Sekrety Pogranicza

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 3.

Dwór królewski już od kilku tygodni żył w nieustannym napięciu. Ciągle zmieniające się doniesienia o ruchach buntowników, wciąż niepewna postawa baronów północy, braki w zaopatrzeniu, znikające transporty, było, o czym myśleć. Władca krążył po swojej komnacie. Wydawało się, że kamienne mury zamku są tylko wielką klatką, więzieniem urządzonym z niemałym przepychem. Wciąż nie mógł wymyślić sposobu na zażegnanie niebezpieczeństwa. Wiedział, że kluczem do zwycięstwa jest decyzja neutralnych dotychczas baronów. Potężni, bogaci, wpływowi włodarze północnych lądów. Ich przywódca baron Glengolow zwany był w magnackich kręgach królczyńcom. Za kim stanie jego słowo, za tym staną armie północy, a ten, który ma za sobą armie północy już jest królem. Przeklęci patrioci. Nie kiwną nawet palcem póki król nie udowodni, że ma na uwadze dobro kraju a nie własne majątki. Przecież jedno z drugim było nieodłącznie związane! Dobrze prosperujące państwo napycha skarbce panującego. Ci możni, którzy już zgromadzili się w stolicy zdawali się to rozumieć, ale nie było ich dość wielu. Do tego zaczynali się niecierpliwić przedłużającą się bezczynnością. Ale na wyruszenie w pole było zbyt wcześnie. Władca był za słaby, a przyznanie się do słabości oznaczało by abdykację. Jego autorytet opierał się na sile, zbrojnie zdobył władzę, zbrojnie musi ją dzierżyć.

Posłaniec trafił przed królewskie oblicze niemal natychmiast po przybyciu do stolicy. Stanąwszy przed jego obliczem zameldował się oraz wyjaśnił, iż przysyła go komendant Jonathan i że nakazano mu wręczyć władcy list. Monarcha złamał pieczęć, czuł niepokój. Dlaczego Jonathan piszę do niego akurat teraz? Czyżby nawet pogranicznicy zdecydowali już odstąpić od monarchy? Ta gwardia wierności? Król zaczął powoli czytać. Poseł stał cały czas wyprężony jak struna wpatrzony w jakiś punkt w przestrzeni. Twarz monarchy w miarę czytania listu rozchmurzał się szybko. Więc jednak nie chodzi o najgorsze. Wręcz przeciwnie. To właśnie to, na co czekał. Impuls, który zjednoczy królestwo. Teraz wystarczy ogłosić, że wielka armia wroga wtargnęła na tereny przygraniczne. Trzeba wezwać zbuntowanych możnych do obrony kraju, nie w imię wierności dla władcy ale w imię własnego interesu. Północ pójdzie za nim to pewne. Monarcha zauważył, iż posłaniec wciąż jeszcze stoi przed nim. Odesłał go szybkim ruchem ręki. Potrzebował chwili by wszystko dobrze przemyśleć i zaplanować.

Szlachta poszła na ustępstwa. Przywódcy buntu zgodzili się poprzeć Króla, przynajmniej do czasu odparcia inwazji. Władca nakazał im wydzielić z posiadanych sił po jednej chorągwi i takimi siłami ruszyć na zachód. Pozostałe siły zalecił rozwiązać i odesłać na powrót do magnackich włości. Jednak buntownicy postanowili, że ich armia pozostanie, jak zapewniali do ochrony kraju przed niebezpieczeństwem, a w rzeczywistości do trzymania króla w ryzach. Z północnych prowincji kraju szybko nadeszły wieści o gotowości walki za króla i ojczyznę, ale monarcha jak na razie takiej potrzeby nie widział.

Czterdzieści chorągwi piechoty, pięć jazdy plus trzy gwardii królewskiej przemierzało trakt zachodni wiodący prosto ku oblężonej twierdzy. Czwarty dzień mijał odkąd wróg wdarł się w granice królestwa, czwarty dzień jak płonie step wokół warowni. Ludzie rwali się do bitwy, narastające od miesięcy napięcie, gniew wywołany inwazją, podniecenie w obliczu nadchodzącej śmierci. Przed nimi jeszcze dzień drogi, wciąż nie natrafili na żadne oznaki wrogiej aktywności. Okoliczne wsie, będące skupiskami rozpadających się chat, nic jeszcze nie wiedziały o wojnie i orkach.
-Nic żeśmy panie nie widzieli. Ino za las jak się wejdzie nocką to niebo cerwone widać.

-A nie kręcą się w okolicy jakieś dziwne stwory?

-No, znacy0¦ o, tego0¦ długouchych wam chodzi?

-Długouchych?

-No, wie pan panie, uszy w sztorc, wysokie takie0¦ Pokaże wam, bośmy ostatniej nocki całą gromadę zakłuli. Chodź pan, jeszcześmy ich ścierwa nie wyrzucili w lesie. - Wieśniak poprowadził oficera do szopy zbitej z butwiejących desek. Otworzył drzwi. Żołnierzowi ukazał się straszny widok. Na klepisku leżał stos elfach ciał. Siedmioro czy ośmioro dzieci, dorosły mężczyzna i kobieta. Była naga, ślady na jej ciele świadczyły, iż była wielokrotnie gwałcona. Sierżant zacisnął wargi, ogarnęły go straszliwe nudności. Odwrócił się na pięcie i wyszedł przed szopę. Usłużny chłop podążył za nim.

-Dlaczego?

-Nie rozumiem, panie.

-Dlaczego ich zabiliście?

