Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "The RPG Story III"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > The RPG Story III
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Nekros

Nekros

15.06.2008
Post ID: 29893

Nasza drużyna podążała Pustynią Braku Rozsądku. Nagle Deek zatrzymał się. Pociągnął nosem i zrobił krok w tył.
- Wyczuwam coś...nieuchwytnego - powiedział enigmatycznie.
- Niby co? - spytała Foida.
- Przed nami siła nieczysta. Zła, pradawna...i głodna. I do tego w retromanckiej obstawie.
Drużyna bez słowa uzbroiła się. Foida przygotowała parę szybkich, mocnych zaklęć. Chen zdzielił Fergarda łapą, by ten mógł zamienić się w potężnego demona. Kasquit i Brimstone wyjęli swą broń dystansową.
- Foida, nie wal w nich czarami, bo ich skóry są niczym magiczne lustra. - powiedział Deek, wysunął dwie pancerne rękawice w kolcami i wtopił się w cień. Czekali w milczeniu.

- To lepsze niż Polonia po 22. - roześmiał się Zanthos, wpatrując się w swoje ogromne, diamentowe zwierciadło. Byli w nim jego żołnierze i wspaniały Pijo-Stwór. Za nim stał Seymour.
- To dasz nam tą Tarczę? - spytał chyba 10 raz.
- Cicho! - fuknął retromanta.
- Eh...Żyć się odechciewa. - mruknął Guado.
- Rzyć to ja ci mogę poharatać, jak mi będziesz przeszkadzać! - warknął Wędrowiec. Seymour westchnął i się teleportował. Zanthos patrzył uważnie na szarżującego Pijo-Stwora...

Fergard

Fergard

16.06.2008
Post ID: 29911

To był ułamek sekundy: Dziwaczna istota podobna do ryby, ale wielka jak nosorożec zaszarżowała na nich z niesamowitą szybkością. Wszyscy uskoczyli na boki. Dziwny stwór zawarczał - a może zakląskał - wściekle. po czym ruszył na najbliższą ofiarę, czyli Foidę. Wędrowczyni uskoczyła przed dziwną istotą, ale ta jednak drasnęła ją swoją ostrą łuską.
- Co to za wybryk natury?! - Wrzasnął Aries do Foidy.
- Nie mam pojęcia... - Foida miała chwilę oddechu, więc szybko przerzucała kartki księgi o najplugawszych zaklęciach. Bestia tymczasem rzuciła się na Brimstona i przygniotła gremlina swoim ciężarem. Bestię ściągnęli z obolałego Silasa Daeva i Chen. Ta jednak od razu zaczęła wierzgać: Chlasnęła demona ogonem po twarzy, a pandarena ugryzła w czubek nosa. Tymczasem Kasquit bezkutecznie ostrzeliwywał z rusznicy dziwną istotę. Jej skóra była wyjątkowo twarda, i nie pomagał tu nawet oczyszczony Spaczeń. Tymczasem "ryba" wyrwała się z kleszczy i zaszarżowała na Vokiala, który stał spokojnie z założonymi rękoma. Wydawał się być pewny siebie.
- Uciekaj! - Wrzasnął podniesiony z ziemi Brimstone. Wampir tymczasem stał spokojnie, a bestia szarżowała prosto na niego. 20 metrów... 10 metrów... 5 metrów...

Vokial przesunął się kawałek w bok. Rozpędzona bestia nie dała rady wyhamować i runęła w przepaść z okropnym rykiem.
- Pogratulować pewności siebie! - Aries klepnął Vokiala po ramieniu.
- To nie było takie trudne... Ważne, że już nie wróci... - Wampir się mylił. "Ryba" wyskoczyła wysoko w powietrze i opadła z głośnym klapnięciem na piasek.
- Twarda sztuka... - Mruknął Chen. - Jak by cię tu załatwić... Czekajcie, mam pomysł! - Krzyknął uradowany. Tym samym zwrócił na siebie uwagę bestii. Ta zaszarżowała na uradowanego pandarena. Drogę zastąpił jej Daeva. Trzy szybkie chlaśnięcia pazurami, po czym ognisty pocisk: Bestia stała nieruchomo, pochlastana do kości.
- Dokładnie tego było mi trzeba! - Krzyknął Chen. - Dajcie ją mnie! - Daeva i Aries unieśli "rybę", po czym zanieśli ją Chenowi. Ta jednak nagle ożywiła się. Była bliska odgryzienia pandarenowi nosa, ale nagle znieruchomiała. Spod bestii wynurzył się Deek z zakrwawioną rękawicą.
- Świetnie... - Chen zatarł ręce. W głowie wyraźnie kotłowała mu się jakaś psotna myśl...
- Otwórzcie mu paszczę. - Demon i ćwierćsmok zrobili to, ukazując klawiaturę ostrych jak szarpnele i zakrawionych jak rzeźnik zębów. Na Vokialu nie zrobiło to wrażenia, ale reszta była bliska wymiotów - szczególnie, żę między zębami znajdowała jakaś groteskowa głowa, najwyraźniej zniekształcona przez zęby. - No, to teraz patrzcie. - Chen wrzucił parę jakchiś kamyczków do gardła "rybie", wyjął flaszkę ze spirytusem, upił parę łyków - Aries, Vokial i Kasquit patrzyli pytającym wzrokiem na Chena, ale żaden się nie odezwał - po czym zionął ogniem prosto do wnętrzności "ryby" i szybko zamknął paszczę.
- Deek, gdzie są retromanci? - Skaven wskazał palcem na pobliską górkę. - No demonie, pokaż nam swoją moc! - Rozbawiony Chen podał "rybę" Daevie, który w mig zrozumiał, o co chodzi. Zakręcił bestią parę młynków i rzucił ją daleko w kierunku, który wskazał Deek. Po chwili pustynią wstrząsnęła widowiskowa eksplozja z dodatkiem dość sporych rozmiarów grzyba z dymu.
- No, teraz im się odechce nas poszukiwać! - Pandaren ruszył przed siebie raźnym krokiem. Tymczasem wampir, ćwierćsmok i drugi skaven wytrzeszczali gały ze zdziwienia.
- Chodźcie, opowiemy wam po drodze. - Foida ruszyła za pandarenem. Po chwili wszyscy ruszyli w kierunku świątyni, w której znajdował się miecz Andurmana...

Tymczasem na pobliskim pagórku Zanthos z kwaśną miną odliczał Seymourowi 10 sztuk złota.
- Mówiłem ci, że pokonają twoją rybę? - Powiedział człowiek z wyraźnie triumfującą miną.
- Dobrze, dobrze... - Burknął Zanthos. - Trzeba ich powstrzymać... Oni nie mogą dotrzeć do świątyni pierwsi. No i potrzebuję nowej armii... - Retromanta - Wędrowiec popatrzył na miejsce, gdzie przed chwilą stały jego oddziały, a teraz znajdował się tam lej powybuchowy...

Brimstone

Brimstone

16.06.2008
Post ID: 29913

Tymczasem Zanthos poszukał mikstury wskrzeszania i rozpylacza. Po czym prysnął chmurą w kierunku swej armii. Większość retromantów powstała.
- Gratulacje - mruknął Seymour.
- Oh, dziękuję. Liczy się inwencja. A teraz muszę pomyśleć. Miłego. - rzekł Zanthos i teleportował się z armią do swej twierdzy, gdzie pogrążył się w rozmyślaniach.

Co by tu na nich wysłać...Zniszczyli mojego pięknego Pijo-Stwora. CO by tu na nich wysłać...

Foida w końcu znalazła ustęp o "rybie". I od razu zakryła usta dłonią.
- No więc co to było? - spytał Kasquit.
- To był Pijo-Stwór... - mruknęła przerażona Foida.
- Że co? - zadał pytanie Deek.
- To potężny potwór. Został wyhodowany przez Zanthosa Poskramiacza Bestii - Foida wypowiedziała to łamiącym się głosem, usiadła na ziemi i zaczęła chlipać.
- Sprawa musi być poważna... - mruknął Deek.
- Tia... - odpowiedział mruknięciem Brimstone.
- Bardzo poważna. Zanthos to najpotężniejszy Wędrowiec Sfer. Nie ma takiej siły, która mogła by się z nim równać - Foida już podniosła się z ziemi.
- A ta twoja Mistrzyni? - spytał Daeva.
- Zanthos szkolił Mistrzynię i ibn Fallada. Nawet gdyby połączyli siły, nic by mu nie zrobili. Armie retromantów Zanthosa są niczym magiczne lustra. Nawet jeśli ich zabiją, muszą się zmierzyć z jego bestiami. A nawet jeśli je pokonają, Zanthos jest po prostu nieśmiertelny! - Foida znowu się rozpłakała, ale uśmiech gościł na jej twarzy.
- To może być tragiczne, ale co w tym śmiesznego? - spytał skołowany Aries.
- Zanthos jest niezrównoważony. Nigdy, ale to nigdy nie wiadomo co zrobi. Równie dobrze może nam pomóc. - uśmiechnęła się Foida.
- To dlaczego posyła na nas potwory?
- Może przestanie... - zakończyła Foida enigmatycznie i ruszyła do przodu.

