Blady Płomień
1 2 3 4 5 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
Rozdział IV
Zło zaczyna kiełkować
Hrabia Faer04˘han stał na popękanej krawędzi jednej z trzech wież twierdzy. Gwałtowny wiatr rozwiał jego płaszcz ujawniając chudą sylwetkę kryjąca się zwykle pod fałdami czarnej peleryny. Horbin wpatrywał się w szlak prowadzący do jego mrocznego domu. Wokół niej, w rzadkich zaroślach, widniało kilkadziesiąt stworzeń podobnych do węży. Wypełzały spod ziemi tworząc przy tym olbrzymie kopce na suchej glebie. Pełzały niczym dżdżownice, owijając się wokół drzew i sycząc na siebie nawzajem. Hrabia Faer04˘han wyrzucił ręce do przodu, długie, obszerne rękawy jego koszuli załopotały na wietrze. Nekromanta złączył ze sobą czubki paznokci obu rąk. Pomiędzy jego dłońmi pojawiła się szmaragdowa kula nie większa od pięści, która zaczęła szaleńczo kręcić się wokół własnej osi. Nagle zatrzymała się w miejscu. Z dłoni maga wystrzelił niesamowicie jasny promień światła. Horbin opuścił lewą rękę. Magiczna kula zamieniła się w szmaragdowy kamień. Przez jakiś czas lewitował on nad prawą dłonią Faer04˘hana po czym delikatnie na nią opadł. Hrabia uniósł artefakt wysoko nad głowę. Węże spojrzały w kierunku wieży i niczym zahipnotyzowane zaczęły oddalać się od twierdzy.
-Czas na drugi etap - wyszeptał zadowolony hrabia - Zobaczymy, czy wytrzymają dłużej niż nasz naiwny książę0¦
*
Vera szła przez las szybkim krokiem zostawiając swojego towarzysza kilka metrów za sobą. Cieszyła się, że jeżeli chodzi o kondycję jest od niego lepsza. Jednak czuła, iż przez ostatnich kilka tygodni zaczęła popadać w pewne skrajności - ona zawsze próbuje wszystkim udowodnić, że jest zdolniejsza od Dokvera. Ciągle szuka rzeczy w których jest lepsza od swojego 0brata04˘. Była zazdrosna. Widziała o tym i bardzo się z tym źle czuła.
-Nie powinnam tak robić0¦- wyszeptała do siebie -0¦to nie w porządku0¦
Dokver ze spuszczoną głową szedł śladami swej towarzyszki. Nie odzywał się do niej od czasu kiedy wyszli z domu tajemniczego maga. Nie chciał i nie potrzebował. Miał tylko nadzieję, że zbliżają się już do twierdzy. Od godziny bolały go nogi, ale nie czuł potrzeby o tym mówić Verze - bo po co? Co by to zmieniło?
Dokver nagle stanął, jego towarzyszka obejrzała się za siebie aby zobaczyć zamyślonego chłopaka.
-Co się stało? Chodź, nie mamy czasu! - Krzyknęła.
-Ciii0¦nie słyszysz?
Vera odwróciła się w stronę Dokvera i przez chwilę oboje stali milcząc.
-Masz jakieś złudzenia, braciszku0¦
-Nie mów tak do mnie - nadal stał w miejscu nasłuchując.
Dziewczyna machnęła ręką i ruszyła dalej. Weszła w wysokie zarośla odgarniając gałęzie. Wtedy coś usłyszała. Nie mogła zidentyfikować dźwięku. Ptak? Nie. Pękająca gałąź0¦? Nie! Cięciwa!
Vera szybko odskoczyła do tyłu wypadając z krzaków. Zobaczyła tylko strzałę przemykającą jej przed nosem zanim boleśnie wylądowała na plecach. Jej głowa uderzyła z dużym impetem o twardą ziemię. Zamknęła na chwilę oczy, a po ich otwarciu zauważyła swojego towarzysza wskakującego w gęste, leśne zarośla. Nie miała siły wstać.
