Oberża pod Rozbrykanym OgremGry Wyobraźni - "Purgatorium [Gra]" |
---|
Nitj Sefni30.09.2017Post ID: 83503 |
Po pocałunku Anshelm poczuł się jakby lżej. Nie, żeby mu się on podobał – sam pocałunek był strasznym przeżyciem. Jednak po wszystkim w sercu nazisty zagościł dawno nieodczuwany spokój. Wizja nie opuściła go zupełnie i wciąż tkwiła na granicy świadomości, ale nie przeszkadzało mu to. Czuł się gotowy, aby wkroczyć do następnego pokoju. Jednak to, co ujrzał za drzwiami nie przypominało pokoju. Przed jego oczami rozciągała się piękna kraina, sięgająca po horyzont. Morze czerwone niczym krew i skąpana w karmazynowym blasku tropikalna kraina… i coś jeszcze. Wśród wysokich paproci stało zwierzę z jego wizji. Patrzyło prosto na mężczyznę, a potem odwróciło łeb i oddaliło się powoli. Anshelm nie miał wątpliwości, że to znak, który został zesłany właśnie jemu. Każdy krok wydawał się coraz lżejszy, każdy oddech coraz przyjemniejszy, a każda sekunda przynosiła coraz większe ukojenie skołatanej duszy. Nawet nie zauważył, kiedy zamiast iść, zaczął poskakiwać na różowawym piasku z szerokim uśmiechem na ustach, niczym mała dziewczynka. Gdyby zobaczył go teraz jeden z jego berlińskich przyjaciół z pewnością niepomiernie by się zdziwił. Anshelm Vollblüter – śmiertelnie poważny mężczyzna o groźnej prezencji, budzący respekt nawet wśród łotrów i rzezimieszków, teraz nie przypominał samego siebie. Jego postawa, jego mimika, jego aura wyrażały coś, czego nikt by się po nim nie spodziewał. Prostą, naturalną radość. Nie zimną satysfakcję, którą zdażało mu się odczuwać, ale zwykłą szczęśliwość. Uczucie niemal obce i wręcz dziecinne w porównaniu do zmysłowego i zseksualizowanego otoczenia. Ta pierwotna siła, niezwykły spokój, antyczna architektura, piękno krajobrazu… W drewnianej winnicy zwolnił nieco i został trochę z tyłu, aby móc dokładnie obejrzeć wystrój dziwnego miejsca. Było tu wiele niepasujących elementów. Sprzęt górniczy, wielkie łoża… Dogonił resztę, co wcale nie było takie proste, bo daniel z jego wizji narzucał mordercze tempo. Poły rozpiętego ojcowskiego płaszcza zarzuconego na mundur pułkownika łopotały za biegnącym Anshelmem. Swój tani garnitur zostawił na drewnianej podłodze winnicy. Mężczyzna nie zwracał uwagi na zarys drzwi rysujący się na boku stworzenia, kiedy wystarczająco się do niego zbliżyli. Dla innych mogły być to drzwi do następnego pokoju, nazista jednak wierzył, że kraina, w której się znaleźli jest ostatecznym celem ich wędrówki – mitycznym rajem. Cztery gatunki istot spotkane w tej krainie nie wpisywały się w przekonania Anshelma. Były właściwsze dla mitologii greckiej niż germańskiej. Ponadto wyjątkowo silnie lgnęły do niego i Otto, co skonfundowało mężczyznę. Wydawały się nim w pewnym stopniu zafascynowane. Widok grupy stworów zrodzonych z wizji i marzeń, prowadzonej przez daniela rozbudził w nim pewność siebie. Wiedział, że te istoty wesprą go w razie walki. Wolałby jednak rozwiązać sprawę pokojowo. Nie obchodziło go, czy jego towarzysze zostaną ukarani za swój taniec, czy nie. On przybył tu, aby wypełnić zadanie i dopnie swego. |
Xelacient30.09.2017Post ID: 83505 |
Otto był zyirytowany, w sumie nie wiedział czemu, może przez to, że czasu było coraz mniej, a kolejne błahe przeszkody stawały im na drodze? A może zwyczajnie wkurwienie z całego życia tak starannie ukrywane zaczęła z niego wyłazić? Tym bardziej, że obecna sytuacja była niemal żywcem wyjęta z jego żywota, drobne nieporozumienie, wokół którego awantura osiągała niebotyczne rozmiary. Co prawda podobnie jak Carl nie chciał rozwiązania siłowego, ale buta przybyłego inkuba rozsierdziła go do reszty. Toteż niespodziewanie wstał z klęczącej pozycji, uniósł runiczną strzelbę do góry i pierwszy raz z niej wystrzelił. Nie wiedział jak działa, ale był przekonany, że strzelaniu ze strzelby towarzysz olbrzymi huk. I rzeczywiście wielki huk się rozszedł, tak, że wszyscy umilkli wpatrzeni w Otto. - Na początek ustalmy jedną rzecz, dobrze! - zaczął z irytacją w głosie - Walter Piontek nie ma nic wspólnego z tym tańcem, nie wiem kim kiedyś był, ale zapewniam was, że teraz jest zaledwie cieniem swojej przeszłości i tylko zbiera razy przy kolejnych próbach! Teraz ja tu rządzę! To znaczy ja tą grupą dowodzę! I oni robią to ja im każę! Kazałem temu ciemnoskóremu młodzieńcowi uwiesć tą piękną niewiastę to zabrał sie tego w swój nieporadny sposób, czyli poprzez taniec. Ta panna od Waltera była zazdrosna o Tahira, więc wzięła go w obroty. Szkoda tylko, że ten zramolały dziad nie pamiętał o tym, że nie wolno tańczyć! Zaprawdę powiadam wam, gdyby ten sklerotyk nie przypominał sobie o wszystkim po fakcie to mielibyśmy o połowę mniej problemów po drodze! - w tym momencie Kamphausen zdrowo bajerował, ale za to niechęć wobec Osiołka była jak najbardziej szczera - toteż tak, jeśli ktoś jest winny zaistniały incydentowi to ja nim jestem! Na swoją obronę mam to, iż nie wiedziałem, że taniec tutaj jest zakazany, a jakoś nikt nie raczył mnie o tym poinformować - dodał posyłając krzywe spojrzenie Walterowi - niemniej pokornie przepraszam za ten incydent i obiecuje, że więcej on się już nie powtórzy. Ponadto pragnę zaznaczyć, że ani ja, ani Tahir - dodał wskazując na araba - nie mamy kontraktu z tymi szaroskórymi pomiotami! Zapadła chwila ciszy. - A co Ciebie Ernst, chcesz usłyszeć dobre powody?! No to skoro zacząłeś nam grozić to ja pogrożę tobie tą oto strzelbą - dodał celując do niego ustrojstwa - zatem pierwszy argument jest taki, że Ciebie nie zabije tu i teraz... w obronie własnej oczywiście! Po drugie, jeśli teraz nam odpuścisz to zapomnimy o tym incydencie i nikt nie doniesie Twoim przełożonym, że chciałeś ich OSZUKAĆ. A przełożeni nie lubią gdy się oszukuje, prawda? - zapytał retorycznie - ktoś mógłby na Ciebie donieść, żeby strącić Cię z Twojego stanowiska i Ciebie zastąpić, prawda? - dodał niemal przyjacielskim tonem - A po trzecie... mam większy brzuch od Ciebie, toteż racja jest po mojej stronie! Ostatni argument był tak głupi, że sam Otto nie wiedział skąd go naszedł, ale skoro taniec mógł być zakazany to i defekty w urodzie mogły być argumentem w dyskusjach. |
Garett30.09.2017Post ID: 83508 |
-Mówisz, że to jego utracona niewinność? Jak dla mnie to mógłby być jego wewnętrzny homoseksualnizm, czy coś takiego – odpowiedział Janikowi. - Swoją drogą zastanawiałeś się kiedyś co by było gdyby przenieść do Purgatorium kogoś chorego psychicznie? Tylko nie kogoś takiego jak Romantyka, a bardziej kogoś z rozdwojeniem jaźni, kto teoretycznie mógłby istnieć tutaj dosłownie w dwóch ciałach, albo schizofrenika, który z łatwością tworzyłby kolejne myślostwory. Chwilę później spotkali kolejnych mieszkańców Purgatorium, tym razem o wiele milszych niż te cholerne Doppelgangery (chociaż Student nie był pewny, czy nie są też tak niestabilni jak Jokasta). Ku zdziwieniu Mathiasa nikt właściwie nie zwrócił uwagi na opowieść satyra o systemie rozrodczym kostki i legendzie o zaćmieniu słońc. Przecież to znaczyło, że istnieje więcej niż jedno Purgatorium! Tylko ile ich było dokładnie i jak bardzo się od siebie różniły? I czy można było się między nimi przemieszczać? Miało niby między nimi dochodzić do interakcji, w trakcie której powstawała nowa kostka, więc teoretycznie powinno wtedy otwierać się jakieś połączenie pomiędzy nimi. I to najpewniej właśnie w tym pokoju. Rozmyślania przerwał mu Janik, mówiąc o Zamtuzie Intelektualnym. Nareszcie! Miejsce, które pozwoli mu się rozwinąć, miejsce, które obiecał mu Janik wtedy przed barem. Na początku po pojawieniu się w Purgatorium Mathias myślał, iż Eckstein go okłamał aby łatwiej mu było go złożyć w ofierze, ale najwyraźniej w tym konkretnym wypadku mówił prawdę. W dodatku miało tu istnieć więcej „cudów”. Tubylcy rozpętali orgię, Hans zaczął uczyć ich jednego ze swoich utworów, a parzące ogniotaury piekły mięsoglebę. I wszystko byłoby fajnie, gdyby tylko Tahir, Joanna i Lea nie zaczęli tańczyć. I jak na zawołanie wszyscy się oburzyli i zaczęli w nich rzucać kamieniami oraz oskarżać. Nawet Niema się odezwała, kiedy już uklękli oczekując na osąd. Niestety, przed władcą przybyła jego prawa ręką, która nie był pozytywnie nastawiona do gości. Choć wyglądał dosyć dziwacznie, to z jego postawy Mathias mógł z łatwością wyczytać, że mają do czynienia z ambitnym fachowcem, spryciarzem, który zataja przed przełożonymi różne informacje chcąc się wznieść wyżej na drabinie awansu i powoli kopać dołki pod szefostwem. |
Wiwernus30.09.2017Post ID: 83509 |
?
Na wzmiankę o wielu osobowościach w jednym ciele, Eckstein roześmiał się serdecznie.
... Za nim Otto i Mathias przejęli inicjatywę w bezpośredniej rozmowie z szarą eminencją, po krótkiej naradzie nastąpiła chwila ciszy. Wszyscy, nawet Goebbels i Pies, wiedzieli, że sytuacja jest wyjątkowo problematyczna. Nie pomagało, że przywódca berlińczyków poddawał się powoli emocjom, choć na szczęście jego nietypowe zachowanie równoważyły dwie osoby – nazista i student. Anshelm gotowy był spisać swoich kompanów na straty i nie przejmował się ich losem, to było oczywiste, ale mina pełna determinacji i drżące od siły woli blizny dodawały im na swój pokraczny sposób otuchy. Poza tym wciąż zachował na twarzy pełen dziecinnego niedowierzania uśmiech, podkreślający fascynację nietypową valhalią. Nawet jeśli poddawał jej sens i rolę wątpliwościom, wykazywał się optymizmem, którego nie spodziewał się nikt. Gdyby podzielił się informacją o nietypowym wsparciu w postaci Niewinności i innych bytów powstałych z jego doświadczeń, mógłby wznieść morale na wyżyny. Nie zmieniało to jednak faktu, że dodawał otuchy, za wyłączeniem jedynie Nadima i Aloisa, którzy mieli powody, aby nie uznawać domniemanego raju stereotypowego nazisty za przyjazną im krainę pośmiertną. Dupa Szatana stawała się coraz ciemniejsza, zaś Sen przemieniał się w Koszmar. Wpływ Mathiasa był już mniejszy, ale wciąż zauważalny, nawet jeśli wszyscy wzięli jego telepatyczną rozmowę z Janikiem za proces dedukcji młodego geniusza. Nikt nie wiedział, że otoczony wrogami młodzik będzie bez większych oporów prowadził wymianę zdań ze swoim mordercą i opiekunem, zresztą po nagłej obietnicy odwiedzin w intelektualnym burdelu bliższym niż kiedykolwiek wcześniej. Podniecenie udzieliło się także pijawce, łaknącej wiedzy i filozoficznych wyzwań jak niczego innego.
Gorzki akcent zakończył obietnicę myślowej przygody, ale nie był jedynym w krótkiej wymianie myśli.
