Labirynt śmierci

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Rozdział II   -Nalej mi piwa, Ilness. - poprosił karczmarza zakuty w srebrną zbroję wojownik. Ubóstwiał trunki z tutejszej karczmy.    -Proszę, panie. - rzekła służka przynosząc alkohol. Rycerz, zwany Nevrem, spędzał w mieście wiele dni. Jednak żaden z mieszkańców nie znał powodu jego obecności.    Od kilku księżyców, studiował starożytne księgi, co wyglądało dziwnie, ze względu na jego profesję.
Teraz zaś, przechadzał się uliczkami miasta; błądził w swych myślach. Myślach sprowadzających się zawsze do jednej, najważniejszej. Jego brat. Zwał się Ilion. Był zupełnym przeciwieństwem Nevra. Uczył się magii, a ten był rycerzem. Jeden wolał walkę na śmierć i życie, drugi misterne rękopisy czytane w zaciszu uniwersytetu, w Kalven. Mimo tego, kochali się, jak wszyscy bracia. Teraz, przechodząc, rycerz zastanawiał się, co spowodowało jego śmierć. A raczej, kto. Sądził, że jeden z wielu magów, których Ilion pokonał w swym żywocie. Przestał kontemplować, gdyż doszedł do swej kryjówki. Nie położył się jednak, by wypocząć jak większość mieszkańców miasta o tej porze, lecz bez chwili namysłu nałożył cały rycerski rynsztunek. Stanął w lustrze, chcąc się obejrzeć, być może po raz ostatni. Wyglądał młodo, jego twarz była pokryta świeżym zarostem, dodającym mu męskości. Zbroja świeciła magicznym połyskiem. "Pamiątka po bracie..." pomyślał. Zgonił szybko ze swej głowy myśli, które mogły zmusić go, by zawahał się, gdy dojdzie do celu. Zamknął przyłbicę.    Odwrócił głowę. Co chwila oglądał się jadąc traktem. Tym bardziej, że nie wiedział, dokąd go on prowadzi. Tylko ten sygnał w jego głowie... Za sobą zauważył to, co zwykle: piaszczystą, wąską ścieżkę mało uczęszczanej drogi. Drzewa zamykały sklepienie nisko nad nią. Była noc. Chciało mu się spać, wiedział, że nie mógł. Nie wytrzymał....    Ujrzał nad sobą kobietę. Miała piękną twarz, którą w części zakrywały złote włosy. Jej oczy rozbłyskiwały błękitnymi, acz jaskrawymi iskierkami. "Zasnąłem" pomyślał rozgoryczony.
-Kim jesteś? - spytał. Kobieta nie odpowiedziała.

-Słyszysz mnie? - znów nic. -Hej! - cisza. Rozejrzał się. Dopiero teraz zauważył, że leży na czymś, co przypominało kamienny cokół. Wstał nie spuszczając z oczu dziewczyny. Była bardzo wysoka. Niemożliwie wysoka. Nevr znajdował się w kryształowej komnacie, ściany gorejące blaskiem nie pozwalały jednak na przeniknięcie wzrokiem do sąsiednich pomieszczeń. Otaczały go drzwi. Ruszył ku jednym z nich. Nagle, padł nieprzytomny na posadzkę...    Spojrzał przed siebie. Zobaczył leżące zwłoki. Obok zakrwawiony kamień.

-Nie... to niemożliwe. Bracie...    Jego myśli bolały go równie mocno, co noga, rozcięta o jedną z wystających krawędzi kamiennego pomieszczenia. Nie mógł zawierzyć swym oczom, mówiącym jednak jednoznacznie, co i owe myśli. Ale to była prawda: jego brat nie żył. A on siedział zamknięty w jakimś budynku...? Kopnął kamień. Prawdopodobnie, ten, którym zabito jego brata. Nie wiedział, gdyż teraz wszystko było dla niego bólem i cierpieniem. Kolejnym kawałkiem ściany, rzucił w sufit. Zauważył... następne zwłoki, jednak bez krwi, bez śladów zabójstwa. Były jakby przyklejone do sufitu! Okrążał je pentagram. Kopnął zakutą w żelazo nogą o ścianę. Posypał się gruz, który później podłożył pod zwłokami. Sięgnął po miecz, by ruszyć nim ciało. Nie miał miecza... Nie mając innego wyjścia, dotknął owej ofiary ręką, obnażoną z rękawicy. Po raz kolejny zemdlał, uderzając głową o skalną podłogę...    Obudził się. Leżał obok swego rumaka, dotknął swej głowy. Krew... "To prawda" pomyślał. Był w Labiryncie...    Opatrzył swe rany w jednej z niewielu przydrożnych karczm. Nie umywały się one jednak do karczmy Ilnessa, w mieście, które niedawno opuścił. Te były niezadbane, brzydkie. Z drugiej strony i tak było dobrze: tutejsze przybytki nie miały wielu gości i chyba tylko cudem wciąż tu stały. Tym bardziej, że sytuacja całego Istral nie była dobra. Matki sprzedawały swe dzieci, by same mogły żyć. Nevr nie rozumiał tego, chętnie porozmawiałby z takimi kobietami. Poza tym, stworzenia grasujące po pobliskich lasach, których było tu niemało, zmniejszały liczbę bogatych kupców z innych państw. Dojechał.    Zsiadł z konia, pogładził go po grzywie. Jego kary rumak niespokojnie udeptywał soczyście zieloną trawę. Za nim rozciągała się prawie idealna ściana złożona z wszelakiej maści drzew.

