Z Kronik Imperium Kinugów - Wspomnienie Aziba

Azib obudził się, kiedy wzeszło nad horyzont słońce i przeciągnąwszy się zaczął rozmyślać ile to już lat włóczy się po świecie. Doliczywszy się 32 lat wspomniał swojego stwórcę, który zginął mając 24 w Wielkiej Wojnie, która tak jak wszystko nie miała żadnego sensu. Nikt nie wiedział, o co walczy i raz był po jednej stronie, a raz po drugiej, o ile w ogóle były jakieś strony. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nie pojawił się krasnolud zwany Cobaltem. Cobalt, który początkowo zarabiał na życie jako płatny najemnik, stał się później wzorem dla niejednego mieszkańca Imperium Gidy.

Krasnolud zdobywszy pieniądze, przyjaciół oraz poznawszy wszystkich przywódców większych oddziałów zbrojnych przekonał dwóch najżarliwszych wrogów, ludzi i krasnoludów do zgody. Zjednoczył siły i stworzył armię przy pomocy, której wprowadził pokój i porządek w większej części starego Imperium Kinugów. Na ziemiach, które poddały się jego prawu i woli stworzył nowe Imperium. Imperium Gidy, nazwane tak od stolicy, która zwała się Gida, miało od samego początku śmiertelnego wroga.


Na północnych granicach Imperium toczyły się ciągłe walki, a wojna była wszechobecna. Za granicą były albowiem tereny Wielkiego Kapy, który pragnął zająć miejsce Cobalta. Od czasów utworzenia przez krasnoluda stałych sił zbrojnych wojna obrała bardziej wyrazisty kierunek. Po stronie Kapy walczyły ogry, nekromanci, szkieletowy, wampiry, smoki oraz inne istoty nielubiane przez ludzi. Natomiast w wojskach Cobalta można było spotkać nie tylko ludzi i krasnoludów, ale również elfy, karły i reptiliony.

Kobalt podzielił Imperium na cztery księstwa, podlegające mu jako Imperatorowi. Tereny stolicy, Gida, nie należał do żadnego księstwa. Był to teren neutralny.

Azib wspominając te historie nigdy nie spodziewał się nigdy, że wszystko kiedyś połączy się również z jego historią. Był jednak pewien arcymag, a zarazem wierny przyjaciel Cobalta Fuek, który aktualnie stał na czele zgrupowania Magów Gidy.

Azib, jako reptilion nie był szanowanym mieszkańcem Imperium. Pomimo, że spora część reptilionów walczyła po stronie Gidy, ludzie uważali tą rasę za kolejnych wysłanników chaosu. Ci, którzy nie odnaleźli miejsca w armii, zajmowali się podobnie jak Azib rozbójnictwem. Nic też dziwnego, że wizerunek ich rasy był podzielony. Reptilion żyjąc w samym sercu puszczy czuł się bardzo bezpiecznie. Co jakiś czas udawał się na szlak handlowy prowadzący od Napelin do Logficz. Nie były może to wielkie miasta, ale zarabiał tyle, że była już wyznaczona za niego nagroda. 100 poli za martwego i 150 za żywego jak wieści nosiły. Azib się tym zbytnio nie przejmował, gdyż nikt nie widział jego twarzy… przynajmniej nikt żywy. Wiedziano tylko, że jest gdzieś tam w puszczy ktoś, kto napada na podróżnych. Do miast nigdy nie wchodził, a na czarnym rynku znajdującym się niedaleko Napelinu nikt nie interesował się ani nim, ani wieloma mu podobnym osobnikom. Tam też sprzedawał zrabowane przedmioty, konie, a także skóry z upolowanych zwierząt.

Właśnie zbliżała się pora wyruszenia na szlak. Azib ubrał swoje łachmany, dzięki którym przypominał zwykłego podróżnika oraz skrywały jego postać jaszczura. Pożywił się i przygotował nieco prowiantu i wody na drogę. Schował sztylet za pas, złapał swój dwuręczny topór bojowy i wyruszył. Droga od schroniska do szlaku zajmowała mu przeszło dwa dni. Przejście dżungli nie było łatwym zadaniem i chociaż reptilion posiadał już swoje szlaki musiał dość często z nich zbaczać, aby ominąć nowe zarośla, nowe jeziorko albo po prostu na polowanie.