Do komnat Zanthosa wtargnął Molucco. Był bardzo zdenerwowany.
- Słuchaj, ta twoja ryba została spalona! Co ty tu nam za chałtury odstawiasz?!
- Nie będę tolerował takiego zachowania w mym domu! - warknął retromanta i wyteleportował elfa. W tym samym momencie wpadł na pomysł, kogo wysłać na naszych awanturników. Przywołał swego adiutanta.
- Tak, mój panie?
- Uwolnić morskiego tytana. - rzekł krótko Zanthos. Kraken, ogromny, czteroręki stwór, ostatni z tytanów. Teraz trzeba tylko wyczarować morze na pustyni, a jego potężny potwór zajmie się resztą...

Fergard

Fergard

16.06.2008
Post ID: 29929

- Nie macie wrażenia, że piach robi się wilgotny? - Zwrócił uwagę po pewnym czasie Daeva. Rzeczywiście: Robiło się mokro pod stopami...
- Jasny gwint! - Wrzasnął Chen przerażony. Reszta odwróciła się w jego kierunku i natychmiast tego pożałowała: W ich kierunku nadciągała powódź, istne tsunami...
- Jakieś sugestie? - Spytał Deek.
- Złapcie się mnie i Ariesa! - Wrzasnął Daeva. Ćwierćsmok złapał Foidę i oderwał się z nią od ziemi. To samo zrobił demon, zabierając ze sobą Brimstona, Deeka i Kasquita. Vokial zmienił się w nietoperza i uleciał do góry.
- A co ze mną?! - Prawie zaskamlał Chen.
- Silas, odpalaj te swoje gadżety! - Wrzasnął Aries. Gremlin uruchomił linę z wyciągarką, która związała pandarena wzdłuż pasa.
- Dasz radę go podnieść? - Spytał Brimstone Daevy.
- Mam nadzieję... - Demon użył całej swojej siły. Udało się: Chen oderwał się od ziemi w ostatniej chwili. Nieubłagany żywioł zmiótł z powierzchni ziemi pustynię.
- To musi być robota Zanthosa. - Mruknął Kasquit.
- Z pewnością. - Odparła Foida. - Ale on nie chce nas wykończyć czymś takim... On chce nasłać na nas Krakena, morskiego tytana. - Gdzieś tam w dole rozległo się ciche jęknięcie. - Musimy znaleźć jakąś wysepkę...
- A nie lepiej jakąś zrobić? - Spytał Daeva, po czym skupił się i pstryknął palcem. W powietrzu pojawiła się sieć małych drewnianych platform. Drużyna wylądowała na prowizorycznej wyspie.
- Sprytnie. - Silas poklepał demona po głowie, po czym zsunął się i klapnął na platformę.
- Nie takie rzeczy się robiło... - Daeva ściągnął z siebie Deeka i Kasquita i wyprostował się.
- Eee... Na jakiej jesteśmy wysokości? - Spytał niepewnie Chen, który zdołał się dostać na platformę po linie.
- Myślę, że jakieś dwa kilometry nad ziemią. - Odparł Vokial. Rozległo się ciche stęknięcie pandarena.
- Możesz mnie już puścić! - Dało się słyszeć Foidę, która usiłowała wyswobodzić się z uścisku Ariesa.
- Przepraszam, zamyśliłem się... - Ćwierćsmok rozluźnił uchwyt i zarumienił się. Podszedł do niego Daeva i spytał cicho:
- Czyżby pewna Wędrowczyni wpadła ci w oko?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Wykręcił się od odpowiedzi Aries. Tymczasem obmyślano ewentualny plan ucieczki przed Krakenem.
- Chyba nie dosięgnie nas na tej wysokości? - Spytał Vokial niepewnie.
- Tego nie wiem, ale raczej nie powinien... - Odparła Foida. - Przynajmniej mam taką nadzieję...

Tymczasem Seymour obserwował drużynę przez lunetę i nie był w najlepszym nastroju. Ibn Fallad poszedł z nim na układ, którego częścią było wyeliminowanie przynajmniej Foidy. "W gruncie rzeczy nie jest to takie trudne, ale trzeba będzie lekko nagiąć grawitację...", pomyślał nagle rozpromieniony. Wymruczał kilka słów pod nosem: Dokładnie dwie formułki, jednakże przy wypowiadaniu drugiej formuły skinął ręką w dół. W stronę powietrznej platformy poleciała przeźroczysta strzała, której wykrycie było niemożliwe. Po chwili pocisk uderzył o platformę, wywołując efektowną eksplozję. Niewyraźne sylwetki zaczęły spadać w dół, do wody. Ciekawostką było to, że spadały dużo szybciej niż powinny, a dwie sylwetki posiadające skrzydła nie mogły ich rozprostować. "Oto siła grawitacji!", pomyślał z zadowoleniem Seymour. Po chwili sylwetki uderzyły o taflę wody, robiąc głośne PLUSK! Człowiek wymruczał antyzaklęcie rozpraszające poprzedni efekt grawitacji. "Teraz trzeba poczekać, aż Kraken zrobi swoje.", pomyślał usatysfakcjonowany Seymour. Guado wymruczał kolejną formułkę, po czym usiadł wygodnie w powietrzu i znowu wyciągnął lunetę, wypatrując śladów zaczerwieniania się wody...

Tabris

Tabris

16.06.2008
Post ID: 29932

Patrzył się na wodę. Był pewien, że długo czekać nie będzie. Mijały minuty, a nic się nie działo. Potem pojawiła się spieniona woda. Potem zaczęła... jaśnieć. Coś jasnego było pod nią. I coś ciemnego. Seymour zrozumiał, że to wielkie ciemne to Kraken, ale to jasne coś? Nagle oba punkty zniknęły. Czekał. Pięć minut, piętnaście. Minęło dwadzieścia minut, gdy coś się stało. Woda przestała opadać, a nagle pojawił się jasny punkt. Zbliżał się coraz bardziej. Po minucie był bardzo blisko. Nagle wyskoczył z wody i zaczął lecieć w stronę Seymoura. Była to jakaś dziwna taśma, bardzo jasna i świecąca. Nagle Seymour zrozumiał co to jest. Zaczął szybko rzucać zaklęcie teleportujące. Nie zdążył; obiekt odciął mu prawą rękę. Człowiek wrzasnął z bólu, ale inkantacja podziałała, półżywy znalazł się na ziemiach Ibn Fallada.

Woda opadła całkowicie. Przerażona drużyna patrzyła na zwłoki Krakena. I tak przeżyli dzięki zaklęciu Ariesa. Jasna taśma wylądowała obok i zmieniła postać. Wyglądała jak Foida, tylko była całkowicie biała. Jednak kolory zaczęły szybko powracać.

- Jak to możliwe? - spytał Deek, jak Ty to zrobiłaś?
- Jestem Wędrowcem Sfer. My nie mamy określonej postaci więc i możemy przyjąć dowolną. Kraken jest bez szans i ten dupek Seymour. - odpowiedziała - chodźmy szybko do Miecza. Gdy go zdobędziemy nasyłanie na nas bestii stanie się bezcelowe.

Brimstone

Brimstone

16.06.2008
Post ID: 29939

Tym razem u Zanthosa zjawiła się cała delegacja. Sam retromanata był na nabrzeżu, gdzie sprowadził niemal martwego Krakena. Seymour Guado miał obandażowaną pozostałość prawej ręki. ibn Fallad był niespokojny. Merciless jak zwykle nie wykazywał emocji. Molucco miotał się w gniewie.
- Znowu! Twój następny zwierzak zdycha. Nie możesz ich po prostu wyrżnąć?! - Molucco szalał w gniewie. Zanthos spojrzał na niego. Jego zielone, gadzie oczy rozszerzała nienawiść.
- Falladzie, bądź łaskaw trzymać synalka w ryzach zanim mu coś zrobię. Na przykład wyrwę duszę. - syknął i podszedł do pokonanego tytana.
- Panie...ja...zawiodłem cię. Nie pokonałem Wędrowczyni. Była...była zbyt silna... - Kraken miał bardzo płytki oddech. Na jego piersi widać było szerokie rany, z pewnością zadane magią.
- Cicho, cicho. Zaraz ci pomogę. - Zanthos zwracał się do ogromnej bestii jak do małego dziecka.
- Jemu już chyba nic nie pomoże. - mruknął niewyraźnie Seymour.
- Och, pan mu pomoże. Jeśli tylko pan podejdzie. - Zanthos przywołał na twarz swój jowialny uśmiech.

