Poszukiwacze Złotej Lamy

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Ponury Las prezentował się, coby tu dużo mówić, ponuro. Drzewa były ponure. Były też wysokie i rozłożyste, ale przede wszystkim ponure. Nie żeby były bezlistne - miały liście, i to sporo liści, coby porywisty i również ponury wiatr mógł nimi szeleścić ponuro, jak również nieco złowróżbnie. Ponure ptaszki ponuro śpiewały na ponurych gałęziach. Ptaszki zazwyczaj nie są ponure z natury, pewnie po prostu dostosowały się do okolicy... Bo kto to widział, żeby w Ponurym Lesie ptaszki radośnie ćwierkały? Niech sobie ćwierkają, jeśli koniecznie muszą, ale musi to być ćwierkanie ponure. Inną możliwością jest, że to ćwierkanie oznacza coś w rodzaju \"oj, oj, oj, jak mi źle, pewnie zaraz ktoś mnie zje\". Co prawda w przypadku groźby rychłego pożarcia lepiej jest siedzieć cicho, ale z takimi małymi pierzastymi gnojkami nigdy nic nie wiadomo.

Ponury elf również się dostosował do okolicy i ponuro szedł ponurą drogą w towarzystwie krasnoluda, który chyba jedyny w okolicy nie był ponury.

-Nie podoba mi się ten las - stwierdził Athepos.

-Las jak las - odparł Dhugorlin. - Zresztą, dopóki idziemy drogą, nie mamy powodów do narzekań.

-Ta droga też mi się nie podoba.

-Czemu? Jest w wyjątkowo dobrym stanie, jak na owiany złą sławą las.

-Właśnie dlatego. Na pewno zaprowadzi nas w pułapkę i zostaniemy pożarci przez mityczne bestie.

Dhugorlin nie skomentował. Nie zamierzał się przejmować wymysłami towarzysza. Nie bał się lasu. Zwłaszcza, że mieli tylko przez niego przejść. Co innego, jakby miał znowu dusić wilka... Ciarki go przeszły na samo wspomnienie. Lecz tym razem każdego napotkanego drapieżnika mógł potraktować toporem, więc nie było zagrożenia z tej strony.

Szli tak w ciszy, przerywanej jedynie niekiedy pogwizdywaniem krasnoluda lub cichym okrzykiem elfa gdy coś zaszeleściło w przydrożnych krzakach. Dhugorlin nie zwracał uwagi na te dowody permanentnego tchórzostwa. Zwrócił jednak uwagę, gdy usłyszeli dochodzący z głębi lasu ponury, przeciągły skrzek, w wyniku czego Athepos aż podskoczył, a na dodatek wrzasnął.

-I czego się drzesz?!

-Nie podoba mi się ten odgłos! Zaraz z lasu wyjdzie jakiś potwór i nas pożre!

-Tak, na pewno tylko na nas czekają. Po owianych złą sławą lasach chodzi tak mało ludzi, że wszelkie czające się przy drogach monstra już dawno padły z głodu albo sobie poszły.

Oczywiście optymizm krasnoluda wkrótce się zemścił. Nie tak od razu oczywiście, bo to by było zbyt teatralne. Nastąpiło to dość sporo szelestów, kilka skrzeków i jeden cudaczny bulgot później, które to zdarzenia były uparcie kontrapunktowane przez Atheposa. Krzaki zaszeleściły głośniej i bardziej ponuro niż zwykle, a na drogę wylazło coś dość sporego, zielonego i jaszczurkowatego z wielkimi, białymi ślepiami. To coś z pewnością nie było ponure - ciężko żeby było w obliczu łatwego posiłku.

Elf wrzasnął. Tym razem naprawdę głośno. Usiłował też rzucić się do ucieczki, ale jego nogi odmówiły współpracy. I nie mógł przestać patrzyć w oczy poczwary.

-A co to za paskuda? - zapytał krasnolud, chwytając w garść topór.

-Bazyliszek - wymamrotał elf. - Już po nas - dodał ponuro.

