6.04.2009
|
Zanim ktokolwiek odpowiedział Laysaderowi, reszta towarzyszy już biegła w jego kierunku. Zapewne myśląc, że to wróg. Huknęło i Laysander leżał na ziemi spięty złotymi linami.
- Hola ! Hola ! To nie wróg ! - krzyknął Konstruktor.
- Co on tu robi ? - spytał Vokial, który już dobiegł do Konstruktora.
- Jestem podróżnikiem i piszę przewodnik o tutejszych terenach- rzekł jednym tchem Laysander.
- Co z nim robimy ? Przecież go tak nie zostawimy - stwierdził Kordan.
- Ale jaka pewność, że to nie szpieg ? - spytał Dragan.
- Nie mamy czasu, zaraz mogą tu się zjawić Craddocowie, kilka wilków zbiegło, zapewne powiadomią resztę - odpowiedział Erick.
- Mówisz, że znasz tutejsze tereny ? - spytał Jormungard, Laysandera.
- Tak, znam.
- Musimy jak najszybciej się ukryć... może w jakiejś jaskini ? - zaproponował Fergard.
- Znam taką, jest niedaleko... i pomieści nas wszystkich - rzekł czarodziej.
- Dobra prowadź.
Znowu huknęło i Laysander wstał ze śniegu i ruszył w kierunku wschodnim. Ale nagle się odwrócił i spytał :
- A co z tą dria... - urwał, spoglądając w miejsce, w którym kilka minut wcześniej znajdowała się "draida", teraz ziało ono pustką.
- Nie ma czasu zajmować sobie nią głowę, biegiem - rzekł Dragonthan.
Reszta za przewodnikiem ruszyła w świat, szukać przygody.
|
12.04.2009
|
Podróż była krótka, bowiem powierzchnia Frehestanu jest pokryta lasami sosnowymi i górami.
-A ta jaskinia nie jest aby przez kogoś zamieszkiwana? - spytał się Dragonthan
- Nie wiem... jak ją mijałem dziś rano nie zauważyłem tabliczki z nazwiskiem właściciela - zażartował Laysander. Jakoś salwy śmiechu nie wywołał
- Strasznie zabawne - warknął łowca - na Północy groty lubią zamieszkiwać Behemoty. Jeśli trafimy do jaskini Behemota... lepiej nie myśleć co się stanie...
- Bądźmy dobrej myśli - mruknął Fergard Drużyna ostrożnie weszła do jaskini. Wszyscy mieli napiętą broń, a magowie użyli specjalnych magicznych pochodni. Okazała się być zadziwiająco obszerna; pięć stóp wysokości i sześć szerokości, a potem poszerzyła się dwukrotnie. Najemnicy szli dobry kwadrans.
-Behemotów ani śladu, brak włosów, czy odchodów... Brak czegokolwiek, jak są jakieś ślady to pod podłogą, czyli jaskinia niezamieszkana od kilku lat co najmniej - poinformował Dragonthan - choć ktoś chyba z niej korzystał...
Craddocy? - spytał się Dragan
- Nie wiem, ale obszerna jaskinia mogła mieć jakieś zastosowanie, choć może... - nagle przerwał - rozdwaja się. Istotnie Jaskinia rozdwoiła się. Ale w sposób nieco nietypowy, jedna część szła lekko w górę, ta była szersza i jakby coś na kształt ścieżki biegło przez nią, a druga szła w dół, była cieńsza i pokryta pyłem...
-Jakże to klasyczny dylemat - rzucił Vokial - dwie drogi, szeroka i cieńsza, która prowadzi do celu?
-Żadna - warknął Kordan - po co łazimy jak idioci po jaskiniach? Te zwierzęta nas nie atakują możemy wracać i kontynuować zadanie.
|
14.04.2009
|
- Zapytajmy się naszego przewodnika co począć. - Stwierdził Kons. Laysander wyglądał na zmieszanego. Po chwili odpowiedział:
- Plemiona między, którymi toczą się walki mieszkają w głębi wyspy, a właściwie tam znajdują się ich ośrodki kulturowe. Podróż trwałaby dosyć długo, jaskinie tworzą sieć na wyspie, możemy znaleźć krótszą drogę.
- Pomysł ma swój sens, ale czy za dużo nie ryzykujemy? - zapytał Saeros.
- Widać tu obecność jakichś istot ale ścieżka w dół zdaje się nie używana. - zauważył Drag.
- Jednak na dole też mogą znajdować się niebezpieczeństwa, niekoniecznie żywe. - Kons wysunął kontrargument.
- Więc rozdzielmy się. - zaproponował Kord.
- Cóż... skoro tak, to jako łowca pójdę ścieżką prowadzącą do góry. - stwierdził Drag.
- Idę z tobą. - zgłosił się Saeros.
- W porządku, jest nas jedenastu więc po sześć po jednej stronie i pięć po drugiej. Drag i Saeros idą na górę. Udam się z nimi, jeszcze dwie osoby. - mówił Konstruktor.
- To ja! - zawołał Fergard.
- Jeszcze ktoś...
- Więc ja pójdę. - oświadczył Kord
- Więc ustalone. - ochoczo stwierdził Jormungard.
|
14.04.2009
|
Chwilę po rozstaniu sie ze skierowanymi w górną część, pozostała część drużyny zebrała się w by przeanalizować sytuację i dalszy cel działania. Erick, Vokial, Jormungard, Laysander, Dragan zwany Nukiem, Vokial oraz Mecku. Wszyscy mieli nadzieję, że wkrótce natkną się na niedawnych towarzyszy wyprawy. - Cóż, oby to nie było nasze ostatnie spotkanie z tamtymi. - powiedział Mecku - Nie wiem czy zauważyliście, ale tam na górze nie ma żadnego przedstawiciela Gildii. - odrzekł Erick. - No właśnie. Miejmy nadzieję, że tamci nie zaczną działać na własssną rękę... To byłoby zresztą normalne dla najemników. - dodał Jormungard. - Twierdzisz, że nie warto im ufać?! Tyle z nimi przeszliśmy, a Ty pomiocie śmiesz tak mówić? - Mecku doskoczył do Jorma i zmierzył go wzrokiem. Czempion Nag odepchnął półelfa. Atmosfera w grupie lekko się napięła. - Spokojnie panowie. Na razie skupmy się na naszej części zadania. Musimy przeczesać tę dolną część jaskini. - uspokoił sytuację Laysander. Z milczeniem obserwował zajście Dragan. Vokial też chciał nie chciał się mieszać. Żadne zdanie już nie zostało wypowiedziane. Drużyna ruszyła w swoją część pieczary. Na czele przewodził Laysander, zaraz za nim trójka magów Gildii: Erick, Jormungard, Dragan. Kilka kroków dalej posuwał się w ciemnościach Vokial, a najbardziej z tyłu Mecku.
|
14.04.2009
|
Kordan, Fergard, Saeros, Dragonthan i Konstruktor. Sunęli do przodu górnym korytarzem. Na ziemi wyraźnie rysowała się wydeptana ścieżka. Co jakiś czas zdarzały się rozmazane ślady.
