Święto Osady roku XXVI ACC

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

* * *

Tymczasem w granicach południowo-zachodniego obrzeża Osady, inny matuzal odziany w białą, przewiewną szatę, dostosowaną do zewnętrznych warunków – [url=http//jaskiniowcy.heroes.net.pl/mieszkaniec/53]Saruman[/url], o dostojnej postawie, pociągłej twarzy, wysokim czole, głębokich ciemnych oczach oraz białych włosach i brodzie, w których widniały czarne pasemka, kurczowo i pełen napięcia trwał przy baliście zamontowanej na wózku z czterema kołami.

Kilkaset metrów przed Białym Wędrowcem i ustawionej przodem machinie artyleryjskiej, trwał pościg w kierunku Stajni Posłańców. Błyszczący i parujący w promieniach słońca, nieoddychająco szerzący grozę, upiornie beztwarzowy, zabójczy konstrukt zbudowany z przezroczystej, jednorodnie przejrzystej bryły lodu o regularnych kształtach, z korpusem takim jak sześcio-ośmiościan rombowy mały o długości krawędzi przekraczającej dwa metry, z rzadko rozmieszczonymi, wystającymi kolcami i z symetrycznie ułożonymi ośmioma ramionami w kształcie lekko prążkowanych, gładko wygiętych rur ze spoinami w miejscach nibystawow, na krańcowych rogach torsu, kłusował w tamtym momencie na czterech z nich, dudniąc o podłoże. Pozostałe cztery ramiona agresywnie podnosił w górę.

Abominacyjny w swym wyglądzie dręczyciel gonił [url=http//jaskiniowcy.heroes.net.pl/mieszkaniec/11408]Architectusa[/url], któremu średniej długości, palisandrowa podwójna sierść mieniła się w promieniach słońca i komponowała się ze strojem, składającym się z chabrowej, rozkloszowanej, bawełnianej spódnicy do łydek ze skórzanym paskiem i czarnej, luźnej, lnianej koszuli bez rękawów z plecionym sznurowaniem pod szyją z kieszeniami w obojgu z nich. Górski Gnoll zachowywał bezpieczny dystans od zagrożenia, unikająć ryzyka dopadnięcia przez zmrażającego konstruktu, biegł z prędkością plus minus czterech metrów na sekundę i rzucał komendy do przechodniów, którzy ustępowali ze ścieżki:
– Nie podchodźcie! Z drogi! Za budynek!

Wtem odwrócił głowę w stronę Rękodzielnika w bieli, by ten wyraźniej usłyszał okrzyk:
– Teraz!

Saruman wycelował, trzymając za korbę kołowrót z okrągłą wciągarką, przy pomocy której wcześniej nakręcił powróz naprężający ramiona drewnianej maszyny miotającej, oraz patrząc podług górnej części ramy wielkiej kuszy. Zwolnił zapadkę, wypuścił ostry bełt. W tym czasie Architectus uskoczył z linii lotu posłanego w stronę celu pocisku. Strzała z dźwiękiem gruchnięcia wrzuciła lodowy konstrukt do pustej Stajni Posłańców. Górski Gnoll rychło zamknął bramę tej lokacji, ryglując szeroką belkę, po czym wsparł się ręką na ścianie budynku i nasłuchiwał wyciszania się trzasków lodu zamierającego w bezruchu konstruktu i pobierającego tylko wilgoć z powietrza, gdy żadna istota nie była w jego zasięgu. Saruman dobiegł do Archiego, chwycił go pod ramię, bo widział jak ten z osłabienia słaniał się na nogach. Gdy ustabilizowali oparcie, zaczęli iść razem w stronę murów Osady.