-Wałęsało się to tu, pewnikiem i kradli, tośmy ich zakłuli. - Oficer zacisnął dłoń na rękojeści miecza, już miał go wyciągnąć i ciąć szeroko przez tą prostą, bezlitosną gębę, gdy na jego ramieniu spoczęła czyjaś ręka.

-Uspokój się, szkoda fatygi.

-Szkoda fatygi? Jak możesz tak mówić? Widziałeś co zrobili?

-Widziałem. I nie podoba mi się to. Mężczyzna pewnie był niezłym łucznikiem.

-Trzeba o tym zaraportować. Oni muszą być ukarani. Muszą.

-Daj sobie spokój. Nic nie zdziałasz a sobie tylko zaszkodzisz. Posłuchaj mojej rady: zapomnij o tym i ruszajmy dalej.

-Ale oni zamordowali te elfy.

-Zamordowali. Ale oni nawet o tym nie wiedzą. Dla nich elf to zwierze jak każde inne. Łazi po lasach, w lasach śpi, domów nie buduje. Elf, ork, ogr, krasnolud im jest wszystko jedno.

-Jak można elfa wziąć za zwierzę. Jak te prymitywy potrafią odróżnić elfa od człowieka. Po głupich uszach.

-Uszy to dość, cienka granica między człowiekiem a zwierzęciem.

-Dla nich to zwierzęta? Ale kobieta była dość ludzka, żeby ją zgwałcić, tak?

-Posłuchaj chłopcze z miasta. Nie masz pojęcia co dzieje się za ścianami wiejskich chat. Czasem nie ma szczególnej różnicy między zwierzęciem a człowiekiem.

-Ze zwierzętami? Ohyda0¦

- Ohyda. Ja pochodzę z bardzo podobnej wioski, zagubionej gdzieś wśród lasów i bezkresnych pól. Tutaj życie płynie prostym rytmem zbiorów i zasiewów. Jedyny kontakt z cywilizacją to co miesięczny jarmark, handlarz zbożem i poborca podatków. Oni nie znają prawa wielkich miast. Oni mają swoje prawo. Wszystko co nie przynosi szkody wiosce jest dozwolone. Zabicie sąsiada karane jest śmiercią, ale zabicie włóczęgi w lesie, o ile nie sprowadzi gniewu miejscowego rycerstwa przestępstwem już nie jest. Tym bardziej niczym złym nie jest zaszlachtowanie jakichś elfich włóczęgów. Schowaj swoje ideały chłopcze, życie rządzi się swoimi prawami, twarde są to prawa.

-Nie, nie, nie. To nie może tak po prostu pójść płazem. Widziałeś tą elfkę? Musiała być piękną kobietą.

-Jak one wszystkie. Daj sobie z tym spokój. Wracajmy. Tutaj orków nie ma i nie było. - Ruszyli ku uwiązanym na skraju wsi koniom. Oficer rzucił przez ramię ostatnie spojrzenie na szopę, kryjącą straszną zawartość. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz.

Dwóch szeregowców kroczyło obok siebie wewnątrz wąskiego, wydłużonego szyku. Szli powoli, w milczeniu. Wreszcie odezwał się większy:
-Damy im solidnego kopa, nie?

-Ano damy, jak bum cyk cyk! - Miękkim głosem odpowiedział mniejszy, walcząc jednocześnie z połami płaszcza, które rozwiewał swawolny wiatr. Wiatr zerwał się dopiero teraz o zmroku, gdy cały dzień panował zaduch tak wielki, że oddychać się nie dało.

-Wielu ich tam?

-Diabli wiedza! Król ni pary z gęby nie puścił na paradzie ino chwali szyki i ordynek.

-Ech! Jak nic głowa nie mówi to jak nic znaczy, że dużo.

-Tfu!! - Mniejszy splunął na pobocze drogi. - Dużo, mało nieważne. Jutro ni żywego jednego niebędzie! Jakem żyw.

-Dziś żyw jutroś martwy.

-Nie kracz durniu! - Wściekłym głosem wysyczał mały. - Jako tu stoję, paskudztwo jakie na mnie ściągniesz. Jak skonam jutro duch mego na siebie złożysz! Pacan!

-Ale szczekasz, szczekaczu. Jak tak dalej będziesz to goblinie pomioty wezmą cię za swojego i może nie ukatrupia, ale nasi ukatrupią cię na pewno, więc przestań szczekać!

-To ty przestań krakać. Myśli, że jak wielki to już wielki! Mniej jesteś wart niż ja, a i cel z ciebie lepszy dla jakowego łucznika. Tfu! - splunął ponownie tym razem pod nogi kompana.

-O rzesz ty szczylu! Zaraz ja ci flaki wypruję! - Większy wyrwał miecz z pochwy i już miał się zamierzyć do uderzenia, gdy poczuł na ramieniu potężny uścisk. Ból rozszedł się po kończynie. Miecz wypadł z bezwładnej dłoni.

-Spokój durnie! - kapral wrzeszczał na całe gardło. - Zaraz ja wam pokaże wyciągać na siebie broń! Macie szczęście, że bitwa zaraz i niema czasu na karę. Bogowie was ukarzą w ogniu walki a teraz podnoś miecz i wracaj do szyku, bo blokujesz marsz. Już! - Większy pochylił się podniósł go z ziemi i włożył do pochwy.

-Przepraszam panie kapralu!

-Tu mnie obszymurze nie przepraszaj tylko gnaj do szyku, bo nie doczekasz bitwy. Ruszaj się! - Wyższy biegiem ruszył na swoje miejsce. Kapral szybkim marszowym krokiem ruszył wzdłuż szyku.


Poprzednia Jesteś na stronie 3.
1 2 3