Przepowiednia

1 2 3
Jesteś na stronie 1. Następna

- Wstawaj chłopcze, obudź się - powiedział starzec lekko zachrypiałym, lecz miłym głosem. Chłopiec przekręcił się na drugi bok i wykonał ruch, jakby chciał naciągnąć kołdrę, ale kołdry nie było.

- Zbudź się!

Chłopiec usiadł na kocu na którym spał i przetarł oczy pięściami. Ziewnął.

- Wstań i przywitaj Pana.

Chłopiec wstał, obrócił się w stronę wschodzącego właśnie słońca i wyrecytował:

- Witaj! Witaj Panie, który żyjesz i który życie dajesz! Bądź pozdrowiony, który jaśniejesz i który jesteś światłością! Twój sługa wita Cię!

Starzec wyjął ze swojej skórzanej torby kawałek niezbyt już świeżego chleba. Potrzymał go przez chwilę w dłoniach, a pieczywo pojaśniało, zmiękło i stało się ciepłe. Rozłamał je i połówkę dał chłopcu. Chłopiec jadł i nie dziwił się. Zdążył się przyzwyczaić do tego, że starzec potrafi robić różne dziwne rzeczy.

- Chodź. Ruszamy.

Chłopiec włożył sandały i stanął u boku starca. Starzec wziął swoją laskę, długą i sękatą. I ruszyli. Szli traktem, drogą wykładaną wielkimi kamiennymi płytami. Szli wśród łąk i pagórków. Słońce świeciło, zaczynała się wiosna. Kwiaty nieśmiało rozwijały swe pąki, roztaczały dokoła swoją woń. Po prawej ręce w oddali widniały wierzchołki gór. Szli. Starzec był krzepki jak na swój wiek i szedł szybko, rytmicznie postukując laską. Chłopiec musiał stawiać wielkie kroki, aby za nim nadążyć. Czasami mijali ich konni. Nie byli to ludzie przyjaźni, żaden z nich nie zatrzymał się, żaden nie pozdrowił ich nawet drobnym gestem. Mało było na trakcie ludzi przyjaznych. W ogóle było mało ludzi przyjaznych.

Drzewa zaczęły rosnąć coraz gęściej. Były to wielkie dęby i niewiele mniejsze brzozy. Weszli w las, zapadł półmrok, docierało tu niewiele światła. Nie było już widać gór.

- Mistrzu.

- Tak, chłopcze?

- Mistrzu, powiedz. Dokąd idziemy?

- Nie wiem, chłopcze. Jeszcze nie wiem. Ale musimy iść, lepiej iść niż stać w miejscu.

Szli. Szli wytrwale, choć nie znali celu. Starzec jednak widział cel, choć nie wiedział, gdzie on jest.

Po pewnym czasie zatrzymali się, aby wypocząć i posilić się. Usiedli przy drodze, pod drzewem. Jedli chleb odświeżony mocą starca i popijali wodą. Jedli w milczeniu, dopiero gdy skończyli, chłopiec zapytał:

- Mistrzu, czy długo będziemy jeszcze wędrować?

- Tak, chłopcze, długo. Nawet bardzo długo - dodał mówiąc jakby do siebie.

Już po paru godzinach wyszli z lasu. Po prawej ręce znów pojawiły się góry, lecz chyba były bliżej niż poprzednio. Po pewnym czasie droga zbiegła się z dużo większym traktem, który był znacznie bardziej uczęszczany. Mijały ich teraz głównie wozy kupców, wiozących swe towary. Było również wielu podobnych im podróżnych, lecz wszyscy oni zdawali się nie zauważać innych ludzi.

Tuż przed zachodem słońca dotarli do miasta, bardzo dużego miasta. Było je widać z daleka. Leżało na wielkim wzgórzu, otoczone malowniczymi łąkami i sadami, których malowniczość podkreślało delikatne światło układającego się do snu słońca. W dole wiła się srebrzysta rzeka, a w górze jaśniały białe wieże miasta. Jedynym widokiem psującym ten krajobraz była brudna i zatłoczona droga, zmierzająca wprost do bram miasta.

- Mistrzu, jak się nazywa to miasto?

- Figvaell, czyli Białe Wieże, ale ludzie mówią nań Tagrask.

- A co znaczy Tagrask?

- Czarne Wieże.

- Jak to, mistrzu? Jak jedno miasto może być jednocześnie czarne i białe?

- Tak to jest na tym świecie. W swoim czasie dowiesz się wszystkiego.

W pobliżu bramy ustawiła się długa kolejka kupieckich wozów, piesi szli obok. Im bardziej zbliżali się do murów, tym większy panował gwar. Największy hałas robił krasnolud, właściciel pierwszego wozu w kolejce. Kłócił się z celnikiem o wysokość opłaty celnej, miotając przy tym najrozmaitszymi przekleństwami we wszystkich trzech językach, które znał. Chłopiec, który nigdy jeszcze nie widział krasnoluda, patrzył na niego z zainteresowaniem. Krasnolud zupełnie przypadkiem zauważył zaciekawione spojrzenie chłopca i warknął:

- A ty gdzie się gapisz, kurduplu? - choć sam był podbnego wzrostu.

Chłopiec speszony i przerażony szybko odwrócił wzrok, a starzec położył mu rękę na ramieniu i cicho pouczył:

- Wchodzisz teraz do miasta, między ludzi.. i nie tylko. Trzymaj się mnie i nie okazuj ciekawości ani zdziwienia.

