Sekrety Pogranicza

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Pośród nieprzeniknionych ciemności nocy, na granicy pomiędzy wielkim lasem a stepami, gnał jeździec. Jeszcze kilka chwil temu grzał się przy obozowym ognisku, teraz musiał zrobić co w jego mocy aby wypełnić rozkazy dowódcy. Tylko on stoi pomiędzy życiem a śmiercią kilkuset dzielnych ludzi. Wiedział że droga przed nim daleka i niebezpieczna. Zwłaszcza jeśli w ciemnościach stepu czają się podobne koszmary jak w lesie. Nadal nie mógł się nadziwić, iż udało mu się przejechać przez tak wielką gromadę wrogów. W uszach brzmiał jeszcze świst setek strzał. Chyba tylko cudownym zrządzeniem losu mógł wyjaśnić sobie to, iż żadna niedoszła celu. W jego umyśle nieustannie powracał obawa o los tropicieli którzy byli oblężeni w obozie. Miał jeszcze nadzieje, iż zdąży wezwać jakąś pomoc. W pobliżu stacjonował przecież doborowy koronny pułk kawalerii. Oni mogli nadejść na tyle szybko by pomóc oddziałowi kapitana Gurharda. Młody wysłannik nie wiedział iż wszystkie jednostki z pogranicznych terenów wycofano do kraju. Niemal połowa hrabiów królestwa wystąpiła zbrojnie przeciwko Królowi. Cała monarchia chwiała się w posadach. Niegdysiejsze imperium od lat trapione było kilkunastoma wojnami domowymi. Aby tego było mało młody zwiadowca niósł wiadomości dużo poważniejsze. Granica w każdej chwili mogła stanąć w ogniu i to od tej najbardziej zagrożonej strony. Wrogowi wystarczyło przekroczyć rzekę Linedon aby stanął przed otwartymi równinami środkowej części kraju. Mroki nocy ustępowały powoli słonecznym promieniom, gdy młody zwiadowca dotarł do miejsca w stepie gdzie jeszcze przed dziesięcioma dniami obozował 18 pułk kawalerii Imperialnej. Jedyne co młodzieniec ujrzał to wypalone miejsce po ognisku, resztki kilku prowizorycznych chat i duży obszar wydeptanej trawy. Przez chwilę myślał iż ci żołnierze zostali zaskoczeni przez wroga. Jednak w pobliżu nie widać było żadnych śladów walki. Po chwili zauważył wydeptany pas stepu, ciągnący się od obozowiska ku wschodowi. A więc wróg jeszcze tu nie dotarł. Jednak z drugiej strony jeśli kawalerii tu nie było nikt nie mógł pomóc oblężonemu obozowi. Ich śmierć była przesądzona. Nieobecność kawalerzystów oznaczała też iż wróg właściwie nie niepokojony będzie mógł dotrzeć do granic królestwa Garwenu. Młodzieniec przeszukał pobieżnie pozostałości obozowiska. Wśród nich znalazł poidło pełne dobrej, czystej wody oraz trochę starego ale jeszcze zjadliwego obroku. Napoił i nakarmił konia. Sam posilił się skąpymi zapasami, jakie zabrał na drogę. Jak tylko skończył jeść, natychmiast dosiadł swego wierzchowca i ruszył w dalszą drogę ku granicy, w nadziei iż los tropicieli nie jest jeszcze przesądzony.
Mijały godziny. Monotonny obraz stepu przesuwał się szybko. Młodzieniec czuł narastające zmęczenie, jednak wiedział że każda chwila jest cenna na wagę złota. Otaczający go ocean traw falował pod lekkim dotykiem wiatru. Las zniknął już dawno z horyzontu, jednak czające się w nim okropieństwa wciąż, niczym złowrogi cień, zasnuwały duszę młodzieńca. Wkrótce w oddali ukazał się niewyraźny kształt, zarys, potężniejący z każdą chwilą. Wkrótce bez trudu dostrzec można było twierdzę zawieszoną nad doliną rzeki. Był to jeden z czterech ufortyfikowanych mostów granicznych. Wzniesione niedawno stanowiły ochronę dla zachodnich granic królestwa jednocześnie ożywiając ruch kupiecki przez rzekę. Konstrukcja tych budowli zaprojektowana była tak aby nie zakłócać jej żeglowności. Młodzieniec popędził jeszcze mocniej swego zdrożonego konia.
Straże na murach mostu właśnie zmieniły się. Młody porucznik objął wraz ze swym oddziałem wartę na północnej baszty. Słońce właśnie wznosiło się nad horyzontem. Step wyglądał jakby zalała go krwawa powódź. Niezwykłe zjawisko. Trawy czerwieniły się jak gdyby opanowane pożarem. Niezwykłe.
-Mój ojciec pewno już by wyprorokował jakieś niezwykłe wypadki. - porucznik powiedział jakby do siebie.

-Słucham, panie? - kapral odwrócił głowę w jego stronę.

-Mówiłem tylko że ta trawa to dla mojego ojca byłby nieomylny znak katastrofy.

