Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "Legenda Ervandoru"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > Legenda Ervandoru
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Ashanti

Ashanti

17.05.2005
Post ID: 11309

14 Vallathal, środek nocy

Wszyscy, którzy mieli na czym siedzieli przy ognisku. Ogień wydawał z siebie bardzo dużo ciepła ponieważ Ashanti co chwile dorzucała magicznego płomienia.
Enty jednak trzymały sie z daleka od ogniska rozmawiając o tym jak to będzie po tym "jak wygrają" gdy nagle z wieży strażniczej słychać głos:
- Do broni ! Wróg nadchodzi !
Gdy Klaang wszedł na mury dodał:
- Uwaga ! Katapulta! - krzyknął gdy nagle nad głowami świsnął wielki płonący głaz i uderzył w jeden ze słomianych namiotów podpalając go.
W całej fortecy (bo tak ją można nazwać po tygodnu barykadowania) szalał pożar. Wszyscy, którzy mieli pod ręką wodę próbowali gasić płomień, na szczęście
było tam mnóstwo magów specjalizujących się w magii wody i szybko uporali sie z pożarem. Wtedy pojawiło sie kolejne zagrożenie, były nim wielkie trebusze
które dziesiątkowały obrońców. Gdy pierwsze oddziały wroga ruszyły pod mury Thurvandel wydał rozkaz wylania na nich wrzącej smoły.
Zadziałało natychmiastowo, następne odziały wpadały w wilcze doły które wcześniej były starannie kopane.
- Czy zauważyliście że tu są tylko trzy grupy orków ? Oni chcą nas zagłodzić dlatego wysyłają małe odziały które maja nas zablokować - stwierdził jeden z żołnierzy
- Złe wieści, złe! Właśnie spalili nasze magazyny z prowiantem. Nie wytrzymamy oblężenia nawet przez 3 dni ! - krzyczał spanikowany nekromanta który niestety był człowiekiem (jak zresztą wszyscy) i musiał jeść i pić.

Dragonis

Dragonis

17.05.2005
Post ID: 11310

15 Vallathal, kilka godzin po północy

Dragonis leciał już cały dzień i wkrótce pojawił sie przed nim Dark Keep. Nie zwolnił jednak lotu, w głowie kłębiło mu się za dużo myśli i poleceń: o koronie, o Sinsjurze, o Dark Keep... Zdecydowanie za dużo. Teraz w dodatku spostrzegł ogień na wschodzie (prawdopodobnie pożar), i gdyby nie jeden z żołnierzy, z pewnością przeleciałby nad zamkiem i odfrunął daleeeeko... Na szczęście wojownik spostrzegł zamyślenie Dragonisa dość szybko i zdążyli wylądować poza zasięgiem Sinsjura. Po wylądowaniu drużyna opracowała plan i wślizgnęła się do Dark Keepu, a następnie głęboko do podziemnej siedziby Sinsjura...

Dwie godziny później...

Dragonis szedł pierwszy. Nie licząc paru mutantów, nie spotkali nikogo aż do sali Sinsjura. Tam siedział zły mag pochłonięty czytaniem jakiejś księgi. Dragonis właśnie to wykorzystał. Skoczył na czarodzieja i wbił mu Smoczy kieł w plecy. Mimo iż był to silny mag, nie przeżył ciosu. Mutanty pozbawione przywódcy zostały posiekane jak mrówki, gdyż same garnęły się pod miecze i zasięg czarów. Ich liczba nie była duża, toteż szybko się z nimi rozprawili. W cały zamku nie było poza niedobitkami żadnego mutanta, a i one szybko ginęły. Walka była łatwa.

Około południa...

I już po walce... Z armii Sinsjura nie zostało nic. Dragonis rozkazał oddziałom powrót do domu zakonnego i po chwili został w mrocznej fortecy tylko on i jego osobisty oddział.
- Teraz weźmy co się da i puszczamy to z dymem! - wydał rozkaz. Sam zabrał się za poszukiwania. Ostrożnie wyjął z martwych rąk Sinsjura księgę, a następnie przeszukał komnatę. Prócz małej ilości złota nie znalazł niczego. Spokojnie wychodził na powierzchnię, gdy nagle usłyszał łomot ścian. Podziemie się zawaliło.
- Chodu, to się zaraz zawali! - i sam biegł co sił w nogach do bram. Gdy ostatni z rycerzy uciekł z zamku, wieże były już zawalone. Sam Dark Keep nie poniódł większych strat. Jednak wojownicy woleli się do niego nie zbliżać i wystarowali. Dragonis i jego oddział wkrótce byli już w powietrzu. Lecąc Dragonis spytał:
- Czy coś uratowaliście?
- Tylko to... - powiedział jeden z żołnierzy i wskazał na jakieś zawiniątko. Dragonis obejrzał je i osłupial. To było jajo srebrnego smoka...

Nieco później...

Dragonis spojrzał na księgę. Były na niej dziwne napisy, chyba w języku elfów. Choć był on wybitnym językoznawcą, nie mógł tego odczytać. Krzyknął do oddziału:
- Ja zostanę dłużej, wy lećcie.
Wszyscy prócz Dragonisa polecieli w dal...

Wieczorem...

Lecący pół-smok (i smok) już od dłuższego czasu był w powietrzu. Dragonis szukał bowiem kogoś, kto zna język elfów. W pobliżu fortu Ironthal dostrzegł kiku wędrowców. Jednen z nich pochodził chyba z av' lee. Natychmiast wylądował. Podszedł do nich i przedstawił siebie i cel swojej podróży :
- Mam na imię Dragonis, czy wiecie coś o tym księdze? To chyba język elfów?

Islington

Mistrz Islington

25.05.2005
Post ID: 11311

9 Vallathal popołudnie
-Masz szczęście, że uczyłem się negocjacji u samego mistrza Dalergasa! - powiedział Islington
- Czy to ten, który był zakładnikiem jakiś bandziorów, którzy w końcu go zabili, bo za dużo gadał? - spytał Den
- Zginął za swoje ideały! - odparł Isli. Smok uśmiechnął się.
- Śmieszny jesteś magusie - odparł - czego chcecie?
- Chcemy byś stał się obrońcą tych ziem pod sztandarem Króla! - powiedział Dragonthan
- A co Król jest w stanie mi zaproponować? - spytał smok
- Będziesz mógł dowoli mordować bandytów i napadać na nieprzyjacielskie armie - stwierdził Dragonthan. Smok deczko się skrzywił.
- I konfiskować ich łupy - dodał po chwili Isli
- Ha! - krzyknął smok - podoba mi się ten pomysł, powiedzcie waszemu królowi, że sprzymierze się z nim, ale przymierze to nie będzie trwało wieczność
- Wtedy znów się spotkamy - odparł Dragonthan
- Rozumiem - stwierdził smok poczym uwolnił się spod zaklęcia Islingtona i odleciał.
- To chyba się udało - stwierdził Drag - choćmy po nagrodę!
- Wiecie co? - powiedział Isl - ciekawi mnie gdzie są teraz ci podróżnicy, których spotkaliśmy niedawno
- Myślę, że wolisz być tutaj - stwierdził Den

Dragonthan

Dragonthan

25.05.2005
Post ID: 11312

Stali tak chwile i patrzyli jak smok odlatuje w otchłań gór śnieżnych.
- Myślę, że możemy wrócić do Azarad... - rzekł Drag
- Tak, trzeba odpocząć - dodał Isli
- No to ruszajmy... - zakończył Den

Ranek 10 Vallathal, gdzieś pośrodku kręgosłupu starożytnych

- Straszna mgła, nic nie widać... - narzekał Isli
- Wiesz gdzie iść Drag? - rzekł Den z deka zakłopotany
- Mam nadzieję, że nie zeszliśmy z poprzedniego kursu. Idąc tą trasą powinniśmy ujrzeć łąki Alanzyr po lewej stronie za pare godziń...

Południe 10 Vallathal

- Idziemy tak i idziemy, a robi się już południe... nawet mgła nie zrobiła się mniejsza... - narzekał Isli, reszta milczała

Ranek 11 Vallathal

- No, nareszcie... skarpa kręgosłupu... - rzekł uradowany Isli
- Na twoim miejscu bym się tak nie cieszył.. - dodał Drag -...nie widać łagodnego zbocza, ani na północ, ani na południe od nas... Musimy iść na południe, aż dojdziemy do miejsca w którym się tutaj wdrapałem...
- Czyli ile czasu jeszcze nam to zajmie? - zapytał Den
- Około 2 dni drogi...

Wieczór 13 Vallathal

Mgła wkońcu opadła. Strzępiaste zbocze wkońcu pokazało cały swój urok, czyli pionową skarpe w dół. Najemnicy szli i szli dobre pare godziń, zanim ujrzeli jakąś ścieżke prowadzącą w dół. Pod wieczór doszli do niej. Odziwo Drag odkrył, iż ścieżka używana jest regularnie, prawie codziennie. Ścieżka kierowała się przez kręgosłup starożytnych na zachód, w stronę Sandbend. Drag zatrzymał się na chwilę i rozglądał się wzdłuż ścieżki. Po chwili podszedł do niego Den:
- Co tam słychać?
- Dziwne... wieśniacy nie używają tej drogi...
- Jak to? Nie wieśniacy to kto?
- Spójrz na ślady na trawie... głębokie i idealnie równe... wojskowi... musieli dźwigać coś ciężkiego i znosili to od paru tygodni...
- Mógłbyś jaśniej?
- Od strony pustyni ktoś znosi w tych kierunkach sporo ciężkiego sprzętu...
- Skąd wiesz że tylko w tą stronę?
- Spójrz na ślady prowadzące do gór, widać że są mniej wgniecione, czyli szli bez balastu...
- Coś podejrzewasz?
- Królestwo zachodnie zbiera tutaj siły...
- Ale jak i skąd?
- Myślę, że używają wieży Ironthal, jako magazynu, a następnie idą do Sandbend, a potem wychodzą w góry i tutaj złażą w dół z tym...
- No nieciekawie to wygląda jeśli chodzi o sytuację wojskową...
- To akurat nie mój problem... zresztą nic mnie to nie obchodzi, ale widzę że można nieźle zarobić...
- Ty tylko o kasie i kasie, co ty w niej widzisz?
Drag spoglądnął na Dena i obrócił głowe. Po chwili przyszedł Isli:
- Czemu się zatrzymaliśmy?
Drag wyjaśnił wszystko równeiż Isliemu, poczym zaczęli powoli schodzić ścieżką w dół. Minęli kilku zbrojnych idących w góry, poczym zeszli trochę niżej.
- O tam, wgłąb łąk, widzicie? - pokazywał ręką Drag - To obóz, przyjrzyjmy się mu bliżej...
Zeszli w dół zbocza aż do łąk. Księżyc świecił pełnią czerwoności. Podeszli wszyscy do najbliższego namiotu i rozglądneli się po obozie.
- Są - zaczął Isli - katapulty, o tam
- Rzeczywiście... szykują się do oblężenia miasta Azarad... - dokończył Drag
- Co robimy? - zpytał Den
- Spadamy stąd, idziemy do miasta poinformować króla co się dzieje...
Pod osłoną wysokich nieskoszonych traw udali się na południowy-wschód w kierunku wioski Barrow.

Fristron

Fristron

25.05.2005
Post ID: 11313

//Wieczór, 15 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery //

Fristron przeglądał kilka minut księgę podaną przez Dragonisa.
- Jestem całkowicie pewien - rzekł mag z AvLee - że jest to magiczna księga od jakiegoś rynsztokowego iluzjonisty, zupełnie bez wartości.
- Więc? - rzekł Hell - stoimy na środku pustyni, medytując nad jakąś wisiorkiem, która sama jest do... wiecie, czego. Zwróćmy go temu zasmoczałemu kolesiowi i idźmy dalej.
Fristron pierwszy raz od bardzo dawna zgodził się z ifrytem. Oddali księgę Dragonisowi, który milczał, po czym ruszyli do przodu nawet się nie oglądając. Byli około dwa dni drogi od kręgu Daishad.
- Hej! Zaczekajcie! - ryknął wreszcie Dragonis - Idę z wami!
- Nie! - odkrzyknęli zgodnym chórem przyjaciele
Odeszli trochę i zorientowali się że Dragonis za nimi idzie. Fristron stracił cierpliwość, rzucił w niego małą kulą ognia. Jeździec wskoczył na smoka, jakby przygtowany na to i wleciał wysoko z zatrważającą prędkością. Potem zleciał na dół i szedł dalej za nimi. Kiedy próbowano go atakować wskakiwał niczym diabeł na smoka i po jakimś czasie spokojnie zeskakiwał. W końcu Bubeusz, wzdychając, poczekał na niego.
- Chodź... uparty jesteś, wiesz? - westchnął mag
- Śpisz dwa metry od nas - burknął niezadowolony Hell

