Baśnie z Lasu Kłów

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 4.

//Narodzi się gwiazda dla ciebie

Wędrując przez łąki i lasy
Odnajdziesz chwilę słodyczy
I smutek po wieczne czasy...

Szła przedzierając się przez zarośla. Bała się. O Lesie krążyły dziwne, straszne opowieści, ale ona koniecznie chciała je sprawdzić. Zawsze była ciekawa świata, zawsze nudziło ją wiejskie życie i tęskniła do czegoś lepszego. Młoda mężatka z trzyletnim synkiem powoli zaczynała już przypominać steraną wiejskim życiem chłopkę w średnim wieku. I postanowiła zrealizować swoje skryte marzenie. Zobaczyć Las. Teraz szła zaspokoić swoją ciekawość. Po jej gładkiej jeszcze, ale ogorzałej twarzy ślizgały się fantazyjne cienie liściastych gałązek. Rozglądając się wokół ostrożnie rozchyliła wiszące girlandy roślin i zanurzyła się w cienistą gęstwinę. Nie docierał tu żaden promień słońca. Wszystko było mroczne i niesamowite. Usiadła na wystającym kamieniu i wciągnęła w płuca wilgotne, chłodne powietrze. Nie wiedzieć czemu nagle opuścił ją strach. Czuła się doskonale. Pomyślała, że wolałaby mieszkać sama w tej kniei niż spędzić całe życie na wsi.
Z zamyślenia wyrwał ją złowrogi trzepot skrzydeł. Znów ogarnął ją niepokój. "Czas wracać" - pomyślała. Wstała i ruszyła przed siebie, zagłębiając się ponownie w leśny gąszcz. Coś tu było nie tak. Nie przypominała sobie tej drogi. Postanowiła zawrócić. Szła z powrotem długi czas, ale nie znalazła miejsca, w którym odpoczywała. Skręciła w inną ścieżkę i znów szła do przodu, zupełnie tracąc orientację. W końcu sama przed sobą musiała przyznać, że się zgubiła. Strach, który ściskał dotąd jej serce zmienił się w panikę.

Długo błądziła po nieznanych sobie ścieżkach. Zaczynało się ściemniać i panujący w Lesie półmrok zmieniał się w całkowitą ciemność. I wtedy go zobaczyła. Zakapturzony człowiek z długim, sękatym kijem w ręce.
- Zgubiłaś się? - zapytał gardłowym głosem. Zadrżała. Chciała rzucić się do ucieczki, ale nie mogła się ruszyć z miejsca.

- Źle zrobiłaś przychodząc tu dziś. To ich królestwo. Wkroczyłaś na ich teren. - mówił dalej. Była bliska zemdlenia, ale mimo to odważyła się odezwać.

- Cz... czyj?

- Ich - starzec wskazał na pobliskie zarośla. Wydawało jej się, że zobaczyła blask żarzących się oczu.

- Wilki - wyjaśnił - to one tu mieszkają. Uwięzione w leśnej kniei przez ludzi, którzy zabrali im rozległe równiny i ciche brzegi górskich strumieni bronią swojej ostatniej przystani bardzo zaciekle. Kto raz tu wejdzie, nie powróci już nigdy. Chyba, że da im coś w zamian.

- Co? - wykrztusiła. Serce waliło jej jak młotem, Biała, wyszywana bluzka falowała przy każdym łapczywym wdechu. - co mam im dać?

- Masz coś takiego. Ale zastanów się. Czasem lepiej poświęcić siebie niż coś, bez czego nie możemy żyć... albo kogoś. Przynajmniej ma się czyste sumienie.

- Kogo... kogo poświęcić?

- Córkę.

- Nie mam ja córki.

- Ale będziesz miała, jeśli się zgodzisz. Narodzi się z ciebie dziecko wilków i wróci w odpowiednim czasie do swojego prawdziwego domu. Ale zastanów się dobrze, bowiem matka odrzucająca swoje dziecko usycha jak brzoza na pustyni.

- Ja już sie zdecydowała - rzekła twardo. Nie była to prawda, gdyż jeszcze do końca nie uświadomiła sobie, o co chodzi, a co tu dopiero mówić o podejmowaniu decyzji. W jej głowie była teraz tylko jedna myśl: jak najszybciej znaleźć się w domu, z dala od tego strasznego miejsca.- chcę się stąd wydostać.

- Dobrze - rzekł starzec. - Idź.

Nie czekając na dalsze wskazówki popędziła przed siebie jak szalona. Biegła, a cienkie gałązki smagały jej twarz. Nie zważała na to. Chwilę później Las zaczął rzednąć, a ona zobaczyła widniejącą za drzewami znajomą polanę...

Jakiś szelest zbudził matkę Ewy ze snu. Usiadła na pościeli, zlana potem. Znów ten sen, znów tamte koszmarne wspomnienia! Czemu, czemu była taka głupia!
W drzwiach przesunął się jakiś cień. Dopiero teraz spostrzegła, że łóżko jej córki jest puste. Położyła się i udała, że śpi. Ewa weszła do izby i również się położyła. Wyglądało na to, że zasnęła natychmiast. Jej drobną twarzyczkę o ostrych rysach oświetlało srebrne światło księżyca w pełni...

*

Nad światem zebrały się ciężkie, ciemne chmury. Pędziły jak szalone po bezkresnych równinach lazurowego nieba, przesłaniając światu słońce i zsyłając nań nieopisaną duchotę. Gdzieś w oddali krzyczały jakieś szukające schronienia przed zbliżającym się deszczem ptaki. To właśnie one mnie obudziły. Przetarłam oczy. Przez chwilę nie mogłam się zorientować, gdzie jestem, aż w końcu uświadomiłam sobie, że siedzę na krześle przy stole w swojej chacie i czekam, a raczej czekałam, zanim zmorzył mnie sen. No i nie doczekałam się. Nie przyszedł.

Jeszcze nie oprzytomniałam do końca, kiedy poczułam rozczarowanie i oburzenie. A więc to tak! Zakpił sobie ze mnie. Na pewno świetnie się przy tym bawił! Zresztą, nie interesuje mnie to. Czekałam na niego przez grzeczność, nie przyszedł, to nie. Nie obchodzi mnie, gdzie jest i co się z nim dzieje. "Przywódca powstania", junak cholerny, udaje tajemniczego hrabiego a jest po prostu byle kim!
Wstałam z zamiarem położenia się do łóżka. "Kolejna noc nie przespana na darmo"- pomyślałam, zerkając na koszyk z ziołami. Odwróciłam wzrok i trafiłam akurat na to przeklęte lustro. Zobaczyłam swoje odbicie, obraz kobiety, która tak bardzo chciała być wściekła, a tak naprawdę czuła tylko smutek. "Niech cholera weźmie ten cały głupi świat." - pomyślałam już naprawdę zła, tym razem na siebie, po czym zabrałam się do rozczesywania włosów. Przeszkodziło mi pukanie. Na chwilę zamarłam, ale natychmiast uświadomiłam sobie, że przecież jest już dzień.
- Kto... kto tam? - zapytałam cicho.

