Przepowiednia

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 3.

Starzec nie doczekał następnego dnia. Skonał w nocy. Gdy Gelfin spostrzegł, że jego mistrz już nie żyje, pogrążył się w żałobie. Nie był to zwyczajny żal, jaki zazwyczaj towarzyszy ludziom po stracie bliskich. Gelfin żałował, że świat został pozbawiony tak wspaniałej osoby. Jednak wiedział, że Ternil odszedł w lepsze miejsce i stamtąd też będzie spoglądał na ziemię. Nie wiedział, co czynić, jak się zachować. Targały nim różne uczucia także z powodu nowego brzemienia. Oto chłopiec, którego przyprowadza mu mistrz, okazuje się właścicielem Symbolu. Mimo że Gelfin był rozdarty wewnętrznie, wiedział, co nakazują zasady Bractwa. Posłał Toma do Daena, który w Figvaell piastował funkcję Starszego. W czasie następnego obrzędu miało odbyć się pożegnanie starego członka Bractwa i powitanie nowego.

Gdy Bernard dowiedział się o śmierci starca, bardzo się tym zmartwił. Okazał jednak zrozumienie. Sam Ternil wyjaśnił mu istotę śmierci, kiedy umarła jego babka. Gelfin nie miał wątpliwości, że starzec rozpoczął nauczanie chłopca we właściwy sobie sposób. Wiedział, że metody Ternila były bardzo dobre, jego wiedza i wykształcenie były tego najlepszym przykładem. Obawiał się tylko, czy zdoła poprowadzić Bernarda tak, jak zrobiłby to Ternil. Nie chciał zaniedbać fundamentu, jaki już podłożył starzec pod edukację chłopca.

Uroczystość miała odbyć się wieczorem jeszcze tego samego dnia. Gelfin postanowił pokrótce zapoznać Berdnarda z obrzędem przystąpienia do Bractwa. Okazało się jednak, że o to Ternil zdążył już zadbać. Pozostało już tylko czekać wieczora. Gelfin cały ten czas przesiedział w swoim ogrodzie, w samotności i milczeniu. Odczuwał niesamowitą pustkę, miał wrażenie jakby zawalił się filar podtrzymujący niebo nad całym światem. Medytował i modlił się, próbował odnaleźć nową siłę.

Z zamyślenia wyrwał go Tom, gdy poinformował, że już nadszedł czas, aby udać się na pogrzeb. Gelfin przywdział swe kapłańskie szaty i razem z Bernardem, Tomem i akolitami niosącymi trumnę Ternila, ruszył przez miasto. Świątynia znajdowała się na prywatnym terenie i należała do Daena. Kult Pana nie był zbyt popularny i świątynia nie mogłaby utrzymać się z datków ludności. Na około czterdzieści tysięcy ludzi, krasnoludów i niziołków mieszkających w Figvaell tylko niecałe pięćdziesiąt osób należało do Bractwa. Daen zaś był bogatym kupcem i utrzymanie świątyni nie było dla niego problemem. W szeregach bractwa taki przybytek i tak był uważany za własność publiczną. Ludzie oczywiście nie zwracali uwagi na dość nietypowy pochód. Każdy słyszał o grupie dziwaków zbierających się co jakiś czas u Daena, ale nikogo to nie obchodziło.

Po zaledwie kilku minutach znaleźli się u bram wielkiej posiadłości, jednej z najbogatszych w całym mieście. Świątynia była najbardziej oddalonym od drogi budynkiem, a zarazem najbogatszym i najbardziej zadbanym. Przeszli przez duży dziedziniec i weszli do środka.

Wnętrze świątyni podzielone było na trzy nawy: środkową, bardzo szeroką i dwie wąskie po bokach. Wszystkie ściany, kolumny i ołtarz zbudowane były z najczystszego, lśniącego bielą marmuru. Na ołtarzu stała pożółkła ze starości księga i duży srebrny kielich. Po obydwu stronach wysokiego prezbiterium stały rzędy wysokich świec. Przed ołtarzem ustawiono niski podest, na którym akolici położyli trumnę Ternila. Tom dołączył do grupy kilkudziesięciu osób zebranych przed ołtarzem. Gelfin i Bernard stanęli wśród kilku kapłanów, stojących bliżej ołtarza.