Po rozmowie kolejna chwila krępującej ciszy i zryw Otto, który wystrzelił w powietrze. Zły ruch. Inkuby zawrzały na ten akt prowokacji, a szara eminencja miną zdradziła, że nie wybaczy podobnych zniewag. Na szczęście kara nie była natychmiastowa, a chemik – w miarę umiejętnie – umniejszał rolę Waltera do roli cienia samego z siebie i to jeszcze z demencją. Bagatelizowanie dawnego weterana przychodziło mu z łatwością i przyjemnością, bo wciąż silne było w nim ostatnie uczucie Kostka, który umierał z poczuciem nienawiści i żalu do Osiołka. Na moment aż czerwień na pomarszczonej skórze zdominowała biel, czerń i błękit. Potem była wysłuchane z przyjemnością określenie szaroskórych pomiotów, które pozwalały podejrzewać, że tubylcy żywili się silną urazą do mieszkańców sąsiedniego pokoju. Na ich twarzach malowało się wiele wstrętu na samą myśl o odwiecznym wrogu. A co Ciebie Ernst, chcesz usłyszeć dobre powody?! No to skoro zacząłeś nam grozić to ja pogrożę tobie tą oto strzelbą - dodał celując do niego ustrojstwa - zatem pierwszy argument jest taki, że Ciebie nie zabije tu i teraz... w obronie własnej oczywiście! Po drugie, jeśli teraz nam odpuścisz to zapomnimy o tym incydencie i nikt nie doniesie Twoim przełożonym, że chciałeś ich OSZUKAĆ. A przełożeni nie lubią gdy się oszukuje, prawda? - zapytał retorycznie - ktoś mógłby na Ciebie donieść, żeby strącić Cię z Twojego stanowiska i Ciebie zastąpić, prawda? - dodał niemal przyjacielskim tonem - A po trzecie... mam większy brzuch od Ciebie, toteż racja jest po mojej stronie! Błąd za błędem. Kolejna groźba i to jeszcze zuchwalsza, może nie niszcząca wszelkie szanse drużyny na ratunek, ale pogrążająca chemika całkowicie. Potem szantaż, nietrafiony, bo eminencja nic z niego sobie nie robiła, tak jakby była całkowicie nietykalna i to niezależnie od win. A na końcu brzuch, wisienka na torcie śmierci, który wypiekł w kilku słowach Kamphausen. Eminencja początkowo zdębiała, potem analizowała słowa, a gdy nie doszukała się w niej jakiegokolwiek drugiego, pozytywnego dna – wybuchła gniewem na najgorszą ze zniewag. Oburzone były również wszystkie cztery gatunki, każdy bardziej od poprzedniego. Inkub podleciał do chemika, „szarpiąc” skrzydłami w powietrzu z wściekłości. Mathias niestety zdążył powiedzieć swoje za nim Reichsführer zareagował na słowa Otto, przez co byli w sytuacji jeszcze gorszej. Wywód o człowieku aryjskim miał sens i nie był bezpodstawny, ale nie pasował do realiów – tutaj wszystkie istoty poddawały się woli człowieka jako gatunku wyższego, jednocześnie zdawano się go cenić przede wszystkim ze względu na tradycje i prawa nadane przez poprzedniego władcę. Pożądanie władzy było zaś naturalną potrzebą demonów, satyrów czy ogniotaurów o wyjątkowo rozwiniętych apetytach. Pożądać żony bliźniego swego czy każdej rzeczy jaka jego jest – coś naturalnego i oczywistego. Na dokładkę, dodatkowy element w tej nielogicznej układance, który wpasował się idealnie do całości – Kamehameha I. Skupiał się na sztuce i rozrywkach. I na „poszukiwaniach”. Sprawy polityczne miał w dupie, dopóki jego wybranek wszystko skutecznie trzymał w ryzach. Nigdy nie ukarałby ojca (i matki?) małego książątka. Uratowało ich jedno zdanie, całkowicie paraliżujące tubylców. W dodatku Jego Wysokość z pewnością chciałby aby przedstawiciele rasy aryjskiej byli traktowani z szacunkiem, zwłaszcza, że jest z nami syn samego Stalookiego - wskazał na Anshelma. Dało się usłyszeć tylko szum morza i świst wiatru. Wszystko głowy synchronicznie obróciły się i przechyliły delikatnie, aby przeszyć wzrokiem wspaniale oszpeconego bliznami mężczyznę o stalowych oczach i ciemnozłocistych włosach, gustownie ubranego w nazistowskie mundury. Już wcześniej obdarzano go podobnym zachwytem, ale teraz górował atencją nawet nad Otto, którego obecnie nienawidzono niczym podrzędnego szaroskórego. Ernst także taksował Vollblütera. Z zafascynowaniem. Niedowierzaniem. Pożądaniem. I przede wszystkim życzeniem śmierci, które było tak oczywiste jak kolejny absurdy w pokojach. Okrąg wokół Berlińczyków zaczął się kurczyć. Wszystkie istoty były coraz bliżej i bliżej, gdy nagle rozpoczął się triumfalny salut, a ogniotaury przepchały się jako pierwsze, by unieść (i poparzyć) podrzucanego z lekkością Anshelma. Wznosił się niczym pan młody na weselu, a opadał powoli i delikatnie. Każdy podrzut był mocniejszy od poprzedniego. Przez moment mógł z góry obejrzeć radość tłumu w całej okazałości. Część salutowała, część płakała, część śpiewała i przygrywała wyjątkowo egzotyczną wersję nazistowskiego hymnu, wszyscy zaś cieszyli się z tej podniosłej chwili. Vollblüter krzyczano. Tylko dwie limfocytowe nimfy podważyły autentyczność syna Stalookiego, ale Ernst skarcił je wzrokiem. Geny władców były w nim silne i zauważalne gołym okiem. Szara Eminencja oddaliła się z grupką najwierniejszych z wiernych, aby knuć swoje intrygi. Jawnie. Po krótkiej, pełnej niemej wściekłości i nerwowego trzepotania skrzydłami pogadance, intryganci wykorzystali skupienie się tłumu na synu Wyzwoliciela, aby przepchać się do ludzi, których uznały za niezamieszanych w cały taneczno-grożę-wam-dużo-kłamię ambaras. Otto oberwał jeszcze kilka kuksańców, a szara eminencja ponowiła groźby, wymieniając kilka tortur. Jeszcze śmielej niż wcześniej. Mathiasa łaskawie zignorowano, podobnie jak tancerzy i Niemą. O losach drużyny przesądzać mieli osobnicy tacy jak Hans, Carl, Joanna, Goebbels, Beata, Pies i Kürenberger. Wszyscy trzymali się od Der Chemikera z daleka, pozwalając sobie tylko na bardzo lakoniczne przekazanie tematu rozmowy z Szarą Eminencją ustami Bulmy. W tej sprawie nie byli tak jednogłośni. Nikt nie chciał go wydać, także pełen wdzięczności za szacunek i uznanie Bulma. Z każdą chwilą jednak rozważali podobny obrót sytuacji, a gotowymi walczyć o niego do samego końca byli tylko Carl i Joanna. Szanse Otto topniały jak jego ciało na cmentarzu. Fanfary. Na niebie pojawił się dwór, który powoli szykował się do lądowania, oczywiście po trzech popisowych okrążeniach. Cień chmary inkubów i sukkubów zawisł nad plażą. W końcu elity zaszczyciły wszystkich swoją obecnością na lądzie. W oczy rzuciły im się karoce ciągnięte przez najsilniejsze demony, z których wyszli przedstawiciele pozostałych gatunków, a także liczni goście Królestwa, tak różni i dziwaczni jak tylko można było oczekiwać po Kostce. Wielu z nich było jedynie ambasadorami sojuszniczych nacji, którzy z zaciekawieniem obserwowali wiwaty i podrzucanego nazistę. Rozważali jak wykorzystać sytuację dla własnych korzyści. Kamehamehy nie dało się pomylić z nikim innym. Barczysty, o proporcjach wzorcowych i przykuwających oko, umięśniony niczym tur, z cerą karmazynową naznaczoną brązowymi cętkami, przy czym pełen szlachetności i gracji. Włosy ciemnozłote i uformowane w wystający daleko poza głowę pompadour muszący ważyć ze trzydzieści kilo. Jedno oko błękitne niczym klejnot, pełne intelektu i zachwycające, ze złotą obwódką z makijażu. Drugie stalowe i ludzkie, lekko mętne i pełne wątpliwości. Władca nosił fioletowe kąpielówki, a na tors zarzucił sobie luźno nazistowski mundur niczym pelerynę. Ozdobił skronie koroną uformowaną w splot wzajemnie dogadzających sobie niewiast czterech gatunków z zastygłego nasienia Kostki. Odrobinę zmanierowany, ale z dominacją klasy i kociej drapieżności oraz przewagą dobroduszności, ciepła, a nawet uroczej ciamajdowatości. Krew ludzi i inkubów dostrzegalna gołym okiem. Vollblüter jak się patrzy. Podszedł w pierwszej kolejności do swojego partnera i ojca małego księcia. Wyściskał go mocno, zdając się być mimo słabszego charakteru osobnikiem dominującym w relacji. Szara eminencja mogla knuć ile chciała, ale i tak pozostawała w cieniu pozycji władcy. Kochano go jak nikogo innego, a gdy pogładził wydęty brzuszek, wszyscy ze wzruszenia jęknęli jakby scena ta była wyreżyserowana i ćwiczona przez lata. Führer pomachał do tłumu, a ten zasalutował mu. Musiała minąć chwila, aby skupił się na ludziach. Był przyjazny i bezpośredni, z miejsca podrzucając panny, panów ściskając i podpytując ich o los drużyny, a obie płcie zaś o ewentualne informacje o jego ojcu, Stalookim. Jednocześnie przedstawiał barwny dwór, który z zainteresowaniem śledził sylwetki nietypowych ludzi. Ernst dopchał się do swojej miłości po przepychankach, ale dopiął swego i podzielił się wszystkim co zaplanował, w tym własną zdradą. Wspomniał tylko, że wolał nie ryzykować, zniewagę chciał ukarać, a Otto dał mu powody do obaw. I w końcu informacja najważniejsza – Anshelm. Król był półczłowiekiem niezwykle uczuciowym. Rozpłakał się natychmiast i podbiegł do braciszka, ściskając go tak mocno, że prawie odebrało mu tchu. Walter znał całą prawdę. Zerkał właśnie na szarą eminencję martwiącego się o sukcesję. - To naprawdę się dzieje! - Führer wciąż nie dowierzał. - Mam „...” brata! Słowo „...” oznaczało za równo młodszego, jak i starszego brata. ...
|
Nitj Sefni1.10.2017Post ID: 83513 |
Reakcja tłumu na słowa Mathiasa nie pozostawiała złudzeń – mieszkańcy tej krainy dobrze znali jego ojca. Kiedy ich oczom ukazał się Kamehameha Anshelm przeżył nie lada zdziwienie. Przede wszystkim spodziewał się zobaczyć Adolfa Hitlera. W głębi duszy miał nadzieję, że Kamehamehą jest jego ojciec. Prawda jednak okazała się inna. Mężczyzna próbował odwzajemnić uścisk, ale nie jest to łatwe, kiedy międzygatunkowy kulturysta miażdży ci kości. Wychowywał się jako jedynak , toteż wiadomość o tym, że ma brata mocno nim wstrząsnęła. |
Xelacient1.10.2017Post ID: 83514 |
Der Chemiker czuł moralną wyższość. Co prawda informacja, że inkub jest w ciąży zaskoczyła go, ale w końcu to była symulacja, wiec wszystko było możliwe. Równie dobrze, mógł być odporny na wszelkie obrażenia jak i zdechnąć po jednym strzale. Który Otto miał mu wpakować gdy ten do niego podleciał trzepocząc swoimi skrzydełkami, ale się opanował. Doskonale kontrolował swoje emocje, uwalniał i pętał swój gniew kiedy tylko chciał. Zresztą wbrew groźbom do nikogo nie chciał strzelać (i być może to inkub wyczuł), inna sprawa, że niedługo po tym zmienił zdanie, gdy usłyszał o tym jakie tortury są tutaj praktykowane. Tu nawet nie chodziło o to, że on miał nimi być poddany tu chodziło o to, że w okrucieństwa to bawią się ludy zacofane, a nie jakieś rasy wyższe. No ale już nie strzelał, by nie pogarszać sytuacji. I dobrze zrobił, bo zaraz o nim zapomniano. Widać było, że miał do czynienia z niezorganizowanym tłumem. Był rozkaz, żeby go skuć, ale czy ktoś go skuł? Oczywiście, że nie! Wszyscy zaczęli się interesować Anshelmem! Nawet nikt mu broni nie zabrał! Typowe zachowanie motłochu, gdy wszyscy mieli coś robić to nikt tego nie robił! Tylko go szturchali między sobą. Rozmywanie się odpowiedzialności i zero dyscypliny! Nawet nie miał żalu do grupy, że zaczęła sie od niego dystansować. Ryzykował, ryzykował, aż w końcu przegrał. Stał się ciężarem, akceptował to, toteż zamiast szukać u nich wsparcia to sam szukał sposobu jak się od nich oddzielić. Nawet był na swój sposób dumny z siebie, swoimi wybrykiem sprawił, że wszyscy zapomnieli o incydencie z tańcem! Zaś sama okazja do ucieczki szybko się pojawiła. Uścisk króla zbył milczeniem, co prawda cisnęło mu się na usta, że "Owszem, dzieci to skarb toteż "matka" powinna odpoczywać, a nie ganiać po plaży", ale już sobie odpuścił, podobnie jak to, że nie jest zainteresowany rozrywkami tutejszych prymitywów. Na szczęście półudzka pokraka szybko go zostawiła, wydając na łaskę i niełaskę tłumu. Z jednej strony "nienawidzono go niczym podrzędnego szaroskórego", toteż nikt nie chciał go przytrzymywać jakby sam kontakt z nim mógł być szkodliwy, ale z drugiej strony nie szczędzono mu poszturchiwania. W efekcie gdy na kogoś wpadł, ten ktoś natychmiast odpychał go od siebie. Der Chemiker nie byłby sobą gdyby jakoś tego by nie wykorzystał. Rozejrzał się wkoło, po czym tak "przypadkowo" wpadał na kolejne istoty, żeby te stopniowo odpychały go coraz dalej od aktualnego epicentrum zainteresowania tłumu. Uważał tylko przy tym, by nie wpadać na ogniste centaury. Czuł się trochę jak kulka w pinballu czy tam flipperze, odbijał się od kolejnych przeszkód osłaniając sobie tylko głową za pomocą runicznej strzelby. Nikt konkretny go nie pilnował, odpowiedzialność się rozmywała, a każdy w tłumie miał ciekawsze rzeczy do robienia niż pilnowanie jego osoby. Jeśli jego plan sie powiedzie i zostanie "wypchnięty" za "plecy" ciżby dookoła Kamehamehy i Anshelma to zacznie chyłkiem uciekać. Najlepiej po śladach drużyny do początku pokoju. Jeśli rzeczywiście po wykonaniu zadania wszyscy mieli udać się z powrotem na miejsce startu to miałby wtedy szansę do nich dołączyć. Jeśli zgodnie z jego podejrzeniami "kuracja" w tym miejscu miała regenerować układ rozrodczy to mógł ją sobie odpuścić. Swoje zrobił, stał sie ciężarem dla drużyny to najwyższa pora była by się odciąć. Teraz reszta musiała udźwignąć ciężar misji. |
Fimrys2.10.2017Post ID: 83517 |
Słowa króla Doppelgängerów wywarły swe piętno nie tylko na amulecie, ale również na Sørena. Każdy problem, trudne pytania natury egzystencjalnej i zagwozdki ontologiczne starał się rozwiązywać ze spokojem, przy minimalnym udziale emocji. Tym razem jednak uczucia momentalnie nań zstąpiły, zasłaniając drogę do poznania racjonalizmowi. I tak przemierzył całą najbliższą drogę. Myślał nad enigmatycznym stwierdzeniem i dumał, czym może być to pierwsze/ostatnie dzieło. Podświadomie znał odpowiedź, ale nie był w stanie jej wydobyć. Sprawiło to, że początek piaszczystej krainy zwiedzał jakby w transie, otoczony mgłą i tylko połowicznie odbierając rzeczywistość. Słuchał słów satyra-przewodnika czasem bezwiednie kiwając głową. Dzięki temu że trzymał się blisko Tutty nie powpadał na nic i nie zboczył w kierunku krwawego morza. Przez całą tę krainę sunęła miłosna, wręcz upajająca energia. Ale tłumacz widział również jej drugie, ukryte zgodnie z zasadą purgatoryjskich przeciwieństw, dno pełne cierpienia. Odbijało się to też na doznaniach wzrokowych, gdyż widział jakby przez mgłę i im głębiej wpatrywał się w mieszkańców tej krainy, tym lepiej widział dualizm ich dusz. Im głębiej wędrowali po czyśćcowej Arkadii, tym mocniej wyczuwał moc wzywającą go. Zupełnie, jakby został wezwany i miał się zjawić tu już dawno temu. Przypomniały mu się rytuały, jakich dokonują sekty by przyzywać swe demoniczne bóstwa. Czyżby ktoś wezwał wybrańca, by ten wypełnił swe przeznaczenie? Całość narastała, aż do momentu, w którym odezwał się Abbadon. W tym momencie się zatrzymał, jak również cały proces myślowy, jakby zredukowany do jednego punktu, niby egzystencja ludzka w filozofii baroku. Na stojąco wpadł w trans, który z zewnątrz wyglądał na kilka sekund, wewnętrznie jednak mocno się dłużył. Zebrał się w sobie i w momencie oświecenia odrzekł swemu tworowi o swoich myślach. Przemawiał z czystą i wyczuwalną szczerością oraz wręcz mistycznym natchnieniem. Stanął przed swym tworem na pagórku, który znał już ze swoich snów. I teraz rozpoznał, że otchłań mgły nie była tą z amuletu, domeny Skorpiona. Była obca i wręcz szalała w wirze, a ręce z nieokreślonej oddali ciągle go wzywały. -Masz rację, Abbadonie. Jest jeden, przed i po. Pierwszy, i ostatni. Opus Magnum. Alfa i Omega. Tyś jest nim, i on jest tobą. Nie byliśmy pewni, ale niepokój jednak zaważył. Nie ma sensu Cię zwodzić, szczególnie w tym miejscu, gdy energia silnie pociąga. Też czujesz, jakbyśmy byli wzywani? Nie jesteśmy pewni tego "Pierwszego i ostatniego tworu", ale coś w głębi ducha popycha nas naprzód. Nie wiem co nas spotka. Tuba Mirum, Pan wzywa przed swój tron. Nie był pewien reakcji demona, ale dał mu czas na odpowiedź, której wysłuchał uważnie. Chciał odbudować relację z odłamkiem swego ducha, toteż przemawiał do niego wylewając wszystkie swoje przypuszczenia. Nie miał pewności, ale czuł, że znajdą odpowiedź w tym pokrętnym wymiarze. Dalsze wydarzenia odbierał już odrobinę lepiej, gdyż rozmowa sprawiła, iż ulżyło mu trochę na duchu. Wiedział, że poza znalezieniem obrazu mają jeszcze jeden, ukryty cel, który miał być kamieniem milowym na drodze duchowego rozwoju, którego mieli tu zaznać, toteż uważnie obserwował otoczenie, posiłkując się analitycznym wzrokiem Beaty. Najgorsza była sensacja wywołana przez resztę drużyny berlińskiej, gdyż swoista obraza jakiej dokonali mogła tragicznie lub krwawo zakończyć ich pobyt tutaj. Nie obawiał się otwartej konfrontacji przez żar ducha i miał nadzieję, że z Abbadonem jest tak samo. Tubylcy skupili się raczej na Anshelmie i Ottonie, co dało mu czas na spokojne przysłuchiwanie się dyskusji. I jedna rzecz zwróciła uwagę nie tylko jego, ale również medalionu. I było to polecenie o niezawiadamianiu Abbadona. Na początku zachowali te spostrzeżenia dla siebie, gdyż Inkub Ernst był wyraźnie zajęty sprzeczką z Mathiasem i Ottonem. Te chwilę poświęcił na zapytanie swej dobrze poinformowanej Charonitki. "Dlaczego tubylcy użyli imienia Abbadona? Czyżby znajdował się tu byt o tym mianie? Czy warto o tym rozmawiać z tubylcami?" To mogło rzucić sporo światła na problem z "Magnum Opus" tłumacza, więc postanowił zagłębić to zagadnienie. Przy uspokojeniu sytuacji i przybyciu w końcu samego Kamekamehy postanowił zebrać więcej informacji, skoro nazistowski pisarz został tak ciepło przywitany. Jeśli Amfa mu tego nie odradzi, zapyta z należną etykietą króla o Abbadona, gdyż już na sam dźwięk wypowiedzenia tego imienia przez Ernsta natężył siłę dziwnego "wezwania" odczuwaną przez Tłumacza-Demona. |
Garett3.10.2017Post ID: 83518 |
-Składanie w ofierze dzieci to już jednak barbarzyństwo. Już nawet nie tylko z moralnego punktu widzenia, ale także z logicznego. Wszakże dzieci są przyszłością ludzkości. A co do osobników z rozdwojeniem jaźni, to ciekawe czy dałoby kogoś takiego wyleczyć poprzez zabicie w Purgatorium jednej z osobowości. Szantażowanie Ernsta niewiele dało, tutejsze myślostwory jednak za bardzo różniły się od ludzi. O ile Jokasta, stworzona przez człowieka, kierowała się ludzką logiką, a Doppelgangery pomimo całej swej nienawiści do ludzkiego rodzaju, były jedynie ich najbardziej wypaczoną wersją (być może ta nienawiść do ludzi brała się od nienawiści do samych siebie?), tak tutejsi zdawali się odrzucać wszelką logikę. Zdrada była mile widziana, zazdrość była cnotą, a lojalność zapewne grzechem. Na szczęście Mathias dobrze założył, że ojciec Anshelma, Stalooki o którym rozmawiali w Pokoju Narodzin, musiał być szychą w tym pokoju, biorąc pod uwagę ideologię wyznawaną przez tutejszych. Kiedy demony zaczęły podrzucać syna nazisty, Coldberg odpowiedział Janikowi na jego podejrzenia odnośnie Tłumacza. Hans miło zaskoczył Mathiasa. Jeszcze w Pokoju Narodzin Student uznał, iż telewizyjna gwiazdka będzie kulą u nogi, ale najwidoczniej kostka zdołała z niego wykrzesać choćby minimalną przydatność. No i mimo wszystko potrafił wysłuchać opinii mądrzejszych od siebie, kiedy po wygłoszeniu propozycji Ersnta czekał aprobatę Coldberga. |
Tabris3.10.2017Post ID: 83519 |
- Nie używaj Doppelgangera tutaj, Leo. Ten pokój jest jednym z najbardziej fascynujących w całym Purgatorium, ale mamy tylko pół godziny aby zeń skorzystać. O ile nie będzie trzeba wcześniej go opuścić... |
Wiwernus3.10.2017Post ID: 83520 |
Vollblütia Otto Zdecydował, że ucieknie, nie obarczając kompanów odpowiedzialnością za własne czyny i zwiększając ich szanse na przetrwanie. Plan był co najmniej absurdalny, więc zdawał się dobrze wpasowywać w równie absurdalne realia leczniczej symulacji. Upewnił się, że uwaga Kamehamehy i jego dworu jest niemal całkowicie skupiona na najdrobniejszych szczególikach z lakonicznych odpowiedzi Anshelma, a potem ruszył do działania. Już pierwsze odepchnięcie – silne, bolesne, ale i jak odruchowe, inkub nawet na niego nie spojrzał! - zwiastowało, że ma szansę. Im więcej mówił nazistowski pisarz, tym większe było poruszenie tłumu, a co za tym idzie siła z jaką odpychano zombie. Zakręciło mu się w głowie i zrobiło niedobrze, ale uświadomił sobie, że jeśli nie zostanie połamany, nie wyłoży się w krwawy piach lub nie wpadnie na ogniotaura, zdolny jest się wymknąć. Kątem oka spojrzał na Nadima. Speszony konsekwencjami swojego tańca od dawna patrzył w ziemie i nie podnosił wzroku. Byłby z pewnością ostatnią osobą, która zauważyłaby zniknięcie teścia. Nie znaczyło to jednak, że nie interesował go los mentora. Nie zdolny był spojrzeć mu w oczy, nie chciał go wzrokiem nawet odszukać, ale po ogłoszeniu wyroku trząsł się jak galareta i mamrotał coś pod nosem. Z (niedoszłym!) zięciem nie pożegnał się, ale zdołał z obecnym członkami Drużyny Trzeciej. Carl i Hans dalej mieli co najmniej chłodne relacje, ale niczym jeden byt kiwnęli równomiernie głowami i posłali liderowi uśmiechy pełne wdzięczności za wszelkie wsparcie. Wierzyli w niego i kibicowali mu. Było to sporym pocieszeniem. Napełniony wiarą, przystąpił do spektakularnej ucieczki.