Trudno było nawet Dragowi zidentyfikować ich pochodzenie.
Po dłuższym czasie za załomem korytarz widać było padające światło na przeciwległą ścianę.
Na wszelki wypadek wszyscy wyciągnęli broń, a magowie oprócz tego przygotowali do zaklęcia ofensywne.
Wyjrzeli za załom tunelu, jaskinia wychodziła na otwartą przestrzeń. Niewiele dało się widać, oczy nie były przystosowane do jasności po wyjściu z groty. Wyszli na zewnątrz. Huczał wiatr. Wyraźnie byli na szczycie jakiejś góry. Ścieżkę wyznaczały wysokie spiczaste skały pokryte śniegiem i lodem. Słychać było głosy jakichś ptaków. Gdyby byli na zwykłej wysokości można by uznać, że panuje zamieć, lecz na górze były to warunki normalne.
Szli między skałami trzęsąc się z z zimna.
Nagle gdzieś wśród wirujących płatków śniegu przemknął na tle nieba ciemny kształt.
- Teraz sobie przypominam...Laysander podczas drogi mówił iż na szczytach mieszkają... Ludzie Niebios. - powiedział Drag patrząc na gniazdo na szczyci jednej ze skał. Zapanowała nerwowa atmosfera.
Coraz częściej dało się słyszeć krakanie oraz dźwięki wydawane przez drapieżne ptaki.
Towarzysze broni zebrali się w krąg.
|
14.04.2009
|
Nagle szczyty okazały się być iluzją. Towarzysze byli w tym samym korytarzu, co wcześniej. Drużyna stwierdziła jednogłośnie, że to sprawka Craddoców i ich sprzymierzeńców, po czym ruszyła dalej. Kompania ostrożnie przemieszczała się po szerokiej drodze. Drag jako obeznany łowca kroczył przodem, za nim Konstruktor z Saerosem, Fergard kilka kroków za nimi, a pochód zamykał Kordan, oglądający się co jakiś czas za siebie. Nagle łowca zatrzymał się.
- Co się dzieje? - Zapytał półdemon niepewnie.
- Tutejsza droga rozdwaja się po raz kolejny... - Mruknął niewesoło Dragonthan. Istotnie, jedna droga prowadziła dalej w górę, podczas gdy druga schodziła w dół.
- Nie zamierzam rozdzielać się po raz kolejny. - Oznajmił Saeros.
- A kto tu mówił o rozdzielaniu? - Zapytał Kordan lekko zdziwiony. Tymczasem Fergard i Drag uważnie oglądali ścieżki.
- Wygląda na to, że znaleźliśmy coś w rodzaju tunelu ewakuacyjnego. - Oznajmił Stratoavis.
- Tunelu ewakuacyjnego? - Zdziwił się Konstruktor.
- Ano. Na początku drogi było rozdroże. Tam też jedna droga wiodła w dół. Tu jest tak samo. - Fergard odwrócił się, w jego oczach błyszczały ogniki. - Jeżeli rzeczywiście zadekowała się tutaj jakaś inteligentna rasa, to dzięki tym tunelom mają conajmniej dwie drogi ucieczki.
- A tamci idą dołem. - Dodał Dragonthan. - Idąc murem, odcinamy im dwie drogi ucieczki.
- Zauważyliście, że nie ma tu żadnego członka Gildii? - Rzucił nagle Saeros. Faktycznie, Erick, Dragan i Jormungard byli na dole.
- Drag, jeszcze u Szefa mówiłeś coś o planie alternatywnym... - Zadumał się Konstruktor.
- Fakt. Stwierdziłem, że wartoby sprawdzić to na własną rękę. Teraz jest jednak nieco za późno. - Mruknął niepocieszony łowca. - Za dobrze nas poznali, byśmy teraz brali nogi za pas i uciekali.
- Fakt, ale... - Konstruktor wyciągnął z kieszeni wizytówkę tajemniczego Craddoca. Jarzyła się ostrym, czerwonym światłem. - Hmmm... Sądzę, że jesteśmy bliżej Craddoców niż nam się wydaje.
- Pamiętajmy, że NIE MOŻEMY ufać całkowicie Gildii. - Wtrącił się Kordan. - Mogą być tak samo skorumpowani jak Szef. - Ledwo padło imię ich poprzedniego chlebodawcy, rozległ się dziki ryk. Z górnego korytarza wypadło dwóch dzikich Craddoców. Co ciekawe, byli trzymani na łańcuchach przez dwóch innych Craddoców. Ci ostatni mieli na sobie niczego sobie stalowe pancerze oraz miecze przy pasach. W ich oczach kryła się inteligencja. Najemnicy dobyli broni, szybko jednak zorientowali się, że sobą otoczeni - Z dolnego korytarza wypadło trzech uzbrojonych w topory i drewniane tarcze osiłków, a za ich plecami pojawili się już im znani Craddoc w płaszczu i zwierzęcy mag z pełzaczem na smyczy. Zapanowała niezręczna cisza.
- Może się dogadamy? - Zaproponował nieśmiało Saeros. Naczelny Craddoc skinął ręką, by opuścili broń. Nie mieli wyboru - Nawet gdyby zdecydowali się walczyć, nie mieli warunków będąc otoczonym. Popatrzyli po sobie. Konstruktor pierwszy rzucił broń, za nimi reszta.
- Cieszy fakt, że okazujecie rozsądek. Wasi towarzysze zastaną tylko zawalony korytarz, a gdy zechcą wrócić, spotka ich niemiła niespodzianka w postaci hordy pełzaczy. - Przemówił spokojnie.
- Czego od nich chcesz?! - Warknął Kordan groźnie.
- Cóż, magowie z Gildii i agent Szefa zostaną usunięci, a reszta przeżyje. W końcu nie możemy sobie pozwolić na przypadkowe ofiary.
- Agent Szefa? - Zdziwił się Saeros.