* * *

– Co wiesz o tych potworach? – Bubeusz zapytał z troską Vernona, a ten namyślił się dłuższą chwilę i począł opowiadać:

– Są bryłami lodu, a im są większe, tym więcej mają ramion i tym więcej kątów ma podstawa ich ciała składającego się z wielościanu. Nie mają przodu, ani tyłu – maszerują w stronę pobliskich istot. Mają kolce w centrum swego ciała. Nie mają góry, ani dołu – przy przewróceniu do góry nogami zmieniają ułożenie nóg. Poruszają się nieustępliwie jednostajnym tempem. Nie skaczą, ale wspinają się. Nie mają dużej siły, ale ich kolce i ruch w pędzie oraz wysuszanie są groźne. Mnie omijają jakbym był drzewem, a żywe istoty z intelektem turbują, gniotą. Nie atakują innych, jednakże pozbawiają wody wszelkie istoty żywe – mumifikują je. Gdy wygaszają się funkcje życiowe istoty, maszerują dalej. Nie atakują przez ściany. Dopiero jak ktoś otworzy okno lub drzwi – Bubeusz usłyszawszy o oknach, zamknął to otwarte i wrócił na swoje miejsce, by kontynuować przysłuchiwanie się opisowi Vernona. – Kręcą się na odległość horyzontu prawdziwego. Czasem, jak wiatr zawieje w moja stronę, słyszę ich marsz. Na próżno próbowałem je zatrzymać swymi atakami.

Nagle usłyszeli, że ktoś otwiera główne drzwi do Wieży. Poszli zobaczyć, kto przybył. Przy wejściu zastali górskiego gnolla z niezdrowo zapadniętymi oczami i suchą truflą, wspartego o ramię dziarskiego człowieka w bieli, których Bubeusz bez wahania powitał, wołając o kopie lat, i przedstawił. Ten pierwszy zastrzygł szpiczastymi uszami w stronę Nisse i dodał, że zwą go w skrócie „Archi” bądź „Arczi”. Rozpromienieni przybyli przychylnie, na ile byli w stanie, uśmiechnęli się do nowopoznanego i po kolei uścisnęli mu dłoń.
– Jako żywo Origarus jest tak duży! – Saruman spointował zapoznanie, otwierając dialog na nowe rewiry.

– Stary, marnie wyglądasz. Co odczuwasz i jak myślisz, co doprowadziło cię do takiego stanu? – Nimnarejczyk zwrócił się do Archiego.

– Boli mnie głowa, czuję również dezorientację, przyspieszone bicie serca, dotkliwe zmęczenie i suchość w pysku.

– Brzmi jak odwodnienie, więc pójdę do lodowni po kefir i go przyniosę.

Bubeusz poszedł do korytarza pośrodku pomieszczenia. Słychać było jak otworzył drzwi, a przez otwór w ścianie klatki schodowej ze stopniami w układzie czterobiegowym łamanym, widać było, jak zszedł schodami w dół do podpiwniczenia. Oświetlało go światło słoneczne z dwóch otworów na ścianach. Następnie wrócił z wzmacniającym napojem, napełnił nim kubki i wręczył po jednym każdemu przybyłemu gościowi, szykując również jeden sobie.

– Nafutrujemy się – Vernon naświetlił sytuację, stosując własną gwarę, kiedy wszyscy sączyli otrzymaną potrawę.

– Zgadza się, będziemy odpowiednio posileni – Archi poruszył nozdrzami i oblizał bok swej kufy.

– Na drugi raz zrobimy klapsztule z kromami, na których położymy plastry sałaty, sera i rzodkiewki – dodał żartobliwie Saruman i mrugnął wesoło.

– Masz stylowo obrzympaną feretę – Nisse oznajmił do Arcziego, podejmując się rozszerzenia rozweselającego nastroju.

– To nadające się do zszycia rozdarcie spódnicy w wyniku walki, ale dziękuję – spróbował się uśmiechnąć, lecz – choć się starał – wyszło mu to niemrawo.

– Dobrze, że masz jeszcze galoty – Saruman zaznaczył pociesznie z rozpoznaną gwarą.

– Ba. Jestem kompozycyjnie przygotowany – odrzekł humorystycznie. A ty – porty – niczego sobie. Saruman roześmiał się serdecznie.

– Znacie mój język? – Vernon spytał poruszony.

– Oczywiście. Niedobory wrażliwości obserwacji nadrabiamy pragmatycznymi umiejętnościami mowy – odparł Archi, któremu bardziej udzielił się żartobliwy ton.

– Hej! – Saruman po koleżeńsku szturchnął go łokciem, ten się roześmiał. – Wypraszam sobie! Damy i dżentelmeni uważają co innego! – Biały Wędrowiec oburzony zmarszczył brwi.

