No bo tak już czasem bywa...

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Rankiem zwinęła koc i schowała do torby. Sprawdziła tylko, czy nadal miała tam to, co powinna i nie zastanawiając się wiele, ruszyła. Chciała dojść jak najszybciej do Eledhalen, ponieważ głód zaczynał już doskwierać. Najpierw jeszcze tylko upewniła się, czy nie siedzi na niej jakieś robactwo. Na szczęście niczego nie zauważyła.

Po drodze rozglądała się po niebie szukając dymu z kominów - w końcu Eledhalen było czymś więcej niż wsią, ale jeszcze nie miasteczkiem. Na tyle duże, by można mówić o wygodnym ( jak na okolicę ) życiu, na tyle zaś małe, by nie miało uzdrowiciela. Stosowano domowe metody, nie zawsze dobre, a przecież Eva już kilka razy tłumaczyła zasady medycyny ( konwencjonalnej, oczywiście ). Evaniel nie znosiła tych ich reguł - "jeśli dany sposób leczenia nie pomaga, znaczy to, że choroba jest śmiertelna". "Jakby duma nie pozwalała im leczyć inaczej" uważała. Ostatnim razem musiała zwalczać "siedliska demonów, które ino krowiego placka do mordy przyłożonego się boją". To, że ów krowi placek do owej mordy przyłożony spowodował rozległą chorobę skóry, to zapewne przeznaczenie... Cóż, miasteczko, ale jak wieś.

Dym! Ach, nie... To tylko kosmyk czarnych, grubych włosów spłynął na oko. Eva miała już dość podróży. Musiało być już naprawdę źle, skoro zaczęła gadać do tego, z czego nawet namiestnicy nic by nie wycisnęli.
-Spokojnie... Nic ci nie zrobię. - wyszeptała do jaszczurki grzejącej się na skałkach obok gościńca. Zbliżyła się do niej. Biały ślad na głowie mignął przez chwilę. Niegroźna. Złapała ją pod brzuch, a w końcu niosła jak dziecko. Gad usilnie próbował wypsnąć się z jej rąk i dotknąć gładkiej twarzy opiekunki. -Spójrz! Tylko cię pogłaszczę.

I w ten sposób wędrowała i wędrowała... Nawet nie patrzyła na niebo, wolała się nie dobijać. Dym zauważyła zupełnie przez przypadek. Musiała wygiąć szyję, by jaszczurka nie wydrapała jej oczu. Widać przemawianie zwierzątku do rozumu nie przyniosło nic dobrego. Zostawiła gada na poboczu i kierując się ku czarnej smudze przyspieszyła krok. Jest już naprawdę blisko...

-Ach!!! - przekoziołkowała i wylądowała na mrowisku. -Gnój, nie kamień! - wrzasnęła do skały, o którą się potknęła. Zaraz tez zdała sobie sprawę z niezbyt miłego położenia, a właściwie przypomniały jej o tym mrówki wspinające się po ręku. -Tfu!!! - zerwała się i zaczęła strząsać robotnice, którym przerwano pracę. Gdyby ktoś zobaczył Evaniel w tym momencie, byłby pewien, że jest wariatką albo leczy się miejscowymi metodami.

W końcu udało jej się pozbyć najeźdźców. Zaklęła tak jak kobiety kląć nie powinny i jeszcze bardziej zwiększyła tempo marszu. Mniej więcej po pół godziny uspokajała już szczekające psy i mijała chaty. Co za dziwne miejsce... Całkiem zadbane drogi prowadziły pomiędzy zniszczonymi i starymi domami. Evaniel przesadziła niski płotek i przysiadła obok ładnej fontanny, która już totalnie ją zadziwiła. Ze swej torby wyjęła jakieś zawiniątko. Rozsupłała spętany powrozem niezbędnik każdego uzdrowiciela. Dzwoneczki na sznurku. Oczyściła je z trawska tłumiącego dzwonienie podczas marszu i zatrzęsła owym urządzeniem. Może nie wydobyła najgłośniejszych dźwięków, ale niezawodny system informacji we wsi -plotki- zadbał o wiedzę wszystkich. Teraz wydobyła resztkę jedzenia i połykała spiesznie. Akurat kiedy skończyła, pierwsi potrzebujący wychylili się zza jednego z domów. Spojrzała przyzwalająco na pierwszego... Wieśniaka? Mówił jak chłop, ubrał się w dość drogi strój. Padł na kolana.