- Nie mówiłem, że mam szpiega w Bractwie Kupieckim? - Brew Craddoca uniosła się lekko. Faktycznie, mówił. - Cóż, na wasze nieszczęście zostaliście przymuszeni do działań na rzecz Gildii.
- Kto mówi, że przymuszeni? - Spytał Fergard.
- Nasz szpieg stwierdził w relacji, że po ogłoszeniu Ericka Evernisa poszliście bez wahania. Być może przymus magiczny był tak subtelny, że nie dało się go odczuć.
- Być może nie zostaliśmy przymuszeni. - Odparł Dragonthan.
- Więc mam rozumieć, że jesteście naszymi wrogami? - Spytał Craddoc smutno. Drag, Kons i Ferg wymienili się spojrzeniami.
- Nie, skądże znowu! - Zaprzeczył gwałtownie mag wody.
- Wiem, że nie chcecie zabijać dla samych pieniędzy. Chcecie mieć jakiś cel. - Craddoc kontynuował swój monolog. - Więc oferuję wam zadanie, które może zmienić Frestahan na lepsze.
- Chciałeś, żebyśmy zabili Szefa. Co to zmieni? - Spytał wyzywająco Kordan.
- Teraz Szef jest nieistotny. Liczy się Gildia oraz Telarowie.
- Ludzie Lodu? - Zapytał Saeros.
- Tak. Jak już zauważyliście, Worthagowie są po naszej stronie. - Osiłki z toporami stuknęły obcasami żelaznych buciorów. - Telarowie są magami, to pewnie też wiecie. Wiecie też, że nie przepadają za Worthagami. Telarowie są w większości magami, więc do kogo się zwrócą do pomoc? Do Gildii. Gildia wydaje się na pierwszy rzut oka szlachetną organizacją, ale pełno w niej skorumpowanych gryzipiórków, ot co. Nie będą dociekać, skąd wziął się konflikt, tylko znajdą innego winowajcę - Padło na nas. Resztę dopowiedzcie sobie sami.
- Ale jaka jest w tym wszystkim nasza rola? - Zapytał Dragothan podejrzliwie.
- Gildia chciała, byście znaleźli pewien artefakt i nie dopuścili do znalezienia go przez nas.
- Tak...
- Nam wcale nie jest potrzebny. Jednakże Gildii i Telarom może się przydać.
- Dlaczego miałby się przydać Gildii?
- Ponieważ to Przekaźnik Magii. - Mruknął do tej pory milczący zwierzęcy mag.
- Jak już to powiedział ekspert, mamy do czynienia z artefaktem nieodzownym magowi. W końcu zwiększa zasięg i moc zaklęć. - Craddoc zamiótł swoim płaszczem kamienistą podłogę. - Nie muszę tłumaczyć, dlaczego nie chcemy dopuścić, by dostał się w ich ręce.
- Zaraz... Ale Mistrz Gildii mówił coś o tym, że to Telarowie są pod waszą władzą. - Mruknął Saeros.
- Bzdura! - Warknął zwierzęcy mag. - Posłuchajcie teraz uważnie: Oni zrobią wszystko, byście myśleli, że to kolejne proste zlecenie. To ludzie absolutnie bezwzględni. Uważają was za bandę kafarów, co ino mieczem machać umieją! - Wśród najemników rozległy się okrzyki pełne oburzenia.
- Nie ująłbym tego lepiej, Jedwabny Lisie. - Mruknął Craddoc z pochwałą w głosie. - Nie musicie otwarcie przyznawać się do "zdrady", jak ten plugawy demon - Mistrz Gildii - to ujmuje. Wystarczy, że zlokalizujecie Przekaźnik i go zniszczycie, po czym powiecie, że zdołaliśmy go w porę zniszczyć.
- Mogą nam czytać w myślach.
- Zadbałem już o to. - Mruknął Jedwabny Lis, rzucając im cztery broszki z wygrawerowaną literą "c". - To ochroni was przed zaklęciami umysłu.
- A czemu tylko cztery? - Zapytał Kordan.
- Ten wojownik w fioletowym pancerzu posiada już wystarczająco grubą barierę umysłową. - Oczywiście chodziło o Konstruktora.
- Ale mówiłeś, że chodzi o Gildię oraz Telarów. - Naciskał Fergard. - Co z tym wspólnego mają Telarowie?
- Och, to prywatna sprawa Jedwabnego... - Mruknął Craddoc, przenosząc wzrok na towarzysza. - Jeżeli zobaczycie kiedyś gnollicę o rudej sierści i błękitnych, błyszczących oczach - Przekażcie jej, że jej brat ma się dobrze.
- Mam lepszy pomysł. - Mruknął Jedwabny. - Sam jej to przekażę. Idę z nimi.
- Nie sądzisz, że to zły pomysł? - Zapytał ostrożnie Craddoc.
- Nie mam nic do stracenia. - Odparł zwierzęcy mag. - W swoim krótkim życiu widziałem już wystarczająco wiele. Jeżeli zginę, to upewnię się wcześniej, że moja siostra jest zdrowa.
- Twoja wola. - Westchnął Craddoc. Odwrócił się w stronę najemników. - Macie moją wizytówkę, więc zawsze możecie mnie znaleźć. A... Moje imię to Grysjioj'Zreth'Goijra'Kar, ale możecie mówić mi "Glewia Craddoca, Potwora Tłumu".
- Prościej byłoby Glewia... - Stwierdził kwaśno Kordan.
- Niech i tak będzie... Nie cierpię przekładu naszych imion na wspólny... - Mruknął pod nosem. - W każdym razie, jedno z naszych miast - Burzowa Przystań - znajduje się kilkadziesiąt minut szybkim marszem w górę. Traficie tam bez problemu. Oczywiście, zostaniecie przyjęci z otwartymi ramionami. Jednakże, jeżeli spotkamy się z wrogością z waszej strony, możecie liczyć się ze śmiertelnym kontratakiem. Do następnego spotkania. - Glewia wraz z obstawą zniknęli w oślepiającym wybuchu dymu. Drużyna została na rozdrożu wraz ze zwierzęcym magiem...
|
14.04.2009
|
Wszyscy założyli ochronne brożki.
- Więc co teraz zrobimy? - zapytał Saeros.
- Cóż, możemy pozwolić zginąć Erickowi, Jormungardowi i Nukowi jak i prawdopodobnie też Meckowi i Laysanderowi starających się powstrzymać Craddoców, zostać uznanymi za zdrajców przez resztę, bądź iść uratować ich i zostać wrogami wszystkich, prawdopodobnie przy tym zginiemy. - wywnioskował Fergard.