Nagash

Nagash

26.05.2005
Post ID: 11314

14 vallathal - noc

- Nie możemy dać się zagłodzić! - ogłosił Nagash i wezwał do siebie grupę najmężniejszych
wojowników. Do tego doszły enty które były bardzo rozwścieczone faktem że orki spaliły jednego z ich braci który zgubił się w gęstej mgle a gdy już doszedł do bramy orki nagle podpaliły go.
- Chyba nie chcesz wyjść prosto na nich ? - krzyknął Klaang
- Jasne że chce - odrzekł lisz
- W takim razie i ja ruszę....
Brama otworzyła się powoli podczas gdy wszyscy łucznicy wystrzeliwali w stronę przybywających orków kolejne pociski. Gdy obrońcy z Klaangiem na czele rzucili sie
do ataku wróg był bardzo zdziwiony tym aktem desperacji i wystrzelił w nich z ogromnych maszyn w kształcie powiększonej kuszy. Broń ta była bardzo potężna lecz zbroje
były magicznie "poprawione" dzięki temu o wiele lepiej spełniały swoją role. Po chwili walki wszystkie odziały wroga które stały pod murami zostały wycięte. Niestety ich dowódcy nie zależało na ich życiu i wysyłali coraz to nowe odziały które ginęły od razu. Wtedy stała się rzecz straszna. Ciała wszystkich poległych nagle zaczęły ożywać. Nagash wiedział co sie dzieje, wróg wskrzeszał poległych jako nieumarłych. Setki zombi i szkieletów otoczyło nekromantę i resztę. Wyglądało na to że to już ostatnie momenty ich życia.
Ashanti wystrzeliła w nieumarłych kilka płonących kul a gdy jeden z płonących ożywieńców wpadał na drugiego obydwaj się palili. Dzięki temu z hordy nieumarłych została grupa która i tak była bardzo osłabiona przez poparzenia. Klaang szybko rozprawił się z nimi swym toporem i ruszył na pobliskiego rycerza śmierci - dowódcę. Gdy barbarzyńca zamachnął w jego stronę ostrzem ten szybko odparował cios i swym mieczem rozciął tarcze którą jego niedoszły pogromca miał zawieszoną przy pasie. Widząc to enty ruszyły z pomocą. Wprawdzie przez swoją powolność i fakt że wszędzie walały się ciała i czołgali nieumarli jakoś doszli do Klaanga i powaliły rycerza śmierci. Barbarzyńca wyrwał z jego ręki miecz, wziął wielki zamach i przebił głowę przeciwnika. Zza jego zbroi wyleciało coś co wyglądało jak amulet. Klaang chwycił go i wycofał się z oddziałami pod bramę. Tymczasem Nagash z drugim odziałem ruszył na olbrzymie machiny które miotały w mury olbrzymimi kamieniami. Słaba obsługa machin nie potrafiła powstrzymać najeźdźcy i razem ze sprzętem zostały spalone. Wtedy zza krzaków wyskoczył odział uruk hai-ów. Mieli oni na twarzy namalowane malowidła wojenne i było widać że to ich nie pierwsza walka. W rzeczywistości była to elitarna jednostka która zajmowała się atakowaniem tyłów wroga i rozgramianiem ich przy jak najmniejszych stratach własnych. Przyjmowani byli tylko najsilniejsi. Było to widać podczas walki gdy na 1 uruk hai-a przypadało blisko 15 wrogów ze średnim opancerzeniem. Gdy zobaczyli że mają olbrzymią przewagę liczebną i siłową zaatakowali bez wahania. Nekromanta i jego towarzysze enty zostali otoczeni. Na pierwszy ogień poszły enty. 10 z 17 zostało zabitych od razu. Reszcie udało się zbiec tylko dlatego że Nagash rzucił świecącą kule która oślepiła wrogów, wszyscy wymachiwali meczetami i przez to ranili samych siebie. Nagash i enty powróciły wprawdzie pod same mury ale straty były tak ogromne że nawet podczas otwartej bitwy z olbrzymią ilością orków tyle oddziałów nie ginęło. Dowódcy białych nekromantów przekonali sie o sile fizycznej jak i woli walki uruk hai`i. Od tamtej pory byli bardziej ostrożni i szczególnie tępili tę elitarną jednostkę która już wkrótce miała okazać swoją prawdziwą siłę...

Hellburn

Włodarz Hellburn

26.05.2005
Post ID: 11315

//Wieczór, 15 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Nie przeszli kilkunastu kroków i ozwał się Friston:
- A może odpoczniemy... powoli zapada noc... uuuuaaaaaaaahhhhhh... spać mi się chce...
- Odpoczywanie to chyba Twoje ulubione zajęcie co? - rzekł zgryźliwie Hell.
Frsiton zignorował ifryta i zwrócił się do Bubeusza:
- Proponuję abyśmy wyruszyli jutro o świcie.
- Nie widzę przeszkód... hmmm gdyby był tu Destero to... - Biały mag urwał nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Ale Destero zniknął więc możemy robić tyle postoi ile tylko chcemy!!! - zawołał ucieszony przypomnianym faktem mag z Avlee.
- Ekhem... Kto to jest Destero? - zapytał zdezorientowany Dragonis.
- Ehhh... Opowiem ci wszystko od początku - powiedział Hellburn.
- To ty mu wszystko wytłumacz a my idziemy spać - zakończył Mastorius. Podszedł do najbliższego głazu i położył się opierając o niego głowę.
- Do jutra - powiedział Bubeusz i zrobił to samo co biały nekromanta.
Friston nie widząc w pobliżu żadnych innych kamieni poprostu położył się na piasku narzekając przy tym, że nie lubi jak mu się nasypuje za bieliznę.

Noc, 15/16 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Ognisko oświetlało siedzących Hell'a (który właściwie sam też "świecił" pośród czerwonych mroków nocy) i pół smoka oraz śpiących towarzyszy. Ifryt gestykulował opisując przygody, które spotkały jego i jego towarzyszy. Dragonis z powagą na twarzy wsłuchiwał się w opowieści Ognistego Rycerza.

Ranek, 16 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Bubeusz otworzył oczy. Usiadł, przeciągnął się i spojrzał na innych. Friston jeszcze spał, a Mastorius rozmawiał razem z Hellburn'em i Dragonis'em. Powoli wstał i wolnym krokiem podszedł do trójki towarzyszy.
- Dzień dobry - przywitał pogodnie.
- Witaj - odpowiedział Hellburn - obudź go - tu wskazał na maga z Avlee - czas ruszać.[/i]

Fristron

Fristron

28.05.2005
Post ID: 11316

//Południe, 16 Vallathal (Maj) MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Woody... piiić... - jęczał Fristron
Bubeusz pokręcił głową. Fristron przypomniał sobie że we wszelakich powieściach przygodowych, jakie dawniej czytał, na pustyni ludzie ginęli z pragnienia. Natychmiast uznał, że ich zapasy życiodajnego płynu są dramatycznie niskie i począł lamentować.
Nagle - jak na ironię - zaczęło padać. Pierwszy raz od wielu lat na tej pustyni miał spaść deszcz.
- Uratowani! - wrzasnął mag z Avlee. W owych powieściach, jeżeli decydowano się na Happy End, był on właśnie deszczem.
Nagle zerwała się okropna wichura. Zagrzmiało raz i drugi.
- To przekorne bóstwa tak robią - rzekł Bubeusz kręcąc głową - ledwo weszliśmy na pustynię, już mało nam głowy nie urwało.
Dragonis i Mastorious pokiwali posępnie głową. Hell jęczał - nie cierpiał opadów, a już szczególnie takiej ulewy, na jaką się zanosiło.
- Schrońmy się gdzieś - jęknął ifryt
- Gdzie? - spytał Biały mag
- Nie wiem... gdzieś...
Nagle Fristron pacnął sobie dłonią w czoło.
- Bubi, a może by tak rozłożyć nad nami Niewidzialną Tkaninę?
- A umiesz? - spytał czarodziej, czując że obejmuje przewodnictwo podczas wyprawy
- Tak... choć nie gwarantuję, że będzie całkowicie szczelna.
- To tak jak ja - westchnął Bubeusz
Po półgodzinie szli przez grząski piasek pod kapiącą eteryczną materią,
niemal szczelną (Hell wprawdzie był wprawdzie otwarty na dyskusje, co rozumieją magowie przez słowo "niemal" i czym się to różni od poglądów ifrytów na ten temat).

Popołudnie, 16 Vallathal (Maj) MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Trzykrotne uderzenie w pobliską roślinę. Podejrzewali, że to jakiś rodzaj palmy był, ale nie mogli stwierdzić, ze względu na owe uderzenia pioruna. Jedno po drugim.
Nagle usłyszeli cichy śpiew. Śpiewała piękna syrena. Jak w tę noc, która doprowadziła to spaczenia Korony...
Śpiew...
Kara?
Destero?
Breanon II?
Królowa Demeris?
Świat się zmienia... codziennie się zmienia. Więc zapomnij o tym co było. Ty będziesz następny...
Cisza...

Noc, 31 Darkenthal (Grudzień), MCCLXXV r. Drugiej Ery

Szary ptak sfrunął na ziemię, mało nie wpadając do paleniska.
- Stary już jesteś, Iliestar - westchnęła równie stara kobieta, siędząca w bujanym fotelu i patrząca w dal. Miała na sobie staromodną spódnicę do kolan i ciepły sweter. Obie części odzieży były koloru zgniłozielonego.
Ptak spojrzał na nią mądrze i pokręcił główką. Wydał z siebie cichy skrzek.
- Masz rację, ja też. Ale ja nie mogę odejść. I ty dobrze o tym wiesz. Dopóki nie znajdzie się kolejny Wypatrujący. A ty też tutaj musisz ze mną tkwić...
Rozejrzała się po chatce. Jedno krzesło, szklane kulki, robótka na drutach, garnek i malutkie palenisko to jedyne przedmioty jakie dało się zauważyć.
Chatka miała też drzwi. Dwoje drzwi. Jedno - do pradawnej Syreny, która niosła pieśń życia, drugie do labiryntu. Labiryntu Korony.
Bardziej poczuła, niż usłyszała czy zobaczyła, że ktoś wchodzi do chatki. Uniosła się na fotelu. Iliestar jęknął cicho.
- Myślisz? - szepnęła - szkoda w sumie opuszczać.
Złota wstęga oplotła kobietę. W blask paleniska wszedł blady mężczyzna po pięćdziesiątce, w białych szatach, które miały trupi odcień.. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wstęga pękła, zaś na mężczyznę wyleciała ciemnoczerwona masa, chcąc go zgnieść. Iliestar spadł na natręta z ogromną prędkością, chcąc wydłubać mu oko. Wybuchł w locie.
- Iliestar! - wrzasnęła kobieta i poczuła się jeszcze bardziej stara. Zgromadziła jednak dość eteru, by spróbować Cięcia Trzech Wzgórz. Eteryczny miecz pomknął ku mordercy.
Za późno. Cięcie zostało odbite zaraz po wypełnieniu żołądka kobiety ogniem. Człowiek przemknął ku drugim drzwiom i pchnął je. Zniknął w ciemnościach.

Noc, z 16 na 17 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Nie lubię jak nieprzytomni magowie leżą na moim smoku - burknął nie wiadomo który raz Dragonis
- Nikt cię tu nie ciągnął wołami. Musisz wiedzieć, że on co jakiś czas mdleje. Jak tylko wstanie, zrobimy popas, a on będzie stał na warcie. Całą noc - rzekł Hell
- Nie! - wrzasnął Fristron, zrywając się ze smoka. Nie był omdlały od dobrych pięciu minut, ale zbyt przyjemnie mu się leżało.
- O, jak dobrze - zachwycił się Bubeusz - to możemy iść spać. Fristron... popilnujesz nas prawda? - spytał ze złowieszczym uśmieszkiem
- Popilnuje, popilnuje... - mruczał cicho Hell, z takim samym, paskudnym uśmiechem na ustach
Mimo krzyków, protestów, próśb i gróźb ("gardła w nocy popodrzynam!"), a ostatecznie potoku obelg, został na warcie. Dopiero groźba, że go uwiążą (Hellburn'owi bardzo podobało się określenie "mag łańcuchowy") poskutkowała. Fristron stał na warcie.
Nie oznaczało to jednak sielanki dla reszty drużyny. Ciągłe jęki, pochlipywania, i marudzenia maga z AvLee doprowadzały wszystkich do szału. Całe szczęście - bo kiedy miało się zacząć wszyscy byli kompletnie rozbudzeni. Inna sprawa, że nie zmrużyli oka.

