Blady Płomień
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
Rozdział II
Polityka i intrygi
Degard nie śpieszył się do Westhint. Wiedział, że i tak nic nie uda mu się tam zdziałać prócz zakopania kilku zwłok - śmierdzących i zmasakrowanych. Ileż to razy księstwo Aiquith walczyło z dzikusami z Rosht? Ileż to razy musieli odpierać ataki barbarzyńców?
Jednak wolał walkę niż tortury, jakimi były tysiące próśb i zażaleń mieszkańców Gosthrad - stolicy Aiquith. Nie miał powodu by się śpieszyć, chciał jak najdłużej pozostać poza murami zamku.
Teraz miał się wyśmienicie. Czuł jak wiatr delikatnie chłodzi jego twarz, jak bawi z jego włosami. Słyszał śpiew ptaków i radośnie pogwizdywał wraz z nimi. Sprawiał wrażanie prawdziwie wolnego człowieka.
Jechali tak już od kilku dobrych godzin. Wciąż mijali rozciągające się po horyzont pola uprawne, gdzieniegdzie widać było odległe lasy i majestatyczne góry. Niedawno minęli odnogę Feri, drugiej co do wielkości rzeki w krainie.
-Jakże piękna jest ta ziemia - wyszeptał Degard.
-Masz rację mój panie. Księstwo Aiquith jest piękne ze swoimi lasami i bezgranicznymi polanami, jak i stworzonymi ludzką ręką dziełami.
-I górami, rzekami0¦tak, to piękna kraina Fendlorze, lecz0¦
-Pełna zła - dokończył jadący obok księcia Lord.
Degard pokiwał głową. Na chwilę zapomniał o dobrych stronach tej krainy. Przypomniał sobie, zdradzieckie bagna na południu, starą twierdzę Faer04˘hanów i zamieszkałe przez ogry góry. Tak, Aiquith było pełne zła, ale nawet najzagorzalsi słudzy Światła nie mogli go wyplenić.
Zrobiło się ciemno. Słońce zaszło około dwóch godzin temu, a Degard i jego komando mimo to jechali przed siebie. Od jakiegoś czasu znajdowali się na lekko zalesionym terenie i każdy najmniejszy nawet ruch gałęzi sprawiał, że stawali się czujniejsi. Nie raz słyszano jak na takie tereny zabłądzić mogą małe grupy harpii, goblinów i innego plugastwa.
Degard patrzył na każde drzewo, które mijali. Szukał cieni, nasłuchiwał jakiś dźwięków zwierząt. Czegokolwiek, co pozwoliłoby mu pozbyć się myśli, że jest obserwowany.
Nagle rycerze usłyszeli brzdęk cięciwy. Wszyscy wstrzymali oddech wpatrując się w ciemność, z której wyleciała strzała. Pocisk wbił się w ziemię przed koniem Degarda. Książęcy rumak zarżał wściekle i cofnął się do tyłu.
Rycerze wyjęli miecze, gdy usłyszeli kilka dziwnych, syczących słów. Utworzyli okrąg i odwrócili się do siebie plecami. Stali tam bez słowa, nasłuchując kolejnych dźwięków.
Zza drzewa wyskoczyła płacząca dziewczyna. Kiedy zobaczyła książęce komando zatrzymała się na chwilę, ale szybko ruszyła dalej kiedy znów rozległ się syczący dźwięk.
-Pomóżcie mi! Błagam! Zlitujcie się! Zabijcie ich! - Krzyczała chowając się za koniem Fendlora.
Zanim ktokolwiek odpowiedział z zarośli wypełzły dwa olbrzymie, dwugłowe węże. Cztery pary gadzich oczu wypatrywały potencjalnej ofiary. Degard wzniósł miecz i skierował go w stronę bestii.
-Na chwałę Zachodnich Legionów! Zniszczyć to plugastwo!
