Matelles i Aspera

1 2 3 4 5 6 7 8
Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna

Chłód przedświtu obudził Matellesa. Elf przetarł oczy i rozglądnął się wokół. Pomimo snujących się miedzy drzewami pasemek mgły, widział wszystko bardzo wyraźnie. Sen pokrzepił go, ból w ranach zniknął, po gorączce nie pozostało ani śladu. Kilka sążni dalej zwinięta w kłębek spała ta... Aspera. Matelles nigdy nie miał dobrego zdania o orkach, musiał jednak przyznać, że ta szamanka znała się na maściach i okładach. Doprowadzenie kogoś ze skraju śmierci do pełni zdrowia w ciągu jednego dnia, to naprawdę nie lada sztuka. A może to oszustwo? Po tych orkach, kto wie, czego można się spodziewać. Może mu się tylko wydaje, że się dobrze czuje? Ale - komu coś takiego mogłoby służyć?

Wstał. Wciągnął głęboko w płuca chłodne, leśne powietrze szukając w sobie ukłuć bólu. Nie znalazł nic. Wykonał kilka energicznych wymachów ramionami. Wciąż wszystko było w porządku. Zrobił dwa kroki... coś lekko szarpnęło go za kostkę. Odłamana gałąź oparta o pobliskie drzewo gwałtownie odchyliła się od pnia i upadła na śpiącą orczycę. Ta zerwała się momentalnie na nogi.

- Nie próbuj uciekać! - warknęła.

- Nie próbuję - Matelles przebiegł spojrzeniem od swojej nogi do gałęzi. Cieniuteńka brązowozielona liana była niemal niedostrzegalna. - Sprytne! - pochwalił starając się nawiązać przyjaźniejszą rozmowę.

- Nie po to cię łatałam, żebyś mi teraz zwiał, nie?

- Nie mam najmniejszego zamiaru uciekać. Obiecałem, że cię stąd wyprowadzę, i słowa dotrzymam. Dokąd chcesz trafić?

- Nie wiem. Byle do swoich.

- Masz na myśli orków czy ludzi?

- Jasne, że orków. Nie znam ludzi.

- Niech pomyślę - zadumał się na głos Matelles - Na zachód stąd jest wielkie morze. Na orków raczej tam nie natrafimy. Na północy jest... była... twoja wioska, dalej rozciągają się płaskowyże. Też nie mamy tam czego szukać. Na wschodzie są wrzosowiska. Można próbować pójść tamtędy, ale nie jest tam teraz bezpieczne.

- Nie? A to czemu?

- Możemy trafić na bitwę. Możemy natknąć się na jedną z armii. Te elfy, które zebrały się w twoich górach poszły właśnie tam. Mógłbym próbować cię przeprowadzić, ale... nie wiem czy zdołamy przejść. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale moi właśni pobratymcy dybią na mnie. Nie będzie nam łatwo się przemknąć.

-Trzymaj mnie z dala od tych morderców, dobra? A na południe można iść?

- Można. Oczywiście, że można. Tyle tylko, że puszcza ciągnie się daleko, daleko na południe. Trzeba iść wiele dni. Ale za południowym skrajem puszczy jest kilka osad. Także tych zamieszkanych przez orki.

- Dobrze. Pójdziemy na południe. Nabrałeś już sił?

- Wiesz, to dziwne, ale tak. Nigdy bym nie przypuszczał, że można wyzdrowieć przez jedną noc.

- Jedną? Hehe, spałeś dwa dni i trzy noce, mały. Masz, trzymaj. W tym węzełku jest żarcie. Zjesz po drodze, potem coś upolujemy.

- Właśnie... Aspero - orczyca drgnęła na dźwięk swojego imienia - możesz mi oddać mój łuk?

- Mądrala się znalazł! Żebyś mnie ustrzelił?

Matelles pokręcił głową.

- Czeka nas wiele dni wspólnej podróży. Choćbyś chciała, nie jesteś w stanie pilnować mnie cały czas. Zresztą: dałem ci słowo.