- To, ja Raynna - usłyszałam głos, któremu towarzyszyło skrzypienie otwieranych drzwi. - a kogo się spodziewałaś - dodała Raynna przyglądając mi się podejrzliwie.

- Nikogo - odparłam szybko.

- Nie kłam. Znalazłam to przed drzwiami - podała mi jakiś światek.

Kartka. Rozwinęłam ją i poczułam, jak spływa po mnie zimny pot. Kilka słów, skreślonych dziwnym, drobnym pismem. Gorączkowo szukałam jakiegoś określenia na te litery, ale jak na złość do głowy przychodziło mi tylko jedno: demoniczne. "Co się ze mną dzieje?- myślałam usiłując się opanować - boję się kartki papieru?"
Raynna przyglądała mi się ciekawie. Wiedziałam, że czeka, aż jej przeczytam. Jeśli bym tego nie zrobiła, to by znaczyło, że mam coś do ukrycia. Utrata jej zaufania oznaczałaby utratę zaufania całego Mallenbey, a wtedy nie miałabym już tu czego szukać. Siląc się na obojętny ton, odczytałam:

"Spałaś, a ja nie chciałem Cię budzić. Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej. Z resztą, może dobrze się stało. Wybacz."//

Tyle. No więc wszystko się wyjaśniło, tylko dlaczego po prostu nie zostawił tej kartki na stole? I co to znaczy: "może dobrze się stało"?
Raynna patrzyła na mnie podejrzliwie.
- Od kogo to? - zapytała. Zawahałam się. Od kogo?

- Od takiego jednego. - odrzekłam z uśmiechem - handluje różnymi rzeczami, zatrzymał się niedaleko, w Amtenay. Miał przyjść dziś rano i pokazać mi jakieś rzeczy, potrzebuję nowego noża i w ogóle. Ale zaspałam.

- Acha.

Właściwie nie obchodziło mnie, czy mi uwierzyła.
- Czemu przyszłaś? Widzę po twojej minie, że coś się stało - zagadnęłam.

- Bo stało się. Dziś w nocy było kolejne morderstwo. Wszyscy mówią, że to ten sam upiór.

Przełknęłam ślinę. Tego jeszcze brakowało!
- Kto...

- Ojciec.

- Jej ojciec?

- Mhm.

A więc ten załamany człowiek, który siedział wtedy ze spuszczoną głową obracając bezmyślnie w placach drewniane paciorki nie żył. Dlaczego on, pomyślałam, mało to nieszczęść spadło na tę biedną rodzinę? I wtedy znów uderzyło mnie jedno pytanie. Musiałam je zadać.
- Słuchaj, Raynna, czy to aby na pewno był ojciec tego dziecka? - zapytałam prosto z mostu. Zawahała się.

- No... tak... to znaczy... a właściwie po co pytasz?

- Muszę to wiedzieć. Powiedz mi prawdę - rzekłam zaglądając jej w oczy.

- Skoro musisz wiedzieć...- zaczęła - to nie.

- Co "nie

- Nie był jego ojcem.

- A tamta kobieta nie była jej matką.

- Domyśliłaś się?

- Nie było to trudne. A czyj to był syn? - zapytałam, choć odpowiedzi domyśliłam się już dawno.

- Jej. Dziewczyny, która zginęła. A tamci ludzie byli jego dziadkami. Nie chodziłaś ty wtedy często do wioski, więc nie mogłaś wiedzieć. To była zła dziewczyna. Bardzo piękna, ale zła. Nikt na nią nie narzekał, bo była pracowita, grzeczna i tak dalej, ale miała uroczne oczy. Jak na kogo takimi oczami spojrzała, to zaraz się mu coś przytrafiało. Tak przynajmniej gadali. Ja tam nie wiem, na własne oczy nie widziałam, ale ona była dziwna. No i puściła się nie wiadomo z kim, to znaczy wiadomo, że z którymś z tych żołnierzy, co to jeszcze wtedy z wojny wracali i nocowali u chłopów różnych. A kiedy się rodzice dowiedzieli, to ją ukryli. Głupi, kochali ją, szególniej matka, a powinni byli za drzwi wyrzucić! No i ta matka udawała, że to ona się spodziewa, to znaczy poduszki sobie pod suknię wpychała, a dziewczynę ukryli. Każden we wsi wiedział, co tam się dzieje, ale nikt nic nie mówił, bo dobre ludzie, nie ich wina, że taka córka im wyrosła. No a potem nocą wyjechali do miasta, wozem z jakimiś kocami, to podobno ta córka tam była schowana. Po kilku dniach z dzieckiem wrócili. I chociaż wszyscy wiedzieli, czyje to, nikt nie gadał, tylko te staruchy niektóre złośliwe coś tam szeptały i chłopaki czasem jak się popili to za dziewczyną krzyczeli, ale ona się nie przejmowała. A że dobre ludzie, zawsze się wszystkim podzielą, zawsze pomogą, to przymykali oko...

Przymykali oko. Potrafiłam sobie to wyobrazić. Milczące przyzwolenie na grzech, ponura tajemnica, którą wszyscy znają, ale o której nikt nigdy nie mówi. Zdarzały się czasem na wsiach takie akty solidarności wobec ludzi, którzy nigdy nic nikomu nie zrobili. Rzadko, ale się zdarzały. A ja nic nie wiedziałam! Teraz zobaczyłam, że nie tylko nie byłam prawdziwą czarodziejką, nie byłam nawet wiejską znachorką! Prawdziwa zielarka zna wszystkich wieśniaków na wylot, od razu by się zorientowała, pokierowałaby sprawą, a ja byłam przez tyle czasu z powodzeniem oszukiwana!

- I co teraz? Myślisz, że to ma związek z... - zaczęła Raynna, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Zastanowiłam się. Powiedzieć jej? Ale po co? Żeby rozsiała panikę? Doprowadziła wieśniaków do chwycenia za byle jaką broń i urządzenia polowania na upiora, którego nie byli w stanie schwytać? Przypomniałam sobie zapłakaną twarz matki tej dziewczyny. Ona poszłaby na pierwszy ogień, matka czarownicy musi też nią być. Nie, nie pozwolę na to.

- Nie - rzekłam spokojnie - nie sądzę. Chociaż są takie upiory, które mordują matki z dziećmi, więc może ten do nich należy. Ale nie jestem jeszcze pewna. - dodałam. I nagle przyszło mi coś do głowy. - Czy on... namalował ochronny znak na drzwiach? - spytałam. Jeśli to zrobił, a wampir czy też inna zjawa zabiła go w domu, to te symbole były nic nie warte.