-Ee... Witaj, pani. - wyjąkał. Zachrypły głos świadczył o mocy tutejszej gorzałki.
-Witam. Wstań, proszę. - gestem pokazała, gdzie ma się ustawić. Odkaszlnęła; w końcu już dawno do nikogo nic nie mówiła. Ostatnio do jaszczurki. -Słucham.
-Tego... No mi dolega to... No, wiesz, pani... - zakłopotał się.
-Nie, nie wiem.
-No... Kurczę... O! Właśnie. Tego, no insekty mam.
-Takie białe, na głowie?
-Tak. - potwierdził. Eva skrzywiła się z obrzydzeniem.
-Stań tam dalej, tu jest za dużo cienia. - odetchnęła z ulgą, kiedy wieśniak przesunął się dwa kroki dalej.
-Pani, ja bym sam se je wygonił, ino krowiego włosa zabrakło! Bo ja...
-Cicho, cicho, moment. - wyciągnęła z torby księgę. Odnalazła zaklęcie na wszy. Uczyniła zamaszysty znak rękoma i pchnęła zaklęcie w kierunku chłopaka. -Już...
-Dzięki ci, pani! - padł znowu na kolana.
-Wstań, to jeszcze nie koniec. - spojrzała karcąco. -W razie nawrotu... To jest gdyby insekty wróciły - wytłumaczyła, widząc pytające spojrzenie. -natrzyj się...
-Wiem, wiem, krowim włosem!
-Nie! Nie przerywaj mi, gdy mówię! - krzyknęła na chłopaka. Posłuch trzeba mieć. Wieśniak jeszcze raz uklęknął przed Evaniel. Tym razem nie kazała mu się podnieść. -Gdyby insekty wróciły, natrzyj głowę koniczyną. Po prostu koniczyną. Tylko nie krowim... - szukała słowa.
-Włosem!
-Tak. Odejdź. - chłopak nie wiedząc, czy ma odejść na kolanach, czy na nogach, wybrał półprzysiad. -Eh... Zapowiada się ciekawie...

Poprosiła do siebie następną w kolejce dziewczynę. Miała -góra- piętnaście lat. Była całkiem ładna. Słomiane włosy zagarnęła za uszy i uklęknęła przed kapłanką. Zanim Eva zdążyła ją powstrzymać, stuknęła czołem o oba jej kolana. Widać, tutejszy obyczaj. Kiedy wieśniaczka już stała, odważyła się spytać:

-Czy wszystko w porządku, pani?
-Tak. Tak, zaczynaj. - zamyśliła się.
-Jakieś trzy dni temu... - przerwał jej błysk. Oślepił Evaniel. Ból. Kapłanka jęknęła. Serie skurczy przemknęły po wszystkich, nawet tych najmniejszych mięśniach. Co za ból! Nagle wszystko ustało. Otworzyła oczy. Była w jakimś ciemnym lesie. Instynktownie poczuła, że musi biec. Uciekać. Nie zastanawiała się, jakim cudem znalazła się w tych zaroślach. Chaszcze niemiłosiernie biczowały jej skórę. Zasłaniała głowę bojąc się o życie. Skąd to, do licha, wiedziała?! Skąd wiedziała, że musi uciekać?! Że walczy o życie?! Potknęła się. Krew zaznaczyła miejsce śmierci.

*

-Och...
-Pani! Obudź się!
-Nie... Nie chce mi się.
-Niech pani otworzy oczy, proszę! - zdecydowała się otworzyć. Promienie słońca wdarły się w jej źrenice. Dość długa chwila minęła, nim kapłanka przyzwyczaiła wzrok. Próbowała wstać, ale runęła w ramiona wieśniaków. Położyła się na murku i przypomniała wizję. Uciekała i...
Tak, umarła. Na pewno umarła. Czyżby groziła jej śmierć? Nie... To musiało być ostrzeżenie od Mistrza. Nie może teraz zginąć! Jest przecież za młoda! Nie jej jest pisane spalenie w Dole albo -miejmy nadzieję- śpiewanie w Cytadeli!

