Poszukiwacze Złotej Lamy
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
Z bliska pałac wyglądał jeszcze piękniej niż z oddali, zwłaszcza że dopiero teraz uświadomili sobie jego wielkość. Kolumny były olbrzymie, kopuły ogromne, okna wielkie, drzwi zamknięte, a klamka zbyt wysoko.
-Ha! - zakrzyknął krasnolud. - Już wiem, po co miałem wziąć elfa! Ja bym nie sięgnął do klamki!
Athepos podszedł do drzwi, wyciągnął rękę do góry i znacząco spojrzał na towarzysza.
-I co się tak gapisz?! Widzę, że nie sięgasz! Podskoczyłbyś trochę, co?
Elf posłusznie podskoczył. Nawet kilka razy. Jednak klamka nadal była sporo poza jego zasięgiem.
-Nie dam rady. Nie wejdziemy - rzekł, starając się, żeby przypadkiem nie zabrzmiało to radośnie.
-Nie można się od razu poddawać! - ofuknął go krasnolud. - Mam pomysł! Wleziesz na mnie!
-Co takiego?!
-Wleziesz na mnie. Patrz, ja stanę tutaj, pod klamką, a ty staniesz mi na ramionach i dosięgniesz klamki. To proste.
To rzeczywiście nie było trudne, ale krasnoludzko-elfia piramida okazała się nieco zbyt niska.
-Nadal nie sięgam!
-A dużo jeszcze brakuje?!
-Nie!
-To podskocz!
Athepos podskoczył, nie sięgnął, źle wylądował na krasnoludzie i upadł.
-Jeszcze raz! - warknął Dhugorlin.
Tym razem elf podczas upadku pociągnął za sobą krasnoluda. Ten jednak się nie zraził.
-Do trzech razy sztuka!
*ŁUP*
-Do czterech!
*ŁUP*
-Jesteś jak piąte koło u wozu!
*ŁUP, AAAARGH*
-Gdzie kucharek sześć!
-...tam elf skacze do parszywej klamki.
*ŁUP, AAAARGH, omójłokieć!*
-Siódmy jesiotr nie czyni wiosny!
Zdopingowany przysłowiem o jesiotrze Athepos zdołał wreszcie doskoczyć do klamki. Nic to jednak nie dało, gdyż nawet nie drgnęła pod ciężarem elfa.
-Spróbuj zrobić się nieco cięższy! - zawołał krasnolud. Elf w odpowiedzi pomajtał nieco nogami, oczywiście bez rezultatu.
-Trzymaj się mocno! Mam pomysł!
-AAAAAAA!!! - krzyknął Athepos, gdyż nagle jedna z nóg zaczęła mu bardzo ciążyć, z okazji wiszącego na niej krasnoluda.
-Nie puszczaj!
-AAAAAAAAA!!! - darł się elf, ale nie puszczał, ponieważ nie miał ochoty jeszcze raz skakać z krasnoluda do klamki. W końcu jednak puścić musiał i po raz kolejny tego dnia zaliczył niemiłe spotkanie z twardym podłożem. A drzwi nadal były zamknięte.
-Nie damy rady wejść. Trzeba wracać - rzekł z nadzieją Athepos.
-Nic z tych rzeczy! Mam jeszcze jeden pomysł!
-Zapukasz? - zapytał elf, lecz złośliwość chybiła celu.
-Coś w tym rodzaju.
Kolejnym pomysłem Dhugorlina było rozwiązanie siłowe. Do usunięcia drzwi za pomocą topora zabrał się z takim zapałem, że Athepos nie był w stanie dojrzeć ostrza, widział tylko srebrzystą smugę raz po raz uderzającą we wrota. Wydawało się, że krasnolud nie spocznie, nim drzwi nie zostaną przerobione na dużo małych kawałków. Stało się jednak inaczej. Krasnolud spoczął, gdyż w końcu się zmęczył.
-Ani jednej rysy! - rzekł ze złością, ale i z podziwem. - Ani jednego parszywego pęknięcia!
