Poszukiwacze Złotej Lamy

1 2 3 4 5
Poprzednia Jesteś na stronie 5.

Ta wybitnie sprytna staruszka wspięła się na szczyty swojego intelektu, przewieszając na klamkę drzwi do komnaty z lamą tabliczkę "MIOTŁY", którą widziała parę drzwi wcześniej. Wyszła z założenia, że nikt nie będzie szukał Złotej Lamy w pomieszczeniu na miotły. Jednak nie wzięła pod uwagę, że w zamku, po którym biega dużo różnych osób próbujących sobie nawzajem zrobić krzywdę pomieszczenie na miotły również posiada niewątpliwą atrakcyjność, zwłaszcza, że hałas rozbudził i/lub wywabił nieco uzbrojonych ludzi, na których staruszki nie miały szczególnej ochoty się natykać.

Pierwszym, który skorzystał z tej kryjówki, był elf, który uciekał generalnie przed wszystkimi i wszystkim, zarówno realnym, jak i wyimaginowanym. Niestety, jak dało się już zauważyć, jest on prześladowany przez chronicznego pecha, lub też, jak kto woli, przez chroniczne nieszczęśliwe zbiegi okoliczności. Na skutek takiego właśnie zbiegu, po naciśnięciu klamki (uprzednio, nie wiedząc czemu, sprawdził, czy nie jest ona czasem łasicą), wejściu do komnaty i zamknięciu za sobą drzwi zauważył dwie staruszki ze sztyletami w dłoniach.

-Ups.

Elf uśmiechnął się straceńczo. W sumie nie miał lepszego pomysłu na wydostanie się z tej niemiłej sytuacji. Jednak uratował go kolejny zbieg okoliczności w postaci uderzenia w plecy otwieranymi drzwiami. Do komnaty wbiegł krasnolud przebrany za staruszkę. Staruszki ze sztyletami czym prędzej schowały broń - w końcu krasnolud to krasnolud i może mieć ukryty w sukniach topór, a krasnolud z toporem to już ciężka sprawa.

Krasnolud przejawiał bardzo osobliwe tendencje psychopatyczne, gdyż z szaleństwem w oczach zaczął szarpać jedną ze staruszek i domagać się...

-Marchewki! Daj mi marchewki! Kobieto... znaczy mężczyzno, proszę cię! Niech będzie i ork! Marchewki, proszę! Albo pietruszki i pomarańczowej farby!

Towarzyszka nieszczęśnika napadniętego przez krasnoluda powoli podchodziła, mając jednak nadzieję skorzystać ze sztyletu. Lecz nie było jej to dane, gdyż drzwi otworzyły się ponownie i do komnaty wkroczyła kolejna staruszka. Wyjątkowo dobrze przebrana.

-Koooomu jabłuszko, koooomu?!

-Ciiiiicho, bo zaraz się zlecą...

Uciszanie staruszki nie dało efektu, lecz zamilkła ona, gdy pojawiła się kolejna staruszka - taka bardzo duża, z koszem kamieni i brodą z łopianu. Na jej widok krasnolud zaskrzeczał przeraźliwie, lecz ona nie zwróciła na niego uwagi. Za to jako jedna z niewielu osób zwróciła uwagę na Złotą Lamę.

-O, lama być! Lama dawać garniec złota?

-Może i dawać. - odparła Lama i wyszczerzyła zęby. - A może i nie dawać. Przekonać się. Albo i się nie przekonać. Haha hihi. A teraz prawda powiedzieć! Ty trollem być? Przyznać się! Huhu!

Troll zrobił głupią minę i podrapał najpierw po głowie, a potem po brodzie z łopianu, aż w końcu rzekł:

-Nie dać się nabrać lama! Ja być stara staruszka i sprzedawać kamień!

-Jak woleć.

W tym momencie do komnaty wbiegli mag i wojownik, zamykając za sobą drzwi.

-Lama! - wydyszał mag - Udało się!

-No to już chyba będą wszyscy... - zaczęła Złota Lama. Lecz to jeszcze nie byli wszyscy. Drzwi otworzyły się ponownie. Większość z obecnych spojrzała z trwogą, kto wejdzie... A weszła kolejna staruszka. Ta też była dobrze przebrana.

