Święto Osady roku XXVI ACC

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 3.

– Jak teraz o tym myślę, to pomysł z przerzuceniem lodowego bytu za mury Wieży zdaje się być mało roztropny – Nimnarejczyk podzielił się swymi wątpliwościami.

Na te słowa Saruman, pewny siebie, odparł:
– Nie chciałem, przed wyruszeniem, doprowadzić do niespodziewanej walki i demolowania mebli w twojej bibliotece.

– Jestem wdzięczny i doceniam twoją rozwagę – powiedziawszy to, Arcymag podszedł do okna, powoli wyjrzał przez nie i następnie wysondował, zwracając się do Vernona – Jakie wielkości osiągają te istoty? – Spotkałem takie wielkości dwóch biurek postawionych blatami na sobie – Nisse odpowiedział szybko.

– Ten jest większy – Nimnarejczyk rozsądził.

Pozostałe osoby ostrożnie podeszły do okna i też ujrzały zatrważający widok. Konstrukt, na środku ścieżki prowadzącej do Wieży Białego Płomienia, rósł w oczach, pobierając wszelką wodę z otoczenia, ale nie był byle jaki – w stosunku do wiszącego odpowiednika, był olbrzymi! Wysuszające monstrum miało dwanaście ramion na całej swojej kanciastej szerokości, sięgające do szczytu okien parterowej czytelni. Porażał kształtem, gdyż zamiast kolców na płaskich powierzchniach, większość ich powierzchni obejmowały wielkie ostrosłupy. Stał na czterech nogach, a osiem miał w powietrzu, z czego cztery uniesione pionowo w górę, a poniżej nich były dwie pary wyciągnięte i każda z nich ustawiona pod mniejszym kątem w stosunku do podłoża. Po zajrzeniu przez okno, strach zaczął malować się na twarzy Vernona i Architectusa. Mina Bubeusza wciąż prezentowała spokój. Sarumanowi zaś zaświeciły się oczy z animuszu.
– To co, idziemy na tych zimnych drani? – z tą wypowiedzią złagodził humanistycznie atmosferę i uaktywnił u siebie magiczną aurę nieugiętości, która zaczęła pozytywnie oddziaływać na pozostałych bohaterów, i ci zgodnie rozpoczęli szykowanie się do boju. Wpierw odstawili kubki.

– Pomyję je, gdy wrócimy – wskazał dobrodusznie na naczynia, dając w domyśle do zrozumienia, że wierzy, że wszyscy pomyślnie zakończą misję.

– Jesteś czadowym bamberem! – Vernon zawołał.

– Dziękuję ci za uhonorowanie mojego gospodarzenia – Bubeusz uśmiechnął się, a Nisse odwzajemnił życzliwą minę, po czym skupił się na dalszej wypowiedzi Arcymaga. – Do wypędzania największego potwora trzeba zostawić metalowe rzeczy we Wieży, by nie przyciągnęły błyskawic. Nie stoi on przed głównym wejściem, więc będziemy mogli spokojnie wyjść. Przyda nam się też parę rzeczy na drogę – Nimnarejczyk pokierował swe kroki do korytarza i po ponownym zajrzeniu do szafek, wrócił z paroma przedmiotami.

– Proszę, druga lina na lasso, by inny konstrukt nam nie przeszkodził – wręczył ją Nisse, a ten zabrał się za szykowanie odpowiedniego węzła. – Oto kufajka i rękawiczki dla Archiego, aby miał dodatkową osłonę przed wysuszaniem – podał Górskiemu Gnollowi, który podziękował ukłoniwszy się. – Oraz czarodziejską kulę i torbę do jej noszenia – Arcymag pokazał materiałowy pakunek zawieszany przez ramię, do którego schował kryształową kulę wielkości przekraczającej nieco pełną rozwartość dłoni.

Vernon ukończył wiązanie lassa, odłożył swój plecak, opierając go o ścianę czytelni i odwrócił się do zebranych:
– Odstawiając swoje bambetle, zauważyłem przez okno zmianę w roślinach przy monstrum. Spójrzcie na nie – skinął głową w stronę szyby.

