Proroctwo
1 2 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. |
Wnętrze budynku było niezwykle przestronne, wysokie marmurowe kolumny u szczytu były zdobione przeróżnymi wzorami. Na każdej ścianie widniały freski, oraz przeróżne obrazy. Gdzieniegdzie stały rycerskie zbroje z wielu pokoleń książąt i ich zbrojmistrzów. Mistrz nie spuszczał oczu z wielkich dębowych drzwi, na których została wyryta historia rodu książęcego. Hadjuf kręcił się po komnacie, przyglądając się obrazom. Trzeci z czarnomagów siedział na bawełnianym dywanie.
Stare dębowe drzwi zaczęły się powoli otwierać. Z początku wyszło trzech strażników, ale zaraz za nimi ukazał się on. Przemówił natychmiastowo.
- Czego chcecie czarnomagowie?
- Audiencji. Niezbyt długiej. Zmieścimy się w trzech a nawet w dwóch minutach.
- Mów więc czarnomagu wzniosły. - rzekł oschle, wzrok kierując w ścianę. Jakby widział to co się znajduje za nią.
- Mój uczeń miał wizję. Dotyczy ona twego życia.
- Doprawdy? - Źrenice księcia poszerzyły się a i zwrócił teraz uwagę na czarnomaga. - Ciekawe. Mów dalej.
- Według wizji już za cztery księżyce, a dokładniej tuż po paleniu gdy będziesz wracał spotkasz nieznajomego. Rządnego twej książęcej krwi. Zostaniesz zaatakowany. Jednak nie wyjdziesz z tego pojedynku zwycięsko.
Książe podniósł rękę, co spowodowało milczenie magów.
- Dość. Zrozumiałem. A wasza przepowiednia... Za cztery księżyce nikt nie będzie palony. Nie ma... wybrańców tłumu. - odwrócił się na pięcie i odmaszerował pod eskortą.
Stali jeszcze chwilę. Patrzyli jak drzwi zamykają się. Spuścili wzrok. Odmaszerowali.
*
- Panie czas najwyższy spalić tych ostatnich czarnomagów w naszym księstwie. Schwytajmy ich i dostarczmy rozrywki ludowi. Kto by płakał po tych trzech cudakach?
- Masz rację. Masz rację. Dobrze uczyniłem mianując cię moim osobistym doradcą.
Usiadł na krześle w swej komnacie, zatapiając się w poduszkach. Nie chciał myśleć o niczym. Po prostu miał już dosyć panowania jak na jeden dzień.
*
Siedzieli wokół stołu. Herbata z dawna zaparzona zdążyła wystygnąć. Głuchą ciszę przerwał łomot do drzwi. Cisza. Znów łomot, ale tym razem towarzyszył mu jakiś głos:
- W imieniu księcia! Otwierać! Liczę do trzech! - jakby specjalnie skończył mówić. Miał nadzieję, że wyjdą dobrowolnie. - Raz! - krzyknął - Wy trzej przygotujcie się. - wskazał na trójkę mocno zbudowanych strażników - Dwa! - ponownie odczekał - Trzy!
Trzech strażników ruszyło atakując wejście. Wpadli do chaty razem z drzwiami, i również razem z nimi runęli na podłogę. Mistrz wstał, i popatrzył gniewnie na obcych w jego progach.
- Czemu zakłócacie spokój myślicielom? - spytał, patrząc po kolei na każdego z leżących strażników.
- W imieniu księcia. Mam nakaz aresztowania trzech czarnomagów. - odpowiedział mu starszy gwardzista wchodzący do chaty. Mistrz podszedł do jednego z leżących.
- Zwiąż mnie. - rzekł. Jednak jedyną reakcją strażnika była gwałtowna ucieczka od zakapturzonego maga.
- To by było zbyt łatwe. - starszy gwardzista wyciągnął miecz z pochwy, i natychmiastowo podniósł go w górę. Wziął duży zamach i opuścił go uderzając ostrzem o podłogę. Mała salwa strzał zaatakowała wnętrze chaty. Rozbijając wazy i słoje z dziwnymi składnikami. Kilka strzał dosięgło czarnomagów, którzy po kilku sekundach padli bezwładnie na podłogę. - środek usypiający powali każdego. - zakpił - zabrać ich do celi. Ciągnęli ich jak najdłuższą drogą, i bardzo powoli, by każden mógł zobaczyć głównych aktorów palenia.
*
Zmierzchało. Zbliżała się ich godzina. Dziś popołudniu mieli być spaleni na stosie. Stosy były przygotowywane od ubiegłego wieczoru, gdyż - według plotek - trzeba nie lada ognia by spalić czarnomagów.
Trzy duże stosy były prawie gotowe. Słońce stało wysoko na niebie. Zbliżała się godzina. Godzina śmierci. Godzina a zarazem...
- Część przepowiedni właśnie się dopełnia. - odrzekł spokojnie Mistrz. Żaden mu nie odpowiedział. Choć sam też nie spodziewał się odpowiedzi.
*
Ciągnęli ich za szaty. Mieszczanie obrzucali ich kamieniami i innymi przedmiotami pomagającymi osłabić ludzkie ciało. Trzech skazańców ustawiono w samym sercu stosów. Strażnicy zajmowali się pilnowaniem i przywiązywaniem więźniów. A gdy Cci byli już dostatecznie mocno przywiązani, Książe wstał. Cisza zaległa na całym wzgórzu. Wszyscy wpatrzyli się w setnika tego spektaklu. Cisza. Napięcie. Znak. Książe przytaknął do dowódcy straży.
- Podpalić stosy! - Krzyknął strażnik, wydając ciche polecenie księcia. - Palcie się gnidy. - splunął w twarz Mistrzowi. Ogień podchwycił szaty czarnoksiężników. W milczeniu czekali. Czekali, aż ogień sam zmusi ich do krzyku, który tłumią w sobie. Jednak nie podołał temu. Kilku strażników na prośbę księcia włóczniami przekłuwali ciała palonych.
***
Ciała były mocno zwęglone. Woń spalenizny uniosła się już wysoko. Lud powoli zaczął się rozchodzić. Książe też przestał bawić się tym widokiem. Klasnął dwa razy.
- Zbroję! Niech natychmiast przyniosą mi zbroję!
Rozkaz rozszedł się bardzo szybko, gdyż po kilku chwilach złote nagolenniki były zakładane przez wiernego sługę. Puklerz natomiast zakładało dwóch innych służących. Sam Książe przypasał miecz i założył hełm.
- Wracam piechotą, niech mego konia odprowadzą do stajni i nakarmią.
- Czy towarzyszyć Ci o panie?
- Nie Darionie. Wracam sam. - odrzekł. - musze pomyśleć chwilę.
Oddalał się od palenisk. Odwrócił się. Nie było nikogo. Tylko on, stary dąb i łąka. Łąka, a raczej równina, której końca widać nie było. Równina, na której poruszał się mały punkcik. Z początku mało widoczny, lecz z czasem nabierał wielkości. Był to jeździec...
Zwolnił. Zatrzymał się jakieś dwadzieścia stóp od Księcia. Zsiadł z wierzchowca. Dobył miecza. Światło słoneczne padło na ostrze, które przypominało teraz płonący kawałek zimnej stali.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | |
1 2 |