– Panowie, już-już. – Arcymag skierował do nich słowa z uspokajającym gestem dłoni pchających powietrze, a potem z akceptacją do Nisse – Podsumowując, czuj się jak u siebie – i uśmiechnął się szerzej.

– Niech wam się darzy – Vernon z wdzięcznością odparł Jaskiniowcom, którzy ciepło przyjęli jego życzliwość.

– Jak ci idzie budowa Cytadeli, Sarumanie? – zaciekawił się Bubeusz, rozwijając rozmowę.

– Jak sympatycznie, że pamiętasz i dziękuję ci, że pytasz. Rozpadła się w gruzy, więc zaprzestałem realizacji tego projektu – stwierdził Czarnoksiężnik.

– To okropne, przykro mi to słyszeć – ze współczuciem zareagował Bubeusz.

– Dziękuję, nie ma o czym opowiadać – było, minęło. A tobie jak się wiedzie? Widzę, że zwiększyłeś swoją kolekcję książek!

– Odkąd tylko odwiedzam Osadę, przybywając z Calivanu, przeniosłem swój księgozbiór na parter mojej Wieży i przerobiłem to pomieszczenie na bibliotekę, chcąc, by Osadnicy mogli czerpać z wiedzy ukrytej pod okładkami frapujących czytadeł.

Kiedy pierwsze z potrzeb były zaspokojone, Archi z Sarumanem opowiedzieli, że przybyli zebrać siły i wspólnie powstrzymać niebezpieczeństwo w Osadzie, jakim był grasujący w niej konstrukt. Panoszył się, dlatego też próbowali zneutralizować go bronią białą, lecz ona nie poskutkowała, gdyż efekty ciosów szybko zniknęły po wypełnieniu się brakującą zamrożoną wodą przy parującej od słońca bryle. Z racji ciężaru lodu, we dwóch nie mogli przenieść ani przesunąć konstruktu, więc zamknęli go w Stajni Posłańców, by na czas zastanowienia się, jak powstrzymać złola, nie krzywdził Osadników. Górski Gnoll wyraził przy tym podziw dla rzemiosła Sarumana, że sam wykonał balistę! Wprawił ich w osłupienie brak zdziwienia u Vernona na wieść o monstrum, więc dopytali, czy go zna. Wtedy Nisse zrelacjonował im, że jest ich więcej. Gdy zobaczył, że to nimi wstrząsnęło, przeklął sfrustrowany i westchnął:
– Dożerają mi.

– Przykro mi, że ci dokuczają – zareagował łagodnie Bubeusz, po czym zapytał – Co o nich wiemy?

Następnie zreferował Archiemu i Sarumanowi informacje od Vernona, a ten zaczął dopowiadać, co mu się jeszcze przypomniało:
– Pobierają wodę z otoczenia do utrzymywania swojego kształtu, przez co nie można ich dotykać.

Saruman przechylił głowę na jedną stronę, okazując skoncentrowanie na wypowiedziach Nisse, a następnie stwierdził:
– Patrząc na objawy Archiego, bliski kontakt przy bezpośrednim starciu z nimi też powoduje odwodnienie.

– Nie reagują na wypowiadane przez atakowane istoty słowa o zaprzestaniu napaści z argumentami przeciw temu zachowaniu. A ogień je tylko spowalnia, gdyż działanie płomieni powoduje u nich czasową utratę struktury, ponadto regenerują się po ustąpieniu płomieni. Miałem okazję widzieć, jak uszkodzone potwory nie ruszały się, jednak kiedy oddaliłem się na większą odległość i powróciłem na miejsce, już ich tam nie było. Odbudowane polowały gdzie indziej – dopowiedział Vernon.

– To okropne. – Archi z zamyśleniem przyłożył dłoń do swojego policzka, wyraźnie odzyskujący już siły, i wnioskował dalej – Nie możemy lać wody na młyn tych potworów, trzeba je oddalić od Osady, aby nikt nie musiał już więcej przez nie płakać.

– Racja, Archi. – Saruman pokiwał z aprobatą głową, a po chwili dociekał kolejnym pytaniem w stronę Vernona – Co jeszcze sobie przypominasz?