-A ty co? - zapytał staruszko-troll.

-Jestem staruszka Barbara, wędrowna sprzedawczyni rabarbaru! - odparła staruszka. - Rabaaaarbaaaar! Świeeeeży rabaaaarbaaaar!

W tym momencie zza staruszki Barbary wyłonił się bławatkowy łoś.

-AAAAAA! ON WRÓCIŁ!!! - wrzasnął mag i wyskoczył przez okno. Jego towarzysz podążył za nim, również z wrzaskiem.

W tym miejscu warto nadmienić, czemu mag i jego towarzysz tak bardzo bali się bławatkowego łosia. Otóż w kraju, z którego pochodzą, wierzy się, że bławatkowy łoś jest uosobieniem najstraszliwszego demona, który robi wręcz przepotworne rzeczy z ludźmi, których złapie. Wojownik, jako niewtajemniczony, znał tylko opowieści o obcinaniu stóp źdźbłem trawy i sadzeniu brzózek w łokciach. Czarownik wiedział więcej, w końcu był czarownikiem, czytał starożytne zwoje, rozmawiał ze starożytnymi drzewami, słuchał starożytnych kamieni... Wiedział więc, że łoś używa wątrób swoich ofiar do produkcji budyniu, z jelit robi ozdobne gobeliny, a z oczu piłeczki pingpongowe. Jednak najbardziej przerażająca była wizja łosia wyjmującego z ofiary wnętrzności i każącego zgadywać która jest która (to przed spożytkowaniem oczu oczywiście). W porównaniu z tym skok z okna z niewiadomej wysokości był raczej pociągającą perspektywą.

-Dwóch mniej - podsumowała Lama. - Teraz to już naprawdę wszyscy. - Wskazała kopytem na drzwi. Drzwi się zamknęły, a następnie wtopiły w ścianę. - No to do rzeczy... Jak pewnie wiecie, albo i nie wiecie, zresztą co za różnica, skoro się zaraz dowiecie, jestem Złotą Lamą spełniającą życzenia. Czyli spełniam życzenia. Tak, naprawdę, nie gapcie się tak na mnie jakbyście zobaczyli bazyliszka czy coś! Hahi hiha! Jestem prawdziwą, żywą, jedyną, wspaniałą i niepowtarzalną Złotą Lamą, która spełnia życzenia. Trzy życzenia macie, wykorzystajcie je mądrze. Albo i głupio, jeśli koniecznie chcecie. Tylko nie proście o więcej życzeń! To nie jest śmieszne! Każdy by chciał więcej! Trzy i tyle! A zażycz sobie kto więcej życzeń, to łeb odgryzę, ot co! Haha!

-Trzy życzenia dla każdego? - upewnił się jeden z orko-staruszek.

-Nie! Trzy dla wszystkich! Mówię przecież!

-A obyś zdechła!

-Ależ proszę bardzo - rzekła Lama. I zdechła.

Zebrani wpatrywali się w zdechłą Lamę jak kość w malowane wrota.

-Zdechła - podsumował krasnolud.

-Ty idiota być! - rzekł troll do orka, zamachnął się i uderzył go koszem kamieni w łeb. W wyniku tego czynu pobliska ściana wzbogaciła się o sporą ilość czerwonej barwy, a podłoga o cokolwiek brzydkie zwłoki.

-I kolejnego mniej - rzekła Lama, wstając. - Nie, ja wcale nie zdechłam, nie patrzcie się tak! To by było głupie, nie? Taki mały żart, haha hehe hihi. To może teraz inaczej, bo pewnie się nie dogadacie. Znaczy się dogadacie, ale najpierw pobrudzicie ściany, a to tak nieładnie, biedne panie sprzątaczki muszą potem zeskrobywać z nich wasze mózgi czy co to jest to co tam macie. Nieważne. To kto tu chciał garniec złota?

-Ja chcieć! - rzekł troll. Pewnie nie tylko on chciał, ale nikt więcej się nie zgłosił, nie chcąc podzielić smutnego losu orka.