- Tak, ale to się nie stało w domu. On... poszedł do Lasu. Chodził tam co noc i wołał córkę. Po jej śmierci stracił zmysły.

Świetnie. O tym też nie wiedziałam. Zapytałam jeszcze Raynnę, czy mogę obejrzeć ciało. Odparła, że już zarekwirował je miejscowy kapłan. No proszę, jaki szybki staruszek. Po jej wyjściu znów sięgnęłam po księgę, ale niewiele znalazłam. Demon zemsty może objawić się w różnej postaci, zarówno ognistej bestii, jak i wampira. Jeśli nie może zabić tego, na którego rzucono klątwę, mści się na osobie, która go przywołała. To by wiele wyjaśniało. Być może dziewczyna chciała ukarać żołnierza, który ją zostawił, ale on już nie żył i jej zaklęcie zwróciło się przeciwko niej. Długo planowała zemstę, paciorki trzeba było nosić na szyi co najmniej pół roku, żeby nabrały mocy, chyba, że było się naprawdę potężnym czarodziejem. A więc ona pół roku nosiła na szyi znaki czarnej magii, a ja nic nie wiedziałam! Świetnie. Wszystko już wiemy, tylko co teraz?

Nagle przyszło mi do głowy, że być może znam kogoś, kto wiedziałby, co zrobić. Od razu powiedziałam sobie, że to niedorzeczne, no bo niby dlaczego on miałby się znać na upiorach. Chociaż... wędrował nocami po różnych dziwnych miejscach, musiał spotkać niejedną niesamowitą istotę. Zaraz, zaraz, a jeśli spotkał ją właśnie wczoraj? "Może dobrze się stało"- głosił napis na kartce... Idąc przez Las raczej nie mógł nie spotkać się z tym potworem, który zabił tamtego człowieka. A więc natknął się na niego, udało mu się wyrwać. Musiał wyglądać nie najlepiej. Przyszedł do mnie, a ja spałam, więc zostawił kartkę... chwileczkę, czym to jest napisane?
Zaniepokojona rozwinęłam świstek raz jeszcze, ale dziwne litery miały wyraźnie czarny kolor. Z pewnością nie była to krew. Tylko skąd on, do cholery, wziął atrament? Nosi ze sobą, czy jak? Wszystko to wydawało się bardzo dziwne, a zaciekawienie tą sprawą mieszało się z niepokojem, czy przypadkiem nie natknął się na wampira drugi raz i czy nie był bardzo ranny. Przyszło mi nawet do głowy, żeby pójść do Lasu i go poszukać, ale nie był to zbyt szczęśliwy pomysł. Las był ogromny, a ja nigdy tam nie byłam. Siedząc na krześle z głową wspartą na rękach usiłowałam odpowiedzieć sobie na pytanie: "co robić?"

*

- I to jest ten cały sekret? - zapytał. Spojrzała na niego z nieukrywanym rozczarowaniem i pogardą.

- Wiedziałam, że nie zrozumiesz - rzekła i odwróciła głowę.

- A co tu jest do rozumienia?

- Nic - rzekła z pełnym goryczy uśmiechem.

Terrales westchnął. Więc dlatego się narażała, uciekła z domu, zerwała stosunki z ojcem? To była ta wielka, warta wszystkiego sprawa?

Siedzieli na wilgotnym, omszałym głazie otoczonym ciemnym gąszczem leśnych zarośli. Ciemność nocy już dawno rozwiała się jak poranna mgła, ale mimo Las nadal był miejscem spowitym dziwną, pełną niepokoju atmosferą. Zazdrośnie strzeżona przed lejącym się ostatnimi dniami z nieba skwarem wilgoć unosiła się w powietrzu znacznie utrudniając oddychanie jeszcze parę dni temu. A tego dnia nawet na otwartej przestrzeni było parno i gorąco, a co dopiero mówić o gęstej kniei Lasu. Zbierało się na porządną ulewę, ale jak na razie z nieba nie spadła ani jedna kropla deszczu.
Terrales otarł rękawem twarz, na której osiadły kropelki potu i pary wodnej. Kiedy wreszcie po niemal całej nocy ukrywania się przed szukającymi księżniczki ludźmi z zamku wreszcie usiedli na tym pokrytym zielenią głazie, mógł w końcu dowiedzieć się, po co to wszystko. Księżniczka rozchyliła wilgotne szmaty. Ich zawartość miała niebieskoszarą skórę, dużą, łysą głowę z małymi uszami i czarnymi oczkami ciekawie przyglądającymi się światu o raz kosmate, wyciągnięte przed siebie ręce pokryte rzadką szczeciną. Księżniczka oznajmiwszy Terralesowi, że jest to jeden z ostatnich przedstawicieli tego zagrożonego gatunku, czekała, co powie jej towarzysz. Jego pierwszym odruchem było krzyknąć "Czyś ty zwariowała?!" Ale powstrzymał się.

- Jak to "nic"? To po to pokłóciłaś się z ojcem, uciekłaś z domu i kryjesz się w bardzo niebezpiecznym miejscu? Dla tego "zagrożonego gatunku"- krzyknął. Nie panował już nad sobą.

- Wiedziałam, że nie zrozumiesz - powtórzyła księżniczka.

- To mi wytłumacz.

- Po co?

- Po to, że jest już dzień i na pewno ja też jestem teraz poszukiwany przez księcia. I mam prawo wiedzieć, dlaczego.

- On - wskazała na stwora - nie poradzi sobie beze mnie. Jestem mu potrzebna.

- A twojemu ojcu nie jesteś - rzucił szyderczo Terrales.

- Słuchaj, nie mów do mnie w ten...

- A właśnie będę - przerwał - nie jesteśmy w zamku, lecz w Lesie, a ty dobrowolnie zrzekłaś się tytułu księżniczki uciekając wczoraj z domu, więc przestań grać wielką panią. Co to wszystko znaczy? To ma być ten twój wielki sekret? Chyba żartujesz!

- Nie żartuję! - krzyknęła zrywając się - Że też ty nigdy nic nie potrafisz zrozumieć! Przecież to wszystko, co mam! Tylko ten stwór mi po niej został! Ona zginęła właśnie dlatego, że opiekowała się jego matką. Opiekowała się bezinteresownie, naiwnie wierząc, że jest bezpieczna, aż w końcu dopadł ją jakiś dziki sku... drapieżnik. I wtedy, wraz z jej śmiercią, tamten stwór stał się moim skarbem. Głupia śmierć mojej matki sprawiła, że przetrwanie tego gatunku, którego tak pragnęła, stało się moją życiową misją. Czy ty nie rozumiesz, że gdybym pozwoliła umrzeć temu potworkowi to by oznaczało, że ona zginęła na darmo?! - krzyczała ze łzami w oczach - Muszę się opiekować synkiem tej istoty, którą pokochała moja matka. I dla której przez przypadek umarła. Jej już nie ma, został mi tylko on, potrafisz to zrozumieć, czy jesteś zbyt nieczuły? Jeśli tak, to proszę, zaprowadź mnie do mojego ojca, niech mnie zamknie w komnacie do końca życia, niech zniszczy cały Las, nas wszystkich, siebie!

