Święto Osady roku XXVI ACC

1 2 3
Jesteś na stronie 1. Następna

Trwało wczesne przedpołudnie – słońce rzucało jeszcze długie cienie, ale zaczynało już mocniej ogrzewać powierzchnię ziemi. Od czasu do czasu spowijała ją pomroka, gdy wiatr nanosił chmury przed padające na nią promienie światła. Na pobliskiej części nieba szczebiotał tuzin szybujących jerzyków. Uliczki Osady „Pazur Behemota” wypełnione były drewnianymi wozami targowymi z rozwieszonymi kolorowymi płachtami na stelażach, imitującymi daszki. Przy rozstawionych stoiskach, mimo wczesnej pory, zaczęli gromadzić się pierwsi goście – to odprężający się Osadnicy i przyjezdni, którzy zdążyli wstać odpowiednio wcześnie, przechadzali się na, trwającym od kilku dni, targu z okazji Święta Osady, o którym można było dowiedzieć się z rozwieszonych tu i ówdzie zdobionych tablic i płacht. Stoły suto zastawiono zebranymi plonami, wyszykowanym jedzeniem i wykonanymi wyrobami. Wśród zapachów najbardziej wyraziście rozchodził się ten wydzielany przez skórzane, drewniane i perfumeryjne artykuły.

Uczestnicy targu siadali również na ławeczkach przy fontannach, pod materiałowymi daszkami rozwiniętymi przy ścianach budynków. W cieniu drzew, gasili pragnienie sokami, którym smaku i zapachu dodawały lokalne przyprawy. Woda w zbiornikach pod rzeźbionymi z piaskowca fontannami jednostajnie falowała, mieniąc się i połyskując, co uspokajało osoby przebywające w pobliżu. Ten sam efekt dawał delikatny szelest wiatru na liściach gałęzi drzew i krzewów, będących w różnym wieku i o odmiennym wzroście, dających dużo oliwkowej, malachitowej i patynowej barwy – z czego tylko pojedyncze liście zmieniły jesiennie kolor na żółty, pomarańczowy i brązowy. Tak samo nastrajał śpiew gromadki ćwierkających wróbli podskakujących na kamiennych drogach i posadzkach, nierzadko zdobionych wielobarwnymi mozaikami, w poszukiwaniu zostawionych przez kupców kawałków jabłek, winogron i ziaren zbóż. Przy ścieżkach sowicie kwieciły się gazanie, wrzosy i zawilce, a powiewy wiatru roztaczały ich piękną woń. Nad nimi fruwały lekko dwa motyle, mające pomarańczowe skrzydełka z wieloma czarnymi kropkami. Gatunek tych stworzeń określono mianem dostojki latonii. Przy licach budynków i murach okazale kwitły pnącza nasturcji, których nektarem żywiła się garstka idyllicznie buczących trzmieli. Na niektórych płatkach kielichów kwiecia siadały pszczółki i z zaciekawieniem zaglądały do środka. Przy domostwach, sporadycznie widać było też grządki z wypieloną, przekopaną ziemią, z wyraźnie zarysowaną powierzchnią po sadzeniu nasion.

Między radosnymi uczestnikami szedł szybkim tempem, bez rozglądania się za towarami, młodo wyglądający niski humanoid. Jego skóra była opalona letnimi promieniami słońca. Na twarzy postaci odznaczał się nos z szerokim czubkiem oraz rude, krzaczaste wąsy i broda. Należał do rasy nisse. Na głowie włożoną miał błękitną wełnianą, całoroczną, wysoką, zwężającą się ku górze czapkę o kształcie fasolki z szerokim mankietem, założoną na głowę tak, że przykrywała mu oczy. Jego tunika zdobiona amarantowymi końcami i spodami długich rękawów, sięgała kolan. Do tego, na dłonie włożył skórzane, hebanowe rękawice, a na stopy wiązane sandały barwy piaskowej. Stroju dopełniał podróżny plecak z przymocowaną patelnią i bukłakiem oraz przewiązanym płaszczem i przytroczonym namiotem.