-Teraz to już naprawdę musimy wracać. Nie wejdziemy - upierał się Athepos.
-Wejdziemy! Trzeba sprawdzić, może jest tylne wejście!
Tylnego wejścia nie było. Było za to wejście boczne, co w zupełności zadowalało krasnoluda. Drzwi były dużo mniej imponujące, ale za to otwarte. I była do nich przybita tabliczka.
-Wejście dla akwizytorów - odczytał elf. - To nie dla nas.
-Dla nas czy nie dla nas, tędy wejdziemy!
Korytarz za drzwiami był ciemny, wąski, wilgotny i ponury. Atheposowi bardzo się nie podobał, zresztą jak wiele rzeczy ostatnimi czasy, a nawet nieco bardziej, gdyż w ciemności nie widział zupełnie nic. Dhugorlin za to widział bardzo dobrze i czuł się prawie jak u siebie w kopalni. Zaczął nawet pogwizdywać starą, krasnoludzką melodię, słowa do której zaczynały się "Nie szczędź kilofa, lecz uważaj na innych górników". Nic więc dziwnego, że krasnolud śmiało szedł przodem, a elf ostrożnie za nim, trzymając się ręką mokrej kamiennej ściany i mając nadzieję że jego dłoń po drodze nie natrafi na nic innego. Dłoń nie natrafiła, ale za to potknął się o coś. To coś się potoczyło. Wrzasnął.
-Czego się drzesz?!
-To coś... to to coś o co co się się potknąnąłem... to co to to jest? - wydukał elf.
-Kamień, a co ma być? Znowu jakieś cyrki odstawiasz?! - zirytował się Dhugorlin. - Idziemy!
Szli dalej. Po chwili Athepos znowu się potknął. To, na co natrafił tym razem, również się potoczyło, a na dodatek wpadło krasnoludowi pod nogi.
-Jak łazisz, do ciężkiego borsuka?!
-Przepraszam, ale ja nic nie widzę w tych ciemnościach!
-Ale przynajmniej pod nogi mógłbyś patrzeć! Jak nie kamień to czaszka, straszny niezdara z ciebie!
-Czaszka?!?!
-No tak, czaszka, nie ma co panikować, w końcu w takim miejscu powinno być parę czaszek. To mu dodaje uroku, nie uważasz?
-Nie!
-Trudno. Idziemy dalej!
Poszli dalej. Nagle elf usłyszał z przodu coś jakby trzask i stuk.
-Co to było?!
-Nic takiego. Jakiś kamień, na który stanąłem, lekko się zapadł, a nieco nad moją głową przeleciała taka mała śmieszna strzała. Ale nie ma się czym przejmować.
-Nie, wcale - rzekł Athepos, po czym stwierdził, że coś, co przelatuje nieco nad krasnoludem, może przelecieć nieco przez elfa. Kontynuował więc marsz na czworakach. Dobrze zrobił, gdyż po chwili i nad nim coś śmignęło.
Tak więc szli przez ciemny, mokry i ponury korytarz. Krasnolud kroczył śmiało, lecz niezbyt szybko, coby kucająco-pełznąco-czołgający się za nim elf mógł nadążyć. Dużo czasu nie minęło, gdy Athepos ponownie usłyszał trzask i stuk, tym razem głośniejszy.
-Włócznia! - zawołał radośnie Dhugorlin. - Chyba bardzo nie lubili tych akwizytorów! Ale za to juz widać wyjście!
*
Wiele wieków później wyprawa archeologiczna szukająca śladów pradawnego i owianego bardzo złą sławą Pałacu Przeznaczenia dokopała się do tajemniczego korytarza. Jednak nie było zbyt wielu chętnych do jego eksploracji - sugestywne legendy o duchach, potworach, klątwach, a nade wszystko dwugłowych łasicach robiły swoje. Niektórych jednak to nie odstraszało - dowodzący wyprawą profesor doktor habilitowany Jan Mochłon nie zamierzał się cofnąć w obliczu szansy na największe odkrycie w swojej karierze. Razem z nim wyruszyło dwoje jego żądnych sławy i chwały współpracowników: doktor Ewa Żąchew oraz doktor Jerzy Ozwież. Śmiało podążyli tam, gdzie było ciemno, zimno, mokro i ponuro, dzierżąc w dłoniach oświaty kaganki czy co to tam akurat mieli.