Okazało się, że otępienie i męki są zbawienne. Nie zbyt szybko ten fakt sobie uzmysłowił, ale w końcu zrozumiał, że zgodnie z senną regułą dróg dostosowujących się do myśli i oczekiwań, zaczyna „skakać” w różnych miejscach tropików, jakby się teleportował. Krwią znaczył coraz dziwniejsze miejsca, ślepe zaułki i ruiny, tym samym dezorientując pościg, który musiał uznać, że ich zdobycz musi być wszędzie albo nigdzie. W normalnych warunkach, przy zdrowym ciele i umyśle, skupiony pokojowicz zdolny był przemieszczać się prosto, jednocześnie skracając drogę trudnymi do zauważenia skrótami. W efekcie możliwym było przemierzenie ogromnym obszarów zmyślnych pokoi, mieszcząc się w wyznaczonym przez Hadesa czasie. Ta pokraczna mechanika w sytuacjach kryzysowych pozwalała także na zmyślne wymykanie. Im większe otępienie i nierozumne działanie rannego na granicy śmierci, tym coraz większe absurdy w przemieszczaniu się. Gdyby nie piekący ból, uśmiechnąłby się. Wspomniał słowa Aloisa skierowane do Nadima, w czasach gdy Kostek jeszcze żył. Poddaj się intuicji, nie oglądaj za siebie, zdaj na instynkt, a z pewnością wszystkie przeszkody tak się osuną, a krwawe drogi dostosują, byś znalazł na miejscu. I nikt nawet nie pomyśli, że to nie ma sensu. Algorytm działa w ten sposób, że poddaje się twojej woli tylko w sytuacji, gdy nie ma z tobą osoby, która zauważyłaby coś dziwnego. Senne reguły miały też kilka nieprzyjemnych konsekwencji. Jednym z nich było złośliwe – czy to przez Hadesa czy własną podświadomość – dostrzeganie znaków zakazu pląsania lub też po prostu natykanie się na ich skupiska. Gdzie tylko trafił, tam napotykał na całe stadka oznaczeń i ostrzeżeń, a każde zdawało mu się być coraz klarowniejsze i bardziej oczywiste od poprzedniego. W końcu nauczył się je ignorować. Chwile największych sukcesów, gdy odgłosy pościgu były trudne do wychwycenia, przeplatały momenty, w których bliski był poddania się. Szczeliny w ruinach wydawały się być niemal łóżkami, które aż błagały o to, aby się w nich zaszył. Wizja regenerującej drzemki i ukrycia kusiły, szczególnie po tym jak deszcz ustąpił, a zachodzące słońca rozświetlały niektóre lokacje jak w komputerowej symulacji. Zachował jednak świadomość faktu, że skupiające na zmysłach istoty tego wymiaru wytropiłyby go wtedy z łatwością. Musiał się przemieszczać. Postój był samobójstwem i to takim, które nie uradowałoby Kamehamehy. Kolejny moment nadziei pojawił się w chwilach największego strachu. Szedł już tak powoli, że w końcu dosięgła go woń spalenizny, dym zaczął gryźć go w oko, a ogniotaury były tak blisko, że skóra zaczęła mu się łuszczyć i topić. Im bardziej były wściekłe i zmęczone pościgiem, tym większa była temperatura ich zmyślnych ciał. Wtedy też nagle rozległ się kolejny błysk. Podejrzewał, że nastąpi kolejne trzęsienie ziemi, wylew morza i dominacja mroku. Czuł się jakby umierał. Biegł resztkami sił, kierując się w kierunku rwącej rzeki zmierzającej do oceanu. Była przeszkodą, której nie mógł przekroczyć. Potwory pochwycą go ognistymi łapami, oparzą i najprawdopodobniej zabiją. Biegł jednak, odwlekając męki w czasie. Czuł się jak podczas Near Death Experience. Wszystko się zgadzało. Dźwięk buczenia, rozmowy ludzi i lekarzy (Tuzów?) oraz światło, tutaj jednak nie na końcu drogi, lecz goniącego go od tyłu. Raz już jednak umarł i podobnych cudów nie było. Były inne wizje – narkotyczne, wspaniałe i mistyczne – ale nie takie. Coś mu w tym nie grało. Wyczul, że światło go goniące jest nienaturalne. Seledynowy rozbłysk najpierw przeszedł przez ogniotaury, potem sięgnął Otto i poleciał dalej aż do krańca pokoju. Nie odczuł bólu, ani przyjemności. Centaury były tak samo zajadłe jak wcześniej i nie zwolniły. Dopiero po chwili zrozumiał, że zmieniło się wszystko. Czas zwolnił. Bryza ospale pieściła paprociowe palmy, piach nią naruszony unosił się w powietrzu jeszcze wolniej niż powinien przy niskiej grawitacji, nawet rzeka zwolniła i zdawała się być zawieszona w czasie. I wtedy kierowany odruchem wskoczył w wodę. Nurt nie porwał go. Biegł po rzece, nie wierząc, że odwlekł porażkę w czasie niczym jezus-sprinter. Ogniotaury zostały po drugiej stronie, bojąc się najwyraźniej wody. Ostrzeliwały go tylko wściekle, jednak nie wyrządziły mu większej krzywdy. Zatrzymał się po środku rzeki, aby pogłaskać egzotycznego dorsza zdezorientowanego zawieszeniem w powietrzu po tym jak wyskoczył z rzeki w momencie objęcia rozbłyskiem. Pieszczota zadziwiła go jeszcze bardziej. Zostawił pocieszne stworzonko w stanie zdziwienia i przemieszczał się dalej, choć bez sił na kolejny sprint. Ten tak go wymęczył, że w końcu opadł z sił i zemdlał. Przebłyski świadomości były co najmniej niejasne. Włochate łapy niosły go. Słyszał wymianę zdań melodyjnych głosów - męskich i kobiecych. Czuł, że jest przenoszony, ale dopiero w chwili połowicznej świadomości uświadomił sobie, że znajduje się w jednej z satyrzyc beczek, tym razem o rozmiarach willi. Położono go do łoża, ale nie utrzymano w nim zbyt długo. Był zbyt dużą atrakcją i zbyt wspaniałym gościem, przez co bezwładnie i niczym zabawkę przyprowadzano go po schodach na dół, gdzie siły zregenerować miał godnym satyrzego brzucha posiłkiem. Poznał w tym momencie zmyślną rodzinę satyrów i nimf, dokładnie w taki sam sposób jak nawalona grupa młodzik poznaje w środku nocy równie nawalona grupę osobników, by następnego dnia zapomnieć zupełnie o nowej przyjaźni i doświadczeniach. Jeden z satyrów był dominujący i to on wykładał mu dziwaczne relacje panujące w dwugatunkowej familii, gdzie każdy miał po kilka żon i mężów (jednocześnie) różnych gatunków, co tworzyło jakieś wymyślne kombinacje, w których połapać mogli się tylko gospodarze. Słuchał z udawaną uwagą i z grzeczności jadł podany posiłek. Nawet nie wiedział, że karmią go ślimakolampą, paprociorówką i sosem z nasienia kostki. Mieszkańcy beczki parali się – jakby było im mało zajęć – filozofią, sztuką miłości oraz górnictwem. Dzięki temu ostatniemu mieli dostęp do tuneli, z których wydobywali najlepsze nasienie, które potem przemycali. Gospodarz oczywiście zdradził w jaki sposób najlepiej wydobyć cenny surowiec. Górniczy proces był bliższy łechtania ścianek narządu rodnego Kostki niż walenia w ścianę kilofem. Sztuką było tak pobudzić byt, żeby sam wypuścił soki, oczywiście nabierające wtedy jeszcze wspanialszych właściwości. Gospodarz tak się zakręcił w swojej opowieści, że zaczął nawet pokazywać swój kilof i demonstrować wypustki mające pobudzić ścianki tuneli. Musiał im się przedstawić jako Nadim. Odgłosy pościgu były coraz głośniejsze. Satyr opowiadał namiętnie, tym razem o tym jak wielkim szokiem było poczęcie Kamehamehy, a potem jego spektakularne narodziny z jaja, zaś wycie centaurów zdawało się być nie do wytrzymania nawet z jednym uchem. W końcu ogniste byty zapukały do drzwi, dopytując się o biało-czarno-błękitno-czerwonego człowieka w pięknym wieku i kryminalistę w jednym. Satyr zapewniał, że nie ma pojęcia o czym mówią i próbował zmienić temat na nagły atak ulewy, jednocześnie mobilizując wodnokrwiste nimfy do ewentualnego ataku. Ogniotaury nie dały się zwieść. W tym momencie przelała się czara goryczy. Satyr, choć po chwili wątpliwości, uchylił drzwi. Otto nawet nie miał siły pomyśleć, aby wstać z krzesła, co dopiero wstać. Siedział i czekał, spoglądając na szarżujący ogień. I wtedy jak nie huknęło!!! Sufit zwalił się chemikowi na głowę. Leżał przygnieciony kawałkiem deski i tylko wysunął delikatnie, obserwując jak dwie dziwaczne istoty walczą z centaurami. Próbował nadążyć za ich ruchami, ale ujrzał tylko jak siłą swych ramion i sprytem pokonują ogniotaury, by dosyć niespodziewanie i samemu rzucić się prawie do własnych gardeł. Pierwszy byt był niczym komiksowa fantazja o monstrualnym nordyckim bogu o błękitnych oczach i złotych włosach. Osobnik dzierżył młot i zdawał się być najbardziej umiłowanym w rozwiązaniach siłowych. Bydlę ledwo mieściło się w mieszkalnej beczułce. Niczym troglodyta wyciągnęło Kamphausena i próbowało zaciągnąć na bok w celu dogadania się. Jego chłodnym kompanem była pulchna kobieta, o rysach również aryjskich, ale o wiele mniej spektakularna w swej fizjonomii. Przypominała mu matkę i żonę, nawet komunikowała się, cytując je. Stwór wymachiwał na ślepo młotem, aż w końcu wypuścił go, pochwycił rękami jednego z satyrów, losowego, wykręcił mu ręce, a potem zaczął je wyrywać jak szmacianej lalce. Kobieta była bardziej wygadana. Satyry i nimfy uciekały przez drzwi, trzeci byt zaś wprosił się oknem. Przeszedł nad popiołem pozostawionym przez zwłoki centaurów i ukazał w pełnej okazałości. Był nijaki niczym Kostek, nawet go przypominał, ubrany jak stereotypowy lekarz. Szybko okazało się, że stanowi przeciwieństwo kobiety i jest uosobieniem akceptacji, miłości i zaufania do Nadima, który nie raz i nie dwa razy dowiódł już swojej wartości oraz talentów. Jakby tego było mało osobowość bytu na tym się nie kończyła. Zapewniał, że wszystko jest symulacją i aby ją pomyślnie przejść, trzeba osiągnąć spokój ducha, akceptując Tahira. Wydawało się, że gdy kobieta z cechami matki chemika przemówi i zdominuje go silną osobowością Anshelma, ten ucieknie, ale tak się nie stało. Po pierwsze, Otto nie był już taki sam, nabierał siły charakteru, a to przekładało się na cechy jego myślotworów. Po drugie, nie powstał tylko z osobowości Otto. Ten był za słaby, aby tworzyć je samemu i zbyt rozsądny, nawet nie bardzo zauważył egzystencję Tuzów. Istota zrodziła się także z... pragnień Mathiasa. Dlatego tak zmyślnie wzbudzała zaufanie, wspominając o teorii terapii, próbując zjednać sobie chemika. Inteligencja i techniki manipulacji były godne Coldberga. Wytykał „matce” wszystkie jej błędy i porażki, samemu kreując się na rozsądnego i godnego zaufania. I wtedy przez sufit wpadł ostatni, czwarty twór. Niestabilny, powykręcany, jednak zauważalnie przypominający Otto jego młodszą córkę. Ten byt powstał mimowolnie w podświadomości Nadima jako ratunek i wsparcie. Przybrał postać młodej dziewczyny, aby dodać sił teściowi. Na tym jednak się jego rola kończyła. Jak to można było oczekiwać po arabie był bytem słabo przystosowanym w boju i nie mającym jeszcze żadnego planu. Robiło się coraz mniej przyjemnie między kreacjami umysłów pokojowiczów. Potrzebne były szybkie decyzje, bo kolejne ogniotaury – tym razem ze wsparciem satyrów – napierały na beczułkę. Drużyna Berlińska Najpierw była radość. Brat okazał się być pisarzem. Na moment bryza zrobiła się cieplejsza, a słońca rozświetliły się, napełniając wszystkich szczęściem. Potem jednak Kamehameha dowiedział się o śmierci ojca. Uświadomił sobie, że nigdy go nie zobaczy. Świta przewidziała co się wydarzy i przygotowała do trzęsienia ziemi, wylewu morza i chwilowego mroku. Najbardziej „podniecony” sytuacją był Tłumacz, który poczuł się jak przy końcu świata. Na szczęście jednak nikomu nic się nie stało, a dziwne zjawisko szybko ustąpiło, choć pozostały słabnące cyklicznie opady deszczu. W tym momencie dostrzeżono, że Otto wymknął się i kończy wspinaczkę po zboczu, przy drobnym wsparciu daniela. Kamehameha stał jak wryty, z delikatnym podziwem nad wytrwałością pięknego starca. Inicjatywę przejął jego partner, nakazując ostrzał ognistymi kulami i bełtami. To właśnie on uknuł plan otoczenia wszystkich wyjść z tropikalnego lasu przez latających zwiadowców, wytyczył ewentualne miejsca ukrycia się terrorysty i nakazał przesłuchać mieszkańców, którzy mogliby okazać człowiekowi wsparcie – z zauroczenia, niewiedzy lub niechęci do władzy Kamehamehy. Już w tym momencie wiadomym było dla pokojowiczów, że nie wszyscy są za Kamehamehą. Ten element szara eminencja chciała zwalczyć. Na swój pokraczny sposób nawet się cieszyła z obrotu sytuacji. Ernst mógł pochwycić ewentualnych „sprzedawczyków” i Kamehameha nie mógł już bronić Otto, o czym zresztą potem była cała konwersacja. Ucieczka była jak przyznanie się do win. Prawa ręka władcy osobiście nie ruszyła w pogoń tylko na prośbę kochanka, który martwił się i o niego, i o dziecko. Raz go już puścił, a jawnie mu zagrożono. Nie można było ryzykować. Pościg nie spodobał się drużynie. Joanna popłakała się, gdy lider oberwał w głowę. Carl, w dziwnym przebłysku sprytu, zaoferował, że ruszy w pogoń i wyda Otto. Nikt nie wiedział, że jest jedną z najbardziej moralnych osób wśród grających, więc puszczono go wolno, stwarzając nieświadomie szansę na ratunek lidera. Hans był bliski podążenia za nim, raz jednak już wyprawił się w nim w podróż i zmarł – nie widząc w tym oczywiście dalej swojej winy – więc nie ryzykował ponownie. Obiecał chronić interesy lidera na miejscu. - Mamy żałobę, mamy święto narodowe. Zostało tylko jedno. Jeden gwizd Führera wystarczył i już po chwili z jednej z powietrznych karoc grupa inkubów wyciągnęła skrzynię z zastygłego nasienia. Otworzono wszystkie zmyślne zamki i zabezpieczenia, odsłaniając ogromnych rozmiarów zegar, wydający przenikliwy i głośny dźwięk. Obiekt musiał być niezwykle kruchy, bo niesiono go delikatnie niczym szkło, a przy każdym silniejszym ruchu ozdabiał się rysami i drobnymi pęknięciami. Sprawne oko zdolne było zauważyć, że wyryto na nim „x10”. Kamehameha podszedł do niego niepewnie i długo przymierzał się za nim sięgnął po młot, który podał mu jego wybranek. Spojrzał w oczy najpierw jemu, a potem Anshelmowi. Wybaczcie mi, jeśli zrobię wam krzywdę, a potem zamachnął się. Krzyk Amfy i Janika przeszył głowy studenta i tłumacza, ale było za późno. Dokonało się. Zegar rozleciał się na kawałeczki, a z jego wnętrzności wydobyło się seledynowe światło, które rozlało się na wszystkie strony pokoju, aż sięgnęło do jego granic. Seledynowe! cieszył się Eckstein, gdy Mathias obserwował jak morze niemal zastyga, wiatr zwalnia, a liście paprociowych palm robią się ospałe. Czerwone Królestwo wydało się być teraz błękitne, niczym skąpane w oceanicznych odmętach.