- Chwileczkę, mamy pozwolić zginąć naszym przyjaciołom, osobom przy których boków walczyliśmy? Kim są Craddocowie, że ich słuchamy? Czy nie lepiej zginąć z ręki potwora za przyjaciela, czy przez całe życie być postrzeganym jako zdrajca? Ja wybieram pierwszą opcje. - powiedział Konstruktor i wyjął Kobrę przed siebie. Kto idzie ze mną?
|
15.04.2009
|
- Nie gnajmy na oślep. - Mruknął Fergard. - Nie musimy rzucać się z okrzykiem na ustach w kierunku bandy pełzaczy.
- Masz lepszy pomysł? - Spytał Konstruktor z powątpiewaniem.
- Ja mam. - Stwierdził Jedwabny. - Dlaczego nie możecie po prostu skontaktować się z Glewią i przekonać go, że zabijanie magów i agenta jest niewskazane?
- Trzeba przyznać, że mówi do rzeczy. - Mruknął Dragonthan. Kons niechętnie wyciągnął wizytówkę z kieszeni. Dało się słyszeć głos Glewii:
- Tak, w czym mogę wam pomóc? - "Zostaw to mi", powiedział bezgłośnie Jedwabny do Konstruktora. Zwierzęcy mag przemówił:
- Glewio, mamy do ciebie pytanie: Nie uważasz, że lepiej byłoby nie zabijać Magów i Agenta? Przynajmniej na razie.
- Jeżeli członkowie Gildii skontaktują się z wami, mogą znów wywrzeć na was psychiczny przymus. Z kolei Agent tylko czeka, żeby poinformować o nas Szefowi. - Odparł Craddoc niechętnie.
- Jeżeli zginą teraz, Gildia i Szef mogą nabrać dodatkowych podejrzeń. - Stwierdził Jedwabny Lis.
- Hmmm... No dobrze, pełzacze zostaną odwołane. Niemniej jednak zawalony korytarz nie zniknie, więc będą musieli się wrócić... Lub pójść tą wąską odnogą nad przepaścią. Ale jednak wciąż niepokoi mnie fakt, że Gildia może nawiązać ponowny kontakt.
- Tutaj nie będą mogli wywrzeć na nich przymusu. Zaś tym członkom Gildii można przemówić do rozsądku. Być może to ten nieliczny odłam "porządnych magów".
- Niech wam będzie. - Mruknął Glewia. Wizytówka przestała się żarzyć, Craddoc ucichł.
- Co za dar przekonywania. - Wymamrotał Kordan.
- Ale skąd mamy wiedzieć, że dotrzyma słowa? - Naciskał Konstruktor.
- Glewia stanowi ucieleśnienie honoru. Musiałby być pod wpływem potężnego zaklęcia, żeby skłamać. - Drużyna popatrzyła po sobie. Gildia i Telarowie mogli posługiwać się takimi zaklęciami, jednakże o ile Gildia była poza zasięgiem, to Telarowie byli rozsiani po całej wyspie. W korytarzu zrobiło się zimno.
- A więc, dadzą radę. - Mruknął Dragonthan. - Więc, idziemy do tej całej "Burzowej Przystani"?
|
25.04.2009
|
Grupa która poszła drogą w dół właśnie usiadła na chwilę by niektórzy mogli się posilić i odpocząć. Vokial wyjął fiolkę z krwią, otworzył ją i zaczął popijać rozkoszując się smakiem. Erick rozmawiał Z Draganem i Jormungardem. Mecku popijał coś ze swojego bukłaku, A Laysander studiował mapy. Jedynym słyszalnymi odgłosami była rozmowa i kapanie wody. Po pół godzinie odezwał się Erick:
- Wszyscy gotowi? - odpowiedziały skinienia głów. - Tak więc, ruszajmy.
Wstali, a Lay schował ostatnią mapę. Ruszyli w ciemność dalej w ciszy. Po kilkunastu minutach dotarli do zasypanego tunelu i odchodzącej od tego miejsca krętej ścieżki posuwającej się stromo w górę.
- Martwy koniec. - mruknął Mecku.
- Hmm... To idziemy w górę, czy zawracamy? Ja oczywiście jestem za pójściem w górę... - powiedział Vokial i dokończył w myślach "... gdyż, łatwiej was będzie zabić.". - Tak więc co robimy, panowie z Gildii? - mruknął Wampir z lekką pobłażliwością.
|
7.05.2009
|
- Może spróbujemy odsunąć te głazy za pomocą magii ? - zaproponował Jormungard.
Reszta przytaknęła. Magowie stanęli przed rumowiskiem. Po czym rzekli :
- Jiordin elenoesti.
Zaklęcie było na tyle potężne, że głaz zagradzający im drogę do tunelu odleciał na lewo. Czarodzieje powtórzyli inkaitację i wkrótce przejście do tunelu było wolne.
- Gotowe - szepnął Erick, ocierając twarz z potu.
- Bardzo dobrze - powiedział Vokial, siedzący na jednym z głazów. - Bo idziecie mi na rękę - pomyślał wampir.
- Chwilę odpoczniemy i ruszamy do tunelu, drugi pewnie znajduje się po drugiej stronie i nim wydostaniemy się z tych gór - poinformował ich Laysander.
Po krótkim postoju towarzysze ruszyli wgłąb nieznanego tunelu.
- Light memoriam - powiedział Erick i mroczny korytarz oświetliło jasne światło, padające z jego magicznej laski.
Drużyna zagłębiała się coraz bardziej, nie wiedząc, że wędrują w kierunku gniazda pełzaczy.
|
9.05.2009
|
Dieta mieszkańców Północy obfituje w ryby. Wynika to z położenia w rejonach chłodniejszych z jednej strony, a z drugiej z obfitości łowisk, które, jak Ocean Północny zdają się być nieskończone. Jak wiadomo we Frehestanie i wszystkich wysepkach Szkuntu nie uprawia się zbóż, sprowadza się je głównie z Missali i Attre, co jednak sporo kosztuje... Przeciwnie jest z rybami. Poławia się głównie śledzie i dorsze w ilościach znacznych, a nawet znaczniejszych; można je eksportować w ilościach dużych. Głównymi kierunkami eksportu jest Królestwo Dominium, Cesarstwo Osetyngii, Republika Quirytów, Królestwo Flyttonu, Barturii, a nawet Cesarstwo Reviss. Tym niemniej solonych rybek starcza z obfitością dla mieszkańców...
