Bryg "Grzmot" i jego załoga
1 2 3 | ||
Jesteś na stronie 1. | Następna |
PROLOG
(w którym Autor niebacznie zdradza epilog, czyli zakończenie całej historii)
Po szerokich, marmurowych schodach imperialnego pałacu w Thomeheb wspinały się dwie postacie. Pierwsza z nich, była niska i przysadzista, zakuta w mocną szmelcowaną zbroję, druga zaś - wysoka i szczupła - przyodziania była w nienagannie skrojony mundur. Kontrast miedzy nimi był tak duży, że patrzącym z dołu wydawało się, że po schodach wspina się litera "b". Co ciekawsze strażnicy stojący przy wrotach pałacu uważali wręcz przeciwnie, że to litera "d". Jednak, gdy wzmiankowane już osoby dotarły do szczytu schodów, okazało się, że nie jest to ani "b", ani "d", ani nawet kukuryku, a we własnych osobach na dworze Imperatora stanęli hetman jOjO i admirał Tarband. Hetman był niższy wzrostem, za to wyższy rangą, zaś admirał był, co prawda, smuklejszy, ale i tak nie śmiał patrzeć na swego towarzysza z góry.
Strażnicy zasalutowali i pchnęli potężne wierzeje, które rozwarły się z cichym skrzypieniem.
- Sierżancie! - zawołał hetman do dowódcy warty - Pół dnia stójki w pełnej zbroi dla tego, kto nie naoliwił zawiasów, choć powinien! A jak będziemy wychodzić, to najmniejszego szelestu ma nie być słychać! Zrozumiano?!
- Według rozkazu - wyprężył się sierżant, po czym posłał jednego ze swych ludzi po oliwiarkę, a sam (dokładniej - z pomocą swego giermka) zaczął wkładać ciężką, paradną zbroję.
Dwaj oficerowie tymczasem wmaszerowali zamaszystym krokiem do pałacowego westybulu. Hetman musiał robić nieco większe zamachy niż admirał, bo na każde jego dwa kroki przypadało zaledwie 1,22 kroków morskiego wilka. Minęli hol i przez mahoniowe drzwi przeszli do wykładanej bursztynem i lazurytem sali oczekiwania. Oczekiwał tam na nich - jakże by mogło być inaczej - naczelny dowódca Straży Imperium misz zwany Lisza. A może to był lisz zwany Misza? Nieważne...
Dowódca Straży pozdrowił przybyszy, oni zaś go zmartwili. To wielce ucieszyło owego nieumarłego. Po tej wymianie uprzejmości kolejne wrota stanęły otworem i cała trójka weszła do sali tronowej, której ściany zdobiły liczne trofea, niemi, choć jakże wymowni świadkowie przewag Imperium i jego Władcy na lądzie, na morzu, w powietrzu, pod ziemią i w głębinach.
- Wasza imperialna wysokość, hetman jOjO i admirał Tarband! - zawołał herold, a jego słowa zabrzmiały jak grom. Heroldowie bowiem dobierani byli spośród tych mieszkańców Imperium, którzy mieli najdonioślejsze głosy.
Hetman odczuł silny dyskomfort. Nie była jednak tego przyczyną ciężka i niewygodna zbroja (nie takie bowiem niewygody znosił bez mrugnięcia) lecz pewien - powiedzmy - dysonans, jaki w nim się właśnie odezwał. Z jednej strony czuł on (hetman, nie dysonans!) silną pokusę, by ryknąć na herolda we właściwym wszystkim krasnoludom prostym stylu "Władca nas zna, trąbo!", z drugiej jednak jego urząd skłaniał go do zachowania pełnego ceremoniału. Admirał Tarband, będąc elfem, w ceremoniałach lubował się oboma aspektami swej natury, więc od dysonansów wszelakich był całkowicie wolny. Przybysze stanęli w końcu przed tronem, złożyli przepisowy (grzeczny i dystyngowany, lecz nie uniżony) ukłon, po czym stanęli w postawie pełnej szacunku.
- Z czym przybywacie? - zagaił władca. Tradycja wymagała, by Imperator odzywał się pierwszy.
- Wasza wysokość - odparł Tarband - z ogromnym żalem i przykrością zameldować muszę, że straciliśmy niespodziewanie jeden z okrętów floty imperialnej.
- Zatonął? - zaciekawił się protokołujący audiencję kanclerz Grenadier.
- Nie, mości kanclerzu. Załoga zdezerterowała, zagarnęła statek i odpłynęła w niewiadomym kierunku.
- Jaki to statek? - kontynuował kanclerz.
- Bryg "Grzmot" - odpowiedział admirał.
W tym momencie wydarzyło się naraz wiele rzeczy: Imperator zerwał się (wbrew protokołowi!) z tronu z wyrazem radosnego niedowierzania w oczach; hetman porzucił maskę powagi i zaczął rechotać, jak nie przymierzając prosty krasnal z kopalni węgla "Dekret 40-go kwietnia"; kanclerz wywrócił kałamarz; stojący za (pustym już) tronem kapłan Ingham zaintonował "Mahadevie niech będą dzięki!"; dowódca Straży ledwo utrzymał swoje rozklekotane kości na miejscu; herold się zakrztusił. Jedynie Tarband zachował powagę - w końcu był elfem.
- Czy mam wysłać ekspedycję poszukiwawczo-karną? - zapytał.
- Nie, na miłych bogów, nie! - zawołał Imperator - Niech płyną, płyną jak najdalej!
- Jak znam śmierć - dodał Lisza (Misza?) - to "Grzmot" zatopiłby wszystkie nasze okręty, jakie wysłalibyśmy w pościg, a potem powrócił do portu. A nie chcemy ani jednego ani drugiego prawda?
- Zwłaszcza drugiego - dodał skwapliwie kanclerz.
- Ogłaszam ucztę! - głos Imperatora wybił się ponad ogólny rozgardiasz.
I nastąpiła wielka uczta. Trwała długo, o, długo! Na wieść o buncie załogi "Grzmota" wszyscy poddani Imperium odczuli wielka radość i ulgę. Smoczyca Dinah zalała się łzami z radości. Ingham i Grenadier też się zalali. Wszyscy świętowali.
I ja tam z gośćmi byłem, grenaturat piłem, a co tam usłyszałem w księdze zamieściłem...
Jakież więc były przyczyny owej radości? Jaki był bryg "Grzmot" (i jego załoga)?
Posłuchajcie!
Jesteś na stronie 1. | Następna | |
1 2 3 |