Słowa Ecksteina były zrozumiałe, ale zniekształcone, bo spowolnione. Przez moment wydały się niemal demoniczne, a Mathiasa przeszedł mimowolny dreszcz. Podobnie słyszał jego chłodne proszę kontynuować w momencie bolesnej śmierci. Sprytnie zainicjowano pożegnanie Anshelma z tłumem, a potem Król z Ernstem, strażą przyboczną oraz najwybitniejszymi dworzanami oraz zdezorientowani ludzie udali się do królewskiej karocy. Wychylili się przez okno, machając istotom na plaży, a szara eminencja wątpiących uspokajała, tłumacząc mechanikę działania zegara. Zyskali cenny czas. Gdy znaleźli się wysoko w powietrzu, a Kamehameha upewnił się, że ciągnące powóz inkuby nie słyszą go, opadł na swój dostojny fotel i oddychał ciężko. Emocje przytłoczyły go. Wydał im się w tym momencie bardzo wrażliwy i przytłoczony pełnioną funkcją. Jego wybranek próbował go pocieszyć, ale i to nie wystarczyło, choć tylko dzięki niemu pozbierał się do kupy. Ernst nie odpowiedział nic, wściekły jak nigdy wcześniej. I sielanka skończyła się. Kamehameha jednak nie ugiął się. Sięgnął po dzbanek z wodą i rozlał ciecz w powietrzu. W spowolnionej rzeczywistości kropelki opadały powoli. Skupił się i zmienił je w wino. Był przekonany, że Anshelmowi po krótkim treningu podobne sztuczki będą wychudziły bez problemu. Obiecał wspólne treningi. Pokaz w skupieniu obserwował tłumacz, ale w końcu spytał, z nienagannymi manierami, o Abbadona. Karoca zatrzymała się w powietrzu, a Führer osobiście wskazał otchłań po środku erytrocytowego morza. Wokół niej wyrastały piękne paprocie, przypominając wiszące ogrody. Wyznaczył dwóch inkubów do pomocy przy transporcie i nakazał osobiście spotkać się z przedwiecznym bytem, który pomieszkiwał czerwoną krainą jeszcze przed satyrami, nimfami, ogniotaurami i demonami. Towarzyszyć tłumaczowi zdecydowała się miliarderka. Dali pochwycić się inkubom, a potem odlecieli, kierując się do przepaści po środku spowolnionego oceanu. Ogrody Abbadona W środku było jeszcze piękniej. Podziwiali paprociowe kompozycje, po których oprowadzały ich dwa inkuby. Zapewniły, że nic nikomu tu nie grozi, a olbrzym – choć niezrozumiały – jest przyjazny. Wielokrotnie przybywali tutaj z Kamehamehą, który odpoczywał tutaj w towarzystwie istoty zwanej Abbadonem. Szybko jednak sielanka zaczęła ulatywać. Beata robiła fotografie, ale nie zdolna była wywołać błysku. Również jej „szósty zmysł” przestał działać, a bez niego poczuła się słaba i bezbronna. Tłumacz trzymał się lepiej, ale i jego przeszedł dreszcz, gdy zrozumiał, że ogród odtwarza ten z jego dzieciństwa, a właściwie pozytywne jego wyobrażenie. On tu jest. Wspanialszy ode mnie. Czuję to. Dlaczego stworzyłeś mnie ograniczonym, gdy jego uczyniłeś tak rozwiniętym? medalion był bliski płaczu. Abbadona spotkali na samym dnie. Nie był sam. Przez ułamek sekundy ujrzeli go w towarzystwie kobiety, która zniknęła jednak natychmiastowo. Czujniki w oku Beaty wykryły ją, ale po jej zniknięciu, dezaktywowały się momentalnie. Nosiła się w odcieniach czerwieni i emanowała wampirzą aurą. Prawie zapomnieli o niej, gdy skupili się na majestatycznym bycie. Przypominał ubiorem i aurą Kürenbergera uwięzionego w ciele swojego Bóstwa-Tworu. Natychmiast rozbudził się z medytacji, widząc nietypowych gości. Złapał oddech. Inkuby znieruchomiały. Jego reakcja nie była normalna. Byt nie dowierzał. Pochylił się nad tłumaczem, ledwo akceptując w to co widzi. Desperacko próbował się z nim porozumieć w czystym purgatoryjskim, ale dało się zrozumieć tylko pojedyncze słowa, bez zrozumienia choćby cienia wymyślnych kontekstów, logicznych wywodów i filozoficznych sprzeczności. Poddawał się z każdą próbą, przymierzając do czegoś spektakularnego. Czuli, że coś się stanie. Nie spodziewali się, że to czego tak bardzo bał się uczynić, będzie przemówienie w języku ludzi. JĘZYK WPŁYWA NA MYŚLENIE. SPOSÓB W JAKI MÓWISZ, WPŁYWA NA TWOJE ROZUMOWANIE, A ONO NA TO JAK POSTRZEGASZ RZECZYWISTOŚĆ I WPŁYWASZ NA NIĄ. JĘZYK OGRANICZONYCH LUDZI JEST PROSTACKI. BIEGNIE Z NURTEM CZASU. MOWA PURGATORIUM TO DOSTOJNA MOWA SKRAJNOŚCI. W NIEJ PRZESZŁOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ TO JEDNO, POZWALAJĄC PORUSZAĆ SIĘ MYŚLi POZA NURTEM CZASU. TY, JAKO TŁUMACZ, OSIĄGNĄŁEŚ ZROZUMIENIE TEJ MOWY. W PRZYSZŁOŚCI. Stwór przechylił się i zwymiotował, nie dając rady powstrzymać odruchu. Dyszał ciężko. Po każdym słowie krzywił się i słabł, marniejąc w oczach. NIGDY NIE SĄDZIŁEM, ŻE PRZEMÓWIĘ W TEJ MOWIE. TO SAMOBÓJSTWO. ZABIJAM SWÓJ INTELEKT W TEN SPOSÓB, TRACĘ TALENTY, KTÓRYMI MNIE, SWOJE MAGNUM OPUS, OSTATNIE I PIERWSZE OBDARZYŁEŚ. INACZEJ JEDNAK SIĘ Z TOBĄ NIE POROZUMIEM, A MUSZĘ. KONTINUUM ZOSTAŁO ZABURZONE. JEST ZA WCZEŚNIE. ZBYT WCZEŚNIE. NIE POWINNO CIĘ TU BYĆ. Jeden Inkub uciekł, drugi pozostał i słuchał z narastającą uwagą oraz strachem. Beata przy kolejnych torsjach chwyciła się mocno swojego towarzysza. NIE BYŁO TEJ KOBIETY PODCZAS NAZISTOWSKIEJ MISJI. BYŁ MATHIAS COLDHAND, ALOIS FERENZ, SELENA BERLIN, ANSHELM VOLLBLÜTER, GOEBBELS, MAŁY GARLAND, ANNA BIELER, NADIM I OTTO, CARLA I JORG PRINGSHEIMOWIE. I INNI. PRAWIE WSZYSCY ZGINĘLI. ALE NIE BYŁO JEJ. I CIEBIE. BYŁEŚ PÓŹNIEJ. ALE DOPEŁNIŁEŚ PRZEZNACZENIA. 7 BRAM I REWOLTA. HADES ZOSTAŁ OBALONY. NASTĄPIŁ KONTAKT. I COŚ POSZŁO NIE TAK. KONIEC ŚWIATA. NIE CHCIAŁEŚ TEGO. DAŁEŚ SIĘ ZABIĆ JEMU, MEDALIONOWI, A SAM STWORZYŁEŚ MNIE. TWOJA WIARA NIE MIAŁA LIMITU. UWIERZYŁEŚ, ŻE W PRZESZŁOŚCI ISTNIAŁEM JA, TEN KTÓRY ODKRĘCI TWOJE BŁĘDY. SŁOWO STAŁO SIĘ CIAŁEM. STWORZYŁEŚ MNIE, PRZELEWAJĄC WE MNIE INTELEKT, WIEDZĘ I DOŚWIADCZENIA. ALE I TO NIE STARCZYŁO. COŚ POSZŁO NIE TAK. TRZEPOT MOTYLA W KOSTCE WYWOŁUJE HURAGAN NA ZIEMI. NAJMNIEJSZA ZMIANA PROWADZI DO KONSEKWENCJI, KTÓRYCH NAWET TY NIE PRZEWIDZIAŁEŚ. TO, ŻE JESTEŚ TU TAK PRĘDKO, TO DOWÓD NA TO. NIE TAK BYĆ MIAŁO. Stworzenie upadło i kontynuowało przemowę w krępującej pozycji, ledwo łapiąc powietrze. Śliniło się, trzęsło i płakało nad degeneracją postępującą wraz z przyjęciem mowy i sposobu myślenia ludzi. NIE WYKONAM SWEGO ZADANIA. SPRZECIWIAM SIĘ TWOJEJ OSTATNIEJ WOLI. MAM TYLKO JEDNĄ RADĘ – NIE INGERUJ W PRZESZŁOŚĆ. TERAZ WSZYSTKO MOŻE SIĘ ZDARZYĆ, A PRAWDOPODOBNIE BĘDZIE GORZEJ. UWIERZ W SIEBIE. JEŚLI NIE ZMIENISZ LOSU, ZAAKCEPTUJ GO. Dokonało się. Przemiana nastąpiła. Królewskość, aura geniuszu i boska prezencja umknęły. Byt stał się ludzki. Stracił swoje talenty. Zapłakał nad swoim losem, choć nie w pełni rozumiał już dlaczego i jak wiele stracił. Pałac Za nim karoca wylądowała, kilkukrotnie okrążyła Pałac Führera. Na placu, na tesseraktach ukrzyżowano kilku buntowników. Cierpieli katusze, ale niektórzy z nich podejrzewali, że trafią do hedonistycznego więzienia i w ich oczach dominowała nadzieja. Pokojowicze obejrzeli ogrody i baseny, a potem udali się do środka, gdzie roiło się od intelektualnych kurtyzan i muzyków. Pozdrawiano Kamehamehę, ale dało się zauważyć, że choć czczono go tu niczym Boga, to darzono jednak nutką pobłażliwości i z dziką fascynacją spoglądano na Anshelma. ... Pracownia roiła się od setek obrazów. Wszystkie nienazwane, technicznie doskonałe, jednak zauważalnie martwe i pozbawione esencji nadającej im duszy. Półbyt i tak na tle swojego ludu potrafił wykrzesać jej delikatną iskierkę, ale bliżej mu było do inkuba niż człowieka, choć oczekiwano i wymagano od niego typowo ludzkich cech. W swojej skórze czuł się jednak dobrze. Podszedł do notatek, chcąc wesprzeć brata w misji wyznaczonej przez Hadesa. Na moment zawiesił się na obrazach swego autorstwa, które przedstawiały jego rodzinę. Mały Kamemahema z małym Ernstem, ich matki, scenki z aktów kochanków – wszystko bezwstydne, dziwnie piękne, ale i nienazwane oraz pozbawione iskry bożej. Dokopał się do właściwych zapisków. ... Ludzi ugoszczono w ekskluzywnym holu, gdzie mogli odpocząć w basenie otoczeni roślinnością. Kolorystyka typowa dla Purgatorium – seksualne czerwienie, brązowe meble, zieleń roślinności, złote ozdoby, a wszystko to skąpane seledynowym światłem. Skorzystała tylko Lea, taplając się w spowolnionej wodzie. Walter obserwował ją. Naturalnie przyjęła obrót wydarzeń. Łatwo się dostosowywała. Odkąd pomyślał o tym, że mogła być poczęta w Kostce, miał już co do tego pewność. Nie był tylko pewny czy na pewno na weselu. Podejrzewał jednak ten pokój, co czyniłoby go miejscem aktu stworzenia dwóch wspaniałych istot, a Osiolka i Stalookiego ojcami w niemal tej samej chwili. Nie było jednak czasu na podobne rozważania, bo do układanki wskoczyły kolejne elementy układanki. Ferenz mówił cicho. Zapobiegawczo. ...