Solona ryba podstawowym składnikiem diety, oznacza to, że sól była również konsumowana w dużych ilościach. Na pytanie, czy najemnicy od czasu poznania się skonsumowali beczkę soli i poznali się do woli można by odpowiedzieć śmiało, że nie. A jednak, Jedwabny Lis był o tym przekonany...
Główną przyczyną tego było to, że nic nie zauważył. A zerkał parę razy na swych nowych towarzyszy, zajętych rozmowami o najnowszych podbojach władców Diolii, na krańcu świata dokonywanych. Ni stąd ni zowąd Kordan przyłożył rapier do jego gardła, Dragonthan wyjął swój miecz i przyłożył do prawej ręki, Fergard również wyciągnął ostrza, a Saeros łuk, napięty oczywiście. Konstruktor po prostu się zatrzymał, ale zapewne miał przyszykowane jakieś wredne zaklęcie.
- Nie pomyśl sobie, że uważamy Cię za wroga. To, w pewnym sensie taka mała inicjacja. – odezwał się Kordan.
Kilka rzeczy dziwnym trafem wciąż jest niewyjaśnionych. Chcemy je dokładniej wysondować. - dodał Dragonthan
Nie ufacie Glewii? Mi? - spytał Jedwabny ostrożnie.
Nie. Życie nauczyło, by nie ufać nikomu. - zauważył cynicznie Kordan.
Pytanie brzmi, czemu Craddocy nie chcą, by ten przekaźnik magii trafił do Gildii – rzucił Saeros.
Oraz, czemu Glewia nie pochwalił się, kto jest szpiegiem Gildii... Czyżby uważał, że to jeden z nas? - Dodał Konstruktor.
Bo Gildia to zło i reprezentuje tu interesy władców Attre, a Glewia nie powiedział mi, kto jest szpiegiem Gildii. – rzucił szybko zwierzęcy mag.
No tak – warknął Dragonthan – wszędzie polityka, cholera by to wzięła. A za cóż to Craddocy nie lubią tego cesarstwa?
- Jego władcy zniszczyli ich kolonie w Attre właściwym i Krykozie, a wspólnie z władcami Dekapolis na Noranis. Ostatnim bastionem rasy pozostał de facto Frehestan, jednak ostatnio Telarowie przyjęli zwierzchnictwo cesarza Zygfryda II Wielkiego. Z posiłkami Telarów, Bractwo zdziesiątkuje ich, a mając ten artefakt... zmiecie z powierzchni ziemi.
Wzruszające. – zakpił Kordan.
A właściwie to czemu się z nimi spaktowałeś? - rzucił szybko Saeros, bo już chciał odpowiedzieć ostro na chamską uwagę Kordana.
Chodzi tu o moją siostrę, zresztą... – Jedwabny Lis skrzywił się – służyłem Bractwu jakiś czas. Ci tępi skąpcy traktowali mnie jak śmiecia.
- A szpieg, czemu Glewia nie powiedział Ci kto to? - spytał się Fergard.
No, nie wiem... - Odparł Jedwabny nieco zbity z tropu.
Może Ci nie ufa? - Dragonthan widać zobaczył jego wahanie.
- Nie, ufa, nie wiem... Może nie wie, kto to?
- Jeśli nie wie, kto to, a przybył do nas to znaczy, że i tak nam nie ufa, a skoro nie powiedział kto to, to i tak nie ufa. - podsumował Konstruktor i zanim zwierzęcy mag zaprotestował, dodał – Zresztą ta wizytówka... podawała mu naszą lokalizację, ale także pozwalała widzieć, co robimy. Nie ufa nam, Jedwabny Lisie, taka prawda.
|
9.05.2009
|
Na chwilę zapanowała cisza wśród towarzyszy.
- Skoro nam nie ufa, to... skąd możemy wiedzieć czy mówił prawdę? Kontynuując swój plan, mógł nas jednak okłamać i Ci, którzy poszli dołem mogą i tak zginąć. - uznał Drag.
- Sprawdźmy to... Kons wyrecytował pod nosem formułę, po czym przyłożył dłoń do ściany groty.
"Co się dzieje z naszymi towarzyszami, starodawna skało?" * Mecku, Erick, Vokial, Laysander, Jormungard i Dragan szli przełęczą, po obu stronach pionowa ściana schodziła głęboko, aż zanurzała się w magmie.
Nagle ściany zaczęły się trząść. Wszyscy stanęli. Z sufitu zaczęły spadać małe skały. "Nie, powiedz więc gdzie jest Glewia, jakie ma zamiary, ściano starożytna, wiesz to przecież" Ściany trzęsły się coraz bardziej.
- Mamy proble... - Mecku wskazał na drugi koniec przełęczy. Widać było zbliżające się pełzacze. Niektóre sunęły po niemal pionowym zboczu. * Kons odepchnął się od ściany, chwycił wizytówkę Glewii i potraktował ją kwasową strzałą. Drużyna patrzył na wizytówkę powoli trawioną przez kwas.
- Ściana mówi wszystko... - powiedział Kons.
- Co konkretnie powiedziała? - zainteresował się Fergard.
- Naprawdę dużo, ale przede wszystkim powinniśmy teraz pomóc tym idącym dołem. *
W jednej chwili sufit przestał się kruszyć, lecz pełzacze nadal się zbliżały.
Magowie zaczęli przygotowywać zaklęcia, lecz wszystkich zaczął ogarniać lęk. Pełzaczy było już bardzo dużo, a nie zamierzały przestać wychodzić z przeciwnego końca przełęczy.
|
9.05.2009
|
Sytuacja wydawała się być beznadziejna. Magowie dysponowali sporym wachlarzem zaklęć i różnymi szkołami magii, jednak wiadomo było, że sami nie pokonają hordy pełzaczy. Użycie czaru wymagało tyle siły, ile trzeba by włożyć w wykonanie czynności bez niego. Mogli polegać tylko na sobie nawzajem, co nie ułatwiało sprawy - w końcu nie darzyli się wielkim zaufaniem. Laysander, który stał na czele grupy, przerwał milczenie przerażonych towarzyszy: - Macie może jakiś plan? Vokial parsknął tylko śmiechem na to pytanie i ostentacyjnie odwrócił się od grupy. Jak dotąd milczący Dragan krzyknął:
- Zaczekaj! Możesz nienawidzić członków Gildii, ale w tym momencie nie ma to znaczenia. Jeśli chcemy mieć jakiekolwiek szanse przeżycia, musimy działać razem. Mam pewien plan, ale potrzebna mi będzie Wasza pomoc.
