No bo tak już czasem bywa...
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. |
-Dobra panowie, od teraz cisza. - rozkazał Damien. Gestem zawołał dwóch ludzi z bandy. Reszcie rozkazał iść drugą stroną. Darell poszedł za hersztem. Zsunęli się ze wzgórza. Ukryli za ścianą młyna; obserwowali strażników. Jednocześnie widzieli jak ich przyjaciele unieszkodliwiają patrol. Udało im się podejść ich od strony szklarni. Szybkimi ciosami powalili ochroniarzy na glebę. Nieprzytomnych przywiązali do drzew w cieniu lasu.
Damien skinął głową na Darella. Ten zdecydowanie przesunął się bliżej chatki. Cały czas poruszał się w pochylony. Przywarł do ściany pod oknem. Podszedł do drzwi frontowych. Wedle szpiegów, to właśnie stamtąd prowadziła najkrótsza droga do salonu zielarza. Przyjrzał się zamkowi i dobrał odpowiedni wytrych. Przyklęknął przed klamką...
-Auu! - jęknął. Chyba oparł się kolanem o coś niezbyt przyjemnego. Spojrzał: róże. Rzucił okiem na towarzyszy - czekali w napięciu. Modlił się, żeby coś podobnego już się nie zdarzyło. Tym razem usadowił się w miarę wygodnie, na tyle, na ile pozwalały rosnące wokół kwiaty. Wsunął do zamka jeden drucik i zaczął nim spokojnie manewrować. Po chwili dołączył drugi i obracał oboma. Coś kliknęło. Obrócił powoli klamkę. Pchnął lekko drzwi. Nie mogły zaskrzypieć! Udało się. Postawił kilka kroków do wnętrza sieni i przymknął drzwi. Wychylił się zza rogu i zajrzał do jednego z pokojów. Zakradł się do pierwszego i sprawdził wszystkie możliwe zakamarki. Nic nie znalazł, tu były same ubrania. Przeszedł do izby naprzeciwko. Otworzył pierwszą szufladę... Jest!!! Uśmiechnął się do siebie i wydobył plik receptur i przepisów. W moment szuflada została pusta. Zamknął ją i wysunął następną. Znowu dobrze trafił - w tej było kilka sakiewek złota. Szybko opróżnił zawartość szafek, sprawdził biurko i już miał wychodzić, kiedy usłyszał szept.
-Kochanie, obudź się! Ktoś chyba jest w domu!
-Nie, to pewnie straż. Śpij!
-Ale, kochanie!!! Ech... - głos ucichł. Chyba znowu zasnęli.
Darell przyklejony do ściany przysunął się do załomu. Wychylił głowę. Momentalnie uchwycił kątem oka jakiś cień za nim! Zrobił unik, zablokował lecące z góry narzędzie i schwycił za ręce napastnika. Sprawnie założył chwyt, wyszarpnął sztylet zza pasa. Przystawił go do gardła postaci. Ciężko dyszała, w dłoni ściskała patelnię.
-Kto? - spytał złodziej po cichu. -Jeśli chcesz wyjść z tego cała, mów. Tylko cicho...
-Ja... Ja tu mieszkam... Z mężem. - szlochała. Widać, że wyjątkowo zależało jej na współpracy.
-Ach, z mężem. Słyszałaś, co mówił? Żebyś spała dalej. Miał rację, prawda? - kobieta od razu skinęła głową. Tak wyglądał zapasowy plan. Za każdym razem udało się przekonać okradanych, że chodzi tylko o pieniądze. Gdyby myśleli inaczej, nie byli by w stanie go wysłuchać - a trzeba tu powiedzieć, że miał już i takie przypadki. Na początku złodziejskiej kariery było ciężko.