Łzy ciekły jej po policzkach. Usiadła z powrotem i ukryła twarz w dłoniach. Terrales głaskał ją po głowie, nie bardzo wiedząc, co robić.

- A czy nie pomyślałaś - rzekł cicho - że skarbem twojej matki byłaś ty? I że ona stokroć bardziej wolałaby, żeby zginął ten stwór, niż żebyś ty pokłóciła się z ojcem, a już tym bardziej narażała się na niebezpieczeństwo przebywając w Lesie?

Podniosła głowę.
- Nie wiem - odparła.

*

- Ewuś, gdzieś ty była dzisiaj w nocy?

Nie odpowiedziała, tylko z jeszcze większym zacięciem szorowała drewnianą miskę.
- Odpowiedz matce, kiej cię pyta - rzucił w jej stronę Maciek. Spojrzała na niego złym wzrokiem. Odwrócił się.

- Nigdzie nie byłam - odrzekła sucho.

- Maciek, wyjdź no i zobacz, czy Antkowa już nie wrócili - rzekła matka. Wyszedł bez słowa.

- Ewuś - zwróciła się do córki - nie kłam, ja widziała. Kaj ty po nocy chodziła, co?

- Musi przywidziało się matce, bo ja nigdzie nie była.

Matka spojrzała na nią zrozpaczona.
- Ewuś, nie bojaj ty się, nie spiorę cie. Przeca ja matka twoja, to jak najlepiej dla cię chcę. Mówie ci: nie chodź ty nigdzie w nocy, słyszysz? Nie chodź do wilków, bo one cię porwą!

- Przeca ja mówię matce, nie byłam nigdzie! - odparła Ewa ostro.

*

Od kilku godzin siedziałam na progu swojej chaty i wpatrywałam się w ciemną ścianę Lasu. Na niebie gęste chmury nadal kłębiły się złowrogo, nie roniąc jednak ani jednej kropli deszczu. Wydawało mi się, że mogę zobaczyć, jak w tej duchocie parują seledynowe listki krzewów na skraju Lasu. W gorącym powietrzu wirowały lekkie drobinki kurzu. One też czekały na deszcz.
A ja siedziałam i usiłowałam coś sensownego wymyślić. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Byłam bezradna. Nie wiedziałam, pod jaką postacią przybył przywołany przez dziewczynę demon, jak jest potężny, czy zaatakuje kogoś jeszcze i w jaki sposób temu zapobiec, ani gdzie jest teraz mój nocny gość o niemożliwym do wymówienia imieniu, w jaki sposób uciekł przed demonem i czy nic mu nie jest. Nie wiedziałam nawet, czy mam dalej tak siedzieć i się zastanawiać, czy może wstać i iść do wioski, rozeznać się w sytuacji, a może jeszcze raz pogrzebać w książkach? Koniec końców, postanowiłam iść na spacer.

Świat pozbawiony dopływu jasnych, słonecznych promieni okrył się dziwnym, jesiennym niemal półmrokiem. Gdyby nie ta nieopisana duchota pomyślałabym, że to już Samhain. Kiedy to durne lato się wreszcie skończy? Wiem, że poczucie, iż wraz z końcem lata skończą się wszystkie moje problemy było kompletnie bezpodstawne, ale tak właśnie mi się wtedy wydawało. Przypomniały mi się związane ze świętem jesieni opowieści, których słuchałam kiedyś, dawno temu... o królach i ich mrocznych tajemnicach, o dziewczynach uwięzionych w klatkach z nici pajęczej, o potworach mieszkających w krainie piasku i o dwóch braciach, którzy nigdy nie pojawiali się razem. Pamiętałam z tej opowieści tylko to, że w końcu okazało się, że to jeden i ten sam człowiek. Jeden i ten sam, zawsze się z tego śmiałam, że też ludzie byli tacy głupi i nie zorientowali się nigdy! Może zresztą tak jest zawsze? Może ja też ma rozwiązanie problemu przed nosem, tylko nie potrafię go dostrzec? Jeden i ten sam... zaraz...

I nagle doznałam olśnienia. Uczucie było takie, jakby nagle ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. W jednej chwili złożyłam pozornie nie pasujące do siebie części w jeden, spójny obraz i stanęłam nad nim zdziwiona, że nie potrafiłam zrobić tego wcześniej...
Natychmiast zawróciłam i ruszyłam szybkim, energicznym krokiem w stronę swojej chaty. Jaka ja byłam straszliwie głupia! Jeden i ten sam. Oczywiście! Hipnotyzujące oczy. Nocne wizyty. I ta dziwna, chorobliwa bladość! To upiorne pismo! Ta poszarpana kapota! Czy ja jestem ślepa? "Jestem potworem" - powiedział bezczelnie. A ja wzięłam go za przywódcę powstania. I te spojrzenia, które wymieniał z Dianą! Jak się nie słuchało porządnie wykładów, to się potem nie pamięta, że zwierzęta wyczuwają upiory, a niektóre gatunki koni i kotów potrafią rozmawiać z nimi telepatycznie! "Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej", jasne, nie mógł, musiał przecież najpierw zabić kolejną ofiarę, wszak była pełnia księżyca, idealny czas dla wampirów! Ten półuśmiech, który miał po prostu zakrywać ostre kły! Jak on uciekł demonowi? Prosta odpowiedź: sam był demonem, on i upiór to "jeden i ten sam"! Tylko dlaczego tu przychodził? Po co? Nabrał ochoty na świeżą krew niedoszłej czarodziejki i postanowił ją podejść? Widocznie moje amulety jednak działają, a on zamierzał mnie skłonić do ich zdjęcia. Tylko jak? Nie, to niedorzeczne, chyba jednak po prostu chciał odwrócić moją uwagę od tego, co się działo w Mallenbey. I udało mu się, cholera. A ja...