-No to powtarzaj za mną: moja.

-Moja.

-Wielki.

-Wielki.

-Garniec.

-Garniec.

-Bardzo.

-Bardzo.

-Chcieć.

-Chcieć.

-Być.

-Być.

-Ależ proszę cię bardzo! - Lama podskoczyła i stuknęła w locie tylnymi kopytami. Coś błysnęło, coś huknęło, coś zadymiło, ktoś zakaszlał, a gdy dym rozrzedł, trolla już nie było. Na jego miejscu stał wielki, żelazny garniec. Pusty, jak od razu stwierdzono z niekłamanym żalem.

-Nie, tam naprawdę nic nie ma - rzekła Lama. - W głowie pusto, w garczku też pusto! Dobre, co? Hihi haha hoho! Ale mniejsza o to, są sprawy do załatwienia w końcu, a dzionek już niemłody, w końcu jest środek nocy, hihi hoho! Wybieram... hmmm... wybieram... - Lama powiodła kopytem po zebranych. - Ciebie! - wskazała na skulonego w kąciku elfa.

-Mnie? Ale dlaczego? - płaczliwie zapytał elf.

-Właśnie, dlaczego jego? - spytał krasnolud.

-Ja też chcę! Jaaaaa! - zawołała staruszka z jabłkami.

-Chcecie wiedzieć, dlaczego? Chcecie? No, ja mogę wam powiedzieć. Mogę, ale nie muszę. Ale chyba powiem. Oj tak, powiem. Żebyście wiedzieli. Bo jak nie powiem, to wiedzieć nie będziecie, jasne? No więc mówię! BO TAAAAAAAK! A teraz - idziemy!

I wokół elfa świat zawirował.

*

Świat po chwili przestał wirować, tym razem bez skutków ubocznych. Jedynym skutkiem było to, że wszystko dookoła zniknęło. Komnata, staruszki, wszystko. Została tylko ciemność, elf i Lama. A Lama złociście jaśniała niby latarnia morska w chmurze popiołu.

-Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - zapytał elf bardzo płaczliwie.

-Zostałeś Wybrany! - rzekła Lama z namaszczeniem.

-Ale czemu?

-Bo ja cię Wybrałam!

-A do czego, jeśli można wiedzieć?

-A, no wiesz, o lamy trzeba dbać, taka lama to nie byle co, wiesz ile rzeczy trzeba przy takiej przykładowej lamie zrobić? A jak to jeszcze jest Złota Lama, to w ogóle...

-AAAAAAAAAAA!!! - elf wrzeszcząc pobiegł w ciemność. Biegł w ciemności, biegł po ciemności, ale nic go to nie obchodziło. Chciał uciec od Lamy. Ale nie pobiegł daleko, gdyż Lama pojawiła się przed nim.

-...czesać trzeba, tak conajmniej trzy razy dziennie, chociaż pięć do sześciu jest optymalnie, i oczywiście wykąpać od czasu do czasu...

-AAAAAAAAAAA!!!

Skoro Lama była i przed nim, i za nim, elf postanowił skręcić. Skręcił w lewo, chociaż jakby skręcił w prawo, prawdopodobnie nie zrobiłoby to najmniejszej różnicy. I tak biegł nadal w ciemność. Ale w tej ciemności na coś natrafił. Na coś jak schody w dół. Zbiegł po nich. Trafił do kamiennego korytarza. Na końcu korytarza była komnata. A w komnacie, na przeciwko wejścia, był olbrzymi witraż przedstawiający dwugłową łasicę.

-AAAAAAAAAAA!!!

Elf zawrócił niemal natychmiast... ale za nim stała Złota Lama.

-...i karmić należy, też trzy razy przynajmniej, ale lepiej więcej, pokarmem specjalnym, przyrządzić go bardzo trudno, ale o tym później...

-AAAAAAAAAAA!!!

