Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Gry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]"

Osada 'Pazur Behemota' > Gry Wyobraźni > Purgatorium [Gra]
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Nitj Sefni

Nitj Sefni

23.03.2019
Post ID: 85592

Anshelm miał pewne doświadczenie z instrumentami muzycznymi. W szkole podstawowej grał na trąbce i cymbałkach.
Perkusja to najlepsza opcja z dostępnych. Wystarczy uderzać pałką w bęben w określonym rytmie. Co w tym może być trudnego? I tak będę zagłuszany przez śpiew Bulmy i gitary, więc na ewentualne błędy nikt nie zwróci uwagi.

Po ataku niekontrolowanego obżarstwa Nazista ponownie utracił dominację na rzecz Otta. Mógł się spokojnie zaszyć w zakamarkach umysłu Ottshelma i przeanalizować sytuację.
Wygrana w tym całym konkursie muzycznym może okazać się bardzo istotna dla dalszego przebiegu futurystycznej misji. Nie znam preferencji Hadesa, ale raczej oczywistym jest, że nasz zespół pod wodzą Hansa pójdzie w pop. Trzeba coś zrobić, aby nasz repertuar był na wyższym poziomie niż przeciętna piosenka Bulmy.
Pochłonięcie dużej ilości nienaturalnie smacznego jedzenia rozbudziło w Anshelmie wenę. Postanowił więc zająć się napisaniem tekstu, podczas gdy ciało Ottshelma oddawało się libacji, narkotyzowaniu i bezcelowym rozmowom z pokojowiczami. W swoich książkach zawierał czasem krótkie utwory liryczne, jednak to musi być coś zupełnie innego. Aby tekst pasował do komercyjnego stylu Bulmy musi być prosty i rytmiczny, pozbawiony metafor czy wyszukanych nawiązań. Ponadto powinien wpadać w ucho i poruszać odpowiednią tematykę. Mając to na uwadze zaczął składać wers po wersie.
Pierwszym, co będę musiał zrobić po powrocie do Berlina będzie znalezienie maszyny do pisania.

Gdybym miał wymienić rzeczy, w których Purgatorium jest lepsze od Berlina jedną z nich byłby fakt, że tam całując faceta można stworzyć gadające zwierzęta, które potem ratują ci życie, a tutaj co najwyżej zwymiotować. Z drugiej strony tam faktycznie się ten pocałunek czuje, a tu wszystko jest jakieś jałowe i nijakie. Zawsze tak było?
Kiedy Ottshelm i Nadim skończyli się całować ruszyli w dalszą drogę szarymi ulicami miasta. Dla Anshelma liczył się teraz tylko jak najszybszy powrót do Kostki. Ale do tego czasu miał możliwość się przygotować.

Nazista i Chemik siedzieli naprzeciwko siebie przy płaskiej ciemnej masie robiącej za blat biurka otoczeni przez szarą nicość. Anshelm nie miał czasu, ani ochoty na lepsze wizualizacje.
- Przy dokonywaniu jakichkolwiek działań musimy brać pod uwagę, że formalnie wszyscy jesteśmy martwi. Dlatego nie wiem, czy wizyta u rodziny to dobry pomysł. To może być dla nich spory wstrząs, szczególnie biorąc pod uwagę nasz wygląd. – Mówiąc „nasz” miał na myśli Ottshelma. – Pozostawiam tobie tę decyzję, jednak chciałbym wspomnieć o paru kwestiach. Potrzebujemy maszyny do pisania i dobrego bojowego noża. Najlepiej od Spyderco lub innej zachodniej firmy ze światową renomą. Ponadto przydałoby się poćwiczyć grę na perkusji. Wszak nie mamy większego pojęcia o graniu na tym instrumencie. Mam w Berlinie ukryte trochę pieniędzy. Siedem tysięcy marek zaszytych w kanapie na piętrze opuszczonej rudery w Kladow – na obrzeżach miasta. Myślę, że mogą się przydać.

Xelacient

Xelacient

25.03.2019
Post ID: 85595

Otto nie upodlił się tak bardzo jak chciał, i w sumie tego żałował. Totalne zniszczenie się stanowiłoby pewną granicę między "misją w Purgatorium", a "normalnym życiem w Berlinie", dzięki czemu łatwiej byłoby mu wrócić do codzienności.

Przynajmniej tyle dobrego, że nawiązał nić porozumienia z Bulmą. A przynajmniej zaczął postrzegać muzyka w inny sposób. Dotąd Otto postrzegał go jako "jednostkę nieproduktywną", człowieka, który może nie tyle szkodził społeczeństwu, co po prostu korzystał z jego osiągów samemu nic nie wnosząc. Jednak w czasie bełkotliwej rozmowy zdołali znaleźć wspólny mianownik. Tak jak Der Chemiker dostarczał społeczeństwu taniej żywności (poprzez sztuczne nawozy i pracę naukową) tak Hans dostarczał społeczeństwu taniej rozrywki (poprzez swoją muzykę i wybryki). Może jedno nie było równoważne drugiemu to jednak obie rzeczy były jakoś potrzebne społeczeństwu do funkcjonowania.

W ten sposób Ottshelm zaczął gwiazdora darzyć odrobiną szacunku, czy to wystarczy, by stworzyć z nim zgrany zespół dopiero miało się okazać.

Równie udane było picie z inkwizytorem, Kamphausenowi przypadł do gustu intelektualistyczny oraz synkretyczny charakter jego sekty, jednak w obecnym stanie słabo mu szło zrozumienie zawiłych dogmatów, podobnie było ze smakowaniem subtelnych aromatów nalewki.

Później nastąpił koniec, jeśli Otto miał jeszcze jakieś złudzenia co do kuracji to właśnie je utracił.

-Tak, chodźmy - odparł apatycznie zięciowi - i dziękuje za uratowanie mi życia... kolejny raz - dodał z westchnięciem. Kamphausen czuł się znużony, do tego jego umysł zaprzątały różne troski, dlatego w czasie eksploracji rezydencji to Tahir przejął inicjatywę. Otto wszystkiemu przytakiwał i nawet gdy arab nieoczekiwanie go pocałował to przyjął to bez oporu.

- Tak, Nadim Tahir, przyjmuje Twój hołd lenny, jako lenno nadaje Ci jeden z pokoi w moim domu! - zażartował słabo gdy zięć się od niego oderwał, po czym widząc jego zdziwienie dodał szybko - kiedyś na terenach obecnych Niemiec był system feudalny, byli seniorzy i lennicy... i w czasie hołdu lennego całowali się w usta... jakoś to mi się nagle przypomniało...

Jednak już Otto nie ciągnął wywodu o średniowieczu, bo Anshelm "wziął go na rozmowę". Uważnie go posłuchał, chwilę podumał, po czym odparł:

- Po pierwsze, w przeciwieństwie do araba przeżyłem wypadek, sparaliżowany od pasa w dół, ale jednak. Ponadto sądząc po rozmowie przez telefon z moją matką to minęło niewiele czasu, co oznacza, że nie załatwiono żadnych formalności z naszym zgonem. Jednak co do wyglądu muszę przyznać rację, będziemy musieli się tym zająć w pierwszej kolejności. Co do do noża to się załatwi, za to maszynę pisarską mam... a przynajmniej powinienem mieć... kiedyś moja córka Doris naszła ochotę na pisarstwo to jej oczywiście kupiłem odpowiednie ustrojstwo, co prawda szybko jej przeszła wena na jej "wielki debiut literacki", ale gdzieś u mnie w domu ten rupieć powinien dalej stać. Po te 7 tysięcy będziemy mogli podejść w wolnej chwili, ale jeśli mam dobre rozeznanie w "naszych" wspomnieniach to masz coś znacznie cenniejszego.

Chwila efektownej pauzy, po czym Otto machnął ręką wizualizując na biurku różne kolorowe tabletki oraz proszki.

- Niedawno otrzymałem propozycję rozpoczęcia narkotycznego biznesu, wtedy uważałem to za za nie warte ryzyka, teraz uważam to jedną z rzeczy, które przywrócą mi chęć życia. Ty zaś masz swój gang neonazistów, dysponujesz brutalną siłą potrzebną w przestępczym półświatku... to może dać nam znacznie więcej niż kilka tysięcy marek.

Naprawa patologicznej sytuacji rodzinnej, ćwiczenie gry na perkusji, przyłączenie się do sekty oraz rozpoczęcie produkcji narkotyków. Było tego dużo, nierozsądnie dużo, branie się za to rzeczy na raz było szaleństwem!

Kamphausen lekko się uśmiechnął, perspektywa rzucenia się w wir zajęć sprawiła, że choć na chwilę coś poczuł.

Po powrocie do rzeczywistości poszukał jakieś lusterka, mogło być w klapie u sufitu, ewentualnie "przestawiłby sobie" to wsteczne w celu skontrolowania swojego wyglądu. Ciekawiło go czy w rzeczywistości zmienił się tak samo jak w Purgatorium.