Zapalono świece, a z grupy kapłanów wystąpił Daen - niski i dość sędziwy już człowiek. Spojrzał w zadumie na trumnę swego przyjaciela, powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Nie powiedział nic, taki był zwyczaj ceremonii pogrzebowej. Wszyscy zgromadzeni pochylili głowy i trwali w milczeniu. Gelfin starał się powstrzymać drżenie rąk, zaciskając je na ramionach Bernarda. Chłopiec czuł jego żal i sam również go doświadczał, lecz w zupełnie inny, chłopięcy sposób.

Chwilę zadumy, która zdawała się być całą rzeczywistością, przerwał Daen. Ustawił dużą, szarą urnę na ołtarzu, akolici zaś uchylili wieko trumny. Daen podszedł do leżącego Ternila i pochyliwszy głowę, przyłożył dwa palce do ust zmarłego. Czynność tę powtórzyli wszyscy kapłani. Gdy Gelfin jako ostatni ze łzami w oczach dotknął Ternila, nad trumną rozbłysła jasna łuna. Ciało Ternila podnosiło się, a jednocześnie rozpływało w czystą światłość. Duży strumień iskier i refleksów świetlnych z wielką szybkością przeleciał dookoła zebranych i niemalże wskoczył do urny stojącej na ołtarzu. Widząc to, Bernard omal nie krzyknął. Pozostali jednak nie okazali zdziwienia.

Daen ze czcią wziął urnę w swe ręce i skierował się do schodów w lewej nawie. Wszyscy zgromadzeni ruszyli za nim i zeszli do krypty. Było to pomieszczenie o podobnym kształcie, lecz niższe, zbudowane z szarego kamienia i dużo słabiej oświetlone. Był tu również malutki ołtarzyk, a między kolumnami ciągnęły się rzędy piedestałów. Na kilku z nich stały już urny. Daen postawił urnę na pierwszym wolnym miejscu i zapalił malutką świeczkę stojącą obok urny. Tradycja głosiła, że zanim świeczka wypali się, zmarły będzie już przed obliczem Pana.

Po krótkim milczeniu wszyscy wrócili na górę. Uprzątnięto podest i trumnę. Daen stanął przed ołtarzem i przemówił:

- Dzisiaj do naszego Bractwa przystąpi nowy członek. Ostatnią wolą Ternila było, aby ten chłopiec wstąpił w szeregi czcicieli Pana.

Bernard i Gelfin stanęli poniżej ołtarza, naprzeciw Daena, który kontynuował:

- Panie, Ty przywiodłeś tego człowieka przed swój ołtarz i Ty wybrałeś go na swojego wyznawcę. Spełniamy oto Twoją wolę i przed Twoim obliczem przyjmujemy go do Twego zgromadzenia - następnie zwrócił się do Bernarda - Czy ty, Bernardzie Torvalu, przyrzekasz każdym swym słowem głosić wolę Pana i każdym swoim czynem ją wypełniać? Czy przyrzekasz bronić swojej wiary i nie wyrzec się jej aż do śmierci?

- Przyrzekam.

- Czy ty, Gelfinie Estaronie, przyrzekasz dołożyć wszelkich starań, aby młodzieniec ten przyjął odpowiednie wykształcenie i aby nigdy nie zbaczał ze ścieżki prawości?

- Przyrzekam.

- Wzywam was, wszystkich tutaj obecnych, na świadków przed Panem, że ten oto człowiek stał się Jego sługą.

Bernard podszedł do Daen, uklęknął i podał mu dłoń, na którą on nałożył pierścień.

- Daję ci ten symbol, aby świadczył o twojej wierze i przypominał ci o niej.

Następnie położył ręce na głowie chłopca, podniósł oczy ku niebu i rzekł do Pana.

Panie, zgodnie z Twą wolą ten człowiek należy już do Ciebie. Pobłogosław go i obdarz wszelkimi łaskami, aby Cię czcił i innym dawał świadectwo o Tobie.


Poprzednia Jesteś na stronie 3.
1 2 3