Odkupienie
Natrax otarł pot z czoła. Już był zmęczony, a proces tworzenia czaru dopiero się zaczynał. Popatrzył na wszystkie składniki, których zdobycie sprawiło mu tyle problemów. Zwykli ludzie najprawdopodobniej nie widzieli by w nich nic nadzwyczajnego i godnego uwagi. Ot, jakiś kawałek szarego metalu, kępka futra, mała kość. Dla Natraxa oprócz komponentów do zaklęcia oznaczały wiele dni wyrzeczeń. Dla tego małego kawałku metalu musiał przewędrował Góry Cienia, nie wspominając o trudzie jaki włożył we wcześniejsze przygotowywanie czaru wykrywającego metal, oraz zaklęcia drążącego kamień. Podróż mogła być lżejsza, lecz Natrax potrzebował składników jak najszybciej. I tak prawie cudem było, że udało mu się je zgromadzić w ledwie dwadzieścia dni. Sprawa była naprawdę niecierpiąca zwłoki. Ktoś mógłby się roześmiać, gdyby dowiedział się, że mag się męczy dla jakiejś marnej wioski o której prawie nikt nigdy nie słyszał i pewnie nie usłyszy. Ale Natrax miał już dość tak zwanych "wielkich spraw". Jako nadworny czarodziej Wielkiego Księcia przez cały czas słyszał, że to co robi ma wpływ na losy świata, że przyczynia się ku chwale świata. Jednak efekty zawsze były takie same. Krew, pożoga i śmierć. Jego magia zamiast przynosić ludziom pomoc przyczyniała się do zagłady. Wielki Książe przekonywał, że siłowe zjednoczenie wszystkich prowincji jest jedynym sposobem na powstanie potężnego imperium, w którym ludzie będą mogli zaznać spokój. Jednak po dwóch latach jedynym skutkiem działalności Natraxa była śmierć tysięcy ludzi. Kroplą, która przepełniła czarę była prośba Wielkiego Księcia o zaklęcie powodujące falę ognia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, Natrax zrobił dla Księstwa wiele takich zaklęć. Jednak prośba o zaklęcie nadeszła w momencie, gdy w Kigro, jednym z największych miast panowała zaraza. Wtedy czarodziej ostatecznie zrozumiał, że Książe nie przejmuje się życiem swoich ludzi. Na przeprowadzenie rytuału powstrzymującego zarazę książę musiałby wydać wiele pieniędzy. Dlatego władca zamierzał wypalić ropiejącą ranę, dużo prostszym czarem ognistej fali. Po tym wydarzenia mag nie wierzył już, że wszystko co robi podporządkowane jest spokojowi ludzi w przyszłym imperium. Wszystkie zaklęcia które zrobił, służyły jedynie zaspokojeniu nieposkromionej ambicji księcia. Natrax szybko podjął decyzje. Zamiast przygotowywać zaklęcie fali ognia użył czaru teleportacji, który trzymał schowane na wszelki wypadek. Przeniósł się na południowy kraniec księstwa, gdzie niewielu ludzi słyszało o wojnie. Była to najsłabiej rozwinięta część księstwa, praktycznie nie połączona z innymi prowincjami. Było tam tylko kilkadziesiąt małych wiosek. Dlatego Natrax nie musiał już wykorzystywać całego swojego talentu, a jedynie jego małej części. Czymże było dla niego stworzenie zaklęcia dla wieśniaka, którego krowa przestała dawać mleko, lub dla kobiety, która miała senne koszmary. Mimo tego, że wcale nie wykonywał ambitnej pracy był zadowolony. Wreszcie mógł odpokutować śmierć wszystkich ludzi, którzy przez niego zginęli. Ostatnio jednak sytuacja się zmieniła i czarodziej znów miał okazję użyć "prawdziwej" magii. Dwadzieścia dni temu przybył do niego posłaniec z małej wioski, którą, nawiedzała straszliwa susza. Natrax nie wahał się ani chwili. Doskonale wiedział, że czary związane z pogodą są najtrudniejsze, ale poczuł, iż to właśnie jest szansa by ostatecznie odkupić swoje winy. Dlatego natychmiast wyruszył zdobywać składniki.