Po wyjściu z puszczy skierował się na wschód, do Napelinu. Idąc szlakiem przez ponad godzinę zaczął się zastanawiać, na kogo tym razem trafi. Spędziwszy jeszcze godzinę w końcu trafił na podróżnych. W oddali widział dwóch jeźdźców, dobrze ubranych, na przyzwoitych koniach. Miecze lśniły w słońcu jak brzytwy, co oznaczało wprawionych w boju ludzi. Azib posiadając głównie przewagę zwinności swojego ciała nigdy jednak nie obawiał się ludzi. Stanął na środku drogi i czekał, aż ludzie się zbliżą.

Jeźdźcy zatrzymali się tuż przed nim. W swoim płaszczu ze spuszczoną głową wyglądał jak żebraka. Był wieczór, pod kapturem nie było widać twarzy postaci stojącej na drodze. Rękawy bezwładnie wisiały i nie można było odgadnąć, że są puste. Reptilion, bowiem pod płaszczem trzymał już przygotowany swój topór.

-Złaź z drogi łachmyto, bo pożałujesz.

Azib, nie odpowiedział, stał dalej z głową opuszczoną i czekał na kopniaka.

-Nie słyszałeś świnio, co się do Ciebie mówi? Złaź z drogi!

-Nikt nie będzie mnie nazywał świnią! – Wypowiadając te słowa reptilion odrzucił płaszcz. Jeźdźcy, jakby spodziewając się tej niespodzianki natychmiast dobyli mieczy. Jaszczur wyprostował się, jego postać urosła w oczach, ubrany w wilcze skóry, z toporem w ręku wyglądał jak zwiastun śmierci. Jaszczurza skóra, bez żadnego owłosienia odbijała promyki chylącego się ku zachodowi słońca.

Jeden z jeźdźców zeskoczył z konia, drugi natomiast ruszył do ataku na koniu. Azib nie czekał ani chwili, kiedy jeździec podniósł miecz, w celu zwiększenia impetu ataku nie cofnął się tylko skoczył do przodu na konia. Rozpędzony koń i jaszczur zbili się bokami, co spowodowało upadek całej trójki. Azib przyzwyczajony do takich rzeczy w mgnieniu oka stanął z przygotowanym do ciosu toporem. Jeździec jednak nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Drugi człowiek nie interweniował, czekał chyba na rozwój sytuacji. Reptilion nie atakował, choć prawdopodobnie zakończyłoby to już walkę. Wolał wyczekać i dał leżącemu czas na zebranie się do ataku. Cios poszedł tym razem od dołu a człowiek mierzył w szyję, co nie było najmądrzejszym posunięciem. Azib po prostu się schylił i uderzył potężnym impetem w bok przeciwnika kończąc tym samym walkę i rozrywając niemal całą klatkę piersiową przeciwnika.


Dopiero teraz, jakby drugi mężczyzna otrzeźwiał i z półtora ręcznym mieczem w dłoniach ruszył do ataku. Zamach był mocny i celny. Mocna jaszczurza skóra na lewej dłoni rozdarła się i po ręce spłynęła krew. Jednak unikając ciosu w korpus jaszczur wykonał obrót a ogonem uderzył w lewe ramię przeciwnika wytrącając mu miecz zaraz po zadanym ciosie. Reptilion uśmiechnął się, widząc przerażoną minę człowieka, odrzucił topór i wyjął swój sztylet jednocześnie rzucając się na przeciwnika. Szybkim zwinnym ruchem złapał go w połowie i trzymając w powietrzu podciął mu gardło.


Azib rozejrzał się jeszcze, czy ktoś się nie zbliża, po czym zaczął sprawdzać ekwipunek podróżnych. Przerwały mu spłoszone w oddali ptaki, oznaczające nowych podróżnych.