Tabris

Tabris

25.03.2019
Post ID: 85597

Cóż, znowu znalazł się w absurdalnym miejscu. Najpierw chciał szybko się podnieść i pomóc jęczacej kobiecie. Chyba zadziałało doświadczenie życiowe - wyczuł w jęknięciach rozkosz, a nie strach. Kilka chwil zajęła mu analiza gdzie się znalazł - to był raczej na pewno Berlin Zachodni. Zważywszy na umeblowanie chyba hotel, albo willa. Tutaj mógł się pomylić, nie bywał w mieszkaniach po drugiej stronie miasta. Łóżko było bardzo wysokie - nie dotykało Waltera nawet gdy pod wpływem skumulowanego ciężaru ciał kochanków
zaczynało się kolebać i opadać. Piontek z zażenowaniem doszedł do wniosku, że jego pozycja ciała musi przypominać tą tej kobiety, jakby on był następny do wyruchania.
~
Było jakby szarawo, choć Walter wiedział, że to efekt wyjścia z Purgatorium - teraz nie będzie widział jaskrawych barw, a jedynie odcienie szarości. Pozostawało ważne pytanie, ongi zadane przez Lenina - co robić?
~
Nie miał chęci zajmować się analizą słów Beaty, nie teraz. A zatem... ujawnić się? Gdy to sobie wyobrażał przeleciało mu przez głowę dziesiątki możliwych tekstów, a jeden absurdalniejszy od drugiego. Nie, to nie było mądre. O wiele lepiej było chyba poczekać. W końcu sobie pójdą... może. Jeśli to byłby hotel na pewno by go opuścili po kilku godzinach. Jeśli to jej mieszkanie mogą spędzić tu noc. Szansa na bezgłośne wydostanie się z pod łóżka była nieduża, ale istniała. Poza tym nawet jeśli Walter by ich obudził mogliby uznać go za jakiś koszmar, zjawę. Na pewno sparaliżowałoby ich na moment. Jeżeli to jego mieszkanie jest duża szansa na to, że niedługo je opuszczą - młody kochanek doprowadzi kochankę. Szansa na to nie była duża. Wiele też zależało od piętra, powyżej pierwszego nie było szansy na opuszczenie pomieszczenia przez okno. Tak więc należało poczekać kilka godzin, w międzyczasie zaś Walter mógłby...
~~~
-A PSIK!!!

Wiwernus

Wiwernus

27.03.2019
Post ID: 85599

25 Września 1991 r., Berlin

Otto

Zawieszony w wizualizacji, rozdzielony na dwie z trzech swoich tożsamości i prowadzący sam ze sobą konwersację Ottshelm zdecydował, że oprze swoje aktualne życie na: naprawieniu relacji z rodziną, muzykowaniu, przestępczej działalności i aktywności w synkretycznej grupie Kurenbergera. Aspekt „Anshelma” był raczej sceptyczny, szczególnie względem własnej fizjonomii, co ze względu na jego wspomnienia i traumy było oczywiste. Dominujący obecnie chemik skierował wzrok na lusterko, dostrzegając samego siebie w wyjątkowo zmęczonej, znudzonej życiem wersji starzającego się faceta. Widok ten miał prawo go przerazić. Podważył w ułamku sekundy całą konwersację między nim, a nazistą, czyniąc przerażającym świadectwem obłędu straumatyzowanego mężczyzny. Nawet Purgatorium wydało się nierealnym w samym swoim założeniu snem, o czym poświadczyć mogłaby w wystarczającym stopniu jego skrajna wyrazistość. Kamphausen opadł bezwładnie na siedzenie, gdy Nadim pewnie pchnął pedał gazu na dłuższej prostej. Poczuł się straszliwie zmęczony. Wymsknęło mu się, a wtedy dostrzegł na własnej twarzy specyficzny grymas zdobiący tą część oblicza, którą w tej chwili właśnie skąpał cień. Na wezwanie odpowiedział nie tyle co Pisarz Święty. a Ojciec w swej kosmologicznej okropności. Wychodziło na to, że chemik pozostał fizycznie człowiekiem, nie mógł już jednak wątpić w fakt, że stanowi wypadkową wielu tożsamości, które zlały się w jedno i jest świadectwem istnienia niewątpliwie pokrętnych sił oraz zjawisk. To pozwalało mu uwierzyć, że osiągnie sukces za równo na polu rodzinnym, artystycznym, religijnym, jak i przestępczym. Nie był człowiekiem, nie podlegał więc regułom i zdrowemu rozsądkowi, którym podlegać powinien człowiek.

Poza tym Anshelm obiecał siedem tysięcy marek, a to nie tylko zwiększało ich szansę, to jeszcze dałoby ostateczny dowód egzystencji nazisty w ciele chemika. Miał również jasno sprecyzowany kierunek muzycznej kariery, a przynajmniej zamierzał poćwiczyć i pisać teksty – Otto był, najprawdopodobniej zainspirowany Hansem, tą żywszą częścią tożsamości ze swoimi licznymi aspiracjami i wizualizacjami.

Nadim nie mówił zbyt wiele. Prowadził w milczeniu, krążąc myślami wokół zbliżającego się wyzwania. Słowa o hołdzie lennym nawet do niego nie dotarły, podobnie jak nie dotarł do niego fakt egzystencji pająka, który wędrował aktualnie po jego nodze. Tylko raz, gdy auto z naprzeciwka minęło ich z przesadną prędkością, dał swoją twarzą i kropką potu spływającą po czole wyraz delikatnego zdenerwowania. Starł pot ręką i w grymasie rzucił:
- Prowadzić, prowadzę, ale nie znam miasta na pamięć. Pomóż mi odnaleźć NASZ nowy dom.

W końcu, po ciągnącej się niemal wieczność podróży, zatrzymali się pożyczonym autem pod domem. Światła były zgaszone, ale ruch firanek zdradzał ogromne poruszenie domowników i wywoływał niepokojącą atmosferę. Zebrali siły, Otto otworzył garaż, pojazd zjechał do środka, a potem postanowili stanąć na przeciw wyzwania, wspinając się na krótkich schodach na górę. O ile Kamphausen był przez moment zestresowany, szybko wrócił do maniery pewnego siebie, niezależnego już mężczyzny, nad którym nikt już nie miał kontroli i który chciał tylko zobaczyć rodzinę. Rodzina. Wydawało mu się, że nie widział jej całe lata. Purgatorium wydawało się być wiecznością. Nadim – spokojniejszy nawet niż byłoby to wskazane względem „wpraszającego się” nieznajomego – zresztą rzucił myślą, która wydawała się być zaskakująca.
- Nie dziw się, tato. Z pokojowiczami świętowaliśmy po misji kilka tygodni, a ty biesiadowałeś w ciągu od jednego kielicha i porcji narkotyku, do kolejnych przyjemności. Mamy teraz rodzinę ziemską i tą drugą. Nic dziwnego, że czujemy się odrobinę nieswojo, wracając do rzeczywistości i odległej rodziny.

Wkroczyli do salonu. Mrok rozświetliła włączona nagle lampka. Hannah siedziała z rękoma skrzyżowanymi na piersi i nerwowo drżącą nogą założoną na drugą, grubą nogę. Oczy miała podkręcone, a twarz brzydszą niż kiedykolwiek, aż nawet Anshelm zwątpił w koncepcję rodzinnego życia, z którego zrezygnował i którego tak bardzo zazdrościł innym. Początkowo drążyła wzrokiem dziurę w brzuchu Otto, wymsknęło jej się nawet „gdzie żeś kurwo był i szlajał się”, lecz przerwała, gdy Nadim wyłonił się w pełnej okazałości. Wtedy momentami sięgnęła do kieszonki szlafroku i wyjęła papieros, którym zaczęło raczyć się nerwowo na uspokojenie. Dopiero wtedy powstrzymała zbędne komentarze, dybiąc na obu intruzów. Wychodziło na to, że uznała nieobecność Otto za nocną przygodę. Nienawidziła go, szczególnie po tym, że przypomniał jej o egzystencji Tahira, wychodziło jednak na to, że i bardzo się o niego martwiła. Dotąd nigdy Otto nie pozwolił sobie na podobny wybryk. Momentalnie tak jak wywołał w niej wściekłość i nienawiść, tak i troskę oraz cień niespodziewanego szacunku. Wystarczyło tylko raz „zabawić się” - zmęczona po kosmologicznej libacji twarz chemika zdawała się tylko potwierdzać, że oddał się rozrywce.

Tahir podszedł do siedzącej kobiety. Był może i odrobinę chłodny oraz zdystansowany na granicy prowokującej obojętności na jej reakcję, jednak zachował klasę i spokój. Przez moment wydał się być niemal aryjski ze swoją ogładą.
- Witam, pani Kamphausen i przepraszam za nasze spóźnienie, która wywołała moja opieszałość w wyniku napotkania pewnych drobnych kłopotów. Pani mąż jest całkowicie bez winy. - pocałował ją w rękę. - Pozwoliłem sobie przyjąć zaproszenie Otto i wprowadzić do waszego domu, za co jestem bezgranicznie wdzięczny. Uczynię wszystko, aby niedogodność ta nie była problemem.

Larka - podsłuchująca rozmowę od samego początku - wyłoniła się. Podbiegła do ciemnoskórego, wykorzystując zamroczenie matki jego słowami i nabierając śmiałości po nocnych gościach. Nie była Hannah, która bardzo powoli przyswajała fakty. Momentalnie wyczuła, że coś jest nie tak z najważniejszymi mężczyznami jej życia, nie potrafiła tego nazwać, aczkolwiek niewątpliwie jej się podobało. Swojego ojca wyściskała, zaś ojca swoich dzieci ucałowała w usta. Zdawała się być szczęśliwa z ich bezpiecznego powrotu, bo w jej oczkach pojawiły się łzy. Byleś na panienkach? szukała przyczyny nieobecności Otto i Tahira oraz starała się rozładować napięcie, co tylko świadczyło o jej bystrości umysłu... choć nie można było powiedzieć, że nie wolała tych samych podejrzeń, które nękały jej matkę. Dopytywał zresztą nie do końca umiejętnie, bo ciemnoskóremu zrobiło się głupio i stracił przez chwilę pewność siebie, spoglądając na swoje buty.
- Tato, wiesz coś o jakiś panienkach? - rzucił do teścia.

I w tym momencie Gertruda Kamphausen wstrzeliła się w przygotowane – zgodnie z tradycją – kapcie czekające pod łóżkiem i wbiegła do salonu, wymachując rękami. Co TO robi w naszym domu i nazywa cię ojcem? zaczęła ostro. Spuściła z tonu, ale zdarzały się jej liczne, pełne rasistowskiej pogardy przytyki do ciemnoskórego, którego traktowała jak powietrze, gdy beształa Otto za włóczęgostwo, samowolę i dysponowanie rodzinną nieruchomością, dogadując się za plecami z czarnuchami. Tahir zdawał się być absolutnie niewzruszony na wszystkie epitety.
- Nie będę przeszkadzał. Będę zachowywał się tak, żeby ktoś nie wiedzący o mnie, nie domyślił się o mojej obecności w tych skromnych progach, łaskawa pani.
- Nadim, wystarczy. - Laura nie wiedziała co ze sobą zrobić. - To może faktycznie nie jest dobry pomysł.
- Kto w ogóle wpadł na coś takiego? - Gertruda zaczęła sapać.
- To twój synek. - warknęła Hannah.
- Wychowałam go na posłusznego i wiernego rodzinie oraz wartościom. To przy tobie zaczął świrować, a odkąd pojawił się kebab, odwaliło mu do reszty. - niespodziewanie to kobiety zaczęły się wykłócać, szczególnie gdy Nadim był denerwująco obojętny względem całego zamieszania, a Otto emanował specyficzną aurą. - Zabieram Editha. Nie będę tutaj mieszkać z wariatami, lepiej już pod mostem. Zniszczyłaś wszystko, Hannah. Od początku uważałam, że zniszczysz tę rodzinę.
- Tak? - skierowała wzrok na córkę, próbując przenieść winę na nią, ale po kilku przytykach znów zwróciła się do teściowej. - Słuchaj, wyjaśnijmy sobie parę rzeczy, bo mnie też to męczy od jakiegoś czasu...
- Edith, wychodzimy. - babka zaczęła walić do wnuka, który zatrzasnął się w pokoju, choć był już pełnoletnim, „poważnym” studentem psychologii. - Tutaj nie ma warunków, aby cię wychować.
- Jeżeli wywołałem zamieszanie, przepraszam. - spuścił głowę Nadim.
- Zamknij się. - rzuciła w końcu Laura, ale widać było, że tak jej imponował nagłą przemianą, że gotowa była mu się oddać na dywanie po środku salonu. - Zamknij...

Otto uświadomił sobie jak bardzo podobne, ale i różne są trzy pokolenia kobiet rodu Kamphausen. Jego córka była najbardziej bystra - gotowa docenić (oraz w ogóle zauważyć) przemianę mężczyzn. Żona chemika była wściekła, ale zdawała się być osobą, która gdy zrozumiała, że traci władzę, próbuje ukierunkować złość na postronne osoby, czyli córkę i teściową. Nie był zaskoczony, właściwie wiedział to już podświadomie dawno temu. Seniorka rodu zaś dala wyraz swej demonicznej naturze, choć wydawała się w końcu dostrzec obecność „Ojca”, najbardziej posępnego aspektu w ciele chemika. Był w końcu także jej uosobieniem nazisty idealnego (podobnie było z prawie idealnym Anshelmem), więc i wzbudzał ogrom emocji, z wzajemnością zresztą, bo demon z czarnego nurt zdawał się być zaintrygowany swoją wybranką. Po szybkiej refleksji Otto zdefiniował to nietuzinkowe zaintrygowanie jako wypadkową zaskoczenia, pogardy, zniesmaczenia, przesiąkniętej cynizmem ciekawości i niezdrowego, ociekającego sadyzmem zauroczenia o zboczonym zabarwieniu. I wszystko to spływało na niego, Otto, syna Gertrudy.

Tymczasem Anshelm przelał całą swoją egzystencję w lewe oko i obserwował z zachwytem Laurę Kamphausen. Była wymarzoną córką, młodą kobietą, która łączyła w sobie cechy jego jedynej żony i Amelii, choć fizycznie zdawała się być od nich raczej odległa. Momentalnie... zakochał się w niej.

Walter