Seymour Guado podszedł powoli do retromanty, a ten błyskawicznie złapał go za kikut prawej ręki. Człowiek krzyknął z bólu. Zanthos coś wysyczał, a z kikuta wyrosła ręka z adamantu. Po chwili pokryła się skórą. Seymour Guado patrzył się to na rękę, to na Wędrowca.
- Przecież ran zadanych Niezaspokojonym Głodem nie można zregenerować!
- Otaczają mnie dyletanci... - mruknął Zanthos. - Czy mogę od pana oczekiwać przysługi w zamian?
- Ależ oczywiście! - dawny przywódca Yevonu patrzył na Wędrowca Sfer z ogromnym szacunkiem.
- Dziękuję - powiedział Zanthos i złapał go za gardło. Po czym drugą ręką zrobił dziwny ruch, jakby chciał zedrzeć zeń skalp. Jednak wyciągnął z Seymoura coś co wyglądało jak dusza. Rozerwał ją na dwie. Jedną wtłoczył do purpurowego klejnotu, drugą wepchnął Krakenowi do gardła. Bestia po chwili podniosła się i zaryczała.
- Dziękuję ci, mój panie. - po czyym zsunął się do ogromnego jeziora.
- Panie Guado, bez obaw, będzie pan żył. Człowiekowi o pana psychice i poziomie bezwzględności chyba nie będzie brakować duszy.
- Szczerze mówiąc, to czuję się lepiej. - mag uśmiechnął się paskudnie.
- Miło słyszeć. A teraz chciałbym kogoś przywołać, więc odsuńcie się z łaski swojej.

Zanthos wyjął klejnot dusz, w którym spoczywało astralne jestestwo Seymoura Guado. Wypowiedział wiele słów w wielu martwych już językach. Kula migotała światłami i cieniami.
- No, poczekamy parę minut i się zjawi.
- Kto? - napisał w powietrzu ibn Fallad.
- Zamierzam przywołać Darchrowa, Enigmę. - rzekł spokojnie Zanthos. Seymour i ibn Fallad wytrzeszczyli oczy.
- Jeszcze jeden potwór? - spytał Molucco.
- Gorzej. Darchrow to Kroczący w Nicości.
- To jakby wypaczeni Wędrowcy. Został już tylko Darchrow. Bardzo dawno temu, w jakimś nieistniejącym świecie spadł meteor. Uderzył w miejsce zwane Irh-Orein. Było to miejsce przesiąknięte czarną magią. Darchrow właśnie przez to jest Kroczącym w Nicości. - Seymour nadal wytrzeszczał oczy.
- Jest nawet gorzej. Darchrow nienawidzi wszelkiego życia. Zniszczył już około 27 planów egzystencji oraz 2 planety. Ten stwór jest przywoływany przez czarnoksiężnika, a później samopas wyrywa dusze wszystkiemu na swojej drodze. Gdy już cały świat jest pusty, Darchrow pożera go od środka, przejmując całą jego energię! - ibn Fallad długo pisał te słowa.
- Co najważniejsze, ma wobec mnie dług wdzięczności. I potrafi wywoływać czarne dziury, które co prawda nie zakrzywiają wszystkiego wokół, ale są bramami między światami. Każda materialna istota podróżująca taką bramą solidnie ucierpi. Nawiasem mówiąc, on już tu jest - Zanthos wskazał na kulę, z której sączył się granatowy cień. Po chwili cień był bardziej materialny, miał dwa metry, a posturą przypominał trochę żywiołaka wody. Zależy jeszcze od rodzaju żywiołaka wody, ale dla Zanthosa Darchrow wyglądał jak żywiołak wody.
- Czemu mnie wezwaliście? - głos Krążącego w Nicości rozchodził się po całym pomieszczeniu.
- Zadajesz dziwne pytania. Podczas przywołania powiedziałem ci czego chcę, przyjacielu - Zanthos znów się uśmiechał. Darchrow powiódł spojrzeniem po zebranych i znikł.

- Więc co ma zrobić ten stwór? - Merciless po raz pierwszy się odezwał.
- Och, ma pójść na tą pustynię, przekazać im pozdrowienia otworzyć jedną ze swych czarnych dziur.
- A wtedy?
- Cóż, miałem wysłać na nich jakiegoś dinozaura. Ale po głębszym namyśle postanowiłem zmienić scenerię... - retromanta najwyraźniej był z siebie dumny.
- Czyli gdzie ich przeniesie?
- Do zaginionego, zatrzymanego w czasie świata. Świata, w którym nie działa magia. Zobaczymy jak sobie poradzą, a poradzą sobie na pewno. Pytanie jak szybko.
- A co z Darchrowem? - spytał Molucco.
- Ma inne sprawy do roboty i nie będzie niszczył światów. Wyrzuci ich na odległych rubieżach wszechświata i wróci do siebie. A teraz było miło. - rzekł Zanthos i teleportował swych gości. Zobaczymy, jak sobie poradzą nasi awanturnicy w Zaginionym Świecie...

Vokial

Vokial

17.06.2008
Post ID: 29967

Szli wypatrując następnych pupilków Zanthosa. Po 1 godzinie drogi w takim szyku Aries zaczął narzekać.
- Może odpocznijmy, znużyła mnie już podróż polegająca na wypatrywaniu potworów Zanth... - nie zdążył dokończyć, bo przed nimi pojawił się stwór podobny do żywiołaka wody.
- Żeby to nie był następny pupilek Zanthosa. - powiedział Vokial.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Jestem Darchrow, przybyłem by otworzyć tu czarną dziurę z rozkazu Zanthosa. - powiedział Darchrow.
- No to mamy kłopot. - mruknął Vokial wiedząc że już nie da się nic zrobić . Po wypowiedzeniu tych słów przez Wampira Darchrow otworzył czarną dziurę. Wszyscy walczyli by nie wessała ich dziura, oprócz Vokiala którego od razu wessało do dziury. Nikt nie zdołał uciec z pola rażenia dziury. Gdy wszystkich wessało znaleźli się w...

Fergard

Fergard

17.06.2008
Post ID: 29970

Awanturnicy wylądowali w jakimś obcym im świecie. A przynajmniej ich część. Darchrow nie był głupi i rozdzielił drużynę na trzy. To zdecydowanie zmniejszało ich szanse przetrwania, a Kroczący w Nicości doskonale o tym wiedział. "Teraz to tylko kwestia czasu", pomyślał. Chwilę stał nieruchomo, po czym przeteleportował się do siebie...

- Moja głowa... - Stęknęła Foida, podnosząc się z ziemi. Wędrowczyni rozejrzała się po okolicy. Do jej głowy doszła myśl: "Gdzie ja jestem?" Rzeczywiście mogła się nad tym zastanawiać: Leżała wśród ruin jakiegoś wielkiego miasta. Niebo miało jaskrawoczerwony odcień, a na nim znajdowało się słońce: Małe, słabe i stare. Ruiny wydawały się być całkowicie opuszczone: I to nie tylko przez mieszkańców miasta, ale także przez jakiekolwiek inne istoty. Foida nie dostrzegła ani nie wyczuła żadnych, choćby najmniejszych śladów życia. Ale to nie była nekropolia... To upadłe miasto było po prostu opuszczone przez wszystko i wszystkich. Foida powoli ruszyła przed siebie, gdy nagle do jej głowy doszła myśl: "Gdzie są inni?!" Przerażona Wędrowczyni zaczęła biec, poszukując członków drużyny. Po chwili natknęła się na wycieńczonego Ariesa. Miał on liczne rany po magii. Foida zakryła usta ręką.
- Co ci się stało?! - Spytała trzęsącym się głosem.
- Gdy ta dziura... nas wessała... zaczęło mną szarpać... straciłem przytomność... obudziłem się tutaj... tu nie ma żadnego życia... - Oddech ćwierćsmoka był bardzo płytki i nierówny.
- Wytrzymaj jeszcze trochę... - Foida rzuciła czar leczenia, nic się jednak nie stało.
- Tu... Nie istnieje magia... - Aries próbował się podnieść, ale skończyło się to tylko tym, że z ust poleciał mu strumyczek krwi. Foida usiłowała powstrzymać drżenie rąk, gdy przygotowywała eliksir leczniczy.
- Jeden pęczek centurii... walerianka... szpik szkieletu... - Wędrowczyni bardzo ostrożnie odmierzała składniki. Po chwili mikstura była już gotowa. Foida ostrożnie otworzyła usta Ariesa i powoli wlała mu do gardła miksturę. Oddech ćwierćsmoka ustabilizował się, a rany zaczęły się goić. Sam Aries zasnął. Wędrowczyni uspokoiła się. "Śpij. Dobrze ci zrobi...", pomyślała. Jednakże już spokojną Foidę trapił jeden szczegół: Nie znalazła innych członków drużyny. Musi jednak pilnować Ariesa. Dziewczyna usiadła przy Ariesie i wyczekiwała...