- Nie wierzę ci... Elfy są wredne.

- Nam to samo mówiono o orkach. A jakoś nie tylko mnie nie zabiłaś, ale przeciwnie: wyleczyłaś moje rany. - Matelles skwapliwie przemilczał fakt, że był Asperze potrzebny żywy.

- No dobra - ustąpiła - twój łuk i kołczan są za tamtym drzewem. Bierz je i idziemy. Którędy na południe?

- Tamtędy.

Matelles szybko przemierzył dystans dzielący go od wskazanego drzewa. Nareszcie! Poczuł w dłoniach dotyk gładkiego, polerowanego drewna. Znowu miał w rękach swoją ulubiona broń. Przez chwile patrzył na oddalającą się orczycę. "Wystawia się na strzał" - pomyślał. Pokręcił głową, przytroczył łuk do kołczanu, zarzucił swój - jakże ubogi - rynsztunek na plecy i pomknął za Asperą.

* * *

Szli brzegiem stromego parowu. Rozmawiali, a raczej to Matelles opowiadał różne historie ze swojego życia, a Aspera słuchała. Wychowana w zapadłej wiosce dziewczyna chciwie pochłaniała kolejne opowieści. W większości zupełnie nie mieściły jej się w głowie, pozwalały jednak zapomnieć... Choćby na chwilę oderwać myśli od koszmarów które były za nią. Matellesowi z kolei te gawędy pozwalały zapełnić pustkę, jaka rozlała się w jego sercu, gdy zrozumiał, że został zdradzony. Dla niego wspomnienia z dawnych wypraw zwiadowczych były czymś, do czego wraca się z nostalgią, czymś, co nigdy nie ma szans się powtórzyć. Elf nagle poczuł się bardzo stary. I wtedy właśnie Aspera zapytała:

- Słuchaj, ile ty właściwie masz lat? Pewnie parę setek, co?

- Nie. Prawdę rzekłszy: trzydzieści osiem.

- Niemożliwe! Jak mogłeś przeżyć aż tyle będąc raptem dwa razy starszy ode mnie?!

Matellesa zamurowało.

- Masz dziewiętnaście lat? - zapytał przez ściśnięte gardło.

- A bo co? A jak wyglądam? Na starszą, młodszą?

- Nie... Po prostu nigdy nie myślałem o twoim wieku, zaskoczyłaś mnie, to wszystko.

To nastąpiło błyskawicznie. Grunt pod stopami Aspery zachwiał się i zsunął w głąb parowu. Dziewczyna straciła równowagę i runęła w dół. Matelles skoczył do przodu. Jedną ręką uchwycił Asperę za nadgarstek, drugą kurczowo zacisnął na gibkiej brzozie rosnącej nad krawędzią. Poczuł ostre szarpnięcie, mocno zaparł się nogami... utrzymał się. Lewa dłoń zaczęła go palić, jakby trzymał ją we wrzątku. Zacisnął zęby i nie bacząc na cierpienie cal po calu wyciągnął dziewczynę na skraj wąwozu. Aspera przeszłą chwiejnie kilka kroków i upadła na pokrytą kolorowymi jesiennymi liśćmi ziemię. Jej ciałem wstrząsał bolesny szloch.

Elf spojrzał na swoją rękę. Cała dłoń, którą chwycił orczycę, pokryła się wstrętną, czerwoną wysypką. W kilku miejscach zaczynały się tworzyć ropiejące pęcherze. Spojrzał na Asperę: jej nadgarstek okalała taka sama, chorobliwie zmieniona skóra.

- Co to jest?! - wrzasnęła nagle - Coś ty mi zrobił?!

- Nie krzycz... popatrz... mam to samo.

- Co to jest?! - jej głos urósł do przenikliwego pisku.

- Spokojnie... spokojnie... to minie. Masz jeszcze trochę tych kojących ziół? Daj.