Ranek, 17 Vallathal (Maj) MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Później, kiedy próbowali ustalić, skąd on przyszedł, nie mogli wskazać konkretnego kierunku. Najpierw go nie było - a potem od dłuższego czasu im się przypatrywał, siedząc naprzeciw. Siedział tak naturalnie i swobodnie, że zbaranieli.
Był to mężczyzna w białych szatach. O trupim odcieniu. Twarz poorana zmarszczkami, siwe włosy opadające na czoło, i trzęsące się lekko ręce. W niczym nie przypominał mężczyzny z wizji Fristrona. Poza szatami. A wizja byłą niezwykła, bo pierwszy raz był pewien, kiedy to się wydarzyło. Ostatniego Darkenthal zeszłego roku. Pięć i pół miesiąca temu odwieczny porządek runął.
Pięć i pół miesiąca temu... Pamiętał. Trzy spadające gwiazdy, równoległe do siebie. Pamiętał jak wyglądały, bo był to ostatni widok zanim runął pod stół na zabawie sylwestrowej.
Wszyscy wpatrywali się w mężczyznę. Nikt z drużyny się nie odezwał.
- A więc to wy? - rzekł cicho mężczyzna, głosem przywodzącym na myśl kruszące się kości - Wy uaktywniacie kręgi? To wy jesteście prawie przy drugim?
Bubeusz skinął głową. Widział w mężczyźnie coś, jakby swoje własne odbicie. Odbicie własnej częstej złośliwości, z dolaną nienawiścią i zawiścią.
- Ale nie widzę Destero... a szkoda, chciałem pomówić przez niego z Adrielem.
Wszyscy wpatrywali się w człowieka. Nikt nawet się nie poruszył. Nikt nie spytał kim jest ten Adriel.
- Fristron... - powiedział nieco zmienionym głosem - podejdź tu, proszę.
Mag z AvLee poczuł się, jakby wrosnął w ziemię. Wszyscy spojrzeli na niego z mieszaniną strachu, podejrzliwości i ciekawości.
- No chodź tu, chłopcze.
Wstał. A potem... potem już nic nie pamiętał. Tylko jego twarz. Twarz, którą widział nie tylko w wizjach, ale i - jeden raz - w rzeczywistości. Tak dawno...
- Porzućcie nadzieję na uaktywnienie kręgów - rzekł nagle
Nagle - jak jeden mąż - zaczęli protestować. Krzyczeli, wzburzeni, źli i zrozpaczeni. Bo czuli, że będą musieli zawrócić.
Mężczyzna uciszył ich jednym ruchem dłoni. Po prostu ją podniósł i przestali wrzeszczeć.
- Rozumiem wasze uczucia - rzekł cicho - też zapewne byłbym wzburzony, gdyby mi kazano porzucić drogę, któej przeszedłem już taki szmat. Po prostu zawróćcie, i dalej żyjcie tak, jak żyliście.
Nagle Bubeusz wstał.
- Nie wiem kim jesteś - powiedział rónie cicho i już nie tak dobrodusznie, jak zazwyczaj - ale wiedz, że nie zawrócimy. To nasza droga. Ty zawróć i idź z powrotem do diabła!
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Później nieznajomy odwrócił się.
- Dobrze. Chciałem z wami po dobroci ze względu na... - wahał się moment - na coś. Ale trudno. Zawrócicie, czy wam się to podoba, czy nie. Po prostu trochę później. Wierzcie mi, to co do tej pory przebyliście, to była sielanka, w porównaniu z tym, co was czeka.
Spuścili na moment wzrok, a gdy go podnieśli nieznajomego już nie było.

Południe, 17 Vallathal (Maj) MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- To oczywiste, że idziemy dalej - rzekł ponuro Bubeusz
- Ale nie słyszałeś co mówił? - spytał Mastorious - Przypomnij sobie te goryncze, driady, kombajny i resztę! A to co mamy spotkać ma być jeszcze gorsze...
- Mógł nas próbować nastraszyć - rzekł Fristron
- Kto to w ogóle był? - spytał Hell. Zastanawiali się chwilę, ale nie znaleźli odpowiedzi. Jedynie Fristron miał pewne podejrzenia. Ale milczał. Bo wiedział, że jest tu gdzieś drugie dno.
Dragonis nie uczestniczył w naradzie. Ciągle nie czuł się zżyty z innymi członkami zespołu na tyle, by opowiedzieć o swoich spostrzeżeniach. A miał ich wcale dużo.
Nieznajomy miał krew na ręce. Zakrzepłą, prawie niewidoczną. I bliznę przy oku. Jakby od dzioba.
Po półgodzinie ruszyli dalej, acz ze znacznie cięższymi sercami. Minęli kilka takich samych kaktusów. Bubeusz z przerażeniem odkrył, że ich bukłaki z wodą są przedziurawione i dysponują tylko manierką Bubeusza i gąsiorkiem Syrenek, którego ukrył w płaszczu Fristron.
Tym bardziej pospieszali. Czuli się coraz bardziej spragnieni, ale w oddali widzieli już krąg na Daishad. Monumentalny, większy chyba niż ten w okolicach Harrow. I cały pokryty runami, chodź tego na razie zobaczyć nie mogli.

Wieczór, 17 Vallathal (Maj) MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Jesteśmy - rzekł Hell - i co teraz?
- Teraz... - zająknął się Bubeusz
- Teraz musimy to "tylko" uaktywnić - parsknął śmiechem ifryt
- I znaleźć Oko - dodał Mastorious
Fristron przyglądał się czterem kamieniom. Według ustaleń to on miał uaktywnić ów krąg.
Zza chmur wyjrzał sam Diadem. Korona była za chmurami.
- Hej, Diadem oświetlił kilka run, i gdy światło z nich zeszło, dalej się świecą! - rzekł po pięciu minutach Fristron
- Czytaj! - rzekł Bubeusz
- Poczekajmy, aż oświetli wszystkie - rzekł Dragonis
Czekali. Przez godzinę wpatrywali się w kolejne runy, które płonęły. Wreszcie światło Diademu spłynęło za krąg.
- Czytaj! - powtórzył Bubi
-
Elviena, Umralphis trikhto Eylienne, um vers lentehr - przeczytał głośno i wyraźnie Fristron
Coś spadło. Z góry.
- Oko! - krzyknął z radością mag z AvLee
- Ale.. jak użyć amuletu? - spytał sceptycznie Mastorious
Jak na komendę pośrodku kręgu rozsunęły się trzy zasłony i wyszło miejsce na Oko. Fristron włożył, a kamienie zajaśniały ognistym blaskiem. Mag zeskoczył z kręgu.
- Teraz... teraz powinien się pojawić Strażnik.
Pojawił się, w istocie. A właściwie pojawiła. Kobieta - krasnolud.
-
Witajcie, wędrowcy - powiedziała silnym, eterycznym głosem - Czyżbyście chcieli uaktywnić krąg na Daishad? //
- Domyślna jesteś - rzekł z przekąsem Hell
- Kto? Kto ma przejść próbę?
- Ja - rzekł cicho Fristron
- Podejdź tu. Spójrz.
Na środku kręgu pojawiło się pięknie zdobione lustro. Zamiast szkła było w nim coś w rodzaju płynnego eteru.
- Przejdź przez nie - powiedziała Strażniczka
- Mogę najpierw rzucić kamieniem? - spytał mag
- Możesz - odpowiedziała krasnoludka z lekkim uśmiechem
Mag podniósł kamień. Rzucił przez lusto. Kamien roziskrzył się i rozpadł. Spoza kręgu rozległy się zduszone okrzyki.
Fristron podszedł bliżej. Dobiegło go czyjeś wołanie "Nie musisz tego robić!". Stał i patrzył. I przypominał sobie próbę, przez którą przechodził Destero. Potem wziął w płuca powietrza i przeszedł.
Nic się nie stało. Żadnej blizny. Nic.
- Brawo - powiedziała krasnoludka - zaraz zacznę uaktywniać krąg. Radzę ci, magu, zejść z kręgu.
Zbiegłdo towarzyszy.
- Dlaczego nic ci się nie stało? - spytałod razu Bubeusz
- To była próba. Jakby mi na uaktywnianiu nie zależało, bym się cofnął. Zwłaszcza po zobaczeniu, co się stało z kamieniem.
- Właśnie, co z tym kamieniem? - spytał Dragonis - Dlaczego on się rozpadł, a ty nie?
- Twórcy kręgów dużo przewidzieli. Taki sprawdzian najwyraźniej też - uśmiechnął się mag
Patrzyli na wirujące cząteczki magii. Białe, czerwone, niebieskie i złote. Połączyły się w ogromny strumień, który szybko wyszedł poza krąg i nadpalił znaczną część polany znajdującej się w okół kręgu. Pomniejsze strumienie tańczyły na pustyni, a głowny wył, łącząc się z Koroną. Po godzinie wszystko ucichło.

Dragonis

Dragonis

28.05.2005
Post ID: 11317

17 Vallathal

Na ponurym pustkowiu odbywało się spotkanie, spotkanie dwóch niezbyt lubiących się zakonów: Zakonu Smoczych Wojowników i Zakonu Gildii Nekromantów. Właśnie trwały kluczowe rozmowy:
- A więc, wasz rycerz pomoże naszemu agentowi na pustyni? - spytała z wymuszonym uśmiechem liszka Xsi
- Nie i jeszcze raz nie! - Kheral, rzecznik Wathema (mistrza Smoczego Zakonu) był nieugięty - a zresztą po co mamy mu pomagać?
- Bo inaczej może nie dojść do Dark Keep! - Xsi jeszcze bardziej wymusiła na swojej czaszce uśmiech
- Nie ma potrzeby. Dark Keep jest zrównane z ziemią. - z czaszki Xsi całkowicie spełzł uśmiech
- A jajo smoka? - liszka była teraz spanikowana
- Dragonis je ma. Ono jest na... - Kheral nie dokończył, bo został zaatakowany przez kompanię szkieletów. Xsi jednak także została zaatakowana przez kilka przywołanych smoków. Rozpętała się niezła bitwa. Po kilku minutach zarówno Xsi, jak i Kheral wycofali się z bitwy...

17 Vallathal, [i]

- Mistrzu, co teraz zrobimy? - doradcy wręcz bombardowali Necrosa pytaniami
- Teraz Nagash się przyda... Powiemy mu, kto za tym stoi. A może przy okazji sam
dostanie! - teraz już był tylko śmiech.

Tymczasem

Dragonis trzymał się na uboczu grupy. Wolał nie wypowiadać się na temat, o którym nie ma pojęcia. Nagle usłyszał chrupot. We własnym plecaku. Przetrząsnął go i po chwili wypadło z niego... smocze jajo. To jajo z Dark Keep. To ono chrobotało. A właściwie srebrny smok.
- Eee... Nie chciałbym przeszkadzać, ale powinniście to zobaczyć - krzyknął do reszty ekipy.

Ashanti

Ashanti

29.05.2005
Post ID: 11318

15 Vallathal - świt

- Pozwólcie mi iść ! Dajcie mi kilku ludzi a wyruszę i zniszczę tyle oddziałów wroga ile tylko zobaczę - krzyczała demonka
- Nie możesz iść, to niebezpieczne. Nie dość że zginiesz ty to jeszcze stracimy ludzi... - protestował lisz
- Jeżeli nie dasz mi wojska to sama tam wyruszę. Przynajmniej zginę na polu chwały a nie będę gniła w jakimś forcie ! - odgrażała się Ashanti
- Proszę bardzo droga wolna. Nikt cię na uwięzi nie trzyma... prawdę mówiąc to jesteś tu zupełnie nie potrzebna..
- Czyżby ? Jeszcze będziesz dziękował za to co zrobię
- A co takiego niby masz zamiar zrobić - Nagash spytał zgryźliwie
- Skoro już musisz wiedzieć to wybieram się zabić jednego z dowódców wroga
- A kto ci w tym pomoże, sama chyba nie dasz rady tam dojść
- Eee.... ymmm Thurvandel mi pomoże - powiedziała bez zastanowienia chwytając przechodzącego elfa.
- A czy Thurvandel wie że wybiera się z tobą na tamten świat
- krzyknął w twarz demonce gdy nagle jedna z obłąkanych strzał świsnęła mu obok czaszki
przebijając na wylot pobliskiego nekromantę. Chwile później część muru zaczęła się sypać.. to tarany. Te olbrzymie maszyny bez problemów niszczyły mury. Gdy część
muru pękła taran odjechał w tył a wyłom który zrobił zaczęły dobijać sie dziesiątki nieumarłych. Wśród nich był też jeden lisz. Nie wiadomo jak udało mu się przedostać ponieważ zazwyczaj byli oni bardzo chronieni lecz również bardzo chętnie łucznicy brali ich pod ostrzał, tym razem też tak było lecz lisz wydawał się być albo bardzo szybki przez co unikał strzał albo rzucił na siebie czar. W każdym bądź razie jednym strzałem wyciął całą grupę nekromantów. Gdy Klaang to zobaczył uniósł swój topór i zaczął szarżować w stronę wroga wymachując ostrzem i zabijając coraz to nowe odziały. Gdy już dobiegł do lisza machnął w niego lecz ten odparował cios. W ramach odwetu rzucił się na barbarzyńce i chciał zadać cios swymi ostro zakończonymi kośćmi. Wtedy na ratunek rzuciła się Ashanti. Wcześniej nigdy nie wykazała się w boju dlatego teraz walczyła z całych sił najpierw zwaliła lisza i złamała jego laskę bez której jego zaklęcia były mniej efektywne. Następnie odskoczyła za niego i chwyciła go za głowę. Wtedy lisz wrzasnął:
- Przestań ! Poddaje się.
- W takim razie giń - wrzasnęła
- Nie proszę ! Miałem tylko takie rozkazy....
- Zaraz, ten nieumarły gada, to znaczy że nie został wskrzeszony. Jeżeli zdradzisz nam plany swego dowódcy to ujdziesz żywy! - Wrzasnął Nagash
- Nie mogę, gdy w jakiś sposób zostanę pojmany przez mego pana to mnie zabije gdy się dowie że zdradziłem - krzyczał przerażony lisz co było dziwne ponieważ zazwyczaj lisze nie mają uczuć a w szczególności nie dają się zastraszyć
- To że twój pan cię dorwie nie jest pewne. Gdy nam zdradzisz jego plan to my go zabijemy i będziesz miał spokój, natomiast jeżeli nie powiesz to zginiesz teraz ! - ryknął Klaang podnosząc się z ziemi i zbliżając topór do głowy nieumarłego.
- Dobrze, dobrze ! Powiem, tylko nie zabijajcie...
- Niech będzie, Ashanti wyciągnij z niego tyle ile się da... my zajmiemy się tymi którzy się tu przedzierają zarządził Nagash

15 vallathal - rano - lochy pod twierdzą nekromantów

- A więc nazywasz się Ymir i jesteś a raczej byłeś w armii rycerzy śmierci.. za to grozi pstryczek. Będę łagodna i jeśli powiesz to co chce wiedzieć to puścimy cię wolno - powiedziała spokojnym głosem demonka - No zaczynaj, twój czas mija
- Dobrze, dobrze. W armii jestem tylko dowódcom małej grupki więc nie wiem nic o wielkich planach... Wiem tyle że chcą was zagłodzić a następnie podbić gdy będziecie wycieńczeni - mówił Ymir
- Oj coś ci chyba nie zależy na życiu. To już wiem. Powiesz coś co się przyda albo zginiesz - wtedy do komnaty wleciał Nagash który od dłuższego czasu słuchał odpowiedzi jeńca. Wyciągnął za ramię demonkę za drzwi i mocno je zatrzasnął.
- Co się stało ? - spytała
- On nie jest jakimś tam liszem, czuje że on jest kimś ważnym ... wyciągnij z niego wszystko ale pod żadnym pozorem nie zabijaj. Może się przydać ... a teraz lecę bo zaraz zbiera się rada dowódców, mamy podsumować sytuacje - powiedział nekromanta i zniknął w korytarzach
- Myślałam że ja też do nich należę ....ale widzę że nie jestem wam do niczego potrzebna. Zaraz to zmienię

* Później *****
- Masz tu siedzieć i się nie odzywać rozumiesz ?? - krzyczała do związanego i zamkniętego w lochu lisza. Tymczasem demonka wzięła ze sobą dwa krótkie sztylety oraz jeden długi miecz i wyszła na powierzchnie. Był dzień, słońce świeciło a walki ucichły. Wszyscy byli zbyt zajęci by zauważyć wymykającą się demonkę....

