdy elfy znalazły "żywe trupy" - efekt pierwszych prób nakromanckich przeprowadzonych przez klany. Jednak nie zaniepokoiło to ówczesnych, żyjących w dobrobycie ludzi. Elfy, bardziej przezorne zaczęły obserwować poczynania złych magów. Było już jednak za późno gdy powstała korona przeklętych. Moc wszystkich zachodnich magów została skupiona w tym przedmiocie, a włożył ją najzdolniejszy z nich Ganrow, który wkrótce stał się najpotężniejszym z żyjących magów.
Elfy wówczas potężniejsze niż dziś, lecz nie tak potężne jak za dawnych wieków, nie mogły przeprowadzić akcji ofensywnej. Tylko sojusz z ludźmi lub Krasnoludami z Gór Południa mógłby uratować sytuację. Jednak władcy gór nie interesowali się niczym co znajdowało się dalej niż widzieli ze swych osiedli, a Ludzie byli wewnętrznie skłóceni i rozbici na niewielkie zwalczające się nawzajem kraje.
Tymczasem moc Klanów rosła ,wykorzystując cały swój potencjał magiczny tworzyli armię która wkrótce miała ruszyć na wschód. Nikt nie ważył się sprzeciwić ich potędze. Świat stawał się inny, gorszy, całe narody przekształcały się w niewolników zachodnich magów.
Jednak elfy się przeciwstawiły. Ich ziemie spłynęły krwią - ziemie broniące dostępu na wschód, i mimo setek ofiar- nie poddali się. Żaden lud, naród, czy choćby plemię nie wierzyło w zbliżające się zagrożenie, o którym mówiły elfy, jednak walka o dominację wśród państw ludzkich zakończyła się, powstało Królestwo Aranny. Królem został Cahraman, był to człowiek mądry i przewidujący - on jeden uwierzył posłom starszego ludu. Zebrał armię i ruszył na odsiecz. Zdążył, Elficka twierdza L04˘itel, w której zebrały się wszystkie siły starszego ludu broniła się ostatkiem sił. Przywrócona nadzieja dodała Elfom sił. Szale wyrównały się jednak odwaga Arranian oraz determinacja broniącego swych lasów ludu wkrótce też doprowadziły do zwycięstwa. W Trakcie walk zginął Ganrow ale jego śmierć uwolniła energię która wstrząsnęła ziemią i rozbiła koronę na drobne części które znajdowano w promieniu wielu kilometrów. Elfy mimo prób nie znalazły wszystkich fragmentów tego artefaktu...
Każda część ma wielką moc. Chcę się nią posłużyć - wiem to zła moc jednak szlachetny cel - posiadając jeden odłamek można odsunąć od władzy księcia i ustanowić nowe rządy.
-Skoro elfy, nawet elfy, nie znalazły wszystkich części to dlaczego wierzysz że tobie się uda odnaleźć choćby jedną?- zapytał nie przekonany Anthorm
-Widzisz te stare pokraki zaprzestały poszukiwań, a pewne krążące po okolicach pogłoski nasunęły mi pomysł kto może mieć taki kawałek, - postanowiłem to sprawdzić, bo i tak dużo podróżuję, mój zwiad potwierdził przypuszczenia - tyle, że ma już właściciela, który niechętnie go odda. Tego, gdzie się znajduje obecnie na razie ci nie zdradzę. - Najpierw muszę wiedzieć czy mogę na tobie polegać - Munstor przeszywał rycerza wzrokiem - Potrzebuje ciebie i twojego miecza by go komuś zabrać - przerwał lecz widząc twarz rozmówcy dodał - nie będziemy zabijać żadnych dobrych stworzeń - tylko te paskudztwo, potwory pokroju ogrów, orków ...
-Co ja z tego będę miał? Nie jestem pewien czy zostaniesz nowym księciem, by obdarować mnie górą złota.
-Mam pieniądze - rzekł i widząc błysk w oczach rozmówcy uśmiechnął się wiedząc już, że zdobył nowego sojusznika - na początek 50 złotych arańskich monet? - Była to znaczna suma i wywołała osłupienie u niezbyt zamożnego wojaka - tylko za pomoc w odzyskaniu fragmętu korony - później zdecydujesz czy dołączysz do powstania.