Bohaterowie zerknęli i również spostrzegli, że zieleń przy uformowanej, czyhającej abominacji, wzdłuż ścieżki prowadzącej do wejścia głównego, ma wątłe i wiotkie liście.
– Rośliny doświadczyły nadmiernej transpiracji i ich liście wysychają, mają deficyt wodny i mogą przechodzić stan szoku – Bubeusz ocenił.

– Czy powrócą do poprzedniego stanu? – Saruman zapytał dobrotliwie.

– Tak, rośliny uzupełnią brakującą wodę pobierając ją korzeniami. Aby usprawnić to działanie powiem im parę miłych słów. Bagatelizuje się ich potrzeby, reagują na wibracje stworzone przez dźwięki i przy czułym mówieniu poprawiają procesy w nich zachodzące i są odporniejsze – Arcymag wyjaśnił fachowo.

– Czy głaskanie im pomoże? – Archi spytał z sympatią w głosie.

– Nie, odczuwanie roślin jest odmiennie od naszego. Dotyk aktywuje u nich mechanizmy obronne, w konsekwencji tego zbyt częste dotykanie naraża je na nadmierne użycie energii – objaśnił Saruman.

– Dotyk minimalizuję do pielęgnacyjnego przecierania ich powierzchni.

Vernon natomiast nieufnie przyglądał się roślinom, zerkając na nie z lekko uniesioną i przekręconą w bok głową, aż spytał:
– Czemu zajmujesz się roślinami, które – moim zdaniem – nie są za bardzo przydatne?

– Rośliny dodają mi stałości przy codziennym harmidrze zmian. Wracam z wykonywania swych powinności do przestrzeni, gdzie rośliny są w tym samym miejscu, w którym je widziałem przed wyjściem, co regeneruje moje wnętrze.

– To też kontakt ze światłem słonecznym – dodał Archi.

– W rzeczy samej – zgodził się Bubeusz, przechodząc do korytarza i biorąc laskę ze stojaka. Wtedy Saruman wskazał, że Architectus jako jedyny nie rzuca zaklęć, więc Arcymag stwierdził:

– Dziś jest ten dzień, kiedy to nam się przyda – zdjął ze ściany tarczę i wręczył ją Górskiemu Gnollowi. Podziękował on i zadeklarował zaszczyt i przewiesił broń przez plecy. Po tym, Nisse spojrzał na drugą ścianę i zasięgnął języka:

– Jakie jest znaczenie tego obrazu?

– Malunek ten przypomina nam, że czytając książki zbroimy się, by sprostać kolejom losu – wyjaśnił Rękodzielnik, kiedy drużyna przekraczała główne drzwi wejściowe.

– Rozumiem – Nisse odpowiedział z zaciekawieniem, a gdy zszedł ze schodków, rzekł do Nimnarejczyka – Nie zapomnij zakietować.

– Tak, dziękuję ci za przypomnienie, drogi kolego, już zamykam dom – uczynił, jak powiedział i dołączył do rozglądającej się drużyny w poszukiwaniu konstruktów. Gdy upewnili się, że droga jest wolna, Arcymag zwrócił się kordialnie do pobliskich roślin:

– Jesteście dzielne.

Następnie cała drużyna zaczęła bieg. Truchtali w dwóch parach, jedna za drugą – od lewej Bubeusz i Saruman z przodu, a Architectus i Vernon za nimi. Kiedy biegli, oddychali pełną piersią. Zgodnie z planem bohaterów, olbrzymi konstrukt podążył za nimi. Wolniej niż mniejsze lodowe odpowiedniki, lecz nie mniej złowieszczo, ponieważ korzystał z każdego ramienia i poruszał się poprzez toczenie się tak, że równocześnie cztery jego ramiona mają kontakt z ziemią – kiedy jedna para ramion odrywała się od podłoża, kolejna para stawała na gruncie. Przy każdym tupiącym stąpnięciu pary ramion ziemia drżała. Wtem zdało im się, że tempo ruchu monstrum za nimi przyspieszyło. Obejrzeli się za siebie i zdali sobie sprawę z tego, że ciężar abominacji z ruchem toczącym działa na ich niekorzyść, bo zwiększa jego prędkość poruszania się.
– Zwolnijmy szybkość naszego truchtu, by lepiej panować nad sytuacją – doradził Arcymag. Bohaterowie tak uczynili i po paru chwilach zorientowali się, że konstrukt nie zwolnił i jego zgniatająca masa nieubłaganie zbliżała się do nich.