– Zaczęły się pojawiać po mojej wizycie na targowisku w Ulgak.

– Pamiętasz, kiedy była Twoja wizyta w Stolicy Imperium? – indagował spokojnie Bubeusz.

– Jo, w ubiegłym Księżycu – Nisse odparł błyskawicznie, przy użyciu swej gwary.

– Szmat czasu. Trzeba się odpowiednio przygotować – skonstatował Saruman.

Do uszu zebranych nagle docierał cichy dźwięk chroboczącego lodu.
– Bubeuszu, czy szykujesz dla nas mleczne szejki? – Saruman zagadnął, dbając o hecną atmosferę.

– Nie...

Dźwięki stawały się coraz głośniejsze, aż można było zlokalizować, że dobiegają spod stołu. Raptownie wybiega spod niego dwunożne monstrum o rozmiarach ryczki, z tułowiem podobnym do sześcianu ściętego. Vernon zszokowany cofnął się do drzwi i rzucił długą wiązankę przekleństw. Zmrożony konstrukt pobiegł w kierunku żywej istoty, do której prowadziła najkrótsza droga – Sarumana. Ten chcąc zatrzymać abominację, chwycił pobliskie krzesło, przełożył je w rękach do poziomego ułożenia z chwyceniem za jego spód i górę, by zachować jak największy dystans od wysuszania, i ze stuknięciem zatrzymał atakującego przed sobą. Tymczasem Bubeusz pobiegł do korytarza, słychać było, że otworzył szufladę jednej z szafek, po czym powrócił z liną i w trakcie biegu wyszykował z niej pętlę i rzucił ją w kierunku monstrum. Rękodzielnik w tym czasie lekko odsunął się, aby lina pochwyciła konstrukt. Mimo śliskości lodu, wspólnie zdołali nieproszonego gościa owinąć zarzuconym materiałem i nieruchomo zawiesić na oparciu krzesła od strony siedziska. Kiedy Arcymag odetchnął z ulgą, zaczął głośno rozsądzać:
– Są one – kiwnął głową na wiszącą abominację – w jakiś sposób powiązane z Vernonem, więc myślę, że warto, abyśmy wyszli daleko poza mury Osady, aby zminimalizować narażanie zdrowia Osadników, i zastanowili się, jak możemy je powstrzymać, nim wyjdziemy.

– Według mnie, nie da się ich powstrzymać, to jakaś klątwa! – Nisse siał defetystyczne nastawienie.

– Klątwa, mówisz? – Saruman nie tracił wiary w powodzenie – A co kupowałeś na targowisku?

– Bransoletkę, która miała mnie uspokajać – uniósł rękę i uchylił rękaw, pokazując owinięte wokół nadgarstka przyozdobienie z oszlifowanymi na połysk fioletowymi kamieniami ametystu na czarnym, skórzanym rzemyku – od cierpkiego sprzedawcy.

– Czytałem kiedyś o podobnym przypadku – Bubeusz głośno myślał – wtedy ukryty czarownik, któremu słownie za bardzo naprzykrzał się drugi, mający z nim do czynienia człowiek, rzucił mizantropijnie urok na sprezentowany naszyjnik, by dać nauczkę zaklęciem materializującym potwory o różnej wielkości, zależnie od przewinienia.

– To ją wyrzucę! – Vernon szarpnął bransoletkę, wtem Saruman położył dłoń na jego ręce, powstrzymując go od rękoczynu i wskazał, by szukać pozytywów:

– Niechaj ten przedmiot spełnia swoją rolę, wszak jego wizualne cechy, takie jak kolory i kształty, mogą łagodzić szorstką codzienność.

– Mógłby być naprostowującą pamiątką. Kto wie, może dobre uczynki tworzą pomocne istoty, których my nie zauważamy naszymi zmysłami? – dodał Arcymag.

– Poszukajmy więc sposobu na powstrzymanie monstrów i oddalmy się z Osady – Rękodzielnik odniósł się do zadanego wcześniej pytania – Ataki fizyczne są zbyt powierzchowne, to może zastosowanie magii zadziała?

