Baśnie z Lasu Kłów

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna

Drwale rozpoczęli pracę.
Wysokie, silne postacie uderzały rytmicznie ciężkimi siekierami w twarde, stare pnie, z których wzlatywały w górę drobne drzazgi. Oświetlone słońcem sylwetki powtarzały raz po raz te same, zamaszyste ruchy, jakby chciały wyuczyć się ich na pamięć. Na ogorzałych twarzach błyszczały krople potu, nieodłączny element ciężkiej, fizycznej pracy. Spokojne dźwięki miarowych uderzeń wzbijały się nad rozłożyste korony drzew jak rytmiczna muzyka, swoisty marsz pogrzebowy. Co chwilę padały na ziemię grube pnie, przygniatając świeżą trawę. Przechylając się wydawały z siebie skrzypiące odgłosy, ostatnie krzyki bólu wyrzucane w powietrze na chwilę przed skonaniem.

Terrales powstrzymywał łzy, których nie chciał pokazać swoim podwładnym. Nie mógł patrzeć na śmierć Lasu. W jego sercu smutek mieszał się z niepokojem. Księżniczka nie wróciła. Dowódca straży doskonale wiedział, że już niedługo książę zauważy jej nieobecność i zarządzi poszukiwania. Wtedy jako strażnik będzie musiał jej szukać. Jeśli pójdzie do Lasu, zdradzi swoją przyjaciółkę. Jeśli tego nie zrobi, narazi ją na niebezpieczeństwo. A jeżeli coś jej się stało?
Nie miał wiele czasu na zastanowienie. Już po chwili usłyszał, że wzywa go książę.

*

W Mallenbey było dziwnie cicho i pusto. Wioska sprawiała wrażenie wymarłej, tylko bydło ryczało gdzieś na odległych pastwiskach. Ludzie bali się wychodzić z domów...
Raynna odprowadziła mnie do jakiejś drewnianej szopy, przed którą siedział z twarzą zakrytą rękami ojciec dziewczyny, po czym ruchem głowy zachęciła mnie do wejścia, sama pozostając na zewnątrz. W dusznym pomieszczeniu paliły się świece, na środku stała drewniana trumna z nie zabitym jeszcze wiekiem. Odchyliłam je lekko, z trumny buchnął obrzydliwy, zgniły odór. W drewnianej skrzyni czerwieniła się dziwna, galaretowata masa, w której można było rozpoznać kawałki połamanych, nie, raczej startych na proch kości, resztki poszarpanego mięsa i sczerniałe ochłapy narządów. Nie wiem z resztą, co tam jeszcze było, bo mój żołądek nie wytrzymał tego widoku połączonego z niemożliwym zaduchem. Powstrzymując mdłości zamknęłam wieko i wyszłam na powietrze.

- Blada jesteś - rzekła Raynna ze źle ukrywaną radością. Wielka czarownica przerażona widokiem zwłok dziewczyny, to tak jakbym nagle potknąwszy się niechcący spadła z wysokiego piedestału i na chwilę zmieszała się z szarym motłochem. Tak to pewnie widziała Raynna.

- Jakim cudem ją rozpoznaliście? - zapytałam, usiłując mówić normalnie.

- Miała naszyjnik. Znaleźliśmy go przy niej. - wskazała na tanie, drewniane koraliki, które apatycznie obracał w palcach wciąż siedzący przed wejściem ojciec. Pomyślałam, że jest dziwnie stary jak na takie małe dziecko. Przypomniałam sobie, że jego żona też nie wyglądała na kobietę, która może mieć półrocznego synka...

Wzięłam do ręki naszyjnik. Na każdym ogniwie wyryte były jakieś litery.
- I co? - zapytała - to na pewno musiał być upiór!

Szczerze mówiąc, sama zaczynałam się nad tym zastanawiać. Z jednej strony różne wampiry i inne tam zjawy podobno tylko wysysały krew, aby się pożywić, a nie rozszarpywały ofiary na strzępy, ale z drugiej... przecież tak naprawdę ludzie nie wiele wiedzieli o tych stworzeniach, nadal trwały spory, czy są zmartwychwstałymi ludźmi, czy rodzą się upiorami, a co dopiero, jak się żywią... może to jakaś dziwna, brutalna odmiana? A może jednak jakiś inny potwór, tylko skąd on by się tu do cholery wziął?
- Nie wiem - odpowiedziałam Raynnie - musiałabym zbadać ten naszyjnik. Na wszelki wypadek rozdaj w wiosce te amulety, niech wszyscy noszą je cały czas przy sobie i wyryją na drzwiach to - schyliłam się i patykiem nakreśliłam na ziemi ochronny znak.