Fristron

Fristron

1.06.2005
Post ID: 11319

//Wieczór, 17 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Wszyscy popatrzyli na Dragonisa.
- O co chodzi? - spytał Bubeusz
- O
to - rzekł, wstając i pokazując jajo
- Schowaj.. - jęknął Fristron
Za późno. Jajo zaczęło pękać z zatrważającą prędkością, święcąc naokoło. Wszyscy przysłonili oczy, dobiegł ich krzyk Dragonisa, któremu poparzyły się palce. Jajo wyszarpnęło się z rąk smoczego jeźdźcy i pomknęło ze świstem ku górom.
- Łapaj! Trzymaj! - wrzasnął Dragonis, machając w okół rękoma. Po chwili wskoczył na smoka i odepchnął się stopami od ziemi.
- Stój! - krzyknął Hell, łapiąc smoka za ogon. Stwór natychmiast usiadł, a Hell, by uniknąć zgniecienia, puścił go. Ifryt przekoziołkował kilka metrów, wpadł do pobliskiego wąwozu i zleciał do wody. Coś zaskwierczało, coś zaparowało i wody już nie było. Tymczasem Dragonis odleciał w ślad za majestatycznie płynącym i coraz wolniejszym jajem.
Magowie i biały nekromanta jak jeden mąż wzruszyli ramionami.

Ranek, 18 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery //

Ognisko dogasało.
- Powiesz mi, czemu pomknąłeś jak wiatr za tym - rzekł Hell, dodając soczysty przymiotnik - jajem?
- Mmmh... wmhhh... - odrzekł inteligentnie Dragonis. Inaczej wszak nie mógł, gdyż miał całą głowę obandażowaną. Albo nie docenił zwrotności jaja, albo przecenił własną zwrotność. Tak czy siak wyrżnął w Ostre Szczyty. Smok, mniej pokiereszowany, miał dość rozumu by przylecieć z powrotem do towarzyszy.
- A może mi ktoś u licha powiedzieć, czemu to jajo poleciało jak fryga? - warknął ifryt do pozostałych. Zły chodził od wczoraj, gdyż w wąwóz, który wpadł, wylewano nieczystości. Dopłynęły aż tutaj.
- Silne pole magiczne - westchnął Fristron
- Krąg - dodał Bubi
- Uaktywniony - dopowiedział Mastorious
- Gdyby trzymał jajo w ukryciu, nic by się nie stało - zakończył Fristron
Patrzyli na dogasające ognisko. Czy ta dziwna przygoda z jeźdźcem smoków, przez którego musieli się tu na kilka dni zatrzymać miała związek z mężczyzną, który ostrzegałich przed coraz trudniejszym marszem? Wszyscy dochodzili do jednakowego wniosku.

Klaang

Klaang

1.06.2005
Post ID: 11320

poranek 15 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Kiedy Ashanti przemykała w stronę wyjścia z lochów, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Każdy zajęty był swoimi sprawami, a nawet gdyby ktokolwiek zauważył, że demonka opuszcza obóz - nie próbowałby jej zatrzymać. Kiedy mijała ostatnie umocnienia zastygła w pół kroku. Zza załomu znajdującego się kilka metrów przed nią wynurzyła się głowa wielkiego psa.
- Oran... Odejdź... - syknęła na niego Ashanti zniecierpliwiona. Ogromne zwierzę nawet nie drgnęło, nadal nie spuszczając jej z oczu. Ash doskonale wiedziała, że jak Orana nie ma za długo, to Klaang nie zważając na nic zaczyna go szukać - Odejdź mówię... Muszę przejść.
Kiedy Ash postawiła krok do przodu aby go wyminąć Oran obnażył kły i zastąpił jej drogę, groźnie warcząc.
- Odejdź. Nie chcę cię skrzywdzić... - Nie mówiła tego rzecz jasna z jakiejś przesadnej troski o samopoczucie zwierzęcia. Zdawała sobie sprawę, że gdyby zrobiła Oranowi krzywdę Klaang ścigałby ją nawet w piekle. - Wybacz... nie mam wyjścia... - mruknęła do zwierzęcia i aktywowała czar, który rozpalił jej dłoń zielonym światłem. W myślach obliczała siłę uderzenia, by nie zabić Orana, niechybnie narażając się tym rosłemu barbarzyńcy, a jedynie go obezwładnić. W momencie kiedy dłoń demonki zajaśniała magią Oran spiął się do ataku.
- Wybacz... - mruknęła Ash - ... nie mam wyboru - i wypuściła w stronę psa kulę energii zamykając oczy.

Ashanti nie usłyszała jednak skowytu trafionego pociskiem psa. Zdziwiło ją to nieco, ale nim zdążyła otworzyć oczy pod powieki zaczęło wdzierać się niebieskie światło a twarz zaczynał palić nieprzyjemny gorąc. Cofnęła się o kilka kroków. Wiedziała co się stało... To Klaang

- Wyjaśnij mi moja droga co próbujesz zrobić... Kazałem Oranowi cię pilnować, bo czułem w kościach, że będziesz chciała zrobić coś... nieodpowiedniego...- rzekł spokojnie barbarzyńca trzymając w dłoni lśniący magią topór.
- Odejdź Klaang. Nie twoja sprawa... - drżącym głosem odpowiedziała demonka rozglądając się za ewentualną drogą ucieczki, bo z tej odległości Klaang rozpłatałby jej czaszkę nim zaczęłaby inkantację czaru.
- Nie wiemy co lisz planuje. Rozsądnie byłoby jednak zaczekać... Wiem, jak się czujesz, ale nie jesteś bezużyteczna. Pomogłaś mi, pamiętasz?
- To nie ma nic do rzeczy. Odejdź. Udowodnię i tobie i temu... temu... Udowodnię wam...
- Nie przejdziesz. To zbyt niebezpieczne. - ciągnął Klaang nadal spokojnym głosem
- No to mnie zatrzymaj - krzyknęła odskakując i ponownie aktywując czar. Kula zielonego ognia poleciała w stronę Klaanga, który nie ruszył się z miejsca.

Spokojnym ruchem przesunął nadal płonący niebieskim światłem topór na tor pocisku, który odbił się od niego.

- Hmmm... widzę że nie żartujesz... - mruknął Klaang rozcierając bark, którym dość mocno odczuł uderzenie Ashanti - ... ale nie zmienia to faktu że cię nie przepuszczę..."
- Więc atakuj dryblasie - warknęła w jego stronę Ashanti obnażając miecz - No dalej.
- Nie chcę z tobą walczyć moja droga, ale jeśli nie pozostawisz mi wyboru będę zmuszony zrobić ci krzywdę. Nie puszczę cię na pewną śmierć, tylko dlatego, że lisz powiedział ci parę gorzkich słów.
- Nie masz wyboru! - warknęła ponownie Ash rzucając się z mieczem na barbarzyńcę. Zanim jednak cios doszedł celu Ashanti upadła przygnieciona ciężarem Orana, który zaszedł ją od tyłu. Zanim zdążyła się pozbierać olbrzymi pies złapał ją za gardło, nie przebijając jednak skóry zębami. Warczał tylko, czekając na polecenie Klaanga.

- Wysługujesz się psem? Dumny barbarzyńca, a taki tchórz? - dyszała Ashanti nie ruszając się jednak nawet o milimetr.
- Powstrzymaj swoją demonią dumę... Jesteś moją towarzyszką, szanuję cię i w walce oddam za ciebie życie, jeśli będzie trzeba, ale mnie tchórzem nawet ty nie będziesz nazywać... - mruknął Klaang wyraźnie urażony - Oran zostaw... sami to załatwimy.

Pies odszedł kilka kroków nie spuszczając demonki z oka. Zamieszanie jakie zrobili Klaang i Ashanti nie uszło uwadze strażników, ale jako że widzieli ich oboje w walce, żaden z nich nie odważył się podejść.

Klaang powoli zawiesił topór na plecach. Ashanti nie wiedziała co robi. Czyżby lekceważył ją do tego stopnia, że chciał z nią walczyć gołymi rękami? Klaang ukucnął w miejscu mamrocząc coś pod nosem. Demonka przyglądała się temu dziwnemu rytuałowi z szeroko otwartymi ustami.
-Przecież teraz jest kompletnie bezbronny... - pomyślała - ...wystarczyłby jeden cios... - Klaang powoli odłożył topór, który w momencie gdy stracił kontakt z dłonią barbarzyńcy zgasł całkowicie. Nadal mrucząc pod nosem jakieś tajemnicze zaklęcia spojrzał na Ashanti. Jednym ruchem zdjął z siebie płaszcz jaki zawsze nosił na sobie.

Oczom Ashanti ukazały się tatuaże Klaanga. Miał je na całym ciele. Początkowo wydawało się że ze względu na światło słońca tatuaże te bledną, ale po chwili okazało się że wytatuowane runy na moment zalśniły światłem równie błękitnym jak topór, nadal leżący na ziemi obok Klaanga.
- Jak już mówiłem... Jesteś moją towarzyszką i cię szanuję... Nie jestem tchórzem i ostatnie co zrobię to wysługiwanie się kimkolwiek. Oran już się nie będzie wtrącał. - jakby na potwierdzenie jego słów pies położył się plackiem na ziemi i odwrócił łeb, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. - Zielarz odwalił kawał dobrej roboty naprawiając to... - wskazał opatrunek na jej nodze - ...ale nie pójdzie mu tak łatwo jak będziesz ze mną walczyć. Pytam po raz ostatni, czy jest szansa, byś przemyślała jeszcze raz to czy chcesz się ze mną bić? Od razu ci mówię, że jeśli cię pokonam, daruję ci życie, pozostawiając cię jednak bez honoru.
- Nie bądź taki ważny barbarzyńco. Nie wiem po co ta szopka. Mam uwierzyć w twój honor kiedy mnie zupełnie ignorujesz i stoisz przede mną z gołymi rękami? Skąd pewność, że mnie pokonasz? -parsknęła Ashanti zbita z tropu powagą, z jaką mówił do niej Klaang.
- Nie ignoruję cię. Zaraz podniosę mój topór i stanę z tobą do walki. Przygotowałem się do honorowego pojedynku. Okazałem ci szacunek. Nie znieważyłem cię w żaden sposób.
- Zatem dobądź broni. Przejdę obok ciebie, czy chcesz tego czy nie. - mruknęła Ash

Demonka zamachnęła się mieczem jednocześnie szykując zaklęcie. Klaang wykonał unik przed mieczem, lecz czaru nie zdołał uniknąć. Kula zielonego ognia uderzyła go w klatkę piersiową, posyłając go kilka metrów dalej. Siła uderzenia była tak duża, ze Klaangowi brakło tchu. Wstał zataczając się, ale nadal zastępował Ashanti drogę. Dyszał ciężko patrząc jej w oczy.

- Właśnie widziałam twój popis. Lot miałeś śliczny, ale popracuj nad lądowaniem, bo... - i nim zdążyła dokończyć zdanie Klaang w mgnieniu oka znalazł się tuż przy niej. Zacisnął jednym ruchem potężną dłoń na jej gładkiej szyi i przycisnął ją do muru tak mocno, że aż stęknęła. Wyglądało to dość komicznie, bo różnica wzrostu między nimi była dość spora.

- Powiedziałem, że dobędę broni moja droga. Okaż mi choć tyle szacunku. - warknął jej do ucha.
- Zejdź mi z drogi. - wysapała Ashanti i kolejna zielona kula energii uderzyła Klaanga w klatkę piersiową. Tym razem efekt nie był tak okazały. Klaang cofnął się o kilka kroków, lecz tym razem runy na jego ciele znów zalśniły, jakby pochłaniając energię ataku demonki.
- Odejdź... - warknęła ponownie demonka tym razem unosząc obie ręce, lśniące czerwienią - tego ciosu twoja śmieszna tarcza nie pochłonie.
- Nie puszczę cię na pewną śmierć - odpowiedział obolały po dwóch celnych ciosach barbarzyńca
- Więc zdychaj. - lśniący czerwienią pocisk oderwał się od rąk Ashanti i poszybował w stronę Klaanga.