Dokver przymrużył lekko oczy próbując dostrzec napastnika. Zauważył kolejną strzałę. Uchylił się przed nią. Natychmiast zaczął biec w kierunku źródła pocisku. Teraz wyraźnie widział oponenta. Był chudym, niskim i kiepsko zbudowanym mężczyzną. Jego długie, miedziane, falowane włosy opadały na ramiona, a twarz miała kremowy odcień. Dokver przede wszystkim patrzył na zadziwiająco delikatny łuk. Był zaskoczony, że w ogóle był w stanie się naciągnąć bez pęknięcia. A jednak sam widział, że potrafi. Chłopak nie czekał aż kolejna strzała wyleci w jego kierunku. Sejmitar w jego ręku zbliżał się do głowy oponenta. Dokver zaczął już gratulować sobie idealnego cięcia, kiedy jego przeciwnik uchylił się przed ciosem i wyciągnął długi, srebrzysty miecz.
-Szlag by to trafił0¦ - Dokver nie mógł w sobie tego zdusić.
Rudowłosy mężczyzna przeprowadził serię ataków. Wszystkie spotkały się z parowaniem, którym towarzyszył szczęk metalu. Młody Faer04˘han znów łapał się na tym, iż działa instynktownie i wiedział, że zginie jeżeli ten go zawiedzie. Wtedy jego oponent zrobił coś, czego Dokver w życiu by się nie spodziewał. Poczuł jak jego - wydawać by się mogło - chuda i krucha noga pozbawia go równowagi. Chłopak czuł jak uderza o ziemię. Mimo ściółki była twarda, a kilka małych kamyczków boleśnie wbijało mu się w plecy. Dokver otworzył szeroko oczy na widok srebrzystego ostrza zbliżającego się do jego gardła.
-To koniec? - Pomyślał - Tak to ma się skończyć0¦? NIE!
Chłopak przeturlał się unikając tym samym ciosu i poderwał się na równe nogi. Mocniej chwycił swój sejmitar i wykonał szybkie pchnięcie. Nieznajomy odparował cios, ale był zaskoczony tym co się dzieje. Bał się.
Dokver wykorzystał ten moment. Szybkie i precyzyjne cięcie. Chłopak spojrzał na czubek swego ostrza. Zabarwił się krwią. Rudowłosy chwycił się za prawe ramię, ale nie upuścił swego miecza. Patrzył na Dokvera z nieopisaną nienawiścią.
-Jeszcze się spotkamy! To nie koniec Faer04˘hanie!
Chłopak nie odpowiedział, chciał jeszcze zaatakować mężczyznę, ale ten zniknął gdzieś w lesie.
-Tchórz - Dokver był zadowolony z tej potyczki. Nie mógł doczekać się kolejnej walki z rudowłosym. Nareszcie ktoś dorównał mu umiejętnościami.
Wtedy przypomniał sobie o Verze. Wyszedł z krzaków i podszedł do leżącej na ziemi dziewczyny. Szturchnął ją lekko butem. Nie zareagowała. Chłopak ukucnął i potrząsnął swoją siostrą.
-Hej!
Nie odpowiadała. Dokver przeklął w duchu i wziął ją na ręce. Byli już na tyle blisko domu, że sam potrafił tam trafić.
Vera uchyliła jedno oko, tak aby jej brat tego nie zauważył. Uśmiechnęła się leciutko i zdecydowała nacieszyć się tą chwilą.
*
Haftdane przykucnął przy pozbawionym kończyn trupie. To była kobieta. Miała ciemne, kręcone włosy i śniadą cerę - przynajmniej tak można było się domyśleć. Mężczyzna wstał i odwrócił się w kierunku rozciągającej się na zachód od Westhint polany. Gdzieś na jej horyzoncie widział jakieś brązowe punkty.
