Poszukiwacze Złotej Lamy
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
Świat wirował. Albo elf wirował. Zależało to od punktu widzenia. Zresztą większość rzeczy zależy.
-Aaaaaaaaa!
Elfowi przelatywały przed oczami kolory.
Pomarańczowy...
Fioletowy...
Czerwony...
Niebieski...
Zielony...
Beżowy...
Zielony i Beżowy zapętliły się, tworząc kształt dwugłowej łasicy. Obie głowy wyszczerzyły się do elfa.
-Aaaaaaaaaaa!!
I zabrzmiały trąby. I surmy. I chrząszcz w trzcinie.
Gwoździe wysypały się na blachę.
Ktoś grabił styropian.
Kot wpadł do kserokopiarki.
-Aaaaaaaaaaaaaaa!!!
Żółty...
Różowy...
Brunatny...
Bordowy...
Brązowy...
Czarny...
Czarne niebo...
Czarny zamek...
Czarny fortepian...
Czarny bławatkowy łoś...
A dookoła biją pioruny...
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!
-Jabłka sprzedaję, jabłuszka!
-Gdzież jesteś, mój koniku?!
-Brokuły, świeże brokuuuły!
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!
I stała się jasność.
I stał się kolor...
Czy to możliwe?
Czy to już niebiosa?
Czy to jest...
STAROCERKIEWNOSŁOWIAŃSKI?!
Czy to naprawdę to? Kolor nad kolorami? Kolor, co już był, gdy nie było ani bieli, ani czerni? Kolor, który jedyny pozostanie, gdy już ostatni piksel Wszechświata utraci swą barwę?
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! Nieeeeeeeee!!! Ja nieeee chcęęęęęęęę!!!
Lecz niestety, wzrok powrócił.
I ujrzał elf ubitą ziemię.
Która się szybko zbliżała.
I powróciła świadomość.
I ból.
*
Ból wzmógł się jeszcze, gdy żelazny but kopnął go w żebra.
-Co tu robisz?!
-Eeee... leżę... chyba...
Po kolejnym kopnięciu elf doszedł do wniosku, że lepiej przyspieszyć powrót do rzeczywistości i przystąpić do sensownych wyjaśnień...
-Znaczy poszedłem z takim krasnoludem... Szukaliśmy Złotej Lamy... Ale on...
-Kolejny, co chciał Lamę! Do lochu z nim!
*
Loch okazał się być dość zaludnionym miejscem. W jednej dużej celi tłoczyło się ze dwadzieścia osób, z czego większość stanowiły staruszki rozmaitych ras, płci i wieku. A każda staruszka miała koszyk z jabłkami. No, prawie każda. Niektóre były oryginalne i miały koszyki na przykład z pomarańczami, marchewkami czy też kamieniami. Ten ostatni był własnością niezwykle dużej i jakby nieco zielonej staruszki, która na domiar złego miała sztuczną brodę zrobioną z liści łopianu.
-Za Lamę? - zagadnęła elfa jedna ze staruszek.
-Tak.
-Nie wyglądasz - stwierdziła inna staruszka.
-Nie każdy, kto idzie po Lamę, musi być przebrany za staruszkę! - sprzeciwił się ktoś.
-Powiedział ten, co przebrał się za bławatkowego łosia!
-No dobrze, przyznaję, to nie był najlepszy pomysł - odparł osobnik w stroju łosia. - Ale spójrz choćby na tamtego - wskazał na siedzącego w kącie smutnego człowieczka z dwoma monoklami.
-Mnie do tego nie mieszajcie! Ja nie siedzę za żadną Lamę, ja jestem porządnym skrytobójcą!
-Co nam zrobią? - elf postanowił zmienić nieco temat.
-Pewnie powieszą - rzekła radośnie jedna ze staruszek.
-Nieee, raczej utopią - zaprzeczyła inna.
-Nie będą się bawić w topienie, utną nam głowy i po krzyku.
-Bądźmy optymistami, może skończy się na trzydziestu latach ciężkich robót?