Kiedy wracałam do domu, wyposażona w drewniane koraliki, pomyślałam, że może lepiej byłoby zostać dzisiaj w domu. Ale zaraz odrzuciłam tę myśl. Potrzebne mi były przecież zioła, a poza tym w końcu byłam czarodziejką i nie powinnam się bać byle czego. Przemknęło mi przez głowę, że skoro tu są upiory, to przydała by się mandragora. Ale nie mogłam się po nią wybrać, bo gdyby ktoś z wieśniaków zobaczył mnie nocą na cmentarzu, od razu okrzyknięto by mnie złą wiedźmą i w najlepszym przypadku wypędzono. A poza tym miejscowy kapłan poświęcił cmentarz, żeby "nie służył do czarnej magii". Nie żebym się bała tych jego śmiesznych zaklęć, ale widocznie wiedział, czym skropić ziemię, bo na cmentarzu w Mallenbey mandragora nie rosła.

*

Poszukiwania księżniczki nie trwały długo. Ledwie zdążono przeszukać zamek, kiedy córka księcia powróciła. Lekka suknia była poszarpana w kilku miejscach, twarz miała przybrudzoną, oczy zmęczone. Przeszedłszy szybkim krokiem wszystkie korytarze dzielące ją od schodów prowadzących do wieży i oznajmiwszy służbie, że nie chce nikogo widzieć, zamknęła się w swojej komnacie.
Terrales długo stał pod drzwiami, pukając i usiłując perswazją skłonić księżniczkę do wyjścia. Wiedział, że niedługo zechce porozmawiać z nią książę, a to się mogło różnie skończyć.
- Pomyśl - mówił Terrales w stronę zatrzaśniętych drzwi - jeśli twój ojciec dowie się, gdzie byłaś, to zamknie cię w tej komnacie aż do zakończenia wycinki Lasu. Porozmawiaj ze mną, przecież chcę ci pomóc...

Nie poskutkowało.

Już miał zrezygnować, kiedy usłyszał ciężkie kroki. Ktoś wchodził po schodach. Terrales szybko usunął się w cień kamiennego pilastra i wstrzymał oddech. Już po chwili kroki ucichły i rozległo się pukanie.
- Otwórz - rzekł książę spokojnie, ale stanowczo. Dał się słyszeć szczęk obracanego w zamku klucza i skrzypienie drzwi. Na wieczorną ciemność korytarza padła smuga żółtego światła. Książę jednak nie wchodził do środka. "Widocznie zastąpiła mu drogę"- pomyślał Terrales.

- Wpuść mnie - odezwał się znowu książę.

- Po co? - spytała z ironią w głosie - żeby wysłuchać kazania zakończonego zakazem opuszczania komnaty?

- Owszem, właśnie po to - odparł twardo - Ale najpierw powiesz mi, gdzie byłaś.

- W Lesie - odrzekła, jak gdyby nigdy nic.

Ciężka cisza, która zapadła po tych słowach, zdawała się trwać wieki. Terrales czuł się tak, jakby na jego oczach nad światem zbierały się ciężkie, burzowe chmury. Tylko czekać, kiedy zaczną ciskać na ziemię pioruny.
- Wiesz, że zabroniłem tam chodzić komukolwiek.

- Nie miałeś prawa.

- Miałem. Jestem księciem, a ponadto twoim ojcem.

- Tak. I mężem mojej matki. Który zakazami i głupią nienawiścią zdradza jej pamięć.

Słychać było, jak książę bierze głęboki wdech, usiłując się opanować.
- Słuchaj, moja panno, nic nie wiesz o...

- Owszem, wiem, i to o wiele więcej niż ty - księżniczka mówiła coraz głośniej. Ukryty w cieniu Terrales zacisnął zęby. Chciał coś zrobić, powstrzymać ją, ale nie ruszał się. Stał tak przysłuchując się potokowi słów, który wyrzucała z siebie szybko, bez namysłu, byle tylko dać upust wściekłości - Nie wiesz, dlaczego zginęła i znalazłeś sobie zastępczy obiekt nienawiści. Mścisz się niszcząc to, co kochała, żeby tylko poczuć się trochę lepiej. A ja ci powiem, że ten żal nie zniknie, że choćbyś wyciął wszystkie lasy tego świata będziesz musiał z nim żyć, zawsze, do śmierci, nigdy się nie uwolnisz od tęsknoty! To będzie twoja kara za to, co teraz robisz, za śmierć...

- No, czyją śmierć? - spytał książę cichym głosem, w którym brzmiała nuta szyderstwa. Dowódca straży nie mógł wyjść z podziwu, że książę jest tak spokojny. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ta dziwna nuta w jego głosie to nie było szyderstwo. Tylko smutek.