-Za pozwoleniem, panie. Służę na tym posterunku od chwili jego wybudowania i nic podobnego nigdy nie widziałem. Step krwawi. Jak nic to znak że coś się wydarzy. Zobaczy pan.

-E, tam. Zabobony. - porucznik odwrócił głowę ku przestworowi traw. Na tle czerwonego stepu ukazała się mała czarna plamka która rosła w oczach.

-Sir. To chyba jakiś jeździec na stepie. - rzekł kapral.

-Niewątpliwie kapralu. Zajdźcie zawiadomić komendanta. Tan jeździec wygląda na wojskowego a przecież za rzeką zostali już tylko tropiciele Gurharda. Pośpieszaj.

Kapral sprawnie zszedł na dół po schodach. W tym czasie jeździec przybliżył się nieco.
-Do kroćset!! To jeden z tropicieli. Co on tu robi? Jak tu służę nie zdarzyło się żeby Gurhard wysłał posłańca. Zawsze czekał na wysłanników króla.

Po schodkach na basztę wszedł w towarzystwie kaprala postawny człowiek o nieco posiwiałych już włosach. Porucznik odwrócił wzrok od stepu. Ujrzał przybyłego skłonił się lekko i powiedział:
-Pozdrawiam pana panie komendancie. Kazałem pana tu prosić gdyż ku nam zmierza jeździec wysłannik Gurharda jak mniemam. Obowiązuje zakaz otwierania bram dla przybyszów z zachodu. Jak mamy z nim postąpić?

-Poczekajmy na razie. Niech się zbliż. Chciałbym z nim porozmawiać. - spokojnym głosem odpowiedział komendant Jonathan, jeden z najbardziej utalentowanych pogranicznych dowódców. Już od pewnego czasu krążyły pogłoski o możliwej nominacji go na dowódcę całych wojsk pogranicznych. Ostatnio król podsycił te pogłoski odwiedzając posterunek kierowany przez Jonathana. Jeździec przybliżył się już znacznie. Wyraźnie widać było szczegóły jego ubiory choć twarz zasłonięta była przez kaptur luźnego, zielonego płaszcza. Koń pod nim mimo iż poruszał się szybko był jednak wyraźnie zdrożony. Widać droga była długa a biedne zwierze musiało pędzić co sił. Porucznik skinął na trębacza który wystąpił naprzód, stanął między kamiennymi blankami wieży i zadął w swą trąbę. Dźwięk rozszedł się po równinie. Rześka melodia napełniła serca pograniczników otuchą.

Jeździec na stepie spiął konia, zatrzymał go w miejscu. Znajdował się teraz w odległości kilkudziesięciu metrów. Rozejrzał się. Jego spojrzenie powędrowało ku blankom wieży. Dostrzegł zgromadzonych tam ludzi. Wcześniej tak wpatrzony był w kary grzbiet swego konia iż nie zauważał nic. Komendant krzyknął ku jeźdźcowi:
-Stój! W imieniu króla! Jestem komendantem tej placówki. Przybywasz z zachodu. Mamy zakaz przepuszczania wędrowców z tego kierunku. Kim jesteś i w jakim celu chcesz wejść do królestwa Garwen?

Młodzieniec zastanawiał się chwilę. W końcu zakrzyknął:
-Jestem tropicielem z oddziałów Gurharda zwą mnie Jenerd. Przepuście mnie mam rozkaz widzenia się z królem. Mam glejt wystawiony przez Gurharda aby mi nie utrudniano mej podróży.

-Hola, hola młodzieńcze! O glejtach porozmawiamy za chwilę. Teraz pytam się co się stało i dlaczego Gurhard łamie królewskie rozkazy i wysyła posłańców którzy na pewno ujawnili położenie jego oddziału.

Koń posłańca niespodziewanie stanął dęba. Młodzieniec spadł z siodła na ziemię. Wierzchowiec natomiast przewrócił się na bok. Był wyczerpany i konający. Droga choć niezbyt długa musiała go wyczerpać. Upał, brak wody oznaczały śmierć dla tego wspaniałego wierzchowca. Chłopak poderwał się z ziemi. Spojrzał na konia następnie na blanki. Omiótł step za sobą nieco szalonym spojrzeniem. Krzyknął :
-Proszę was! Wpuśćcie mnie do twierdzy! A jeśli macie dosyć wojska ruszajcie ratować Gurharda i jego tropicieli! Gurhard wysłał mnie abym sprowadził armię królewską. Odkryliśmy w lesie zabójcze bestie które nie pochodzą z okolicy. Wypełzły chyba z jakiegoś bagna na południu sam nie wiem. Wiem tylko że w lesie wokół obozu ujrzałem ich setki a może i tysiące. Ukryci pomiędzy drzewami. Czy rozumiecie oni zniszczą Gurharda, zabiją tam wszystkich! - urwał. Głos uwiązł mu w gardle. Chłopak łkał głośno a łzy ciekły mu po policzkach. Komendant rozejrzał się niepewnie. Spojrzenia żołnierzy spoczęły na nim. Wreszcie rzekła :

-Otwierać bramy. Uprzątnąć ścierwo konia. Wprowadzić młodego do mojej kwatery. Od razu przygotujcie posłańca z koniem i zbierzcie ochotników do akcji zwiadowczej. Sierżancie, niech pan się tym natychmiast zajmie. Acha! Zawiadomcie kapłana niech się stawi u mnie w kwaterze. Wykonać!