Słusznie wydedukował, że znajduje się w Berlinie Zachodnim, zwracając uwagę na meble, jak i nawet na takie subtelności jak akcent. Mądrze postanowił, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przeczekać igraszki pary, problemem jednak okazało się być głośne kichnięcie, od którego zatrzęsły się meble. Czuł się, jakby miało go rozerwać. Pojawił się nawet cień ulgi, wydawało mu się, że w chwili fizjologicznej czynności przez ułamek sekundy żył i poczuł coś.

Nie pozostało nic innego jak wysunąć się z łóżka i przyjrzeć oniemiałej parze, która w przerażeniu połączyła się w uścisku, by dopiero po chwili refleksji przestraszonego młodego mężczyzny zdano sobie sprawę z powagi sytuacji. Jak można było się domyślić, Walter został uznany za kochanka, którego kobieta skryła przed przyjęciem swojego wybranka serca. O czymś podobnym nie było oczywiście mowy, aczkolwiek Hades musiał starannie wybrać postronne ofiary swoich gierek i padło na białogłowe, która raczej nie wyglądała na dość bystrą, by móc zaprzeczyć tezie jej seksualnego partnera.

Walter spoglądał na parę, a para na Waltera. Emeryt nie wydawał się być kimś, z kim można było zadrzeć w bójce, ani nawet zmierzyć w potyczce słownej. Kopulujący mężczyzna, osobnik raczej bez charakteru i cywilnej odwagi, wyżył się najpierw na zdradzieckiej zdzirze. Potem skorzystał z pomocy organów ścigania, kierując się powoli do telefonu jak wystraszone, wycofujące zwierze i próbując wezwać policję, by zajęła się najściem w hotelowym pokoju. W opcję wtargnięcia oczywiście nie wierzył, ale wystraszony i zasmucony próbował przekuć taką wersję wydarzeń w prawdę swoimi czynami, by umocnić się w przekonaniu, że zaproszony na stosunek został przyjęty zaraz po innym mężczyźnie. „Po diabła znowu przyszedłem przed czasem” rzucił raz nawet. Opcji magicznej materializacji z zaświatów oczywiście nie brał pod uwagę.
- Jak ma pan w ogóle na imię i nazwisko? - spytał, czekając na podniesienie słuchawki po drugiej stronie łącza.

Niewątpliwie nie był wiele bystrzejszy od łóżkowej wybranki.

...

Recenzja #3


Nazwa Zespołu: Blaubeeren
Nazwa Albumu: Just... Blaubeeren
Gatunki: Pop
Rok Wydania: 1976
Długość: 28 minut
Ocena RateYourMusic: 2,68 przy 124 ocenach (rok 2019)

(...) Zwieńczenie trylogii Blaubeeren pozostawia u słuchacza spory niedosyt, choć jest to najkrótsza ze wszystkich płyt Ebbelinga, jakby w złośliwej opozycji i przytyku do dłuższych form Hansa, które obnażali bezdusznie krytykujący poprzednie wydanie supergrupy. Z rocka zostały już tylko instrumenty, choć i on ustępują jarmarcznym keybordom i syntezatorom, a przynajmniej muszą ustąpić im (nie)zasłużonego miejsca. Przy całym szacunku do artystycznej, momentami zbyt płodnej twórczości Ebbelinga jestem zaniepokojony tym, jak bardzo niezażenowany jest bezpieczeństwem kierunku jaki obrał. Jeżeli zarzucałem „Hande” niespójność – przepraszam. Młody Hans Bulma dodawał muzyce Blaubeeren ciepła, energii i sentymentalności. Mam nadzieję, że na zbliżającym się niedługo solowym albumie da wyraz swojej pozycji na rodzimym rynku, dzięki czemu jako równy z równym usiądzie do stołu ze swoim idolem, porozmawiają i wrócą do współpracy. Oni siebie potrzebują.

Krytyk Muzyczny August Juwel, Berliner Zeitung “Kolumna Muzyczna”, 1976, ocena: 2/5

(...) „Just... Blaubeeren” prymitywnie stara się przypodobać słuchaczowi, mizdrzy się do niego bez wstydu jak obnażona ladacznica, która do zaprezentowania jedynie silikonowe atrybuty odmierzone ręką zachłannego producenta gotowego by strzyc durnych bawarczyków. Ekspansja na cały zachodni rynek na szczęście się nie udała - nawet plagiatująca okładka, angielskie teksty i tytuł krążka nie pomogły. Całe szczęście, bo najedlibyśmy się wstydu nie większego niż w 1945. (...)

(...)Ma jednak niewątpliwe pozytywy. Po pierwsze, jest krótka. Po drugie – słyszałem gorsze.(...)

Krytyk Muzyczny Rupert Adler, Bilt “Retrospektywa”, 1996, ocena: 2.5/10

Recenzja #4


Nazwa Zespołu: Hans Bulma und Rot-Golden
Nazwa Albumu: Gefuhl
Gatunki: Piano Rock, Rock'n'Roll, Folk
Rok Wydania: 1978
Długość: 37 minut
Ocena RateYourMusic: 3,53 przy 645 ocenach (rok 2019)

Wydanie długo zapowiadanej, właściwie już zapomnianej przez wszystkich płyty przeciągnęło się do prawie trzech lat. Dla młodego, debiutującego połowicznie już muzyka takie opóźnienie jest czymś zabójczym, zdolnym stłumić w zarodku całą karierę, choćby najwybitniejszego instrumentalisty i wokalisty.

Po jednocześnie zawodowym i personalnym konflikcie Bulmy i Ebelinga wytwórnia [i]Hansa zadeklarowała się zorganizować swojemu nowemu nabytkowi odpowiednie zaplecze do autorskiej, kompozytorskiej działalności włącznie z zawodowymi, sesyjnymi muzykami i profesjonalnym studio nagraniowym. Możemy tylko domyślać się co poszło nie tak, że Bulma pozostał bez wydawcy i zmuszony był szukać kogoś, kto wyda jego opracowywany od dawna, pełnoprawny debiut. Dopiero trzecia wytwórnia, młoda wytwórnia ostatecznie zgodziła się przyjąć pod swoje skrzydło młodego Bulmę, za cenę jednak połączenia z Rot-Golden, niezbyt wyrazistym dotąd zespołem, który przygrywał większym od siebie, choć na pewno nie pozbawionym talentu. Ot, rzemieślnicy z zacięciem do podgrywania, tym którzy potrzebują zawodowców z krwi i kości.

Na pewno płyta ta nie jest kolejnym rozdarciem między młodym Bulmą i inną formacją, nie ma też sprzeczności obranych stylów, jest momentami aż za spójnie na gruncie stylistyki. Hans rozpoczyna karierę od lekko podstarzałego, odtwórczego, jednak przyjemnego w odbiorze rock'n'rolla, przeplatanego z sentymentalnym folkiem i piano rockiem. Staromodne wydają się być również jego teksty, naiwne i proste, zdolne jednak ukryć w sobie dwuznaczności i ujmującą szczerość pragnącego miłości i uznania młodego mężczyzny.[/i]

Krytyk Muzyczny August Juwel, Berliner Zeitung “Kolumna Muzyczna”, 1978, ocena: 3.5/5

(...) i zgodził się ostatecznie na kompromis, gdy nikt nie chciał finansować jego pomysłów. Tylko ta zapomniana przez Boga i ludzi wytwórnia zdecydowała się zaryzykować, by wskrzesić z popiołów młody talent, który przez dwa lata muzyczną działalność ograniczył do objazdu po przydrożnych lokali dla spragnionych posiłku i noclegu kierowców ciężarówek oraz wszelkiego rodzaju męt z wiejsko-miejskich gmin. Wepchnęła mu przy okazji formację sesyjnych muzyków, doprowadzając Hansa do furii, gdyż ten nigdy nie zamierzał słuchać rad skromniejszych, nie tak pewnych swego jak on i bardziej doświadczonych kolegów, a poza tym mierzył w stuprocentowo autorskie dzieło. Muszę przyznać, że posunięcie to nie było wcale skrajnie złe, siła Hansa zawsze tkwiła w charyzmie, melodyjności, improwizacji, kontakcie z publicznością i szczerości przekazu, nigdy jednak nie był dobrym, albo choćby przeciętnym aranżerem. Potrzebował ich wsparcia i sugestii. Tego jednak nie potrafił nigdy przyznać przed sobą.

Ostatecznie jednak „Gefuhl” to bardzo przyjemny krążek, bezpieczna podróż po bezdrożach Niemiec, pełna uroku i młodzieńczej ikry, nawet jeśli momentami odtwórcza.(...)

Ruttenhoff

Stosunek do Aloisa wkraczającego w nowe życie Alexandra oparty był o obustronne uznanie, wielkie nadzieje odzianego w płaszcz mężczyzny, ale proporcjonalną do nich ostrożność, z lekkim niesmakiem brakiem kultury przedsiębiorcy. Od emocji, słów i umów ważniejsze były jednak czyny, a Ruttenhoff jasno dał wyraz, że akceptuje przedstawione warunki. Nie stawiał oporu względem wszechstronnego treningu i badaniom jego stanu zdrowia, zgłębianiom grafomaństwa i radiowej chałtury, narkotyków, a nawet – choć z oporem – wyjawieniu swoich sekretów.
W momencie, gdy karta znalazła się w zasięgu ręki Alexandra, zapomniał on o niedogodnościach i znalazł się na podwórzu rezydencji, sam zresztą nie pamiętając w jaki sposób, tak bardzo skupił się na szczęśliwych dwudziestuczterech godzinach.

Rozpoczął od niezbędnych zakupów, zaczynając od płaszczy. Wiedział gdzie szukać, więc nie musiał błądzić zamówioną taksówką po Berlinie. Od razu dokonał zakupu, kierując się ku miejscu, gdzie mógłby zakupić gogle z noktowizją, które planował przyczepić do metalowej maski - tą kupić planował w następnej kolejności. Wiedział gdzie może dokonać transakcji, więc natychmiast udał się do dzielnicy, którą pomieszkiwały męty z przestępczego półświatka. Pokręcił się w tym rejonie odrobinę dłużej, by dokonać wyboru odpowiedniej broni, dokonując jednocześnie zamówienia na grawerunek. Nawet nie był zdziwiony jak szybko otworzył sobie odpowiednie drzwi, wymachując wypłaconą gotówką – znał kryminalną stronę stolicy i zdawał sobie sprawę, że z odpowiednimi kontaktami i grubym portfelem mógł sobie kupić rzeczy (nawet osoby!), które zaspokoiłyby pragnienia najbardziej zdegenerowanego umysłu.

O dziwo z pianinem poszło równie łatwo, taksówkarz za odpowiednim napiwkiem rozwiązał swoje zamknięte od zaintrygowania klientem usta i wskazał mu miejsce, gdzie można było dokonać właściwej transakcji. Sprzedającym okazał się być osobnik, który pomieszkiwał – o ironio – niedaleko Aloisa. Z pośpiechu Ruttenhoff pominął ogrom jego prywatnej, niekiedy dosyć nielegalnej kolekcji instrumentów, czas naglił. Alexandrowie jednogłośnie uznali, że Bechstein z 1859 roku (tylko 176 sztuk, pierwsza seria!) nie tylko jest świetnie zachowany, to jeszcze odpowiada im jego brzmienie, wyśmienicie się prezentuje i ma niezaprzeczalny wymiar kolekcjonerski. Kilka minut po finalizacji transakcji, a Alexander już załatwiony (i opłacony) miał transport instrumentu do skrzydła budowanego u Ferenza. Odwiedził go zresztą po drodze, informując o tym, żeby przyjął nieoczekiwaną dostawę. Jeżeli żyd miał jakiekolwiek obiekcje, nie dawał po sobie znać. Zdawał się być nawet zaskoczony i bardzo zadowolony z wyboru Alexandra, ciesząc się razem z nim dokonanego zakupu.

Limit Czasowy – Hedonizm

18:16

Xelacient

Xelacient

7.04.2019
Post ID: 85616

Ottshelm z początku zamierzał wszystko wyjaśniać, opowiedzieć jakąś zmyśloną historię opartą na półprawdach, o wypadku, o tajnych eksperymentach NATO, o przeszczepianiu organów i ruskich agentach.

Jednak zaniechał tego z trzech powodów, po pierwsze Hannah i Gertruda zbyt dobrze go znały i bez problemu wiedziały kiedy, "omijał prawdę". Po drugie całe życie tłumaczył się ze wszystkiego przed żoną i matką i miał juz tego dość. Po trzecie i najważniejsze, skoro Tahir wziął całą "winę" na siebie to jego obowiązkiem, było "wsparcie" syna.

Do tego na swój sposób delektował się faktem, że domowe awantury przestały być dla niego ciężarem, mogły sobie być, ale on już był ponad nie. Choćby to "zagranie" jego matki, prosty moralny szantaż w którym, Otto przecież jako dobry syn i ojciec nie może pozwolić, by jego matka i syn zamieszkali pod nosem. Bardzo prosty i bardzo skuteczny chwyt.

Jednak po tych wszystkich ciężkich moralnie decyzjach w Purgatorium (jak choćby rozdeptanie ryjonurków w celu szybszego dotarcia na szczyt) uodporniły go na takie rzeczy i pozwoliły na nie spojrzeć z góry. Dlatego postanowił zwyczajnie zignorować matkę, po to by pokazać, że takie rzeczy już na niego nie działają, ale także bo to, by w chorej ciekawości zobaczyć jak daleko Gertruda posunie się w swoim przedstawieniu.

Jednak w końcu trzeba było przejść do działania, rodzina była priorytetem, jednak prawda była taka, że teraz Tahir był jej najważniejszym członkiem.

- Muszę się zgodzić z moją córką Tahir, przestań za wszystko przepraszać, przez ostatnie kilka dni zrobiłeś dla mnie więcej niż moje rodzone dzieci przez całe swoje życie i dlatego bardziej zasługujesz na moje dziedzictwo bardziej niż one razem wzięte! - dodał klepiąc go po ojcowsku, po czym spojrzał na swoją żonę.

- Od dzisiaj Tahir mieszka z nami - dodał stanowczo - możesz się odnosić do niego jak chcesz, ale to jego uczynię swoim spadkobiercą, jeśli to Ci się nie podoba to możesz wystąpić o sądowy podział naszego majątku, tylko pamiętaj, że ponieważ nasze dzieci są samodzielne, a ty pracowałaś tylko w domu to zbyt wiele nie dostaniesz! - dodał z wrednym siebie uśmiechem, a jakby tego było mało to jeszcze podszedł do Hannah, zabrał jej papierosa i sam się nim zaciągnął - poza tym pokój po Alfredzie od dawna stoi nieużywany, jeśli Tahir w nim zamieszka to nawet tego nie odczujemy - dodał Otto bardziej zgodnym tonem. Kamphausen w tej chwili był nad wyraz spokojny, miał poczucie, że bez względu jak sie wszystko potoczy to on razem z Tahirem dadzą sobie radę.