Szłam przed siebie jak wicher, gorycz mieszała się we mnie z wściekłością, a gniew z rozczarowaniem. Nie zważałam na rodzące się w głowie wątpliwości, dlaczego zostawił tę cholerną kartkę, skoro chciał tylko odwrócić moją uwagę, po co porozumiewał się z Dianą, skoro wiedział, że go rozpoznała i w ogóle dlaczego to wszystko było jakieś takie dziwne, pełne smutku, prawdziwe, i czemu próbował rzucić na mnie urok? A może nie próbował, może ja sama... co sama? Zauroczyłam się?
Nie, to morderca, okrutny, krwawy potwór, który musiał zabijać, by żyć. Weszłam do domu i nie wiedziałam, co dalej ze sobą począć. W końcu w kolejnym przypływie wściekłości i żalu porwałam ze stołu wyszczerbiony wazon i rozbiłam nim to nieszczęsne lustro. Zobaczyłam, jak moje odbicie rozsypuje się na kawałki, jak srebrna tafla pęka na pojedyncze fragmenty, które spadają na podłogę. "Tak musi pękać ludzkie serce"- pomyślałam. Usiadłam na krześle. Cała złość uszła ze mnie jak powietrze z rybiego pęcherza. Został tylko dojmujący smutek. Płakałam, chyba pierwszy raz odkąd wyjechałam z rodzinnego domu. Nie załamałam się, kiedy brakowało mi pieniędzy, ani kiedy nie zdałam końcowego egzaminu, ani kiedy umarła moja matka. Tylko właśnie teraz.

*

Na skraju Lasu trwała zacięta walka. Z samego rana okazało się, że brakuje kilku drwali. Szukano ich, ale przepadli jak kamień w wodę. Uciekli? "Niemożliwe- mówiono- po co?". Ich towarzysze chcieli zarządzić poszukiwania, ale książę nie pozwolił na to. wysłał kilku ludzi w stronę najbliższego miasta, aby dowiedzieli się, czy zaginieni nie wybrali się przypadkiem na gorzałkę i kazał drwalom wracać do pracy. W promieniach porannego słońca znów odezwały się siekiery. I nagle z gęstwiny drzew wyłoniła się jakaś postać.
Poszarpane ubranie nosiło ślady walki z jakimś wyposażonym w pazury stworzeniem. Ogorzała twarz mężczyzny była podrapana, a oczy rozszerzone z przerażenia. Dyszał ciężko. Dotarłszy do pracujących drwali padł na ziemię.
- Bestie! - szepnął.

*

Strażnik właśnie kończył składać księciu meldunek. Jeden z zaginionych drwali jest ranny. Twierdzi, że porwały go bestie z Lasu, które walczą o uratowanie Lasu - swojego domu. Drugi drwal podobno już nie żył. Nie ma żadnych pewnych poszlak, ale faktem jest, że ten bełkoczący z przestrachu mężczyzna, który wyszedł z Lasu jest podrapany i pogryziony.
Książę nie wydawał się być zaskoczony.
- Skoro tak - rzekł nienawistnie w stronę Lasu - to będziemy walczyć.

Spojrzał na strażnika.
- Wszyscy łucznicy mają być w pogotowiu. Rozstawić się wzdłuż Lasu i strzelać do wszystkiego, co z niego wyjdzie. Już my się postaramy, żeby wyszło wszystko.

*

Zapadł zmrok, a deszcz nadal nie napoił spragnionej ziemi. Groźne chmury przysłaniały dziś księżyc i nad światem zapanowały nieprzeniknione ciemności. Zapaliłam lampę. Długi knot rozbłysnął żółtym płomieniem, który rzucił na izbę tajemnicze, chwiejne światło. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, tylko nie miałam pojęcia co. Wstałam i otworzyłam skrzynię z ubraniami. Pod stosem materiałów znów poczułam miękki kaszmirowy szal. Wyciągnęłam go i spojrzałam na owinięty nim strój. W blasku lampki aksamit lśnił złociście. Zaczęłam się przebierać. Sama nie wiedziałam, po co. Może chciałam raz jeszcze poczuć na sobie delikatny dotyk białoszarego aksamitu i pomarzyć o przeszłości, albo po prostu sprawdzić, jak bardzo się zmieniłam od czasu akademickich balów? Założyłam suknię i płaszcz, rozczesałam włosy i przejrzałam się w największym z kawałków rozbitego po południu lustra. Wyglądałam jak prawdziwa czarodziejka. Wysoka kobieta w eleganckiej, lśniącej sukni i długim, czarnym jak bezksiężycowa noc płaszczu. Tylko że to było jedynie chwilowe przebranie.

Na jedną krótką chwilę zapragnęłam być bohaterką taniego romansidła, głupiego, ale za to ze szczęśliwym zakończeniem. Ona i on, piękna prosta dziewczyna i książę znikąd. W takich szmatławych książkach wszystko jest proste i jednoznaczne, a scena, w której ona ubiera się inaczej niż zwykle, a on akurat wtedy przechodzi do niej i stoi, zaskoczony i zachwycony jednocześnie, powtarza się aż do znudzenia. No i proszę, zaczęło się nieźle: przebrałam się w piękną suknię, on też przyszedł akurat teraz i stanął metr od progu, nie wchodząc do środka i patrzy. Jest nawet zachwyt. Pięknie. Tylko szczęśliwego zakończenia zabraknie, bo ona to nieudolna, zgorzkniała czarodziejka, a jej książę z bajki jest żywiącym się krwią wampirem. Wyszłam przed dom. Nie bałam się, może dlatego, że on nie wyglądał groźnie, kiedy oświetlało go sączące się przez otwarte drzwi ciepłe światło, łagodząc nieco woskową bladość szczupłej twarzy, która teraz miała wyraz przesyconego smutkiem spokoju. Zrobił ostrożny krok do przodu. Drgnęłam, ale nie ruszyłam się.
- Co się stało? - zapytał.

- Nic. Po prostu już wiem.

Jego skóra była zawsze biała jak mleko, ale mimo to przysięgłabym, że zbladł. Szybko jednak się opanował.
- Cóż, kiedyś musiałaś się domyślić. Jesteś zła?

- Byłam. Zła, oszukana, smutna, co chcesz. Teraz już nie.

Podszedł bliżej. Poczułam nagłą, niepohamowaną chęć ucieczki, która walczyła z głębokim pragnieniem pozostania w miejscu. Sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, przecież byłam mimo wszystko czarownicą, spotkałam już niejednego mężczyznę i miałam sporą wiedzę na temat upiorów, od miesięcy mieszkałam w pobliżu Lasu i byłam przygotowana na różne niezwykłe okoliczności. Wiedziałam, z czym mam do czynienia i co powinnam zrobić. A jednak, zamiast wymówić zaklęcie ochronne, zamiast obezwładnić go magią i przyrządzić wywar, który teoretycznie (na temat upiorów ludzie posiadają skąpą wiedzę) powinien go unieszkodliwić, stałam tam jak idiotka i patrzyłam na niego. Jak to się stało? czy to możliwe, żeby kochać kogoś, przed kim odczuwa się paniczny strach?
Staliśmy już zupełnie blisko siebie. Wyciągnął rękę i zaczął delikatnie dotykać to moich włosów, to twarzy, to znów szyi. Co to za bzdury o zimnych jak wilgotne skały martwiakach powypisywane w akademickich podręcznikach? Miał ręce po ludzku gładkie i ciepłe.
- Czemu tak drżysz? - spytał cicho.