Bazyliszek wpatrywał się w krasnoluda swoim słynnym, bazyliszkowym spojrzeniem, które zdawało się mowić \"Nie możesz się ruszyć, a ja cię zjem\".

-Ehehehehe! Dobra jaszczurka, ładny smok! - zagadał Dhugorlin i wyszczerzył zęby, a następnie powoli ruszył w stronę gada. Ładny smok przybrał wybitnie głupi wyraz pyska. Zazwyczaj nikt do niego nie przemawiał, a już tym bardziej nie podchodził. Poczuł się cokolwiek nieswojo. Nie zamierzał jednak rezygnować z przekąski.

Biedna mityczna bestia zazwyczaj miała do czynienia jedynie z nieruchomymi celami. Nie mogła więc przewidzieć, co się stanie, jeśli skoczy na krasnoluda uzbrojonego w topór. Ale cóż zrobić - zadziałała ewolucja. Osobnik, któremu przyszedł do głowy głupi pomysł zaatakowania krasnoluda skończył z toporem między oczami, przez co nie będzie już w stanie przekazywać swoich samobójczych genów następnym pokoleniom.

-I po sprawie! - rzekł krasnolud. Elf nawet nie drgnął. Stał na środku z wybałuszonymi oczyma.

-Te, Atrapos czy jak ci tam, co z tobą?

Elf nie zareagował. Nadal zachowywał się jak przysłowiowy słup cukru. Dhugorlin spróbował pomachać mu ręką przed oczami, jednak nie sięgnął. Pomachał mu za to toporem przed oczami, co jednak również nie spotkało się z jakąkolwiek odpowiedzią. Po chwili namysłu przywalił Atheposowi pięścią w newralgiczne miejsce. To wywarło pożądany skutek, krasnolud zajął się więc ogniskiem i kolacją, podczas gdy elf dochodził do siebie leżąc na ziemi, jęcząc i zwijając się z bólu.

*

Złowróżbny wiatr złowróżbnie hulał pośród złowróżbnych skał... a elf Athepos ponuro patrzył w złowróżbną przepaść. Ponuro i z pewnego oddalenia, gdyż miał lęk wysokości.

-No chodź, ja przeskoczyłem, to ty też możesz! - wołał krasnolud z drugiej strony. Jednak owa druga strona wydawała się elfowi odległa i jakby zamglona, podczas gdy przepaść była bliska, wyraźna i przerażająco realna.

-Rusz się, nie będziemy chyba tak stali cały dzień?!

Athepos przemógł się i podszedł do krawędzi. Bardzo ostrożnie i na czworakach. Spoglądając w dół, spodziewał się ujrzeć ostro zakończone głazy jakieś kilkadziesiąt metrów niżej. Jednak było gorzej. Widział tylko ciemność. Na dodatek nie czarną, tylko jakąś ciemnopurpurową. Która na dodatek lekko wirowała. Albo to jemu kręciło się w głowie. Cofnął się czym prędzej.

-Co, boisz się? Nawet ja to przeskoczę! - rzekła łasica, która wzięła się niewiadomo skąd, wzięła rozbieg i przeskoczyła przepaść.

-Patrz, nawet łasica to potrafi! - zawołał Dhugorlin.

Łasica tymczasem skoczyła z powrotem. Elf uświadomił sobie, że z tym zwierzątkiem coś jest nie tak. I to nie tylko to, że gada.

-Co, dwugłowej łasicy nie widziałeś? Nie gap się jak sroka w kartofel, tylko przeskocz to wreszcie!

-Ale ja się boję!

-Skacz! - Łasica ugryzła go w nogę. Bolało jak diabli. Chcąc nie chcąc, znów podpełzł do przepaści.

-Skacz! - To pewnie powiedziała druga głowa, gdyż nadal czuł zęby na łydce.

-Nie skoczę!

Dhugorlin westchnął.

-Pozostaje nam więc tylko jedna droga. W dół.

-Zgłupiałeś?! Nie rób tego!