|
Architectus4.10.2017Post ID: 83532 |
Troskliwie położył dłoń na dłoni pani Joanny, usłyszawszy jakich okropności doświadczyła w miejscu gdzie spędziła swoje dzieciństwo. Przyznał rację dziewczynie, że trafnie odłożyła film na później, bo emocji może zabraknąć. Po tym, widząc klęczącą i oświadczającą się przed nim panią Levittoux-Charpentier zsunął się z krzesła, by dołączyć do niej na podłodze - z uśmiechem pełnym wzruszenia - rzekł, że przyjmuje oświadczyny. Następnie rozczulony wziął ją w swoje ramiona, ciepło przytulił ją do swego ucieszonego serca, namiętnie pocałował ją w usta, a następnie mocniej przytulił. Przez dłuższą chwilę, ze złączonymi policzkami trwali wtuleni w siebie, po czym wesoło odchylił twarz w tył, przyjrzał się swej Francuzce i z serdecznością przemówił do niej: - Mój kochany kondorku~ - z błyskiem w oku specyficznie zwrócił się do ukochanej, chcąc podkreślić jej cudowną rzadkość, dostojeństwo i rodzinność, a przy tym umniejszając znaczenie ogólnie przyjętej przez społeczeństwo estetyki. Następnie ucałował piękność w policzek i począł powstawać przechwytując ręce swej wybranki by pomóc jej równocześnie z nim wstać. Uważnie usiadł na krześle oraz pociągnął dziewczynę do siebie, pozwalając jej z gracją i bocznym ustawieniem spocząć na jego kolanach. Umożliwił jej tym samym objęcie go rękoma. Utulił jej talię własnymi ramionami i wpatrując się w jej oczy kontynuował wypowiedź. - Widzę piękno w pani docenianiu życia i zaangażowaniu w nasz związek. - zatrzymał się, delektując się jej miło cieplutkim spojrzeniem i ciałem, po czym ruszył z dalszymi słowami: - Rozważałem trafność pomysłu poproszenia panią o rękę, i określiłem sobie, że oświadczę się pani w jednym z miejskich parków, gdzie zabierał mnie mój świętej pamięci tata. - uśmiechnął się czule do przyszłej dziennikarki. - Jednak dopiero po odegnaniu niebezpieczeństw jakie aktualnie na nas czyhają. Garland to rezolutny chłopiec, dlatego zorientuje się o braku pełnej radości podczas tak szybkiego ślubu, bez obecności Carla. Chciałbym doczekać wolności cielesnej bądź duchowej mojego brata zanim się pobierzemy. Z istotnych kwestii odnośnie ceremonii, chciałaby pani ślub cywilny i kościelny, czy tylko cywilny? Miałby się on odbywać w Berlinie? - zadawał pytania nie chcąc pominąć żadnego potrzebnego zagadnienia do skutecznej i przyjemnej uroczystości: - Jakich świadków występujących po pani i po mojej stronie wybierzemy? Jestem otwarty na pani wybór, przy czym proszę, abyśmy przy organizacji wydarzenia nie wydawali pieniędzy otrzymanych za pojmanego Carla. Szukając kompromisu proponuję abyśmy za pięć dni wyprawili dla Garlanda przyjęcie zaręczynowe, jako ogłoszenie radosnej nowiny, uwzględniając brak rodzicielskiego zachowania u pani rodziców. - pogłaskał przy tym panią Joannę po głowie i pomiział jej włoski. - Dalej, przejmę zadanie ojca w roli gospodarza i poinformuję osoby jakie pani chciałaby zaprosić, o kameralnym uczczeniu naszego podjęcia decyzji zawarcia związku małżeńskiego. Myślę również, iż sympatycznym pomysłem byłoby wykonanie pamiątkowej fotografii podczas takiego spotkania. - to powiedziawszy pocałował dziewczynę w czoło. ... Podczas spotkania z panem Anthony'm Henry'm Fordem i słuchania jego wniosków Jörg myślał o przyszłości i czymś więcej niż jego własne życie, a mianowicie o życiu innych ludzi, kolejnych pokoleń. Pochwalił u mieszkańca pokoi jego zmiennokształtność i ubraniowy gust, oraz solidne maniery. Nadmienił, że jedna z treści zawartych w umowie wyklucza się wzajemnie. Wskazał je w zdradzie i oszukaniu ojczyzny, podczas której także skrzywdzi bliskich, co nie zgodzi się z postulatem o uchronieniu ich przed Hadesem. Zapytał przy tym, czy mogliby sporządzić trafniejszą wersję umowy. Po tym okazał wyrozumiałość względem podpisania innego paktu przez panią Joannę w pokojach oraz jej pocałunku, bo spodziewał się po sobie gorszych czynów. Kodując że zamrażarka przenosi już do Purgatorium, dodał jak chciałby jak najdłużej przechodzić szkolenie w tej rzeczywistości, zanim wejdzie do pokoi na ćwiczenia. |
Nitj Sefni7.10.2017Post ID: 83549 |
- Zrobię jak mówisz bracie. – Anshelm podjął decyzję bez wahania. W Berlinie był nikim. Podrzędnym działaczem podziemia, nie mającym żadnej realnej władzy. Jego życie było przesycone nudą i rutyną. W tym momencie dano mu szansę na zostanie kimś wielkim. Nie mógł odrzucić tej szansy. |
Fimrys8.10.2017Post ID: 83559 |
Amulet był w szoku nawet większym niż jego twórca, co sprawiło że wręcz zaniemówił. Musiał zebrać myśli, żeby to lepiej uporządkować, choć największy szok dla nich obu miał dopiero nadejść. Gdy byli o krok od tragedii przez gadaninę reszty drużyny, Søren czuł napięcie. Nie chciał walczyć z całym tłumem, gdyż Abbadon nie był obecnie w stanie go dobrze wesprzeć, ale dalej był zdeterminowany, delikatnie głaszcząc butelkę "tchnienia Abbadona" uwarzoną w wątrobowym domku. "Spróbujcie tylko, może i nie uda nam się przeżyć, ale poczujecie ogień straszniejszy niż wszelkie te które znacie i wszystkie te, które jesteście sobie w stanie wyobrazić" Odetchnął z ulgą, kiedy cała sytuacja w miarę się uspokoiła, choć do czasu, ponieważ Kamehameha na wieść o śmierci ojca wywołał istny kataklizm. Tłumacz czuł i widział elementy biblijnej apokalipsy, toteż zastanowił się, czy to już nie czas przepowiedzianego końca świata. Mimo iż było to tylko chwilowe, to było kolejnym bodźcem, by jak najszybciej znaleźć Opus Magnum w Studni Otchłani. Podczas przejażdżki karocą był równie nerwowy co amulet, ale nie dał tego po sobie poznać bezpośrednio. Kürenbergera podnieciła możliwość wybrania się do Ogrodów Abbadona, więc niezwłocznie ruszył, ku własnemu zadowolenie z Beatą Tuttą. Przed odlotem spojrzał jeszcze na resztę drużyny z nadzieją, że uda im się przeżyć. Rzucił Coldbergowi spojrzenie w stylu "Dopilnuj, by nie zrobili nic na tyle głupiego, byśmy byli zmuszeni do skrajności" Na wstępie poczuł się dziwnie spokojnie w tym miejscu, gdyż ogród wydał mu się niezmiernie znajomy. Odzwierciedlenie dawnych wspomnień z dzieciństwa sprawiło, że Søren poczuł się jak u siebie. Wśród motywów roślinnych dostrzegał jakby elementy krajobrazu oraz sprzęty ze swej pamięci, często ukryte i już zapomniane. To wszystko przywiodło mu na myśl dziwne porównanie, jakoby ta Otchłań była dań tym, czym dla chłopca sprzed wielu misji wątrobowy domek. Wyczuł jednak zakłócenie gdy dotarł na samo dno. Tajemnicza kobieta nie pasowała do otoczenia, a jej szybkie zniknięcie i wyraźna, wręcz napierają aura wzbudziły jeszcze większe podejrzenia. Szczególnie, że olbrzym cały czas medytował i w inny stan przeszedł dopiero po ich przybyciu. Filozof rozpoznał w nim swój "Pierwszy i ostatni twór", odczuwając déjà vu i jamais vu jednocześnie. Kiedy amulet zapytał, był w szoku i mógł odpowiedzieć mu jedynie "Nie wiem". Wtedy umysł tłumacza został zasypany czystym purgatoryjskim, którego zrozumienie poprzestało jedynie na odczytaniu skrajności i wiecznie nurtującym Albo-albo, albo, albo, albo.. Tak jak mawiał Wittgenstein: "Coldhand, brzmi prawie jak Coldberg, może Mathias będzie wiedział więcej o tej zbieżności. Berlin, czy to nie przypadkiem nazwisko tej wnuczki/córki Waltera? Tylko to imię, Selena... księżyc? Ten Garland to może być brat płaczącej Joanny, ale Anna Biener nic mi nie mówi. Tylko jak to jest, że są/były/będą dwie nazistowskie misje, i ja jestem i nie powinienem być na obu?" Mocno intrygowała go rewolta. Jasnym było, że była skierowana wobec Hadesa, tylko jak do niej doszło i jaką on w niej odgrywał rolę? Pewnikiem znaczącą, skoro złamał siódmą pieczęć i okazał się "wybrańcem". I ten tajemniczy zgrzyt, który doprowadził do tego chaosu czasu i przestrzeni oraz śmierć z rąk medalionu. Wszystko było tajemnicze i wymykało się rozumowi, ale nie stanowiło problemu dla wiary, która ku uciesze tłumacza, okazała się potężniejsza od czasu. Wziął sobie do serca radę nieingerowania w przeszłość, gdyż teraz widział, choć nie w pełni rozumiał, jak dziwne i straszne są tego skutki. Kiedy ujrzał przed sobą olbrzyma po stracie aury boskości i geniuszu, natchnęło go, więc płomiennie przemówił. -Nie Abbadonie - kierował swe słowa jednocześnie do amuletu i olbrzyma - nie było "Pierwszego" ani "ostatniego". Ja, król Doppelgängerów, reszta drużyny, wszyscy, absolutnie wszyscy są oszukani przez czas, że mógł istnieć pierwszy, bądź drugi. Abbadon jest jeden i stanowi jedność wychodzącą poza trywialne ramy oraz ograniczenia czasu i przestrzeni. Dwojakość to jedynie iluzja, jesteś syntezą przeciwieństw, która musi ponownie się zjednoczyć! Wszystko to jest poza rozumem! Wiara, wiara, wiara! Doznał wręcz ekstazy, która udzieliła się całemu otoczeniu. Zrozumiał, że byt zostawiony w ogrodach jest cząstką jego jaźni, pozostawioną przezeń tu już dawno. Cząstką, której brak odczuwał i która przez całe życie przyciągała go, aby znów się z nim zjednoczyć. Musiał dokonać syntezy tworu stworzonego w tej rzeczywistości przez siebie z innej czasoprzestrzeni, oraz tworu z tej rzeczywistości stworzonego przez siebie z tej czasoprzestrzeni. To na zawsze by rozwiązało problem amuletu, któremu ciągle czegoś brakowało i dało potrzebne uzupełnienie. Tylko wiara w rękach twórcy mogła dokonać czegoś takiego, a tłumacz zaufał słowom "Uwierz w siebie", które tu nabrały całkowicie nowego znaczenia. Powoli aktywowała się w nim nie pamięć, że uczucie metafizyczne siebie z tamtej czasoprzestrzeni. Potem rozejrzał się po Otchłani. Wiedział, a raczej wierzył, że skoro jest to po części jego domena, znajdzie tu pomoc. Intuicyjnie zbliżył się do miejsca, w którym olbrzym zwymiotował. Sam poczuł w ustach smak krwi, ale wśród krwawo-paprociowej masy na ziemi dostrzegł oczyma duszy coś niesamowitego i znajomego. Wydobył stamtąd dobrze mu znany egzemplarz biblii, ten sam który składał, analizował, uzupełniał i nad którym medytował. Ten sam, który był z nim w tajemniczym śnie i po powrocie do świata realnego wydawał się "inny". Nie wiedział jeszcze, jaka funkcje spełni w Purgatorium, ale każdy wybraniec potrzebuje swej świętej księgi. Potrzebowali czasu do zebrania sił i myśli, więc pozostali na medytację w Ogrodach. Wiedzieli jednak, że misja musi zostać wykonana i poza tym jest jakieś większe przeznaczenie. |
Wiwernus8.10.2017Post ID: 83569 |
29 Września 1991 r., Berlin Na ten moment uznali, że złożą formalny wniosek do urzędu cywilnego, czekając na termin i pozytywne rozpatrzenie wniosku, z możliwością przyśpieszającej łapówki na wypadek słabych perspektyw w odzyskaniu Carla lub coraz większego zagrożenia. Jako ateistka nie miała duchowej potrzeby przysięgania przed Bogiem, podobne byty uznawała zresztą za kpinę z rozumu, co oczywiście starała się obrać w neutralne słowa. Ze słabym efektem. Nie będę bezcześcić ważnych dla ciebie sakramentów przysięgą szczerą, ale złożoną w niewierze i obrzydzeniu dla „Stwórcy” przyznała, uznając swoje ostre słowa za potrzebne. Nie pozostało nic innego jak zacząć planować formę wesela. Stanowisko Kondorka co do przepychu już znał i nie zdziwił się, gdy uznała, że liczą się tylko oni i wesele może odbyć się nawet na klatce schodowej ich bloku. Inne podejście miała już do gości. Tych uznawała za nie tyle co obowiązkowych, co bardzo umilających chwilę, z którą chciała się z nimi podzielić. Zresztą wobec większości czuła specyficzną wdzięczność, a zaproszenie uznawała za gest jej dobrej woli oraz podziękowania. Z jej rodziny przybyć miał tylko braciszek, rodziców i dalszych krewnych wyrzuciła daleko poza nawias bliskich sobie osób. W zastępstwie dla nich planowała ugościć familię ukochanego, ale i z tym wiązały się problemy. Nie bawiliby się dobrze, zastanawiając się co z Carlem. Po raz pierwszy zaczęły przychylać się do odwleczenia uroczystości w czasie, choć jeszcze nie z całkowitym przekonaniem. Ba, zaproszenie rodziny pogrążonej w troskach i niewypowiedzianej żałobie byłoby niemal nietaktem, czyniąc radosne zaślubiny aktem niestosownego hedonizmu. Z gośćmi był zresztą jeszcze inny problem. Jej znajomości opierały się na dwóch społecznościach – pokojowiczów i charonitów, grup zwaśnionych od pokoleń, choć obecnie połączonych specyficznymi zażyłościami. Nie wiedziała czy wybrać tylko jedną grupę czy jednak pójść za głosem serca, wybierając obie, informując, że na weselu pojednać będą musieli się odwieczni wrogowie. Dopiero teraz zapaliła się w jej głowie lampka. Po wieczornym treningu – odpoczywając w łóżku - nakreśliła w kajeciku wstępną liczbę gości. Jörg zapoznał się z nią przypadkiem, podczas obchodu po mieszkaniu wywołanym zbudzeniem kolejnym koszmarem z morderstwami w tle. Zerknął na spis i ujrzał obce mu w większości nazwiska. Przy imionach dwóch mężczyzn dostrzegł nakreślone obok dopiski – świadek? oraz ojciec, odprowadza do ołtarza. I w końcu dostrzegł nazwisko znajome, aż ciarki mu przeszły po ciele. I jeszcze na dokładkę co najmniej niejasna notatka o nienazwanym zespole, najgorszym i najlepszym na świecie, który z pewnością pragnąłby występu jak niczego innego. ... Ford uśmiechnął się przy pochwale o jego zmiennokształtnych talentach. Miał w sobie wiele taktu i dobrych intencji, jednak przestał być (pozornie) miły, gdy niedoszły rewolucjonista, tak bardzo obiecujący, zaczął renegocjować warunki umowy. Wskazał na zdjęcia Joanny i wyjawił znaczenie tego dziwnego słowa. Oznaczało jednocześnie ocenę działań w aspekcie motywistycznym, jak i efektywistycznym. - Witaj na pokładzie Rewolucji, Pringsheimie. Wprowadź do niej Joannę i bierzmy się do pracy. Kodując że zamrażarka przenosi już do Purgatorium, dodał jak chciałby jak najdłużej przechodzić szkolenie w tej rzeczywistości, zanim wejdzie do pokoi na ćwiczenia. Mężczyzna przyznał mu rację. Wiedział w jaki sposób można się właściwie przygotować. Zdradził swoją własną metodę treningu, którą określił mianem pięciu aspektów. Pierwszy z nich opierał się na doskonaleniu ciała. Zgodnie z mentalnością wschodu i sporą częścią filozofii antycznej, zdrowotne ćwiczenia i rozwój fizyczny wpływały na ducha w taki sam sposób, w jaki ćwiczenie umysłu wpływa na ciało. W tym elemencie instrukcje były jasne i klarowne, dla mechanika niemal oczywiste. Dopiero zresztą co założył ze swoją ukochaną, że będą wspólnie ćwiczyć. Ford pochwalił członka ruchu oporu i nakazał konsekwentną realizację planu treningowego, nie zapominając o wszechstronności na rzecz wąskiej specjalizacji. Na szczęście Joanna już wcześniej załatwiała tajemniczego osobnika jako trenera personalnego narzeczonego, więc w tym aspekcie nie było obaw o porażkę. Drugi był już trudniejszy. Opierał się na treningu duszy. Mechanik miał wypracować sobie stały, ugruntowany i jednolity zestaw etycznych wytycznych, który pozwalałby mu podejmować właściwie wybory, bez obaw o trawiące go i prześladujące potem uosobienia wyrzutów sumienia, lęków czy depresji. Zadaniem Pringsheima było odpowiedzieć sobie na pytanie o źródło norm moralnych, zakres ich obowiązywania oraz sposób oceny ludzi. Było to dla niego niejasne, po lakonicznych wyjaśnieniach nie wiele mniej. Według teorii mężczyzny spójny kodeks moralny pozwalał na podejmowanie decyzji nieciążących potem problemami psychicznymi i wyrzutami sumieniami. Przystępujący do komnat Purgatorium – choć barwni - z reguły żyli z dnia na dzień, stawiając ponad fundamentalne pytania o ich egzystencje codzienną rutynę i proste rozrywki, co potem boleśnie się za nimi wlokło przez wszystkie pokoje, a potem jeszcze poza nie. Co więcej, aspekt ten pozwalał odpowiedzieć na pytanie czy powinno się oceniać innych za ich działania. Niekiedy zgorszenie wyborami moralnymi innych uzewnętrzniało się i prześladowało postronne, nie zawsze zasługujące na to osoby, a przy ewentualnym nie istnieniu wolnej woli byłoby to co najmniej niesprawiedliwe. Trzeci aspekt stanowiły traumy i grzechy. Pokój urzeczywistniał myśl i słowo, ale ich nie oceniał. Nie rozróżniał pragnienia od lęku, nie wartościował go w żaden sposób. O ile jeszcze Ford zdolny był zawierzyć, że jego nowy ulubieniec nie odwróci swojej uwagi materializacją hedonistycznych pragnień tak typowych dla ludzi, to był przekonany, że zabiją go fobie i wyrzuty sumienia. W jego ocenie Jörg był dla siebie zbyt surowy i za bardzo przejmował się przeszłością, na którą wpływu nie miał. Terapia psychologiczna pod okiem Mathiasa i Wanny były koniecznością, aby nawet pobyt w pozornie pustych pokojach nie przerodził się w uzewnętrznienie jego snów i samochodowych fobii. Ford zresztą wydawał się być niezwykle zaintrygowany dwuznacznością i skrajnością postaw mechanika, który choć obawiał się maszyn, to poświęcił im życie i miłował je, przelewając w nie swoją bożą iskierkę. Czwartym aspektem okazał się być sen, a właściwie praktyki w nim. Miedzy kolejnymi misjami interwały czasowe były zawsze zbyt krótkie, aby dobrze się przygotować. Trwanie świadomością w snach pozwalało zyskać kolejne cenne minuty, a poza tym oiriniczny świat był doskonałym teatrem praktyk nad siłą swojej woli oraz jego symbolika pozwalały lepiej poznać samego siebie, co dobrze łączyło się z aspektem drugim, trzecim oraz piątym. Ford zalecił bez większych oporów porzucenie chrześcijańskich zakazów i rozpoczęcie parania się świadomym snem. Zadaniem Jörga było odegnać wszelkie koszmary i zaprowadzić we własnej psychice ład, ucząc się jednocześnie umiejętności sprawowania kontroli nad rzeczywistością. Podstawową dla społeczności śniących świadomie było latanie, dosyć proste na początku, a tworzące