Nerwowo wypatrywał czegoś nad dachami budynków, aż dostrzegł swój cel – białą, czworokątną, czterokondygnacyjną wieżę z płaskim dachem, którego zwieńczenie zamykał prostokątny krenelaż. Na każdej ścianie, poza miejscem na wejście główne, miała po jednym łukowym, trzyskrzydłowym, dwurzędowym oknie z przewiązkami pionowymi i poziomymi. Jej otwory okienne okalane były węgarami i otwartymi szeroko drewnianymi okiennicami. Na jej parterze, każde okno wizualnie dzieliło się na sześć podłużnych, otwieranych części, gdzie były trzy górne trzy razy krótsze, niż dolne. Przez jedno, otwarte z nich podróżnik zauważył krzątającego się za szybami pozytywnie wyglądającego jegomościa, którego, przypuszczalnie oceniając po wdzianej bieli, wskazali mu uczestnicy targu chwilę wcześniej, gdy pytał o światłą osobę. Miał białe szaty i tej samej barwy wielki, szpiczasty kapelusz, jej włosy także były białe, w tym krzaczaste brwi, sumiaste wąsy, długą brodę. Na pomarszczonej twarzy dało się zauważyć lekko zakrzywiony, malutki nosek. Za nią, blask słońca pozwalał jedynie na rozróżnienie drewnianych mebli i rozstawionej na nich pionowo, z widocznymi grzbietami, różnorodnie oprawionej masy książek.

Wejście do wieży znajdowało się w głębi budynku, a jego zewnętrzny mur tworzył daszek chroniący przed deszczem. Do drzwi wejściowych prowadziło siedem szerokich, ale niskich, szarych, kamiennych schodów, z czego cztery wystawały poza obrys budynku, a przed nimi był też wbudowany podjazd. Wysokie i ciężkie drewniane drzwi pomalowano na biało. Ich skrzydła zdobione były owalnymi lustrami z ramami o wzorze wieńca splecionego drobnymi roślinnymi listkami. Nad drzwiami, w obrębie drewnianych obramowań dostrzec można było, półokrągłe okno z witrażem, ozdobionym jasnozielonymi łodygami tulipanów o żółtej barwie, kłaniających się do środka, otoczonymi pomarańczowymi szkiełkami. Prawe skrzydło zdobiła też masywna, metalowa klamka w kształcie płynącej fali o łagodnych brzegach, oraz zamek na klucz w tym samym stylu.

Podróżnik zapukał do drzwi i odsunął się o dwa kroki. Po kilku uderzeniach serca jedno ze skrzydeł podwoi otworzył, wcześniej widziany przez niego, mężczyzna w bieli, u którego dopiero z bliska można było zobaczyć zadziwiająco niebieskie, błyszczące oczy. Przybysz odezwał się pierwszy:
– Dzień dobry, czy pan [url=//jaskiniowcy.heroes.net.pl/mieszkaniec/1886]Bubeusz[/url]?

– Dzień dobry, tak, we własnej osobie. Witam w progach Wieży Białego Płomienia. Kogo mam przyjemność gościć? – Podszedł do podróżnika i wyciągnął do niego dłoń.

– Jestem Vernon – również się przedstawił i dołączył do powitalnego uścisku.

– Czy możemy mówić sobie po imieniu?

– Tak, proszę.

– Miło mi cię poznać, Vernonie. Co cię sprowadza? – Arcymag uśmiechnął się gościnnie, otworzył podróżnemu drzwi i zaprosił go do środka. Przybyły nie spodziewał się tak życzliwego powitania. To dodało mu odwagi, by od razu przejść do sedna wizyty, lecz jego rozterki były nadal silne, toteż Bubeusz, wyczuwając jego wahanie, zaczął go oprowadzać po parterze budynku.

Gdy wszedł za gospodarzem do wieży, poczuł ochłodę od panującej wśród murów temperatury. Przed sobą miał korytarz z wysoko zawieszonym sklepieniem, na którego końcu były drugie podobne, mniejsze, zamknięte drzwi bez wieńców i witraża nad nimi. W każdej z bocznych ścian pomalowanych na biało miał po jednych otwartych drzwiach do sali, w której z zewnątrz widział książki. W środku, całość okna nad drzwiami wpuszczała kolorowe światło do korytarza wewnątrz budynku, a także przypominała Vernonowi swą symboliką pogodę ducha. Podłoga wyłożona była dużymi, szarymi, kamiennymi kaflami. W każdej ze ścian był zamontowany po jednym uchwycie na lampę. Po bokach stały przylegające do ścian, niskie, białe szafki na giętych nóżkach, z czterema szufladami mającymi po dwie rączki do otwierania. Nad prawą szafką wisiała tarcza w kształcie i barwach herbu Imperium Jaskini Behemota, a nad lewą wisiał obraz przedstawiający wnętrze ceglanej zbrojowni z zestawami bojowych, pełnych zbroi płytowych na stojakach. Miały one hełmy z ruchomymi przyłbicami skrywającymi całe twarze, kirysy z pancernymi fartuchami, dołączone naręczaki, zakończone rękawicami, i bigwanty. W lewym rogu korytarza, tuż przy głównych drzwiach, podróżnik dostrzegł wolnostojący, biały wieszak na odzienie wierzchnie, w który wetknięta była biała laska do obrony.