-Nie histeryzuj. Moje przeznaczenie mnie nie uniknie - rzekł krasnolud, skoczył i poleciał w ciemność.

-Teraz twoja kolej! - zasyczała łasica.

-Nie!

Atheposa ugryzło coś w drugą nogę. To pewnie ta druga łasicza głowa. Ponownie spojrzał w dół. Ponownie ujrzał purpurową ciemność, która wirowała jeszcze bardziej. I zaczęła się zbliżać...

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Krasnolud zerwał się na równe nogi.

-Kto?! Co?!

Athepos spojrzał na niego półprzytomnym wzrokiem.

-Spałeś?! Miałeś czuwać! - zdenerwował się krasnolud.

-Eeeee... - Elf nadal nie był zbytnio komunikatywny. Gdy wypadła jego kolej stania na warcie, ciężko się zastanawiał nad tym, co będzie bardziej niebezpieczne: nadal towarzyszyć krasnoludowi w jego szaleńczej eskapadzie, czy też może samotnie uciekać nocą przez Ponury Las. Podczas tego zastanawiania się najwyraźniej zasnął. We śnie zaś... coś mu się śniło. Zazwyczaj tak bywa w snach. Żeby tak tylko pamiętał, co...

-Może jednak nie trzeba było jeść tego bazyliszka? - zastanawiał się głośno Dhugorlin.

-Bbbbłyyyy? - Athepos jeszcze nie do końca świadomie skomentował dumania towarzysza, dochodząc jednocześnie do głębokiego wniosku, że jego sen miał coś wspólnego z łasicą. Ponadto miał dziwne wrażenie, że coś go w nocy pogryzło.

-A w sumie, skoro już wstaliśmy, to możemy ruszyć w dalszą drogę.

*

Żaden inny mieszkaniec Ponurego Lasu nie napastował już podróżnych. Może wszyscy wyemigrowali, jak sugerował wcześniej krasnolud? A może usłyszeli o smutnym losie bazyliszka i woleli nie stawać na drodze krasnoludzkiemu toporowi? A może po prostu nie byli głodni? Lub też ponurość Ponurego Lasu doprowadziła ich do stanu skrajnej apatii, w którym nawet pojawienie się potencjalnego posiłku wywołuje jedynie wzruszenie ramion, czy czym kto by tam mógł wzruszać?

W sumie mniejsza o przyczyny, faktem jest, iż na skutek owych przyczyn elf i krasnolud nieniepokojeni dotarli na skraj Lasu, co ich obu wyraźnie ucieszyło. Krasnoluda dlatego, że pokonał kolejny etap drogi, na końcu której spodziewał się znaleźć Złotą Lamę. Jego kompan miał bardziej prozaiczne powody - cieszył się po prostu, że Ponury Las już za nimi, gdyż jak na jego gust był on zdecydowanie zbyt ponury. Cieszył by się jeszcze bardziej, gdyby nie perspektywa jakichś złowróżbnych gór...

-O, jest drogowskaz! - tym razem ucieszył się tylko Dhugorlin. - Zobaczmy... Ponury Las, tak jest, stąd przyszliśmy... Upiorne Bagno, nie, to nie dla nas...

-I całe szczęście!

-Potworna Dolina... Szkaradne Uroczysko... Polana Nieżywych Trupów... Smrodliwy Gaik... Jest! Góry Złowróżbne!

Krasnolud dziarsko ruszył w dalszą drogę. Elf tymczasem został nieco w tyle i zaczął narzekać.

-Cóż za radosny drogowskaz... - podsumował zgryźliwie. - W porównaniu z resztą te góry nie brzmią tak źle. Chociaż zastanawiałbym się nad tym gajem, smród to mało przyjemna rzecz, ale jeszcze chyba nikogo nie zabił...

-No, może poza wybitnie rzadkimi i bardzo niefortunnymi przypadkami - rzekł staruszek.

-Masz rację, ale to naprawdę bardzo rzadkie wypadki.

-Kto ma rację? - zainteresował się Dhugorlin.