Tabris

Tabris

7.04.2019
Post ID: 85618

- Mówili mi, ale nie wierzyłem. Jak córka i bratanica milicjanta, może oddawać się takim typkom? Aż musiałem sprawdzić. Zastanów się nad sobą, moja droga
~~~
Zdemaskowany, lekko upokorzony tym Walter nie miał zbyt wiele czasu na myślenie. Nerwowo patrzył na chłopaka i jego kochankę. Widział już że jest na Zachodzie i to w hotelu. Poznał to po umeblowaniu i braku domowych szpargałów. Nie bardzo wiedział co ma zrobić, ale nieco "pomogło" mu zachowanie młodego człowieka. W czasie gdy ten podchodził do telefonu coś wymyślił. Zaiskrzyło. Połączył w jedno widok ubrań uprawiającej przed chwilą seks pary, miejsce i parę doniesień prasowych. Wcześniej wymyślał powody dla których mógłby opuścić miejsce lądowania... Zdenerwował go też ten młodzian, który najpierw patrzył się na niego tchórzliwie, a potem podszedł do telefonu, nagi jak święty turecki. Głupi młody chujek.
~
Dość spontanicznie zaczął udawać wuja, który kontroluje swą siostrzenicę. To mogło tłumaczyć jego ukrycie się pod łóżkiem i śledzenie. Jeśli dobrze zrozumiał pochodzący z zachodniej części Berlina wyrwał starszą kobietę z wschodniej części. Teraz niech skonfrontuje z jej krewnym, byłym milicjantem - Walter był pewien, że to przestraszy dodatkowo tchórzliwego kochanka, a także sprawi, że odechce mu się dzwonić na policję. Kobietę jak zamurowało, tak wciąż była jakby sparaliżowana. Nawet jeśli wydusi z siebie zaprzeczenie, nikt się nim nie przejmie.
~
Po wygłoszeniu filipiki Walter opuści ten pokój, skoro to hotel klucze znajdują się w drzwiach, ewentualnie są gdzieś obok. A potem zorientuje się jaka to dzielnica i tak, czy inaczej wróci do domu.
~~~
- Jak możesz to robić?! Jak możesz kalać siebie i swoją rodzinę?! Kurwić się z tym burżujem! Za banany!

Crystal Dragon

Crystal Dragon

12.04.2019
Post ID: 85626

Pakt został podpisany. 24 godziny. Nie należało ich marnować.
Zabrałem się za pierwszą rzecz z listy, czyli zakup płaszcza. Przy moim obecnym 24-godzinnym budżecie jestem w stanie kupić sobie najdroższy dostępny płaszcz niczym butelkę taniego piwa w lokalnym sklepie spożywczym. Niemniej nie cena się liczy, a kunszt. O dziwo znalazłem dość szybko to, czego pragnąłem i, choć nie w pełni taki jakiego sobie wyobraziłem. Długi płaszcz, barczysty, z naramiennikami, a przy tym lekki i wygodny. Całość skąpana w głębokiej czerni. Płaszcz przylegał przy tym do ciała, uwydatniając sylwetkę, a przy tym pławił noszącego go człowieka w ciemności. Jedyne co mi nie odpowiadał to szerokość rękawów, pomijając to, wciąż był to doskonały wybór. O cenę nawet nie pytałem, było to całkowicie bez znaczenia przy moim obecnym budżecie. Obowiązkowo dobrałem do płaszcza czarny kapelusz z szerokim rondem. W międzyczasie wybrałem też prostszy, surowszy płaszcz, z metalowymi klamrami. Jakoś przypadł mi do gustu, nie wiem.

O broń było teoretycznie trudniej się postarać, w praktyce wystarczyło odwiedzić Hansa „Schmeissera” Schrodera, znanego w półświatku przestępczym i mistrza rusznikarskiego fachu i dokładnie opisać pożądany produkt. Hans doskonale znał się na modyfikowaniu istniejących modeli. Choć rozmyślałem nad różnymi modelami, ostatecznie ponownie wybrałem Colty M1911, wzbogacone jednak o nieodłączne znacznie przedłużone lufy i dodatkowo dłuższe, choć nie nazbyt widocznie, magazynki plus kilka pudełek amunicji. Grawerunek, broń białą i płytki pancerza pod płaszcz należało jednak uzyskać już u innego osobnika, Guntera Kleina, wysokiego, masywnego olbrzyma, który specjalizować się w kolekcjonowaniu i odrestaurowywaniu ostrzy wszelakich tak, by można było jeszcze przy ich pomocy dokonać rozlewu krwi. Grawerunkiem też się zajmował. Nie miałem za bardzo pomysłu, co wygrawerować, dlatego poprosiłem go o dowolny wzór na jednej stronie, a na drugiej napis „Moria” Można było lepiej, ale czas gonił, poza tym grawerunek nie zabija, tylko ja. Pancerz zajął Gunterowi krótką chwilę, szkoda nawet o tym wspominać, miecz wybrałem prosty, jednoręczny, z gustowna rękojeścią, możliwy do ukrycia pod połami płaszcza. Do tego komplet noży w prezencie. Prawie jak w telezakupach.
Najbardziej problematyczna była maska, głównie ze względu na jej skomplikowanie i trudność wykonania. Parę wizyt załatwiło jednak sprawę, choć przypłaciłem to nieco stratą czasu. Zahaczając po drodze o kryjówkę, by zabrać z niej karabin Mauser w końcu dotarłem do punktu kulminacyjnego mojej wyprawy.

Pianino.

Sprzedawca mieszkał niedaleko mojego pracodawcy. Widok pliku banknotów sprawił, że właściciel bardzo szybko przekonał się do zaprezentowania mi swojej kolekcji. Czułem się jak w niebie. Tyle wspaniałych, mało znanych i dźwięcznych modeli i pośród nich trafiłem na anielicę – Bechstein, 1859, pierwsza seria. Zagrałem próbnie fragment „Bouree” Bacha.

W UMYŚLE ALEXANDRA

„Dobra” Osobowość patrzyła ze skonfudowaniem na tą złą. Zachowywała się wręcz wbrew swej naturze, rozpływając się nad czystością dźwięków pianina i pięknie muzyki Bacha. Wyglądała, jakby całe zło ją opuściło i przez chwilę nawet niemożliwe było odróżnienie obu osobowości. Może „dobrej” się zdawało, ale z oka złej ściekła chyba łza.

Niedługo jednak trwał ten stan, kiedy zła zerwała się na równe nogi, krzycząc – nie wiem jakie jest twoje zdanie, ale chuj mnie ono obchodzi. Chcę to pianino w rezydencji! Żadnego innego! – Ostatnie zdanie zabrzmiało trochę jak krzyk marudnego dziecka, żądającego od matki zakupu lizaka.
„Dobra” patrzyła jeszcze przez chwilę na złą. Przez myśl jej nie przeszło, by jakoś się sprzeciwić. Ją również zachwyciła melodyjność instrumentu.

DOSTAWA

Powiadomiłem Aloisa o nowym nabytku. Początkowo chyba się zdziwił, potem jednak wyglądało na to, że mój zakup go zadowalał. Cieszyło mnie to, mimo że nie miałem pełnego zaufania do tego człowieka. Spojrzałem na zegarek. Zostało mi jeszcze od 5 do 6 godzin, podczas których mogłem nabyć coś jeszcze. Pytanie tylko co?

W UMYŚLE ALEXANDRA

- Szczerze to wydaje mi się, że przy naszym obecnym budżecie trzy giwery, miecz i komplet noży to całkiem mało. Moglibyśmy kupić trochę fikuśnego sprzętu. – Zła krążyła wokoło, zerkając od czasu od czasu przez Alexandrowy wzrok. – W końcu mamy te pieniądze tylko jeszcze przez kilak godzin i szkoda by było je zmarnować.
Dobra miała jednak pewne podejrzenia co do szczodrości Aloisa Ferenza. Co prawda zła miała poniekąd rację, jednak z drugiej strony obawiała się, że kontynuowanie wydawania gotówki źle się skończy. Zdecydowała się pójść na kompromis.
- Najlepiej będzie, jeśli zobaczymy, jaki sprzęt jest jeszcze dostępny. Zdawało mi się, że maska to już szczyt możliwości. Nie mam bardzo zaufania do ludzi pozwalających mi ot tak kupić co tylko mogę na ich koszt. Generalnie nie wymyślajmy już nic nadto.
- A butelka luksusowego wina?
Dobra spojrzała na złą zza ramienia , ze zmrużonymi oczami.
- Wytrawne?
- Wytrawne.

Wiwernus

Wiwernus

30.04.2019
Post ID: 85646

Walter

Osiołek zaimprowizował plan, który natychmiast spróbował wcielić w użycie. Udawał nadgorliwego krewnego kobiety, który nadzorował starannie jej życie. Samo w sobie nie było to specjalnie wiarygodne, ale dziewczyna dała mu już do zrozumienia, że jej bystry jak górski potok umysł oraz odważne serce raczej nie pozwolą przetrawić jej sytuacji na tyle, aby podważyła jego teorię. Z jej niekompetentnym, nagim wybrankiem mogło być już gorzej, ale ten również zdawał się nie reprezentować większych walorów intelektualnych i cywilnej odwagi od przeciętnego Hansa Bulmy.

Rzut na akcję: Imitacja nadgorliwego wujka
Modyfikatory: Charyzma (0); Inteligencja (+1), Artyzm (0)
Wyniki: 4; 4; 2 -> 4; 5; 2 (po modyfikatorach) ->11 / 3 -> 3,(6) -> Brak Efektu!

Mężczyzna faktycznie przestraszył się zaangażowanego w swoją rolę Waltera nawet ponad jego oczekiwania. Pocił się, co wyraźnie było widać na jego obnażonym ciele, chudym i niespecjalnie atrakcyjnym zresztą. Nie przeszkodziło to mu jednak oburzyć się i drżącym głosem poinformować służby, że szaleniec wtargnął do jego pomieszczenia, choć już w zupełnie inny sposób traktował domniemanego wujka. Piontek przez ułamek zagubił się w gąszczu postaw młodego berlińczyka, ale szybko połączył odpowiednie kropki.

Wychodziło na to, że dla policji Osiołek być wariatem, co miało przyśpieszyć jej przybycie oraz w ogóle je uniemożliwić, bo służby nie byłyby chętne nawiedzać nad ranem hotelu, w którym rozgrywała się rodzinna awantura. W tym zakresie młody człowiek był względnie mądry. Nie miał jednak dość odwagi, aby stanąć prawdzie w oczy. Nie pobiję cię, bo jesteś z rodziny rzucił, udając, że Walter to faktycznie krewny dziewczyny, reprezentując całe spektrum postaw odpowiednich dla trzymajcie mnie, bo jak mu.... Dzięki temu miał wymówkę, by nie stanąć w fizyczne szranki z intruzem. Widać jednak było, że – choć sam bardzo chce – nie wierzy w teorię o nadgorliwym wujku. Czuł się upokorzony, zdradzony.

Brak gotowości na bójkę nie oznaczał jednak całkowitej rezygnacji z jakiekolwiek aktywności w oczekiwaniu na policję. Mężczyzna sięgnął do torby, którą trzymał w hotelowym pokoju i wyjął z niej pokaźnych rozmiarów aparat fotograficzny przypominający ten należący do miliarderki. Z trudem – bo nie mógł się, trzymając oburącz urządzenie, zasłaniać – mierzył do Waltera, oślepiając go błyskiem lampy, akurat gdy ten stał już przy drzwiach do wyjścia z pokoju.
- Nie wiem o jakie banany chodzi, nie wiem czy milicjant czy nie, ale prawo jest równe wobec wszystkich, a ty nadgorliwy zboczeńcu pójdziesz do WIĘ-ZIĘ-NIA. Rozumiesz?

Otto

Gertruda wytoczyła jeszcze wiele dział, głównie względem synowej, ale obrywało się także Otto. Ten niewzruszony palił zabranego papierosa i w końcu powiedział to, co uznał za stosowne. Wywyższenie Nadima ponad rodzone dzieci, jasne postawienie sprawy jego zamieszkania oraz danie mu pierwszeństwa w kwestiach majątkowych przelały czarę goryczy. Od tego momentu seniorka rodu wyłączyła się, przeszła w stan całkowitej apatii i wróciła do łóżka. Odrobinę śmielsza była Hannah, która rzuciła tylko, że przygotuje papiery rozwodowe. Nikt jednak nie negował już roli i obecności Tahira, który w pokorze i wdzięczności względem chemika oddał się do przeznaczonej mu sypialni, która stała pusta po najstarszym synu. Larka poczuła się tak pewnie – uznając najwyraźniej, że sprawy przybrały już dosyć radykalny obrót – że spała razem z nim. Otto w małżeńskim łożu musiał zadowolić się samym sobą, podczas gdy Hannah zamknęła się w łazience, by szlochając, palić tanie papierosy i pisać wzór pozwu rodowego. Zasnął z niebywałą lekkością i niemal natychmiast, jakby zrzucił z siebie ciężar, który dźwigał od dzieciństwa. Jeżeli śnił, to jedynie sny Anshelma wprowadzające go szerzej w jego zawiły świat oraz abstrakcyjne wizje Ojca.

Jak się okazało przez noc wydarzyło się całkiem sporo. Nie tylko Gertruda wyprowadziła się z Edithem, którego w zasadzie porwała, o ile porwać dało się tak bezwolną i beznamiętną w przeżywaniu ludzkiego żywota ciepłą kluchę. Równolegle Larka zadzwoniła do siostry, a warto zaznaczyć, że te nie utrzymywały już ze sobą kontaktu. Otto nie interesował specjalnie temat rozmowy, gdyż nie ingerował w wolność innych jak jego żona i matka, aczkolwiek ciekawski Ojciec nasłuchiwał to i owo swoimi nadnaturalnymi zmysłami oraz kilka niuansów wyjawił mu Nadim. Wychodziło na to, że przemiana Otto wywołała szok, choć najstarszą córkę przeraziły przede wszystkim kwestie majątkowe, tak jakby nie była wstanie uwierzyć w odmianę swego rodzica.