Ten zdążył odskoczyć, chwytając po drodze topór, który natychmiast zalśnił magią. Ashanti nie żartowała mówiąc, że tego ataku by nie przeżył. Eksplozja była tak silna, że barbarzyńcę odrzuciło znowu na kilka metrów. W międzyczasie w ich stronę zaczął biec Thurvandel.
- Czy wam odbiło obojgu? Mało mamy kłopotów to jeszcze bijecie się między sobą? - krzyczał z daleka
- Nie wtrącaj się. - warknął Klaang - Przygotuj swoje ziółka, bo będą potrzebne jak z nią skończę.
- Nie bądź taki pewny siebie - krzyknęła Ashanti i rzuciła się z mieczem na barbarzyńcę. Zasypała go gradem ciosów, które skutecznie blokował, ale mimo swojej i tak nadludzkiej szybkości Klaang nie mógł nadążyć za demonką. Sieknęła go na odlew rozcinając skórę na muskularnym ramieniu dzierżącym topór. Barbarzyńca odwinął jej potężnym plaskaczem zbijając demonkę z nóg. Stanął nad nią z opuszczonym toporem i powiedział:
- Poddajesz się?
- Chyba śnisz - i kolejny pocisk poleciał w stronę Klaanga, tym razem jednak barbarzyńca odbił pocisk toporem, który zalśnił błękitnym płomieniem kiedy czar Ashanti go dotknął.
- DOŚĆ - ryknął Thurvandel stając między toporem Klaanga a Ash - Nie dam ci jej dobić.
- Nie zamierzam odbierać jej życia... Chcę żeby się poddała - dyszał Klaang - Zejdź mi z drogi
- Wygrałeś swoją walkę. - nalegał Thurvandel - Teraz ją zostaw.

Kiedy obaj zajęci byli wpatrywaniem się w siebie nie zauważyli, ze Ashanti zdążyła się pozbierać i wyminąwszy ich biegła do wyjścia. Nie zdążyliby jej zatrzymać, gdyby nie Oran, który szczeknął na tyle głośno, by zwrócić na siebie ich uwagę. Błyskawicznym rucham Klaang sięgnął za pas i rzucił w stronę biegnącej pod ścianą Ashanti jednym z toporków jakie nosił zawsze przy sobie. Broń była rzucona z taką siłą, że ostrze wbiło się w ścianę. Zaledwie dwa, góra trzy cale przed twarzą Ashanti. Zatrzymała się.

- Twój ruch siostro... - wysapał Klaang złowieszczym głosem, ale gdy demonka spojrzała na niego zobaczyła, że szczerzy się do niej w szerokim uśmiechu - Twój ruch...

Thurvandel, o którego oparł się Klaang aż stęknął, bo barbarzyńca swoje jednak ważył, ale dziarsko znosił nagłą niewygodę.
- No, to jak już sobie wyjaśniliście wszystko, to ja proponuję usiąść spokojnie. Dajcie mi opatrzyć wasze rany... - skierowane to było raczej do Klaanga, bo Ashanti oprócz kilku siniaków i gwałtownie puchnącego policzka po uderzeniu, wielką jak bochen chleba dłonią, nie mogła narzekać na poważniejsze urazy. Rosły barbarzyńca jednak miał więcej powodów do narzekania. Dwukrotnie oberwał czarem i choć był wytrzymały, to jednak poważnie odczuł obydwa uderzenia. Runy wytatuowane na jego ciele lśniły w rytm jego oddechu, z rozciętego ramienia sączyła się krew.
- Nic mi nie bę... Uważaj - ryknął Klaang o potężnym uderzeniem odepchnął od siebie Thurvandela. Kolejny pocisk energii uderzył go twarz, posyłając go na ścianę. Stracił przytomność. Ashanti ruszyła w jego stronę wolnym krokiem unosząc dłoń wokół której znów zbierała się energia magiczna.
- Co... co ty wyprawiasz... - wyjąkał Thurvandel wstając z ziemi
- Chyba nie zamierzasz interweniować? - powiedziała Ash słodkim głosem, jednak jej oczy nie pozostawiały wątpliwości, że próba powstrzymania jej może mieć opłakane skutki. Nadal szła spokojnie w stronę nieprzytomnego Klaanga, wokół którego już zdążyła się utworzyć dość spora kałuża krwi, sączącej się z rozbitej głowy. Zatrzymała się kiedy usłyszała donośne warczenie Orana za plecami. Pies również podszedł do Klaanga stając pomiędzy nim i demonką.
- Nie mam na ciebie czasu... - warknęła Ash - zjeżdżaj...
Pies nawet nie drgnął, odsłonił jednak niemal dwucalowe kły, a sierść na jego grzbiecie najeżyła się, jak jeszcze nigdy do tej pory.
- Nie mam na to czasu - mruknęła demonka, po czym odwróciła się i pobiegła w stronę wyjścia.
Oran siadł przy głowie nieprzytomnego barbarzyńcy. Zapadła cisza przerywana odgłosami pracujących wokół ludzi. Topór, który Klaang nadal ściskał w dłoni zgasł.
- Nic mu nie będzie - mruknął Thurvandel, ale jako że podejście do rannego wymagałoby przejścia obok psa, nie ruszył się z miejsca. - Ale migrenę będzie miał sakramencką...

Destero

Destero

3.06.2005
Post ID: 11321

noc 11 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

-Jesteś słaby - odezwał się głos w jego głowie - [i:8f7a135a08]Gdyby nie ja już
byś nie żył.[/i:8f7a135a08]
Destero usiłował poruszyć dłonią by poprawić opaskę na oczach, ale tony skał znajdujących się nad nim oraz odmrożone kończyny nie pozwalały mu na to. Nie wiedział ile był nieprzytomny, zdawał sobie natomiast sprawę z tego, że przez ten czas Adriel z całą pewnością wykorzystał to do objęcia władzy nad jego ciałem. Najlepiej świadczyły o tym głębokie bruzdy po pazurach pozostawione w lodzie. Psionik zastanawiał się co sprawiło, że cała jaskinia została doszczętnie zmrożona, ale zaraz przerwał te rozmyślania dochodząc do wniosku, że i tak do niczego go nie doprowadzą. Spróbował poruszyć ponownie ramieniem... bezskutecznie. Demon upewnił się, że nie uda mu się uciec, przygniatając go ciężką lodową bryłą.
-Powinieneś być mi wdzięczny. - zaśmiał się Adriel w jego umyśle - Wdzięczny za to, że stałem się częścią ciebie i wdzięczny swemu ojcu, że uczynił cię...
Mentalny cios zepchnął demona w dalsze ostępy jaźni psionika jednocześnie sprawiając, że Destero zachłysnął się z bólu. Po kilku chwilach odpoczynku psionik podjął kolejną próbę wyswobodzenia się. Siłą woli zaczął rozpędzać cząsteczki powietrza wokół jego rąk. Najpierw nie działo się nic, potem powietrze zaczęło lekko falować zupełnie jak w wielkim upale. Cichy gwizd rozszedł się po pomieszczeniu, a ręce psionika zajęły się żywym ogniem, paląc jego ubranie, parząc skórę i jednocześnie powodując szok termiczny... cel jednak został osiągnięty gdyż lód, który więził jego ręce stopniał na tyle, że mógł je wyswobodzić i zanurzyć w lodowatej wodzie kałuży w której teraz leżał, gasząc płomienie ogarniające jego ciało. Skóra piekła go mocno od poparzeń toteż tymczasowo odizolował swój umysł od uszkodzonych zakończeń nerwowych niwelując tym samym ból. Kilka chwil później udało mu się wypełznąć spod gigantycznego lodowo-skalnego gruzowiska. Pokiereszowany psionik w podartym, popalonym płaszczu zabrudzonym jego własną krwią zaczął kuśtykać wgłąb jaskini. Nie wiedział ile dni był nieprzytomny i spodziewał się, że nie dowie się tego dopóki nie będzie mógł spojrzeć na gwiazdy... a biorąc pod uwagę jego sytuację nie zanosiło się na to szybko. Najgorszy z całej tej sytuacji nie był ból, a osłabienie spowodowane brakiem pożywienia. Dosłownie słaniał się na nogach, a kilka razy upadł nawet na kolana. Umysł zaprzątały mu jak zwykle myśli obracające się wokół osoby demona oraz tego ile czasu stracił tym razem podczas opętania. Przynajmniej zaletą było to, że lodowe więzienie przytrzymało Adriela w miejscu i nie pozwoliło mu oddalić się od celu ich poszukiwań. Jego rozmyślania przerwał niesamowity widok. W jakimś wielkim pomieszczeniu leżał stos trupów stworzeń które znał z opowiadań swego dawnego mentora. Była to dziwna odmiana driad zamieszkująca podziemne siedliska. Liczba ciał była zatrważająca. Były ich setki i wszystkie były już zimne. W pewnej chwili przyszła mu do głowy absurdalna myśl na temat znacznego polepszenia się zdolności bojowych jego byłych towarzyszy podróży, ale odrzucił ją natychmiast, kiedy jego nozdrzy doszedł zapach krwi. Całe pomieszczenie było nią zalane po sam zasięg jego wzroku, który był ograniczony ze względu na panujący w jaskini mrok. Psionik zbadał kilka ciał po to by stwierdzić, że żyły przy ich nadgarstkach zostały podcięte. Kierował się powoli ku środkowi stosu ciał, aż potknął się o groteskowo wyglądająca głowę smoka. Gdy rozejrzał się dokładniej zobaczył pod swoimi nogami ciało dużej bestii oraz kilkaz jej pozostałych głów.
-Goryncz - powiedział cicho do pustki panującej w pomieszczeniu.
Martwa bestia musiała być przywódcą albo czymś w rodzaju boga, skoro jej śmierć doprowadziła do tego zbiorowego samobójstwa. Psionik wstał na nogi starając się zachować równowagę pomimo ogarniającej go słabości która kusiła go obietnicą słodkiego snu...
umierał.
-Czyżby to miało się dokonać dzisiaj Destero? - Zapytał złudnie przymilnym głosem w jego głowie demon. - Dzień na który oboje tak długo czekamy... dzień w którym jeden z nas odejdzie by ustąpić miejsca drugiemu?
Psionik upadł na stos ciał nie mając siły walczyć z głosem tężejącym w jego umyśle. Nie mógł poruszyć żadną kończyną a płytki i nieregularny oddech przychodził mu z wielkim trudem i powodował ostry ból w prawym boku. Temu też nie mógł zaradzić. Poparzenia na rękach ponownie dały o sobie znać wykrzywiając jego twarz w lekkim grymasie... jedynym na jaki było go stać.
-Umierasz - warknął mściwym tonem Adriel.
Destero zamknął oczy... i wtedy to poczuł... obecność. Ledwie wyczuwalna, i zauważona jedynie dlatego, że znajdował się na skraju własnej świadomości gdzie do głosu dochodziły pierwotne instynkty i tajemne moce umysłu których nawet jego profesja nie była w stanie zbadać. Wyczuł obecność duszy. Nie jednej a setek, które choć bardzo słabo to jednak wciąż trzymały się świata żywych. Psionikowi pozostało tylko jedno wyjście. Drgnął gdy jedna po drugiej mentalne bariery nałożone na jego umysł zaczęły opadać. Nawet w tych najbardziej skrytych ostępach jego jaźni, niedostępnych normalnemu człowiekowi, nie pozostało na tyle potencjału który mógłby zapewnić mu przeżycie... ale on potrzebował tylko kilku chwil. Ból w jego kończynach nasilił się potwornie kiedy padła kolejna bariera,
powodując, że psionik syknął z bólu.
-Naiwny głupiec - warknął demon w jego umyśle - Myślisz, że ci na to pozwolę!?
Mentalna walka z będącym w pełni sił demonem byłaby niemożliwa, ale Adriel po tak długim okresie przebywania pod gruzowiskiem bez możliwości uzupełnienia żadnych fizycznych potrzeb organizmu również był osłabiony. Destero zszedł, zataczając się, ze stosu ciał i podszedł do wielkiej kałuży krwi którą oświetlał błysk dogasającej pochodni. Zerwał opaskę z oczu i spojrzał w karmazynową ciecz. Odbicie demona warknęło, wściekłe, na to, że jego własna broń została wykorzystana przeciwko niemu. Destero upadł w krew na kolana patrząc w odbicie swoich, jarzących się wściekłą czerwienią oczu. Nigdy wcześniej nie próbował tego co zamierzał teraz zrobić. Widział kiedyś jak kilku magów przywoływało dusze istot z zaświatów używając jako katalizatora ich włosów, osobistych przedmiotów, lub krwi. Klęczał w wielkiej kałuży wymieszanej posoki kilku setek istot, a co za tym idzie był w stanie przyzwać je wszystkie na raz... i posiąść je. Zamknął oczy starając się zignorować ból ogarniający całe jego ciało. Jego zmysły szalały z powodu osunięcia się barier mentalnych. Miał wrażenie że w czerni pomieszczenia rozbłyskują miriady odcieni szarości, zapach krwii i gnijących ciał niemal pozbawiał go oddechu, słyszał jak pająk w odległym kącie pomieszczenia wije sieć, miał wrażenie, że krew w której klęczy wdziera mu się do ciała przez wszystkie jego pory, czuł w ustach smak pożywienia które jadł kilkanaście dni temu. Odrzucił to wszystko w jednej chwili skupiając się na czymś innym... nieuchwytnym... otworzył oczy. Stał w ciemności, która nie była już pomieszczeniem w którym się tak na prawdę znajdował. Zrobił krok naprzód i odniósł wrażenie, że gdzieś w dali zamigotała jakaś szara, nieregularna plama. Ruszył przed siebie pewien tego co musi zrobić. Co kilka metrów jakaś smuga szarego światła migała mu przed oczami. Ze stoickim spokojem zarejestrował fakt, iż plamy światła zaczynają stopniowo nabierać czerwonego odcienia. Zamknął oczy i pędem rzucił się do biegu. Po kilku chwilach szaleńczego pędu spojrzał na to co go otaczało. Setki jaskrawoczerwonych istot latało wokół niego niczym olbrzymia ławica ryb, jęcząc i zawodząc żałośnie, wyciągając do niego ręce prosząc o łaskę. Psionik zignorował je patrząc w punkt fioletowego światła wznoszący się kilkadziesiąt cali nad podłogą. Pozorni bezładna gromada potępionych dusz krążyła bez celu, ale kiedy dokładnie się przyjrzało można było zauważyć, że co chwila jakaś zgubiona istota zanurza się w jego ostępach kierując się na wieczne potępienie.
Wiedział już gdzie się znajduje. Była to Granica. Miejsce pomiędzy władztwem śmierci i życia, a portal był bramą ku cierpieniu i pustce... ku otchłani. Psionik był pewien, że jest to miejsce do którego trafi po śmierci i on, ale nie miało to dla niego głębszego znaczenia tak długo jak Adriel chodził żywy po jakiejkolwiek sferze. Destero kilkudziesięcioma szybkimi krokami znalazł się przy fioletowym portalu i... stanął tyłem do niego zasłaniając przejście wszystkim duszom... potrzebował ich i do diabła z ich przeznaczeniem. Psionik sięgnął w najbardziej mroczny ośrodek swojej jaźni, w miejsce gdzie jego esencja łączyła się z tą Adriela... w miejsce które było jego najstraszliwszą bronią i jednocześnie największym przekleństwem. Przyzwał je i połączył się na tą krótką chwilę z demonem zapraszając go na wspólną ucztę... otworzył oczy, których blask zalał wściekłą czerwienią całe pomieszczenie.
Wszystkie zjawy zatrzymały się momentalnie zwabione zewem wiecznego życia, które obiecywali im ich "wybawcy". Znajdujący się najbliżej duch zawył przeraźliwie rzucając się w stronę psionika i rozpadając się na kilka milimetrów przed jego twarzą zawodząc żałośnie i
przeraźliwie, kiedy esencja Destero i Adriela pochłaniała go całkowicie, wiążąc jego istnienie z ich na zawsze. Nagle wszystkie dusze wrzasnęły strasznie rzucając się momentalnie w stronę psionika tylko po to by w sekundę później zaznać takiego samego losu jak ich poprzednik. Zawodziły, wrzeszczały, rozpadały się, obracały w nicość i wzmacniały byt ich oprawców wabione czczymi obietnicami. Nie wszystko poszło jednak po myśli łowców dusz. Nadmiar pochłoniętych esencji istot zaczął wypełniać każdy, najmniejszy zakamarek ich jaźni, starając się ich wypchnąć z ich własnego ciała. Podwójny byt którym stali się demon i psionik nie potrafił tego przerwać. Stał się więźniem swej własnej zachłanności i krzyczał teraz nieludzkim głosem, miotając się na wszystkie strony, usiłując przerwać połączenie, aż do momentu gdy wpadła na nich olbrzymia czerwona plama przypominająca kształtem wielogłowego smoka.