Nagle drzwi się otworzyły i do środka wpadł okrzyk "Cicho tam!", za którym podążyła zawartość wiadra z pomyjami.
-Za co?! - zaskrzeczała staruszka, która najbardziej ucierpiała. - Ja NAPRAWDĘ jestem staruszką sprzedającą jabłka!
-Taaak, a ja jestem świstakiem - odparła inna staruszka.
-Świstak dobra być! - rzekła duża staruszka z brodą z łopianu, spojrzała na mówiącą i oblizała się.
-O kuropatwa.
*
Noc zapadła nad zamkiem. Zapadły nad nim również chmury, a deszcz dla odmiany zaczął spadać. Wartownik miał cichą nadzieję, że przynajmniej ta noc będzie spokojna. Jednak łomotanie w bramę rozwiało tę nadzieję.
-Jabłka sprzedaję, jabłuszka! Może jabłuszko, dobry panie strażniku? - zagadnęła stojąca przed bramą staruszka wartownika, który wyjrzał przez okienko nad bramą. Nim zdążył cokolwiek przedsięwziąć, z mroku wyłoniła się prawie identyczna staruszka.
-Gruszki, gruszki sprzedaję, prosto z pola!
Trzecia staruszka była nieco wyższa od poprzednich. I miała wąsy. Duże wąsy, skoro były dobrze widoczne w ciemności.
-Brokuły, świeże brokuuuły!
Nawoływania staruszek przerwał turkot kół... który stawał się coraz głośniejszy...
-UWAGA!!!
Staruszki uskoczyły w samą porę, gdyż w bramę uderzył wóz. Z jego szczątków wygramoliła się kolejna staruszka. Ta była sporo niższa od pozostałych. Miała za to sporą brodę.
-Koń mi się spłoszył - rzekła przepraszająco.
-Jaki koń? - zainteresował się wartownik. Staruszka rozejrzała się i zaczęła szlochać.
-Koniku! Gdzież jesteś, mój koniku?! Cóż się z tobą stało?! KONIIIKU!
Wtem zza pazuchy wypadł jej duży topór z dwoma ostrzami. Staruszka wyszczerzyła się rozbrajająco.
*
Mniej więcej po przeciwległej stronie zamku trzy postaci wspinały się po linie na mur...
-Przebieranie się za staruszki było jednak głupim pomysłem - stwierdziła pierwsza z nich.
-Fffffghffff!!! - odparła druga.
-Nie mów z koszykiem z jabłkami w zębach - doradziła trzecia.
-Mówiłem, że łatwo ci mówić, bo jesteś przynajmniej właściwej płci - rzekła druga, wyjmując na chwilę koszyk z zębów.
-A co ja mam powiedzieć?! Niziołek przebrany za staruszkę! Na dodatek wiszący na linie w środku nocy w towarzystwie beznadziejnej kretynki i idioty z koszykiem w zębach! - zbulwersowała się trzecia.
-Jak już się przebierać, to porządnie! - zaprotestował idiota z koszykiem chwilowo w ręce, domyślnie w zębach.
-Jak się nie zamkniecie, to ktoś nas usłyszy i źle skończymy! - ofuknęła ich beznadziejna kretynka.
-Już nie mogę się doczekać - podsumował przebrany za staruszkę niziołek.
*
Kawałek nad zamkiem też miała miejsce ciekawa scena... Mianowicie dwóch osobników leciało na grabiach.
-Mówiłem, że latanie we dwóch na jednych grabiach podczas ulewy to zły pomysł!
-Zamknij się i steruj!
-Nie mogę! Spadamy!
-Celuj w zamek!
-AAAAAAAAAAA!
*
Łasice. Czuł, że są blisko. Czuł ich oddech na plecach, mimo że jego plecy znajdowały się stanowczo zbyt wysoko, żeby przeciętna łasica mogła na nie odetchnąć. Biegł. Biegł jak mógł najszybciej, mimo że korytarz cokolwiek się chwiał. Poza tym nie mógł się do końca zdecydować co do swoich rozmiarów. Elfa rzucało z jednej ściany na drugą. Lecz mimo wszystko biegł. Wiedział, że jeśli się zatrzyma, dopadnie go dwugłowa łasica. Albo dwugłowe łasice. W sumie nie miał pojęcia ile ich tak właściwie jest.