To i owo mogli sobie wyjaśnić przy rodzinnym śniadaniu, które przygotował starannie Nadim, zdradzając zresztą kulinarny talent, choć „popełnił” w zasadzie tylko bekon z cebulką, tosty i jajecznicę. O ile Larka mówiła sporo i nabrała śmiałości, o tyle jej matka była zbyt zmęczona nocnym płakaniem, aby wydusić z siebie cokolwiek i pozwalała w przerażeniu względem Otto przejąć inicjatywę Doris, która przybyła z samego rana. Najstarsza córka z ubrania przypominała dziwkę tylko odrobinę mniej niż zazwyczaj, a podłość charakteru po matce i babce maskowała jak to ona przejaskrawionym artyzmem i przeniesieniem ciężaru na histrioniczne popisy zamiast nad autorytarne kierowanie życiem chemika. Było jednak widać, że przynajmniej nie miała po nich rasizmu i niechęci do Nadima, ten przy aktualnej dyspozycji mentalnej i pewności siebie wydawał się być zresztą dla niej łakomym kąskiem. Poza tym było widać, że Doris w jakiś pokraczny sposób docenia przemianę ojca oraz jako jedyna dopuszcza udział wyższych sił w oświeceniu jej rodzica. Nadim wydawał się być nią szczególnie rozbawiony, pozwolił sobie jednak skorzystać z okazji, że rozpoczęła duchowo-artystyczny temat dotyczący przyczyn zmiany w rodzinie i płynnie zaczął wyjawiać jaka filozofia kryła się za ruchem, który zaintrygował ostatnio chemika. Jednocześnie uczynił to na tyle umiejętnie, że stanowiło to kolejny smaczek w układance jaką była odmiana Otto, nie przyczynę jego rozwoju, lecz jedynie jego następstwo. Ottshelm z zaintrygowaniem i przyjemnością słuchał jego wywodu, dostrzegając, że Doris jest gotowa pójść za nim do ugrupowania Guru – nie miał tylko pewności czy przeważyło natchnienie skłonnej do skrajnych postaw córki czy próba walki o majątkowe prawa (przez przypodobanie) względem Tahira, który słowotoki inkwizytora traktował z szacunkiem, ale i przymrużeniem oka.

Ciemnoskóry zresztą był bardzo cyniczny momentami wobec małostkowości ludzkości, zdarzało mu się podpuszczać najstarszą córkę i tylko szacunek do Otto sprawił, że nie powiedział jej o nazistach oraz narkotykach, jedynie co nie co sugerując.

I wtedy, gdy śniadanie bez obecności babki i z apatyczną matką stało się prawie przyjemne, cytrynowy podjazd zaparkował pod domostwem. Nadim pamiętał pomruk tej maszyny. Skurwiel ma dwa takie same warknął, stając przy oknie, gdy zaraz zebrała się za nim cała rodzina za wyjątkiem Otto z miną co wy, Hansa Bulmy nie widzieliście? Doris i Larka przepychały się, biegnąc po korytarzu, walcząc o to, która otworzy mu drzwi. Hans jak to Hans, składał się w 20% z bejsbolowej czapeczki, 30% telewizyjnego uśmiechu playboya i 50% skacowanej ignorancji. Pamiętał o Otto i Nadimie jako swego rodzaju parze, którą poznał podczas bliżej nieokreślonego tripu. Purgatorium było dla niego mglistą, narkotyczną okolicznością; stanem, w którym wprowadził się niemądrze. Nie wyniósł z symulacji nic poza inspiracją i gotowością do działania w ramach telewizyjnego show, w które się wplątał. Dostrzegli, że Hermana traktował z pobłażliwością, ale i ten jednocześnie samą swoją egzystencją był niczym drzazga w jego zielonym oku.
- Dobra, wystarczy tego pierdolenia. - rzucił Hans podpisując autograf dziewczynom, żując tosta i snując wizję nowego albumu o tytule „Lea”. - Który z was jest w mojej kapeli, bo nie pamiętam? Dwa vany z zaopatrzeniem już jadą.

Pierwsza już parkowała obok cytrynowego pojazdu. Kierowca Bulmy przyjechał z dostawą jedzenia oraz używek, mniej ważne instrumenty miały dojechać za chwilę. Wychodziło na to, że Otto wyjawił swój adres muzykowi podczas libacji w Pokoju Narodzin.

Alexander

Osobowości na moment zatarły się, a przynajmniej pozornie, w momencie oddania się krótkiemu obcowaniu ze szlachetnym instrumentem. Dobra osobowość uświadomiła sobie, że część, którą jednocześnie uznawali za gorszą, potrafi wykrzesać z siebie o wiele więcej wrażliwości niż był wstanie sobie wyobrazić. Była też o wiele bardziej głodna na wszelkiej maści doznania, krótkowzroczna jak rozkapryszone dziecko i gotowa korzystać z nadających się okazji. Dlatego obie osobowości poszły na kompromis i kontynuowały zakupy, zaopatrując się w to, co jak wyszło najbardziej lubiły – spluwy i ekwipunek bojowy, płaszcze oraz wino. Po 24 godzinach hedonistyczny szał zakończył się i to przy zadowoleniu Alexandra proporcjonalnym do zadziwienia przedsiębiorcy zmarnowaną przez niego szansą.

...

Nowy dzień rozpoczął się od pobudki, Alois niemal wyciągnął siłą z łoża swoją prawą rękę. Dał krótki czas na orzeźwiającą kąpiel w basenie i przebranie, a potem czekał na nowego członka rodziny przy suto zastawionym stole. Ruttenhof spożył posiłek z rodziną bogacza w milczeniu, albowiem familia Ferenzów nie była zbyt skora do rozmowy z nim, co zresztą przełożony podsumował krótkim, trafnym przekleństwem. Ledwo ochroniarz podniósł się z krzesła, a już wciśnięty miał w ręce kwestionariusz do wypełnienia wielkości telefonicznej książki oraz dziennik snów, który miał wypełnić. Zasiadł w wyznaczonym fotelu o karmazynowej barwie, przy czym zmuszony był słuchać pierwszej płyty w jakiej swoje palce maczał Hans Bulma. W tym zakresie nie był popędzany. Alois z pietyzmem traktował połączony rytuał wypełnienia pełnej intymnych doznań papierologii oraz słuchania nie-tak-złej-jakby-można-było-sądzić-po-Bulmie-płyty. Z lampką wina niektóre momenty wciśniętych w fotel Alexandrów mogłyby być nawet przyjemne, aczkolwiek wiele pytań miało prawo zbić z pantałyku. Jak przebiegała twoja inicjacja seksualna? Jak przebiegało twoje pierwsze morderstwo? Jak układało ci się z rodzicami i czy utrzymujesz z nimi kontakt? Co czujesz względem Thorstena i Theresy? Czy jesteś z siebie dumny? Gdybyś spotkał siebie sprzed pięciu lat, co byś mu powiedział? Czy Bóg istnieje? Jak wygląda twoja rozmowa z samym sobą? Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z dzieciństwa? Czy twoje życie ma sens? Czy jesteś zadowolony ze swojego życia seksualnego?

Alexander uświadomił sobie, że różne osobowości tworzącego jego zawiłe jestestwo, gotowe są odpowiadać inaczej.

Xelacient

Xelacient

23.05.2019
Post ID: 85669

Porządny sen dobrze zrobił Ottshelmowi, pozwolił mu zebrać myśli, czy właściwie zjednoczyć jego osobowości jakąś koherentną całość. Dlatego po przebudzeniu był w nad wyraz rześki. Jego dobrego nastroju nie psuło to, że otaczający go świat był tak samo szary i nieciekawy jak wczoraj, ani tym bardziej działania Hannah i Gertrudy. Co prawda żona i matka zaskoczyły Ottshelma. Oczekiwał, że po symbolicznym oporu szybko się poddadzą, a jednak poszły z zaparte. Widocznie były za bardzo przyzwyczajone do przeforsowania swoich decyzji. Jednak to nie był problem dla Ottshelma.

Nawet ucieczka matki nie zmartwiła go. Dzięki „chrzestnemu”, który pewnego razu przy alkoholu powiedział trochę zbyt dużo, wiedział że swojego czasu jego matka niemal żyła na ulicy. Nawet gdy w końcu znalazła pracę jako szwaczka u jakiegoś żyda to zaraz się to okazało, że pracownia krawiecka była przykrywką dla burdelu do pracy w którym ów żyd przymuszał swoje pracownice.

Nic dziwnego, że później Gertruda tak łatwo łyknęła propagandę antysemicką.

Bardziej martwił się o Editha, ale był z niego z taki obibok, że życie na ulicy mogło go tylko zmienić na lepsze. Tylko „Ojciec” nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Jego więź z „Matką” wykraczała ponad chore pożądanie. Tak jak Gertruda fizycznie urodziła Otto, tak i też metaficznie urodziła „Ojca”. Bo nieporozumieniem było sądzić, że „Ojciec” powstał dopiero w Purgatorium. On „urodził się” znacznie wcześniej. Był wizją tego „Jaki Otto powinien być” wedle jego matki, wizją którą zaszczepiła mu już w dzieciństwie nieskończonymi tyradami pod tytułem „Powinieneś być taki jak Twój Ojciec!”. dlatego „Ojciec” potrzebował „Matki”. Potrzebował jej, by dokończyć „tworzenie siebie samego”.

Jednak wszystkie aspekty zgodziły się co do jednego. Na razie musiał się zająć swoim wizerunkiem, po szybkim prysznicu inżynier chemii postanowił się nieco przyciąć swój zarost i fryzurę, chciał zrobić to tak, żeby się upodobnić do Tahira. Ottshelm jednak nie potrafił jednak odpowiedzieć sobie czy robi to po to, by podkreślić swoją więź z zięciem czy raczej po to by w niemoralny sposób przypodobać się rodzonej córce. Po fryzurze nadszedł czas na ubiór, białą koszulę i czarne spodnie miał taką jak zawsze, ale dzięki podwinięciu sobie rękawów i ostremu dodatkowi w postaci czerwonego krawatu wygrzebanego z dna szafy fizjonomia stała się bardziej dynamiczna. Do tego, zamiast upychać sobie koszulę w spodnie wypuścił ją luźno, dzięki czemu zamiast podkreślać jego opasły brzuch to nieco go maskowała.

Poranna toaleta była też okazją do luźnych przemyśleń. Choćby próby stworzenia wersji antysemityzmu pasującym do wszystkich trzech aspektów Ottshelma. Dało ją streścić tak: Bogaci i chciwi żydzi z USA doprowadzili do zagłady żydowskiej biedoty w Europie, bo po by na ich tragedii stworzyć potężne lobby i na roszczeniach zbijać majątek. Taka wizja szczególnie pasowała do Alojzego Ferenza, wyglądał na takiego co potrafił zabić członka swojej rodziny, zrzucić winę na kogoś innego, a później wyciągnąć od niego pieniądze w ramach rekompensaty za „straty moralne”.

Po porannej toalecie zszedł na śniadanie, by się spotkać z rodziną. Z nieukrywaną dozą przyjemności "dał się obsługiwać", zięciowi, który zrobił mu śniadanie (nawet jeśli było skromne). Pojawienie się starszej córki skwitował kpiącym uśmiechem. Dopiero perspektywa utraty praw majątkowych skłoniła ją do odwiedzenia rodziców. Jednak dał przejąć inicjatywę Tahirowi i tylko trochę żałował, że w pijackich oparach obiecał rodzinę jakiemuś demonowi, którego sam zbyt dobrze nie znał.

Niemniej zachowywał spokój oraz wyższość głowy rodziny, i nawet pojawienie się Bulmy tego nie zmieniło. Tym razem się ucieszył, że w pijackich oparach powiedział kilka słów za dużo. To, że Bulma zapamiętał adres i sam przywlókł swoje skacowane dupsko ze sprzętem było nad wyraz pomyślnym obrotem zdarzeń, jednak urok szybko prysł, gdy gwiazdor wykazał się roztargnieniem. Mimo wszystko Hans był dalej Hansem. Ottshelm lekko westchnął, nadszedł w końcu czas, by samemu zaczął kreować wydarzenia.

- To mnie wybrałeś do swojego zespołu Hans, do tego wziąłeś Eliasa, Lunara oraz Sorena, dostaliśmy zadanie przygotowania repertuaru, który przedstawimy… większej publice – dodał półgębkiem, po czym powiódł wzrokiem po zgromadzonych.

- Myślę, że należy się wam w końcu parę słów wyjaśnienia – zaczął bogato przy gestykulując – zresztą skoro już do nas zawitał Hans to uważam, że trzeba postawić sprawę jasno. Wczoraj gdy jechaliśmy z Nadimem to wjechał w nas Hans… z naszych samochodów wiele nie zostało, ale o dziwo jakoś to przeżyliśmy, sam nie wiem jakim cudem – dodał bezradnie rozkładając ręce - Po policję nie dzwoniłem, bo jakby spisali, że to Nadim prowadził zamiast mnie to bym NIC nie dostał z ubezpieczenia, toteż postanowiłem się dogadać z Hansem… i tak razem z nim trafiliśmy do… to była jakaś rezydencja, odbywało się w niej przyjęcie na którym było… wszystko – dodał wymijająco – Ważne, że było tam dużo bogatych i wpływowych ludzi na których razem z Tahirem zrobiliśmy dobre wrażenie. W efekcie dostaliśmy niepowtarzalną szansę występować przed tymi krezusami… Ja zamierzam skorzystać z tej szansy, zwłaszcza po tym jak po wczorajszym wypadku otarłem się o śmierć - przedstawiona przez Ottshelma wersja nie była do końca prawdziwa, ale w pełni zgodna z tym co uważał Hans, więc nawet gdyby rodzina nie uwierzyłaby Kamphausenowi to z pewnością ulegli by urokowi Bulmy. Pewnie prędzej czy później pewnie zaczną dopytywać gwiazdora o szczegóły, ten pewnie zacznie opowiadać o narkotykach, dziwkach i nazistach, ale liczyło się tylko to, żeby potrzymał wersję o „hedoistycznej imprezie z bogaczami’.

- Zatem witaj Hans w moim domu – rzekł zwracając się do śpiewaka - dla mojej żony Hannah masz być ujmująco miły, ale poza tym czuj się jak u siebie. A tak w ogóle skoro już przyjechał van z jedzeniem to może coś z niego przyniosę, Tahir pomożesz mi prawda? – rzucił do zięcia wstając zza stołu, oczywiście był to pretekst do zamówienia z nim paru słów na osobności.