noc 14 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Krzyk Destero rozniósł się po rozległych salach ukrytego sanktuarium skalnych driad. Nieludzki wrzask trwał wiele czasu i wypędził z czeluści jaskini wiele istot które miały jeszcze szansę zbiec. Psionik padł na twarz w mniejszą już znacznie kałużę krwii. Demon milczał co oznaczało, że mimo komplikacji wszystko poszło jak trzeba. Destero podniósł się bez większego wysiłku na nogi i rozejrzał wokół siebie. Krew zakrzepła w niektórych miejscach lub zamarzła w kilku innych. Stos ciał był w dalece bardziej posuniętym rozkładzie niż przed rozpoczęciem obrzędu. Widocznie czas na Granicy płynął inaczej. Czuł jak ogarnia go pełnia energii i wiedział już, ze przeżyje. Zrobił krok i znowu dał o sobie znać ból w prawym boku, który psionik zidentyfikował jako złamane żebro. Nie zastanawiając się wiele i czerpiąc z odzyskanej przed chwilą siły psionik odciął się od swego systemu nerwowego by nie czuć bólu który miał towarzyszyć zabiegowi. Destero odchylił poły płaszcza odkrywając mocno umięśniony brzuch, chwycił się mocno w miejscu gdzie złamał żebro i pociągnął rozrywając skórę wraz ze znajdującą się pod nią tkanką, nie uszkadzając jednak żywotnych organów. Posoka zalała mu ręce, i zaczęła ograniczać widoczność w ranie toteż psionik szybko złapał krzywo zrośnięte żebro, złamał je w miejscu poprzedniego uszkodzenia i ustawił pod odpowiednim kątem. Następnie opadł na ziemię i usiadł pod ścianą przytrzymując ranę i jednocześnie zwiększając ilość przepływu krwi przez nią aby ta szybciej się zasklepiła. W normalnych warunkach taka rana byłaby śmiertelna nawet dla niego, ale pochłonięte dusze pozwoliły mu na wykonanie zabiegu bez troski o własne życie... choć wątpił czy będzie w stanie jeszcze to powtórzyć. Psionik zapadł w głęboki, leczniczy sen.

ranek 16 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Destero obudził się czując na twarzy powiew chłodnego wiatru. Podniósł się stwierdzając, że rana wyleczyła się na tyle, żeby mógł powoli ruszyć na poszukiwania wyjścia. Ścisnął w dłoni amulet Korony Świata i dał się prowadzić podmuchom wiatru.

Dragonthan

Dragonthan

3.06.2005
Post ID: 11322

//Poranek 14 Vallathal://

Biegli już dłuższą chwilę z krótkimi przerwami na odpoczynek. Na horyzoncie widzieli już Azarad. Stało się źle, skończyły się wysokie trawy, zaczął się jakby step. Biegli w odległości około 20 stóp od siebie. Z początku kierowali się w stronę mostu, ale zdecydowali, że wejdą do miasta od północy. Słońce pokazywało swoje pierwsze promienie, zaczęła się tworzyć mgła.

//Południe 14 Vallathal://

Byli już w mieście.
- Dobra, wy tu poczekajcie, ja skoczę do króla i postaram się go jakoś przekonać do smoka...
- To my pójdziemy na piwo...
- Tylko nie schlejcie się ja świnie, robota czeka
Den i Isli poszli do najbliższej oberży i delektowali się trunkiem. Drag oczekiwał przy bramie na strażników, którzy po chwili przeszukiwania eskortowali go do komnat królewskich. Łowca czekał chwilę przed wejściem do sali obrad. Posłaniec podszedł do przemawiającego właśnie króla i szepnął coś do ucha. Król natychmiast się zerwał i wyszedł z sali, zobaczywszy łowce uradował się i rzekł:
- No, nareszcie jesteś spowrotem, jak tam smok, zabiłeś tego gada?
- Mam trzy wiadomości królu, dwie złe i jedna dobra...
- Jakież to wieści niesiesz?
- Raz, to przekonałem smoka pod nasz sztandar...
- Coo Czyś ty na głowe upadł Darować życie temu mordercy?? - wykrzykiwał Breanon II
- I to była dobra wiadomość...
- A te złe?
- Smok rząda wzamian za usługi swobode poruszania się po kraju i żarcie w postaci bydła...
- No teraz to przegiołeś... bydło dal tego gada? A cóż będą jeść moi poddani?
- Ostatecznie to może rabować zapasy wroga...
- Już lepiej gadasz... a ta druga zła wiadomość?
- Wracając z gór na łąkach Alanzyrskich wykryłem garnizon ludzi z zachodu... od paru dni znoszą jakiś ciężki sprzęt i montują go na łąkach, podejrzewam że katapulty...
- O matko przenajświętsza! katastrofa... nie mam ludzi w mieście do obrony... wszyscy na froncie...
- Daj mi 30 łuczników, 5 zbrojnych i troche... złota, a zajmę się nimi
Król podszedł do Draga, który podniósł głowe:
- Masz szczęście, że jesteś narazie pożyteczny... jak ta wojna się skończy...
- ... o ile się skończy, ale narazie jest robota do wykonania
- Dobrze... niech tak będzie, czekaj na dziedzińcu, za godzinę dostaniesz wymaganych ludzi... jak narazie to najważniejsze jest zdrowie mojej żony...
- A i jeszcze jedno królu, parenaście dni temu spotkałem grupę magów, szli gdzieś na zachód... podobno rozszyfrowują zagadkę czerwonej poświaty, spotkałem ich koło wieży na wzgórzu...
- Na wieży? Tej przeklętej wieży? Byłeś tam...?
- No... tak...
- Podobno tamtem czarodziej ukrywa coś cennego w swoich piwnicach... coś co swoją wartością przekracza wartość nawet złota, srebra... a nawet diamentu!
- Ależ królu to zwykły głupi mag, jak każdy, a co on może trzymać w piwnicy... pewie zwoje z zaklęciami...
- Zbadasz to...
- W późniejszym terminie... teraz czas na małą rzeź...
Król szedł do sali obrad, kiedy to zatrzymał go jego doradca, coś mamrotał dłuższą chwilę. Król odwrócił się i zawołał jeszcze nie chwilę łowce.
- Tak?
- Jest pewna robota do wykonania... za pieniądze oczywiście... trzeba zrobić małą dywersję na tyłach wroga... jak wrócisz z łąk podam ci szczegóły, acha, pamiętaj, solidnie płace...
Drag uśmiechnął się i opuścił zamek, szedł na miasto, poszukać pozostałych dwóch kompanów, dotarł do karczmy w której pili Den i Isli, jak zwykle byli już lekko trafieni...
- No tak - zaczął - wiedziałem że się narąbiecie...

Klaang

Klaang

4.06.2005
Post ID: 11323

anek 16 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Potężny lisz stał w oknie najwyższej wieży Dark Keep, spoglądając na ciągnącą się aż ku majestatycznym szczytom Kręgosłupa Starożytnych, Pustynię Daishad. Zastanawiał się jaki błąd popełnił, że sprowokował Smoczy Zakon do ataku na twierdzę. Na szczęście smoki choć magiczne i w wielkim stopniu odporne na czary popełniły błąd posyłając przeciwko niemu nieumarłe ich odmiany, które wraz ze śmiercią straciły dużą część tejże odporności. Nałożenie iluzji na bestie wymagało mimo to sporego wysiłku. Ognisty smok, który był w zasadzie bardziej żywiołakiem niż dumnym przedstawicielem rasy tych legendarnych bestii, również nie oparł się zaklęciu. Lisz opierając się ogarniającemu go zmęczeniu, wspominał wydarzenia nocy, kiedy to smoki wraz ze swymi jeźdźcami latały wokół twierdzy bez celu, zionąc ogniem i trującymi oparami na około, nie trafiając jednak w Twierdzę. Potem, również znajdujący się pod wpływem iluzji, pół-smok, który był najwyraźniej przywódcą grupy wszedł do środka i zabrał nekromancie jajo srebrnego smoka, które,w obliczu zagrożenia które stanowiło dla twierdzy sześć smoków, było niewiele warte. Nie mógł zabić pół-smoka, bo iluzja zostałaby przejrzana, a Dark Keep ległoby w gruzach. Lisz kiwnął głową, przytakując sam sobie, i w myślach chwaląc swój spryt. Twierdza przetrwała i to dzięki niemu. Zuchwały pół-smok niedługo zapłaci za swoją arogancję... Najwyższą cenę.

