No bo tak już czasem bywa...

1 2 3 4
Jesteś na stronie 1. Następna

-Dziękuję. Naprawdę ci dziękuję, dziecko! - mówiła. -To dzięki tobie jeszcze żyję.

-Nie... Ja tylko to przyspieszyłam. - skromnie tłumaczyła się kapłanka. Nie chciała, by to jej przypisywano uzdrowienia, których dokonała. Sława samotnie podróżującej kobiecie jest zupełnie zbędna, a wręcz niechciana. Jak to zbójcy twierdzili, rozgłos był równoznaczny z pieniędzmi. Niestety, w większości wsi do których trafiała była już dobrze znana. "Patrz! Ciemne, długie kudły, morskie oczy. To pewnie ta... Evaniel, czy jak jej tam!" słyszała już przy gościńcu. Kiedy mijała studnie, dzieci chowały się za rogami domów i obserwowały ją z ciekawością. W razie spojrzenia przybyłej spuszczały wzrok i jakby jej nie widziały. Na początku zastanawiała się, czy to dlatego, że jest brzydka, czy się wstydzą? "Nie, chyba się wstydzą... A jeśli naprawdę jestem taka okropna?" rozmyślała nad swymi typowo kobiecymi zagadkami.

Kapłanka zajęła się jeszcze dwoma przypadkami trądu, infekcją rany po nieudanym polowaniu, kaszlem i katarem. Jeszcze tylko kilka rad o zatrzymaniu łysienia i wypadania zębów dla starszych wieśniaków. Po nich pozwoliła sobie skorzystać z miejscowej gościnności i dała się zaprosić na niczego sobie posiłek. Specjalnie dla niej przygotowano pieczeń z dzika ( to ten sam, który tak urządził wcześniej leczonego człowieka ) ze świeżymi kartoflami - prawdziwy rarytas wiejskiej kuchni. Na coś takiego pozwalano sobie tylko w dwóch przypadkach. Kiedy gościli kogoś zasłużonego, lub kiedy nie było miejsca na mięso w wędzarni. To drugie nie zdarzyło się od kilkunastu lat.

W końcu nadszedł czas, by wyruszyć w drogę. O świcie kapłanka posiliła się wędzonym mięsem. Popiła tylko wodą i sięgnęła po torbę. "Może to i niezdrowo, tak po śniadaniu, ale trzeba!" pomyślała. Narzuciła na ramiona cienką, skórzaną kurteczkę i pożegnała się z ludźmi. Jeszcze długo jej machali, aż nie znikła za zakrętem. Mijała setki drzew. Zawsze podczas takich wędrówek zgadywała nazwy kwiatów, czasem robiła sobie z nich wianki. Taka już była: wolna. Nie miała żadnych obowiązków. Po prostu czuła, że jej powołaniem jest leczenie ludzi. Dało się z tego wyżyć, a przy okazji zwiedziła już kawał świata. Poznała wielu ludzi, zdobyła wiele ciekawych informacji, których zwykła kapłanka, siedząca cały rok w klasztorze nawet nie mogła zgadywać.

Tymczasem doszła do rozstajów dróg. Jak zwykle, wybór podarowała przydrożnemu kamyczkowi - podrzuciła jak monetę, ale nie złapała; pozwoliła by potoczył się w jedną ze stron. Tym razem, potoczył się w lewo.

-W porządku, na lewo mamy zdaje się... Eledhalen. - i ruszyła w owym kierunku. Po chwili marszu musiała jakoś ominąć powalone drzewo. Aż drgnęła na widok insektów biegających na swoich chudych nóżkach, ukrywając się w cieniu i wilgoci. Już miała zawrócić, kiedy niechcący zaczepiła nogą o wystającą hubę. Ta rozpadła się na dwie, a ze środka wysypały się białe poczwarki. Zawsze bała się tego pokroju żyjątek. Pomyślała jednak, że zawsze też zawierzała wyborowi kamienia, i że nie powinna zmieniać przyzwyczajeń. Rzuciła zaklęcie ognia na widoczne robaki i z rozbiegu przesadziła drzewo, odbijając się od jednej z gałęzi. Przyspieszyła krok, aż pień nie zmniejszył się do rozmiarów małej, czarnej kropki na horyzoncie. W myślach powiedziała do siebie, że powinna pozbyć się takiego śmiesznego urazu dotyczącego insektów. To było głupie - dzielna kobieta, która pokonała już tyle przeciwności losu i tak dużo widziała, boi się tylko tych małych intruzów... Zaraz odgoniła te rozmyślania, ponieważ ciągle musiała strzepywać torbę i ubranie chcąc pozbyć się wyimaginowanych towarzyszy.

