Rycerz Zygfryd i księżniczka Roksana

1 2 3
Jesteś na stronie 1. Następna

Druga część przygód rycerza Zygfryda. Następuje niedługo/niekrótko*, po zdarzeniach opisanych w opowiadaniu "Rycerz Zygfryd i Pani Zamku".

*niepotrzebne skreślić

Rycerz Zygfryd i księżniczka Roksana

Zdarzyło się, że w swojej nieustającej wędrówce, dotarł rycerz Zygfryd do krainy pięknej, mlekiem i miodem płynącej...
- Piękna kraina! - zachwycił się Zygfryd. - Szkoda tylko, że nigdzie nie widzę wody... A od tego cholernego miodu dławi mi się koń i dręczą nas osy i... auuu!... PSZCZOŁY!!! - jedna z przed chwilą wspomnianych dała znać o sobie, użądlając Zygfryda w słodką od miodu brodę.

Szczęśliwie niedługo natknął się na mniej niebezpieczne mleko...

Wracając zaś do tematu pięknej krainy, w której znalazł się nasz bohater, to rządzona była ona przez księżniczkę Roksanę, do której zamku, nieprzypadkowo zresztą, podążał Zygfryd. Co sprowadzało naszego dzielnego rycerza w te strony? Dlaczego tym razem nie może być mowy o przypadku? Dlaczego właśnie do tej, a nie innej krainy skierował swego rumaka? Odpowiedź jest prosta: tak poradziła mu wróżka, którą przypadkiem spotkał na rozstaju dróg.

*

- Gdzie mam się udać? - zapytał wróżki Zygfryd. - W tym miejscu krzyżują się drogi... Mam iść na wschód, zachód, czy może północ?

- Widzę... - wróżka przymknęła oczy i wysyczała, że coś widzi bezzębnymi wargami, bo podeszła w latach już była - widzę... - powtórzyła - mgłę...

- Mgła? - zasępił się Zygfryd. - Co może znaczyć mgła?

- Nic głupcze! Mgła musi się rozstąpić, a aby to się stało, coś brzęczącego złoto dać mi musisz...

- Hmmm... - zamyślił się Zygfryd i po namyśle podał wróżce złocisza.

Ta wetknęła go sobie szybko za pazuchę i kontynuowała...
- Mgła rozstępuje się wolno, wooolno, baaardzo wooolno...

- Nie mogła by się rozstąpić szybciej? Nie będę tu czekał do zmroku!

- Może głupcze! Aby to się stało, coś brzęczącego złoto dać mi musisz...

- No tak... Można się było domyślić - Zygfryd podał drugiego złocisza wróżce.

- Ooo! OOO!!!

- Co się stało?

- Zobaczyłam rzecz tak straszną, że nie wiem czy zdołam to wypowiedzieć!

- Czy jest coś co cię przekona by jednak podzielić się tą tajemnicą?

- Aby tak się stało, coś... - ale nie zdążyła skończyć zdania bo Zygfryd podał już jej kolejnego złocisza.

- Widziałam śmierć na wschodzie...

- Aha. W takim razie zostały już tylko dwa kierunki. Skup się kobieto i powiedz gdzie mam się udać.

- Aby poznać, co z innej strony nadciąga ku tobie, coś...

- Tak, wiem - kolejny złocisz wylądował w dłoni wróżki. - Kontynuujmy.

- Na zachód iść nie możesz, nie wiem czemu, ale nie możesz...

- A północ?

- Aby... - jeszcze jeden złocisz obciążył sakiewkę wróżki.

- Na północy mgła ciemnieje, strzeż się jej, bo... - zapadła cisza.

- Bo?

- Aby...

- No dobrze - wiadomo co zrobił Zygfryd.

- Strzeż się jej, bo może być niebezpieczna!

- Więc nie mam iść na wschód, zachód ani na północ?

- Domyślny z ciebie chłopak. Los wskazuje południe...

- Ale stamtąd przyszedłem!!! Który z pozostałych kierunków jest dla mnie najlepszy?

- Aby...

- MASZ!

- Na północ iść ci trzeba. Wprawdzie mgła tam ciemnieje, ale i szczęście w zamku czeka...

- Dziękuję.

I tym sposobem Zygfryd znalazł się gdzieś pierwszy raz nieprzypadkowo...

*

Myślał długo nasz rycerz nad tym w jaki sposób dotrze na zamek księżniczki Roksany. W końcu tam miało czekać na niego szczęście, bo był to pierwszy napotkany na północy zamek... Ale ten zamek nie był prywatnym zameczkiem Amźdeiw (z którego zresztą Zygfryd miał raczej niemiłe wspomnienia), a siedzibą władczyni krainy. Do takich zamków nie wpuszczają bez powodu.

Znalazłby na pewno jakiś pretekst, ale ten nasunął się sam. Podczas podróży do zamku Roksany, Zygfryd minął, niezauważony, bo zrobił to w nocy, armię zbrojnych. Nie mógł za dobrze po ciemku oszacować liczby, ale gdzieś koło dwustu... Widać Roksana miała wrogów. I kłopoty...

***

Do zamku wpuszczono go bez problemu. Strażnicy, zaniepokojeni złymi wieściami, postawili go przed same oblicze władczyni.

Była ubrana w długą, czerwoną suknię, spiętą w talii złotym pasem. Suknia była dość obcisła i ujawniała nader interesującą sylwetkę księżniczki. Złote, długie, kręcone loki opadały na jej nagie ramiona. Światło padające przez okno do komnaty, odbijało się od jej włosów, promieniejąc naokół. Lazurowy błękit wiosennego nieba był w jej oczach. I Zygfryd oddałby wszystko, by tylko jak najdłużej były wpatrzone w niego... Teraz wiedział o jakim szczęściu mówiła wróżka.

Kiedy księżniczka dowiedziała się o zbliżającej się armii, postanowiła wysłać Zygfryda, wraz z oddziałem zbrojnych, by sprawdzili o co chodzi.
- Niepotrzebna mi obstawa, o Pani! - odparł na to Zygfryd. - Sam dowiem się, co w trawie piszczy. Większa ilość zbrojnych bardziej rzucałaby się w oczy. Pojadę sam.

I tak oto Zygfryd pojechał sam, jak to miał we zwyczaju, a dworzanie spierali się między sobą o to, co w trawie może piszczeć. Większość obwiniała za piszczenie pasikoniki.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3