– Brzmi zachęcająco – Arczi entuzjastycznie klasnął w dłonie – Skoro przy uszkodzeniu zamierają w bezruchu na czas odbudowy, to magia, zadając im więcej obrażeń w tym samym czasie, może je rozłupać, unieruchomić i zatrzymać na dłużej. Bubeusz specjalizuje się w magii powietrza, więc moglibyśmy znaleźć otwartą przestrzeń, bez drzew i zabudowań, oraz zapewnić warunki do koncentracji.

Nimnarejczyk, okazując aprobatę dla tego pomysłu, kiwnął głową.
– Co zaś zrobimy z tym stworem podczas wyprowadzania innych? – Nisse skinął na wiszącego na krześle konstruktu.

– Zostawimy go zawieszonego na linie i weźmiemy czarodziejską kulę do obserwacji pokoju – Arcymag pogładził się po podbródku – Podczas przechodzenia, gdy zaczniemy się zbliżać do granicy widnokręgu z perspektywy Wieży, czyli po niecałej półgodzinie truchtu, zaczniemy sprawdzać, co się z nimi dzieje.

W pokoju nagle, ponownie było słychać przeraźliwie chrzęszczący lód, tym razem przed drzwiami wejściowymi. Vernon nabrał powietrza w usta, by coś powiedzieć, lecz wtedy Górski Gnoll szepnął, przykładając pionowo palec do pyska:
– Ćsiii...

Saruman, westchnąwszy z pociemniałym obliczem, chwycił chyżo serwetę z wolnego stołu, podbiegł śmigle do drzwi i zawołał żywiołowo:
– Bub, otwórz okno!

Nimnarejczyk dopadł do klamki okna i z impetem otworzył okno na oścież. Wtem Rękodzielnik chwycił z podłogi formułujące się skupisko lodu z wodą, o rozmiarach przekraczających szerokość drzwi, i wyrzucił je na zewnątrz budynku. Rozwichrzyły mu się włosy, które zgarnął z powrotem na miejsce. Bubeusz szybko zamknął okno.
– Zaczynają działać mi na nerwy… – Czarnoksiężnik wycedził z niesmakiem i skrzyżował ramiona na swej piersi.

– Przepraszam – Vernon szepnął pełen głębokiej skruchy.

– Dziękuję ci za okazanie troskliwości, Vernonie. Zdenerwowanie już samo w sobie jest dyskomfortowe – Archi odniósł się do wypowiedzi Nisse, po czym dopytał go – Jakie poczułeś nowe się w ciele doznania podczas chęci przeklęcia?

– Hm… – Vernon zamyślił się przez parę chwil, zanim odpowiedział. – Czuję zjawiska, które przypominają wzbieraną magmę od rąk i nóg, przez tors do piersi, oraz gipsowe stężanie szyi, twarzy, dłoni i stóp, a także piętrzącą się pianę w głowie.

– Jestem z ciebie dumny, że potrafiłeś opisać swoje odczucia – Arczi wyraził docenienie.

– Zatem twoja emocja idzie z serca i to od ciebie zależy, jak ją z niego poprowadzisz. Czy pójdzie w słowne wyzwiska, jak destrukcyjny wybuch lawy z ust czy może w coś innego? Mogłoby z twojego kordialnego źródła, po twoich dobrych działaniach, popłynąć łagodnym biegiem jak życiodajne strumienie – Saruman podsumował, kierując się, zaproponowanym przez Vernona, poetyckim sposobem opisywania.

Bubeusz przeszedł do konkretów:
– Gdy wy będziecie się szykować do wyjścia, poinformuję, przy użyciu magii, Gwardię Imperialną, co wiemy o potworach, a także powiem im, że my je wyprowadzimy, ażeby oni mogli skupić się na chronieniu bezpieczeństwa Osadników i przybyłych gości – to wygłosiwszy, udał się na jedno z wyższych pięter Wieży, a będąc na schodach, usłyszał kwitujące zawołanie od Architectusa:

– Słusznie – żeby później nie mówili, że gołąb się zgubił!

Bubeusz parsknął śmiechem, a następnie, już opanowany, skontaktował się z Gwardią, po czym wrócił do drużyny.


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3