kamień węgielny pod kolejne sztuczki. Wymienił jeszcze kilka technik takich jak WILD, MILD czy UILD, wspomniał o fazach snu czy o pomocnych testach rzeczywistości. Przytłoczyły mechanika, ale powoli łapał sens jego słów. Aspekt piąty również związany był z drogą psychonauty. Rozwój duchowy i przygotowanie do realiów Purgatorium wiązało się... z odurzeniem. Język Forda był malowniczy. Opisywał uroki zataczania się, ślinienia, mimowolnych jęków i ograniczenie intelektu do poziomu zwierzęcia w tak piękny sposób jakby opisywał podróż do krainy za piecykiem samego Boga. Co więcej, bez większych oporów wyjął małe pudełeczko i uchylił jego wieko na moment, ukazując próbki z różnymi – zakazanymi! - twardymi narkotykami. Zachwalał ich czystość i zwrócił uwagę na najważniejszy, najmocniejszy specyfik, który określił mianem purgatoriny. Cytrynowy specyfik pozwalał osiągnąć doznanie najbliższe, porównywalne do tego z Purgatorium, gdzie każda chwila była kolejnym doznaniem na granicy absolutu. Zalecał poznać wszystkie aspekty odurzenia, w tym także bad tripy, pozwalając się przed nimi chronić w Kostce. Przekazał swoje, a trening pozostawił w rękach ucznia. Nie zdążył zareagować, gdy Ford pożegnał się z nim szybko i ruszył do wyjścia. Był zbyt otępiały i przytłoczony własnym ciałem, aby za nim nadążyć. Gdy wstał, natychmiast ugięły się pod nim nogi i padł na krzesło z hukiem, ledwo powstrzymując się przed upadkiem. Najwyraźniej w O'Brienie dodano coś, co pozwoliło mu postawić mu pierwszy krok na drodze ku aspektowi piątemu. Klatka piersiowa kołatała, a serce bardzo nieprzyjemnie biło z niepokojącą prędkością. Przeszła go fala gorąca i duchoty, z drugiej strony jednak odczuł błogość, a kolory zaczęły przechodzić między sobą płynnie jak na płótnie wybitnego malarza. Oddalający się Ford oddalał się także w jego umyśle. Minął wychodzącą z łazienki Joannę, ale nie przywitał jej, jedynie posłał pełne zaciekawienia spojrzenie. Zatrzymał się tylko na moment, aby stanąć nad andrygoniczną kobietą siedzącą przy sztosie książek traktujących o harmonii i teorii muzycznej. Wymienili się spojrzeniami. Uznał ją za wyobrażenie jego umysłu, zresztą przez moment wkręcił sobie nawet, że słyszy Carla. Nietypowy rewolucjonista zniknął, pozostał trip, choć powoli wygaszający. Piękność początkowo nie zauważyła, że z jej wybrankiem jest coś nie tak. Mówił jednak powoli, czasem ledwo powstrzymując nieuzasadniony wybuch śmiechu lub niezręczny tik. Spojrzała w jego czerwone oczy z wielkimi źrenicami. Podatny na sugestie kiwał się na boki, bardzo powoli odzyskując panowanie nad sobą. Ręka raz zaciśnięta na wieku pudelka, nie zdolna była go puścić. I okazało się, że grubasek nie był zmiennokształtnym. Ten, spóźniony, pojawił się dopiero po chwili. Nie zauważył prawdopodobnie, że mechanik jest odurzony, bo sam jeszcze zachwycał się specyfiką szarego Berlina, co niezbyt rokowało za jego dołączeniem do Rebelii. Wysoki i chudy, z spojrzeniem zadziornym i zaciekawionym, płaszczem nieudolnego w swym fachu tajniaka przykrywał swój „naturalny ubiór”. Uśmiechnął się w kierunku Joanny, nie żałując jej komplementów co do jej urody. Przyznał bez większych oporów, że wolałby mieć jej ciało od aktualnego, ale i tak jest swoim zachwycony. Zaczął wspominać spotkanie w Pokoju Więziennym, nie wystrzegając się opisu pocałunku z Nadimem. Uciekła wzrokiem od czerwonych oczu wybranka, ale trafiła okiem na fotografie od Forda i zaczęła wierzyć, że nie był on wymysłem umysłu Pringsheima. I ten wie o jej specyficznej zażyłości z ciemnoskórym. Zamówił wściekłego, gdy niespodziewanie kobieta sama zaoferowała mu O'Briena. Nie odmówił, zresztą był bardzo zadowolony z napitku, który przywrócił mu na moment doznania z Purgatorium. Dołączył w tripie do Pringsheima. Milczała przez moment. Opisała go krótko, odtwarzając to co wybełkotał jej narzeczony. Sobowtór w swej postaci był już blady, ale teraz stał się niemal mlecznobiały, tak intensywnie zareagował na opis tajemniczego rewolucjonisty. Pringsheim wkręcił sobie, że kobieta z wizji – ta od książek muzycznych - obserwuje uważnie zmiennokształtnego. W końcu podeszła do nich, nie wytrzymując emocji i z powodu zauważenia przez mechanika. Stanęła nad sobowtórem, który odpowiedział jej pełnym wyzwania spojrzeniem. Wpatrywali się w siebie. Odeszła ze wściekłością w oczach. Joanna też była bliska płaczu, ale o zupełnie innym podłożu. Zaczęła osuwać się na krześle i mdleć, zawieszona świadomością między punkową speluną, a światem własnych traum i koszmarów. Złapał ją drżącymi rękami, ale niezręcznie, podtrzymując jedną ręką jej długie nogi. Wyczuł mocz. Zmiennokształtny wpatrywał się na nich zszokowany, usta wydęły się w delikatnym podnieceniu i złośliwej radości, ale jedynym co zrobił było łyknięcie O'Briena, obserwacja Pringsheima i rozmyślanie nad swoim losem. Vollblütia Teza + Antyteza = Synteza. Dialektyka. Ktoś wygłasza tezę, ktoś inny odnajduje jej przeciwieństwo, a połączone razem tworzą syntezę, czyli tezę o wyższym poziomie zaawansowana. Do tej powstaje kolejna antyteza, pozwalając utworzyć w drodze ewolucji kolejną syntezę, i tak dalej, i tak dalej. Koncept ten rozwinął Hegel, wykorzystując do zobrazowania ścierania się narodowości, tłumacząc w ten sposób zawiłe procesy z historiozofii. W mniej metafizyczny, a bardziej materialistyczny sposób ten sam koncept wykorzystał Marks, ukazując ścieranie przeciwstawnych sobie klas – niewolników i ich panów, potem szlachty i parobków, w końcu burżuazji i proletariatu – jako drogi do utworzenia społeczeństwa socjalistycznego. Søren Kürenberger wyszedł poza prostotę ich rozważań, w praktyce starając się połączyć tezę i antytezę w postaci dwóch Abbadonów w jeden, w pełni rozwinięty byt, dotąd zawieszony między dwoma czasoprzestrzeniami. Nie mający nawet dwóch godzin byt miał połączyć się z tym trwającym od ponad dwóch tysięcy lat. Jeden łaknący wiedzy, doznań i emocji, drugi zaś stoicko opanowany i niewzruszony na los, pełniący jedynie swoje obowiązki wpojone mu przez stwórcę z przyszłości. Pierwszy ciągle wzrastający, do nie dawna zwykły amulet; drugi zaś słabnący od każdego słowa w ograniczającym jego absolut rozum języku, jeszcze przed chwilą świadomością wykraczający poza postrzeganie rzeczywistości punktowo. Dzieło pierwsze, pełne błędów i dziewiczej pasji początkującego twórcy i dzieło ostatnie, doskonałe, lecz tej pasji pozbawione, czysto pragmatyczne. Olbrzym zdołał pojąć co nastąpi. Dalej był wielki, ale mizerny i słaby na umyśle jak każdy człowiek, dlatego zajęło mu chwilę, aby zrozumieć obrót wydarzeń. Przez moment jego bezradny płacz nasilił się. Myślał już jak zwykły człowiek, wspomnienie absolutu i nielinearnego czasu zatracały się w nim. Oczekiwał odrobiny uwagi, troski i wytłumaczenia, a wybraniec bez większych oporów wygłosił swoje i przystąpił do rytuału. To było bolesne, jednak zgodził się na połączenie, jeżeli tylko taka była wola Spermutowanego. Bał się go, szczególnie jego chłodnej pewności siebie i przekonania o słuszności podejmowanych decyzji, ale zawierzył, że lepszy los go już nie spotka. W końcu stał się kaleką mentalną w porównaniu ze swoim poprzednim stanem. Nie był nawet w pełni objąć rozumem jak wielką krzywdę sam sobie zadał dla jednego ostrzeżenia. Amulet przewidział swój los jako drugi. Był wstanie jednak objąć rozumem otoczkę całej sytuacji. Wiedział już, że go nie oszukano. Był i pierwszym, i ostatnim. I zabił w końcu tego, który zajął jego boskie miejsce. To go zadowoliło, bo zemścił się. Karą nie było samo zabójstwo tłumacza, ale fakt, iż jego plany zawiodły i zmuszony był do prawdopodobnie tylko pogarszającej los ludzkości ingerencji w czasoprzestrzeń, choć udało im się pozbyć zagrożenia w postaci Psa. Zabiłeś swojego drugiego Boga tak samo jak mnie, ale to nie dało ci satysfakcji, lecz zgubę. Zaspokojony, gotowy był sięgnąć po kolejne doznanie i połączyć się ze swoją (anty)tezą. Wierzył, że los ludzi, gatunku dzieł który go rękami tłumacza zdradził, jest skazany na jeszcze dotkliwszą porażkę. Zaznał spełnienia i mógł „odejść”. Zresztą uraza w nim osłabła, nie było innych Abbadonów, niedosłownie. Søren zawiesił medalion na wielkiej szyi olbrzyma i obserwował jak dzięki sile wiary wybrańca dochodzi do przemiany. Metal zawibrował, by wchłonąć się w wielkie ciało, rozejść po nim, a potem w świetlnym rozbłysku przyjąć postać o wiele bardziej wymyślnego artefaktu. Skorpion nie wchłaniał doświadczenia, połączył się na równych prawach z ucieleśnieniem utraconego intelektu i doskonałości, która mogła tylko snuć domysły jak spektakularny był jej upadek. Czy nie właśnie podobnym Bóstwem zrzuconym z piedestału był? Tak, byłem przyznał i przez moment wydawało się, że stanie się przez to jednak jeszcze bardziej zdeterminowany do działania i zemsty. Tak się jednak nie stało, przynajmniej tłumacz wątpił w to. Amulet był teraz nie do rozszyfrowania. Pragnienie zemsty i zazdrość, obok wchłoniętych wcześniej emocji, zrównały się z poczuciem zguby, melancholią i katastroficznym poczuciem upadku. Doznał wszystkich emocji i doświadczeń stanowiących fundament jego tożsamości. Spojrzał na swojego stwórcę/twór. Jeżeli tłumacza miało to pocieszyć, to jego Amulet chciałby (choć niekoniecznie!) zająć jego miejsce nie z poczucia krzywdy i tragicznych okoliczności powstania, lecz bardziej wykalkulowanej ewolucji, do której pragmatycznie się przygotowywał i potrzeby zaspokojenia pustki w sercu tracącego swoją tożsamość olbrzyma. W ogólnym rozrachunku powodów do buntu miał więcej, ale przynajmniej miały one podłoże bliższe metafizycznym. Nie pozostało nic innego jak założyć go szyję i poczuć ciężar jego doświadczeń. Z podziwem spoglądali na nostalgiczne otoczenie, jednak zdawali sobie sprawę, że czas nagli i mają do wykonania misję. Według słów olbrzyma samobójczą, a przynajmniej zakończoną porażką i śmiercią większości uczestników. Przejechał dłonią po nowym amulecie i na moment ujrzał obraz z alternatywnej (prawdziwej?) czasoprzestrzeni, wspomnienie zaszczepione olbrzymowi przez niego samego tylko z pierwotnej linii czasu. Przez chwilę obserwował brutalną śmierć członków jego (?) drużyny. Co prawda olbrzyma nie było z nimi, ale jako absolut operujący mową Purgatorium zdolny był przed śmiercią ujrzeć wszystko co dotąd się wydarzyło. Brutalna śmierć ukrzyżowanego na tesserakcie Otto, gwałt Lei i Seleny Berlin zakończony ich przepołowieniem, Nadim pełzający jako zombie po kolejnych pokojach... Wszystko na szczęście mgliste, w końcu w olbrzymie przetrwał tylko zarys dawnego absolutu. To uratowało psychikę wybrańca. Jedynie najsilniejsze wspomnienia utrwaliły się w zamglonej formie. Najważniejszym z nich była Trójca stojąca u boku Kürenbergera, jak równi z równym - razem lewitujący nad wyjałowioną kulą ziemską i postapokaliptycznymi zgliszczami. Miliarderka położyła dłoń na Piśmie Świętym, przywołując go myślami do rzeczywistości. Jej sukienka wywinęła się jak parasol wywrócony na drugą stronę podczas silnego wiatru. Dopiero po chwili zrozumiał, że lewitują coraz wyżej i wyżej, wznoszeni przez podniecenie kobiety, zresztą nieświadomej mocy jaka w niej się jednorazowo przebudziła. Ogrody były coraz niżej, a wokół otoczyła ich woda spływają w dół otchłani. Zakleszczyła się nogami na jego biodrach i kręciła wokół jego osi jak lekka niczym piórko baletnica w wyjątkowo wyuzdanym tańcu. Zaczęła ściągać z siebie ubranie, przygotowując do do odbycia stosunku. Feromonowe, tropikalne paprocie oraz konsekwentna ignorancja zrobiły swoje, a teraz musiał wypić uwarzone piwo, lewitując w połowie spektakularnej otchłani. Inkub minął ich w locie, gotów złożyć kluczowy meldunek swojemu władcy. ... Huśtawka emocji, którymi delektował się i którym uległ Kamehameha. Najpierw widoczny, szeroki uśmiech na groteskowo pięknej twarzy, gdy jego „...” braciszek bez wahania zgodził się przyjąć królewską posadę. Dał członkowi rodziny wspaniały prezent, a jednocześnie zyskał perspektywę wolności, o której tak długo marzył. Rzucił się Anshelmowi na szyję i wyściskał mocno, prosząc jedynie, aby jego syn mógł przejąć IV Rzesze w możliwie jak najlepszym stanie. Zresztą, nie wątpił, że tak będzie – szczerze i z niewinnością wypisaną na półinkubim obliczu. Potem był smutek. Czas ponaglał ich, nawet po zniszczeniu zegara, dlatego musieli zakończyć delektowanie się przyjemnymi chwilami, pogodzić z krótkim rozstaniem i przystąpić do przygotowań związanych z odwiedzinami złożonymi Aadolfowi Hitlerowi. Nawet artefakt miał swoje limity i po pewnym, oczywiście nieokreślonym czasie, jego efekty zanikały w pokoju, w którym go unicestwiono. Zmienili awangardową pracownię na urokliwy skarbiec strzeżony przez kawalerie ogniotaurów, latający obchód inkubów, satyrzą straż pałacową i nimfią eskadrę pilnującą osobiście kluczy do wszystkich dwudziestu zamków. Otworzono posłusznie władcy masywne wrota, a bracia wkroczyli do złotego pomieszczenia, gdzie za zmyślnymi zabezpieczeniami, niczym w muzeum, trzymano przedmioty pozyskane dla tej właśnie chwili. Pięć nadgniłych, starych i śmierdzących pigułek, które starano się zakonserwować jak tylko się dało. Jedynie ta lodowa w zamrażarce na wzór Wenus z Milo oraz o smaku nieznanego ludziom specjału z Purgatorium zdawały się być „jadalne”. Pozostałe tylko odstraszały, choć zdawały się zachowywać – w jakiś pokraczny sposób – swoje właściwości. Dwie klepsydry – jedna z x2 i druga x3, ale obie tak samo kruche i wydające ten dziwny, drażniący odgłos. Gotowe do wypicia, aby przedłużyć/skrócić limit czasowy użytkownika. Trzy bomby, przypominające wielkie kule do kręgli z widocznym lontem. Mimir o kształcie czaszki istoty podobnej do homo erectus, bystry i obeznany w prawidłach świata, lecz skłonny do besztania, wyzwisk i obelg z racji wpojenia mu natury przez wątrobową żółć, która wypływała z jego oczodołów. Czaszka z pokoju lisiej mamy nie miała w sobie żadnego płynu odpowiedzialnego za temperament i osobowość, dlatego też była wadliwa, przynajmniej stanowiło to jeden z powodów jej stanu. Wagon Purgatoriny, którego sama woń wywoływała halucynacje. Garbowane skóry sobowtórów. Dzieła sztuki wykonane ręką cywilizacji z innych pokoi. Tuzin rzeźb o idealnych proporcjach uformowanych z zastygłego, starannie obrobionego nasienia. Golemy tylko czekające na nadanie im imienia i celu. Przeszli dalej. Na specjalnym podwyższeniu znajdowało się największe cudo – złoty ślimakoklucz. Niepozorna istota według słów Kamehamehy zdolna była przepuścić przez każdy pokój bez spełnienia zachcianek wymyślnych klamek, co umożliwiało władcy i jego wysłannikom – głównie jego kochankowi – na prowadzenie handlu z innymi krainami, czasem też mającymi dostęp do magicznego artefaktu. O ile srebrne ślimakoklucze pozwalały przejść dalej tylko jednorazowo i rozpadały się zaraz po wykorzystaniu, to złote były wielokrotnego użytku. Czasem psuły się po jednym użyciu, innym razem po kilku, rzadziej po kilkunastu, a przy bardzo szczęśliwych przypadkach nawet po kilkudziesięciu. Zawsze jednak się rozpadały. Przeszli jeszcze dalej, do piwniczki, gdzie trzymano inne cudo – inkuba zarażonego wirusem nazizmu i przemienionego w gnijące, cuchnące i łaknące krwi powykręcane monstrum. Tutejsza ludność brała epidemie z innych pokojów za cud i zwiastun nadejścia ery IV Rzeszy, ale Kamehameha zmyślnie zaraził jednego ze swoich podanych, czekając na efekty i mogąc lepiej zbadać ten ewenement. Przyznał, że była to forma zapobiegania epidemii, zresztą wierzył szczerze, że wirus przemieni inkuba w byt ogarnięty wiecznym uniesieniem miłosnym. Nawet jego wola nie wygrała jednak z wolą Psa, twórcy choroby. Zombie spojrzało na władcę z cieniem dawnego szacunku poddanego, ale gdy tylko wyczuło Anshelma wyrywało się z łańcuchów i wiło, śliniąc jak opętane. Jęk stwora niósł się przez piwnicę, przez skarbiec i najprawdopodobniej przedarł się do właściwego pałacu. Wrócili na górę. Braciszek pozwolił zabrać bratu co ten uznał za stosowne. Wyjątek stanowiły golemy (zbyt niebezpieczne nawet dla Anshelma) oraz klucz (który chciał zachować do wyzwań klamek o wiele wymagających niż te prowadzące do Hitlera, igraszki z prostej misji „D”). I podróży. Gdy wyszli ze skarbca, władcę zaczepił jeden z jego sług odpowiadający za raporty. Zwiadowcy donieśli, że w intelektualnym zamtuzie dokonał się wspaniały akt narodzin demonów i demonic, które odpowiadać miały potrzebom i wymaganiom przybywających do IV Rzeszy ludzi. Wszystkie sukkuby i inkuby wydawały się być doskonałe. Kamehameha pozwolił sobie spytać się o wygląd wybranki Anshelma, co też skrępowany obecnością zaginionego braciszka poddany uczynił. Król, jak to król, kiwnął głową z zainteresowaniem i gotowy był odprowadzić brata do zamtuzu. Bez większej refleksji. Anshelm jednak zdał sobie sprawę, że opis kobiety pokrywa się z opisem jego żony. Dokonało się. A potem przyleciał pierwszy inkub z eskorty tłumacza i zdał co najmniej niepokojący raport o dziwnym zachowaniu Abbadona. Król beształ sługę za opuszczenie jego ludzkich gości w potrzebie, ale nie zbyt mocno, bo brakowało mu do tego siły woli. Potem przyleciał drugi ochroniarz, a jego słowa były o wiele bardziej składne. Otwarcie zasugerował, aby nie wysyłać berlińczyków do Hitlera. Gdy władca spytał dlaczego, podał powód bez zająknięcia – w pierwotnej linii czasowej zadanie nie zostało wykonane, a większość zginęła. Dowiedział się o tym od Olbrzyma, wierząc w jego słowa nawet, gdy jego stan był co najmniej niepokojący. ...