Na szczęście z komnaty było jeszcze jedno wyjście. Elf popędził nim jak oszalały. Wydawało mu się, że słyszy za sobą dziwny, jakby łasiczy śmiech. Gdyby mógł, przyspieszyłby jeszcze bardziej. Ale nie mógł. Nie mógł też zawrócić, ani się zatrzymać, bo by go złapała Lama... albo, co gorsza, łasica. Biegł więc przed siebie... korytarzem, na którego ścianach namalowane były dwugłowe łasice we wszystkich kolorach tęczy... Niebieskie łasice, zielone łasice, czerwone łasice... A nawet, o zgrozo, jaskrawofioletowe łasice! Teraz najwyraźniej brakło już barw, bo łasice były dwukolorowe. A nawet i trójkolorowe. Niebieska niczym niezapominajki łasica z jedną głową żółtą jak kanarek, a drugą tak fioletową, że nawet kwiat fuksji by się przy niej ze wstydu zaczerwienił - to robiło niesamowite wrażenie. A dziwolągów takich było bez liku. Elf biegł i biegł, a na ścianach freski coraz ciekawsze... łasice w paski, w kropki, w kratkę, w kwiatki...

W końcu dobiegł. Korytarz się rozszerzył i wpadł do wielkiej sali. Na jej drugim końcu było coś na kształt ołtarza... ale w kształcie dwugłowej łasicy. A nad ołtarzem górował ogromny posąg dwugłowej łasicy stojącej na tylnich łapach. Przed ołtarzem, w dwóch rzędach stały kamienne ławy, oczywiście z łasiczymi łbami na każdym końcu. A na ławach siedziały łasice. Zwykłe, malutkie, brązowe leśne łasice. Jednogłowe. A wszystkie wpatrywały się w elfa.

Wpatrywał się w niego ktoś jeszcze. Wysoki osobnik w płaszczu.

-Czy to ty, mój z dawien dawna zaginiony bracie? - zapytał.

-Raczej nie...

-Rzeczywiście nie - stwierdził, gdy podszedł bliżej. - Mój brat nie był aż tak paskudny. No ale mimo wszystko witaj w Podziemnej Świątyni Dwugłowej Łasicy! Niewielu śmiertelników widziało to miejsce! Możesz uważać się za szczęśliwca, gdyż dane ci jest podziwiać to tajemne miejsce łasiczego kultu! A ja jestem hArcykapłem Łasicy!

-Miło mi, czcigodny Arcykapła... eee?

-hArcykaple. Tam jest ha na początku i pe-eł na końcu - wyjaśnił hArcykapł. - Ale mniejsza teraz o to. Mam dla ciebie misję.

-Ale on już ma misję! - zaprotestowała Lama.

-To znowu ty, Lamo? Czego ty właściwie chcesz? - zapytał hArcykapł.

-Tego, co wszyscy: sławy, pieniędzy i kobiet. Hehe haha hihi! - Lama zaśmiała się i podskoczyła.

-Kobiet...? Myślałem że jesteś... eee... lamą płci żeńskiej...?

-Z nami lamami to nigdy nic nie wiadomo... Ale fakt, powinno być lam płci odmiennej. Hiho hahi hehe!

-A jeśli chodzi o tą misję...

-Ty to byś tylko wysyłał wszystkich na misje! Misje misje misje, bla bla bla! Przynieś mi ząb żaby, żebro kaloryfera, oko ameby, pierścionek karzełka z włochatymi stopami... Nie widzisz, że to już się nudne robi?

-A co ja mam niby robić z tymi nieszczęśnikami co tu trafiają? Rzucić ich łasicom na pożarcie? Lepiej ich wysłać gdzieś po coś i mieć nadzieję, że już tu nie wrócą... A co to ten tutaj ma za misję?

-Został Wybrany i będzie musiał mnie karmić, poić, myć, czesać, głaskać, wyprowadzać na spacery...

-aaaa - wrzasnął elf, aczkolwiek już resztkami sił i zupełnie bez przekonania.

-Oj tak, aaaa - rzekł hArcykapł. - Przerąbane masz. Wiesz, ile taka lama potrafi zeżreć? Nic, tylko by jadła. No i... przetwarzała, oczywiście. A jak to cuchnie! Najlepiej spraw sobie grube rękawice, łopatę i taczki. I nie zapomnij o zatyczkach do nosa! A w ogóle to powinieneś... - nie dokończył, gdyż ktoś załomotał w małe drzwi znajdujące się obok ołtarza...