- Dobrze, zobaczę co tam masz. - odpowiedział z zaciekawieniem mag. - Czy ktoś z Was - spytał się Nuk z nadzieją - ma możliwość polimorfii?
Najemnicy spojrzeli się na siebie i gdy wydawało się, że żaden nie potrafi tego zgłosił się Vokial - Dysponuję możliwością zmiany kształtu, ale hmm... bardzo ograniczoną.
- Ale czy mógłbyś się w coś zmienić, tak aby móc udać się po posiłki do tych z góry?
- Owszem, chyba najlepszy byłby gacek; szybko lata, dużo ich w jaskini, więc nikt się nie zorientuje, że to ja. No i echolokacja w tych ciemnościach - w czasie tej wypowiedzi Vokialowi, a raczej iluzji, która go pokrywała oko nie drgnęło, noga się nie wykrzywiła w kolanie i nie poleciała ni kropla potu
- Bardzo dobrze pomyślane - ucieszył się Nuk
- W takim razie czemu jeszcze nie uciekłeś? - spytał Dragan.
- Jestem najemnikiem. Z tymi co uciekli nie dzieli się nagrody - odparł Vok
- W takim razie leć po naszych towarzyszy, my tymczasem przygotujemy obronę. Pełzacze były już blisko, jednak żaden z nich nie zauważył przelatującego obok nietoperza. Piromanta mówił dalej:
- Panowie, mamy niewiele czasu. Naszą naturalną obroną tutaj jest otaczająca nas magma. Jestem magiem ognia, postaram się ją zmusić, aby była dla nas murem. Jeśli w to wchodzicie, wesprzyjcie mnie swoją mocą - chyba, że macie lepszy plan. Musicie zdecydować się szybko, takiego czaru nie utkamy "od ręki"...
|
9.05.2009
|
Tymczasem, u drugiej drużyny... - Zaraz... Dlaczego JA mam ci uwierzyć?! - Warknął Fergard do Konstruktora.
- Sugerujesz, że kłamię, bo nie lubię Craddoców? - Odparł zaskoczony Konstruktor.
- Nie. Sugeruję to, że to może TY jesteś Agentem Gildii. - Pozostali najemnicy wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Glewia stwierdził, że Agent jest na dole. - Odparł spokojnie Kons.
- Ach, czyli teraz mu wierzysz? - Teatralnie zdziwił się półdemon. - Nie zamierzam ryzykować życia dla kogoś, kogo praktycznie nie znam.
- Mamy pozwolić im zginąć? - Wtrącił się Saeros.
- Cóż, gdyby kolega Konstruktor nie rozpuścił w kwasie wizytówki Glewii, to może mielibyśmy jakieś szanse na wsparcie naszych sojuszników...
- Uważasz, że to MOJA wina? - Ostatnia uwaga widać wytrąciła Konstruktora z równowagi.
- Tak, i nie tylko to. Nie zdziwiło by mnie, gdybyś to ty był Agentem. W końcu nie usłyszeliśmy, co powiedziała ściana, prawda?
- Fakt. - Potwierdził Kordan.
- Przecież nie możemy pozwolić im zginąć! - Krzyknął z pewną frustracją Konstruktor. Kord parsknął okrutnym śmiechem.
- Z takim podejściem, twój najemniczy żywot skończy się lada moment. - Stwierdził.
- Do diabła z wami! Kim wy wogóle jesteście?! - Rzucił Saeros wściekły, najwyraźniej trzymając stronę Konstruktora.
- Jesteśmy najemnikami z krwi i kości. - Odparli jednocześnie Fergard i Kordan. Dragonthan i Jedwabny przyglądali się tej kłótni w milczeniu.
- Chyba doszło do rozpadu grupy. - Stwierdził po krótkiej chwili zwierzęcy mag. Łowca tylko pokiwał głową.
- Świetnie, po prostu świetnie! - Zakrzyknął Konstruktor wściekły. - Jesteśmy na terytorium wroga, tuż koło jego miasta, a wam zebrało się na kłótnię!
- Craddocowie nie są naszymi wrogami. - Warknął cicho Stratoavis. - A im szybciej to zrozumiesz... Tym lepiej. - Półdemon odwrócił się na pięcie i poszedł górną ścieżką. Za nim podążyli Kordan z Jedwabnym oraz - Po chwili wahania - Dragonthan. Saeros i Konstruktor zaś zawrócili w dół jaskiń... Tymczasem... - Kazałem wyraźnie odwołać pełzacze! - Warknął Glewia głośno.
- Przykro mi, Grysjioj. - Odparł inny Craddoc w asyście kilku innych. Miał taki sam płaszcz, jak Glewia. - Teraz sprawy wezmę we własne ręce. Zaś ty nie masz już... Nic do powiedzenia. - Dwóch nieco większych Craddoców złapało Glewię za ramiona i wrzuciło do celi, szybko zamykając za sobą drzwi...
|
10.05.2009
|
Kons i Saeros ruszyli korytarzem w dół.
- Powiesz może co powiedziała skała? - Saeros był zaciekawiony.
- Powinienem powiedzieć wcześniej, wtedy Fergard by nie wszczął kłótni.
- Więc...?
- Najważniejsze treści są takie: Glewia ma taką władzę nad swoim ludem jak ja nad Fergardem. Plemię Craddoców jest podzielone, Glewia był faktycznie skłonny nas wysłuchać ale buntownicy chcą go obalić, co gorzej buntownik to jego najbliższy współpracownik. Niemal wszystkie polecenia przechodzą przez jego ręce, Pełzacze już zmierzają ku tym, którzy są na dole. - skończył monolog Konstruktor, dobiegli już do rozstaju Jaskini.
- Strasznie to zawik... - urwał w pół słowa bo we włosy zaplątał mu się nietoperz. - Ach! Co to za monstrum! - krzyczał.
- Spokojnie to tylko nietoperz. - Kons wyjął zwierzę, a ono w jego dłoni zamieniło się w Vokiala stojącego z niepewną miną przez przyjaciółmi.
|
10.05.2009
|
- Hmm... Dziwne... Nie spodziewałem się was tu zobaczyć, ale to nieważne... Grupa która jest na dole, w tym ja, natrafiła na hordę pełzaczy. - na twarzy Saerosa widać było zdziwienie, a na Konstruktora dumę. - Ci na dole potrzebują pomocy, choć są potężnymi magami, nie poradzą sobie. Wysłali mnie, bym was doprowadził do nich. tak więc chodźcie. - powiedział wampir i ruszył lekkim truchtem w kierunku, z którego przybył przed chwilą. Konstruktor i Saeros ruszyli za nim. Podczas truchtu Vokial zapytał:
- Czemu jest was tak mało?