|
Garett9.10.2017Post ID: 83570 |
Kiedy Mathias zauważył zniknięcie Otto, było już za późno, starzec wspinał się na zbocze. Coldberg zaklął pod nosem, zły na Chemika, że ten poddał się emocjom akurat teraz, podczas gdy wcześniej był taki opanowany. I to w dodatku kiedy Student wymyślił plan mogący uratować mu życie bez żadnych „incydentów dyplomatycznych”, jakże genialny w swej prostocie! Ale nie ten wolał spróbować szczęścia sam! Myślową wiązankę przerwał mu okrzyk Janika spowodowany rozbiciem wielkiego zegara. Najpierw rozbrzmiewające paniką, a później szczerą radością, choć już nieco spowolniony. Według jego (ledwo zrozumiałych) wyjaśnień to cacuszko było cholernie rzadkie. Straszna szkoda, że zostało zużyte na zadanie rangi D. Student tym razem jednak nie podzielił się swym komentarzem z Charonem, gdyż jego spowolniony głos aż nazbyt przypomniał mu okoliczności śmierci. Chociaż zapewniał sam siebie, że w zamian za otrzymaną szansę odwiedzenia Purgatorium nie ma Ecksteinowi za złe swej śmierci, to wspomnienie bólu było aż nazbyt żywe. Choć swoją drogą to całkiem fascynujące, że głos Charona brzmiał wtedy tak podobnie do tego spowolnionego. Czyżby przeżywając agonię w naturalny sposób doznał uczucia spowolnienia czasu? … -Naprawdę, chcecie walczyć? Teraz? Po tym jak udało nam się dojść tak daleko jedynie za pomocą dyplomacji? Nie licząc oczywiście walki z zombie i wypalania paproci, ale jakoś z każdym w miarę inteligentnym bytem udawało się dogadać. A teraz chcecie się bić kompletnie nie patsząc na konsekwencje jakie mogą nas napotkać w drodze powrotnej – Mathias pokręcił głową z zażenowania propozycją Niemej/Gaduły. - Możemy sobie walczyć, ale co nam to da? Całe królestwo przeciwko nam i zapewne ofiary w ludziach. Mówisz, że intrygi poszerają zbyt duszo czasu, ale zapewniam cię, sze pszebijanie się przez hordę rozwścieczonych demonów w drodze powrotnej poszarłoby go jeszcze więcej. W dodatku chcecie wybierać jedną z podanych wam na tacy opcji... będąc w Purgatorium. A tutaj pszecież nie chodzi o tępe wybieranie ścieszki A lub B, a wyszeźbienie sobie własnej drogi. Zwłaszcza, sze taki wybór jaki nam proponują to żaden wybór. Załószmy, że zostawiamy tutaj Anshelma. Nazwijmy to ścieszką A, bo „Anshelm”. Co się dzieje? Cósz, Anshelm został ugryziony pszez zombie i chociasz wypił mikstury lecznicze Jokasty, to jak widać na pszykładzie mojego języka, nie działają one w stu procentach. Stąd zakładamy, isz jedynie opóźnił nieuniknione. Dlatego tesz w najlepszym wypadku demony będą miał na tyle rozumu aby go zabić gdy się pszemieni, a w najgorszym i najbardziej prawdopodobnym, biorąc pod uwagę jak traktują tutaj wirusa, rozniesie chorobę po całym pokoju. A teraz pszejdźmy do ścieszki B, od „Ból tyłka Ersta”. Macie go za intryganta, a ja się jusz na tym przejechałem. On nie jest zwykłym intrygantem, bo wszystko co robi, robi w tszech czwartych jawnie. Stąd moszemy się z nim ugadywać, ale liczcie się z tym, sze będzie chciał się nas pozbyć. I nie wyśle do tego grupki zabójców, z którymi mielibyśmy szansę jako tako się rozprawić po cichu, a zapewne po prostu rozkasze nas uwięzić i ściąć. Dlatego tesz proponuję wyszeźbić sobie drószkę C, od „Chuj z wyborami”. Student wstał z fotela na którym siedział i stanął przed Jankiem. Po skończeniu objaśniania swego pomysłu Jankowi, Mathias zwrócił się z powrotem do Współpokojowiczów. |
Tabris12.10.2017Post ID: 83594 |
- Myślę, że rację ma pan Co… Coldberg. Rozwiązania siłowe nie wchodzą w grę. W gruncie rzeczy tylko Anshelm i pani – Walter spojrzał pytająco na Niemą wzrokiem pytając o imię, wątpił bowiem, by miano Eryni, które jej nadał spodobałoby się jej – mają jakieś predyspozycje do takich konfrontacji. Ale zapomina pan o kilku czynnikach. Po pierwsze to nie tak, że mamy literalnie 10 razy więcej czasu. Nastąpiło wyzwolenie spowolnienia, ale ono może się skończyć w każdej chwili. Za obecną godzinę, pół godziny, kwadrans. Poza tym – tu nie ma opoki na której można się oprzeć. Ernst wygląda na najsilniejszego gracza, ale pojawienie Anshelma na pewno wywołało jakieś reakcje na dworze i wśród ludu. Pojawią… ujawnią się frakcje, a ja nie chcę zostać nabity na hipersześcian wraz z tym stworem, lub Vollblüterem jeśli okaże się wielkim przegranym. |
Fimrys13.10.2017Post ID: 83595 |
Dialektyka Heglowska zatriumfowała. Søren nie wiedział do końca, co właściwie zrobił, ale rad był rozwiązania swoistego problemu z Abbadonem. Co prawda nie było to rozwiązanie doskonałe, ale jak na warunkach misji bardzo dobre, bo w miarę stabilne. Teraz w końcu miał ze sobą swe potężne dzieło, myślące i już nie rozłamane na dwie części, aczkolwiek niespełnione i smutne. Wizja innej czsasoprzestrzeni była przerażająca, jednakże nurtująca i w swym tragizmie piękna. Chciałby dłużej pomedytować nad tymi wszystkimi nowymi zagadnieniami, ale cały czas miał poczucie misji do wypełnienia. Swoje w sferze duchowej na ten moment zrobił i mimo chęci kontynuowania, musiał skupić się na wykonaniu zadania. "Straszne. W miejscu tak niesamowitym i intrygującym narzucają nam ograniczenie czasowe. Z drugiej strony, to jak z krótkim życiem ludzkim. Skoro wszystkie emocje są tu w czystszym i gęstszym stanie, to i czas jest skompresowany. Logiczne." Trzymał w ręku księgę, zastanawiając się, jaką ona będzie pełnić rolę. Równie dobrze mogłaby być międzywymiarowym demonariuszem, jak i książką kucharską. W tym momencie skupił uwagę na Beacie. I z tego co wyczuł, była to najwyższa pora na poświęcenie jej większej uwagi. W końcu ona bardzo się z nim zżyła, towarzyszyła mu w chwilach największych wzlotów i była niesamowitym sojusznikiem, który od razu przypadł tłumaczowi do gustu. W dodatku czuł coś z dawna zapomnianego, czego nie był w stanie ubrać w słowa. Wysłuchał uważnie jej słów i spojrzawszy jej głęboko w oczy rzekł: -Przepraszam, że nie poświęciłem Ci wystarczająco należytej uwagi. Wszystko jest tak niesamowite, że wiele ucieka mej uwadze. Teraz w końcu odnalazłem zaginioną część mej jaźni i znów mogę działać z Abbadonem -tu pogładził ciężki amulet - ale niestety nie mam tyle czasu, ile bym chciał. Dziękuję Ci, że dalej pragniesz towarzyszyć mi w tej podróży. Pora zwiedzić ten świat realnie razem. Jako pierwsze dotarło doń unoszenie się w powietrzu, które jednak nie było aż tak zaskakujące jak następne wydarzenia. Nie spodziewał się, że on, już podstarzały mężczyzna który lata swej witalnej świetności ma już za sobą, znajdzie się w sytuacji tak jawnie seksualnej i bijącej gorącym uczuciem. Kiedy był coraz bliżej ciała Tutty, czuł się coraz bardziej błogo i wróciły mu wspomnienia uczuć z dalekiej młodości. Czasy studenckie były ostatnimi, w których odczuwał uczucie miłości. Miał nawet wybrankę serca, jednakże pewnego dnia zaginęła w niezmiernie tajemniczych okolicznościach. Rozważał teraz, czy przypadkiem nie stało się tak jak z nim - została zamordowana i wylądowała w Purgatorium. Ale uczucie miłości było silniejsze niż wtedy, gdyż potem odrzucił je jako blokujące rozwój i w swej pragmatycznej naturze więcej się nie zakochiwał, przekładając pracę i indywidualny rozwój ducha nad tą emocje. Teraz czuł, ile stracił i romantyczne uczucie nad nim zawładnęło. Nad indywidualizm narzuciła mu się piękna wizja wspólnego rozwoju z drugim człowiekiem. Zbliżył się do Tutty nie tylko fizycznie, ale pragnął również zbliżenia duchowego. Uczucie było podobne do wtargnięcia w jej umysł w wątrobowym domku, ale bardziej wspólne. Podczas pocałunku w głowie w zaszumiały mu mocno nuty apogeum Poematu Ekstazy A. Skriabina które wywarły na nim wrażenie inne niż dotychczas. Zanurzyli się w pionowym strumieniu wody, więc postronny obserwator nie był w stanie ujrzeć szczegółów zbliżenia. A wewnątrz się działo. Wszystkie zmysły Kürenbergera zlały się w jeden ekstatyczny obraz przyćmiewający rozum. Chwila była piękna i wydawała się trwać wręcz wieczność. Było to wręcz uczucie duchowe. Nigdy nie zżył się z żadnym człowiekiem tak jak w tym momencie z Beatą. Wrócił do rzeczywistości, kiedy na plaży przy brzegu Otchłani poczuł ciężar medalionu na szyi. Przestali lewitować i leżał dumał nad tym, co przed chwilą przeżył. Całość wydała mu się niesamowita i poczuł się zupełnie nowym człowiekiem. Teraz zauważył, jak niepełne było jego berlińskie życie. Wyprostował się i zaczerpnął tchu świeżym morskim i krwistym powietrzem. Spojrzał na ubrania, które w locie obrały inny strumień wody. Przypomniały mu o misji, więc zwrócił się do Tutty piękniejszej niż kiedykolwiek. -To było jak chrzest... woda i ogień w krwawe wodzie. Przemierzmy ten świat razem! Z tego co wiem, pewien nazistowski dyktator czeka, aż odwiedzi go nasza inkwizycja. Akt w Otchłani rzeczywiście przypominał mu chrzest, a duchowej naturze świadczył również ubiór, który także się zmienił się w wodospadzie. Uosabił gorący żar i miłość, więc nabrał kolor głębokiej karmazynowej czerwieni, z jasnymi językami na końcach, jednocześnie symbolizującej ogień przemiany i żar miłości. Połączenie garnitury z chitonem było jeszcze lepiej widoczne w nowym, płomiennym odcieniu. Kawałek stołu służący mu do podpierania się przybrał kształt imitujący laskę papieską, która zakwitła u góry paprocią. Nawet kapelusz się wydłużył i przyozdobił się pieczęcią Abbadona. I tak oto stanął Wielki Spermutowany - Inkwizytor Otchłani Søren Abbadon Kürenberger naprzeciw swej towarzyszki. W mieniącej sukni wyglądała jeszcze piękniej. |
Wiwernus13.10.2017Post ID: 83596 |
Vollblütia Doczekała się uznania i uwagi, na których tak bardzo jej zależało – za równo od wielu lat przed wzięciem udziału w rozgrywce jako przedstawiciel tuzów, jak i trwających wielokrotnie dłużej minut w Kostce, podczas których tłumacz uparcie wzbraniał się przed bliższym kontaktem. Teraz jednak jej obiekt westchnień i niezrozumienia nie tylko zgodził się na współżycie, to jeszcze zapragnął kroczyć przez Purgatorium u jej boku, razem rozwijając i ciało, i umysł. Zdawała sobie sprawę, że musi odpowiednio wykorzystać dany jej czas. Oplotła się na nim i trzymała już tak mocno, że nie byłby wstanie jej zrzucić. Ubranie ściągnęło się niemal samo, pozwalając odsłonić cały zarys jej sylwetki. Masywna, o zaokrąglonych kształtach, z charakterystycznymi nogami o grubych udach, które zwężały się groteskowo ku dołowi. Piersi małe i niezbyt jędrne, skóra niczym jedwab ozdobiona żyłkami cellulitu, przebarwień i czarnych krostek. Twarz nadęta niczym rozdymka ogarnięta w rozkosznym grymasie. Jednocześnie jednak miała w sobie coś zachwycającego i bardzo autentycznego. Napierała na niego w takim samym stopniu ciężarem swojego nietuzinkowego ciała jak i seksualnym doświadczeniem, pragnieniem doznań czy miłością. I z każdą chwilą zmieniała się, a jej sylwetka płynnie przekształcała się, raz w jej normalną wersję, innym razem przemieniając w chudą piękność, niemal anielską modelkę. Nie był wstanie zrozumieć czy to siła jej miłości i wpływ uniesienia kobiety odmieniały to jak sama siebie postrzegała, czy sam myślami dostrzegał ją w taki absolutnie wspaniały sposób, czy wszystko było jedynie halucynacją wywołaną feromonami. Purgatorium czyniło najmniejsze skaleczenie bolesnym doznaniem, a zwykłe oddychanie rozkoszą – seks również był tutaj nieporównywalny z tym jaki można było zaznać w rzeczywistości. Zastanawiał się czy nie oszalał od niego.