Na rozkaz księcia konni rycerze chwycili za broń i z przywódcą na czele ruszyli na syczące potwory. Węże widząc szarżujących wojowników cofnęły głowy. Ich zielone, długie języki jak szalone wiły się wokół gigantycznych pysków. Kiedy kilku pierwszych rycerzy zbliżyło się łby węży błyskawicznie wystrzeliły do przodu, a z ich paszczy wyleciała żółta, dymiąca się ciecz. Płyn wylądował na nieszczęsnych rycerzach, którzy desperacko starali się pozbyć jadu z ciała. Książę z przerażeniem patrzył jak jego ludzie spadają z koni z na wpół spalonymi twarzami - byli martwi zanim dotknęli ziemi. Degard z wściekłością wysunął się na pierwszą linię. Chwycił mocniej swój miecz i jeszcze raz dokładnie przyjrzał się swoim oponentom.
Książę kątem oka zobaczył zbliżający się z zawrotną szybkością pokryty łuskami łeb. Jego broń szybko uniosła się nad głowę, ostre zęby odbiły się od ostrza, a z pyska wydobył się dziki syk. Wąż nie poddał się. Zaczął pełznąć w kierunku swej ofiary. Ogon bestii zawiną się szczelnie wokół konia Degarda. Zwierze zarżało kiedy śmiercionośne zęby wbiły się w jego pęciny. Książę zeskoczył z pięknego karego konia i wylądował przy ogonie żmii. Ostrze rozbłysło w ciemności i wbiło się w łuski. Potwór głośno zasyczał i skierował swe żółte oczy na natrętnego oponenta.
-To był twój ossstatni błąd, głupi czsssłowieku!
Dwie głowy węża jak błyskawica pędziły w kierunku Degarda. Książe lekko ugiął kolana i zasłonił się mieczem. Nie mógł teraz zrobić nic innego. Cokolwiek miało się teraz stać wiedział, że nie miał szans na zablokowanie ciosu obu par zębów. Degard wykonał szybko zamach mieczem. Ostrze mocno uderzyło w jeden z kłów. Głośny syk poprzedził huk z jakim kieł spadł na ziemię.
-Jeszcze trzy - pomyślał książę.
Degard odbiegł o kilka kroków bezskutecznie starając się uniknąć drugiej głowy. Wąż nie dawał za wygraną, wciąż próbował przebić się przez obronę jaką stanowił miecz księcia. Wreszcie stwór zadecydował zmienić taktykę. Zamknął swą paszczę i z całej siły uderzył głową w Degarda.
Książe nie przewidział takiego posunięcia. Poczuł jak olbrzymi łeb gada zderza się z jego klatką piersiową. Zobaczył jeszcze jak bestia z satysfakcją w oczach rusza na jego towarzyszy.
Potem była już tylko ciemność. Cicha, przyjemna i nadzwyczajnie kusząca ciemność0¦
*
-Ile razy mam mówić wam dzieciaki, że nie wpuszczam nikogo po zachodzie słońca?! - Strażnik był wyraźnie zirytowany faktem, że musiał stać na zimnie, w półmroku i odpędzając dwójkę nieznośnych "pyskaczy".
-Ależ dobry panie! - Vera była nie mniej zmęczona przekonywaniem upartego stróża - Co złego może stać się jeżeli wpuścisz do miasta dwoje zmarzniętych0¦dzieci0¦
Dokver z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Stał tu i wsłuchiwał się w dyskusję tych dwojga od ponad kilkunastu minut i powoli - mimo dobrego humoru - zaczynało go to denerwować. Przypuszczał, że rozmowa niedługo zejdzie na zadziwiająco niski poziom jak: "Wpuść nas", "nie", "dlaczego?", "bo nie i tyle!".
-Dużo się stanie, a teraz odejdźcie! - Strażnik podniósł głos.
-Ale wpuść nas!
-Nie!
-Dlaczego?!
-Bo nie i tyle!
Teraz Dokver nie wytrzymał. Wybuchnął śmiechem równocześnie gratulując sobie domyślności. Jednak nagle przestał. Wyprostował się. Sięgnął po sejmitar przy swym boku. Vera spojrzała na swego towarzysza na ułamek sekundy przed tym jak wbił ostrze w klatkę piersiową strażnika.
-Co ty robisz?! Do diaska, Dokver!!
-Uspokój się. Ja tylko przyśpieszyłem wasze negocjacje.
-Uspokój się?! Uspokój0¦? Chmmm0¦ja0¦nie ważne. Zapomnij o tym. Idziemy.