-No, chodź. Nie tup tak! Tutaj... Właź! Do szafy. - przestraszona kobieta nawet nie próbowała błagać. -A teraz cicho. Puść! - odrzucił rękę, która ściskała jego kurtkę ze strachu. Dobrze, kobieta tak bardzo się bała, że już nie panowała nad sobą. Zamknął drzwiczki i zablokował krzesłem. Na odchodnym szepnął przez szparę w drzwiach:
-Jeśli usłyszę cię w ciągu najbliższych pięciu minut, wrócę tu, i ZABIJĘ. - silnie zaakcentował ostatnie słowa. Odsunął się od szafy i spokojnie przemknął do wyjścia. Już gdy przymykał drzwi, usłyszał:
-Kotku, chodź już! - zamknął drzwi. Puścił się cichym biegiem do towarzyszy. Opróżnił kieszenie do worka. Nagle, ze wzgórza ukazały się cztery czarne postacie. Namiestnicy. Tacy ludzie zawsze przychodzili odebrać długi. Nie... Zielarz nie mógł być zadłużony!
-Szybko, zwijamy interes! - Damien ściągnął ich w cień lasu. Usadzili się za zaroślami i obserwowali. Czterej rycerze podeszli do domu. W świetle księżyca ich oburęczne miecze mieniły się srebrem. Musieli coś zauważyć, bo wyrwali broń z pochew. Ugięli nogi przechodząc do postawy ofensywnej i skierowali się w kierunku lasu. Musieli coś zauważyć.
-Uciekajcie! - krzyknął herszt. Nie musiał tego powtarzać: złodzieje zaczęli uciekać we wszystkie strony. Gdyby podjęli walkę z namiestnikami prawdopodobnie odnieśliby ogromne straty, a byliby i tak ścigani. Darell wyminął drzewa. Zaczepił o krzak.
-Cholera! - kolec rośliny rozpruł kurtkę. Złodziej biegł dalej. Potknął się o wystający korzeń, ale udało mu się zachować równowagę. Przeskoczył nad kolejną przeszkodą. Obejrzał się za siebie. Nigdzie nie było widać czarnych rycerzy. Czyżby udało mu się uciec? Wszystko na to wskazywało, ale nie przerwał biegu. Biegł, aż dotarł do kryjówki. Zatoczył duże koło na wszelki wypadek, chcąc zmylić pościg. Zamknął za sobą drzwi domu nad jeziorem i szybko rozpalił w kominku. To był znak, że wszystko jest w porządku.
Drzwi z trzaskiem otworzyły się. Do środka wpadły trzy postacie. Methas, Dallen, Sem. Dzięki Bogu! Natychmiast ciężar spadł z serca Darella, ale wiedział, że to jeszcze nie koniec.
-Gdzie pozostali? - spytał zdyszanych przyjaciół.
-Nie mamy pojęcia... Biegli za nami, ale rozdzieliliśmy się. - wydyszał Dallen. Reszcie ledwie udało się powstrzymać się śmiech: wąs ruszający się w rytm słów zawsze budził zainteresowanie. Nawet teraz.
-Idą! Patrzcie! - cała czwórka przechyliła się, by spojrzeć przez okna domu. Rzeczywiście, biegła reszta bandy. Musieli się gdzieś spotkać. Darell już poznawał biegnących na czele. Aron, Damien, Theodius. Za nimi jeszcze jedna postać: Faren. Najmłodszy nabytek grupy. Syn szlachcica, który sprzedał potomka jako niewolnika, kiedy przepił wszystko co miał. Począwszy od pieniędzy kończąc na pamiątkach rodzinnych, futrach żony i skórach z polowań. Kiedy zabrakło na życie, zepchnął swego potomka na najniższy szczebel - po prostu opchnął go jak towar. Ów towar miał jednak szczęście. To dzięki znajomości z członkami bandy został porwany z rąk swego pana i zwerbowany. Nie miał z resztą wyboru: odmowa groziła śmiercią. Taki był tu już zwyczaj. Dziś była jego pierwsza akcja. Szkoda, że tak zakończona. Ważne jednak, że nic nikomu się nie stało. Przynajmniej na razie.
Wbiegli do domu. Faren zamknął drzwi, a Damien już upychał łupy w schowku za kominkiem.
-Wyrównajcie oddech! Zaraz będą tu namiestnicy. - przypomniał obecnym. Takie wydarzenia były tu dobrze znane, a byli na nie przygotowani. Zastosowali się do rozkazu. Najpierw się przebrali, a potem jedni zajęli szykowaniem strawy, drudzy rozstawili gliniane kubki na stole. Polali do mniej więcej połowy gorzałką, a troszkę rozlali. Każdy wziął kilka łyków - na poprawienie głosu. Jeszcze mieli trochę czasu.