Właśnie zauważyła przydrożną gospodę. Do płotu przywiązane były cztery konie. Zwłaszcza jeden zwrócił uwagę Evaniel: kary rumak spokojnie skubiący trawę rosnącą pod kopytami. Bardzo zadbany, ze ślicznym, skórzanym siodłem. Ciekawe do kogo należał0¦ W każdym razie, ów "ktoś" nie bał się kradzieży, skoro nawet nie zdejmował siodła w takiej okolicy! Kiedy kapłanka podeszła bliżej, zauważyła odpięty uchwyt na miecz.

Zdecydowała się wejść do karczmy. Co prawda dla samotnej kobiety nie było to bezpieczne wyjście, ale pomyślała, że przed trzema ludźmi potrafi się obronić... Na wszelki wypadek przypomniała sobie zaklęcie błyskawicy, wypróbowała na pobliskim krzaku i zadowolona pchnęła drzwi. Momentalnie nozdrza zostały zaatakowane przez niewyobrażalny smród. Zatkawszy nos rozejrzała się w poszukiwaniu źródła osobliwego zapachu. Oprócz dwóch pijanych mężczyzn nie zauważyła niczego ciekawego - bo nie można czymś ciekawym nazwać wędrownych obdartusów. Już przyzwyczaiła się do woni gospody. Grubego, starego gospodarza poprosiła o najtańszą zupę i odrzucona widokiem jego czarnych paznokci usiadła przy stoliku w samym rogu pomieszczenia. W oczekiwaniu na posiłek zaczęła rozmyślać; doszła do wniosku, że niewiele różniła się od tych męt: sama prowadziła koczowniczy tryb życia, włóczyła się w te i we w te, wręcz wpraszała na posiłki do wyleczonych wieśniaków, którzy nie śmieli jej odmówić. Jakby nie patrzeć, umiała o siebie zadbać. Co z tego, że może perfidnie, przecież należała jej się jakaś zapłata, o którą zresztą nie prosiła. Wystarczyło dać jakoś znak. Cieszyła się jednak, że nie stoczyła się do poziomu pijaństwa. Owe refleksje przerwały jakieś prośby, dochodzące z górnego piętra gospody. Tego, na którym mieściły się pokoje do wynajęcia.

-Proszę, pozwól zatrzymać mi moje rzeczy! Mam do wykarmienia żonę i dzieci! - błagał jakiś mężczyzna. Odpowiedzi Evaniel nie usłyszała, wystarczyło jej natomiast to, co zaraz zobaczyła. Ze schodów zbiegł mężczyzna w podkoszulku i starych, podartych spodniach. Natychmiast rzucały się w oczy dwie jego cechy: był nieuczesany i ubrany jeszcze gorzej od dwóch obecnych w dolnej sali gości przybytku. Powiodła za nim wzrokiem aż do drzwi. Teraz jej uwagę przykuł hałas, a właściwie czyjeś kroki. Tak, to musiały być buty do jazdy konnej. Zaraz ujrzała schodzącego z górnego piętra rycerza. Ciemny, długi płaszcz, przytroczony do boku bogato zdobiony miecz. "Nie za ciepło mu?" spytała w myślach. Zauważyła srebrną broszkę przypiętą na piersi w kształcie miecza oplecionego wokół korony.
-Namiestnik - mruknęła. -Pewnie nasłał go gospodarz. - tamten oczywiście nie usłyszał. Nawet nie obejrzał się na gości, wyszedł bez słowa. Evaniel usłyszała tylko jak poganiał konia. Dokończyła zupę i również wyszła. Ruszyła we wcześniej obranym kierunku.

Zaczynało się już ściemniać. Eva zastanawiała się, czy nie wrócić do karczmy, ale wolała już chyba zostać sama. Poza tym, nie była to dla niej żadna nowość... Postanowiła jeszcze trochę pomaszerować - ostatecznie ściemni się dopiero za jakieś pół godziny. Po drodze wypatrywała odpowiedniego na schronienie miejsca. Długo nic nie znalazła i musiała spacerować kilkanaście minut po zmroku. Wreszcie, postanowiła ułożyć się na poboczu gościńca - wcale za tym nie przepadała. Te robaki... Mogły jej wleźć wszędzie, no ale wolała to, od nocki pod tamtym pniem. Z torby wyjęła spory koc i schowała ją w zaroślach obok. Położyła się na trawie, ale najpierw owinęła szczelnie kurtką i owym kocem. Głowę oparła na kamieniu zarośniętym mchem. Przez chwilę wspominała dzisiejszy dzień, analizując kolejne zdarzenia. Tylko tak mogła zapamiętać przynajmniej większość tego co widziała i nauczyła się. Mniej więcej w połowie tych osobliwych wspomnień usnęła pilnowana przez dwie sowy siedzące na gałęzi nad jej głową.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3 4