Tymczasem Fergard, Brimstone i Chen wpadli do zupełnie innego świata. Mianowicie wylądowali na piachu. Gorącym, niesamowicie gorącym. Pierwszy ocknął się gremlin, po nim pandaren i w końcu półdemon.
- Ha! - Krzyknął Chen triumfalnie. - Zaklęcie tego całego Darchowa tylko przeteleportowało nas w inny kawałek pustyni. Straszny leszcz i amator magii!
- Dlaczego mam wrażenie, że się mylisz? - Spytał Brimstone zaniepokojony.
- Bo się myli! - Wrzasnął ostrzegawczo Fergard, wskazując gdzieś mieczem. Pandaren i gremlin obrócili się i zobaczyli gigantyczne ptaszysko z czarnymi piórami i czymś, co przypominało łeb prehistorycznego jaszczura.
- Mamy przerąbane... - Mruknął gremlin.
- Brimstone, przecież jesteś agentem Starożytnych! Nie mogą nas stąd teleportować czy coś? - Spytał Chen wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
- W przypadku niepowodzenia Wywiad się do mnie nie przyznaje. - Odparł Brimstone. - To środek zapobiegawczy, stosowany dla wszystkich.
- Wspaniale. Fergard, znasz może to słodkie stworzonko? - Zrezygnowany pandaren zwrócił się do półdemona.
- Znam. I powiem wam jedno: Jesteśmy w Spirze. - Chen załamał ręce, natomiast Brimstone zatarł je z uciechy. - Silasie, udar ci czasem nie zaszkodził?
- Mój cel znajduje się w Spirze. - Padła odpowiedź.
- No to mamy dwa zadania: Wydostać się stąd i pomóc ci w zrobieniu tej twojej misji. - Mruknął pandaren. Tymczasem wielkie ptaszysko zapikowało prosto na nich. Półdemon, gremlin i pandaren przygotowali się do obrony...

Deek, Kasquit i Vokial z kolei nie wiedzieli, gdzie wylądowali. Skaveni po odzyskaniu przytomności popatrzyli najpierw na wampira, który stał na nogach bez żadnego draśnięcia, po czym spojrzeli w kierunku, w którym patrzył wampir i zdziwili się nieco: Znajdowali się na arenie otoczonej mithrillowymi kratami i wyglądało na to, że mieli się z kimś zmierzyć. Ten ktoś uśmiechał się dziwnie i był elfem. Deek wydał z siebie zduszony okrzyk: Mieli przed sobą syna ibn Fallada, Molucco znanego także jako elf - zdrajca. Syn Mrocznego Króla uśmiechnął się lekko, po czym wyjął zza pleców sporych rozmiarów miecz lśniący się złowrogim blaskiem. Skaveni i wampir również wyjęli swoją broń: Kasquit rusznicę, Deek - pancerne rękawice, a Vokial - magiczną laskę. Elf, który wciąż się przyglądał z nikłym uśmiechem wreszcie się odezwał:
- Nie ze mną będziecie walczyć. - Drużyna opuściła broń zdziwiona. - Będzie walczyć z nimi! - Po tych słowach znikąd pojawiła się klatka, w której znajdowało się parę istot znanych Deekowi: Nekros, Fenris, Genn i Szrama. Wszyscy przyglądali się zszokowanym skavenom i obojętnemu wampirowi z nienawiścią w oczach.
- Co ty im zrobiłeś?! - Wrzasnął Deek.
- Zahipnotyzowałem ich. - Odparł szyderczo Molucco. - To nie było takie trudne, mieli bardzo proste umysły. Tak proste, że aż zacząłem się zastanawiać, jak oni w ogóle myślą. - Elf roześmiał się, a zahipnotyzowani przeciwnicy wyskoczyli z klatki. Każdy dobył jakiejś broni. Skaveni i wampir nie mieli innego wyjścia, jak tylko się przygotować do walki...

Tymczasem po zamku ibn Fallada przechadzał się Seymour, oglądając swoją rękę z adamantu. "Głupiec z tego Zanthosa, nie ma co. Czyżby nie wiedział, że nieodesłany posiada zdolność samoregeneracji?", pomyślał. Guado schował się za najbliższą kolumnę i upewniając się, że nikt go nie widzi, wymruczał parę słów. Adamantowa ręka odpadła od ciała z hukiem, a na jej miejsce wyrosła całkowcie ludzka ręka. Seymour wymruczał jeszcze drugą formułkę. Jego nowa ręka pokryła się substancją imitującą adamant. "To z pewnością wystarczy.", pomyślał zadowolony. Człowiek podniósł rękę i wymruczał słowa w nieznanym języku. Adamantowa ręka zabłysła, uniosła się i cicho eksplodowała, zostawiając po sobie bryłę adamantu. Guado powoli podniósł ją i wczepił w magiczną laskę. Laska zabłysła ciemnogranatowym śwaitłem. "Teraz wypadałoby ruszyć na poszukiwanie Miecza. Według tego, co przekazywała ta cała Wędrowczyni reszczie tej hołoty, miecz znajduje się w jakiejś świątyni.", pomyślał. Seymour powoli wyciągnął zza pasa sztylet i wbił go sobie w serce. Wrzasnął z bólu i osunął się na ścianę, jednakże chwilę potem wyszeptał słowa: "Forma Flux". Człowiek zaczął błyszczeć dziwacznym światłem i rzucił się z okna. Po chwili rozległa się eksplozja. W powietrzu unosił się dziwaczny stwór z nietypowymi łapami, bardzo podobnymi do ludzkich, małą główką o kilku oczach i dziwnym tułowiem, przypominającym żebra jakiegoś wielkiego zwierzęcia. W środku tego stworzenia siedział Seymour, ale nie przypominał nawet w połowie tego, czym był przed chwilą: Wydawał się być po prostu częścią stwora, choć obdarzoną własnymi rękoma i narządami zmysłowymi...
- Mortiochis, do świątyni! - Krzyknął złowieszczo Seymour. Potwór skinął swoją łapą na znak zgody i poleciał z całą swoją mocą w kierunku wskazanym przez Seymoura...

Hellscream

Hellscream

20.06.2008
Post ID: 30134

Deek zawsze był dobrym obserwatorem. Dzięki temu zobaczył, że Genn intensywnie mruga i wyczynia łapą jakieś znaki. Zrozumiał w lot. Mruknął coś do Kasquita, a ten poluzował chwyt na rusznicy. Genn podbiegł do niego i złapał broń.

Z ogłuszającym trzaskiem walnął nią w głowę Nekrosa. Kopniakiem i ciosem łapy posłał Fenrisa w bok. Podciął swojego brata i walnął go z byka.
- Co to ma do cholery być?! - wrzasnął rozwścieczony Molucco.
- Głupiutki elfie! Ja mam tak zrytą psychę, że nie można mnie zahipnotyzować! Totalna ochrona przed magią umysłu, ot co - Genn zaserwował elfowi swój psychodeliczny śmiech.
- Ach tak?! No to zobaczymy! - Molucco zrobił się czerwony z wściekłości.
- Och, na pewno coś zobaczymy. Swoją drogą, zapomniałeś o naszym koledze Worgołaku. I, nawiasem mówiąc, on stoi za tobą - Genn ciągle chichotał. Molucco od razu się odwrócił, i to go zgubiło. Genn wtłoczył do rusznicy sporą butelkę, przymierzył i strzelił w głowę Molucca. Skutek był natychmiastowy. Elf zajął się ogniem i zaczął maniakalnie wrzeszczeć. Chwilę później ktoś go teleportował.
- No, Szajbimber robi swoje - Genn wciąż się uśmiechał.
- Fajnie. A teraz w nogi! - krzyknął Kasquit.
- Raczej padnij. Szrama, błyskawicę poproszę - z gnollowego szamana znikły ślady hipnozy. W młot Kariatydańskiego wodza uderzyła błyskawice.