Popołudnie 18 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

-To nie wygląda dobrze - mruknął Hellburn wpatrując się w olbrzmią chmurę piasku niesionego wiatrem, zmierzającą szybko w ich stronę.
Dragonis gwizdnął na jednego ze smoków im towarzyszących i poprosił by ten ocenił, za ile burza ich dopadnie. Pół-smok czuł dziwne zawroty głowy od ataku na Dark Keep. Pocił się obficie i z coraz większym trudem przychodziło mu wędrowanie w bezlitosnym słońcu. Smok cienia mruknął coś w dziwnym języku do swego pana.
-W takim tempie będzie tu za dwie godziny. - przetłumaczył Dragonis i złapał głęboki oddech - Powinniśmy znaleźć schronienie. Smoki nigdzie nas nie zabiorą. Są jeszcze zmęczone wydarzeniami sprzed dwóch dni.
-Wytłumaczcie mi proszę - jęknął Bubeusz, poprawiając kapelusz zsuwający mu się z głowy - jak chcecie coś znaleźć na tym pustkowiu, skoro od kilku godzin nie zobaczyliśmy nawet kaktusa.
-Pewnie ostatni rozsądni mieszkańcy tych okolic - zaczął żałosnym głosem Fristron -, czyli skorpiony i węże, już dawno wyniosły się na północ. Dobrze zrobilbyśmy, gdybyśmy poszli ich przykładem, zamiast tkwić w tym pozbawionym wody i, co gorsza, Syrenek miejscu. Jeszcze jeden krok, a...
Ostatnie słowa maga zagłuszył jego własny krzyk, który towarzyszył magowi, gdy ten spadał w dziurę która pojawiła się nagle pod nim. Dało się słyszeć głuche uderzenie, gdy mag wylądował na dnie dziury.
-Nic ci się nie stało!? - krzyknął podbiegając do dziury Mastorious.
-Będę żył - dobiegł z dołu głos maga - ale myślę...
-Nie pochlebiaj sobie - mruknął cicho Hellburn
-... że znalazłem dobrą kryjówkę przed burzą - krzyknął uradowany Fristron.
-Smoki się nie zmieszczą - zwrócił się ifryt do pół-smoka - będziesz musiał je odesłać.
Stwierdzenie to wywołało na twarzy Dragonisa gniewny grymas i nienawistne spojrzenie, które skierował w stronę ifryta. Nie kłócił się jednak i wskazał jego grupie by oddaliła się czym prędzej z tego miejsca i spróbowała poszukać schronienia w górach. Nie wydawał się przekonany do tego co mówi, zdając sobie prawdopodobnie sprawę z tego, że smoki nie zdołają ukmnąć burzy. Gdy bestie oddaliły się, grupa poszukiwaczy przygód była już w dole, zniesiona tam przez ifryta.
- Dlaczego zawsze ja jestem tym, który musi wpaść w dziurę i stłuc sobie... khem... i się potłuc - zaczął lamentować Fristron
- Nie przesadzasz? - mruknął Hellburn
- Cwany bo umie latać, ale za to ja jestem przystojniejszy - odparł opryskliwie czarodziej wypinając wątłą klatkę piersiową.
- Naprawdę interesujące - mruczał pod nosem Bubeusz nie zwracając uwagi na przekomarzania Fristrona z ifrytem - Ciekawe kto to wybudował? Hej, panowie, spójrzcie na to... - rzekł mag poprawiając niesforny kapelusz wciąż zsuwający mu się z głowy, po czym aktywował czar, który rozświetlił jamę w jakiej się znajdowali.
Ich oczom ukazała się, wbrew oczekiwaniom, nie skała, a gładka ściana wykonana z kamiennych bloków.
- Jesli o mnie chodzi panowie - ciągnął Bubeusz - to myślę, że powinniśmy nieco rozejrzeć się po tych korytarzach, bo wnioskuję że jest ich tutaj więcej. Naprawdę interesujące...
- Wszystko mi jedno - burknął Hellburn nadal patrząc nienawistnie na Fristrona, który również, jak zwykle, nie wyraził specjalnego sprzeciwu odnośnie eksploracji tajemniczej konstrukcji, w jakiej się znajdowali. Mastorious do tej pory milczący, odparł
-Ja tam nie mam nic przeciwko. Zawsze lepiej tu niż tam.
- A co ty na to Dragonisie? - spytał pogodnie Bubeusz odwracając się do stojącego dotychczas za nimi pół-smoka - Dragoni... - mag zamarł w pół słowa. Dragonis, wyraźnie gotów do ataku, dyszał ciężko patrząc na nich jakby nieobecnymi oczami.
- Co się dzieje? - spytał Hellburn, ale widząc dość jednoznaczne zachowanie ich nowego towarzysza dodał z krzywym uśmiechem - No nie mów, że chcesz oberwać? - po czym jego zbroja nabrała żywszej barwy a wokół zrobiło się nieprzyjemnie gorąco.
Dragonis nie odpowiedział. Zaatakował...

Hellburn

Włodarz Hellburn

5.06.2005
Post ID: 11324

//Popołudnie 18 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Hellburn czekał do ostatniego momentu i uskoczył przed ostrym jak brzytwa mieczem. W locie puścił parę ognistych kul, jednak żadna z nich nie dosięgła celu a jedynie wzbiły tumany kurzu. Bubeusz wzmocnił swoje zaklęcie próbując odszukać pół smoka. Miecz Dragonisa przeciął kłęby dymu i wbił się tuż obok głowy białego maga. Zaraz potem zobaczył wściekłego pół smoka biegnącego ku niemu. Bubeusz nie stracił zimnej krwi i zawołał:
- "Neerlha Sante"!
Zielony klejnot na jego lasce zmienił kolor na jaskrawo zielony i uwolnił błyskawicę, która jednak tylko musnęła Dragonisa w nogę. Pół smok jakby nie czując bólu rzucił się na białego maga. Hell szybko rzucił ognistą kulę, która trafiła agresora w prawy profil. Dragonis zatoczył się i z trudem wstał. Na jego twarzy pojawiły się skwierczące bąble, skóra była przypalona... wręcz spalona.
- Hehe... trafiony - powiedział do siebie ifryt.
Nieobecny wzrok Dragonisa przeniósł się na dwóch pozostałych - Fristona i Mastoriusa. Mag z Avlee momentalnie przybrał postawę obronną. Pół smok rzucił się na niego. Hell znów rzucił ognistą kulą... lecz nie trafił. Dragonis skoczył i otworzył szczęki. Friston ani drgnął.
- NIEE
- zawołali naraz Bubeusz i Hellburn.
Lecz pół smok "przeleciał" przez maga z Avlee. Postać lekko zafalowała i spojrzała z kpiącym uśmiechem na Dragonisa. Biały nekromanta, ifryt i biały mag spojrzeli po sobie. To była iluzja. Pół smok znów zaszarżował na odbicie Fristona i znów przeszedł przez iluzję.
Hell szybko dobiegł do doprowadzonego do granic wściekłości Dragonisa i zadał mu mocny cios w żebra. Pół smok szybko zareagował i machnął pazurami chcąc pociąć twarz ifryta. Hell uniknął ciosu i uderzył najmocniej jak tylko mógł prosto w twarz Dragonisa. Ten zatoczył się parę stóp. Teraz Hellburn wydawał się wściekły wręcz szalony. Jego oczy i zbroja przybrały kolor wściekłej czerwieni. Ifryt wolnym krokiem podszedł do Dragonisa, który próbował wstać. Hell chwycił go obiema dłońmi za głowę, podniósł do gory i powiedział cicho z dużą satysfakcją:
- Twoja czaszka jest moja...
I jego ręce zapłonęły żywym ogniem. Dragonis rozpaczliwie wyrywał się z palącego więzienia. Skóra z jego twarzy zaczęła ściekać na podłogę. Wydał jeszcze ostatni krzyk i wyzionął ducha. Ciało oderwało się od głowy i upadło bezwładnie. Ifryt popatrzył na czaszkę trzymaną w ręku.
Jego towarzysze byli zaskoczeni takim obrotem sytuacji. Nigdy nie widzieli Hell'a w takim stanie.
Jego zbroja momentalnie powróciła do swojego pierwotnego koloru.

Ashanti

Ashanti

5.06.2005
Post ID: 11325

Przed południe 15 Vallathal (Maj) MCCLXVI r. Drugiej Ery

Ashanti od dłuższego czasu biegła pomiędzy szkieletami które bez rozkazu nie atakowały. Demonka miała na tyle szczęśliwą drogę że żaden z dowódców jej nie zauważył przez co nie była atakowana. Gdy zobaczyła wreszcie prymitywne drewniane chatki w których znajdowali się dowódcy i właśnie układali plan ataku. Całość była dobrze strzeżona. Wszędzie krążyły patrole a na dodatek stały wieże obserwacyjne na których znajdowały się stanowiska liszy. Demonką targały myśli, jeżeli podpali chatki to dowódcy spłoną żywcem, natomiast gdyby podeszła bliżej i podsłuchała ich rozmowy wiedziała by jakie mają plany. Spróbowała drugiej opcji. Cicho podczołgała się pod samą ścianę nie zwracając niczyjej uwagi. Dopiero gdy jeden z uruk hai przeszedł tuż obok niej wyczuł jej obecność. Zaryczał okropnym rykiem i wyciągnął swój miecz. Miał już ściąć głowę szpiegowi lecz wtedy poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Przez chwile nie zwracał na to uwagi lecz gdy zaczął mieć problemy z oddychaniem oraz pluł krwią zauważył czerwoną plamę na jego zbroi ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Zakręciło mu się w głowie i padł na demonkę, ta dla pewności poderżnęła przeciwnikowi gardło i próbowała podejść jak najbliżej „okna” które w rzeczywistości było dziurą w słomianej ścianie. Wychyliła głowę tak żeby widzieć mapę na której rycerze śmierci coś skrobali i pokazywali. Wtedy usłyszała słowa które aż ją zatkały.
-Jeżeli nie zatrzymamy ich w fortecy to bez problemu nas pokonają niszcząc nasz nerkomantron. Jeżeli to zrobią, to wszystkie nasze wskrzeszone wojska zaczną się rozpadać.
-Co więc mamy zrobić ? Postawić lepszą ochronę ?
-Nie ta jest wystarczająca. Musimy dopilnować aby nikt się o tym nie dowiedział. To bardzo kruche urządzenie i byle uderzenia może je zniszczyć.
O tak, to właśnie Ashanti chciała usłyszeć. Nie wiedziała tylko gdzie się to znajduje wtedy znowu usłyszała coś co jej bardzo pomogło
-Przeniesiemy to z tej jaskini w której się obecnie znajduje do podziemnej komnaty tutaj – mówił rycerz śmierci pokazując miejsca na mapie – Jeżeli wszystko pójdzie bez zakłóceń to będziemy mogli spokojnie walczyć bez obawy że ktoś zrobi dywersje i zniszczy nerkomantron.
To wystarczyło Ashanti. Od razu ruszyła skradając się na pokazane miejsca na mapie. Musiała dojść tam dokładnie w momencie gdy będą to przenosić, w innym wypadku z całej akcji nici. Gdy zniknęła z pola widzenia liszy które stały na wieży zaczęła biec przeciskając się przez gąszcz nieumarlych. Po drodze wpadła na kilku goblinów oraz uruków ale nie doznała poważniejszych strat. Zaczaiła się w krzakach i czekała na odpowiedni moment żeby zniszczyć nekomantron.

Destero

Destero

6.06.2005
Post ID: 11326

//Wieczór 16 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Psionik, gdyby mógł, z pewnością westchnąłby z ulgą, zaczerpnąwszy pierwszy oddech świerzego powietrza, którego nie było mu dane doświadczyć od kilku dni. Nie przeszkadzało mu nawet to, że mocny wiatr niósł ze sobą irytujące ziarenka piasku, które drażniły jego skórę i właziły w każdą szczelinę podartego płaszcza. Zbliżała się noc i stopniowo się ochładzało, toteż Destero postanowił nie opuszczać bezpiecznego schronienia które dawało mu siedlisko driad. Słońce chowało się już za znajdującymi się daleko na zachodzie Górami Tanarag, nadając pustyni ciemnozłotą barwę. Patrzył na masywny łańcuch górski, zdając sobie sprawę, że jeśli chce dotrzeć do następnego kręgu, będzie musiał się przez nie przedostać. Podróż przez twierdzę Ironthal i wewnętrzne terytorium Zachodniego Ervandoru raczej nie wchodziło w grę. Psionik wiedział jakie żniwo zbiera wojna. Mobilizacja niemal całej militarnej potęgi zachodniego królestwa osłabiła je wewnętrznie, z pewnością sprawiając, że wiele grup pospolitych bandytów i bojówek kręciło się po lasach i napadało na karawany i przypadkowych podróżników. Nie żeby bandyci stanowili jakieś poważnego zagrożenie, ale zwracanie na siebie uwagi poprzez wybicie kilku z takich grup z pewnością nie wyszłoby mu na dobre, jeśli jego cel miał pozostać nieodkryty.

Destero odsunął się od kilkusetmetrowej przepaści nad którą stał i skierował się z powrotem do groty, patrząc na trzy punkty znajdujące się na obwodzie "kompasu", za który służył mu amulet Korony Świata. Krąg, na Daishad został uaktywniony, i choć w zasadzie nie obchodziło go, czy dokonali tego jego byli towarzysze, to zainteresowany był tym w jaki sposób tego dokonali. Postanowił sprawdzić to gdy odnajdzie ich... bądź ich truchła.

Ranek 17 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Czwartą część dnia psionik stracił na schodzeniu stromą scianą, która tworzyła zachodni bok góry, w której znajdowała się jaskinia driad. Silny wiatr wiejący z Północnego Zachodu dawał mu się we znaki, rzucając w niego kłębami pustynnego pyłu i szarpiąc, i tak podarty już, płaszcz. Wspinaczka była uciążliwa, a najlepszym dowodem tego była zdarta skóra jego dłoni. Psionik odcinając się mentalnie od źródła bólu ruszył rozpaloną pustynią na zachód, mając nadzieję, że trafi na jedną z oaz, które widział na mapie tej okolicy. Woląc polegać jednak na własnych umiejętnościach niż na złudnej nadziei, Destero zmniejszył do minimum poziom odwodniania się jego ciała. Zdawał sobie sprawę, z tego, że znajdzie to swe odbicie w poważnych poparzeniach, ale perspektywa późniejszego leczenia ran była zdecydowanie rozsądniejsza niż ta, w której wysycha na skwarek na środku tego pustkowia. Pełen siły i wigoru, dzięki wydarzeniom sprzed kilku dni, kiedy to pochłonął esencję driad, oddalał się w błyskawicznym tempie od szczytów Kręgosłupu Świata.

Wieczór 17 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery//

Trud podróży zmniejszył się nieco, gdy słońce zaczęło się chować za górami na zachodzie. Destero pochylił głowę, starając się na patrzeć na przeklętą kulę światła, która przez cały wieczór raziła go w oczy. Wiedział, że niedługo zacznie robić się chłodno, więc postanowił przyspieszyć chcąc znaleźć oazę, która da mu choć częściowe schronienie przed dojmującym zimnem.

