Poszukiwanie prawdy

1 2
Poprzednia Jesteś na stronie 2.

Była czarna, gwieździsta, ale zimna noc. Na ulicach Brion, małego miasteczka leżącego niedaleko stolicy, panował spokój. Gdzieniegdzie przechadzali się pilnujący porządku strażnicy. Aquian wiedział, że jego zadanie nie będzie łatwe. "Cóż za pomysły ma ten zwariowany staruszek." - pomyślał. Chciał jak najszybciej ukraść laskę i zanieść ją czarodziejowi. Cieszył się tylko z jednej rzeczy.

- Już się ni-nie ją-jąkam i będę m-mógł normalnie z l-ludźmi rozmawiać. - podszeptywał sobie przez cały czas.

Wszedł do karczmy. Panował tutaj przyjemny chłodek. Wśród stojących gęsto stolików przepychali się dobrze zbudowani kelnerzy. Za ladą stała przystojna elfka. Miała długie, szpiczaste uszy, długi wąski nos i blond włosy. To do niej skierował się w pierwszej chwili chłopiec. Stanął przy ladzie, zamówił napój rozgrzewający i zagadał do barmanki:

- P-przepraszam, czy m-mogę znaleźć t-tutaj "przyjaciół"? - bardzo mocno zaakcentował słowo "przyjaciół".

- Ależ tak, oczywiście, może się pan zaprzyjaźnić nawet ze mną! - W tej chwili zbiła jedną ze szklanek, do której nalewała jakiś trunek.

Cóż, chyba nie zrozumiała - pomyślał, ale próbował dalej.

- T-to nie t-ak, chciałem s-skompletować ssobie tutaj ddrużynę, bo p-planuje z-zapolować sobie n-na smoka. - Aquian szybko wymyślił wymówkę, dlaczego potrzebna mu drużyna.

- Entio, smoka? To takie wielkie włochate stworzenie? - Zapytała ciekawie.

- N-nie, w ża-żadnym w-wypadku! T-to jest wielkie, a-ale n-nie włochate! M-ma takie duże o-ostre zęby i ł-łuskowaty tors. - Jego głos wyrażał zniecierpliwienie. - Ale cz-czy mmoge t-tutaj skompletować t-takową drużynę?

- No, spróbować zawsze można. Ridina! Ale wątpliwe jest, czy to się panu uda! Mało mamy tutaj odważnych mężów. - Wypowiadając te zdania wyraźnie posmutniała.

Aquian rozejrzał się po sali. W jednym kącie siedzieli jacyś pijacy, rozebrani do pasa, z brzuchami wylewającymi im się znad pasków i grali w karty. "Tacy mi się nie przydadzą" - pomyślał. Spojrzał na środek karczmy. Tam grzecznie paliła fajki grupa nastolatków. Zrobili sobie konkurs, który wypuści więcej kółek z dymu w ciągu minuty. "Tacy też nie". Spojrzał z nadzieją w ostatnie miejsce, gdzie mógłby zaznajomić się ze złodziejami chętnymi mu do pomocy. Siedziała tam piątka obdarciuchów, jak nazwałby ich przybrany ojciec chłopca. Aquian patrzył na nich z odrazą, myśląc "właśnie takich mi potrzeba". Podszedł do nich i zagadnął:

- Czy m-możemy s-się zzaprzyjaźnić?

Nieznajomi popatrzyli na siebie dziwnym wzrokiem. Poszeptali trochę ze sobą i odpowiedzieli.

- Tak, myślę, że to możliwe. Tylko niech pan nam powie, jak się pan nazywa, czy umie pan pisać, jaki numer buta pan nosi i czemu się pan jąka!

- P-poczekajcie chwile, z-zaraz wam o-odpowiem - tutaj zrobił krótką przerwę, żeby się zastanowić, co ma odpowiedzieć. - No w-więc t-tak: nazywam się ch-chyba Aquian, n-nie u-umiem ppisać, m-mam numer b-buta czterdzieści j-j-jeden i siedem d-dziesiątych...

- A czemu się jąkasz? - Tutaj już całkowicie przeszli na "ty".

- Noo... nnie wiem. Może dlatego, ż-że już się taki u-urodziłem? Czy teraz bbędziecie m-mogli w miarę m-możliwości mi pomóc?

- A czego Chyba Aquinie od nas chcesz? - Przez cały czas przemawiał najwyższy z drabów, mający chyba z pięć stóp wzrostu, noszący u pasa wielką maczugę.

- Proszę państwa, on chce zapolować na smoka! Przed chwilą mi to powiedział! - Do rozmowy włączyła się barmanka, do tej pory przysłuchująca się z boku.

- Czy pan zwariował? Na smoki nie polujemy. Mamy narażać głowy dla jakiegoś smoka? Nic z tego! Żegnam uniżenie!

- A-ale t-to n-nie t-tak! Proszę po-poczekać! - błagał Aquian, ale nadaremnie.

Wyszedł z karczmy i postanowił sobie, że już nigdy nie będzie o nic pytał barmanek. Postanowił też sobie, że tą misję wykona sam. Za dużo kłopotu sprawiły mu odpowiedzi na pytania, jak się nazywa i jaki ma numer buta...

Zniechęcony wrócił do karczmy, w której wynajął sobie pokój. Zamówił posiłek i zamówił budzenie na trzecią nad ranem.

*

Starzec mocniej chwycił różdżkę. Wypowiedział kolejne zaklęcie. Czerwonokrwisty promień uderzył w kolejnego przeciwnika. Reszta uciekła w popłochu. Spojrzał na drogę, którą przyszedł. Piętrzył się tam stos trupów. Szybko odwrócił wzrok... Nie lubił trupów. " Co ja to miałem zrobić?" - pomyślał. "Ach, już wiem, miałem w końcu pójść do domu". Z pamięcią było u niego coraz gorzej.

*

Aquian ubrał się w całkowicie czarny strój, do nogawki wsadził sztylet.

- Szkoda że nie mogę wziąć miecza. - mruknął - Byłby za bardzo widoczny w ciemności.
Wyszedł na dwór. Noc była ciepła, ale parna. Ruszył w stronę ratusza. Miał zamiar wybić wszystkich strażników, ukraść laskę i uciec w góry. Posiedziałby tam kilka dni, aż ustałaby pogoń. Potem odniósłby ją starcowi i dowiedział czegoś o sobie. "W każdym razie najpierw muszę ten patyk zdobyć" - pomyślał i wszedł do ciemnego, opustoszałego budynku ratusza.


Poprzednia Jesteś na stronie 2.
1 2