- Wcale nie - odrzekłam, siląc się na obojętny ton. Zresztą rzeczywiście nie drżałam. Ja się trzęsłam jak w febrze.

- Boisz się - stwierdził smutno. Bałam się. I nie potrafiłam tego ukryć. Ale nie umiałam też uciec. Chcąc mnie uspokoić, chwycił mnie za rękę. I wtedy poczułam, jak mimowolnie, odruchowo dotyka przegubu dłoni i poczułam pod tym lekkim naciskiem swoje własne tętno, i wiedziałam, że on też w tej chwili to czuje, miarowy, zgodny z biciem serca przepływ strumienia szkarłatnego płynu, tego samego, którym on się żywił, tej krwi, którą pił po zabiciu tamtego dziecka, musiał badać jego puls tak samo odruchowo, nie panując nad własnym instynktem...

Jednym mocnym szarpnięciem wyrwałam się i pobiegłam w stronę domu. Z bijącym jak oszalałe z przerażenia sercem chwyciłam stojący w kącie kij wędrowny, z którym tu przyszłam dawno temu i osłaniając się nim jak piką stanęłam na progu, gotowa bronić się do końca.
- Wynoś się stąd, potworze, słyszysz! Nie zbliżaj się do mnie, bo pożałujesz tego! Znam jeszcze na tyle magii, żeby...

- Ależ ja się nie zbliżę, nie mogę. Przecież wiesz.

Z początku nie mogłam się zorientować, o co mu chodzi. Stałam w wojowniczej postawie, oddychając ciężko. Wtedy mój wzrok padł na okno. Ależ oczywiście! Na drewnianym obramowaniu wyryte były magiczne znaki, a w rogu wisiał pęk suszonych ziół. Ochrona przed duchami. Powiesiłam to zaraz po wprowadzeniu się i zapomniałam o tym. Tego typu praktyki były dla mnie tak naturalne i oczywiste, że po prostu nie rejestrowałam ich wykonania. To dlatego nie mógł tu wejść, wokół mojej chaty była niewidzialna, magiczna zapora, której nie był w stanie przebyć.
- Nie jest tak, jak myślisz - wyrwał mnie z zamyślenia.

- A jak niby jest?

- Nie zabiłem tych ludzi.

- Nie oszukasz mnie. Wczoraj spóźniłeś się, bo najpierw musiałeś poradzić sobie z ojcem tej dziewczyny, która cię przywołała. Była pełnia księżyca, idealny czas na posiłek, nie?

- Nie bądź cyniczna. Mylisz się. Nikt mnie tu nie przywoływał, przyszedłem szukać swojego przeznaczenia. To raz. Demon zemsty nigdy nie przybiera postaci wampirzej, to wymyślona przez ludzi legenda. To dwa. Nigdy nikogo nie rozszarpałem na kawałki. To trzy. Przyznaję, że wczoraj była pełnia, czyli mój czas. I poszedłem w głąb Lasu na poszukiwanie ofiary. Ale wtedy zobaczyłem dziewczynę. Młodą, ładną ludzką kobietę w poszarpanej sukni. Siedziała na kamieniu i kołysała dziecko. Bynajmniej nie ludzkie - to był jakiś kosmaty potworek. I pomyślałem sobie, że gdybym ją teraz zabił, to musiałbym zrobić to samo z tym stworzeniem. A ono jest przecież takie samo jak ja. Też jest potworem skazanym na samotność. To cztery. Wierzysz mi?

- A skąd wiesz o demonie zemsty?

- Instynkt. Po prostu wyczuwam niebezpieczne istoty w pobiżu.

Wierzyłam, ale jakoś mnie to nie pocieszyło. Mimo wszystko przebywanie z wampirem, który w dodatku jest głodny nie było tym, o czym marzyłam całe życie.
- Ale gdyby nie ten stwór zabiłbyś ją.

- Nie wiem.

- I tamtą dziewczynę. I jej ojca.

- Być może.

- I mnie.

- Nie - powiedział wolno - Ciebie nie.

- Dlaczego?

Cisza.
- Nie wiem - rzekł w końcu- po prostu nie wiem.

- Ale przyszedłbyś do mnie po zabiciu tej dziewczyny.

- Taką mam naturę - powiedział spokojnie. Właściwie nie obchodziło mnie to. Przestałam się bać.

- Ale dlaczego ja? - zapytałam - Czemu w ogóle do mnie przyszedłeś? Czemu przywędrowałeś do Lasu? Po co to wszystko?

- Mówiłem ci. Szukam przeznaczenia. Jestem wampirem, i według tradycji musiałem w młodości usłyszeć wróżbę, która miała naznaczyć całe moje życie. I otrzymałem. Była dziwna, niezrozumiała. Mówiła o tym, że będę wędrować, aż znajdę swoją gwiazdę, a potem czeka mnie smutek. Takie jest moje przeznaczenie. Nie wierzyłem w to, ale jak dotychczas się sprawdziło. Nie potrafię osiąść w jednym, miejscu. Muszę wędrować i szukać, choć sam nie wiem, czego. Może nareszcie znalazłem?

Zadrżałam. Mit o gwiazdach. A jeśli to prawda? Czy to możliwe, aby ta bajeczka okazała się być prawem, które rządzi wszechświatem?
- Skoro jesteś czarodziejką - zaczął - to może umiałabyś mnie zmienić?

- Co masz na myśli?

- Zmienić w człowieka.

- Przecież wiesz, że to niemożliwe.

- Tak myślałem. Ale zawsze warto zapytać.

- A czemu chcesz być człowiekiem?

- Bo to zmieniłoby przeznaczenie - rzekł.

Powoli odłożyłam kij i wyszłam z chaty. Staliśmy przed sobą dość długo. Wydawało mi się, że z lewej strony mignął mi jakiś cień, ale uznałam, że to przywidzenie. W końcu odezwał się.
- I co teraz?

- Chodźmy do Diany - zaproponowałam. Weszliśmy do stajni. Czarne oczy klaczy wpatrywały się badawczo to we mnie, to w niego. Wyglądała tak, jakby chciała powiedzieć: "Róbcie sobie co chcecie, ja się w to nie mieszam".

- Co ona mówi? - spytał.

- Nie domyślasz się?

- Domyślam. Radzi ci sobie iść jak najszybciej.

- Co mam zrobić?

- Zostań. Diana jest mądrym koniem, ale to ja tu podejmuję decyzje.

Usiedliśmy na wyścielonej sianem podłodze. Ziewnęłam.

- Chce ci się spać?

- To moja trzecia z rzędu niemal bezsenna noc. A tobie nie chce się spać?

- Ja nie sypiam. To znaczy nie w nocy.