Gdy Aspera przeszukiwała swój tobołek, Matelles tłumaczył:

- To ma związek z naszą krwią, z tym, kim jesteśmy. Słyszałem o tym kilka razy, ale nie myślałem że tego doświadczę. Dotyk orka parzy elfa. I odwrotnie: dotyk elfa pali orka.

- Jak cię opatrywałam - mruknęła Aspera wciąż szukając odpowiednich liści - to czułam, jak pieką mnie ręce. Ale to nie było tak mocne jak dziś.

- Wtedy zaledwie lekko mnie dotknęłaś. Dzisiaj musiałem złapać cię z całej siły. Wiesz? Ja też wtedy to poczułem, choć nie wiedziałem co to takiego.

- Dobra. Masz tu liście, zrób sobie okład. Sam. Jakoś nie mam ochoty cię dotykać.

* * *

Wędrowali przez las, a opadające z drzew liście wirowały wokół nich. Coraz więcej jesiennego nieba prześwitywało miedzy konarami. Coraz grubszy był barwny dywan pod ich stopami. Świat wokół nich się zmieniał. Coś zmieniało się także pomiędzy nimi. Niewiele rozmawiali. Ograniczali się jedynie do kilku zdań dziennie: którędy iść, co upolować... Choć ślady po oparzeniach szybko się zagoiły, wydarzenie nad parowem musiało też odcisnąć jakieś piętno w ich duszach. I ta blizna nie chciała zniknąć.

Zapadał zmierzch. Co dzień następowało to ciut wcześniej niż poprzednio. Co dzień pokonywali też mniejszy kawałek drogi. Matelles byłby w stanie iść nawet nocą, lecz pochodząca z gór Aspera wciąż nie najlepiej radziła sobie w lesie.

Wędrowcy zatrzymali się na nocleg pośród drzew. Matelles ustrzelił niewielkiego ptaka, Aspera nazbierała jagód: wyborna wieczerza dla tułaczy! Układali się już do snu, gdy bezchmurne niebo nad nimi rozdarła błyskawica. Moment później ryknął grom.

- Blisko! - wzdrygnęła się Aspera.

I wtedy kopuła nieba eksplodowała. Zygzaki błyskawic przecinały ją raz za razem. Łomot grzmotów urósł w wibrujące crescendo, które przeszło w następnie w niezmienny, ogłuszający ryk. Przerażona Aspera obserwowała ze zdumieniem, jak Matelles wstał i złożył nieboskłonowi głęboki pokłon. Tytaniczny spektakl trwał nadal. Jednak - o dziwo! - choć błyskawice biły coraz gęściej, odgłos gromów cichł. W końcu zamilkł zupełnie. Firmament rozbłysnął raz jeszcze, jakby triumfalnie, po czym wszystko się uspokoiło. Zaległa cisza, zapadł mrok. Spłoszone zwierzęta zaczęły wracać do swoich siedlisk.

- Co to było? - zapytała orczyca.

- Długo by wyjaśniać...

- Mamy czas - ułożyła się wygodnie na boku i podparła dłonią policzek - no, słucham?

- Od czego tu zacząć?... Powiedz mi, czy wiesz, skąd się wziął ten świat?

- Wiem. Zmajstrował go stary Tlareg. Potem przyszło jeszcze dwu bogów, a potem cała ich czereda i puścili wszystko w ruch. Tak mi opowiadano.

Elf roześmiał się szeroko.