Z pomocą jakiegoś mężczyzny usiadła i wypiła trochę wina. Chwilę po tym pewna dziewczyna przyniosła jej całkiem smaczny kawał wędzonego mięsa i szybko odeszła. Widać było, że omijała wzrok Evaniel. Zaraz! Przecież to właśnie ona zaczynała zwierzać się ze swych problemów, kiedy kapłankę naszła wizja. Musiała strasznie wyglądać - jeszcze nikt tak się nie zachowywał na jej widok.

Ludzie zaczynali rozchodzić się do domów. Jedną z ostatnich kobiet Eva zaczepiła, pytając, czy znajdzie się wolna izba.

-Oczywiście, pani! Gość chwałą domu! - odparła i zaprowadziła Evaniel do swego domu. Hałas skrzypiących schodów został wytłumiony przez grubą warstwę kurzu. Jedynie w miejscach gdzie stawiano kroki szary pył był ubity. Straszne... Na piętrze skręciła za panią domu w pierwszy pokój po prawo. Zawahała się czy przekroczyć próg, bo na staruszkę spadło kilka garści czegoś czarnego. Lodowaty dreszcz przeszedł po plecach Evy. W końcu jednak zmusiła się, by pójść dalej. Zmęczenie powoli brało górę. Schwyciła mocniej torbę, jakby miała się nią bronić przed atakiem... Właśnie, czego? Kurzu?

Ruszyła za panią domu. Ustawiła się na samym środku pokoiku, by nie mogła dotknąć niczego, co mogłoby jej zagrozić. Rozejrzała się: szara komoda, szare łóżko, szare krzesła, szare okno. Wszystko szare
-Mogę otworzyć okno? - spytała. Bała się, że jeśli ruszy framugą, prędzej ją połamie niż otworzy.
-Oczywiście dziecko, czemu nie? - i otworzyła okno. Nawet nie było tak źle. Tyle, że teraz wiatr który dostał się do izby spowodował małą zawieruchę.
-Za domem jest małe bajorko. - poradziła staruszka.

*

Gorące promienie słońca wdarły się do pokoju. Teraz, kiedy kurz został zdmuchnięty przez wiatr można tu nawet mieszkać. Nie trzeba było długo czekać, by dom obudził się do życia. Evaniel przeszkodziły krzyki pani domu do psów. "Czy ta kobieta nie potrafi nakarmić ich po cichu?!" - pomyślała. Wyjrzała przez okno jakby szukając potwierdzenia swych myśli i położyła głowę "jeszcze na chwilę". Można było się spodziewać, że jeszcze uda się jej zasnąć.

Tym razem to znowu stara gospodyni wydarła ją ze snu. Wcisnęła jej miskę z czymś białym ( bynajmniej nie mlekiem ) i wyszła. Eva spojrzała na swe śniadanie ( Chyba... A może to służy do czyszczenia okien? ), co do końca utwierdziło ją w przekonaniu, że zje w karczmie.

Podniosła się, założyła swe szaty i zeszła na dół domu. Zaraz też miała szare sandały od kurzu unoszącego się pod wpływem wstrząsu kroków. Pani domu oczywiście zaproponowała kąpiel w bajorku, ale po wczorajszym uczuleniu, jakiego Eva dostała na całym ciele, wolała się tylko otrzepać. Odruchowo podrapała się po ramieniu.

Evaniel doszła do wniosku, że nie wypadałoby opuścić domu bez jakiejkolwiek zapłaty. Owszem, brud był bardzo dokuczliwy, ale staruszka przecież zaopiekowała się nią, dała jedzenie i pokój. No i nic nie mówiła o tym, kiedy kapłanka ma się wynieść. Znalazła gospodynię a tyłach domu. Właśnie pieliła ogródek.