Sierżant skłonił się lekko i natychmiast zaczął wykrzykiwać na około rozkazy. Przydzielał szybko kolejne zadania podwładnym, chwilę później sam opuścił mury wieży pozostawiając tam jedynie dwóch obserwatorów. Po chwili komendant z murów wieży ujrzał jak otwiera się brama. Wyszło przez nią kilkunastu ludzi. Dwóch podeszło do posłańca i biorąc go za ręce zaprowadzili do wnętrza twierdzy pozostali obwiązali linami zwłoki konia. Zaciągnęli je na pewną odległość od murów. W tym czasie przyszedł jeszcze inny człowiek z kilkoma łopatami. Ludzi było więcej niż łopat ciągnięto więc losy o to kto będzie kopał. Komendant odwrócił oczy od tego niesmacznego widoku. Wolnym krokiem ruszył ku schodom prowadzącym na powierzchnię mostu.
Kapłan modlił się w niewielkiej garnizonowej kaplicy, gdy wpadł tam sierżant z rozkazami od komendanta. Duchowny nie mógł jakoś pogodzić się z tymi wojskowymi rygorami i logiką rozkazu. Ktoś tam podejmuje decyzje a ty musisz ją wykonać. Denerwowało go to i uważał iż przeczy to zasadą wolności. Cóż regułą jego zakonu było pokorne cierpienie więc właściwie wszystko było w porządku, a on godził się na dryl i rozkazy. Powoli przemierzał przestrzeń dzielącą kaplicę od kwatery komendanta. Habit nieustannie płatał mu się pod nogami, potykał się o niego i podtrzymywać musiał jego ciężkie poły. Pokorne cierpienie. Pchnął drzwi. W niewielkim pokoiku na polowym łóżku wyłożonym słomą leżał jakiś młody człowiek, kapłan domyślił się iż to jakiś gość spoza twierdzy, wszak w garnizonie znał każdego wiernego, a innych nie było. Przy mało okazałym, prostym biurku siedział jak zwykle Jonathan.
-Witaj! - rzekł komendant - Jak widzisz mamy gościa. To posłaniec z oddziałów tropicieli Gurharda. Chłopak jest wyczerpany i potrzebuje twojej medycznej a pewnie i duchowej pomocy. Ale nim się nim zajmiesz muszę cię o coś spytać.

-Słycham z pokorą panie.

-Znasz dobrze zachodnie krainy. Ja wiem o nich tylko tyle że żyją tam gobliny i inne paskudztwa przed którymi mamy bronić nasze królestwo. Ten młody człowiek nim zemdlał mówił coś o wielkich jaszczurach, oczach płonących w ciemności, śmierci, zagładzie i innych mrożących krew w żyłach rzeczach. Czy wiesz co nam może ze strony tych istot grozić, ponoć są ich tam setki a może i tysiące.

-No więc panie, królestwa zachodu znam wprawdzie tylko z ksiąg ale wydaje mi się że rozpoznaje istoty z twego opisu. Te wielkie jaszczury. Czytałem o nich w pewnej księdze pochodzącej jeszcze z czasów Pierwszego Imperium. Więc te bestie żyją na bagnach za elfią puszczą, roją się tam setkami. Nigdy wszakże nie słyszałem by opuszczały w większych gromadach swe podmokłe królestwo. Wątpię też by coś wygnało je stamtąd. Więc bardziej prawdopodobne wydaje się iż te poczwary zostały prze jakąś potężniejszą istotę zaprzęgnięte do walki. Jeżeli odeszli tak daleko od swych lęgowisk to pewnie nie po to by zabić kilkuset tropicieli. Usidlenie ich musiało wymagać wiele pracy, więc i cel wyprawy musi być wielki.

-Czyli wkrótce powinniśmy spodziewać się nieproszonych gości?

-Myślę iż to realna perspektywa. A co do tropicieli Gurharda to podejrzewam że nikt z nich nie przeżył. Nie radzę też wysyłać naszych oddziałów w tą dzicz. Jest nas w twierdzy za mało, nie mamy wsparcia magicznego, nie mamy też ludzi którzy znaliby te tereny więc taka nieodpowiedzialna wyprawa musiałaby się zakończyć niepowodzeniem. - Komendant zasępił się słysząc te słowa. Zastanawiał się chwilę. Wreszcie rzekł :

-Co racja to racja. Nie mam dosyć sił by działać skutecznie w tej sprawie. Zajmij się chorym. A ja tymczasem wyślę posłańca do króla. Niech on podejmie decyzję co dalej. - Komendant wyszedł z kwatery. Kapłan westchnął cicho. Przystąpił do łoża chorego. "Czas zająć się tym biednym młodzikiem" - pomyślał.


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3