Genn podskoczył do góry...

Wyszarpał młot zza pleców...

I uderzył nim w ziemię...

Z ogłuszającym trzaskiem mury rozsypały się w proch.
- Uwielbiam krasnoludzkie runy. Zwłaszcza "Wstrząśnięcie Fundamentami" - Genn znowu chichotał.
- A teraz musimy znaleźć resztę! Opowiemy wam wszystko w drodze! - Deek pozbierał skrawki ich rzeczy i razem z dawnymi towarzyszami ruszyli dalej, przez pył i gruzy areny...

Kameliasz

Archidyplomata Kameliasz

24.06.2008
Post ID: 30358

Gdy Aries (wreszcie) się obudził, zastał rozpalone ognisko i kartkę z napisem:
Poszłam na zwiad. Nie ruszaj się stąd. Foida.
P.S. Nie zabijaj szopów.

Ćwierćsmok zastanawiał się, co do cholery oznaczało to postscriptum. Przecież tu nie ma żadnego życia! Wtedy przypomniał sobie, jak Foida zmieniła się w srebrną taśmę i powiedziała, że nie ma stałego ciała. Musiała więc zmienić się w szopa.
Mijały minuty... Godziny... Aries zaczynał się martwić, i to z wielu powodów. Czy Foidzie nic nie jest? Co będą jeść? Jak się stąd wydostaną?
Wreszcie Wędrowczyni wróciła, a minę miała nieciekawą.
- I co? - spytał Aries.
- Przez trzy godziny szukałam jakiegokolwiek życia; zero zwierząt, tymbardziej ludzi. Po drodze widziałam tylko kilka chwastów. I co najgorsze, zero wody.
- Woda to dla mnie nie problem. - powiedział Aries.
- Niech zgadnę. Smoki mogą pić własną krew zamiast wody... - powiedziała z przekąsem Foida.
- Można, ale po co, skoro mam to. - Mówiąc to, Aries wyciągnął złoty łańcuszek z malutką kapsułką wypełnioną wodą. Było jej tam może ze trzy krople.
- Faktycznie, jesteśmy uratowani... - zasarkazmowała (jest takie słowo?) Wędrowczyni.
- Bez sarkazmu, moja droga. To hydrozja. - powiedział Aries.
- To znaczy?
- Mam kilkanaście takich ampułek, a w każdej jest ukryta woda pod baaaardzo wysokim ciśnieniem. Dzięki temu w jednej kapsułce jest około trzech litrów wody. Mam też dwie piersiówki i tą butlę, w której możemy przechowywać wodę, bo "opakowanie" hydrozji jest jednorazowe, nie da się go zamknąć.
Po czym Aries nalał wody z kapsułki hydrozji do butli, a następnie przelał do piersiówek.
- Dobra. Wydostańmy się stąd.

Hellscream

Hellscream

24.06.2008
Post ID: 30361

Pustynia była nawet w porządku. Nie było burz pisakowych ani takich tam. Nie było też miraży. Dlatego gdy usłyszeli ryk wystraszyli się nie na żarty.
- Co to było?! - krzyknęła wystraszona Foida.
- Chyba wiem, ale nie chcę zapeszać - Aries spiął się w oczekiwaniu. Czekali parę minut po czym poszli dalej.

Po paru minutach Foida usłyszała świst żelaza. Nie był to zwykły świst, ale odgłos przypominający chrupot łamanych kości, odgłos bryzgającej krwi. Olbrzymi topór wbił się w mur obok niej.
- Gorehowl... - syknął Aries. Zaraz później został pancerną rękawicą w twarz. Zza wydmy wynurzył się bowiem olbrzymi ork, zakuty w czarną pół-płytówkę. Miał ozdoby, trofea po demonach.
- Kolejne imaginacje...Nic już was nie ocali! - ryknął ork i podszedł do Foidy. Miał zamiar zrobić z niej mielonkę. Ale chwilę później zobaczył ćwierć bazaltowego smoka.
- Kameliasz? - spytał z niedowierzeniem.
- Hells? - Aries odpowiedział pytaniem na pytanie. Ork podszedł do niego, podniósł i uściskał jak brata.
- Niech mnie kule podziurawią, wymierzą trzy klapsy i oddadzą mamie. Toż to Aries DeMenthor, największy wrzód na tyłku na zachód od zapomnianych krain! - ork szczerze się roześmiał.
- Grommash "Grom" Hellscream. Pierwszy orczy pisarz, malarz, bard i co tam jeszcze. Największe i najwredniejsze bydle po tej stronie świata! - Aries również rechotał.
- Ktoś mi powie skąd się znacie? - Foida w dalszym ciągu była roztargniona.
- Walczyliśmy kiedyś razem na arenie. Połamaliśmy wiele pysków, nie ma co... - ork był bardzo rozradowany.
- Nie było mocnych na Zabójczy Pinball. Hells - fliper i Aries - kula! - Aries wciąż się śmiał.
- Kiedyś, w tych starych dobrych czasach, ja i Aries mieliśmy nawet własną rubryczkę w najlepszej gazecie Krewlod. - ork był niezwykle zadowolony ze spotkania i jeszcze raz uścisnął Ariesa.
- Fajnie. Wiesz może gdzie jesteśmy? - Foida chciała znać odpowiedź.
- To jest Zaginiony Świat. Żyją tu pierwotne dinozaury. Pognałem tu za pewnym potężnym demonem.
- Czyli musimy tu siedzieć do śmierci?!
- W centrum pewnej wyspy jest portal. Prowadzi on do siedziby największego wrzoda na tyłku Genna Szarej Grzywy. Najwredniejszej jaszczurki po tej stronie lustra. - Hellscream wciąż był rozradowany.
- Masz na myśli...Zanthosa Poskramiacza Bestii?
- Niestety. Nigdy nie wiadomo co on powyczynia.
Drużyna po pewnym czasie znów ruszyła w drogę...

Vokial

Vokial

25.06.2008
Post ID: 30384

Tymczasem w drużynie Vokiala, po wyjściu z gruzów areny znaleźli się w... mieście Ibn Fallada.
- No to wpadliśmy. - powiedział Kasquit z nutą bezradności w głosie.
- Nie jest aż tak źle, gorzej by było gdyby to była arena Zanthosa. - mruknął Vokial do Kasquita. - Ale i tak będziemy mieć problemy z wydostaniem się z tego miasta.
- No to robimy zadymę. - rzekł Genn i ruszył na żołnierzy wroga którzy patrolowali teren.
- Teraz czy chcemy, czy nie musimy pomóc mu w walce bo i tak już nas wykryli przez niego. - powiedział Vokial i zaczął biegnąć w stronę sługusów Ibn Fallada. Po chwili reszta członków drużyny ruszyła na wroga, by wspomóc przyjaciół w walce. Rozpoczęła się walka ...

Fergard

Fergard

27.06.2008
Post ID: 30534

Tymczasem, gdzieś w Spirze... Fergard, Brimstone i Chen przygotowywali się na atak wielkiego ptaszyska. Potwór zapikował na nich z całą swoją siłą. Jako pierwszy zareagował Brimstone. Z niebywałą jak na przeciętnego gremlina szybkością rzucił czymś w stronę bestii. Rozległ się wybuch, a awanturników oślepiła jaskrawoczerwona eksplozja. Jednakże gdy opadł już kurz wzniecony przez bombę rozległ się okrzyk zdziwienia: Bestia wciąż unosiła się w powietrzu...
- Co jest?! - Wrzasnął przerażony gremlin.
- Czyżbyś stracił gwarancję na swoje materiały wybuchowe? - Spytał Chen, powstrzymując śmiech.
- Nie może być... Ta bomba jest najpotężniejszym ładunkiem wybuchowym opracowanym przez Starożytnych. Tylko najpotężniejsze smoki potrafiłyby oprzeć się tej mocy!
- A może ta bestia... Nie jest prawdziwa? - Podsunął zamyślony Fergard. Pandaren i gremlin popatrzyli na niego niewyraźnie. Tymczasem półdemon powoli podszedł do bestii. Ta jakby nie zauważyła go, bo wciąż wpatrywała się w kierunku Brimstona i Chena. Fergard zawahał się, po czym dotknął skrzydła potwora. To rozwiało się w fioletowej chmurze, po czym wróciło na miejsce.
- Iluzja... - Powiedział cicho półdemon. Nagle w jednej chwili wszystko rozwiało się w tej samej chmurze co skrzydło bestii. Pustynia zniknęła, ustępując miejsca ciemnemu korytarzowi w lochach. Ciemność rozjaśniały tylko małe pochodnie, bijące słabym blaskiem.
- Więc w końcu gdzie jesteśmy? - Spytał zdezorientowany Chen.
- Odpowiedź tkwi w ciemościach... - Odparł enigmatycznie Fergard, po czym ruszył ciemnym korytarzem. Gremlinowi i pandarenowi nie pozostawało nic innego jak ruszyć za nim...