- A ja owszem - rzekłam kładąc mu głowę na kolanach. Niechby mnie zabił, nie obchodziło mnie to. Nic mnie już nie obchodziło. Zasnęłam.

*

- Czemu on taki jest? - zapytała nagle, po długim milczeniu.

- Kto?

- Mój ojciec. Czemu nie chce zrozumieć?

Terrales zastanowił się. Miał teraz szansę nakłonić ją do zgody z księciem. Musiał działać rozważnie.
- To jego sposób, żeby sobie poradzić z bólem. Ty zajęłaś się swoją ostatnią pamiątką, on zamknął się w sobie.

"Chyba nieźle wypadło" - pomyślał.

- Czyli nie znajdziemy już porozumienia.

- Znajdziecie. Tylko musicie przestać trzymać się kurczowo swoich racji.

- Jemu to powiedz.

- Tobie to mówię. Ktoś musi pierwszy wyciągnąć rękę.

Znów długo milczała. Terrales zamknął oczy. Był zmęczony i głodny.
- No więc chodźmy - rzekła znienacka.

- Co? - nie bardzo mógł uwierzyć w to, co usłyszał.

- To, co słyszałeś. Chodźmy.

- Skąd ta nagła zmiana zdania?

- Nie możemy tu przecież wiecznie siedzieć. To nie jest nagła zmiana zdania, myślałam o tym długo, siedzimy tu przecież cały dzień, jeśli jeszcze nie zauważyłeś. Może cię to zdziwi, ale tez zdziwaczały, zamknięty w sobie cynik to mój ojciec i mimo wszystko go kocham. Poza tym jestem głodna, czas najwyższy wrócić do domu- dodała z uśmiechem.

- Co to? - spytał nagle Terrales, wciągając powietrze w płuca - Coś się pali?

*

Obudził mnie hałas. Przetarłam oczy. Diana była bardzo niespokojna.
- Co się dzieje? - spytałam.

- Chyba ktoś tu idzie - odpowiedział.

Wstałam i wyjrzałam przez okno. I zamarłam. Ciemną, bezksiężycową noc rozświetlał żółty blask ognia. Z początku, pomyślałam, że to lampka w mojej chacie przewróciła się i ogień trawił cały mój dobytek. Ale rychło spostrzegłam, że jest znacznie gorzej. Ten cień, który mignął mi wtedy to nie było przywidzenie. To był ktoś z wioski, pewnie Raynna. Zobaczyła mnie z wampirem (na pewno domyśliła się, że nim jest) i pobiegła do Mallenbey, a wtedy wieśniacy zwołali krucjatę przeciwko czarownicy. I szli teraz prosto w stronę mojego domu. W rękach dzierżyli widły i inne sprzęty gospodarskie, a drogę oświetlali sobie pochodniami. Już zdążyli podkraść się do mojej chaty i zobaczyć, że nikogo tam nie ma. Teraz ruszyli na stajnię.

- Dlaczego mnie nie obudziłeś?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Znów wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam groźne, posępne twarze mężczyzn i wyblakłe chusty kobiet krzyczących "Zabić oboje! Spalić ich! Niech zginie upiór i jego kochanica!"
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, stajnia już płonęła. Czerwone języki ognia szybko ogarnęły drewniane deski. Diana rżała przeraźliwie, co chwilę stając dęba. Skoro ona się bała, to musiało być bardzo źle.
Nie było żadnych szans na ucieczkę. Przed stajnią stał tłum wieśniaków, zdecydowanych spalić nas żywcem. Jedynym wyjściem było wychodzące na Las okno, ale tamta strona pomieszczenia była już nie do przejścia.
- Leć! - krzyknęłam. Spojrzał na mnie zdziwiony.

- Co?

- Przecież jesteś wampirem, umiesz chyba latać. Leć, ja sobie poradzę.

- Nie myślisz chyba, że cię tu zostawię!

- Nie masz wyjścia. Nie martw się o mnie. Poradzę sobie. Nie jestem taka bezbronna, jak myślisz. Leć.

Okręcił się wokół siebie i zniknął. Zamiast niego pojawił się mały nietoperz, który natychmiast pofrunął przez okno w stronę Lasu. Nie miałam czasu do stracenia. Wyciągnęłam spod sukni wisiorek ze skorpionem i zacisnęłam go mocno w ręce. Diana patrzyła na mnie zdziwiona.
- Będziesz musiała poradzić sobie sama - powiedziałam do niej. Wiedziałam, że jej się uda. W końcu to wyjątkowy koń.

Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam przedzierać się przez płomienie.

*

Wilk patrzył na nią błyszczącymi oczami. Czuła, że właśnie znalazła coś, co jest w stanie ukoić jej tęsknotę. Wtem usłyszała za sobą szelest.
- Ewuś... - szepnęła błagalnie skulona postać. Ewa odwróciła się i instynktownie przylgnęła do niej z całych sił. Już zapomniała o bólu i żalu, jaki żywiła do matki.

- Mamuś... - szepnęła - zrozum. Ja muszę... będzie mi lepiej... mamuś... - łkała, krztusząc się łzami.

Matka przytuliła ją mocno.
- Wiem, córuś. Idź już.

Ewa ostatni raz spojrzała na matkę i poszła w ślad za ciemną sylwetką wilka. Po chwili z głębi Lasu dało się słyszeć przeciągłe wycie...
Ale jakieś inne niż co noc.

*

Na skraju Lasu trwała zacięta walka. Ogień trawił stuletnie drzewa, z gęstwiny raz po raz wypadało jakieś przerażone zwierzę. I ginęło pod gradem strzał. Delikatne sarny o dużych oczach, zwinne lisy i kuny biegło na oślep zdezorientowane i wpadały w morderczą pułapkę. Tylko większych drapieżników, na które była ona zastawiona, jakoś nie było widać...
Płomienie strzelały wysoko, na niebie wykwitła krwawa łuna. Ciemność bezksiężycowej nocy rozświetliły szkarłatne blaski owiane duszącą mgłą dymu. Ogień odbijał się w nieruchomych oczach księcia, nadając im dziki, okrutny wyraz. Ale gdyby ktoś spojrzał z innej, strony zobaczyłby, że to tylko wywołane krwawym blaskiem ognia wrażenie. W tych oczach był tylko smutek, nic więcej.
- Panie, coś tu idzie! Dwa duże stworzenia.

Książę poruszył się niespokojnie. Coś go nagle tknęło, jakieś dziwne, nieokreślone przeczucie.
- Nie strzelać. Słyszysz? Każ zaprzestać ostrzału!