Księżniczka nie odpowiedziała.
- Nie wolno ci wyjść z komnaty, dopóki drwale nie skończą swojej pracy - rzekł książę i odszedł. Terrales chciał skorzystać z okazji, że księżniczka otworzyła drzwi i porozmawiać z nią, ale zatrzasnęła je, zanim zdążył wyjść zza pilastra. Wolnym krokiem powlókł się w stronę zamkowych murów. Nie chciało mu się spać. Patrzył, jak wartownicy sennie snują się tam i z powrotem, uginając się pod ciężarem pik. Doskonale wiedział, że podczas nocnej warty broń zdaje się ważyć trzy razy tyle, co w dzień. Na ich zmęczone twarze padał z góry blady blask przybierającego księżyca. "Jutro pełnia"- pomyślał Terrales i postanowił jednak położyć się spać. Wtedy usłyszał szelest. Odwrócił się szybko. W cieniu wielkiej bramy dojrzał służącą księżniczki, przyzywającą go gwałtownymi ruchami rąk. Podszedł do niej. Zanim jednak zdążył o cokolwiek zapytać, dziewczyna wręczyła mu kawałek pergaminu i uciekła. Terrales rozwinął zmięty skrawek i skierował go w stronę księżycowego światła, aby przeczytać to, co było na nim napisane. Zresztą niewiele tego było:

//"Muszę wrócić do Lasu. Proszę, pomóż mi"//

*

Noc miękko otuliła złote pola i znów jasna zieleń wysokich traw okryła się tajemniczym cieniem. Przez okno słychać było drżącą muzykę świerszczy, a na ciemnym oceanie nieba kołysała się już od jakiegoś czasu widmowa łódź księżyca, kiedy się obudziłam. Po powrocie z wioski ogarnęła mnie dziwna, nieprzemożona senność i natychmiast położyłam się spać. Nic mi się nie śniło, a może tylko wolałam nie pamiętać tego snu? Wstałam szybko i zmoczyłam twarz zimną wodą, aby lepiej się obudzić. Musiałam się pospieszyć, jeśli chciałam jeszcze zdążyć położyć się spać tej nocy. Postawiłam na stole koszyk, do którego zamierzałam zbierać zioła i otworzyłam skrzynię z ubraniami. Niewiele ich było. Kilka brązowych i zielonych spódnic, parę koszul, dwa sznurowane, zakładane na bluzkę gorsety, duża chusta... Pewnie, że większość kobiet i dziewcząt z Mallenbey nie miała nawet połowy z tego, ale zawsze otwierając ten kufer myślałam, że nie tak miało wyglądać moje życie. Na samym dnie, pod tymi nieodłącznymi elementami wiejskiej codzienności leżały ostatnie skrawki moich dawnych marzeń, tych radosnych snów na jawie, kiedy chciałam być prawdziwą czarodziejką, piękną i tajemniczą damą przechadzającą się po pałacach w jedwabiach delikatnych jak pajęczyna. Zanurzyłam dłonie w miękką otchłań znoszonych, szorstkich materiałów, aż trafiłam na kawałek miękkiego kaszmiru. Wyciągnęłam go. W pastelowy, puszysty szal zawinięta była moja suknia, którą kupiłam kiedyś za ostatni grosz na bal w Akademii. Lśniący, białoszary aksamit odbijał miękkie światło księżyca wpadające przez okno. Obok leżał delikatny, matowy, czarny jak pochmurna noc płaszcz z kapturem. Kiedy dotykałam miękkiego materiału wydawało mi się, że znów tam jestem, że tańczę wśród przepychu złotych lamp na ogromnej sali, a to księżycowe światło sączy się przez wielkie, oprawione w wiśniowe zasłony okna.
Usłyszałam rżenie. Diana nie spała. Widocznie coś ją ugryzło. Spojrzałam na stół i zobaczyłam przygotowany kosz. To przywróciło mnie do rzeczywistości. Westchnąwszy schowałam zapakowane w szal ubrania z powrotem na dno skrzyni i szybko się ubrałam, jak zwykle w burą spódnicę, białą bluzkę i sznurowany kubrak. Wzięłam koszyk i wyszłam z domu, rozmyślając o moim wczorajszym gościu. Nie był złodziejem. Przyszedł zobaczyć Dianę. Czy to możliwe? I kim on, do cholery jasnej, był?

Powinnam była iść na łąkę, ale jakoś nie kwapiłam się do tego. Marudziłam długo przy drzwiach, zastanawiając się, czy by nie zabrać większego noża, potem poprawiłam but, potem zajrzałam do Diany. Popatrzyła na mnie swoimi mądrymi, czarnymi oczami. "Czekasz na kogoś?"- zdawała się pytać... A zresztą, pewnie mi się tylko wydawało. To mądry koń, ale bez przesady, poza tym na kogo niby miałabym czekać?
Już miałam w końcu iść, kiedy zobaczyłam, że z ciemności okrywającej Las sunie w moją stronę cień. Nie mam pojęcia, skąd wiedziałam, że to on, ani z czego się ucieszyłam. Pewnie z tego, że nie musiałam znowu iść na tę cholerną łąkę i ścinać badyli, które potem trzeba będzie suszyć.
Nie myliłam się. Już po chwili z mroku wyłonił się ubrany w postrzępioną kapotę wędrowiec. Zresztą, kto to wie, może to i nie była żadna kapota.