Kolejne zachwianie się korytarza rzuciło go na drzwi. Pisało na nich "MIOTŁY". "Tu będę bezpieczny" - pomyślał. Chwycił za klamkę, lecz zamiast zimnego metalu poczuł w dłoni coś włochatego. To coś go ugryzło. W tym samym momencie inne coś owinęło się wokół jego nóg... Krzyknął, lecz krzyk został zdławiony...
-Zamknij się! Coś się dzieje!
Gdy elf wrócił do przytomności, staruszka zdjęła rękę z jego ust. Rzeczywiście, coś się działo. Zza drzwi dochodziły odgłosy walki. W lochu panowała niezwykła cisza. Wszyscy chcieli lepiej słyszeć, co się dzieje na zewnątrz. Tymczasem walka ucichła i ktoś spróbował otworzyć drzwi.
-Zamknięte! - usłyszeli gniewny głos.
-Pewnie, że zamknięte, ty bucu! - ten głos zdecydowanie należał do kobiety. - Któryś z nich musi mieć klucz!
-Są klucze! - usłyszeli po chwili. Teraz słychać było jedynie chrobotanie w zamku i komentarze w rodzaju "Nie ten!", "Cholera!", "Do stu tysięcy zaśmiardłych jeżozwierzy!". Aż wreszcie... Klucz szczęknął w zamku!
-Złota lamo, nadcho... - otwierający drzwi więcej powiedzieć nie zdołał, gdyż oberwał nimi i się przewrócił. I tak oto poszukiwacze Złotej Lamy przebrani za staruszki rozbiegli się po zamku, starając się odnaleźć Lamę i jednocześnie przeszkodzić w tym konkurencji...
*
Czarownik i osobnik z dużym mieczem szli korytarzem. Jakoś nie zrobił na nich większego wrażenia fakt, że cudem uszli z życiem podczas awaryjnego lądowania na grabiach. Właściwie to przeżyli tylko i wyłącznie po to, żeby kilka kolejnych scen było nieco bardziej urozmaiconych, ale mniejsza o szczegóły. Przeżyli i tyle. Nie doznali nawet jakiegoś szczególnego uszczerbku na ciele ani umyśle... No może trochę na umyśle, ale im już niewiele mogło zaszkodzić. Nie wyróżniali się jednak pod tym względem spośród aktualnej populacji zamku.
-Mam nieodparte wrażenie, że jeden z nas idzie do góry nogami i podejrzewam ciebie - rzekł osobnik z dużym mieczem.
-Mam stąd lepszą perspektywę. Którędy teraz?
-W lewo.
Skręcili w lewo.
-W moje lewo!
-Przepraszam.
Czarownik zawrócił.
-Jak będziesz się ciągle wygłupiał to nigdy nam się nie uda!
-Nie uda się nam, bo nie jesteśmy przebrani.
-A za co chciałbyś być przebrany, co?
-A choćby za staruszkę sprzedającą jabłka. Pełno się tego kręci po zamkach.
Wtem zza rogu wyłoniła się brodata staruszka z koszykiem jabłek.
-A nie mówiłem? Dzień dobry pani! Nie wie pani może, gdzie znajduje się Złota Lama?
Staruszka zaskrzeczała, upuściła koszyk i uciekła.
-Dziwne.
-To była konkurencja, ty niedoszły kapucynie! Za nią!
