Proroctwo
1 2 | ||
Jesteś na stronie 1. | Następna |
Oderwał kolejny płatek róży. Przyglądał mu się przez chwilę po czym upuścił go, a ten powoli opadł na sporych rozmiarów stosik. Lekki wiatr podrywał je do tańca. Te jakby niechętnie podrywały się i wirując ponownie opadały na soczyście zieloną trawę przykrytą coraz to większą warstwą czerwieni. Malutka łasica przecięła czerwony dywan niczym błyskawica. Kolejne czerwone płatki opadały na soczystą trawę. Pomyślał o tym jak często ziemia nabiera czerwonej barwy gdy krew leje się na nią obficie.
Wpatrzył się w czerwony dywan. Patrzył zauroczony. Widział.
Widział jak dwu rycerzy, pośród zielonej polany stanęło naprzeciw siebie. Promienie słoneczne odbijały się od błyszczących zbroi, a miecze widniały niczym dwa najjaśniejsze punkty całego przedstawienia. Widział to. Widział jak oboje natarli na siebie. Jeden atakował drugiego. Słońce odbijające się od zbrój oślepiało obu rycerzy, zmusiło ich do skierowania walki pod stary dąb. Cięcie. Spóźniony blok. Miecz przeszedł przez zbroję jak przez masło.
W końcu wyciągnął miecz z ciała, które padło na zieloną trawę. Z miecza spłynęły krople. Czerwone. Opadły plamiąc nieskazitelną zieleń.
Poderwał się. Płatki róż poderwały się do lotu, by ponownie opaść. Biegł. Biegł nie oglądając się za siebie. Co jakiś czas mijał nieliczne drzewa, krajobraz zaś stawał się z minuty na minutę bardziej swojski: pojawiły się pola pszenicy i drewniane chaty, wpierw nieliczne, później coraz ciaśniej zbite.
Zatrzymał się przed małą chatką stojącą na uboczu, schowaną w cieniu dużej gospody. Rozejrzał się po ulicy. Nikogo nie zobaczył. Pewnym krokiem skierował się do chaty.
*
Siedzieli przy stole. Ciemność pochłonęła wszystko. Tylko jedna świeca oświetlała ich blade twarze, skrywane pod kapturami. Żaden z nich nie odezwał się od dłuższego czasu. Żaden nie odezwał się, odkąd jeden z nich wszedł do chaty. Siedzieli tak milcząc, wpatrzeni w siebie.
- Nie ma sensu czekać w nieskończoność - odezwał się Pierwszy. Wstał z krzesła, odszedł w mrok chaty. Drugi postąpił podobnie, jednak wziął ze sobą dopalającą się świecę.
- Jak myślisz? Sprawdzi się? - Zapytał z ciekawością dziecka, Drugi.
- Być może. Być może. - Odpowiedział tajemniczo pierwszy. - Pamiętasz jakieś znaki szczególne obu rycerzy?
- Nic, a nic. Bracie.
Wrócił do stołu, położył na nim złoty półmisek i ponownie zniknął. Drugi zaś zapalał wszystkie świece w pomieszczeniu.
- Dość - odparł pierwszy - tyle wystarczy, za jasno być nie może. Połóż jedną na parapecie. Jak to zrobisz, to przynieś mi księgę, Hadjufie.
*
Stali wokół półmiska. Trzeci niebawem miał dołączyć. Jeden z nich wlewał do półmiska wodę. Najważniejszy składnik w całej konstelacji rytualnej. Hadjuf odkorkowywał fiolki z innymi substancjami potrzebnymi w odczytywaniu wizji. Przygotowania przerwało stukanie. Nieznajomy, nie czekając na odzew gospodarzy, otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Ash malif? - przemawiał głęboko i doniośle językiem zakazanym przed wiekami. W dzisiejszej mowie oznaczałoby to mniej więcej: - Wszystko gotowe?
- Tak mistrzu. Przepraszam, że wzywałem pośpiesznie ale Hadjuf miał wizję, której nie potrafił do końca rozszyfrować - rzekł Pierwszy - Jeszcze raz przepraszam za brak wiedzy Hadjufa.
- Zaczynajmy.
Stanęli w trzech kątach wyrysowanego na ziemi trójkąta. Półmisek został położony pomiędzy nimi. Mistrz czytał złożoną mszę rytualną, podczas gdy pierwszy dorzucał do wody składniki. Mistrz cały czas mówił w niezrozumiałym języku, słowa odbijały się echem po chacie i ginęły w mroku. Kolejny komponent dorzucony do miski. Jedna z świec zgasła z chwilą gdy do mikstury trafił ingredient. Kolejna cząstka trafiająca do miski wywołała podobną reakcję. Ciemna moc oblegała powoli chatę. Gasła świeca za świecą, składniki ginęły w miksturze. Jeden za drugim. Mistrz chwycił drewnianą łyżkę. Ciągle mówiąc w nieznanym dla uczniów języku mieszał wywar. Powoli nad miską zaczęły pojawiać się kłębki dymu. Podobny obłok zawisł nad Hadjufem. Obie chmury powoli wypełniały pomieszczenie. Jednak nie tworzyły jednej całości. Mistrz cały czas przemawiał. Chmury rosły. Skończył, a chmury połączyły się w jedną. Hadjuf gwałtownie zawisł w powietrzu. Otaczała go fioletowa poświata.
Przebudził się cały zmarznięty. Nocny rytuał wykończył go całkowicie.
Pamiętał. Tak. Teraz pamiętał dokładnie. Chciał krzyknąć, jednak głos mu uciekł i z ust dobył się jedynie pisk. Mistrz i Pierwszy odwrócili się w jego stronę. Pierwszy ściągnął kaptur. Jego twarz przecinała blizna, pamiątka po bitwie, która oszpeciła młodą jeszcze twarz. Mistrz pozostał niewzruszony i ręką wskazał talerz i kubek położone na podłodze. Jego wypowiedź była krótka:
- Jedz, a potem gadaj.
Patrzył, jak młodzik zachłannie pożera, to co mu podano na talerzu.
- A teraz mów. - skierował swą laskę w stronę Hadjufa. - Mów - powtórzył głośniej.
- Wszystko ma się zdarzyć za pięć księżyców, w samo południe. Zaraz po paleniu. Nasz władca spotka na swej drodze rządnego władzy. Bój odbędzie się w cieniu starego dębu. Dwa łany od królewskiego zamku. Książe padnie martwy, pchnięty w samo serce. Upadku księstwa można uniknąć jedynie powiadamiając władcę. Chyba, że...
- ... sami będziemy go pilnować? - Pierwszy natychmiast wstał z krzesła i chciał dokończyć swe aluzje jednak głos mistrza mu przerwał.
- Nie. Nikogo nie będziemy ochraniać, dosyć pomogliśmy. Więcej zrobić się nie da.
- To może... - ponowił Pierwszy - spróbujemy z nim porozmawiać?
- A co, jak nie będą nas chcieli wysłuchać? Albo w ogóle wpuścić? -
Wtrącił się Hadjuf, który miał wystarczająco na pieńku z władcą miasta i samego księstwa.
- Czy tego chcecie? - Zapytał mistrz
Jesteś na stronie 1. | Następna | |
1 2 |