-Przepraszam...
-Tak, drogie dziecko?
-Zawdzięczam ci dużo, pani. - taki był obyczaj. Zawsze, poza królem i książętami, goście mieli obowiązek mówić do gospodarza per "pan", "pani", nawet jeśli sprawowało się wyższą pozycje społeczną. I to był jedyny nakaz jaki obowiązywał przyjezdnych. Wystarczyło pamiętać tę jedną regułę. -Chciałam w czymś pomóc! Może się jakoś przydam...
-Wątpię. Z takim paskudnym uczuleniem? Wracaj do domu i... Albo nie, czekaj na mnie na werandzie. Napijemy się ziół. Z mojego ogródka!

Evaniel usiadła na bujanym fotelu. Odepchnęła się nogą i zaraz powiewy wiatru zepsuły jej fryzurę. Tak dawno nie siedziała na czymś takim... Od razu przypomniały się jej dawne czasy, kiedy to ona, jako mała, ciekawska dziewczynka bawiła się tak jak dziś. Od razu przypomniało się jej również to, czego starała się unikać od tamtego czasu.

Siedziała wtedy na werandzie, kiedy namiestnicy zjawili się w mieście. Przyjechali odebrać dług od piekarza. Pamiętała ten dzień jak dziś; osunęła się z fotela i skryła za domkiem. Jedynie zaczerwieniona twarzyczka wystawała zza rogu. Obserwowała jak rycerze weszli do piekarni. Widziała, jak byli wściekli, kiedy nie zastali dłużnika. Widziała, jak porwali pierwszych ludzi, jacy się nawinęli. Widziała, jak porwali jej rodziców i jak przybili sztyletem do drzewa kartkę. Nie zrozumiała, co się stało. Nie umiała czytać. Przysiadła sobie przy fontannie i czekała. Wreszcie, już nocą do miasteczka wjechała na karym koniu drobna kobieta. Kazała Evaniel wsiąść na konia, a ta nawet nie próbowała odmówić. Głos jeźdźca był zbyt słodki...

Gospodyni nadeszła. Postawiła kubki z naparami, odgarnęła kwiecistą spódnicę i przysiadła obok Evaniel. Smród napoju już odstraszał dziewczynę. Czy tu wszystko musi być takie... Okropne?

-Hm, dziecko... - zamyśliła się, jak to mają w zwyczaju staruszki, kiedy zapomną, co miały powiedzieć. -Opowiedz mi coś o sobie. Jestem strasznie ciekawa, skąd w moim domu wzięła się kapłanka!

-Sądzę, że to raczej nudna historia. - tak naprawdę nie chciała opowiadać o swojej przeszłości. Jakie to zdumiewające, jak bardzo ludzie boją się własnych uczuć. Zdumiewające jeszcze bardziej, że to często ich ukrywanie w głębi serca, próba zapomnienia nadaje im taki gorzki posmak, a przecież nie ma chyba człowieka, który wspomina te czarne chwile. Wiedzę o tym posiadają jedynie nieliczni odważni.
-Mimo wszystko chciałabym ją wysłuchać. Chyba nigdzie ci się nie spieszy?
-Obawiam się, że właśnie tak.
-Przesadzasz, opowiadaj. - i w ten sposób kolejna już kobieta zatrzymująca się w gościnie u Mary została zatrzymana przez tą plotkarę. Kolejna będzie musiała odpowiadać na dziesiątki, jeśli nie setki pytań tej staruszki. Kolejna, której życie stanie się niedługo głównym tematem rozmów w promieniu najbliższych kilometrów.
-Od czego mam zacząć?
-Najlepiej od początku. - uśmiechnęła się, poprawiła pozycję, wzięła w rękę swój kubek i zamilkła, a Evaniel rozpoczęła opowieść... Opowiadała o tym, jak tysiące razy ratowała życie chorym, jak uczyła się swego fachu, jak dorastała. Oczywiście ani słowem nie wspomniała o swoich rodzicach. Na pytania o rodzinę odparła tylko, że jej nie ma. Coraz bardziej bolało ją to ukrywanie się w sobie, ale było oczywiste, że nikt już jej nie pomoże. Wolała tak tego nie nazywać, ale w głębi serca wiedziała, że już przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy. Nie mogło być inaczej. Dawno już zapomniała najlepsze chwile spędzone z matką i ojcem. Od dawna żyła kapłaństwem. Jej duszy wystarczyło takie usprawiedliwienie, aby wyrzucić z głowy niepotrzebne uczucia.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4