- Witaj - rzekł. Dziś wydawał się jeszcze bledszy niż wczoraj - Przyszedłem, bo... - zawahał się - no... - minę miał taką, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.

- Bo zapomniałeś mnie w końcu zapytać, jakiej rasy jest mój koń - podsunęłam.

- No właśnie! - zgodził się radośnie i podszedł bliżej - No i?

- No i co?

- Jaka to rasa?

- Nie mam pojęcia - uśmiechnęłam się - handlarz koni też nie wiedział.

- Ach tak...

- No więc, chyba trudziłeś się na darmo - rzekłam, przyglądając mu się badawczo.

- Nie, wcale nie! - zaprzeczył - Przecież... no... jeśli pozwolisz, jeszcze raz ją zobaczę.

- Proszę.

Weszliśmy do stajni, a ja pomyślałam, że to wszystko odbywa się jakoś dziwnie. Nie dość, że poznałam tego człowieka w dość dziwnych okolicznościach, to w dodatku od razu przeszliśmy na "ty", nie znając nawet swoich imion. A przecież on był arystokratą, a ja czarodziejką, która nawet nie skończyła Akademii i teraz przypominała raczej wiejską znachorkę. Którą zresztą, nie czarujmy się, byłam. Spojrzałam na Dianę, potem na niego. Mierzyli się wzrokiem. I znów miałam wrażenie, że dzieje się tu coś, czego nie rozumiem.
- Powiesz mi w końcu, jak ci na imię? - zagadnęłam. W ogóle nie zwracał uwagi na mój szyderczy ton. Jakby wiedział, że maskuję nim zakłopotanie.

- Taarlt. - odrzekł. Skrzywiłam się.

- Nie oczekuj ode mnie, że to wymówię.

- Nie oczekuję - uśmiechnął się - a jak ja mam cię nazywać? - Kiedy wymieniłam swoje imię, roześmiał się- to też nie jest łatwo wymówić.

- Dlatego mało kto mówi do mnie po imieniu - rzekłam ze śmiechem. Napięcie opadło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Usiadł na stercie siana, odmówiwszy poprzednio zaproszenia na herbatę. Stwierdził, że w tej stajni jest przytulniej niż w jakiejkolwiek chacie. Dziwak. Usiadłam obok niego.

- Mogę ci zadać pytanie?

- Oczywiście - rzekł.

- Kim jesteś naprawdę?

Spuścił wzrok. Milczał.
- Przepraszam - powiedziałam szybko - Nie chciałam... jeśli to cię uraziło, albo...

- Nie - rzekł łagodnie, spoglądając na mnie. W wielkich, czarnych oczach snuł się dziwny, jakby nie do końca ludzki smutek. Zadrżałam.

- Po prostu... - zaczął cicho - nie chciałabyś wiedzieć.

Teraz ja spuściłam wzrok.
- Przepraszam - powtórzyłam - zastanawiałam się... masz takie rysy, jakbyś był arystokratą. Jakiś księciem, albo... nie wiem, nie ważne.

- Nie myliłaś się bardzo. Jestem jakby arystokratą. A oprócz tego - potworem.

Potworem. Tak powiedział. I już wiedziałam, kim jest, jednym z tych na pół obłąkanych przywódców powstania, idealistów, którzy z szaleńczą nadzieją w sercach uderzali na przeważające siły królewskie, tych kapłanów samozniszczenia, którzy niegdyś gotowi byli poświęcić wszystko dla tlącej się w sercu nadziei, a potem... Potem, kiedy napatrzyli się na krew i pożogę, kiedy zostali pobici, stracili wszystkich żołnierzy, a także swoje domy, rodziny, przyjaciół, kiedy zobaczyli swe ziemie obrócone w przeklęte, usiane zbiorowymi mogiłami pustynie coś w nich pękło. Zobaczyli, że poświęcili tysiące ludzi dla przegranej sprawy, że przez nich cały kraj oblał się krwią. I wtedy sami siebie nazwali monstrami, krwiożerczymi, szalonymi potworami. I popełniali samobójstwa, albo tułali się po świecie kryjąc się przed ludzkim wzrokiem. A on był jednym z nich.