*
Staruszka biegła ile sił w nogach. Osobnik z dużym mieczem i czarownik przemawiający z sufitu może i nie stanowili jej najgorszego koszmaru, ale mogli stanowić całkiem realne zagrożenie. Ucieczka jednak na dłuższą metę nie stanowiła idealnego rozwiązania. Cóż, krasnoludy nigdy nie były znane ze swoich umiejętności biegowych, a przebranie staruszki wcale nie ułatwiało sprawy. Dlatego też krasnolud skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji do ukrycia się. Ową pierwszą okazją był wielki, pistacjowy wazon z ładnym wzorkiem w niebieskie żaby, który stał za kolejnym zakrętem korytarza. Nie namyślając się wiele, krasnolud wskoczył do niego. Głową w dół, żeby było szybciej. Miał co prawda dziwne wrażenie, że kawałek nóg wystaje na zewnątrz, no ale może akurat się uda. Zresztą w tej chwili i tak nie miał zbyt dużych możliwości manewru.
Po chwili usłyszał tupot nóg, który stawał się coraz głośniejszy... a potem coraz cichszy. Chyba się udało. Teraz trzeba pomyśleć, jak stąd wyleźć... Chociaż może lepiej odłożyć to na później - stwierdził, gdy usłyszał mrożący krew w żyłach wrzask.
*
Mrożący krew w żyłach wrzask usłyszał również czarownik, który uprawiał właśnie konkurencję znaną jako biegi sufitowe. Stracił z oczu swojego towarzysza, gdyż jednak grawitacja sprawiała mu nieco trudności. Jednak teraz zobaczył go znowu, biegnącego w przeciwnym kierunku i cokolwiek wystraszonego. Było o to tyle dziwne, że wszelkie rzeczy mogące go przestraszyć nie miały najmniejszych szans na zmieszczenie się w tym korytarzu.
-Co jest?!
-Ło... łołoło...!
Zza zakrętu wyłoniło się to, co tak wystraszyło wojownika.
-Aaaaaaa! To bławatkowy łoś! - Czarownik z wrażenia spadł na podłogę.
-Uuuuuu! - zaryczał człowiek przebrany za bławatkowego łosia i zatoczył się złowrogo. Właściwie to próbował zatoczyć się złowrogo, gdyż tak naprawdę zatoczył się na wazon z krasnoludem, lecz czarownik tego nie zauważył, ponieważ był zbyt zajęty paniczną ucieczką.
Wypadek łosia zauważył za to krasnolud, który nagle zmienił pozycję z wertykalnej na horyzontalną i na dodatek zaczął się kręcić. Niezbyt mu się to podobało. Zwłaszcza jego żołądek żywił nadzieję, że wazon szybko się do czegoś dotoczy. Nadzieja ta się spełniła. Dotoczył się do schodów. Schodów w dół oczywiście.
*
Bławatkowy łoś tymczasem gonił czarownika. Nie miał żadnego interesu w dogonieniu go, ale był zdania, że jeżeli ktoś się już go boi, to należy to wykorzystać. Jednak szybko stracił go z oczu. Potem zaś skręcił w niewłaściwy korytarz. Niewłaściwy dlatego, że znajdowało się w nim kilku nieprzyjaźnie wyglądających osobników z halabardami.
-Uuuuuuu! Bnfgh? Abmylyfghmzk! - spróbował. Zbrojni jednak nie bali się bławatkowych łosi. Bławatkowy łoś zaczął więc bać się zbrojnych i rzucił się do ucieczki.
*
Elf w tym czasie poszukiwał jakiegoś wyjścia z zamku. Nie miał najmniejszej ochoty na dłuższy pobyt w miejscu zaludnionym przez wojaków, którzy już raz go wtrącili do lochu i przez fałszywe staruszki szukające Złotej Lamy i przy okazji walczące między sobą.
Znajdował się akurat w dość przestronnej komnacie. Oprócz niego były tam dwie staruszki. Jedna z nich leżała a ziemi, a druga na niej siedziała i tłukła ją po głowie pozłacanym czteroramiennym świecznikiem. Elf przemykał się wzdłuż ściany, starając się nie zwrócić na siebie uwagi walczących. Wtem coś dotknęło jego nogi...
-AAAAAAAAAAA!!! ŁASICA!!!
Okrzyk elfa odwrócił na chwilę uwagę staruszki ze świecznikiem. Wykorzystała to jej przeciwniczka, która zrzuciła ją z siebie i podjęła próbę jej uduszenia. Scenie tej z zainteresowaniem przyglądał się kot, który tak wystraszył elfa.