-Namioty. Jestem już blisko - Haftdane uśmiechnął się na myśl, że spotka się z samym przywódcą dzikiej bandy, która dokonała tak wspaniałego zniszczenia. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zapieczętowany list - Mam nadzieję, że te dzikusy umieją czytać0¦
Mężczyzna schował wiadomość i ruszył przed siebie. Miał do pokonania jeszcze tylko kilka kilometrów. Słońce zniżało się ku zachodowi. Musiał przyśpieszyć kroku jeżeli chciał zdążyć przed końcem tego dnia i zanim koczownicy ruszą w dalszą drogę.
Haftdane był lekko zdyszany kiedy wreszcie dotarł w pobliże osady barbarzyńców z Rosht. Jego drogę zastąpiło dwóch olbrzymich, zarośniętych mężczyzn. Jeden z nich miał przerzucony przez ramię łuk i zardzewiały miecz w ręku. Drugi dzierżył w obu dłoniach ubrudzony krwią topór. Haftdane mimo, że sam był bardzo dobrze zbudowany poczuł się mały i słaby w towarzystwie tej dwójki. A ich jest tam więcej - pomyślał.
-Ty czegoś chcieć czy przyszedł aby zginąć? - Zapytał ten z toporem.
-Nie, ja nie chcieć rozwalić ci łeb - pomyślał Haftdane. Raz jeszcze zmierzył wzrokiem obu gigantów - Może lepiej nie0¦ - wyszeptał po czym podniósł lekko głos - Przebywam tu z poselstwem. Chce widzieć się z waszym0¦przywódcą.
-Co robisz?
-Ech0¦mam wiadomość0¦list0¦nieważne. Po prostu mam coś dla waszego0¦guru!
Dwaj mężczyźni wymienili kilka słów w języku, którego Haftdane nie był w stanie zidentyfikować.
-Tu, tędy - barbarzyńca z łukiem kazał Haftdaneowi iść za sobą.
Kiedy posłaniec hrabiego wszedł do osady dzikusów z Rosht, pierwsze co go uderzyło to ilość najeźdźców i0¦okrutny smród od każdego z nich. Po środku płonęło ognisko, a wokół niego siedziało kilku mężczyzn, którzy zabawiali się z dwoma pokaźnej wielkości kobietami.
-Ohyda - wyszeptał do siebie Haftdane.
Barbarzyńca doprowadził go w końcu do największego namiotu przyozdobionego ludzkimi kośćmi - prawdopodobnie ofiar z ich poprzedniej eskapady.
-Tutaj. Wejdź i uważaj - po tych słowach potężny wojownik oddalił się.
-Jasne0¦
Haftdane powoli wślizgnął się do namiotu. W środku - o dziwo - było dość przyjemnie. Czuć było zapach pieczonego mięsa. Najbardziej jednak uderzył go widok przywódcy tej dzikiej hordy. Na poduszkach w głębi namiotu siedziała dobrze zbudowana, roznegliżowana kobieta.
-Nazywam się Haftdane. Czy ty jesteś0¦? - Haftdaneowi zabrakło słów.
-Tak mężczyzno. Jestem ich dowódcą i bogiem.
-Jestem tuta0¦
-Milcz. Nie przeszedłeś rytuału.
Kobieta wskazała na martwego dzika leżącego przy niej.
-Serce. Musisz dać mi jego serce0¦tym - podrzuciła Haftdaneowi kościane ostrze.
Mężczyzna spojrzał na nóż, na dzika i na barbarzyńską kobietę.
-Zrób to samcu. Udowodnij mi, że jesteś godzien ze mną rozmawiać.
Jaki miał wybór? Haftdane przykucnął przy zwierzęciu. Sztylet gładko wbił się w klatkę piersiową dzika. Krew strużkami spływała z ostrza jak i rany na ciele martwego zwierzęcia. Haftdane wyszarpnął nóż i powoli, baz jakichkolwiek emocji na twarzy włożył w rozcięcie swoją rękę. Każdego innego człowieka zapewne odrażałyby odgłosy jakie wydobywały się z wnętrza dzika, ale nie kogoś takiego jak Haftdane. Kilka chwil później mężczyzna energicznie wyciągnął rękę. Cała była we krwi, a dłoń ściskała martwy organ dzikiego zwierzęcia.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy były pełne satysfakcji.