- Mistrzu, ale ja nic nie zrobiłem.

- Wiem, chłopcze, wiem. Musisz się nauczyć jeszcze wielu rzeczy o porządku świata, choć jest on bardzo zaburzony.

Przeszli przez bramę i znaleźli się w mieście. Głowna ulica biegła wprost do centrum, właśnie nią podążyli. Kamiennice były wysokie, kilkupiętrowe, wszystkie zbudowane z czerwonej cegły. Na boki odchodziło wiele mniejszych uliczek. Już zmierzchało, a na ulicy ciągle były tłumy. Po ulicach chodzili głównie ludzie i krasnoludy, gdzie niegdzie widziało się także gnoma lub niziołka. Dotarli do wielkiego, centralnego placu. Tutaj budynki były naprawdę bardzo wysokie i bogato zdobione. Panował tu jeszcze większy chaos i rejwach niż przy bramach. Kupcy na straganach zachwalali swoje towary, cyrkowcy dawali występy. Na środku placu stał duży pomnik z szarego kamienia. Przedstawiał konnego mężczyznę w oskrzydlonym hełmie i dzierżącym w ręku błyskawicę.

Zmysły młodego chłopca chłonęły mnóstwo nowych doznań, lecz nie było czasu, aby się ze wszystkim zaznajomić. Starzec mocno trzymał go za rękę i starał się przecisnąć w gąszczu ludzi. W końcu się to udało i znowu szli główną ulicą. Zeszli w jakąś boczną uliczkę i jeszcze po kilku zakrętach dotarli do zupełnie innej dzielnicy miasta. Były tu małe, najwyżej dwupiętrowe domki z ogrodami, zbudowane nie z cegły, lecz z białego kamienia. Było tu dużo ciszej, ludzie nie kręcili się po ulicach, więc było tu czysto i schludnie.

Skierowali się do jednego z domków. Nie różnił się on od pozostałych, poza niewielkim szyldem. Chłopiec nie był jeszcze zbyt biegły w czytaniu, więc nie zdążył przeczytać napisu. Starzec chwycił za kołatkę i zastukał mocno. Po chwili drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich twarz człowieka o czarnych włosach i krótkiej czarnej brodzie i wąsach. Miała miłe i łagodne rysy.

- Już zamknięte.

Starzec nie odpowiedział na to, lecz patrzył na człowieka, który ukazał się w drzwiach. Dopiero po chwili oblicze mu pojaśniało i niemal krzyknął.

- Mistrzu Ternilu! Jaka radość mnie ogarnęła, cóż cię sprowadza do Tag.. do Figvaell? Proszę, wejdź.

Wewnątrz panował półmrok, było to niewielkie pomieszczenie z ladą i wieloma półkami zapełnionymi różnymi księgami i butelkami. Unosił się tu zapach sosnowego drewna i jeszcze jakiś inny, dziwny.

- Witaj, młodzieńcze - powiedział starzec - widzę, że dobrze ci się powodzi.

- O, tak. Nie narzekam. A kogo ze sobą przyprowadziłeś?

- Chłopcze, przedstaw się.

- Nazywam się Bernard.

- Ja nazywam się Gelfin i byłem kiedyś uczniem Ternila, tak jak ty. Proszę wejdźcie do kuchni, na pewno chętnie coś zjecie po długiej podróży.

Weszli do drugiego pomieszczenia, było tu dużo jaśniej. Na środku stał duży stół, a obok przy gotowaniu uwijał się niziołek.

- Tomie, mam gości. Przygotuj dwie dodatkowe porcje. Zapraszam, usiądźcie.

Siedli przy stole i już wkrótce jedli ciepłe danie. Niziołek Tom także jadł z nimi siedziąc na bardzo wysokim krześle. Chłopiec cieszył się ciepłym posiłkiem, po tylu dniach o chlebie, choć był on zawsze świeży i pachnący, dzięki mocy starca. Jedli w milczeniu, lecz Gelfin był bardzo szczęśliwy i ożywiony. Widocznie bardzo cieszył się z wizyty swojego dawnego nauczyciela.

Pewnie chcecie się przespać, oczywiście użyczę wam łoży.

- Dziękuję ci za gościnę. Widzę, że Bernard jest już bardzo śpiący, lecz ja chętnie bym z tobą porozmawiał.

- Ależ oczywiście, mistrzu. Tomie, zaprowadź chłopca na górę.

Niziołek wyszedł przez drugie drzwi, za którymi były schody, a chłopiec podążył za nim. Weszli na górę do krótkiego korytarza z czworgiem drzwi i dużym oknem na końcu, niziołek otworzył drzwi do jakiegoś pokoju i uśmiechnął się.

- Wejdź tutaj, jest tu łóżko z ciepłą pościelą, na pewno będzie ci dobrze.

Chłopiec odwzajemnił uśmiech.

- Dziękuję.

Okno w pokoju wychodziło na ogródek z kilkoma drzewami i różnymi dziwnymi roślinami. Chłopiec zdjął sandały, koszulę i spodnie. Klęknął na łóżku w stronę okna, za którym słońce znikało za horyzontem. Pochylił głowę i wyszeptał coś cicho.

Położył się i zanim zasnął pomyślał o swoim starym mistrzu, o mieście o dwóch nazwach, o Gelfinie dawnym uczniu Ternila, o niziołku o wesołej twarzy i owłosionych stopach oraz o swojej dziwnej wędrówce, która miała trwać bardzo długo.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3