- Nadim, pozwól, że udzielę Ci jeszcze jednej, jedynej rady – zaczął Ottshelm gdy znaleźli się na zewnątrz – takiej do której chciałbym byś się zastosował. Jesteśmy w przeciwnych zespołach i mamy muzyczną bitwę do stoczenia, jednak ważniejsze od jej wyniku będzie to jaką więź ze swoim kapelami stworzymy. Pamiętasz tą matematyczną zagadkę? Kostek w niej wygrał, ale poszedł samotnie do przodu, przez co gdy znalazł się w niebezpieczeństwie to nie miał kto mu pomóc i zaraz marnie zginął… mimo iż miał ten dziwaczny „skafander bojowy”. My w tej zagadce przegraliśmy, ale zachowaliśmy jedność, dzięki czemu przetrwaliśmy… ja uważam, że teraz będzie tak samo. Zwycięstwo w muzycznej bitwie wiele ułatwi, ale bez zgranej drużyny pójdzie na marne. Dlatego musisz z członkami swojej kapeli stworzyć silną więź, bo to zapewni Ci przetrwanie – dodał poważnie kładąc dłoń na ramieniu araba - to byłoby na tyle, co już teraz zrobisz już zależy tylko od Ciebie, jesteś już mężczyzną i wierzę, że potrafisz rozsądnie zarządzać swoim czasem… tylko byłbyś jeszcze tak miły i pomożesz mi z tym pudłem? – dodał Kamphausen beztrosko zaglądając do samochodu – chyba jest w nim piwo!

Wróciwszy do kuchni Ottshelm wyciągnął dwie butelki piwa, szybko je schłodził wodą z kranu, po czym rozlał je do szklanych kufli i usiadł obok gwiazdora. Ten prosty gest miał dla zgromadzonej rodziny Kamphausenów wielką wagę. Senior rodziny bardzo często po kolacji wypijał piwo, ale nigdy po śniadaniu!

- No dobra Hans– zarzucił Ottshelm podsuwając mu jeden kufel, Kamphausen wierzył, że alkohol pozwoli mu wejść w podobne „wibracje” co muzyk – pamiętasz temat przewodni następnego „przyjęcia”? Miami 22 – rzekł z wyciągniętymi palcami wskazującymi ku górze, które miały symbolizować nawiasy - 80 Wizja świata w którym ludzkość dała się zniewolić technologii, bo zamiast walczyć o ideały to pogrążyła się w dekadencji. Mieliśmy różne obrazy hedonizmu, bezmyślności i zepsucia. My tego nie przebijemy ckliwymi piosenkami o miłości, wolności i marzeniach! Trzeba pójść wedle myśli zaproponowanej przez Sorena. Mordercze uderzenie wyniszczającej zagłady! My jako zespół będziemy inkwizaytorami, katami, sędziami, egzekutorami i… chociaż nie… ten świat jest zdegenerowany, że będziemy spełniać rolę sprzątaczy i śmieciarzy. Przybywamy, by oczyścić ten świat, usunąć w nim wszystko co złe… czyli w sumie wszystko i zaprowadzić nowy lepszy porządek, musi być ostro, bojowo i agresywnie, a przede wszystkim musimy wspólnotą naszej kapeli przeciwstawić skrajny indywidualizm tego świata. I wszystko zepniemy dualistycznymi przeciwieństwami! My choć złożeni ze skrajnie różnych osób będziemy wspólnotą, zaś mieszkańcy tego miasta choć hołdują inwidualizmowi to tak naprawdę są jednolitą i powtarzalną hołotą! Jak myślisz Hans, to dobry pomysł?

W sumie Ottshelm nie powinien tak otwarcie rozprawiać o repertuarze, zwłaszcza przy Tahirze, który mógł podsłuchiwać. Jednak zgodnie ze swoją radą niezbyt dbał o zwycięstwo, bardziej zależało na znalezieniu jakiegoś wspólnego tematu do rozmowy i zainspirowaniu Bulmy do działania.

Oczywiście Kamphausen nie oczekiwał, że Bulma teraz będzie karnie siedział na zadzie i cierpliwie pracował nad utworami. Nie, Ottshelm wiedział, że Hans, jeszcze wypije jeszcze kilka piw, miedzy nimi coś jeszcze przeżuje , pójdzie do łazienki zrobić kackupę, weźmie prysznic, poderwie Doris, zerżnie ją na jego łóżku, zdrzemnie się, obudzi się, znowu zerżnie jego córkę, później znowu coś wypije, pójdzie do ogródka odlać się na mordę wścibskiego sąsiada co się wychyla przez płot po czym wróci do kuchni. Wtedy będzie szansa, że znajdując się we względnej trzeźwości zacznie coś robić.

A Ottshelm w tym rozładuje oba vany i spróbuje jakoś sensownie rozłożyć sprzęt muzyczny w swoim garażu. Przy okazji spróbuje zagadać do kierowców i zbajerować, żeby jednego vana zostawili, bo „tak Bulma kazał”, a sami mają we dwójkę wrócić jednym. Takie łganie w żywe oczy nie było w naturze Ottshelma. Jednak właśnie taka nagła i impulsywna próba okłamania dwóch kierowców, była dla Kamphausena czymś perwersyjnie innowacyjnym. Tu nawet nie chodziło o efekt, tu chodziło o przekraczanie własnych granic! Z drugiej strony przydałby mu się jakiś pojazd gdyby musiał gdzieś pojechać, a Tahir odjechałby "swoją" terenówką, zaś Hans swoją "cytrynówką".

I tylko gdzieś z tyłu głowy Otto miał myśl, żeby w wolnej chwili zadzwonić do roboty powiedzieć, że go nie będzie bo miał wypadek samochodowy. Nawet jeśli jego „stara praca”, była teraz jego najmniejszym problemem.

Fimrys

Fimrys

26.05.2019
Post ID: 85670

Oślepiający błysk.
Jakimże niesamowitym był powrót do ziemskich warunków dla bytu oswojonego już z naginającymi wszelkie zasady realiami Purgatorium. Nagłe światło galerii i sterta śmieci tak bardzo kontrastowały z odczuwanymi przed chwilą ciemnościami łona pokoju narodzin, że powrót Sørena i Tutty było niczym przejście supernowy w gwiazdę neutronową. Tłumacz dopiero pod koniec procesu wyłaniania się na oczach tłumu zauważył, że na głowie został mu na wpół przyrdzewiały cynowy rondel pamiętający najpewniej czasy Adenauera. Rzeczywistość pragnęła przytłoczyć inkwizytora i jak popielaty tygrys skoczyła nań w celu zalania go nudą i żmudnością swej szarości. On jednak szybko odnalazł wewnętrzną moc do przeciwstawienia się nowym-starym realiom. Wstając prędko zlustrował tłoczącą się wokół nich ludzką masę.

„Artyści awangardowi? Na abbadońskie szczęki, i to najgorszy sort prześcigający się w dadaistycznych uniesieniach sztucznego prześcigania się w bezsensie! Już ja znam takich jak wy...”

Søren miał już wcześniej odczynia z tego rodzaju ludźmi i wiedział, że część to pozerzy, a część szaleńcy. Nie deprecjonował ich wszakże, gdyż takie oryginalne grupy skrywały w swych szeregach ludzi prawdziwie wrażliwych na doświadczenia metafizyczne, a ci w odpowiednich warunkach stawali się wręcz idealnymi członkami ezoterycznych ugrupowań. Ba, „Bracia i Siostry Abbadona” również mieli w swych szeregach parę osobników o podobnych zainteresowaniach. Podczas wygłaszania krótkiej mowy dla zebranego grona, wyszukiwał wzrokiem kogoś znajomego, gdyż wydawało mu się, że gdzieś z tyłu mignęła mu znajoma sylwetka.

„Śmierć śmierci nierówna, byt bytowi nie dogodzi. W szklanej trumnie esencji żywota w dwójnasób-trójnasób braknąć nie może, Nidh nad wszystkim czuwa. Przekazać mi kazano totem ezoterycznego bez dwóch, trzech (a nawet czterech!) zdań porządku-nieporządku świata poza światami – aspekt absolutu wpisany w materię z dwóch stron zapisaną ostatecznym credo czystej parnasistycznej egzaltacji, a oliwy i wina nie tykaj”

To mówiąc z ogromnym patosem przekazał z głowy stary rondel osobnikowi najbardziej ekscentrycznie wyglądającemu. Potem wrócił do szukania prawdopodobnie znajomej sylwetki. Pamiętał dobrze młodą artystkę, która w poszukiwaniu mistycznych wrażeń zamiast do klasycznego ugrupowania satanistycznego, trafiła pod skrzydła Abbadona, znajdując w nim ujście dla swej wizjonerskiej sztuki. Niewykluczone, że taka wystawa mogła ją tu przyciągnąć. Człowiek z sekty znacznie ułatwiłby Tłumaczowi i jego dzielnej towarzyszce purgatoryjskich wrażeń bezproblemowe wydostanie się z niespodziewanej sytuacji. Mieli prosty plan i zachowywali zimną krew: z artystami należało mówić językiem egzaltacji i artystycznego absurdu. Gdyby jednak w obliczu opuszczania budynku doszło do konieczności rozmówienia się z wąsatym strażnikiem – należało zachować prostotę i powagę, tłumacząc, że to było tylko show i oni tak jak i stróż nocny „tylko wykonują swoją pracę”.

Inkwizytor chciał wrócić do mieszkania, gdyż tam mógłby spokojnie wraz z Beatą obmyślić plan działania. W końcu czekało sporo wyzwań, od wciągnięcia nowych twarzy do Braci i Sióstr aż do wykreowania z siebie basisty zespołu Bulmy.

Tabris

Tabris

10.06.2019
Post ID: 85693

- Jedynym nadgorliwym zboczeńcem w tym pokoju jesteś ty sam. Latasz goły po pokoju jak ten szympans w zoo.
~~~
Pora było zakończyć tą żenującą historię. Raz, że Walter zaczynał być zmęczony, poziom adrenaliny mu spadał. Dwa - zaczęły mu przychodzić do głowy "purgatoryjskie" metody rozwiązywania problemów z użyciem nurtów na czele. Słowami o więzieniu się nie przejął, za to co zrobił w najgorszym wypadku groziła jakaś grzywna, czy coś w tym stylu. Zwłaszcza, że miał pewien atut. Walc z Beatą Tutta, żoną miliardera. Wystarczy że się z nią skontaktuje - jakby co i kłopoty znikną.
~
A zatem teraz czas przekręcić klucze w drzwiach, wyjść z godnością i takoż opuścić hotel. Następnie... dobrze zlustrować kieszenie, czy ma portfel z pieniędzmi i biletem miesięcznym. Jeśli tak, weźmie taksówkę i uda się na dworzec główny. Raz, bo w ten sposób utrudni ewentualną pogoń, dwa bo ma dobre połączenie pod swój blok. Po powrocie będzie mógł w końcu wyć z bólu po córce.
~~~
- A psik!

Wiwernus

Wiwernus

11.06.2019
Post ID: 85697

Soren i Otto

Chemik zmienił swój wizerunek na bardziej smukły, drapieżny i nowoczesny; wypuszczając koszulę, dobierając intensywnie czerwony krawat i przycinając zarost. Zadbany i odświeżony poczuł się lepiej. Pozornie konserwatywny Ojciec wydawał się czuć zaskakująco dobrze w odzwierciedlającym lepiej siłę i energię ciele. Odświeżenie wizerunku zrobiło niemałe wrażenie na córkach, choć Nadim zdawał się być rozbawiony, tak jakby role mentora i ucznia w chemiczno-arabskim duecie odwróciły się. To Hans jednak wykazał najwięcej entuzjazmu, coraz bardziej lubił Kamphausena, który emanował pewnością siebie i charyzmą. Nic dziwnego, że przekupiony piwem, przytakiwał ochoczo na metaforyczną interpretację zdarzeń wczorajszego wieczoru. Własnej w końcu nie miał, wielu zdarzeń nie pamiętał, wizja chemika zaś była wiarygodna, spójna i nie nawiązywała do nadprzyrodzonych sił, lecz prostych do wyjaśnienia, sprawiających jedynie wrażenie nadzwyczajnych doświadczeń psychodelicznych. Po to zresztą też tutaj przybył, szukając u kogoś kompetentnego przytoczenia mu najważniejszych zdarzeń długiej nocy. Córki Otto i jego żona nie miały więc powodów, aby kwestionować absurdalną historię – tylko absurdalna historia tłumaczyła rewolucję w zachowaniu Otto. Pozostała tylko kwestia akceptacji następstw zdarzeń.
- Przecież ty się nie znasz na muzyce. - rzuciła w końcu żona, odchodząc od stołu.

Bulma nawet tego nie usłyszał. Chemik oczarował go koncepcją dla jego zespołu, która wznosiła coś do jego wizerunku, klimatu i podejmowanej tematyki. Wizja zbieraniny sprzątaczy w zdegenerowanym świecie bliźniaczo podobnych do siebie, bezmyślnych indywidualistów bardzo do niego trafiła. Na tej koncepcji zbudował fundament swojej kapeli. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy jego perkusista bez większych oporów i z nieoczekiwaną dla siebie lekkością, jakby dla wprawy zakosił mu z vana większość drogiego sprzętu. Po kilku piwach Bulma był gotowy do działania. Podczas gdy Larka i Nadim postanowili wyruszyć na poszukiwanie Hermana, a ciemnoskóry starał się wytłumaczyć jakoś dziewczynie dlaczego jest w innej kapeli niż teść; Otto, Nadim i Doris ruszyli taksówką „zebrać drużynę”. Zaczęli od tłumacza. Jego temat przewijał się jeszcze po odwiedzinach Hansa podsycany przez częściowo nawiedzoną Doris, był więc naturalnym wyborem. Jedynym tropem był miejsce jego pracy, czyli wydawnictwo, o którym wiedzieli dzięki obecności Anshelma w jaźni Otto, mieszczące się na dwóch ostatnich piętrach urokliwej kamienicy.

Bez większych oporów nawiedzili miejsce pracy ogarnięte jakimś chorobliwym zamieszaniem. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na nieobecność Guru. Ktoś kupił wydawnictwo i to było w tej chwili najważniejsze, szczególnie, że brakowało względnie trzeźwomyśląceo Carla Pringesheima, koordynatora sprzedaży, który byłby wstanie zapanować nad emocjami wielonarodowościowej ekipy tłumaczy, podczas gdy „tuzy” z zarządu zachowywały niezdrową powściągliwość. Takich firm nie kupuje się z dnia na dzień, to tak nie działa rzucił rozbawiony gwiazdor. Nie znaczy to jednak, że przybycie dziwnych gości nie zrobiło wrażenia. Śnieżnobiały uśmiech Hansa pozwolił im uzyskać adres tłumacza, w czym zresztą pomógł niejaki Benito, gadatliwy Włoch, który najwyraźniej myślał, że grupka nietypowych gości to ci tajemnicy wrogowie jego współpracownika, którzy zniszczyli jego auto. Dlaczego? Zawiłości myślowe wbrew pozorom niezwykle inteligentnego Benito były niezbadane, ale najwyraźniej prowokujące spojrzenie chemika zaniepokoiło go na tyle, aby zapragnąć się jak najszybciej pozbyć natrętów, przyjaciół lub wrogów Guru, który tak go rozczarował swoją postawą. Muzyk potrafił się dogadać z ludźmi, a z niejakim Josephem nawiązał swego rodzaju nić porozumienia.