-Staruszek.

-Jaki staruszek?!

Rozejrzeli się. W okolicy nikogo nie było. A zwłaszcza staruszka.

-Znowu masz jakieś omamy... To na pewno przez tego bazyliszka. Widać nie nadają się do spożycia. A teraz przestań filozofować i chodź!

*

Góry Złowróżbne były, jak sama nazwa wskazuje, złowróżbne. A do tego strome, wietrzne i niebezpieczne. A przynajmniej byłyby takie, gdyby nie ciąg dalszy drogi, która nadal była w bardzo dobrym stanie i która nadal się nie podobała elfowi. Oprócz drogi elfowi nie podobało się też wiele innych rzeczy, gdyż był on z natury rzeczy ponurym elfem, a wizyta w Ponurym Lesie dziwnym trafem mu nie pomogła. Otóż nie podobały mu się Góry Złowróżbne jako całość, a w szczególności złowróżbne głazy, złowróżbny wiatr hulający wśród złowróżbnych skał oraz złowróżbnie śpiewające złowróżbne ptaszki. Nie podobał mu się również krasnolud, ale to była zupełnie inna sprawa.

Jeśli już zaś mowa o śpiewających ptaszkach, wspomnieć należy o ich wręcz niezwykłej adaptacji do lokalnych warunków. W Ponurym Lesie śpiewały ponuro, w Górach Złowróżbnych zaś złowróżbnie. Biorąc pod uwagę niewielką odległość dzielącą te krainy możnaby się zastanawiać, czy ptaszki owe czasami migrują, a miejscowa atmosfera warunkuje ich śpiew, czy też może każdy jest przypisany do swojego miejsca zamieszkania i przez całe życie ćwierka zgodnie z jego charakterystyką. Niezależnie od tego, która z tych sytuacji zachodzi, można z dużym prawdopodobieństwem ekstrapolować, iż ptaszki w okolicach Upiornego Bagna ćwierkają upiornie, w Potwornej Dolinie potwornie, a na Szkaradnym Uroczysku szkaradnie. O ile upiorne ćwierkanie raczej nie jest dużo trudniejsze do uzyskania od złowróżbnego, o tyle z potwornym czy szkaradnym mogą już być problemy. Chodzi głównie o to, że ptaszki z natury rzeczy śpiewają ładnie, a śpiewać potwornie lub szkaradnie oznacza, z grubsza rzecz biorąc, śpiewać brzydko. Trudno zaś oczekiwać od czegoś, czego egzystencja upływa głównie na jedzeniu i darciu dzioba, aby pod wpływem miejsca nagle rezygnowało z pięknego, praktykowanego przez całe życie śpiewu i zaczęło fałszować niczym pijany skrzypek grający kawałkiem rury na blasze falistej. Jednak, przy założeniu, że ptaszki swej lokalizacji nie zmieniają, można przypuścić, że kiepski śpiew osiągnięty jest na drodze ewolucji. Wystarczy, że osobniki obdarzone najpiękniejszym głosem najszybciej giną. Na przykład są zjadane przez jakieś niemiłe stworzenia, które lubią dobrych śpiewaków. Jeśli zaś prawdopodobieństwo skończenia jako posiłek jest wprost proporcjonalne do jakości śpiewu, przypuścić mozna, że populacja nader szybko zacznie fałszować nie gorzej od zakochanych kotów podczas Księżyca Pierwszych Kwiatów.