Z zamyślenia wyrwało mnie ciche prychnięcie Diany. Poczułam na sobie coś dziwnego, jak cichy, płonący wzrok. Podniosłam głowę. Patrzył na mnie swoimi ognistymi oczyma. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Czułam się jakby wciągał nie jakiś potężny wir, jakbym szła wiedząc, że zmierzam ku własnej zagładzie, ale nie potrafiła się zatrzymać. Patrzyłam w te oczy nie mogąc przestać i topiłam się w nich coraz bardziej, nie umiejąc się oderwać, nie umiejąc się zatrzymać i w tej dziwnej hipnozie szłam, szłam coraz dalej, coraz głębiej...
I wtedy się odwrócił.
- A ja? Czy ja mogę zadać ci to samo pytanie? - rzekł, unikając wzrokiem Diany.

- Tak - odparłam cicho

- Więc kim ty jesteś?

Kim byłam? Chciałam mu odpowiedzieć: czarodziejką, ale to słowo jakoś nie przechodziło mi przez gardło. On mnie nie okłamał, więc ja też nie powinnam tego robić. Musiałam się przyznać do tego, że jestem życiowym nieudacznikiem.
- Ofiarą - rzekłam - życiową ofiarą.

Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie mów tak - odpowiedział - twoje życie jeszcze się nie skończyło.

Miałam ochotę krzyknąć, że owszem, już się skończyło, że do końca moich dni pozostanę na tym zadupiu i będę się powoli starzeć, aż całkowicie zgrzybieję. Ale nic nie powiedziałam.
- Muszę iść - rzekł wstając. Na jego postrzępionym, niesamowicie czarnym ubraniu, które nie błyszczało ani trochę w świetle księżyca, nie zostało ani jedno źdźbło siana. W przeciwieństwie do mnie. Ja wyglądałam jak strach na wróble.

- Mogę cię jutro odwiedzić? - zapytał cicho.

- Tak - odpowiedziałam.

Znów stałam i patrzyłam jak znika w cieniu Lasu. Potem poszłam spać, ale nie zasnęłam aż do rana.

*

Ewa położyła się do łóżka bardzo wcześnie. Leżała z zamkniętymi oczami, ale i tak czuła na sobie uważny wzrok matki. Nie poruszając się udawała, że śpi. Długo to trwało. Cała wieś już dawno zatopiła się w głuchą noc, kiedy w ich chacie paliło się jeszcze światło. Ewa nie wiedziała, czy matka tylko chce mieć pewność, że jej dziecko głęboko śpi, czy też zamierza czuwać całą noc. Minęło dużo czasu, zanim Ewa wreszcie poczuła, że światło zgasło i usłyszała szelest kołdry na matczynym łóżku.
Nadal nie poruszając się uważnie wsłuchała się w dźwięki nocy. Za oknem panowała jednak głucha cisza, jeśli nie liczyć podobnego do szeptu grania świerszczy. Przez drewniane okno sączyło się miękko srebrne światło księżyca. Było bardzo gorąco i duszno, ziemia już od dawna z utęsknieniem czekała na deszcz. Ewa ostrożnie odwróciła głowę i spojrzała w stronę łóżka matki. Wyglądało na to, że spała. Nic dziwnego, w końcu lato to czas pracy, miała więc prawo być zmęczona. Ewa czuła w sercu narastający żal o dzisiejszą awanturę, a jednocześnie dławiła ją rozpaczliwa, nieprzemożona tęsknota. Było jej jakoś tak dziwnie, niby dobrze, a jednak tak bardzo smutno... czuła, że coś ją ciągnie, każe iść, iść w nieznane, gdzieś na koniec świata, a jednocześnie przykuwało ją do tego miejsca. Czegoś pragnęła, tak bardzo, że miała ochotę się rozpłakać, ale nie wiedziała, co to jest.
Cichutko podniosła się i wyjrzała przez okno. Przybierający księżyc rzucał na świat dziwne, tajemnicze blaski. Czarne, chłodne cienie zalegały między źdźbłami coraz bardziej suchych traw. Cała przyroda, która za dnia zdawała się być jednością, teraz składała się jakby z setek samotnych, przestraszonych istnień. Na nie do końca jeszcze zaoranym polu coś błysnęło. Ewa wychyliła się jeszcze bardziej, ale nie mogła dojrzeć, co tam jest. Starając się poruszać bezszelestnie, wstała z łóżka i na palcach przeszła do sieni. Bosa, w samej koszuli wyszła z domu. Poczuła pod stopami szorstkie źdźbła spalonej słońcem trawy, a potem chłód twardej ziemi. Przekroczyła drogę, minęła starą lipę i weszła na pole. Była głucha noc, ale ona się nie bała. Sama nie wiedziała, dlaczego.
Przed nią rysowała się ciemna, jakby ulepiona z mroku sylwetka. Dwoje czujnych oczu odbijało księżycowe światło. Ewa podeszła bliżej. Wilk nie poruszył się. Wokół było cicho, ale dziewczyna czuła się tak, jakby wilk coś do niej mówił. W głowie miała mętlik, nogi jakby wrosły jej w ziemię i nie mogła zrobić ani kroku. Zapomniała, kim jest i gdzie się znajduje.
Wtem nie wiadomo skąd zerwał się jakiś ptak. Wilk gwałtownie odwrócił się w tamtym kierunku, po czym szybko pobiegł w stronę Lasu. Ewa chciała go gonić, ale bała się. Wróciła do domu i cicho wsunęła się z powrotem do łóżka. Przez okno usłyszała długie, przeciągłe wycie...