-Bardzo dobrze. Rzadko spotyka się takich facetów jak ty.
-Dziękuję0¦chyba.
-Dobrze przyszedłeś do mnie z odwagą, ale pewnie z czymś jeszcze.
-Tak. Mam dla ciebie list od hrabiego Horbina Faer04˘hana.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę. Jej oczy przybrały wyraz szacunku.
-Znam to nazwisko. Twój pan to wielki człowiek. Pokaż mi ten list.
Haftdane był zaskoczony słowami przywódczyni barbarzyńców. On sam miał odmienne zdanie o swym "panie". Kiedy o tym pomyślał coś w jego podświadomości skarciło go za takie rozumowanie. To było dziwne uczucie. Wyjął z kieszeni szarą kopertę i podał ją kobiecie, która wygodnie ułożyła się na poduszkach i zadziwiająco delikatnie otworzyła opakowanie listu i zaczęła czytać.
Mijały długie chwile. Kobieta wciąż z wielkim zainteresowaniem czytała słowa Horbina. Haftdane kręcił się tymczasem po namiocie. Wszędzie porozrzucane były "pamiątki" z miast Aiquith. Kilka czaszek, palców z kawałkami skóry. Uwagę Haftdanea przyciągnęła jednak ozdoba, która wisiała nad wyjściem z namiotu - dość świeża ludzka głowa. Twarz mężczyzny była prosta, wręcz prymitywna. To na pewno był mieszkaniec Rosht.
-Pani?
Kobieta oderwała się od listu. Spojrzała na Haftdanea i na głowę mężczyzny.
-Pewnie ciekawy jesteś kto to0¦był?
-Tak, nie wygląda na mieszkańca królestwa Aiquith0¦
-To mój kochanek. Nie przeszedł najważniejszej próby0¦jeżeli wiesz o co mi chodzi. A teraz daj mi dokończyć czytanie.
Haftdane uśmiechną się szyderczo i spojrzał raz jeszcze na to co pozostało po martwym mężczyźnie.
-Miałeś pecha, stary0¦
***
Nie piszę już daty, bo straciłem rachubę kilka dni temu. Powodem tego nie jest bynajmniej moje zaniedbanie. Moje myśli wędrują we wszystkie strony. Martwię się tajemnicami jakie mają przede mną Vera i mój ojciec. Mogą mówić co chcą, ale ja czuję, że nie mówią mi wszystkiego! Z drugiej jednak strony niewiele mnie obchodzi co mają do powiedzenia. Ciekaw jestem czym jest ta mała kulka z sercem demona? Po co ojciec jej potrzebuje? Nic nie ma dla mnie sensu. Całe dnie spędzam teraz w twierdzy. Chciałbym wreszcie dostać jakieś zadanie, bo ile jeszcze mam gnić wśród tych starych murów? Nie powiem jednak, że i tu nie ma intrygujących rzeczy. Setki pergaminów, księgi, mikstury, różdżki. No i moje ulubione - szkielety, organy umieszczone w przytulnych słoiczkach. Ciekawe czym jeszcze zajmują się nekromanci?
Interesuje mnie pokój do którego nie mam dostępu. To jeden z najwyżej umieszczonych pokoi. Co może kryć się za żelaznymi drzwiami? Tajne laboratorium? Kostnica? Może wygłodniały demon? Nie chce żeby zabrzmiało to jak oszczerstwo, ale po moim ojcu można spodziewać się wszystkiego. Kiedyś muszę zapytać Verę o te wszystkie rzeczy0¦
Dokver Faer04˘han
Poprzednia | Jesteś na stronie 4. | Następna |
1 2 3 4 5 |