Vernon podążył za Bubeuszem w lewo, przekroczył próg bibliotecznej, wysokiej na ponad trzy metry sali i obszedł z nim to pomieszczenie. Pierwsze, co zwracało jego uwagę, to meble z ciemnych gatunków drewna, oraz to, że pomieszczenie dzieliło się na trzy części. Wszystkie z nich miały pośrodku drewniany, przystrojony białą serwetą stół z krzesłami z tego samego materiału, na cztery osoby. Nad każdym ze stołów, na suficie umieszczony był żyrandol z czterema świecami i z uchwytem na lampę. Zestawy tych gościnnych mebli otoczone były trzema parami przestronnych regałów wypełnionych do sufitu książkami, z drabinkami na kółkach. Przy lewej ścianie łączącej czytelnię z korytarzem, bliżej środka pomieszczenia rosła dorodna paproć w glinianej donicy na drewnianej kolumience, a przy tej samej ścianie, po drugiej stronie wnęki, stała szafa, o dłuższej wysokości od szerokości, z dwiema szafkami zamykanymi podwójnymi drzwiczkami z muszlowymi uchwytami i jedną wysoką półką między nimi, na której widać było trzy stojące obok siebie globusy o podobnej, średniej, jak na takie przedmioty, wielkości, wykonane metodami z trzech różnych części świata. Na jednym z nich można rozpoznać namalowany Ashan, na drugim widnieje Axeoth, a na trzecim – Enroth. Przy prawej ścianie czytelni i korytarza stała etażerka z pergaminami leżącymi poziomo na każdej z odkrytych półek, a po przeciwległej stronie ściany – serwantka, skrywająca za swymi szybkami materiały piśmiennicze, takie jak kałamarze z tuszem i pióra do pisania oraz ceramiczne kufle z wymalowanymi kobaltowymi motywami roślinnymi. Na meblu tym stał też dzban z tymi samymi zdobieniami.

W środkowej części każdej z dwóch wewnętrznych ścian pomieszczenia, zawierających przejście do korytarza, widniał kwadratowy otwór o długości około metra, prowadzący do korytarza, z zamontowaną parą otwartych drewnianych drzwiczek, które mogły go zamykać. Natomiast na ścianie prostopadłej do dwóch wcześniej wymienionych był kominek o takiej wielkości, że dwie przykucające osoby zmieściłyby się w nim, na którym stała niezapalona lampa z uchwytem i świecznik z nałożonymi nowymi trzema świecami. Pod oknami znajdowały się zaś niskie i szerokie parapety, na których można siadać, a przy każdym zostawione zostały po trzy poduszki o pastelowych barwach.

Bubeusz zaprezentował podróżnikowi czytelnię i zaprosił go do jednego ze stołów.
– Nie wiem od czego zacząć – Przedstawiciel Rasy Nisser przemówił do człowieka w bieli, odczuwając wewnętrzny przymus skrytości i powściągliwości.

– Co cię trapi? – Nimnarejczyk zapytał łagodnie, a Vernon, podczas otrzymywanej od Bubeusza tej bezinteresownej życzliwości, zaczynał się otwierać, starał się odpowiedzieć, ale coraz bardziej się denerwował, co okazywał kopiąc w powietrze. Bubeusz, widząc jego trudności, alterocentrycznie postawił pytanie:

– Opowiedz, proszę, swoimi słowami; może to cię uspokoi? Może chciałbyś też ugasić swoje pragnienie?

– Jeśli to nie problem – gość odpowiedział pojednawczo.

– Ależ skąd! Nalać ci soku z pigwy?

– Byłbym zobowiązany i wdzięczny.

Bubeusz podszedł do serwantki, otworzył jej szklane drzwiczki, wyjął jeden z kubków, następnie z kruży nalał do niego wysoce zmineralizowaną wodę nasyconą gazem oraz żółtym przecierem i podał gościowi orzeźwiający napój. Ten obdarował go skinieniem głowy, gdyż tym, że Nimnarejczyk altruistycznie zadbał o jego potrzebę, był zbyt poruszony, by coś powiedzieć. Arcymag z uśmiechem cierpliwie czekał, okazując zrozumienie. Podróżnik przemówił, gdy napił się paru łyków napoju:
– Przybyłem do Osady, by szukać pomocy i prosić o nią, ponieważ nie mogę sobie poradzić z potworami i nie mogę już znieść widoku zmumifikowanych ciał, które one pozostawiają.


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3