Dwie otulone cieniem postacie biegły w stronę zamku. Zanim rozkaz księcia zdążył dobrze przebrzmieć, jedna z nich padła na trawę. Grad strzał pomału ucichał, jak ucicha gwałtowna burza. Książę pobiegł jak szaleniec w stronę leżącej na trawie postaci. Druga pochylała się nad nią, jakby usiłując przywrócić ją do życia. Kiedy okazało się to już niemożliwe, ukryła twarz w dłoniach.
Książę padł na kolana i wziął ciało córki w ramiona. Terrales nadal płakał. "Co ja najlepszego narobiłem?"- powtarzał jak w transie książę, gdy tymczasem Terrales usiłował uspokoić się i powiedzieć cokolwiek do zebranych wokół nich żołnierzy i drwali. Nie mógł, słowa więzły mu w gardle. Księżniczka, piękna, silna księżniczka zgasła jak płomień świecy, jej ciało ziębnie i kostnieje pomału w ramionach ojca, z którym przyszła się pogodzić. Jak tu cokolwiek mówić?

*

Krztusząc się skoczyłam w najbliższą gęstwinę zdolną ukryć mnie choć trochę. Poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę. Omal nie krzyknęłam.
- Ćśś, to ja - szepnął - Chodź, musimy uciekać.

Biegliśmy na oślep trzymając się skraju Lasu. Zdążyłam się obejrzeć i zauważyć, że ogień ogarnął kilka młodych drzew rosnących koło stajni. Kiedy odwróciłam głowę po raz drugi, czerwone płomienie trawiły już stare, wyniosłe drzewa. Las płonął.
Nie wiadomo dlaczego dym wydobywał się też z dalszej, odległej jego części. Tam też się coś paliło? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić. Skręciliśmy w pole. Wieśniacy zdążyli już zauważyć, że podpalili Las, ale bynajmniej się tym nie martwili. Złe miejsce, siedziba upiora zginie wraz z nim. Piękne zakończenie. Tylko że upiór biegł właśnie koło mnie.
Byliśmy już dość daleko od wsi i mojej chaty, aby móc się zatrzymać. Chciwie łapiąc powietrze patrzyłam na płonący Las. Nagle poczułam na twarzy coś chłodnego. Z początku myślałam, że to tylko wrażenie, ale nie. Deszcz! Upragniony, z utęsknieniem wyczekiwany deszcz pojawił się w najbardziej odpowiedniej chwili.
Na skraju Lasu zobaczyłam Dianę. Rzuciła mi pożegnalne, czułe spojrzenie i zagłębiła się w Las. Chciałam ją zawołać, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Zresztą, po co? Ona wiedziała, że nie jest mi już potrzebna i wybrała wolność. Patrząc na płonący Las pomyślałam, że nie obchodzi mnie, jak skończy się ta historia z demonem zemsty. Miałam teraz swoją historię.

*

-To dlatego chodziła do Lasu?- spytał książę wskazując na zawinięte w wilgotne szmatki stworzenie. Deszcz jeszcze padał, gasząc ostatnie iskry niedawnego pożaru. Przyroda sama uratowała Las i jego odwieczne tajemnice...
- Tak, dlatego. To dziecko stwora, którym opiekowała się jej matka.

Książę skinął głową. Był już spokojny.
- Co z nim zrobić? - zapytał. Terrales wydawał się być zdziwiony tym pytaniem.

- Zaopiekuj się nim.

- Nie mogę.

- Jak to: nie możesz? Twoja żona i córka zginęły z jego powodu, to twoja najcenniejsza pamiątka!

- Wiem. Ale nie mogę. Rozumiesz? Nie potrafię tego zrobić. Opuszczam zamek i tę przeklętą ziemię jeszcze dziś. Idziesz ze mną?

- Nie.

- Rozumiem.

Uścisnęli sobie dłonie. I rozeszli się. Na zawsze. Książę odszedł wraz ze swoją świtą, a Terrales został w pobliżu Lasu i opiekował się jego najcenniejszą pamiątką.

*

Deszcz ustał. Wdzięczna za napojenie trawa lśniła tysiącami srebrnych kropel. Wszystko było rześkie, wilgotne i wesołe. Tylko Las był jak zwykle ciemny, wyniosły i niedostępny. A my staliśmy na jego skraju.
Żadne z nas nie było w stanie się odezwać. Tak musiało być. Nie dało się inaczej. Wiedzieliśmy o tym od samego początku. Skąd więc ten żal?

- Chcę ci coś dać - odezwał się w końcu. Z fałd poszarpanego ubrania wydobył małą, szafirową kulkę - To będzie ci wskazywać drogę.

- Jakąkolwiek?

- Tylko tą właściwą. Idź tam, gdzie wskaże ci kula, nawet jeśli miałaś zamiar udać się w przeciwnym kierunku. Ja już jej nie potrzebuję.

- Ja też ci coś dam - rzekłam zdejmując z szyi wisiorek ze srebrnym skorpionem - to też jest amulet. Chroni przed ogniem, to dlatego udało mi się uciec ze stajni.

- Dobra rzecz dla czarownicy.

- Dobra - potwierdziłam - ale ja już nie jestem czarownicą.

Zapadło długie milczenie. Trzeba było coś wreszcie powiedzieć, tylko co?
-Co mam mówić?- zapytałam wprost.

- Możesz mi jedno obiecać. Nie żadne bzdury, miłość, wierność i tak dalej, to głupie i praktycznie niewykonalne. Jedyne, co można sobie obiecywać, to pamięć.

- No więc będę o tobie pamiętać - rzekłam - do końca życia.

Uśmiechnął się. Było w tym uśmiechu coś strasznego. Tak musi uśmiechać się skazaniec, który wie, że czekają go długie cierpienia nie do uniknięcia i rzuca losowi ostatnie, wyzywające szyderstwo a potem uśmiecha się do tych, którzy zostają przy życiu ni nigdy nie będą w stanie go zrozumieć. Uśmiecha się cynicznie, ale jednocześnie naprawdę szczerze i wesoło.

- Ja też będę o tobie pamiętać - rzekł wolno - przez całą wieczność.

Odwrócił się i zniknął w gęstwinie Lasu, na spotkanie przeznaczenia, o którym wiedział od dawna, na spotkanie długich stuleci wypełnionych samotnością i pustką. Odwróciłam się. Nie będę o tym teraz myśleć. Czeka mnie długa droga w nieznane. Ból i tak pozostanie we mnie na zawsze, po co go jeszcze potęgować?
Wzięłam do ręki szafirową kulę. Poczułam lekkie wibracje i natychmiast pomyślałam, że powinnam iść na południe. No tak - na północy Las, na wschodzie wioski, a potem morze, na zachodzie wielki świat dużych miast i bogatych pałaców. Tylko dzikie, niezbadane południe mogło mnie jeszcze przyjąć. Pójdę przed siebie. Zbuduję sobie jakiś szałas w brzozowym zagajniku. A może znajdę sobie jakieś miasto...

Albo osadę?


Poprzednia Jesteś na stronie 4.
1 2 3 4