- Jak żyję, nie słyszałem, żeby ktoś opowiadał o tym w takich słowach! Ale masz rację. Tlareg wywiódł świat z pustki. Jest duchem stwórczym, powołuje rzeczy, by istniały. Jednak nie umie wprawić ich w ruch. Dlatego na stworzony przez niego świat zstąpili jeszcze dwaj Starsi Bogowie: Kościej i Cherubit. Pierwszy jest bogiem przypadku, drugi przeznaczenia. Każdy ma swoją wizję rozwoju świata, sprzeczną z wizją drugiego. Cherubit pragnie, by wszystko było przewidywalne. Kościej zaś, by nic takie nie było. Walczą więc między sobą nieustannie. Raz jeden jest górą, raz drugi. Lecz biada światu, gdyby którykolwiek z nich zwyciężył ostatecznie! Na szczęście jednak ich siły są dokładnie równe, nigdy więc jeden nie przemoże drugiego. I gdy na jasnym niebie rozpęta się nagła burza, wiedz: to błyska Ostrze Chaosu! To grzmi Młot Fatum! To Kościej i Cherubit podjęli znów swoje wieczyste zmagania.

- Kościej?... To imię bardziej pasuje do jakiegoś przywódcy umarlaków niż do boga przypadku, nie?

Matelles roześmiał się raz jeszcze.

- Nie od kości ze szkieletu pochodzi to imię, lecz od kości do gry. Nikt nie zna prawdziwych imion bogów, to stworzenia je nadają wedle swoich wyobrażeń. A ów bóg kiedyś na pytanie "czym jest świat" odpowiedział: "Świat - to moja gra w kości". Stąd takie imię.

- Strasznie lubię słuchać jak opowiadasz... - westchnęła zamykając oczy - Opowiedz coś jeszcze!

* * *

Aspera siedziała na omszałym pniu zwalonego drzewa. Rankiem tego dnia Matelles powiedział jej, że zbliżają się do granicy lasów. Poszedł na zwiad, a ona miała tu na niego czekać. Niepokoiła się. Było już późne popołudnie a elf wciąż nie wracał. Czas mijał nieubłaganie, a w sercu Aspery narastało uczucie pustki. Znowu była zupełnie sama.

Między drzewami dostrzegła jakiś ruch. Czy to on? Tak! Musiał natknąć się na kogoś, bo w ręku trzymał siekierę, a przez plecy przewieszony miał spory worek. Gdy położył go na ziemi z wnętrza dobiegł przytłumiony brzęk.

- Myślałam, że już nie wrócisz - powiedziała, po czym sklęła się w duchu. Po co mu to mówiła?!

- Niewiele brakło, bym nie wrócił - odparł - mam złe wieści. Musimy zawracać. U południowych krańców lasu rozłożyła się spora armia. Wszystko wskazuje na to, że przygotowują zimowe obozy. Nie możemy przejść obok nich.

- Czyje to wojsko?

- Braavera, jeśli ci coś mówi to imię.

- Braavera? Nie bądź śmieszny! Braaver to straszydło na małe dzieci! "Bądź grzeczna, bo Braaver cię porwie i będziesz dwa razy umierać!" Ojciec, jak miał humor, opowiadał czasem, jak uciekał przed jego armią, ale nikt w to nie wierzył.

- Aspero - głos Matellesa i jego spojrzenie były śmiertelnie poważne - Braaver istnieje naprawdę. I naprawdę istnieje jego armia, w której każdy żołnierz ma umrzeć dwa razy. Armia składająca się w połowie z żywych, w połowie z trupów. Masz ją przed sobą, ale wątpię, żebyś ją chciała zobaczyć. A jeśli nie chcesz, to musimy zawracać. Natychmiast. Są zbyt blisko.

- Zawracać? Dokąd?

- W głąb lasu. Na południe się nie przedostaniemy. Na dobrą sprawę wszystkie drogi mamy odcięte. Musimy przeczekać zimę. Popatrz. Mam tu wszystko co niezbędne: siekierę, kociołek, noże, kilka kubków i misek... Zbudujemy szałas, ocieplimy go skórami. Przygotujemy zapasy żywności. Jakoś dotrwamy do wiosny. Potem poszukamy innej drogi.

- A nie wrócimy tu?

- Nie. Po przejściu armii Braavera nie znajdziemy tu niczego, co chcielibyśmy oglądać.