- Reszta poszła gdzieś indziej, później powiemy. - odpowiedział Konstruktor.
- Niech będzie. - odmruknął wampir.
Po dość długim czasie biegu, usłyszeli odgłosy walki z pełzaczami, a po jakiś 15 minutach zauważyli pełzacze i resztę magów. Zwierzęta prawie przełamały obronę, więc trzeba było szybko działać.
- Atakujemy teraz, czy macie jakieś ciekawsze pomysły? - zapytał wampir.
|
10.05.2009
|
Pomysły na tym kamiennym grzbiecie? Zero... przejdźmy do ataku. - stwierdził Kons. Natychmiast użył Serca Natury, sprzymierzył ze sobą jednego z Pełzaczy.
"Nawrócony" potwór rzucił się na inne stwory.
W oddziale pełzaczy zapanował chaos.
Magowie uderzali kolejnymi czarami, a wojownicy ciosali pełzacze mieczami.
Kons obawiając się iż może kwasem uszkodzić towarzyszy wyjął Kobrę i nią walczył z potworami.
Walka trwała długo, w końcu ostatnie Pełzacze były spychane z przełęczy.
Lecz... z końca przełęczy znowu zbliżały się jakieś istoty.
Jormungard wytężył wzrok po czy stwierdził:
- To Craddocowie...
- Wojownicy zdrajcy. - Kons był tego pewien
- Zdrajcy? - zaciekawił się Dragan.
Znowu wśród towarzyszy pojawił się niepokój, wielu było rannych, a kolejna walka skończyłaby się fiaskiem.
|
11.05.2009
|
- Jak myślicie, dobrze zrobiliśmy, doprowadzając do tej kłótni? - Zapytał Jedwabny Lis z wahaniem w głosie. Powiedział to bardzo cicho, bowiem Fergard od tamtego podziału grupy zrobił się nieco drażliwy.
- Ja tam nie wiem. - Stwierdził Kordan. - Każdy z nich miał trochę racji, ale zwyciężyła współpraca z Fergardem.
- Być może... - Przytaknął Dragothan. - Co nie zmienia faktu, że być może Konstruktor rzeczywiście ma rację i mamy do czynienia z wrogami.
- Dotarliśmy... - Ich rozważania przerwał głos Fergarda. Półdemon wskazywał na kotlinę przykrytą białą warstwą puchu. Dało się zauważyć różnorodne budynki, postawione w arabskim stylu. Po ulicach przechadzali się Craddocowie, gdzieniegdzie trafił się pełzacz na smyczy, a i kilku nie-Craddoców też się pojawiło. Całe miasto ogrodzone było solidnym kamiennym murem, przy wejściu zaś stało dwóch krzepkich(Jak na standardy Craddoców) wartowników, każdy z toporem w ręce.
- Ma ktoś jakieś wątpliwości, że dotarliśmy do Burzowej Przystani? - Mruknął sam do siebie Stratoavis. Nieco później, w karczmie "Pod Smoczym Łbem"... - No dobrze, i co teraz? - Zapytał Kordan, sącząc piwo.
- Glewia prosił nas, byśmy przejęli i zniszczyli przekaźnik, racja? - Mruknął Fergard. Pozostali przytaknęli skwapliwie. - Więc ja proponuję, byśmy tutaj przenocowali i pokręcili się po mieście, w poszukiwaniu informacji bądź wskazówek.
- A mnie ciekawi jeszcze jedna rzecz. - Wtrącił się Dragonthan. - Konkretnie historia naszego nowego kompana. - Jedwabny popadł w pewien rodzaj zakłopotania.
- W sumie... Ciekawe. - Przytaknął półdemon.
- Nie ma o czym opowiadać. - Stwierdził zwierzęcy mag. Jednak nie minęła chwila, a prośba została ponowiona. Jedwabny uśmiechnął się.
- No dobrze, pozwólcie tylko, że zdejmę kapelusz. - Zebranym ukazały się pasma długich, kasztanowych włosów opadających na barki. Co ciekawe, twarz ich nowego sprzymierzeńca wciąż była ukryta. W miejscu twarzy pojawiła się maska odkrywająca tylko jasnobrązowe oczy, spokojne i wyrozumiałe.
- Dlaczego...? - Zaczął Fergard.
- Poparzyłem się podczas treningu. Nie chcielibyście tego oglądać. - Odparł, nawijając na palec pukiel włosów. - Cóż, chcielibyście usłyszeć moją historię? W porządku, ale zastrzegam: Nie ma w niej nic przyjemnego. - Zwierzęcy mag odchrząknął, po czym kontynuował swoją przemowę. - Urodziłem się wraz z siostrą jako Herazimata - Gnoll bagienny. Żyliśmy niedaleko Frehestanu, gdzieś w nadmorskiej osadzie. Życie upływało nam szczęśliwie... Do czasu. Gdy miałem 5, a moja siostra 7 lat, na moją wioskę napadli łowcy niewolników. To nie byli zwykli bandyci, tylko inteligentni, kooperujący przeciwnicy. Podejrzewam, że byli to albo najemnicy Bractwa lub Gildii albo Worthagowie. Telarowie mieszkali na drugim końcu wyspy i napadanie na niewielką osadę nie leżało w ich interesie. Zabili mojego ojca i porwali matkę z moją siostrą. Wioska została splądrowana i nie zostało w niej nic i nikt. Oprócz mnie. Właśnie w tym momencie niedaleko przechodziła karawana Craddoców. Wśród nich był Glewia. Zaopiekował się mną i wychował jak syna. Jednocześnie uczył mnie podstaw magii, by w pewnym momencie wysłać mnie do Akademii. Tam uczyłem się... Hmmm... Od dziesiątego roku życia 7 lat. W końcu zdałem pomyślnie. Jednak nie to jest najważniejsze... Najważniejsze jest pragnienie zemsty. - Oczy Jedwabnego błysnęły złowrogo. - Dopóki nie znajdę swojej siostry i nie wymierzę sprawiedliwości jej porywaczom, dopóty nie będę mógł spać. Jeżeli jednak... Nie uda mi się dotrzeć na czas... Dopilnuję wtedy, by wiedzieli, że popełnili ostatni błąd w swoim plugawym życiu. - Zwierzęcy mag odetchnął, po czym nałożył kapelusz z powrotem. Nikt jednak nie zdążył przemyśleć słów swojego nowego towarzysza, gdy dało się słyszeć jakiś krzyk. Zaciekawieni najemnicy wybiegli na ulice. Tam dało się zauważyć dość ciekawą scenę: Dwójka Craddoców otaczana była przez kilku im podobnych oraz - co ciekawe - kilku ludzi. Naczelny Craddoc przemówił władczym głosem:
- Powtarzam raz jeszcze: Za wspieranie ruchu oporu zostaniecie zabici. Poddajcie się, a ocalicie życia.