- To nie tak daleko. - uśmiechnął się Hans. Doris prowadząca jego sportowe auto, jako jedyna nie-pod-wpływem, przełączyła muzykę na starszą płytę Bulmy, tak sprzeczną z jego aktualnym wizerunek. Na jego twarzy pojawił się grymas. - Daj spokój, dziecko.

Już mieli ruszyć w podróż, gdy ich uwagę skupiła biegnąca sylwetka i to całkiem urodziwa. Młoda dziewczyna, pracownica w wydawnictwie o imieniu Amanda niemal wpadła na stojący jeszcze pojazd. Po krótkiej rozmowie i jednoznacznej aprobacie ceniącego urodę kobiet Bulmy, nie pozostało nic innego jak zabrać kobietę ze sobą, jak się okazało kobietę co najmniej zaintrygowaną Inkwizytorem i zmartwioną jego nieobecnością w pracy.

Gwiazdor zagłuszył – ku zdziwieniu Otto całkiem piękną – muzykę swej młodości gadaniną o wizerunku grupy. Sprzątacze-inkwizytorzy musieli nosić odpowiednie dla siebie, brudne i industrialne stroje łączące w sobie glam lat '80, z fantastyczno-naukowymi i religijnymi akcentami. Dla Otto wymyślił wstępnie nazistowski mundur z kardynalską czapką i maską kościotrupa. Na tym jednak jego wymyślne wizje dopiero się zaczynały.

...

Przyzwyczajenie do Purgatorium, gdzie rzeczywistość wychodziła oczekiwaniom na przeciw, nie znalazło swego odzwierciedlenia w tym co miało miejsce w Berlinie. Zwykłe przewidzenie, fałszywe skojarzenie jednego z mężczyzn ze znajomą osobą okazało się być tylko pragnieniem jego psychiki do zetknięcia się z czymś, co znał. Nabrał już nawyku i wiary w zależność, że myśl kreowała rzeczywistość w bezpośredni sposób. Jego, innych czy sadystycznego Hadesa. W tym była logika, Niemcy zaś oferowały mu jedynie losowość... choć po chwili namysłu nie mógł wykluczyć , że godny pożałowania Pies specjalnie przenosił swoich podopiecznych w miejsca i do osób, które wywołać miały określone reakcje.

Wszystko było takie przypadkowe, szare i mdłe, ale czy na pewno? Trafienie w grono artystów, podatnej na jego poglądy grupy krytycznych wobec rzeczywistości osobników zwiastowało w całym zamieszaniu jakąś nieokreśloną celowość. Spróbował przelać na tłum swoje idee, wykorzystując wiedzę, że najlepszym byłoby posługiwać się językiem, który pozostawał szerokie pole do interpretacji, doprowadzając jednocześnie do jednej i tej samej konkluzji. Absurdalnym – ale i jakże zabawnym – było, że im dziwniejsze zdania budował i tworzył niemal erystyczne konstrukty, tym większa była obawa, aby dać wyraz niezrozumieniu jego słów. Nikt nie chciał narazić się na umniejszenie siebie przez niepojęcie spektaklu. Co więcej, większość go nawet nie chciała zrozumieć! Sztuka zaspokajała pragnienie zdobywania wiedzy i doznań, lecz nie miała prowadzić do ostatecznej konkluzji i zaspokojenia. Trzeba gonić króliczka, nie go łapać jak potem powiedziała mu Beata. Znał reguły tej gry i wykorzystując niebywale rozwinięty po doznaniach w Purgatorium intelekt, dokonał do selekcji „artystów” do swojej grupy. Nie bez sukcesów - choć większość chciała tylko nasycić swoją żądzę obcowania z „intelektualizmem” - znalazło się kilku osobników kwestionujących naturę rzeczywistości, a jednocześnie na tyle zagubionych i podatnych na wolę kogoś takiego jak Soren, aby stać się ewentualnymi członkami rozrastającej się grupy.

Beata również wiedziała co czynić. Była prostą, biedną dziewczyną, a uwiodła miliardera, który miał ogromne pieniądze i równie ogromny intelekt. Po doświadczeniach w Purgatorium i – dobrowolnej jakby nie patrzeć – stracie obrzydliwego majątku, nie miała już nic do stracenia, lecz jedynie rozwinięte umiejętności perswazji, samokontroli i tworzenia scenariuszy zdarzeń, te najwyraźniej wieloletnie podglądane w fabularnym rzemiośle samego Hadesa, scenariuszach i kampaniach kształtowanych przez lata. Żonglowała „izmami”, składnią, wymyślanymi na poczekaniu neologizmami, obcojęzycznymi wtrąceniami w wielokrotnie złożonych, lecz nie noszących żadnej treści zdaniach. Kiedy w jej wywodach pojawił się „Nidh-Perquwunos”, a kobieta podrzuciła w górę monetę, by potem zakończyć wywód na temat losu wypiciem wody z doniczki... poczuł się nieswojo, gdzieś już to kiedyś widział i chyba nawet sobie przypominał gdzie. Przez moment poczuł, że obcuje z jakąś niezwykle wyrafinowaną drwiną lub gargantuicznym hołdem pozbawionym zrozumienia. Przez moment również poczuł się, jakby cała idea antyabsolutu była farsą podobną dadaistycznym gusłom. Chciał wymknąć się ku przyszłości choć na moment, przyzwyczajony, że jest zdolny to zrobić i zaspokoić ciekawość co nastąpi dalej, nic jednak nadprzyrodzonego się nie stało.
- Krewetkowy Jeździec! Krewetkowy Jeździec! Przeszłość-Teraźniejszość-Przyszłość! Nurty! - bełkotała Beata, kończąc występ. Nie mógł odmówić jej charyzmy. I swego rodzaju zaślepienia.

Ochroniarz nie sprawiał większych problemów – swoje już w życiu widział, przejawiał niezwykle przesiąkniętą cynizmem odporność na manipulacje i bełkotliwe przemowy. Wskazał uprzejmie gdzie jest wyjście, zadowolony, że nastąpił koniec pokazu. Tłumacz wziął swoją ukochaną pod rękę i skierowali się do taksówki, która zatrzymała się akurat w okolicy. Beata była niemal pewna, że miejsce, w które odsyłani byli pokojowicze było wypadkową takiego, które sprawnie pchałoby ich fabularny wątek, a jednocześnie było intensywnym, pełnym drwiny doznaniem, mającym okazać utrzymującą się dominację Hadesa względem Pokojowicza, ale i zachowanie jego umysłu w całości – odrobina „karmazynowych” doznań pozwalała nie zatopić się w szarości Berlina.

Taksówkarz okazał się nie być zbyt rozmowny, zainteresowany klientami, ani jako świeżo przybyły obcokrajowiec nie znał nawet zbyt biegle niemieckiego. Tutta mogła więc porozmawiać swobodnie ze swoim ukochanym. Chciała wprowadzić się do niego i wspierać go 24 godziny na dobę w jego rewolucji. Była oddana, pełna sił i pomysłowa, aczkolwiek ciążyła jej szarość stolicy i uciekała w fanatyzm w specyficznym mechanizmie obronnym.

Kiedy dotarli do mieszkania, położyli się zmęczeni na łóżku. Tłumacz zdążył puścić jeszcze Czwartą Symfonię Charlesa Ivesa na gramofonie i relaksowali się w ten awangardowy sposób, rozważając rozrost religijnej formacji oraz rewolucji, a także łączące ich uczucie i trywialne z ich aktualnej perspektywy sprawy. Na biurku dumnie prężyło się czekające na przetłumaczenie dzieło E. Karlsena, a także powieść Anshelma. Tutta przypomniała ukochanemu jego marzenie napisania własnego dzieła, zapewniając raz jeszcze o swoim wsparciu. Wtuleni w siebie wspominali chrzest wody i ognia na morzu krwi, który tak bardzo ich połączył. Niezależnie jednak jak piękna była to chwila, Soren czuł, że nie odczuwa takiej przyjemności z wybrzmiewającej w tle muzyki jak przed odległymi niczym lata ostatnimi dniami.

I wtedy, w momencie największego zwątpienia, słyszy dzwonek do drzwi. Otwiera je z zaintrygowaną Beatą uczepioną jego ramienia, a do środka niczym fala zaczęła się wlewać zbieranina z Braci i Sióstr Abbadona, wszyscy odświętnie ubrani i niezwykle poruszeni. Brakowało tylko starego, poczciwego Martina. Wszyscy – ci bardziej artystyczni, filozoficzni czy gorliwi radykałowie, początkujący i doświadczeni w praktykach, starzy i młodzi, kobiety i dzieci, z NRD i RFN – wykazywali się niebywałą klasą i serdecznością, czyniąc nagłe wtargnięcie do rzadko odwiedzanej samotni tłumacza wydarzeniem nie tylko religijnym, ale i rodzinnym. „Dziewiąta Symfonia” rzucił tylko na początku jeden z Braci, uśmiechając się porozumiewawczo. Inkwizytor miał prawo być dumny ze swoich kompanów, którzy wykazali się wiarą w odebrany od niego sygnał i wykazali chęć, aby wysłuchać oraz spróbować zrozumieć bezmiar krain przez niego odwiedzonych. Przez chwilę poczuł się niemal niczym boski zesłaniec, który miał wyjawić oblicze świata pośmiertnego. Momentalnie urósł w oczach towarzyszy, którzy rozsiedli się u jego stóp po całym pokoju, podczas gdy on siedział na łóżku z teatralnie podniesioną ręką i pełną entuzjazmu Beatą u jego boku, która przebierała grubymi nogami w powietrzu z podniecenia. Tylko Bartłomiej pozwolił sobie, aby po prostu objąć mocnym, nieoczekiwanym po nim męskim uściskiem mentora. Jeżeli komuś mogło wydać się to niestosowne względem autorytetu inkwizytora i podniosłości chwili, Bart przyrzekł dozgonną wierność naukom mistrza. Ktoś przysłonił rolety, a przyjemny półmrok budował atmosferę podniosłości i napięcia.

Niebywałe podniecenie i aura spotkania uległy momentalnej przemianie w bardzo krótkim czasie. Po pierwsze, przez Beatę. Odsunięci niekiedy poza nawias społeczny członkowie Stowarzyszenia nierzadko nawet nie kojarzyli nazwiska Tutty, podejrzliwa i kwestionująca jednak wszystko natura wzięła górę. Kim była ta tajemnicza kobieta? Jaką miała pozycję w grupie? Co naprawdę widziała, wiedziała i kim był dla niej Guru? Małostkowe podejrzenia nie były bezzasadne, jakkolwiek Inkwizytor nie chciałby nie przyznać racji kompanom. Beata zmieniła się, był tego świadkiem. Wciąż jednak jej ciało zdradzało, że dotąd ulegała nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu; każdy grymas zaś poświadczał, że momentalnie władają nią silne, zmienne emocje. Sposób wysławiania kobiety zaś zwiastował, że choć przy mężu poznała wiele mądrych słów, kształtowała wypowiedzi po linii najmniejszego oporu, w sposób prosty i serdeczny. I było to bardzo przykre, bo Guru dojrzał jej niezwykłą przemianę i siłę jej woli. Potrafił również docenić jak bardzo peszyła się w obecności Braci i Sióstr, dobierając słowa z niebywałą ostrożnością. Co gorsza, ona wyczuła cień niechęci względem niej, więc postanowiła pójść za ciosem i otworzyć się. To było jeszcze gorsze. Po drugie, przez Beatę! Chciała zarysować swoją pozycję – choć z serdecznością i bez wyniosłości – określając siebie mianem siostry. Przedstawiła się również, zdradzając z jakich kręgów się wywodzi, wzbudzając nieufność. I co najgorsze, mówiła o Nol-Lidlibie, Purgatorium oraz kierunku duchowej zmiany Guru. W tym momencie spłyciła nie tylko Purgatorium, ale i cały ruch Inkwizytora, którego wiara w jej zwięzłej, tak beztrosko szczerej opowieści zdawała się być niczym chorągiewka na wietrze. Najpierw Abbadon, potem Hades, następnie zaś Antyabsolut kryjący się pod jakimś niewymawialnym imieniem. To było za dużo. Jeden z wątpiących w cud jaki dokonał się i senne zesłanie Guru, opuścił bez słowa pomieszczenie i nigdy już nie wrócił. Nastała cisza, nie licząc muzyki wydobywającej się z gramofonu. Atmosfera stała się tak gęsta, że mogła było ją kroić nożem.

Po trzecie – Hans, Ottshelm i jego córka oraz Amanda. W nagły, nieokreślony sposób ten nietypowy kwartet wtargnął do środka, potęgując tylko nieporozumienie. Bulma był już zamroczony piwem i niezdrowo podniecony, a wtórowała mu córka Kamphausena. To musi być Laura zakrzyknęła Beata. Gdzieś w tle kryje się zdezorientowana Amanda, wyraźnie zazdrosna o Tutty. Podniosłość godna wymykającemu się planom egzystencji dramatu obraca się w komedię pomyłek podrzędnego teatru.

Przynajmniej inkwizytor dowiedział się jaką wizję zespołu uknuł chemik z gwiazdorem oraz jak bardzo zaczęli się dogadywać. Zaoferowano mu również puszkę z piwem. No i wiedział już, że chemik oraz jego córka są osobnikami zdeterminowanymi, aby przynajmniej spróbować podjąć nauki w Stowarzyszeniu. Wyczuł także... obecność Anshelma.

Kyrie E...!

Walter

Nagi mężczyzna odburknął coś pod nosem, ale Osiołek nie był już zainteresowany ciągnięciem tej żałosnej przygody. Emocje opadły, nie czuł zbyt wiele względem pary oraz nie bał się kary, tym bardziej kiedy miał plan jak jej uniknąć. Gdy wyszedł z pomieszczenia, zrobiło mu się jedynie przykro, że musiał trwać w tej drwinie i farsie utkanej przez Mistrza Gry. Wszystko to co miało teraz miejsce było tylko pozbawioną empatii prowokacją. Para, której zniszczył wieczór (a może i coś więcej niż wieczór) była tylko narzędziem w paskudnym celu Hadesa.

Upewniwszy się, że ma i pieniądze, i bilet miesięczny, opuścił hotel. Pewny siebie pozdrawiał przechadzające się po hotelu sprzątaczki, jakby sam był gościem tego miejsca. Na recepcji zamówił taksówkę, ta jednak spóźniała się, jakby jej przybycie miało być formą złośliwości losu. Ostatecznie jednak dostał się do środka lokomocji, minął radiowóz policyjny i dotarł na dworzec, z którego już wyruszył bezpośrednio do domu.