-Nie otwarte być! - rzekł ktoś. - Pewna być ty że my dobra są?

-Na mapie pisze że tu jest wyjelka śwontynia uazicy. To musi być tu! - rzekł ktoś inny. - A jakbyś popatrzył zamiast tłuc łbem o drzwi to byś zobaczył że trzeba je pociągnąć!

-Przepraszać ja.

-Auuuuuuuhauhauhauhahahahau! - zaśmiał się ktoś trzeci, a po chwili drzwi zostały otwarte i do świątyni wkroczyło trzech barbarzyńców... Jednemu brakowało dłoni, drugi miał wyraz twarzy skończonego idioty, a trzeci dziwnie przypominał stojącego na tylnych łapach wielkiego owczarka podhalańskiego. Ubrani byli, jak na barbarzyńców przystało, w różne rzeczy, które pewnie kiedyś żyły, ale już dawno temu porzuciły ten stan.

-Nędzni śmiertelnicy! Czy zdajecie sobie sprawę, że wkroczyliście na teren Podziemnej Świątyni Dwugłowej Łasicy?! - zwrócił się do nich hArcykapł.

-Tak - odparł barbarzyńca bez dłoni.

-Auuuu! Łasica! Łasica dobra być! - zawył jego kolega o wyglądzie owczarka na widok licznych zwierzątek.

-Dobra być! - zabulgotał z rogu garniec.

Nagle cała świątynia się zatrzęsła. Oczy posągu łasicy zaświeciły się na fioletowo, a głos jakiś nieziemski zaryczał:

-WON Z MOJEJ ŚWIĄTYNI, ZAWSZENI NĘDZNICY!

-Spieprzać my! - krzyknął ćwierć-inteligentny barbarzyńca w niespotykanym u niego przypływie zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego. Jak powiedział, tak też zrobił, a jego towarzysze spieprzyli zaraz za nim.

-Niezła sztuczka, co nie? - hArcykapł zwrócił się do Atheposa, lecz ten nie odpowiedział, gdyż leżał na podłodze bez przytomności...

*

Athepos obudził się. Nie był pewien, gdzie się znaduje, więc szybko się podniósł, w wyniku czego przywalił głową w drewnianą belkę i jeszcze szybciej usiadł.

-Ufff, jestem w domu - rzekł sam do siebie. - To był tylko sen...

Ostrożnie wyczołgał się z chatki, wstał i rozejrzał się. Tak, stał przed swoim starym, małym, conieco zbutwiałym i dziurawym domkiem na drzewie. A w okolicy były tylko drzewa, drzewa i drzewa... Liście śpiewały, ptaszki szumiały... Czy jakoś na odwrót... Ale nawet nie ponuro, ani złowieszczo. A na pobliskiej gałęzi wisiał do góry nogami bławatkowy łoś i ćwiczył hantlami.

-Witaj ponownie, kolego! - zawołał łoś.

Elf nie odpowiedział, rozdziawił tylko gębę.

-No co? Trzeba dbać o formę! Raz, dwa! Raz, dwa! - łoś dalej ćwiczył.

-Beeee... - tylko tyle dał radę wydobyć z siebie skołowany Athepos. Zresztą na więcej i tak by nie miał czasu, gdyż śmignęła przed nim Złota Lama z czarną peleryną na plecach.

-Haha hoho! To jak będzie z tym czesaniem?

Elf spojrzał na Lamę, która wylądowała na gałęzi nieopodal, niczym sroka na świeżo malowane wrota. Lama z gracją przeskoczyła na inną gałąź kilka metrów dalej.

-Ja sem netoperek! Hihi haha!

Tego Athepos już nie wytrzymał. Utracił resztki równowagi i spadł.

-Miłego lotu! - zawołał za nim łoś.

Elf poleciał prosto w starocerkiewnosłowiańską otchłań...

A nieopodal na gałęzi siedziała dwugłowa łasica i uśmiechała się tajemniczo. Kto wie, może właśnie do Ciebie...?


Poprzednia Jesteś na stronie 5.
1 2 3 4 5