Mag wyrwał się z zamyśleń. Czas uciekał, a on wciąż nie zaczął tworzyć zaklęcia. Odetchnął kilka razy głęboko, jak to miał w zwyczaju przed tworzeniem każdego czaru i zaczął rysować na podłodze magiczne symbole. W każdym z nich ułożył odpowiedni komponent. Stanął w środku kręgu, który wyrysował i rozpoczął inkantację. Jak zwykle prosił w niej żywioły by użyczyły mu swojej mocy, ale tym razem czuł, że jest to prośba uzasadniona. Pierwszy komponent rozsypał się w proch i Natraxa opuściła część życiowych sił. Było to poświęcenie, które było niezbędne do prawidłowego wyrobu czaru. Natrax zaśmiał się w duchu. Żaden prosty człowiek nie był zdziwiony faktem, iż nie ma starych magów. Myśleli oni, że każdy mag może obdarzyć się wieczną młodością. Prawdą było natomiast, że proces tworzenia każdego zaklęcia skracał życie maga o kilka dni miesięcy lub nawet lat. Tym razem Natrax nie przejmował się jednak skróceniem swej egzystencji. Wiedział, że działa w dobrym celu i był wręcz dumny z tego, że może oddać część siebie dla innych ludzi. Odwrócił się do drugiego komponentu kontynuując inkantowanie. Drugi składnik także rozpadł się, a mag stracił kolejne siły. Był już bardzo zmęczony, został mu jednak jeszcze jeden składnik. Magia uwolniona z dwóch pierwszych przedmiotów była wręcz namacalna, czarodziej nie dał się jednak zdekoncentrować i wielkim wysiłkiem odwrócił się do kupki metalu. Kiedy i ona odeszła w niebyt, Natrax zebrał całą uwolnioną energię. Była to czysta magia, teraz trzeba było jeszcze ukształtować ją w odpowiedni wzór. Mag, będąc już bardzo zmęczony, powolnymi ruchami w powietrzu i cichymi słowami kształtował magię w zaklęcie. Gdy było gotowe zaczął przelewać je na uprzedni przygotowany wzór. Nie mógł sobie pozwolić na nieuwagę, ponieważ zaklęcie zostałoby uwolnione za wcześnie i wielki deszcz zamiast wioskę nawodniłby jego domostwo. Natraxowi ostatkiem sił udało się dokończyć przerzucanie czaru na pergamin. Gdy tylko skończył upadł na kolana i zaczął się krztusić, po czym wymiotować. Chwilę później zemdlał. Teraz jednak mógł już sobie na to pozwolić. Od momentu gdy zaczął rysować symbole na podłodze minęły około trzy godziny.
Gdy Natrax ocknął się, poświęcił tylko krótką chwilę by doprowadzić się do porządku. Szybko obmył wodą twarz w misce, którą zawsze uprzednio sobie przygotowywał. Gdy skończył zszedł na dół do posłańca, który czekał w jego domostwie już od kilku dni. Czarodziej oddał mu zwój, po czym poinstruował, jak go użyć, by uzyskać trwający kilka dni umiarkowany deszcz, a nie chwilowe oberwanie chmury. Wszystko zależało od tonu, oraz głośności z jaką wypowiadało się zaklęcie. Natrax wiedział, że wioskowy mędrzec poradzi sobie z tym zadaniem. Oczywiście najchętniej sam zaniósłby i odczytał pergamin, ale wiedział, że nie starczyłoby mu już sił na długą podróż. Natrax pożegnał się i przez chwilę patrzył na szybko oddalającego się posłańca. Gdy stracił go już z oczu wszedł do domu i położył się do łóżka. Z przyzwyczajenia aktywował mniejsze zaklęcie ochronne, choć tu , w przeciwieństwie do dworu Wielkiego księcia, nic mu nie groziło. Zasnął szybko, mając poczucie spełnionego obowiązku.
***
Generał Tertus z zadowoleniem szedł do książęcego namiotu złożyć raport. Nieczęsto zdarzały się tak spektakularne zwycięstwa jak to, które przed chwilą odniósł. Uśmiechnął się w duchu myśląc o nagrodach, jakie przypadną mu w udziale. Strażnicy przepuścili go bez słowa. Gdy wszedł do namiotu szybko zasalutował księciu, po czym powiedział:
- Armia Thenzi została rozbita, przy minimalnych stratach z naszej strony. Właśnie trwa liczenie naszych rannych i zabitych.
- Dobrze się spisałeś Tertusie. Musisz jednak przyznać, że nie poradziłbyś sobie tak łatwo, gdyby nie ta mała powódź, którą zostali uraczeni Thenzi. Ach, jak ja lubię Natraxa... Choć pewnie bez wzajemności. - Książe wybuchnął śmiechem i nikt nie odważył się odezwać - Czy on naprawdę myślał, że może ode mnie tak po prostu odejść? - Książe zachichotał - Teraz nawet nie muszę mu płacić! Zapamiętaj Tertusie, przed polityką nie ma ucieczki!