*
Krasnolud zleciał ze schodów razem z resztkami pistacjowego wazonu w niebieskie żaby. Nie miał jednak czasu zafrasować się zniszczeniem tak wspaniałego dzieła sztuki, nie mówiąc już o tak trywialnej kwestii, jak zorientowanie się, gdzie jest pion a gdzie poziom, gdyż zainteresowała się nim niezwykle duża staruszka z brodą z łopianu.
-A ty co? - to cokolwiek wieloznaczne pytanie nie wyglądało na groźbę. Staruszka jednak sama wyglądała na jedną wielką groźbę, więc krasnolud zdecydował się udzielić ostrożnej odpowiedzi.
-Ja? Dobra wróżka.
Aby to potwierdzić, podniósł się, uśmiechnął głupkowato, rozpostarł ręce i skoczył w bok niczym cokolwiek niezgrabna początkująca karłowata baletnica. Skok swój zakończył artystycznie wyglądającym upadkiem, gdyż jego błędnik jeszcze nie powrócił z wycieczki w wazonie.
-Dobra wróżka? To ty dawać garniec złota jak ja cię złapać?
Perspektywa zostania złapanym przez olbrzymią staruszkę raczej średnio podobała się krasnoludowi. Garncem złota mniej się przejął, gdyż go nie posiadał, wolał jednak oddalić od siebie niebezpieczeństwo.
-Nie... Ja daję pęczek marchewek.
Staruszka zrobiła głupią minę, co prawdopodobnie znaczyło, że się zastanawia nad tym, co usłyszała. Po chwili stwierdziła z triumfem:
-Wróżka kłamać!
-O kuna leśna! - zaklął szpetnie krasnolud.
-Gdzie kuna? Kuna dobra być!
Podczas gdy staruszka rozgladała się za kuną, krasnolud znowu się podniósł i zaczął uciekać dosyć chwiejnym krokiem...
*
Niziołek, oczywiście w przebraniu staruszki, poszukiwał sobie Złotej Lamy, nikomu nie wadząc, ni krzywdy nie czyniąc. Jednak ogólna nieszkodliwość nie uchroniła go przed niemiłym spotkaniem z czterema ludźmi w zbrojach i z mieczami.
-Ty, co tu robisz? - zapytał inteligentnie jeden z nich.
-Ja? Zamiatam. - Na dowód tego niziołek zaczął wykonywać dziwne, okrężne ruchy rękami. To nieco skonfudowało zbrojnych.
-A gdzie masz miotłę?
-Tutaj, nie widać?
-Eeeee...
-Czy masz nas za idiotów? Jesteś przebraną staruszką!
-Uważaj, kormoran!!!
Niestety, starodawny numer z kormoranem się nie powiódł i niziołek odpadł z rywalizacji o Złotą Lamę.
*
Dwie staruszki otworzyły któreś-tam-z-kolei-drzwi. Bez większych nadziei, gdyż za żadnymi z poprzednich nie było nic ciekawego. No, może poza grubasem, który kupił od nich wszystkie jabłka. I tą kobietą, która na ich widok wskoczyła do szafy. Cóż, staruszkofobia się szerzy.
-I co? Znowu nic?
-Nie wiem. Ciemno tu jak...
-Jak w nocy? Może zapalić światło? - zapytał ktoś ze środka.
-Ano tak, przydałoby się...
I stała się jasność. Nawet nieco zbyt jasna.
-AAAAAAAA! Moje oczy!
-O, przepraszam, to z rozpędu. Haha!
Jasność nieco zelżała, a dwie staruszki ujrzały Złotą Lamę.
-O kurczę! Znaleźliśmy!
-Znaleźliście lamę, a nie kurczę - obruszyła się Lama. - No ale skoro tu już jesteście, to możecie zostać, zaczekamy na resztę.
-Nie będzie reszty - rzekła jedna ze staruszek i wyszła z komnaty.
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
1 2 3 4 5 |