Nekros

Nekros

11.07.2008
Post ID: 31082

- A więc? - rzucił pytaniem Zanthos. Jego głos odbił się echem po ścianach lodowej jaskini. Wędrowiec rzucił spojrzeniem za siebie - musiał wejść po 1000 lodowych schodów przy akompaniamencie wyjącego, lodowatego wichru.
- Zobaczę... - mruknęła istota zakuta w blok lodu - zwykły szkielet w koronie. Ale Zanthos wiedział, że ma przed sobą straszliwego władcę nieumarłych, Nehr'zula.
- Moge liczyć na twą pomoc?
- Och tak. Mój czempion im pomoże. Pytanie, co tobą kieruje?
- Powiedzmy, że chcę wyrównać szanse - po tych słowach Zanthos skłonił się i poszedł w dół. Po 1000 lodowych schodów przy akompaniamencie wyjącego, lodowatego wichru...

Walka z siepaczami ibn Fallada byłaby prosta, gdyby nie liczebność wrogów. Zombie i szkielety padały pod potężnym młotem Genna. Duchy i widma rozpływały się w chmurze spaczniowych wybuchów. Deek dźgał sztyletami gdzie popadnie, Genn opętańczo wymachiwał młotem, Kasquit strzelał na oślep, Fenris machał zakrzywioną szablą, Szrama strzelał błyskawicami - jednym słowem - robili prawdziwą zadymę. Jedynie Nekros stał w miejscu. Ale trwało to tylko chwilę. Podniósł ręce do góry, a później opuścił je ma wysokość kolan ze straszliwym wrzaskiem.

Okoliczne budynki wybuchły od środka. Szkielety zamarzły i rozsypały się w proch. Zombie stały się niebieskawe i upadły ciężko na ziemię. Wszystkie pojemniki na wodę rozsadziła woda, która w ułamku sekundy zamieniła się w lód. Ale najgorszy widok stanowiła istota stojąca w miejscu jednonogiego orka.

Dziwna to była istota. Miała na sobie zbroję płytową. Napierśnik wyglądał jak wykuty z lodu. Ciężki wisior zakończony był okrągłym, złotym dyskiem. Spomiędzy łączeń pancerza wyciekało coś jak mrok, czarna, wełnista substancja. Ale głowa była najgorsza. Hełm dyndał na łańcuchu przy naramienniku w kształcie czaszki. Głowa istoty była pokryta gęstym mrokiem, identycznym jak ten, z którego stworzony był Darchrow. Czasami prześwitywała naga czaszka. Widać było ostrze miecza przerzuconego przez plecy. Istota podeszła do nich.
- Nie zbliżaj się! Czym jesteś?! - wrzasnął Deek.
- Jestem Nekros Miażdżący Czaszki, strażnik Tronu Mrozu.
- Nie może być! Nekros był orkiem!
- Był - słowo klucz. Umarłem wiele lat temu. Wróciłem do żywych dzięki mocy Nehr'zula, Króla Lisza. Jestem jego ostatnim i najpotężniejszym czempionem. Mam mały kawałek jego mocy - ale jakiej mocy!
- Hm...Możemy mu chyba zaufać - mruknął nieśmiało Vokial.
- W cholerę z tym! Wracamy do rozróby! - zarechotał Genn.
- Dość już tej rozróby. Musimy wrócić na pustynię i czekać na resztę - z tymi słowami Nekros wyjął miecz - tak naprawdę podwójny miecz - i wbił go w ziemię. Zagrzmiało i pojawiła się szczelina, szeroka na 4 stopy i długa na 2 jardy. - Wskakujcie - zakomenderował.
- A takiego! - warknął Fenris. Nekros rzucił na niego spojrzenie, a później podniósł ramiona. Zza pleców awanturników zaczął wiać akrtyczny wicher o sile huragany. Zostali zepchnięci do szczeliny. Po chwili wskoczył i Nekros. Błysnęło, huknęło, zawiało i byli w miejscu spotkania z Darchrowem.

Mecku

Mecku

11.07.2008
Post ID: 31087

Żaden z nich nie wiedział kogo jeszcze można się było spodziewać na tej pustyni. Wtenczas po tym odludziu krążył tułacz i były kawalerzysta - Mecku. Włóczył się tu od jakiegoś czasu bez celu, jak to obieżyświat. Przekonany, że na tym pustkowiu nie spotka nikogo sunął ku horyzontowi. Nagle, około kilkunastu kroków od niego wyłoniła się praktycznie znikąd grupa osób. Postanowił paść na piach i ukryć się za wydmą by móc zająć się obserwacją poczynań kompanii. Wyciągnął buławę na wypadek zauważenia.

- Kto wie, co to za banda... - powiedział w myślach.

Fergard

Fergard

12.07.2008
Post ID: 31107

Tymczasem w nieznanych nikomu lochach Fergard, Brimstone i Chen wlekli się noga za nogą w poszukiwaniu wyjścia. Błąkali się po mrocznych korytarzach już kilka dni, ich zapasy się kończyły, a żaden nie miał takiej mocy, by stworzyć nowe. Została im tylko ostatnia manierka wody, opróżniona już do połowy. To, co jednak najbardziej przerażało drużynę to fakt, że przez te kilka dni nie napotkali żadnego potwora, żadnej żywej czy nawet martwej istoty. Były tylko korytarze, których mrok rozjaśniały małe pochodnie. W pewnym momencie Chen upadł ciężko na posadzkę.
- Idźcie... beze mnie... - Wykrztusił pandaren.
- Nie ma mowy! Idziemy wszyscy albo żaden! - Odparł Brimstone, który dostał przypływu adrenaliny. Fergard tylko kiwnął głową na "tak", po czym podniósł Chena i zaczął go nieść. Silas mimo kiepskich parametrów fizycznych dzięki swojej maszynerii pomagał półdemonowi nieść ważącego ponad 200 kg pandarena. Szli tak przez jakieś pół godziny, gdy nagle zauważyli światło w tunelu.
- Więc tak wygląda Raj? - Spytał Chen rozmarzony.
- Opamiętaj się! - Tym razem to Fergard odparł na teksty pandarena prawie że wściekły. - Jesteśmy u wyjścia. Mówiłem, że się stąd wydostaniemy! - Gremlin i półdemon tym razem potoczyli pandarena do wyjścia. Po chwili drużynę oślepiło światło dnia...

Znajdowali się nad strumykiem, na skraju jakiegoś lasu. Ptaszki śpiewały, po łączce śmigały sporych rozmiarów dziki. Chen zauważył strumyczek i zaczął się czołgać w jego kierunku. Gdy już udało mu się dotrzeć do źródła wody, pandaren zaczął pić życiodajny płyn wielkimi łykami. Gdy już zaspokoił swoje pragnienie, rzucił się w kierunku najbliższego dzika, zionął na niego ogniem, po czym jeszcze tlące się truchło zaczął łapczywie jeść, rozrywając na kawałki mięso pazurami.
- Od tej strony Chena nie znałem... - Powiedział cicho zszokowany Brimstone. Fergard tylko się roześmiał, po czym podszedł do strumyka i napełnił manierkę. W tym czasie Chen już się uspokoił. Usiadł ciężko na ziemi, po czym zwrócił się do wciąż wstrząśniętego Silasa:
- Chyba nie byłem sobą przez ostatnie 15 minut, prawda?
- Byłeś jak dziki zwierz. - Powiedział znad strumyka Stratoavis.
- Właśnie zeżarłeś jeszcze płonącego dzika w ciągu 5 minut. - Dodał lekko już uspokojony Brimstone.
- Coś tak czułem, że ten balon w brzuchu nie wziął się z głodu... - Odparł lekko rozbawiony Chen. Silas odetchnął z ulgą. Chen Stormstout znów był Chenem Stormstoutem. Pozostawało tylko pytanie: Gdzie jesteśmy? To pytanie obijało się po głowie gremlina bez ustanku. Znad strumyka podszedł Fergard.
- Myślę, że powinniśmy tu przenocować. Kto jest za? - Chen bez wahania podniósł łapę, ale Silas wciąż się wahał:
- Prawda, jest tu pięknie... Ale gdzie my w ogóle jesteśmy? - Spytał.
- Dobre pytanie... Czekaj, wyjmę swoje mapy. - Stratoavis obejrzał kilka rulonów, po czym stwierdził:
- Jesteśmy na Enroth.
- Ale jakim cudem...? - Spytał zaskoczony Chen.
- Sam sobie zadaję to pytanie... Myślę, że kiedy ten cały Darchow przeniósł nas do tamtego lochu - Stratoavis wskazał ręką wyjście z lochu. - Myślę, że on myślał, że się stamtąd nie wydostaniemy... Jak widać, mylił się...
- A co jeśli to kolejna iluzja? - Spytał wciąż wahający się gremlin.
- No ale przecież najadłem się za wszystkie czasy! - Wtrącił Chen.
- Prawda... Ale przecież istnieją tak doskonałe iluzje... - Odparł Brimstone.
- Myślę, że nie mamy nic do stracenia. - Powiedział cicho Fergard. - Tak więc... Kto jest za? - I gremlin, i pandaren podnieśli ręce. Sprawa była przegłosowana...
- W porządku... Pójdę coś upolować. - Powiedział po chwili Chen.
- Przygotuję podłoże pod obóz. - Dodał półdemon.
- A ja sprawdzę, czy to jest iluzja czy świat rzeczywisty... - Dodał jeszcze Brimstone, po czym zaczął wyciągnął aparaturę i wziął się za mierzenie wszystkich aspektów...