Psionik zatrzymał się nagle, zdając sobie sprawę, że nie może poruszać nogami. Jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że znajdował się w długim, podłużnym rowie obsypującego się piasku, a jego głowa był już jedyną częścią jego ciała znajdującą się ponad rzeczywistym poziomem gruntu. Pierwszą myślą jaka przyszła mu do głowy było to, że wpadł w ruchome piaski, ale gdy zobaczył, że obsypujące się do własnego środka koryto ciągnie się aż po choryzont, przecinając pustynię długą, pozornie nieskończoną, linią. W chwili gdy dotarło do niego, na czym stoi było już za późno. Zapadł się w piachu i na chwilę stracił z oczu świat. Obsuwał się w szybkim tempie, drażniąc sobie ogorzałą skórę piaskiem, który właził mu do uszu, nozdrzy i oczu, oraz zgrzytał między zębami, wywołując nieprzyjemne mrowienie... I nagle wszystko się skończyło.

Stan nieważkości który nagle go ogarnął, sprawił że na chwilę zakręciło mu się w głowie, ale natychmiast odzyskał panowanie nad sobą, gdy zobaczył, że spada w olbrzymią przepaść, z której promieniowała oślepiająca jasność. Ściany podziemnej rozpadliny były kilkadziesiąt jardów od siebie, więc nawet nie liczył na to, że zdoła się złapać którejś z nich i spowolnić, lub może nawet zatrzymać upadek. Wiatr towarzyszący mu podczas upadku, odrzucił mu kaptur i rozwiał strzępy płaszcza, sprawiając, że psionikowi uwięzły ręce w fałdach poszarpanego materiału. Jego krótkie, włosy rozsypały się w nieład, smagając go po policzkach co dłuższymi kosmkami. Destero rozpędził powietrze wokół swoich dłoni, rozgrzewając je, aż zapłonęło. Jego płaszcz momentalnie stanął w płomieniach, i zaczął rozpadać się, parząc jego twarz, wciąż palącymi się, skrawkami materiału. Psionik zignorował ból całkowicie odcinając się od uszkodzonych zakończeń nerwowych. Nie mógł teraz pozwolić sobie na dekoncentrację.

Głuchy trzask i stęknięcie bólu wydostające się z gardła psionika, dotarło do niego wcześniej, niż zarejestrowanie tego, że właśnie uderzył w coś z ogromną prędkością i pogruchotał kości lewego ramienia. Psionik obrócił się w locie by nie patrzeć na potworną jasność bijącą z głebi przepaści oraz spojrzeć z czym się zderzył. Kilkanaście metrów nad nim unosił się fragment jakiejś struktury, budowany z ciemnego marmuru. Najbardziej przypominało to fragment wyrwanej podłogi, ale przecież podłoga nie unosiła się w powietrzu.
Z rozmyślań wyrwało go potężne uderzenie, gdy spadł plecami na kolejny, podobny fragment i... zatrzymał się. Psionik zdąrzył pomyśleć jeszcze ile miał szczęścia uderzając przed chwilą w podobną "skałę". Gdyby nie spowolnił dzięki temu upadku to z pewnością leżałby tu martwy... a tak...
Jego myśli zlały się w ciemność gdy stracił przytomność.

Nagash

Nagash

6.06.2005
Post ID: 11327

15 vallathal - po naradzie

- To świetny lecz też śmiały plan Borygaldzie - powiedział Nagash do dowódcy
- Tak niestety potrzebna nam będzie pomoc demonki Ashanti. Nie wiesz gdzie teraz jest ?
- Nie ale zaraz jej poszukam - odpowiedział lisz i zaczął biec przez ciemne korytarze podziemi na górę. Płonące pochodnie były jedynym źródłem światła w tym podziemnym kompleksie. Był on bardzo głęboko pod ziemią przez co nekromancie wejście po nich robiło nie mały problem. Gdy wreszcie doczłapał się na górę zaczął szukać Ashanti, oprócz stosu ciał, stert broni i innego rynsztunku nie wiedział żywej duszy. Przypomniał sobie wtedy słowa Ashanti:
"- Jeżeli nie dasz mi wojska to sama tam wyruszę. Przynajmniej zginę na polu chwały a nie będę gniła w jakimś forcie !"
Wtedy zrozumiał co mówiła.
- Szybko konia ! dajcie mi konia ! - krzyczał gniewnie lecz w pobliżu nie było ani konia ani nikogo kto mógł go przyprowadzić. Nie myśląc wiele Nagash ożywił pobliskie zwłoki konia. Były one na tyle świeże że ożywienie nie zabierało wiele energii a co najważniejsze czasu. Gdy tylko martwy koń był gotowy do jazdy lisz wskoczył na niego, mocno ciągnął za lejce ponieważ jego środek transportu nie zwracał uwagi na ściany i przeszkody. Pędząc przed siebie zobaczył leżącego Klaanga a przy nim Orana i Thurvandela, widział że to zasługa demonki. Gdy dojechał pod samą bramę z wieży wydobył się krzyk:
- Uruk hai`e atakują z lewej strony ! Szybko powstrzymajcie ich zanim się wedrą do środka. Po chwili zastanowienia nekromanta wycofał konia i pobiegł pod same mury. Słyszał dyszenie tych bestii. Wtedy wydał niespodziewane polecenie:
- Enty! Bierzcie kamienie i zrzucajcie za mury - na początku zdziwione istoty nie wykonały polecenia lecz gdy spostrzegły że wróg sprowadza tarany, od razu zaczęły zrzucać. Efekt był niesamowity, nie dość że wszystkie uruk hai`e które stały w pobliżu zginęły to jeszcze toczący się głaz wywrócił ogromny taran. Gdy dowódcy zobaczyli że tak niepozorna broń może wyrządzić tyle szkód zaczęli ją udoskonalać. Z przejętych od wroga katapult wystrzeliwali głazy zawinięte szmatami, polanymi smołami i innymi środkami, podpalali je i wstrzeliwali w wroga. Podpaleni nieumarli którzy wpadali na innych tworzyli takie spustoszenie że dowództwo zgodziło się wyprodukować kilka takich katapult. Wprawdzie stawały się one częstym celem ale zniszczenia były niesamowicie potężną bronią. Gdy wreszcie atak został opanowany Nagash przyzwał konia wskoczył na niego i mamrocząc przekleństwa pod adresem wrogów. Podjechał do bramy która oczywiście jak na złość była zamknięta. Już chciał w porywie gniewu wyskoczyć przez dziurę w murze lecz przypomniał sobie że właśnie została tam wylana wrząca smoła.
- Och ironio ! - krzyknął Nagash - Czy ktoś może otworzyć tą przeklętą bramę ? Gdy był już znudzony krzyczeniem podniósł czaszkę w góre i spostrzegł że właśnie strażnik który miał otwierać bramę nie żyje.

Fristron

Fristron

6.06.2005
Post ID: 11328

//Wieczór, 18 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

Fristron oddychał ciężko.
- Nie żyje? - trącił smoczego jeźdźca w brzuch. Nagle przypomniał sobie skok na jego iluzję i kopnął ciało z całej siły.
- Daj mu spokój - westchnął Bubeusz - wygląda na to że znowu wylądowaliśmy pod ziemią.
- Zaraz natkniemy się na driady, goryncze, hybrydy powyższych gatunków, gnomy... - zaczął wyliczać Mastorious
- I maszyny przypominające kombajn bez dachu - zauważył mag z AvLee
Hellburna nie interesowała sceptyczna rozmowa magów. Nikt nei raczył zauważyć, że mógłby po kolei wynosić ich na powierzchnię.
- No dobra, idziemy - westchnął ponownie Bubbi - trzeba znaleźć wyjście z tej zapadłej dziury.
Ruszyli, cicho jak cienie. Na wszelki wypadek.

*

Noc, z 18 na 19 Vallathal (Maj), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Co to za dźwięk? - spytał MAstorious. Niepotrzebnie. Zarówno on, jak i pozostali słyszeli wyraźne mlaskanie. Za zakrętem jaśniała poświata ogniska. Spodziewali się ujrzeć grotę z jej mieszkańcami.
Popatrzyli po sobie. Wszyscy uznali, że ktoś musi się wychylić za zakręt.
- Hell? - spytał Bubeusz. Ifryt kiwnął głową, zostawił towarzyszy kilka stop za nim i wychylił się za zakręt. Po chwili cofnął głowę z grymasem obrzydzenia. Wróciłdo kompanów.
- Co? - spytał Mastorious
- Orki - jęknął Hellburn - pół tuzina. Zarąbali dwójkę ludzi i teraz ich...
Nie dokończył. Nie musiał. Wszyscy wiedzieli, czym żywią się orki.
- Pół tuzina... damy im spokojnie radę - powiedział Fristron
- Co do "spokojnie" bym dyskutował... poza tym podejrzewam, że jest ich tu gdzieś cały szczep - burknął ifryt
- Więc co? Zawracamy? - spytał z niedowierzaniem Bubeusz
- Nie - rzekł z obleśnym uśmieszkiem na twarzy Hell - Ja tylko ostrzegam.

*

Pół godziny później...

- Dość gadania, trzeba działać - powiedział Hell. Magowie w najdrobniejszych szczegółach rozpatrywali możliwe posunięcia orków i ifryt musiał przyznać, że byli w tym nieźli. Jednak o taktyce nie wiedzieli nic, więc na tym polu on przejął dowodzenie.
- To proste - dowodził - Fristron i Bubeusz będą z tyłu wspomagać mnie magią, zaś Mastorious będzie za mną, lecząć mnie w wypadku silniejszych obrażeń i samemu wymachując tym mieczem z powietrza.
Wszyscy pokiwali głową. Hell znienacka wyskoczył za zakręt i zabił jednego z orków, nim reszta osłupiałych bestii zdążyła spróbować utworzyć linię obrony, bądź zacząć atakować. Drugiego dopadł Mastorious, swym niematerialnym mieczem lekko podcinając gardziel. Obok nich wylądował lodowy pocisk Bubeusza, zamtrażając dwa kolejne orki. Fristron zamierzał zrobić rzucić kulę ognia, celując w szczególnie rosłego z potworów, gdy doskoczył do niego ostatni. Myśląc, że z bliska mag będzie łatwym celem, zamierzył się na niego małym mieczem. Zobaczył jednak - powoli, jakby sam czas zwolnił - że AvLee'ańczyk zrzuca szarobury płaszcz jedną ręką, drugą wyciągając zdobiony, srebrny miecz. Płynnym ruchem sparował prymitywne i pozbawione finezji uderzenie orka, skręcił się w półobrocie i wychylił paradę. Dopiero się rozkręcał.
Ork zdębiał, gdy zobaczył sprawność maga w posługiwaniu się orężem, oraz potężny miecz i lekką półpłytową zbroję, nie utrudniającą mu w żaden sposób poruszania się. Wyglądała na dopasowaną bezpośrednio do jego ciała, a zarazem na tyle luźną, by można było sądzić, że pod płaszczem mag skrywa cokolwiek innego niż koszulę.
Tymczasem Fristron nie próżnował i zaatakował z flanki. Ork w ostatnim momencie zasłonił się rozpaczliwie, wiedząc że mag wytrąci mu broń z ręki. Jednak przeciwnik potwora miał inne plany. Poderwał w ostatniej chwili miecz i uderzył z góry, rozłupując czaszkę. Krzyknął radośnie niezrozumiałe słowa po AvLee'ańsku i podniósł ręce w geście triumfu.
Nagle zorientował się, że wszyscy na niego patrzą. Szósty ork został powalony przez znakomicie skoordynowany atak Mastoriousa i Helbburna. W tym momencie gapili się oniemiali na maga, na pięknie zdobiony srebrny miecz i na półpłytową zbroję. Światełka euforii walki w oczach Fristrona zgasły. Speszył się, naciągnął na zbroję płaszcz.

***

Przedpołudnie, 19 Vallathal

Mastorious oglądał zbroję Fristrona.
- Naprawdę dobra - wychwalał - niezwykle lekka i trwała...
Hell z kolei wpatrywał się ponuro w samego "nieustraszonego wojownika".
- Gdzieś ty się tego nauczył?
- W AvLee - uśmiechnął sie bezczelnie mag - za młodu. Jak byłem Strażnikiem.
Hell parsknął głośno.
Nagle Fristron oparł się o ścianę, czując że słabnie. Adrenalina po walce uszła z niego całkowicie.
Zapadał się w głąb.

Ranek, 5 Sunnanthal (Czerwiec), MCCLXXVI r. Drugiej Ery

- Niech wejdzie.
Ciało Breanona weszło. Widział dokładnie ranę na swoim brzuchu, nie czuł bicia własnego serca, ale się ruszał.
Ujrzał mężczyznę o siwych włosach i w trupiobladej szacie.
- Nadchodzi czas, mój wojowniku. Już wkrótce. Pomyśl - wczoraj jeszcze żyłeś, a dziś jesteś generałem w mojej powstającej armii...

Południe, 19 Vallathal, MCCLXXVI r. Drugiej Ery //

- Hej, wojowniku, musimy ruszać. Pomdlałeś sobie trzy godziny a teraz chodź! - powiedział Hell. Jak rzadko nie było to burknięcie poirytowanego ifryta, ale jakieś inne...
Zanurzyli się w kompleks tuneli, który był mieszkaniem dla jednego z większych szczepów orków. Było to właściwie jedynie zbiorowisko kilku szczepów, a nosiło nazwę...
Szczep Spaczonego Diademu.