Ruszyli z powrotem kierując się ku sercu puszczy. Uszli kilkadziesiąt kroków, gdy Aspera powiedziała:

- Daj no mi tę siekierę. Nie będziesz sam wszystkiego dźwigał.

- Dzięki! - Matelles z ulgą pozbył się dodatkowego ciężaru.

- A tak w ogóle, to skąd to wszystko wytrzasnąłeś?

- Podwędziłem żołdakom Braavera.

- Zakradłeś się do obozu upiorów?!

- A bo to pierwszyzna dla mnie? Podchodziłem Braavera już kilkakrotnie. Miałem tylko drobny problem, gdy wracałem. Tobołek ciążył mi mocno, musiałem stracić na chwilę koncentrację. Dość, że zdybał mnie wampir.

- No i? No i?

- Betka. Pamiętaj: jak chcesz załatwić wampira, to musisz uderzać w jego najsłabszy punkt, a jest nim jego cień. Więc jak on chciał mnie złapać, to ja...

* * *

Przejmujący wicher uderzał w ściany szałasu. Na tle jego zawodzenia wyraźnie słychać było suche trzaski, gdy pnie drzew pękały od mrozu. Dwie zziębnięte istoty kuliły się pod przykryciem z niedźwiedzich skór. Nie udało się rozniecić ognia. Chłód kłuł dotkliwie tysiącami lodowatych igiełek. Noc wydawała się nie mieć kresu.

- Niedługi czas udało nam się uciekać przed śmiercią. - odezwał się Matelles szczękając zębami - Zaledwie parę miesięcy. To już chyba koniec. Nie sądzę, żebyśmy dotrwali do świtu.

- Czy nie ma żadnego sposobu? - zapytała elfa Aspera - Nie rozpalisz ognia?

- Nie dam rady. Choć mogę spróbować raz jeszcze. Nic nie stracimy, jeśli się nie uda.

- A gdyby... - dziewczyna nieśmiało wyciągnęła rękę w jego stronę. Matelles potrząsnął głową.

- To tylko ból, moja droga. Ból, nie ciepło.

Nagle umilkł, a przez jego twarz przebiegł dziwny grymas.

- Tak... - szepnął - to może się udać... Jeśli tylko podania są prawdą...

- Co takiego?

- Czekaj! - Matelles wygramolił się spod przykrycia i dygocąc z zimna podszedł do prymitywnego stolika. Wrócił niosąc nóż i miedziany kubek. Z powrotem okrył się dokładnie. - Posłuchaj, nie wiem, czy to się uda, ale to jest nasza jedyna szansa. Podobno... tylko podobno... krew elfa zmieszana z krwią orka płonie naprawdę. Musimy upuścić sobie nieco krwi. I mieć nadzieję, że to wszystko nie bajka.

- Dawaj ten nóż - Aspera niemal wyrwała mu ostrze z ręki. Szybkim, wprawnym ruchem nacięła sobie przedramię. Jasnobrunatna krew zaczęła sączyć się do kubka. - No, chyba wystarczy. Teraz ty.

Matelles z jakąś rozpaczliwą determinacją zagłębił klingę w swoją rękę. Karmazynowa krew spłynęła w dół i połączyła się z brunatną. A potem zapłonęła. Z początku drobna iskierka rozszerzyła się wkrótce na całą zawartość naczynia. Nie był to właściwie ogień, ale jakiś głęboki żar, który od wewnątrz przepalał bulgoczący płyn. Matelles i Aspera wzięli ostrożnie gorące naczynie między siebie, dokładniej otulili się skórami i tak dotrwali do rana.

* * *

Powiadają, że rankiem w kubku pozostała jedynie czarna bryłka żużlu. Wtedy Matelles popatrzył Asperze głęboko w oczy i rzekł przepojonym bólem głosem:

- Przeklęci jesteśmy. Rozumiesz?! Przeklęci!

Aspera pokiwała głową. Łzy zamarzały jej na policzkach.


Poprzednia Jesteś na stronie 5. Następna
1 2 3 4 5 6 7 8