Kameliasz

Archidyplomata Kameliasz

12.07.2008
Post ID: 31111

Ariesa od dziecka interesowała prehistoria. Tak zamęczał nią swojego młodszego brata Scorpiusa, że ten zrzucił się ze skały. Przeżył, idiota.
W każdym razie ćwierćsmok strasznie niecierpliwił się na spotkanie dinozaurów, o których mówił Hellscream.
Ork zauważył pseudopodniecenie na twarzy Bazaltowego.
- Doprawdy, jak dziecko... - powiedział do Foidy, która piła właśnie wodę z hydrozji.
- Cały Aries... Od kiedy go znam, bywa całkiem jak dziecko. Tak samo głupi, roztrzepany, nieroztropny, lekkomyślny, żywiołowy...
Po 15 minutach:
- ... i dziecinny. - dokończyła swoją wyliczankę Wędrowczyni.
- Dziwne, bo ja znam go z nieco innej strony... Jako wojownik - to całkiem zacny przeciwnik, mający kilka niezłych asów w rękawie. Jako kumpel - czasem zbyt poważny, czasem zbyt uchachany... Nie wiem nic o smokach. Czy to przez to, że Aries w jednej czwartej jest smokiem?
Foida chwilę się zastanowiła, po czym powiedziała:
- Smoki mają bardziej skomplikowaną naturę, niż nam się wydaje, jednak...
- Nie są tak humorzaste jak ja - wtrącił się Aries - bo po prostu do każdej osoby mam inne podejście. Od razu wiem, czy mam kraść konie, czy drzeć koty, a potem do tego dążę...
- Aha. - skwitował to krótko Grom.
- Dokładnie. - dodała Foida.
Kilkanaście nimut później drużyna postanowiła rozbić obóz. Foida zmieniła się w jastrzębia i poszybowała na zwiad. W tym samym czasie Hells i Aries wspominali stare dzieje.
Wtedy ujrzeli dwa Deinonynchy, które łapczywie wpatrywały się w mięsny prowiant Ariesa.
Ork spojrzał na nie z błyskiem w oku.
- Pinball? - spytał Ariesa, nie odwracając wzroku od adwersarzy.
- Jeszcze mi to mówisz? - Bazaltowy roześmiał się.
Aries wyskoczył w niebo i zrobił z Hellsem to samo, co niegdyś w Kotlinie Wojowników - zrobił z deinonynchów przeszkody w automacie.
Kilka sekund później mięsko dinosków paliło się nad czrnym ogniskiem, zrobionym przez Kameliasza. Akurat wtedy wróciła Foida.
- Widzę, że już spotkaliście tych przyjemniaczków... - wskazała brodą na pieczeń.
- Ano - odrzekł Helscream - i przy okazji przypomnieliśmy sobie z Ariesem stare czasy.
- Fajnie - ucięła Foida - tyle że to byli zwiadowcy rozumnych dinozaurów, zwanych zauroidami. Teraz niecała setka zbliża się do nas.
Aries wyjął Pheriinana, a ork Gorehowla.
- No, to nareszcie się rozerwiemy - powiedział Aries do Hellsa.
- Chłopcy... - mruknęła Foida, widząc partnerów cieszących się z nadchodzącej walki całkiem jak... dzieci.

Fergard

Fergard

17.07.2008
Post ID: 31329

Rzeczywiście, w stronę Ariesa, Foidy i Hellsa nadjeżdżała ponad setka rozumnych dinozaurów. Dziwaczne, nieco podobne do retromantów czy khaasta istoty, ale o wiele bardziej spokrewnione z dinozaurami: Posiadające bardziej brązową skórę, ostrzejsze kły i także bardziej krwiożercze i barbarzyńskie stwory. Jednakże były też znacznie mniej inteligentne. Na szczęście istniały osobniki bardziej ludzkie, mniejsze ale inteligentniejsze. Zwykłe zauroidy nazywały swoich dowódców "Zf'ghark", co w ich języku mogło znaczyć prawdopodobnie "Ojciec". Teraz kawaleria na Deionychusach zmierzała w stronę drużyny. Trochę za lekkimi oddziałami zmierzało ciężkie wsparcie: Dwa stegozaury i ankylozaur. W środku formacji ogromny i opancerzony Brachiozaur wiózł dowódców, a także dwóch nietypowych gości. I tak w kabinie zasiadał Porucznik Gryoulkus - dowódca całego oddziału, dwóch podpułkowników - zastpców Gryoulkusa oraz dwie nietypowe istoty: Goblin i człowiek(Zauroidy wszystkie istoty poza sobą i zwykłymi dinozaurami uważają za nietypowe). Goblin miał złotą kulkę w miejscu prawego oka, szeroki miecz za plecami, strój wojownika i wiercił się niespokojnie. Człowiek zaś miał granatową pelerynę, strój czarnoksiężnika, nietypowy rogaty hełm z czaszki i laskę magiczną w ręku. Aktualnie tych dwóch rozmawiało z Porucznikiem:
- Tak więc mam nadzieję, że nasza prośba zostanie wysłuchana, Wspaniały Melisiusie? - Zasyczał Gryoulkus cicho.
- Proszę się nie martwić, Poruczniku. - Odparł człowiek, nazwany Melisiusem. - Zapewniam, że wspomożemy pańską armię we właściwym czasie.
- Mam nadzieję... - Syknął jeszcze ciszej zauroid. - Nasza konfrontacja z Królestwem Wielkiej Matki nie może czekać. Czas to pieniądz, a pieniądz to władza.
- Zaiste. - Powiedział nienaturalnie spokojnie czarnoksiężnik.
- A co będzie z zapłatą dla nas?! - Warknął goblin.
- Proszę się nie martwić... 50000 sztuk platyny jest już gotowe i zapakowane, Straszliwy Balorze. - Gryoulkus zwrócił się teraz do goblina.
- Ja myślę! - Warknął jeszcze głośniej goblin, nazwany Balorem. - To właśnie moje ukochane armie szkieletów pójdą na pierwszy ogień. Oczekuję, że wasz atak na Królestwo Wielkiej Matki będzie owocny. Mimo iż mam energię magiczną pozwalającą na stworzenie ogromnej armii, dzięki platynie mogę odzyskiwać ją jeszcze szybciej. A gdy już jej nagromadzę, to wtedy moi wrogowie odczują, co to ból i strach!!!
- Opanuj się nieco, Balorze. Dopilnuję, by twoje 50% z łupów armii pana Porucznika przeszło na twoje konto. - Melisius upomniał goblina, który momentalnie umilkł. Nagle odezwał się jeden z podpułkowników:
- Poruczniku, wykryliśmy te niezidentyfikowane formy życia, które zabiły naszych zwiadowców. Według danych statystycznych mamy do czynienia z orkiem, ćwierćsmokiem i jakimś polimorfem.
- Doskonale. - Syknął Gryoulkus. - Wysłać tam oddział lekkiej jazdy. Jeśli się nie poddadzą - zabić.
- Tak jest. - Odparł podpułkownik, po czym szybko wysłał posłańca na przód kolumny. Dowódca oddziału przytaknął i ruszył ze swoim oddziałem nieco szybciej. Zauroidy ruszyły w stronę drużyny...