Ich korony zastępowały chmury. Były wysokie niczym one, oraz tak samo duże. Gałęzie rozprzestrzeniały się we wszelkich kierunkach wyglądając niczym dłonie ozdobione pierścieniami. Korzenie rozpełzły się wyłaniając kawałkami ponad poziom ziemi. Na przeciągu kilku drzew widok ściemniał zadziwiająco mocno. Widoczność w gąszczu wynosiła najwyżej kilka długości miecza. Nevr po długim przedzieraniu się przez zarośla, zatrzymał się schylając za krzakiem promieniującym barwami. Był na miejscu. Jego oczom ukazał się duży teren z rzadka rosnącymi drzewami. Nie widział żadnego ruchu, zdziwił się.
Nawet w dziuplach, wydrążonych w pniu olbrzymich dębów przez elfów. Nie były one widoczne dla zwykłego człowieka, jednak rycerz wielokrotnie, za czasów wojny z władcami lasów, był szkolony w wykrywaniu takowych. Powoli wyłonił się zza zasłony boru. Miał nadzieję, że wzrok go nie myli, inaczej po paru sekundach przypominałby jeża. Na szczęście nie mylił się. Przeszedł kilka kroków ku jednej z izb.
-Stój! - usłyszał głos za sobą. Charakterystycznie niski, jak dla elfa. Zaklął pod nosem.

-Spokojnie - rzekł - nie mam złych zamiarów. - uśmiechnął się. Poczuł dotyk elfa na karku. Szybkim ruchem wyrwał sztylet z pochwy. Półobrót i... czucie ciepłej posoki na rękach. Dopiero teraz dostrzegł drugiego elfa. Jego błąd. Nie hamując rozpędu danego dzięki zawirowaniu, cisnął nożem w adwersarza celującego z łuku. Padł charcząc. Nevr zastanowił się, czy umarł z zachłyśnięcia własną krwią, czy od impetu uderzenia. Cieszył się, że poszło tak łatwo. Trafił na młodych osobników: starsi nie pozwoliliby mu przeżyć, a tym bardziej łucznik. Wrócił do pierwszej ofiary. Żyła, tak jak chciał.

-Gdzie znajdę Labirynt? - rzucił bez ceregieli.

-W snach... - odpowiedział z wysiłkiem elf.

-Co? - widząc, że elf już dogorywa, szybko pytał dalej. -O co w nim chodzi?!

-Tiro Aniron... - umarł. Rycerz upuścił zwłoki. "Tiro Aniron..."- "Przeznaczenie Gwiazd". Nie wiedział, jaki to może mieć związek ze sprawą. Wstał, poszedł z powrotem ku traktowi. Czekał już tam jego rumak. Ruszył ku północy.    Po kilku kwadransach jazdy, dotarł do ludzkiej osady. Małe domostwo, nie wyglądało na bogate. "W sam raz" pomyślał Nevr. Wiedział, że w tak biednym domu, nikt nie będzie go pytał o cel podróży. Zbyt bardzo bali się stracić parę sztuk złota, za gościnę. Nim zapukał do drzwi, rozejrzał się wokół. Na widnokręgu rozciągały się pola uprawne: niektóre wręcz żółte, albo jaskrawo zielone, inne szarobure, jakby lato obrodziło tylko w części. Oględziny wypadły pomyślnie, nie znalazł żadnych kryjówek dla ewentualnych zabójców. Starał się uciekać od nich, odkąd jako jedyny był w stanie pojmać renegata w rodzinnym Kalven. Na jego niekorzyść, zrobił to przed bogato urodzonym Fernem. Od tamtego czasu, szlachcic mści się za to upokorzenie. Jego rozmyślania przerwał uporczywy wiatr, jakby chciał zdmuchnąć małą istotkę - człowieka - z powierzchni ziemi. Poszukał ręką kołatki u drewnianych odrzwi. Trafił nią w nicość. Wyprowadzony z równowagi, uderzył stalową rękawicą. Zrobił w desce niemałe wgniecenie. Spróchniałe drewno, nie stawiało zbytniego oporu. Otworzył mu chłop.