Dzielnego profesora nie powstrzymały ani leżące tu i ówdzie czaszki, ani nawet komplety z dwoma, a czasami i trzema piszczelami. Za to powstrzymała go strzała, która nagle i niespodziewanie wystrzeliła z niewidocznej dziury w ścianie. Trafiony w szyję, zakończył swoją profesurę efektownym pląsem, zpuentowanym osunięciem się z charkotem na doktora Ozwieża. Ów wzdrygnął się i odsunął, a zwłoki profesora Mochłona przyozdobiły podłogę.
Ponieważ pozory czasami mylą, doktor Żąchew sprawdziła, czy profesor na pewno jest martwy. Tym razem pozory nie myliły.
-Nie żyje - stwierdziła.
-Hmmm... Może to i lepiej? Cała chwała by spłynęła na niego, a tak to... - Ozwież uśmiechnął się niepewnie.
-Tylko żebyśmy też tak nie skończyli...
Znalezienie miejsca, nadepnięcie na które skutkuje wystrzeleniem pocisku nie nastręczało większych trudności. Żąchew kucnęła i nacisnęła podejrzaną kamienną płytkę, a nad jej głową przeleciała strzała, która trafiła w ścianę i upadła, krzywdy nikomu nie czyniąc.
-No to naprzód! - rzekł Ozwież i przekroczył feralne miejsce... a raczej tylko próbował przekroczyć, gdyż we właściwym momencie pani doktor znowu nacisnęła płytkę, co zaowocowało kolejnym trupem. Gdy tylko Ozwież upadł ze strzałą w głowie, Żąchew wyruszyła w dalszą drogę by zostać jedyną odkrywczynią... no, tego, co odkryje, cokolwiek by to nie było. Nie wzięła jednak pod uwagę możliwości istnienia kolejnych pułapek, więc kilka zakrętów dalej odkryła, jak to jest mieć głowę przebitą na wylot włócznią.
Ponieważ wyprawa długo nie wracała, kilka osób odważyło się zejść i zobaczyć, co się stało z profesorem i jego towarzyszami. Gdy zobaczyli dwa trupy, uciekli z krzykiem. Następnie cała ekspedycja pobiła rekord świata w szybkości zasypywania dziury i zwijania obozu, i w trybie przyspieszonym powróciła tam, skąd przyszła, dodając kolejny rozdział do już i tak wystarczająco strasznych opowieści o Pałacu Przeznaczenia.
*
Z cokolwiek nieciekawego i niebezpiecznego korytarza dla akwizytorów weszli do wielkiej i pięknej sali. Dhugorlinowi aż się oczy zaświeciły jak zobaczył olbrzymie powierzchnie pokryte złotem, srebrem i szlachetnymi kamieniami. Atheposowi z kolei zaświeciło w oczy.
-Aaaaa nic nie widzę cholerne błyszczące badziewie!
-Jak możesz?! Ta sala jest dziełem sztuki! Jeśli cały pałac tak wygląda to odkryliśmy czternasty cud świata! Podziwiaj, miast narzekać! I jakbyś mógł jeszcze przestać ociekać błotem, którym się oblepiłeś, na tą piękną marmurową posadzkę...
-Przepraszam, już przestaję ociekać i pokontempluję coś sobie...
Tym, co elf wybrał sobie do kontemplacji, była pokryta złotem płaskorzeźba. Chwilę potrwało, nim się zorientował, co ona przedstawia. Gdy już do tego doszedł, z wrażenia aż się cofnął. Ze ściany wpatrywało się w niego czworo rubinowych oczu dwugłowej łasicy.