Chłopak spojrzał na nią z niemałym zdziwieniem, ale Vera odwróciła głowę, przeskoczyła zwłoki stróża i weszła cichutko przez bramę prowadzącą do miasteczka. Dokver nie spodziewał się po niej takiej reakcji.
-Idziesz? - Głos Very był bardzo zniecierpliwiony i drażliwy.
-Idę - Dokver nadepnął na hełm strażnika i odbił się w powietrze lądując zaraz obok swej towarzyszki - zarozumiała dziewucho0¦
-Po prostu milcz0¦właśnie tak0¦milcz.
Posłuchał się jej. Owinął się szczelniej płaszczem i ruszył przed siebie ciemną, wąską uliczką prowadzącą na główny rynek. Ostatnio nie miał zbyt dużo okazji na podróże do miasta - tak właściwie był poza twierdzą tylko dwa razy. Raz za karę został magicznie przeniesiony w głąb lasu otaczającego twierdzę hrabiego Fear04˘hana, gdzie błąkał się przez dwa dni szukając wejścia do zamku. Nie zapomni tego. Umierał z głodu, pragnienia i wyczerpania, ale od tamtej pory stał się ostrożniejszy, bardziej czujny i wytrwały. Tak, Dokver był pewien, że to co robi Horbin jest słuszne i nie wolno mu wątpić w słowa swego ojca. Jedyne co mu przeszkadzało to0¦tak. To była Vera. Potrafiła zniszczyć wszystkie nadzieje jakie w sobie miał, zawsze stawała pomiędzy nim a hrabią Faer04˘hanem. Zawsze chciała być ponad Dokverem, zawsze wtrącała się w jego sprawy i - mimo, że nie dopuszczał do siebie tak zawstydzającej myśli - manipulowała nim.
Jego myśli przerwane zostały przez stłumiony śpiew wydobywający się zza drzwi obok których przechodzili. Mimo tak późnej pory ludzie wciąż przesiadywali w tawernach i zajazdach, pili by zapomnieć o zmartwieniach dnia wczorajszego - nie pamiętając równocześnie o rodzinach, które nie śpią po nocach wyczekując ich powrotu.
-Vera przestaniesz wreszcie udawać dumną księżniczkę i powiesz mi gdzie idziemy? Jak na razie nie wspomniałaś o tym po co w ogóle tu jesteśmy.
-Dostałam polecenie od ojca. Idziemy do najbliższej knajpy. Tam poczekamy na faceta, który ma nas rozpoznać. On da nam dalsze wskazówki.
-A kto to ma być? Wiesz jak on wygląda0¦? Nie oczywiście, że nie wiesz. Co to za hasło i czego pragnie hrabia?
Vera stanęła i odwróciła się do Dokvera.
-Słuchaj, zachowujesz się jak dziecko! Jak dojdziemy to się dowiesz. Nie zadawaj zbyt dużo pytań bo to może się źle skończyć0¦
-Czy ty mi grozisz?!
-Nie. Ostrzegam. Nie napotka cię krzywda z mojej strony, ale nie wszyscy mają tyle cierpliwości aby odpowiadać na twoje pytania0¦po prostu skup się na zadaniu.
Dziewczyna znów ruszyła przed siebie zostawiając za sobą zdenerwowanego Dokvera. Był na nią wściekły. Miał serdecznie dość jej rządzenia i wytykania błędów. Co ona sobie w ogóle wyobrażała?
-O nie Vera0¦tak być nie może - wyszeptał upewniwszy się uprzednio czy dziewczyna odeszła wystarczająco daleko.
*
Hrabia Faer04˘han siedział na krześle z wysokim oparciem i szerokimi poręczami. Przed nim na stole leżała otwarta księga. Z rogów kartek wydobywało się światło krzyżujące się w jednym miejscu ukazując zamglony obraz. Horbin splótł ręce i oparł na nich swą brodę. Z zaciekawieniem przyglądał się wiosce ukazanej w magicznym obrazie. Uśmiechnął się widząc zgliszcza jakie zostawił gniew dzikich wojowników. Westhint było zrównane z ziemią. Potrzebuje tych barbarzyńców. Ma olbrzymie ambicje i chce je spełnić choćby musiał iść po trupach.
-Haftdane!