Żałoba, a raczej jej forma, stanowią już odrębną historię, której konsekwencje w pełni poznać możemy po dwóch dniach samotnego i pozbawionego jakichkolwiek wyzwań od losu emeryta. Dopiero po nich nastąpił przełom i ostateczna decyzja – dwa dni później.

...

Dzwonek zadudnił identycznym tonem jak w dniu, gdy poznał Leę. Ruszył do drzwi, uchylił je i ujrzał oblicze swojej utraconej żony. Młodsza od niego, choć już dojrzała dawno jako kobieta, emanowała klasą, pewnością siebie i niemal kocim seksapilem. Było w niej coś hipnotycznego, mogącego wywołać wspomnienie dni, w których byli zakochaną parą. Nie było śladu po minie fanatycznej opiekunki trzymającej dziecko w czterech ścianach. Nie ugościsz mnie herbatką? spytała odrobinę zalotnie, trochę prowokująco, ale przede wszystkim z serdecznością i uczuciem, które wciąż do Piontka żywiła. Była po prostu wspaniałą osobą, dotkliwie dotkniętą przez los.

Była też siostra Lei. Byt wysłany w przeszłość, który stał się członkiem jej rodziny i którego tak bardzo dziewczyna nienawidziła. Byt na tyle dobry, aby wspierać ją w dążeniach do wolności, ale i ostatecznie na tyle dobry, by próbować uchronić ludzką dziewczynę przed nieuchronnym Purgatorium, podsycający jedynie obsesje żony Waltera. Była to z pewnością istota, której obce było okrucieństwo czy zło. Chciała tylko tego co dobre, była niewinna. Zachowywała posłuszeństwo, serdeczność i wykazywała szacunek względem starszego mężczyzny, wciąż jednak była złośliwym narzędziem w ręku Eliasa i pierwszym dzieckiem Heleny, co tak mocno miało prawo boleć.

I była też sama „Lea”. Sobowtór utkany z mroku i zła, w którym swoje palce maczał również Elias. Biel zmieszała się z czernią. Powstała przez to niezwykle zagubiona istota, która chciała czynić właściwie i być czymś ponad swój prymitywny gatunek, a jednocześnie przy niewłaściwym obejściu będąca niczym wybuchowy ładunek lub agresywny pies, w którym od narodzin drzemie natura drapieżnika. Nie była Oślicą. To nie była Lea i Walter widział to na każdym kroku. Jej każdy gest, spojrzenie czy słowo przez przeklętą biel Coldberga był niczym krzyk NIE JESTEM NIĄ. Uczyła się jednak, dopasowując do oczekiwań w zawrotnym tempie. Była sobowtórem, miała to wpisane w nurty. W końcu stałaby się bliźniaczo podobna do oryginału. Sama nie wiedziała czy ma być sobą czy imitować Leę. Obecnie przeważała jednak skłonność do naśladownictwa i żal względem Heleny, która nie przetrawiłaby prawdy o śmierci córki i uwierzyła w fałszywą wizję wydarzeń w pokojach przemian. Walter wiedział dlaczego – byli świadkiem jak Purgatorium zmienia ludzi, a Helena robiąc wszystko dla bezpieczeństwa córeczki, nigdy jej tak naprawdę nie poznała. Dlatego wierzyła w kłamstwo, w którym „córki” ją podtrzymywały. Uwierzyła nawet, że Lea, jej kochana pociecha, otrzymała setkę i choć pragnęła wskrzesić kogoś bliskiego, za namową zdecydowała się w ostatniej chwili na wolność od Zaświatów. Nie miała już przez to potrzeby ucieczki i podporządkowała się matce – poznała już jakby nie patrzeć wszystko.

Gdy Helena udała się do toalety, Walter miał krótką chwilę zostać sam na sam z córkami. Obie wytłumaczyły, że nie mają śmiałości zniszczyć matki prawdą i choć dla nich wszystko jest tak bardzo bolesne, poświęcą się, aby podtrzymać iluzję. Waltera szanowały, złożyły mu kondolencje i zaoferowały pomoc. Wiedział, że przychodzi im to z trudem, ale odważyły się zaproponować, że od teraz on, Helena i one mogą stać się rodziną. Zbudowaną na kłamstwie, jednak wspierającą się w każdej chwili.
- Jesteś już starszym wiekiem mężczyzną. Możesz płakać w sercu, ale w nas będziesz miał pociechę do końca. Nie odrzucaj tego. - oznajmiła „Lea”. - Chciałabym mieć tatę. Jak prawdziwy człowiek.
- Przepraszam za wszystko. - oznajmiła „Siostra”.

Powróciła Helena. Nastąpił moment deklaracji.
- Coś taki markotny? - rzuciła z delikatnym uśmiechem.

Xelacient

Xelacient

20.06.2019
Post ID: 85705

Ottshelm nie docenił gwiazdora, nie pierwszy raz zresztą. Rzeczywiście tajemnicze postaciew Purgatorium miały rację, że razem z Hermanem nie zostali obdarzeni dostateczną uwagą. Może Der nazi Chemiker jakoś tego nie żałował, bo był zajęty swoim (jeszcze wtedy niedoszłym) zięciem, jednak tak jak Hans przekonywał się do niego, tak i on coraz większym szacunkiem go darzył.

I tak wyruszyli w drogę, w sumie znowu powtórzyła się sytuacja, że Otto opił się piwa i nie mógł prowadzić, na szczęście z opresji uratował go inny potomek. Doprawdy, jesli Doris chciała zrobić pozytywne wrażenie na ojcu to właśnie jej się to udało. Jednak postanowił (przynajmniej chwilowo) pozostać powściągliwym w okazywaniu emocji. Zamiast tego uważnie słuchał coraz bardziej nakręcającego się muzyka i tylko mu przytakiwał. Nawet jeśli maskę kościotrupa uważał za przesadę to zdał się całkowicie na wizję Bulmy, mimo wszystko Hannah miała rację. Otto nie znał się na muzyce popularnej i dlatego bez zastrzeżeń przyjmował pomysły Hansa "jako-tego-co-się-zna-na-swojej-dziedzinie". Tylko raz w pewnym momencie wypalił, że "Skoro ma mieć czapkę kardynała to od razu trzeba dać symbole swastyki na krzyżu".

Poza tym Ottshelm raczej leniwie obserwował widoki za oknem. Zwykle jeździł samochodem jako kierowca skupiony na bezpiecznej jeździe, przez co nie mógł sobie pozwolić na relaksacyjne gapienie się przez okno. Jednak teraz mógł w spokoju obserwować płynącą rzeke życia. Mijani ludzie wydawali mu się niczym zwierzęta w zoo, które zamknięte na swoich wybiegach biegały w kółko, wrażenie to było szczególnie silne w wydawnictwie. Jednak w spojrzeniu Ottshelma nie było pogardy. Sam do niedawna był jednym z nich, a teraz... zdawało mu się, że widzi i rozumie znacznie więcej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Takie spojrzenie miało prawo budzić u postronnych osób nieprzyjemne emocje.

Dopiero wraz z pojawieniem się Amandy zaczął wychodzić z marazmu, intrygująca kobieta, bliskość domostwa Inkwizytora, a także zaskakująco dobra twórczość Hansa sprawił, że Der NaziChemiker przestał błądzić myślami po zawiłych meandrach swoich trójźródłowych potoków myśli i skupił się na obecnej chwili.

I dobrze się stało, bo sytuacja jaką zastali w domostwie Tłumacza była... napięta. Stary Otto był ślepy na takie socjologiczne aspekty, jednak teraz wyczuł, że... dotychczasowe spotkanie nie było pomyślne dla Guru. Swoje dołożył też Hans stawiając Sorena w jeszcze trudniejszej sytuacji. Ottshelm co prawda jako osoba z zewnątrz nie potrafił dokładnie określić o co chodzi, ale mógł chociaż spróbować uwagę wszystkich na sobie, dzięki czemu Guru miałby chwilę na dojście do siebie i odzyskanie inicjatywy.

- Panie i Panowie - zaczął wyrzucając ręce w górę i obracając się na wszystkie strony, jakby każdemu chciał się pokazać z każdej strony - nazywam się Ottshelm Kamphausen i jestem grzesznikiem! - zawołał donośnie chcąc skupić uwagę wszystkich na sobie - całe życie przeszedłem gardząc wiarą i religią! Byłem niezachwianie przekonany, że nauka mi wystarczy, by zrozumieć cały świat! Aż do wczoraj! Wczoraj w wypadku samochodowym otarłem się o śmierć! - dodał dramatycznie - i nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia! Moja pycha była zbyt silna! Dopiero spotkanie tego oto człowieka odmieniło moje życie! - dodał wskazując na Sorena - Dotąd uważałem wszystkie religie za sprzeczne ze sobą! On pokazał co je łączy! Pokazał mi ścieżkę, która choć, wąska i kręta to pozwoli mi pokonać moje grzechy i dojść na sam szczyt prawdy! Prawdy będącej zwieńczeniem nie tylko wiary, ale i nauki! - dodał z uniesieniem, po czym się zmieszał, bo nie wiedział jak pociągnąć wątek, toteż szybko przedstawił resztę swojego kwartetu.

- Poznajcie moją córkę Doris, moja przemiana zaintrygowała ją na tyle, że sama postanowiła spotkać się z Sorenem! To jest Hans... wczoraj spowodował wypadek w którym mój samochód uległ zniszczeniu, więc w zamian jeżdżę jego pojazdem, a to jest Amanda, która dołączyła się do nas po drodze... będziemy teraz poddani próbom inicjacyjnym? - zapytał Ottshelm na koniec. Pytanie może nie było zbyt taktowne, ale miał nadzieję, że członkowie sekty będą wyrozumiali wobec neofity. Pozostawało mieć nadzieję, że jego deklaracja zostanie pozytywnie przyjęta i pomoże Guru wyjść z opresji.

Tabris

Tabris

20.09.2019
Post ID: 85862

- Jestem po raz drugi w Purgatorium. To jest chyba bez precedensu, a co gorsze ja akurat muszę wrócić. W dzień mieszają mi się wspomnienia jak tylko można. Za to nocami przeżywam zagładę planety.
~~
Dwa dni spędzone pomiędzy powrotem, a wizytą kobiet Walterowi minęły w apatycznym nastroju. Nie wyszedł z mieszkania, dojadł chyba pierwszego dnia resztki z lodówki i szafek. Ale nie pozmywał po sobie, o żadnych porządkach nie było mowy. Z nikim się nie rozmówił, rozmowy telefonicznej nie odbył. Nie ćwiczył taekwondo, nie medytował, ani tym bardziej ćwiczył gry na instrumencie. Rano długo leżał w łóżku wpatrując się w niewłączony telewizor, lub sufit. Potem przechodził na kanapę i z kolei siedział sobie oglądając resztę kawalerki. Parę razy wybrał się na balkon i przez chwilę oglądał grupę jodeł rosnących na podwórzu. Po czym wracał do siebie, siadał na łóżku i tyle. Zasypiał powoli, budził się często. Śniły mu się liczne Księżyce i komety uderzające w Ziemię.
~
Myśli Waltera, gdy je w końcu przestał tłumić w sobie przypominały nieco zaśnieżony telewizor. Były to szumy, zlepy, ciągi nie układające się w całościową myśl. Potasowane wspomnienia uderzały w Waltera, po czym nachodziły nowe, tworząc w końcu jakąś dziwną mozaikę, która nieustannie się zmieniała. Stan Waltera zaczynał przypominać ów mitologiczny Chaos, który miał być u zarania dziejów. Obrazy, dźwięki, refleksje tworzyły dziwne permutacje, tak jakby emeryt starał się metodą brute force znaleźć zaszyfrowaną drogę, która prowadziłaby… nie wiadomo do czego by prowadziła. Nie było spodziewanego żalu, wycia. Katharsis wydawało się wciąż odległe.
~
Powodem tego było nie tylko przeżycia z Pokoi, ale też fakt znalezienia się ponownie. W połączeniu z nieudaną amnezją z poprzedniej wizyty dało to wynik mocno absurdalny. O ile w czasie misji skoncentrowanie na niej w połączeniu ze wzmocnieniem zmysłów sprawiało, że Walter nie miał problemów z percepcją to połączenie osobowości przyniosło już w Berlinie nieoczekiwany efekt ciągłych retrospekcji gdy widząc okno myślał, że jest z pokoju karczemnego, jakiegoś pałacu, domu w Shiaście, bloku w Dreźnie i jeszcze paru możliwości. Próby ustalenia gdzie jest były daremne, może w sumie nie zależało mu na tym.
~
Bo i gdzie się obecnie znajdował? Po zostaniu ojcem szybko stał się… w sumie w języku niemieckim i polskim nie było słowa na określenie kogoś kto przeżył swoje dziecko. Miał poczucie, że to jego wyłączna wina. Ale też czuł gniew do Lei, że to wybrała. Ten gniew z kolei gniewał Waltera, w końcu owocując szumami, zlepami, ciągami w głowie. Może przerodziłby się w jakiś rodzaj katatonii, gdyby nie wizyta Heleny
~
Tempo w jakim Walter wydobrzał było dla niego samego szokujące. Widok byłej miłości zadziałał jak żywa woda z rosyjskich baśni. Nawet jego półbełkotliwe odpowiedzi na jej pytania i jej „córek” były dużym osiągnięciem. Oczywiście musiał w końcu odpowiedzieć na bardziej zaawansowane pytanie, aniżeli kwestia umiejscowienia szklanek, czy herbaty.
~
Co do nieinformowaniu Heleny o tym co się stało… Przystał na to. Nie z powodu altruistycznego, ale… Chciał mieć Leę, która nie wybrała idiotycznej śmierci. Przeglądać się w niej, obserwować. Kontemplować. Można powiedzieć, że kierował się podobnym sposobem myślenia jak w wypadku podziału na Waltera i Altera. Potraktował Cień nie jako człowieka, ale jak właśnie cień, który przybiera kształt danej osoby, nią wszakże nie będąc. Myśl o tym była pierwszą podjętą decyzją od czasu dotarcia do mieszkania.
~~
- Teraz już pamiętam dlaczego to nas połączyło. Za każdym razem gdy się spotykamy podejmuję ważną decyzję. Całe moje życie to wynik spotkania z Tobą.