Można zaryzykować więc wniosek, iż ptaki, przynajmniej niektóre, są na stałe do miejsca zamieszkania przypisane. Co jednak z tymi pierzastymi nieszczęśnikami, którym przypadło w udziale zamieszkiwać w Smrodliwym Gaiku lub też na Polanie Nieżywych Trupów? Można zawsze stwierdzić, że ptaków tam nie ma, lecz byłoby to wymigiwanie się od odpowiedzi. Można też uznać, że wcale nie muszą one reprezentować swoim śpiewem nazwy miejsca, lecz to by było z kolei zaprzeczenie postawionej tezie. Rozważmy więc teraz możliwość smrodliwego śpiewania. Otóż możliwe by było, coby ptakowi podczas śpiewu solidnie śmierdziało z dzioba, gdyby wydalał nim nadmiar gazów żołądkowych, miast tym, czym robi się to zazwyczaj. A jak mogło powstać takie wynaturzenie? To pewnie jedna z tych zagadek ewolucji. Przejdźmy teraz do Polany Nieżywych Trupów. Zauważmy, że nie jest ona opisana przymiotnikiem, lecz rzeczownikiem w formie przydawki. Wywnioskować z tego można, że ptaszki wcale nie mają ćwierkać na nieżywo-trupio, lecz że same są nieżywymi trupami, ewentualnie trupami nieżywych. Ćwierkać zaś mogą jak chcą... No, może jak im warunki pozwalają, bo w sumie tak trochę ciężko musi być wydawać z siebie głos, gdy jest się szkieletem, lub też przechodzi akurat zaawansowany rozkład. Na szczęście jednak nie zanosi się, abyśmy mieli bliższą styczność z tymi ślicznościami, gdyż nasi bohaterowie dzielnie podążają przez Góry Złowróżbne i nie jakoś nie mają ochoty zmieniać kierunku marszu. Przynajmniej jeden z nich nie ma... a drugi z kolei nie ma czegoś innego, a tym czymś jest wyjście.

-Narzekałeś na drogę, to patrz! Jest dziura! - zawołał krasnolud.

Rzeczywiście, drogę przecinała rozpadlina szerokości niecałych dziesięciu stóp. Dhugorlin przeskoczył ją bez problemu, lecz elf wcale nie miał ochoty iść w jego ślady.

-No chodź, na co czekasz?!

-Oprócz wrodzonego lęku wysokości odczuwam również bliżej nieokreśloną, podświadomą obawę przed zbliżaniem się do tej przeszkody - stwierdził Athepos.

-Że co?!

-Że się boję!

-Patrz, przecież to proste! - Krasnolud znowu przeskoczył rozpadlinę.

-Niestety, wbrew logice ukazującej mi, że przebycie tej przepaści jest banalnie łatwe, odczuwam przed nią niewytłumaczalny strach - wyjaśnił elf.

-A ja odczuwam wytłumaczalną złość! - zirytował się Dhugorlin. - Przecież nie przerwę wyprawy tylko dlatego, że jakiś chuderlawy elf robi w gacie na widok kawałka przepaści!

-Zapewniam cię, iż moje zwie... - zaczął elf, ale nie miał okazji skończyć.

-Odczuwam też wytłumaczalną agresję! - Krasnolud pchnął elfa, a ten się przewrócił. - Ale zaraz rozwiążę ten problem! - Podszedł do leżącego, splunął w dłonie, pochylił się i uniósł nieszczęsnego nad głowę.

-AAAAnieróbtegonieróbtegoAAAAnapomOOOOOOc!!! - wydzierał się Athepos. Nie było to nic niezwykłego. Każdy elf by się darł, gdyby był niesiony w stronę przepaści przez zdenerwowanego krasnoluda. Okrzyk jeszcze się wzmógł, gdy nagle elf stracił kontakt z rękami krasnoluda i rozpoczął szybowanie w przestworzach, czyli po prostu został rzucony.

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA... a? - Lot zakończył się inaczej, niż elf się spodziewał. Nie skończył jako bliżej niezidentyfikowany pokarm dla złowróżbnych sępów wiele stóp niżej, ale jako nieco posiniaczony elf leżący na drodze po drugiej stronie rozpadliny.

-Elfami się nie rzuca - wymamrotał, podnosząc się z ziemi i wypluwając to, co jakimś dziwnym trafem dostało się do jego jamy ustnej podczas upadku. Chcąc nie chcąc ruszył za krasnoludem, lecz nagle się zorientował, że jest obserwowany. Na pobliskim kamieniu siedziała łasica, która czmychnęła, gdy tylko zatrzymał na niej wzrok. - Ech, coraz gorzej ze mną - westchnął, gdy się zorientował, że z jakiegos dziwnego powodu usiłował policzyć zwierzęciu głowy.