*

Terrales stał i patrzył, jak książę traci nad sobą panowanie. Twarz pana zamku pobladła, patrząc na zaciśnięte usta i pięści można było spodziewać się niepohamowanego wybuchu o nieprzewidywalnych skutkach. Ale oczy mówiły całkiem co innego: na wieść, że księżniczka uciekła w nocy stały się bezradne i przerażone. Książę bardzo chciał wpaść w straszliwy gniew i wyładować emocje krzycząc i ciskając się. Nie mógł. Opanowała go nagle dziwna niemoc. Poczuł się jak szczeniak w klatce, który nie ma żadnego wpływu na swój los. Zamiast złości serce ścisnął mu nieopanowany, paniczny strach, do którego nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Pozostało mu więc udawać chłodny spokój.
Podniósł oczy. Dowódcę straży oblał zimny pot. Zdawało mu się, że książę wie, iż jego najwierniejszy żołnierz pomógł księżniczce uciec z zamku. I że tych smutnych oczu nie roziskrza wściekłość, tli się w nich tylko pytanie: dlaczego?

- Zbierz swoich ludzi i idźcie przeszukać Las. Powiedz im, że dopóki nie znajdą mojej córki, mogą się tu nie pokazywać - rzekł książę.

- Tak jest, panie - skłonił się Terrales i wyszedł czym prędzej. Czuł się winny, winny dziecięcej bezradności w oczach tego surowego władcy. Ale nie mógł postąpić inaczej.

*

Znów obudziłam się późno i znów w leżącym na stole koszu nie miałam żadnych ziół. I byłam zła na siebie i na cały świat. Jak zwykle zresztą. Do tego bolała mnie głowa. Pomyślałam, że widocznie nocne wizyty dziwnych mężczyzn z Lasu są jak nadmiar kiepskiego wina- rano ma się kaca i wszystkiego się żałuje.
Postanowiłam wreszcie zrobić coś pożytecznego i zająć się tym dziwnym naszyjnikiem. Wzięłam go do ręki. Na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie, ale te znaki, które były na nim wyryte wydawały mi się dziwnie znajome.
Wyciągnęłam kilka starych, zakurzonych książek, które zabrałam ze sobą bardziej przez sentyment i jakąś nieokreśloną, niemożliwą do spełnienia nadzieję niż z rzeczywistej potrzeby. Poszarpane karty z biegiem lat przybrały kolor żółtoszary, i to raczej nie z powodu ich starego wieku i wielkiej wartości, tylko jakości papieru. Na szorstkich, nijakich okładkach ledwo widać było wytarte litery tytułów. Niektóre strony wypadły zaraz po otwarciu książek i z cichym szelestem frunęły na podłogę. Nie podniosłam ich. Odszukałam "Przewodnik po zjawiskach niezbadanych. Fakty, legendy, pytania bez odpowiedzi" - czyli książkę, która co prawda nie figurowała oficjalnie w spisie lektur Akademii, ale była chętnie czytana przez jej adeptów. Gruby tom zawierał w sobie dosłownie wszystko: od opisów naukowych badań nad zjawiskiem ożywania zmarłych, które zostały oficjalnie potępione i zakazane, po różne ludowe podania i romantyczne brednie szalonych proroków, jak choćby mit o gwiazdach. Mówi on, że każda gwiazda na niebie to nienarodzona jeszcze dusza. Kiedy przyjdzie odpowiedni czas, gwiazda zstępuje na ziemię i dzieli się na dwie połowy: męską i żeńską, które stają się duszami dwóch stworzeń na ziemi, parą, którą łączy przeznaczenie. Zazwyczaj żyją w odległych od siebie miejscach i nie spotykają się nigdy, ale czasem spotykają się, a wtedy wszystko może się zdarzyć. Są wszak dwiema połówkami tej samej duszy... Piękna bajka, ale ja nie miałam czasu na romantyczne bzdury. Szukałam faktów.
Spis treści oderwał się i zgubił już dawno, więc otworzyłam książkę na chybił - trafił w nadziei, że jakoś znajdę odpowiednią stronę. W powietrze wzbił się suchy zapach kurzu. Mój wzrok padł na starą rycinę, zapewne ilustrację jakiejś powieści sprzed wieków. Przedstawiała całującą się parę. Ona w poszarpanych łachmanach, przechylała się mocno do tyłu, podtrzymywana przez niego, wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu o gładko zaczesanych do tyłu włosach. Jedną ręką obejmował ją za plecy, chroniąc przed upadkiem w tej dziwnej pozycji, drugą zatopił w jej ciemnej, strasznie rozczochranej czuprynie. Od złączonych namiętnie ust płynęła po jej policzku wąska stróżka krwi. Czarna magia. Czarownica i wampir złączni w pocałunku śmierci. Ona za chwilę umrze, aby odrodzić się jeszcze potężniejsza. Tak przynajmniej kiedyś wierzono, zresztą nadal ludzie łączą wiedźmy z upiorami i wilkołakami. Przyjrzałam się postaci wampira. Czy tak wyglądało stworzenie, które zabiło to dziecko i jego matkę? Dziwna, fascynująca istota, która musi zabić, aby żyć, która upija się ciepłym, życiodajnym płynem i każdej nocy wykonuje ten sam rytuał śmierci i życia. I jest skazany na zło, na wieczny mrok i wieczną samotność. Czy cierpiał? Czy żałował, że jest skazany na życie krwiożerczego potwora? Pomyślałam o tym, co widziałam w położonej w szopie trumnie. Nie, ten upiór był potworem, straszliwym potworem, który nie zasługiwał na życie. O ile to był wampir. Wciąż nie opuszczało mnie nieokreślone przeczucie, że te morderstwa mają inną przyczynę...