Jan Sebastian Bach3007: Się spryciarz pod krew schował, aby go nie było widać, wybraniec-zasraniec 25 000 Marek Leżeli przez chwilę – długą jak wieczność – na nietypowej plaży, a dźwięk opadającej wody koił ich dusze. Była miliarderka zapragnęła zwierzeń, do których przystąpiła, delektując się każdą chwilą. Jednocześnie, jak to miała w nawyku, robiła szybko kolejne fotografie, nie przegapiając zmiany w ubraniu jej partnera. Opowiadała szybko i z barwnymi opisami, jednocześnie zaskakująco zwięźle, przez co Søren miał szczegółowy wgląd w jej życie. Rozwinął przez to wyobrażenie jakie miał o kobiecie, a jej słowa potwierdzały to, czego strzępki ujrzał, gdy połączył się z nią po otwarciu trzech bram. Tuzy nie stanowiły jednolitej grupy. Wśród nich dało się wyróżnić wyraźne stronnictwa. Dominowali bezmyślni, łaknący rozrywki i igrzysk hedoniści, dla których każda misja była tłem wyzwalającym w nich pierwotne instynkty, doprowadzając ostatecznie do narkotycznego upojenia i orgii. W opozycji stali do nich wcale nie tak mało liczni – choć na pewno nie tak aktywni w komentowaniu – miłośnicy innych aspektów rozgrywki. Niektórzy uzależnieni byli od obstawiania tego kto przetrwa, prowadząc w ten sposób rozgrywkę, w której trwonili radośnie fortuny. Inni szukali w świecie doznań partnera na dalsze życie, sprawdzonego w ekstremalnych warunkach i takiego, który wzbudziłby zainteresowanie i zazdrość innych Tuzów. Często dręczyli potem w rzeczywistości swoje ofiary, wymuszając spotkania i związki, do których zresztą zachęcali strumieniem łatwo dostępnej gotówki. Artyści poszukiwali natchnienia, zboczeńcy i psychopaci zaspokojenia ich obrzydliwych pragnień, inżynierowie społeczni i psychologowie badali „pokojowiczów” w ramach zmyślnych eksperymentów, a służby specjalne wyławiały osoby o wybitnym potencjalne intelektualnym. Jej najbliżej było do grupy hedonistów, choć z reguły trzymała swoje nerwy na wodzy, starając się nie popaść w szaleństwo typowe dla jej kamratów. Szanowała ich i miała wśród nich wspaniałą opinię. Misje komentowała ochoczo dowcipnymi i przenikliwymi wypowiedziami, z radością sypała obolem pieniędzmi męża, zaś gdy obstawiała, to z sukcesami. Przyznała, że raz jej mąż, Sebastian, dogadał się z jedną z uczestniczek, aby za pieniądze dołączyła do ich łoża. Miłosny trójkąt bardzo jej się spodobał i zapragnęła więcej. Udało jej się nawet uwieść jednego z młokosów-pokojowiczów, ale przelotny romans zakończył się bardzo szybko. Tuzy śledzą wasze ruchy nie tylko w trakcie misji przyznała. Nie powiedziała zbyt wiele, ale domyślił się, że jej mąż zabronił jej zdrad, a potem uderzył dotkliwie. Dopiero po jego śmierci zyskała wolność i jako swoista przedstawicielka Tuzów zdobyła pozycję, z której mogła wywalczyć sobie aktywny udział w rozgrywce w podzięce za uratowanie Kostki i wyzbycie się własnych bogactw. W zamian za to mogła ujrzeć Purgatorium takimi samymi oczami jak Pokojowicze i zwiedzać kolejne komnaty, a jej ciału nic nie groziło. Wrogie Byty i pułapki ignorowały ją. Wyjaśniło się w jaki sposób tak łatwo pozbyła się klucza i czemu zombie z pokoju cmentarnego nie zrobił jej krzywdy. Objęła go. Obiecała wierność i wspólny żywot. ... Niema miała rację. Różnica między drużyną, a rdzennymi mieszkańcami była czymś fundamentalnym. Ich status był zupełnie różny. W odniesieniu do Purgatoryjczyków niezmiennie miał poczucie ich nierzeczywistości. Było to jakby w momencie pojawienia się ludzi pokoje ożywiały, a wcześniej pozostawały zawieszone, niby dekoracje teatralne. Hades określał ich uczucia, zwyczaje, ubiór i wygląd. Purgatorium istniało dla ludzi, więc ich interesy były nadrzędne. Tuzami nie bywały sukkuby, elfy, czy wiwerny. Stąd założył, że lama jest człowiekiem i uparcie ten pogląd wyznawał. Jego ciało przeszedł dreszcz. Zrozumiał, że wcześniej doszedł do identycznych wniosków, co tłumaczyło dlaczego był bohaterem dla ludzi, a bestią wobec Bytów. Nie uznawał ich za nic więcej niż ruchome rekwizyty, które miały odegrać przypisaną im odgórnie rolę. Strumień świadomości alter ego wpłynął na niego i przez moment odczuł całkowitą obojętność na los nietypowych istot, dopiero po chwili rozumiejąc, że obecnie jest o wiele bardziej powściągliwy w skrajnej opinii na temat potworów. Przynajmniej porównując się do samego siebie sprzed lat. Plan Mathiasa opierał się na stworzeniu nowego władcy rękami dziedziców Stalookiego Seniora w ramach twórczego aktu, zaś Ernst miał być przekupiony wydaniem sobowtórów. Walter potwierdził, że otwarty konflikt nie byłby wskazany. Jawna walka u boku szaroskórego inkuba pozbawiłaby ich Anshelma i Otto, zaś walka na rzecz Kamehamehy stanowiłaby właściwie sprzeciwienie się jego woli i granie pod siebie, licząc na korzyści od nazisty. Po dłuższej debacie uznali, że misja jest najważniejsza i muszą zrozumieć o co właściwie chodzi z obrazami. Jeśli mieli bawić się w intrygi, to tylko i wyłącznie dla Otto, jednocząc cztery gatunki-żywioły pod władzą artystycznego dzieła braci. Niema sprzeciwiła się, grożąc im bronią. W tym miała rację, nikt nie chciał ryzykować śmiercią sobowtórów, choćby przypadkową w torturach, bo wtedy czekałby ich paskudny los jako współwinnych ich nędznego losu. Król Zmiennokształtnych przedstawił im Robala, a jego wspomnienie wystarczyło, aby ostudzić ich zapał. Poza tym, chcieli zachować wsparcie najemników. Plan Mathiasa pozbawiony był konsekwencji jednak tylko pozornie, zauważył, że kobieta od tego momentu docenia go. Uznała jego taktykę za wyjątkowo przemyślaną, nawet jeśli straszliwie ryzykowną. W podobny sposób odnosiła się do Waltera. Poza tym, sam Hades przyznał, że sypnie punktem za spryt i przebiegłość. Zagrożenie ze strony Ersta zresztą minęło. Gdy Kamehameha rozesłał wieść, że jego brat przejmie władzę jako drugi król, z nadmiaru emocji zemdlał, rozpoczynając przedwcześnie poród. Spodziewali się, że ujrzą niedługo malucha – w ¾ inkuba, a w ¼ człowieka, jednak okazało się, że dopiero na świat wyjść miało jajo, które rodzice mieli wysiadywać w akcie macierzyńskiego uniesienia. Konsekwencje tego były następujące – szara eminencja owładnięta rodzicielskim instynktem została uziemiona w swoim gnieździe, co pozwalało im na większą swobodę działań. Osiołek uśmiechnął się mimowolnie, otrzymując potwierdzenie, że w cztery godziny zdolni są odmienić oblicze tej rzeczywistości, otrzymał tego dowód. Jednogłośnie uznano, że trzeba skorzystać z okazji. Konflikt był teoretycznie zażegnany, przynajmniej do momentu, gdy szaroskóry inkub będzie mógł oddalić się od wymagającego troski jaja. Władze przeszła w ręce obu Braci, a po latach miała przejść w rączki malucha. Zdawali sobie jednak, że gdy ten dojrzeje, konflikt interesów powróci. Na ten moment - zgodnie z plotkami i półoficjalnymi informacjami rozesłanymi przez Kamehamehę – kraina miała dwóch władców, z czego dominującym miał być Anshelm. Jego starszy/młodszy brat chciał skupić się na swoim wybranku i wysiadywaniu jaja. Po drodze dołączył się do nich odmieniony Tłumacz, wypływając z basenu jak gdyby nigdy nic. Zbroja, garnitur i chiton nabrały odcieni krwi oraz płomieni. Jego amulet odmienił się, przybierając dziwaczny kształt przypominający połykającego samego siebie orobosa (symbolizujące pętle czasu, która owładnęła Abbadonami) i kolejnej dziwnej układanki. Na jego twarzy ujrzeli zadziwiająco wiele emocji. Odżył. Iskrzyło między nim, a Beatą, zresztą sama się tym faktem pochwaliła. Jakkolwiek brzmiało to durnie i śmiesznie, udało im się. Brakowało już jedynie Carla i Otto. Wszyscy dotarli przed oblicze braci, wychodząc im na przeciw. Trzecie Słońce starał się być uprzejmy, ale nerwowo strzelał slipkami, zdradzając, że śpieszy się do ukochanego. Osobiście ogłosił, że teraz będzie dwóch władców, ale na czas zadania odda im brata, którego wsparł hojnie cennymi datkami. Na wieść o pomyśle Mathiasa wybuchnął śmiechem: Zostawił ludzi i pobiegł zobaczyć jajo, zmęczony ekspozycyjną gadaniną, potwierdzając tylko, że nie jest tylko bytem, ale i człowiekiem. Kochał maleństwo, pragnął wesprzeć partnera troską i lekko obawiał się, że szybki poród wywołany emocjami może doprowadzić do komplikacji. Uciął monolog i bieg do skrzydła medycznego w jego wspaniałym pałacu. Gdy minął tłumacza trzymającego Tutty za rękę, skrzywił się z niesmakiem. I tyle go widzieli. Nie miał czasu na pogadanki i biegł jakby to jego gonił limit czasowy. Zostali tylko oni i Anshelm z otrzymanymi fantami. Lea wskazała na obraz Stalookiego Seniora, o którym wspomniał Schiast. Odtworzono go bardzo starannie, brakowało w nim jednak esencji, a poza tym w ramach dziwnego fetyszu uznano, że trzeba go oszpecić, aby był atrakcyjniejszy. Przez to obserwowali ojca nazisty z bliznami na twarzy, podwójnym podbródkiem i zezem przy niepokojąco daleko rozstawionych oczach. Dzięki zastosowaniu farb z nasienia „wieloryba” faktura obrazu była dziwna i wzbudzająca uwagę wszystkich obserwatorów, zaś kilku sprytnych technik i oświetlenia wydawało się, że stalowe oczy wodzą za ludźmi przy każdym ich ruchu. ...
|
Nitj Sefni17.10.2017Post ID: 83605 |
Pierwszym ze zgromadzonych w skarbcu cudów, po które sięgnął Anshelm była zamrożona pigułka znajdująca się w zamrażarce o kształcie Wenus z Milo. Pamiętał, co się stało, kiedy Otto połknął swoją. Działania tej zapewne były podobne. Klepsydry wydawały drażniący dźwięk i były okropnie kruche. Delikatnie owinął klepsydrę garbowaną skórą sobowtóra. Materiał dobrze tłumił dźwięki. Niedobrze… poród nie powinien zacząć się przed wyjazdem Kamehamehy, ba – nie powinienem w ogóle do tego porodu dopuścić. Teraz braciszek będzie się stale zajmował opieką nad jajem, a kiedy mały międzygatunkowy kundel wreszcie się wykluje może zupełnie porzucić marzenia o podróży. A wtedy z władzy absolutnej nici. Zostanę tylko jednym z dwóch władców i to zapewne nie na długo, bo tylko do czasu, aż dzieciak będzie mógł sam sprawować władzę. Verfluchte Scheiße! „- Jak wyglądał twój tata? - spytała Lea jednego z władców IV Rzeszy. - I co ci powiedział o Zamtuzie Intelektualnym, obrazach, Aadolfie i czyhających na nas zagrożeniach?” Kiedy zbliżyłem się do daniela dostrzegłem klamkę i drzwi na jego boku. Nie bez powodu nie mogliśmy go dogonić. To zwierzę i tajemnica, którą kryje to dar przeznaczony tylko dla mnie. Jestem gotowy po niego sięgnąć. |
Architectus19.10.2017Post ID: 83610 |
Przyjęte przez pana Anthony'ego Henry'ego Forda imiona i nazwisko Jörg traktował jako niewyróżniające się, gdyż pośród spotykanych w życiu ludzi stykał się ze zbieżnością godności względem znanych odpowiedników. Słysząc o purgatoryjskich bytach w Ameryce zaniepokoił się wielobóstwem. Natomiast na drodze psychonauty mechanik pragnął odkrywać mechanizmy zwiększające jego wiarę w obecność Boga przy nim. Analizując zasłyszane kwestie wywnioskował, że świadome śnienie będzie wbrew aspektowi trzeciemu treningu przygotowującego do kostkowych zmagań. Oprócz tego, podjął decyzję o przetrwaniu koszmarów przy użyciu własnej mocy. Narkotyki także, więc rezygnuje z tej formy treningu. Podczas odurzenia czuł, że traci zmysłowy kontakt z otoczeniem. Przeszłe widoki zlewały się z teraźniejszymi, przez co tracił poczucie równowagi, ogarniały go mdłości, nie potrafił odczytać odległości między nim a wszystkim wokół, ani złapać czegokolwiek ręką. To było dla niego ostrzeżeniem. Naszła mechanika myśl, że utrata kontroli nie dotyczy jaźni. Po ostatnich swych doświadczeniach wywnioskował również, że jaźń to ostatnie co zostaje człowiekowi. Nie nadzieja, jak często słyszał od ludzi, ale jaźń. Rozumiał jak za życia doczesnego miała ona przygotować się do jej oddania przez posiadacza podczas śmierci, oraz zawierzenia nadziei przed obliczem końca życia doczesnego. Całe to Purgatorium wyglądało Jörgowi jak wynik pełnych nadziei na dobro przemyśleń Hadesa, a to okazywało się być za mało na osiąganie takich stanów. Hanowerczyk słuchając pana Forda przyjął czynienie sprawdzonych rzeczy, które mają dobry efekt, jako jedno z rozwiązań do aspektu trzeciego przygotowań. Co również tyczyło się treningu czwartego i piątego z nich, który polegał na nie robieniu wymienionych rzeczy. Umocnił swoje rozważania wnioskami, że gdyby urodził się bez jaźni, żyłby bez niej, ale skoro ją otrzymał to warto było ją rozwijać, poprzez zwiększenie umiejętności posługiwania się słowem. Sny były tylko lekcjami dla życia. Człowiek bez użycia maszyny nie został stworzony do latania, a do tego latanie samym ciałem nie interesowało mężczyzny. Rozmyślał już kiedyś nad zagadnieniem świadomego śnienia. Wedle jego analizy mózg w trakcie snu ma porządkować informacje po dziennych naukach, a nie się dodatkowo wysilać. Była to dla niego pułapka nierzeczywistości i zbędne zaryzykowanie zrobienia czegoś. Widział to jako uleganie fantazjom, jakie mogą tylko zwiększyć smutek względem życia, zamiast sprawiać że się je bardziej docenia. Według mechanika warto było być skoncentrowanym kiedy jest to konieczne, i wypoczywać wtedy gdy jest na to potrzeba. Uznawał sen jako coś, na co człowiek naturalnie nie ma bezpośredniego wpływu. Tak jak na bicie serca czy pracę żołądka. Można przemęczać serce niezdrowo za dużym wysiłkiem fizycznym i psychicznym, a żołądek zbyt ciężkimi posiłkami, by wywołać większą ich pracę, lecz na dłuższą metę to je zmęczy i cały organizm osłabnie. Podobnie ze snem, przy eksperymentalnie zmienionymi - między innymi - warunkami spania na trudniejsze zmniejszy się nocny wypoczynek, przez co za dnia można zawieść w pełnionych przez daną osobę rolach. Dodatkowo, po przebudzeniu można zająć się refleksją na temat snów. Z kolei, za intensywne myślenie, przy ustaleniu istotnych, logicznych wniosków nie doprowadzi do lepszych rozwiązań. To byłoby tylko marnującym czas przekombinowaniem. W tym czasie można by pomyśleć o sprawianiu przyjemności komuś bliskiemu, zamiast szukać dziury w całym. W odnajdywaniu się w rzeczywistości fantazja pomagała, ale z umiarem. Mechanik rozważył, że to takie małe prezenty, nad którymi w trakcie życia nie warto się zbytnio zastanawiać, tylko je poczuć. Gdyby sen był życiem, to nie byłby snem. Uważał, że w życiu warto było dążyć do osiągania szczęścia, a sen był ku temu podpowiedzią. Nie miał ochoty na ubóstwianie się. Podobnie narkotyki, które traktował jako oszustwo w formie wspomagania. Liczyły się dla niego sprawne ciało i umysł, które budowały jego duszę. Pozbywanie się jaźni byłoby złe. Pan Ford trafnie mu przypomniał, że źle jest iść na kompromis z szatanem. Jeżeli własnymi siłami nie przetrwa w Purgatorium, to trudno. Wtedy pozostaje wiara, że Bóg z działaniami innych walczących uchroni Carla przed zagładą. Mimo że nie wszystko rozumiał, nie znał odpowiedzi na wszystkie pytania, to miał świadomość tego jak zdegenerowanie nie sprzyja uszczęśliwieniu, dlatego w istotnym momencie pytania pani Joanny odradził jej skosztowania O'Briene. Następnie, na atak paniki damy swego serca zareagował najdokładniej jak potrafił w odurzonym stanie. Wziął na ręce ukochaną. Oparł ją o siebie. Skulił ją w swych objęciach, tak by nogi i ręce miała blisko brzucha. Tulił ją i kołysał, nie zważając na cieknący po nich mocz. Trzymał ją szepcząc że jest przy niej, że napad paniki przejdzie, gdyż zdawał sobie sprawę, że ruch w postaci wyjścia z budynku nie uspokoi jego wybranki. Pozostał przy kontuarze, bo i tak był obok nich mały ruch. Przy tym gniewał się na siebie, że pod wpływem narkotyków nie jest wystarczająco sprawny. Czekając aż skutki narkotyku osłabną poprosił skinieniem o pomoc zmiennokształtnego i zwrócił się do pani barmanki, czy widywała wcześniej pana, który z nim rozmawiał. I czy zechciałaby przejąć pudełeczko, jakie mu zostawił, by mógł je odebrać, a u pani będzie bezpieczne, w przeciwieństwie do śmietnika, lub pozostawienia go w domu czy obdarowaniu bladego towarzysza. Wtedy spojrzał w jego stronę i rzekł, że nie chce aby stała mu się krzywda, tak samo jak pani Joannie. Po tym, przeprosił androginiczną kobietę za zachowanie zmiennokształtnego. Zapytał czy może jej wynagrodzić doznaną krzywdę i z nią porozmawiać, chociażby o mężczyźnie jaki niedawno wyszedł lub o harmonii i teorii muzyki zawartych w czytanych przez nią książkach, oraz czy wie gdzie znajduje się najbliższa mydlarnia lub świeczkarnia. Tę ostatnią kwestię chciał ustalić dla odprężenia Francuzki. Skoro bodźce zewnętrzne wywołują u niej panikę, to takie mogą również ją zrelaksować. Miał na myśli produkty o zapachach, które mogą koić jego wybrankę. Zdecydował także, że kiedy tylko ukochana odzyska siły i będzie chciała kontynuować rozmowę ze zmiennokształtnym, zostaną jeszcze trochę w lokalu, a potem wrócą do domu. Jak rozmowa nie będzie możliwa, to dokończą spotkanie innym razem. W przypadku kontynuowania dialogu ułożył już pytania odnośnie proponowanego szkolenia przez pana zmiennokształtnego, oraz zamierzał opowiedzieć o spostrzeżeniach po rozmowie z panem Fordem. Wywnioskował też, że dopyta się pani barmanki gdzie mógłby zatelefonować i zamówi taksówkę, a następnie okryje swą kurtą nogi ukochanej podczas wsiadania do auta, by nie ubrudzić siedzenia. Przy czym sam w miarę możliwości zdejmie spodnie i obmyje nogi w najbliższym szalecie, przed podróżą. |