-No, widzę, że jednak i do ciebie dotarła wspaniałość tego miejsca! - rzekł krasnolud, podchodząc.
-Tttto jjjest dwwwwugłołołowwa łłłłasisica! - wyjąkał elf.
-Chyba jest tu jeszcze kilka takich. Oryginalny motyw, nie powiem. Widzę, że aż ci dech w piersiach zaparło!
-Witajcie, przyjaciele! - rozległ się głos z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą nikogo nie było.
-Witaj, o świetlista pani! - odparł krasnolud, ukłonił się nisko i przyozdobił twarz czymś w rodzaju uśmiechu. Elf nie powiedział nic, gdyż nie miał pojęcia, jak należy się zwrócić do kobiety, która zjawia się nie wiadomo skąd i przez którą widać na wylot.
-Czy przybyłeś tu na spotkanie ze swoim przeznaczeniem? - zapytała krasnoluda.
-Tak!
-A jak się zwiesz?
-Dhugorlin z Ukośnej Góry!
-Dhugorlin, taaak... Dhugorlin... Najpierw pójdziesz do wieży, pierwsze schody po lewej za tamtą zbroją bez prawej nogi. Otworzysz skrzynię, przeczytasz zwój, zrobisz dokładnie to, co jest tam napisane, potem tu wrócisz i pójdziesz tamtym korytarzem, trzecia w lewo, potem pierwsza w prawo i drugie drzwi po lewej za takim dużym oknem. Na pewno trafisz.
-Tak jest, na pewno trafię! Dziękuję bardzo! - krasnolud skłonił się ponownie i dziarsko ruszył we wskazanym kierunku. Elf raczej niemrawo podążył za nim.
-W drzwi za oknem krasnolud musi wejść sam! - doszedł ich jeszcze głos.
-Oczywiście... ja... eee... zaczekam... tego no... eee... przed drzwiami... tak jest, przed drzwiami... Znaczy przed oknem...
-Zamknij się wreszcie i chodź!
*
Na wieży rzeczywiście była skrzynia, a w niej zwój. Oprócz zwoju był jeszcze diament, rubin i szmaragd, wszystkie wielkie i błyszczące. Dhugorlin, wbrew wszelkim krasnoludzkim zwyczajom, najpierw wyjął zwój. Wręczył go elfowi.
-Czytaj, a ja będę robił co trzeba.
-Ty, który tu przybyłeś, bla bla bla, pokonałeś wszystkie trudności, bla bla bla...
-Całość czytaj!
-Ale tak jest napisane... Komuś się chyba spieszyło...
-No dobra, dalej!
-Jeżeli naprawdę przyszedłeś tu po to, po co tu przyszedłeś, zrób dokładnie to, co tu jest napisane, ani mniej, ani więcej, ani na ukos. Weź rubin.
Krasnolud wziął rubin.
-Podejdź do okna po lewej stronie od skrzyni.
Podszedł.
-Wyrzuć rubin przez okno - przeczytał elf grobowym tonem.
Dhugorlin spojrzał smutno na kamień, zamknął oczy, wziął zamach i wyrzucił.
-Patrz jak leci i wpada w nieprzebyte bagno.
Podziwiał trajektorię lotu rubinu i jego spotkanie z niezwykle błotnistym terenem, zakończone wsiąknięciem weń.
-Weź szmaragd.
Krasnolud wziął szmaragd.
-Podejdź do okna po prawej stronie od skrzyni.
Podszedł.
-Wyrzuć szmaragd przez okno.
Westchnął, jęknął i wyrzucił.
-Patrz jak leci i wpada w jeszcze bardziej nieprzebyte bagno.
Patrzył z niepocieszoną miną jak szmaragd zanurza się w bagnisku.
Weź diament.
Krasnolud wziął diament.
-Podejdź do okna na wprost.
Podszedł.
-Wyrzuć diament przez okno.