*

Żadne bestie nie napastowały dzielnych wędrowców, którzy szli pomiędzy niedostępnymi szczytami i stromymi graniami całkiem przyzwoitą drogą. Dhugorlina nieco irytowała najnowsza tendencja jego towarzysza do rozglądania się za łasicami, ale w sumie była to mania nieszkodliwa. Ważne, że idzie, a po drodze niech sobie szuka czego tam chce. A na dobrą sprawę to pieczona łasica z pewnością zła nie jest.

Długo jeszcze szli pośród złowróżbieństw wszelakich, aż w końcu zobaczyli cel swojej podróży: Pałac Przeznaczenia. Nie było mowy o pomyłce, w końcu trzeba odznaczać się niezwykłą wprost głupotą, żeby wybudować zwykły pałac w takim miejscu. Z kolei nie mógłby to być inny magiczny, mistyczny, okultystyczny czy jakiś inny czny pałac, gdyż takie budowle zazwyczaj nie znajdują blisko siebie coby nie wprowadzać w błąd wyczerpanego do cna podróżnego, który to wiele dni, tygodni czy może nawet miesięcy wędrował w poszukiwaniu uświęconego miejsca z mniej lub bardziej uświęconego powodu, a czasami i zupełnie bez powodu... Znane są w końcu przypadki dalekich i zupełnie bezsensownych podróży. Można zwiedzać odległe i niebezpieczne krainy tylko i wyłącznie z nudów lub dla zabicia czasu, albo też z czystej ciekawości. Zdarza się po prostu, że jakiś osobnik obudzi się, przeciągnie, ziewnie i stwierdzi na przykład: \"Jakiż dziś piękny dzionek, słoneczko świeci, wietrzyk powiewa, chyba wybiorę się na wycieczkę do straszliwego Wąwozu Akroath, gdzie mieszkają jaszczurki wielkości owiec i koloru zgniłych jabłek oraz jeżozwierze o barwie dojrzałej pomarańczy potraktowanej pastą polerską, które plują we wrogów pestkami z arbuza, a może tak przy okazji znajdę jakąś fajną dziurę, coby wrzucić do niej pierścień od wujaszka.\" No i lezie taki, ewentualnie taka, a w skrajnych przypadkach nawet i takie, spotyka dużo ludzi, tudzież innych stworzeń, z których część z niewiadomych powodów postanawia iść z (nim/nią/tym - niepotrzebnego nie czytać), a cokolwiek większa część nie ma nic lepszego do roboty tylko próbować (go/ją/to - jak wyżej (ewentualnie obok, zależy jak się tekst rozłoży)) zabić, najlepiej powoli i w jakiś ciekawy sposób. Na koniec za to wszystko bierze się ktoś, komu wydaje się, że umie pisać i powstają różne mniej lub bardziej ciekawe lub nieciekawe opowieści, a do jednej z nich by wypadało powrócić...

-Czyż to nie cudowne?! - zakrzyknął Dhugorlin, urzeczony pięknem budowli, jej majestatem i kunsztem jej twórców. Wprost pożerał wzrokiem ten cud architektury, te misterne wieżyczki, te wielkie kopuły, te strzeliste kolumny przed wejściem... A wszystko pokryte złotem, srebrem i szlachetnymi kamieniami...

-Tak, bardzo ładne - rzekł Athepos ponuro i bez entuzjazmu. - I cholernie razi w oczy jak słońce się odbija od tych wszystkich błyskotek.

-Ech ty, sztuki docenić nie umiesz! Jak wejdziemy do środka to ci uszy zbieleją, zobaczysz!

-Moje uszy nie mają nic do tego, a w każdym razie i tak ich nie zobaczę bez lusterka, no chyba że się przejrzę w tym wypolerowanym cholerstwie... - mamrotał elf, podążając za krasnoludem.


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3 4 5