Na jego słowo do pokoju wszedł dobrze zbudowany mężczyzna. Miał na sobie znoszoną kolczugę i postrzępiony płaszcz. Nie miał lewego oka, a na jego szyi dostrzec było można bliznę po poważnej ranie. Mimo to mężczyzna miał w sobie wiele godności. Szedł wyprostowany z dumnie uniesioną głową. Haftdane stanął obok krzesła Faer04˘hana.
-Tak, panie? - Jego głos również był pełen majestatu.
-Posłuchaj mnie. Dokver i Vera są poza twierdzą więc ty musisz wykonać moje zadanie.
-Panie będę0¦
-Milcz! Nie odzywaj się kiedy nikt cię o to nie prosi!
Mężczyzna zamilkł. Jego twarz zmarszczyła się lecz nadal nie można było z niej wyczytać żadnych konkretnych emocji.
-Teraz lepiej. Pojedziesz do Westhint, stamtąd ruszysz na północ i przekażesz coś przywódcy barbarzyńców.
Horbin wstał z krzesła. Dał znać Haftdane aby szedł za nim i sam ruszył w kierunku długiego korytarza. Hol był wypełniony starymi obrazami i popękanymi posągami stworów. Hrabia powoli zaczął wspinać się po krętych schodach. Jego dostojny towarzysz szedł zaraz za nim. Stopnie prowadziły coraz wyżej i wyżej, aż w końcu Faer04˘han doszedł do sporych, żelaznych drzwi. Wyjął z płaszcza swoją różdżkę, zamknął oczy i przejechał palcem po jej trzonku. Czaszeczka na zwieńczeniu zamieniła się w podłużny klucz przypominający wijącego się węża. Horbin wsunął różdżkę do dziurki od klucza. Drzwi zatrzęsły się lekko i wydając z siebie metaliczne dźwięki otworzyły na roścież.
-Zostań tutaj. Zaraz do ciebie wrócę - głos hrabiego Faer04˘hana był zadziwiająco łagodny, wręcz rozmarzony.
-Tak, mój panie.
Horbin wszedł do ciemnego pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Podszedł do okna, odsłonił zakurzone zasłony pozwalając promieniom słońca pokonać półmrok panujący w pokoju. Hrabia westchnął i odwrócił się przodem do stojącego na środku stołu i wziął do ręki leżącą na nim kopertę. Na purpurowej pieczęci listu widniała duże litery FH.
-Faer04˘han0¦- hrabia cichutko westchnął.
Czarnoksiężnik spojrzał na stającą naprzeciw półkę. Podszedł do niej bliżej i wolną ręką sięgnął po leżący na niej złoty medalion i otworzył go. W środku widniały miniatury dwóch kobiet. Jedna z nich, starsza od tej drugiej, miała długie, kręcone, blond włosy, śniadą cerę i jasne oczy. Była bardzo piękna. Druga, młodsza o kilkanaście lat, miała proste, ciemne włosy i bystre, brązowe oczy. Hrabia zamknął szybko medalion i schował go do kieszeni. Zdenerwowany odwrócił się i pomaszerował w stronę drzwi. Zanim je otworzył spojrzał na ścianę po jego prawej stronie. Wisiał tam spory obraz przedstawiający kobietę o blond włosach i stojącego obok niej dobrze ubranego mężczyznę. Miał duże, piwne oczy i sięgające do ramion, siwiejące włosy. Na szyi wisiał mu otwierany medalion z wyrytymi literami FH. Hrabia zamknął na chwilę oczy. Nabrał powoli powietrza do płuc i błyskawicznym ruchem otworzył drzwi.
-Idziemy Haftdane - Horbin wysyczał te słowa i zatrzasnął za sobą żelazne wrota. Znów zamknął je na klucz i szybko ruszył schodami w dół - Zaraz dam ci list do przywódcy plemienia barbarzyńców. Jeżeli go otworzysz przed dostarczeniem ja się o tym dowiem0¦a jeżeli to zrobisz - hrabia zatrzymał się i odwrócił w stronę swego towarzysza i przejechał wskazującym palcem w poprzek swojej szyi - zrozumiałeś?
-Tak, panie - odpowiedział z beznamiętnym wyrazem twarzy.
-Masz - Faer04˘han podał mężczyźnie zapieczętowaną kopertę - Idź i nie wracaj póki nie wypełnisz swej misji.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 5 |