-Umowa stoi, zdajesz się nie być szaleńcem więc to wykonalne zadanie?- Anthorm nie zwykł się długo zastanawiać przy tego typu interesach
-Oczywiście dla Ciebie to będzie błahostka
-Dokąd się zatem udajemy?
-Za czasów wojny wiele przeróżnych poczwar przywędrowało z zachodu. Niektóre w grupach i właśnie na Mokradłach Okonów znajduje się plemię orków. Ich wódz ma znalezisko - niewiele ma z niego pożytku, ale bez walki go nie odda. Wiem jak tam dojść, niewielkich sił też trzeba by zdobyć osadę, tyle że wzmożona czujność wojsk księcia nie pozwala na utworzenie wystarczającego oddziału - dlatego właśnie ciebie potrzebuję.
Anthorm uśmiechnął się - dobrze więc!
*
Tak, wtedy był jeszcze młody i naiwny i zgodził się współpracować z Munstrem. Zgodnie z umową wysiekał orków okońskich lecz ich drogi nie rozeszły się - na myśl o dalszych wydarzeniach ciarki przebiegły po plecach starca - wszystko układało się po myśli maga. Najpierw wybuchło powstanie, którym dowodzili, książę zbyt późno zorientował się, że to nie lokalne zamieszki tylko ogólnonarodowe powstanie. Enstil szukał pomocy w innych państwach jednak nikomu nie było na rękę pozostawiać go przy władzy. Zebrał swe siły i stanął do walki - przewaga w wyszkoleniu żołnierzy miała mu dać zwycięstwo.
Nie dała. Munstor użył mocy korony - niewiadomo skąd wyłoniła się armia demonów i innych piekielnych pomiotów. Wojska księcia wpadły w popłoch i rozpoczęła się rzeźnia - podczas masakry zginął też pan Zangaru.
Munstor zasiadł na tronie - już wtedy Anthorm odczuwał niepokój - wszystko wskazywało na to, że mag jest na tropie wielu innych części korony, a skoro jeden kawałek mógł spowodować takie spustoszenie to jaka moc tkwiła w całej koronie? Starał się przekonać swego jak mniemał przyjaciela by zniszczył swój artefakt - jego moc była zła, a przecież już spełnił swoje zadanie. Munstor początkowo zgadzał się z tym pomysłem, lecz odkładał tą chwilę na później, w końcu gdy po raz kolejny powrócili do tego tematu powiedział stanowczo "nie". Rycerz nie wiedział co się dzieje - początkowo zajmował wysokie stanowiska - był twórcą i naczelnym wodzem nowych wojsk Zangarskich - jednak z czasem jego kompetencje ulegały ograniczeniu. Popsuły się też stosunki między nim, a magiem.
Anthorm zdążył się domyślić co się dzieje z przyjacielem - moc korony oddziaływała na Munstora, a kolejne zdobywane elementy zwiększały kontrole artefaktu nad właścicielem.
Myślał, że jeszcze uda mu się zaradzić sytuacji, poszedł do maga i powiedział co myśli - tego błędu nigdy sobie później nie wybaczył - mag wpadł w gniew, wielki gniew - użył kawałków korony, Rycerz prawie zginął - uchroniła go resztka świadomości umysłu Munstora nie opanowana jeszcze też przez zło. Dlatego go nie dobił go, jednak akt agresji wzmógł moc artefaktu - przywołał straże i kazał im znieść go do lochów i zgładzić.
Los chciał jednak by do egzekucji nie doszło - kat pamiętał niedawnego dowódcę, do którego miał sentyment i w tajemnicy przed innymi ukrył go w jakiejś celi. Ponieważ lochy pełne były trupów nikt się nie zorientował, że wyrok nie został wykonany.
Anthormowi pomógł współwięzień - czas wyleczył rany zadane przez Munstora. Myślał, że nigdy nie wyjdzie z więzienia, lecz wzięto za kogo innego i po 15 latach, podczas których zmienił się nie do poznania, przeniesiono go do więzienia gdzieś na peryferiach Zangaru - gdzie przesiedział kolejne 16 lat gdy niespodziewanie wyrok tego za kogo dotychczas go mieli skończył się.
Był już stary, lata więzienia wykończyły go fizycznie i psychicznie jednak napotkanie tego dziecka na trakcie wyzwoliło w nim dawną wolę walki.
Tak - pomyślał - czas byś się czegoś dowiedział o mieczu - powiedział do śpiącego towarzysza - z tym postanowieniem zasnął.