Szukanie zajęło mi bardzo dużo czasu. Dopiero kiedy słońce pomału zaczynało szykować się do snu, znalazłam odpowiednią stronę. I zmartwiałam. Wyryte na naszyjniku znaki znalazłam pod hasłem "wywoływanie demona zemsty" .

*

Ewa siedziała na miedzy z brodą między kolanami i patrzyła na niebo. Przed nią zachodziło właśnie szkarłatne słońce, ale nie widziała tego. Powinna była natychmiast wracać do domu, jednak nie mogła się ruszyć z miejsca. Myślała, a właściwie usiłowała poradzić sobie z tym, co kotłowało się w jej głowie. Po co wczoraj w nocy wstała i wyszła z domu? Przecież to było niebezpieczne, z tamtej strony jest Las, było ciemno... Czemu się więc nie bała? Była jak zahipnotyzowana, nie myślała, nie widziała i nie słyszała nic, tylko... czuła. Wydawało jej się, że błądzi po pustkowiu w całkowitej ciemności, mając tylko serce w roli przewodnika. Co się z nią działo?

Usłyszała wołanie. To Maciek przypominał jej, że należałoby wydoić krowy. Westchnąwszy głęboko wstała i zabrała się do roboty.

*

Zostałam dziś w domu. Właściwie ostatnio ciągle zostawałam w domu, zamiast zbierać zioła, póki jeszcze są, no ale dzisiaj miałam powód. W końcu spodziewałam się gościa. Nie żeby mi tam jakoś specjalnie na nim zależało, ale skoro już pozwoliłam mu przyjść, to nie wypadało tak po prostu pójść sobie. Chodziłam w tę i z powrotem nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Oczywiście, że nie interesował mnie ten dziwny były partyzant, ale jakoś tak nie umiałam się skupić na niczym innym, choć usiłowałam myśleć o tym dziwnym naszyjniku i osobie, przeciwko której miał być użyty. Nic z tego nie wyszło, mój wzrok ciągle wędrował w stronę okna wychodzącego na Las. Jak długo jeszcze? Zerwałam się z krzesła, na którym zdążyłam już chyba dziesiąty raz usiąść i skierowałam się w stronę drzwi z zamiarem wyjrzenia na ganek. Zatrzymałam się w pół drogi. "Idiotka! Przecież to tylko jakiś podróżnik, co cię obchodzi, czy przyjdzie, czy nie" - skarciłam się w duchu i podeszłam do lustra. Niestety, odbicie było wciąż to samo. Warkocz zapleciony dziś rano przypominał wiecheć słomy, postanowiłam więc go poprawić. Powoli rozplotłam włosy, po czym uniosłam do góry i puściłam. Rozsypały się dookoła twarzy. Sięgnęłam po drewniany grzebień i zaczęłam je dokładnie rozczesywać. Powoli stawały się gładkie i lśniące, a ja pomyślałam, że gdybym była prawdziwą czarodziejką, to tak właśnie bym się czesała. Postanowiłam nie zaplatać ich z powrotem. W końcu spodziewałam się gościa, no a poza tym dziś była pełnia, odwieczne święto księżyca.