-No, chyba wygląda na to, że bawimy się od wieczora... - jedzenie wreszcie pojawiło się na stole, kiedy rozległ się łomot do drzwi.
-Namiestnicy, otwierać! - Damien podbiegł do drzwi. Uchylił na długość łańcucha. Upewnił się, że przybysze mówią prawdę. Teraz otworzył wejście do domu na oścież. Jeden z czarnych rycerzy wszedł do środka. Ciężkie, okute buty do jazdy konnej zabrzęczały na brudnej posadzce.
-Dlaczego mamy przyjemność gościć samych namiestników? - spytał herszt. Świetnie udawał lekko podpitego!
-Czy słyszeliście jakieś podejrzane dźwięki... Albo widzieliście kogoś jakby uciekającego?
-"Jakby"... - mruknął ktoś z tyłu. Reszta uciszyła go natychmiast.
-Nie, mój panie. - odpowiedział Damien.
-Pamiętajcie. - pociągnął nosem. -Za pomoc w ucieczce umiera się na powoli. - odwrócił się i wyszedł powoli, chcąc pokazać, że nie boi się ciosu w plecy. Bynajmniej nie udawał. Nie zamknął za sobą drzwi. Zrobił to dopiero Darell, reszta gapiła się na odchodzących rycerzy.
-Zapchlone sługusy króla... W mordę bite. Rozliczmy się i miejmy to za sobą. Mam dość wrażeń na dzisiejszy dzień, a właściwie noc. - pozostali potwierdzili skinieniem głowy. Teraz nadszedł czas na podział łupu. Trzeba było robić to od razu, bo później wywiązywały się kłótnie, że ktoś w nocy zabrał swoją dolę i potem chce kolejną.
-Skoro tak wam się spieszy, dobrze. Zejdźcie do piwnicy. - zrobili to posłusznie. Po chwili doszedł do nich Damien niosąc ciężki worek. Rozsiedli się na zakurzonych taboretach i czekali.
-Mógłbyś coś zrobić z tym bałaganem. - powiedział Sem. Właśnie strzepywał pająki z butów. Wszyscy od razu popatrzyli na siebie, szukając potencjalnych zagrożeń w postaci skorków, szczypawek czy innego tałatajstwa. Kiedy skończyli, nerwowo popatrzyli na herszta. Ten zdecydował się skrócić całą gadkę i lepiej od razu dzielić łupy, bo rzeczywiście można tu było zostać pożartym przez owady.
-Mógłbym. Dobra, zaczynajmy. Przeliczmy pieniądze. Receptury zostają w domu. Khym, Khym - odkaszlnął. Zabrał się do liczenia, a wszyscy patrzyli mu na ręce póki nie skończył. -Tego... Mamy tu czterysta sztuk złota. To będzie akurat po pięćdziesiąt na łebka. - Darella często denerwowało to, że kiedy on wykonywał najgorszą robotę, dostawał tyle samo co inni. Takie były tu zasady. Mimo wszystko, ważne że przynajmniej innych też dotyczyły takie same. Odebrał swoją dolę. Poczekał na kumpli z którymi spokojnie wrócił do domu.
-O czym tak dziś myślałeś? - spytał Methasa.
-A o czym mówisz?
-No, jak dziś rano wracaliśmy z Dziury, byłeś taki zamyślony.
-Nie... Po prostu myślałem o skoku. Zaskoczyło mnie to, że idziemy raczej po receptury niż pieniądze. - odparł i ruszył do przodu. Darell nie dopytywał się dalej. Albo Methas rzeczywiście był tak zdziwiony, albo... Kłamał. Tą wersję jednak odrzucił. Wolał nie wiedzieć. Bo i po co? W końcu nie muszą być przyjaciółmi. Ważne, by były z tego interesu zyski. Skręcił w ścieżkę do domu. Już nie myślał o sprawach związanych z bandą. Teraz tylko rozebrał się, wziął łyk gorzałki "żeby się dobrze spało", powiesił kurtkę i spodnie, odłożył wytrychy i sztylety oraz wrzucił złoto do olbrzymiej sakiewki - prawie pełnej. Zamknął magazynek i padł na łóżko. Zasnął momentalnie.
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | |
1 2 3 4 |