-Witojcie, wielki panie.

-Witam. - po odpowiedzi, po akcencie, wieśniak poznał Nevra jako dobrze urodzonego. -Proszę o gościnę, strudzony jam podróżą. - mówił z dworskim akcentem.

-Oczywiście, wielki panie. - za chłopkiem, pojawiły się jego dwie córki. "Całkiem ładne" pomyślał rycerz. Szybko odgonił te myśli, w końcu nie po to tu przyjechał. Wszedł do sieni, dom tak jak widział z zewnątrz i w środku był ubogi. Nie to jednak było ważne: od kilku dni miał w ustach raptem kilka sucharów. Dziewczęta zaprowadziły go do jego pokoju. Padł na łóżko, zasnąwszy szybko, nie myśląc o "Przeznaczeniu Gwiazd". Wieczorem, został obudzony. Ledwo trzymał się na nogach, ból mięśni został spotęgowany przez długi czas lenistwa. Schodząc po stromych, skrzypiących schodach, dotarł do "jadalni", jeśli można było tak nazwać malutki pokoik, w którym mieścił się mały stolik i cztery krzywe zydle. Widział tylko owego wieśniaka i jego dwie córki. Pozwolił sobie jedynie w myślach, na przypuszczenie o śmierci pani domu. Po kolacji, udał się z powrotem do swojej zakurzonej izby. Usiadł, zastanowił się, nad następnym celem podróży. Usłyszał głosy na dole, chyba w saloniku:

-On jest rycerzem, da sobie radę. - głos ojca.

-A, jeśli nie? Jeśli on go zabije? Weźmie pieniądze i ucieknie? Ja żem takich widziała, na targu w mieście! - mówiła najprawdopodobniej starsza z sióstr.

-Nie wiem, musimy zaryzykować. Bez Niego, nie damy rady. - słychać kroki na schodach.

Drzwi do pokoju Nevra, otworzyły się powoli.
-Panie - zapomniał o "wielki", był tak zaaferowany. -Mamy prośbę. - nie widząc, by rycerz chciał odpowiedzieć, kontynuował. -Ernet, nasz prorok, mieszkał w niedalekiej wiosce.

-Streszczaj się, muszę wypocząć. - aby "przyśpieszyć" wyjście chłopa, potrząsnął pękatą sakiewką. Tamten jednak nie zrezygnował.

-Ale to jest ważne, być może, to on zapłaci tobie. - wieśniak widząc zdziwienie na twarzy gościa, brnął dalej. -Został porwany, będzie ze dwa dni. No i ty, wielki panie, spadłeś nam jak manna z nieba! Jesteś rycerzem wielmożnym, jak widzę... Może przydałoby by Ci się proroctwo jakie, albo co? - na początku starał się mówić ładnym językiem, teraz zapomniał o etykiecie, jaką mógł mieć na wsi.

-Nie, nie potrzebuję niczego takiego. - chłop już stracił rezon.

-Może jednak, on naprawdę jest wielce wartościowy, wiele razy ratował wioskę przewidując klęski żywiołowe! Ostrzegał przed powodziami na wiele tygodni wcześniej! Poza tym, podobno jego umysł docierał dalej, podobno wiedział wszystko. Nie był zwykłym chłopem jak ja... - zaczerwienił się. -Pochodził z Kalven!

-Jak ja... - zrobił przerwę. "Wiedział wszystko" powiedział chłop. -Dobrze. Zrobię to. -odparł po chwili namysłu.

-Dzięki Ci panie, o dz...

-Przestań, mów szybko, kto go porwał?

-Nie wiemy... - nie słysząc następnych pytań, usunął się cicho z pokoju. "Najemnik" znowu usnął, wreszcie mając czas na senne przemyślenia.


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3