Hellscream

Hellscream

17.07.2008
Post ID: 31332

Zauroidy się zbliżały. Nie było ich widać, ale były blisko.
- Kam, łap się za łopatę - rzekł Grom, rzucając Ariesowi szpadel. Sam wziął drugi.
- Ale po co? - spytał ćwierćsmok, wytrzeszczając oczy.
- Okopiemy się. Proste.
- Ciekawe, co to nam da - mruknęła Foida.
- Zamienisz się w szybkostrzelną balistę. Aries będzie podpalał każdy pocisk. Zrobimy im jesień średniowiecza - Grom był wyraźnie zadowolony ze swego pomysłu.
- Eh, mam złe przeczucia - mruknęła Foida i zamieniła sie w mała balistę. Na cięciwie nieskładnie leżało kilka stalowych, polanych oliwą dzid.
- No, kopiemy! - krzyknął Hellscream. Złapali z Ariesem za łopaty i zaczęli kopać rów. Ledwo zdążyli przed zauroidami. Stoczyli balistę do rowu.
- Na mój znak - mruknął Grommash rozwijając plandekę i posypując ją piachem. Kameliasz podpalił pierwszy oszczep i osadził go na cięciwie. Zauroidy były blisko.
- Czekaj - mruknął Grom. Razem podkopali trochę piachu pod balistę. Grot wystawał spod "kamuflażu". Zauroidy były jeszcze bliżej. Hellscream wyjął srebrny nóż.
- Na mój znak - mruknął. Zauroidy były parę metrów przed nimi. Hellscream cisnął nożem w nogę najbliższego. Bestia upadła a za nią cała kolumna.
- OGNIA!!! - wrzasnął Hellscream. Aries zwolnił cięciwę.

Grot poszybował...

Zapłonął ogniście...

I wbił się w kolumnę zauroidów...

Wybuch był ogromny. Foida najwidoczniej użyła jakiegoś magicznego
dzidy. Zauroidy stanęły w ogniu.
- Jeszcze raz! - ryknął Hellscream. Aries wystrzelił.
- Jeszcze raz! - wrzasnął Hellscream. Aries wystrzelił kolejny pocisk w morze ognia.
- Ognia! - krzyknął ork. Kameliasz wystrzelił. Bestii dobiegło tylko kilkanaście.
- Łap! - krzyknął Aries, podając Gromowi dwa naoliwione oszczepy. Ork spojrzał na niego dziwnie. - Użyjemy ich jak pik! - wrzasnął ćwierćsmok. Ale Foida już się podniosła i magią skierowała dzidy na zewnątrz. Bestie wbiły się klinem na oszczepy, które po chwili zapłonęły ogniem.
- Zwijamy manatki - warknęła. Zabrali swe rzeczy i wybiegli z kryjówki.

Biegli długo. Nagle, ni z tego ni z owego zobaczyli...oazę.
- Miraż i fatamorgana - mruknęła Foida.
- Zawsze coś - powiedzieli równocześnie ćwierćsmok i ork, rzucając się w kierunku wody. O dziwo, był rzeczywista. I był tam znak z przyczepionym karteluchem. Na znaku był wielki czerwony napis - "PORTAL - 4 km". A na karteluchu - "Panda, gremlin i demon w Enroth. Upiór pilnuje reszty na pustyni. Z.P.B."

- Ktoś ma jakieś skojarzenia? - spytał ork po chwili milczenia.
- Zanthos Poskramiacz Bestii - powiedział od razu Aries.
- Cóz...chodźmy, mamy szansę na brak pułapek - mruknęła Foida. Napełnili manierki i ruszyli w stronę portalu...

Fergard

Fergard

17.07.2008
Post ID: 31335

-Wszyscy... kawalerzyści... leżą trupem. - Odezwał się po krótkiej chwili zszokowany podpułkownik. Gryoulkus tylko splótł palce i zaczął myśleć. Po krótkiej chwili odezwał się:
- Muszą być bardzo potężni. W trójkę zniszczyli cały oddział lekkiej jazdy. Cóż... Chyba złożę im wizytę. - Zauroid skinął na podpułkownika. - Wszystkie oddziały w ich kierunku. Wie ktoś, dokąd teraz zmierzają?
- Do najbliższego portalu. To chyba portal Czarnej Skazy. - Odezwał się zamyślony Melisius.
- Hmmm... Ziemie, na których leży portal są skażone. Tylko ktoś dobrze obeznany ze stworami śmierci jest w stanie przechodzić przez nie bezpiecznie. Czyli albo nekromanta albo ktoś wyjątkowo mądry...
- To chyba robota dla ciebie, Balorze? - Spytał Melisius goblina. - Balorze...? Balor? - Balora nie było...

Goblin zmierzał właśnie w stronę portalu. Perspektywa całych armii żywych trupów była dla niego naprawdę kusząca. "Stanę się niepokonany... Wreszczie wyrównam rachunki z Pazurem... Odkryje nowe znaczenie strachu, bólu i cierpienia...", pomyślał goblin uradowany. Po kilku minutach marszu zauważył tabliczkę z napisem: "Tylko najsilniejsi lub najgłupsi mogą tędy przejść. Reszta niech odejdzie stąd czym prędzej!" Balor minął znak raźnym krokiem. Po krótkiej chwili zaobserwował gruntowną zmianę krajobrazu: Na krajobraz tego świata składały się albo ogromne pustynie albo ogromne dżungle. Tutaj rosły jakieś zmutowane drzewa, poza tym jedynym żywym stworzeniem, które goblin spotkał po drodze były dość spore pająki. Reszta to tylko trupy. W powietrzu unosiła się woń zgniłego mięsa. Balor wciągał ją nosem z ochotą. Nic co było związane ze śmiercią nie było dla niego straszne czy obrzydliwe. Wszystko ustępowało miejsca chorej fascynacji. Po paru minutach goblin zobaczył portal o czerwono - czarnej barwie. Ten portal był dwukierunkowy i zawsze prowadził tylko w jedno miejsce: Na Pustynię Braku Rozsądku. Balor usiadł przy portalu i oparł się o kamień. "No i gdzie te armie żywych trupów?", pomyślał zniechęcony. Ledwo to pomyślał, pod nogi potoczyła mu się czaszka. Ludzka czaszka. Goblin podniósł ją z ochotą. Czaszka była obdarzona własną świadomością i ledwo zauważyła Balora, spytała skrzecząco - syczącym głosem:
- Dawno tu nikogo nie było... Powiedz mi, goblinie, jesteś najsilniejszy czy najgłupszy?
- Ani ten, ani ten. Ja potrafię dogadać się z nieumarłymi. Nie potrzebuję pałki, żeby z wami rozmawiać. - Odparł goblin. Czaszka zaklekotała lekko, zapewne chcąc się cicho zaśmiać, po czym odparła:
- Nikt nigdy nie wpadł na pomysł, żeby mnie rozbawić. Potrafisz z nami rozmawiać. Nie boisz się nas... Jeśli potrzebujesz wsparcia, chętnie ci go użyczymy.
- Tak... Potrzebuję wsparcia jak ognia.
- W takim razie... - Czaszka uniosła się z ręki Balora, po czym przytwierdziła się do najbliższego korpusu. - W takim razie jesteśmy na twoje rozkazy. - Korpus pstryknął palcami. Z ziemi, spod głazów, z drzew, z rzeki... Zewsząd zaczęły złazić się szkielety. Balorowi zaświeciło się oko. To było jak wspaniały sen: Setki, tysiące szkieletów, a wszystkie pod jego rozkazy... Niektóre były uzbrojone, inne miały tylko pazury, ale goblinowi wystarczyło to w zupełności.
- Jest coś jeszcze... - Odezwał się przywódca szkieletów. Poszperał po łachmanach pobliskich zwłok, po czym wyciągnął wspaniały, złoty hełm.
- Nam nie będzie potrzebny, a dowódca musi czymś się wyróżniać. - Trup przekazał w drżące ręce Balora hełm. Ten powoli go założył i w jednej chwili poczuł moc, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie posiadał.
- Dziękuję, wierny sługo. A teraz... - Balor machnął ręką. - Niedługo będą tu przechodzić trzy osoby: Ork, ćwierćsmok i ktoś jeszcze. Jeżeli zobaczycie taki tandem, macie bić aż do śmierci. Proste, prawda? - Armia przytaknęła, wznosząc przy okazji okrzyki, po czym przygotowała się do skrytobójczego ataku...