-Jak wszystkie, to wszystkie! - rzekł, i wyrzucił.
-Patrz jak leci i wpada w najbardziej nieprzebyte bagno. Takie z krokodylami, jadowitymi żabami, bakłażanami, krwiożerczymi mątwami i innym paskudztwem.
Obejrzał sobie jak olbrzymi diament spada na jedyny kawałek skały w okolicy... Lecz radość jego nie trwała długo, gdyż za chwilę po tym kawałku skały przepełzło coś przypominającego olbrzymią amebę. Oczywiście po diamencie już śladu nie było.
-A teraz, jeśli zrobiłeś wszystko jak trzeba, pomyśl sobie, jakim jesteś skończonym debilem! Trzeba było wziąć te kamienie, wrócić tam skąd przylazłeś i spędzić resztę życia opływajac we wszelkie dostatki! - głos elfa wreszcie nabrał trochę życia. - Ale nie, imbecylu niewiarygodny jeden, wyrzuciłeś to wszystko przez okno, bucu zatracony, oślisko przejełopiałe! Bym cię jeszcze poobrażał, ale mi się zwój kończy. Debil.
-Jeśli to wymyśliłeś...
-Ależ skądże! Tak tu jest napisane! Sam zobacz! A jak chcesz, to mogę dorzucić jeszcze parę obraz...
-Obejdzie się. Przeszedłem próbę, to teraz idziemy szukać tych drzwi!
*
Drzwi rzeczywiście były za oknem. Problem polegał na tym, że między oknem a drzwiami był spory kawałek przepaści.
-No i dupa! - rzekł elf zupełnie nie po elfiemu, a zabrzmiało to nawet radośnie. - Wracamy? - zapytał z nadzieją.
-Doszliśmy już tak daleko... Nie cofnę się!
-A umiesz latać?
-Ech ty, elfie małej wiary! Złota Lama jest mi przeznaczona, więc nie muszę umieć latać! Patrz!
Krasnolud wskoczył na parapet.
-Stój! Nie rób tego!
-Przeznaczenia podobno nie da się uniknąć... A moje przeznaczenie nie uniknie mnie!
-Ale ja to... pamiętam! Już to kiedyś widziałem! Mam deja vu!
-Czy to boli? - zatroskał się krasnolud.
-Nie! To znaczy, że pamiętam to zdarzenie! Nie wiem skąd! Widziałem to! Widziałem, jak spadasz!
-Oj, już ci się zupełnie na głowę rzuciło... Histeryzuj jeśli chcesz, ale ja idę! - Dhugorlin wziął głęboki oddech i zeskoczył z parapetu. Elf odwrócił się od okna, a z fresku na ścianie patrzyła na niego dwugłowa łasica...
-Ej! Zobacz! To jest posadzka! Ale numer!
Elf podszedł do okna i spojrzał w dół. Nieco niżej krasnolud stał NA przepaści.
-Posadzkę tak pomalowali! - rzekł z podziwem w głosie. - A skoro przepaść już pokonana... Złota Lamo, nadchodzę!
Dhugorlin podszedł do drugich drzwi po lewej, otworzył je i wszedł. Drzwi zamknęły się za nim. A klamka miała kształt dwugłowej łasicy...
***
Drzwi się otworzyły. Wyleciało z nich coś okrągłego. Elf wszedł na posadzkę i ostrożnie zbliżył się do przedmiotu... którym była głowa Dhugorlina.
-Spotkał swoje przeznaczenie. Było jednak nieco inne od tego, które sobie wyobrażał. - rzekła świetlista kobieta która pojawiła sie ni z tąd ni z owąd, a już na pewno znienacka.
Elf spoglądał to na nią, to na głowę.
-W Pałacu Przeznaczenia każdy spotyka swój los.
-To może ja już pójdę - wymamrotał elf.
W tym momencie głowa poleciała w przepaść.
-Ups.
Poprzednia | Jesteś na stronie 3. | Następna |
1 2 3 4 5 |