Usiadłam przy stole i znów zapatrzyłam się w okno. Srebrne światło księżyca w pełni miękko wpadało do oświetlonego jedną tylko świeczką wnętrza chaty. Nadal bolała mnie głowa, przygotowany napar nie podziałał tak, jak powinien. Nie potrzebowałam naparów, potrzebowałam snu. Już od kilku dni byłam bardzo niewyspana, a poza tym działo się ze mną coś dziwnego. Byłam jak w gorączce. A teraz siedziałam i patrzyłam przed siebie czując, jak ogarnia mnie coraz większa senność, jak ciężkie powieki powoli opadają na dół, przesłaniając mi świat, a myśli rozmywają się w głowie niby kryształki soli wrzucone do wody i wszystko staje się coraz dziwniejsze, a ja odpływam gdzieś daleko...

*

Matka Ewy leżała na łóżku udając, że śpi. Wczoraj nie wytrzymała długiego czuwania i w końcu się położyła, a kiedy obudziła się w nocy zauważyła, że jej córki nie ma. Z początku była przerażona, ale już po chwili usłyszała kroki. Zaczaiła się w cieniu pieca, nasłuchując. Ewa wróciła do domu i jak gdyby nigdy nic położyła się do łóżka. A więc wróciła, cała i zdrowa! Tym razem jej matka nie miała zamiaru popełnić tego samego błędu i postanowiła, że będzie czuwać całą noc, choćby miała jutro nie wstać z łóżka.

Rozejrzała się po izbie. Wszyscy spali, a przynajmniej na to wyglądało. Z niepokojem nasłuchiwała odgłosów dochodzących z zewnątrz, ale na dworze panowała głucha cisza, mącona jedynie przez nadzwyczaj tej nocy ciche cykanie świerszczy. Żadnego wycia, skamlania, nic. A przecież była pełnia, najbardziej niebezpieczny czas!
Leżąc na wznak obserwowała fantastyczne cienie drzew miękko układające się na belkach sufitu i rozmyślała...

*

Las rozświetlały czerwonawe światła pochodni. Terrales czuł się bardzo nieswojo. Nie dlatego, że bał się pożaru. Nie wiedział, co ma robić. Jeśli znajdzie księżniczkę i przyprowadzi ją do zamku, ona nazwie go zdrajcą i znienawidzi. Jeśli tego nie zrobi, a coś jej się stanie- nie daruje sobie tego do końca życia. Szedł więc oświetlając sobie drogę i starając się unikać gęstych zagajników, żeby nie ryzykować zaprószenia ognia. Mimo suszy poszycie było wilgotne i miękkie. Światło pochodni rzucało niesamowite cienie na grube, stare pnie, cienkie gałązki krzewów wyciągały się nisko nad ścieżką, jakby chciały ją za wszelką cenę zagrodzić. Zresztą to nie była żadna ścieżka, tylko raczej jedno z niewielu miejsc, w których drzewa rosły na tyle rzadko, że można się było między nimi przecisnąć. Terrales czuł się tak, jakby go ktoś obserwował, jakby tysiące czujnych oczu zwróconych było w tej chwili na niego, na intruza który ośmielił się zakłócić spokój mieszkańców Lasu. Pochodnia dawała wbrew pozorom bardzo niewiele światła, raczej przez nią to miejsce stawało się jeszcze bardziej tajemnicze i złowrogie. Terrales słyszał tylko własny oddech i bicie swojego serca. Poza tym panowała niezmącona, pełna napięcia cisza.

I wtedy coś się poruszyło w pobliskich krzakach. Terrales omal nie krzyknął. Czuł, jak w gardle coś mu rośnie ze strachu. Powoli się odwrócił. I zobaczył ją. W poszarpanej, brudnej sukience, na którą narzuciła ciemny płaszcz, ten właśnie, który zaczepił się o coś, kiedy pomagał jej przejść przez podziemie do sekretnego wyjścia...
- Pssst!

- To ty?

- Ja. Co tu robisz?

- Ojciec kazał cię szukać.

- W Lesie? Skąd wiedział...

- Sama mu przecież powiedziałaś.

- Prawda. Dobrze, że jesteś, musisz mi pomóc.

- Muszę wrócić do moich ludzi.

- Zdążysz.

Podeszła do niego. Dopiero teraz zauważył, że trzyma jakieś zawiniątko.
- Co to jest - spytał.

- Pokażę ci. Ale najpierw musimy się dostać w bezpieczniejsze miejsce. Tu mogą nas znaleźć ci twoi strażnicy.

Sam nie wiedział, dlaczego się zgodził i poszedł za nią. Powinien ją sprowadzić z powrotem do zamku. Ale nie zrobił tego, zafascynowany tajemniczym zawiniątkiem, które trzymała. Było niewielkie, obwiązane szarymi szmatami, a co najdziwniejsze - poruszało się. I wydawało dziwne, świszczące odgłosy.


Poprzednia Jesteś na stronie 3. Następna
1 2 3 4