- W Craddocańskiej Republice zapanował terror! - Odwarknął wyższy z otoczonych. - Zamknięcie Glewii w więzieniu to dowód totalitaryzmu, który tu się szerzy.
- Glewia został zamknięty za udzielanie pomocy wrogom Republiki. - Odparł jeden z ludzi. Mówił beznamiętnie, praktycznie bez uczucia. Najemnicy wymienili zaniepokojone spojrzenia. Była duża szansa, że mówiono o nich. Chyłkiem przekradli się obok grupy. Jakieś kilkanaście metrów za nimi Fergard usłyszał głos, którego na pewno nie spodziewał się usłyszeć w tym miejscu:
- Świetnie. Chcecie krwi, będziecie ją mieć. - Rozległ się wystrzał. Kordan odwrócił się. W miejscu jednego z ludzi stał humanoid z czaszką zamiast łba. Okutany był czarnym pancerzem z dołączonymi do niego czerwonymi kolcami na barkach. W rączkach trzymał gustowną, choć dość prymitywną z wyglądu strzelbę. Na poziomie podłogi jeden z Craddoców broczył krwią.
- Zabrać tego rebelianta! - Warknął naczelny Craddoc. Przyboczni zgarnęli "buntownika", uprzątnęli zwłoki i rozgonili tłum. Tymczasem dziwaczna istota, beznamiętny człowiek i naczelny Craddoc wciąż stali na swoich miejscach. W końcu odezwał się Craddoc:
- Musimy jak najszybciej dopaść Halabardę i Jedwabnego Lisa. Dopóki przywódcy rebelii są na wolności, dopóty Nowa Republika Craddocańska nie ma prawa zaistnieć. - Tymczasem najemnicy błyskotliwie stwierdzili, że lepiej, jeżeli szybko oddalą się byle dalej...
|
29.05.2009
|
Craddocowie nadbiegali przełęczą.
- Co robimy...? - zapytał niepewnie Dragan.
- Możemy się wycofać... - zaproponował równie niepewnie Erick.
- Możemy walczyć... i zginąć. - mruknął Mecku.
- I tak nas zabiją... - odpowiedział Kons.
- Spróbujmy... rozwiązać to pokojowo. - zawahał się Erick widząc iż Jormungard wyciąga Język Żmii.
- Schowajmy broń. - zadecydował Mecku. Jaszczur schował ostrze jak i wszyscy inni, którzy trzymali na wierzchu swoje. Craddocowie byli już blisko, nie zwalniali. Konstruktor wyszedł naprzód.
- Czego chcecie! - krzyknął w kierunku napastników. Najwyraźniej generał oddziału wykonał gest co zatrzymało wszystkich wojowników. Nastało niecierpliwe oczekiwanie. Generał i Kons mierzyli się wzrokiem. Mag wody dojrzał iż na ramieniu ma emblemat z krwisto czerwonym "C" przebitym pionowo na wylot srebrnym sztyletem.
- Zabrać ich. - beznamiętnie rzucił dowódca. Craddocowie wzięli za ramiona wszystkich towarzyszy i silnymi uściskali poprowadzili po przełęczy.
- Nie zadawajcie pytań... - rzucił flegmatycznie generał.
- Dokąd nas prowadzicie? - zapytał Saeros. Craddoc nie odpowiedział. Wyszli z przełęczy, przed mini aż do dalekiego zakrętu ciągnęła się grota.
Na ścianach pojawiały się pierwszy szron. Wyszli zza zakrętu. Szerokie schody wyprowadziły grupę na powierzchnie. Ujrzeli ośnieżone miasto.
- Burzowa Przystań... - westchnął Dragan. Podążyli do górującego lekko nad wszystkim pałacu. Przechodnie nie zwracali na nich uwagi.
Przechodzili kamiennymi korytarzami z czerwonymi dywanami oraz posągami. Przez duże wrota weszli do sali władcy. Na tronie siedział Craddoc w płaszczu przypominającym ten, który nosił Glewia.
Generał skłonił się przed władcą.
- Oto oni panie. - stwierdził.
- Świetnie się spisałeś Almogusie, co zrobić ze zdrajcami...? Może niech porozmawiają ze sobą przed bolesną śmiercią. Wtrąć ich do lochów. - zadecydował uzurpator.
Żołnierze sprowadzili ich na głębsze poziom pałacu znajdujące się wyraźnie pod ziemią. Wrzucili najemników do celi. Nie było tu okien, czerwoną poświatę dawały fosforyzujące kryształy wstawione w mury.
Gdy wszyscy Craddocowie odeszli towarzysz spojrzeli na siebie.
- Mamy problem... - stwierdził Mecku.
- Nawet nie wiecie jaki wielki... - zachrypniętym głosem odezwał się ktoś z celi naprzeciwko.
- Glewia...? - zapytał Kons.
|
30.05.2009
|
- Tak... to ja... khe, khe... Was też już dopadli? Khy, khy... Nie ma już nadziei... - Odpowiedział zachrypłym, pełnym przygnębiania głosem Glewia.
- Jak się tu znalazłeś? Co się tu w ogóle dzieje? - dopytywał się Kons, gdy powiedział już wszystkim o tym kim jest Glewia.
- Nie czas na to, teraz jest czas na ucieczkę - zauważył Lay. - Więc co, zrobimy małą bombę?
- Na co ci bomba, skoro od razu po wysadzeniu jakiejś dziury w murze zleciałby się tu cały garnizon? - zaoponował Saeros.
- Dobrze, to marny plan, ale co możemy innego zrobić? Przecież powiedzieli, że zamierzają nas zabić! - bronił się Lay.
- Cóż, jest wiele możliwości uratowania życia, ale my musimy znaleźć tę najlepszą. Myślę, że jest taka... - powiedział tajemniczo Erick.
- Masz jakiś plan? - zawołali wszyscy z nadzieją w głosach.
- Może tak, a może nie... Na razie chciałbym wysłuchać waszych propozycji...
|