– Rozdzielmy się po dwóch, po czym pobiegnijmy w równych odległościach po okręgu wokół niego i zrównajmy się z nim, z zamiarem zmniejszenia jego pędu – zaproponował naprędce Górski Gnoll.

– To może się udać! – odrzekł entuzjastycznie Rękodzielnik.

Bez przedłużania, Bubeusz i Archi pobiegli w lewo, a Saruman i Vernon w prawo. Konstrukt faktycznie wytrącił swoją prędkość i zwolnił. Kiedy to nastąpiło, wrócili ostrożnie ruchem okrężnym na przód gonitwy. Po drodze, w trakcie szybkiego truchtu natrafili na konstrukt wielkości pozostawionego we Wieży. Saruman, dla zwiększenia bezpieczeństwa istot będących w pobliżu, chwycił pobliską beczkę do zbierania deszczówki i nałożył ją na niego, by go schować i wyciszyć.

Drużyna, co jakiś czas, widziała aktywnych członków Gwardii Imperialnej, poubieranych tak, by zasłonić jak największą powierzchnię skóry. Niektórzy z nich pozakładali improwizacyjnie części garderoby jaką zabrali ze sobą przy okazji odwiedzania targu lub z ubiorów otrzymanych od Osadników. Czuwali nad bezpieczeństwem Osadników i przybyłych gości, pomagali im skrywać się przed konstruktami, przy bramach i wejściach rozstawiali barykady z ław i stołów. Stawiali też opór abominacjom, stosując przećwiczone metody lokalnej obrony i różne rodzaje broni, od ręcznej, po magiczną. Podejmowali próby ich unieruchomienia oraz, jak inni Osadnicy, opiekuńczo zajęli się istotami w potrzebie, napajając je, osłaniając, asekurując i odprowadzając do schronień. Mieli ręce pełne roboty, aby zapanować nad chaosem wynikłym z pojawiających się, w różnych miejscach Osady, konstruktów.

Po wybiegnięciu z Osady, drużyna truchtała po jednym ze szlaków. W trakcie swej aktywności, widziała rozpościerające się korony buków, jaworów i olch, a także zasobnie rozgałęzione krzewy leszczyny oraz owocujących czeremch, jarzębów i jeżyn. Pod nimi dostrzegała też mchy, porosty i trochę podsuszone słońcem rośliny zielne oraz wyścielające podłoże opadłe liście w poprzednim roku i gdzieniegdzie z tego roku. W nozdrzach czuła ziemisto-sienne aromaty. Słyszała gwizdy i chrzęsty kopciuszka, krakanie kraski oraz trele świstunki leśnej.

– Skąd to przeklinanie? – naszło Archiego pytanie, po tym jak zwrócił uwagę na otaczające drużynę dźwięki.

– Weszło mi ono w nawyk przez wieloletnie przebywanie w domu z członkami rodziny, którym brakowało uczciwości i szlachetności oraz nie była im obca podłość. Sposób istnienia tego okrutnego otoczenia niszczył mnie – mówił z indygnacją, po czym zmienił ton na afirmujący życie – chciałem stworzyć dla siebie bezpieczniejszą przestrzeń i uwolnić się od tego, w następstwie czego wyruszyłem w podróż, ale… – westchnął z odrazą – te okropności podążyły za mną.

Saruman zwolnił biegowy krok, zrównał się z Vernonem, by w miarę biegowych możliwości uścisnąć życzliwie dłonią jego ramię i rzec:
– Wykazałeś się odwagą podejmując decyzję o przeciwstawieniu się powielania krzywdzących zachowań i puszczając więzy, które trzymały cię na szorstko wyboistym gruncie.

– Masz zapał! – Archi zawołał z pozytywnym wydźwiękiem, a Bubeusz empatycznie uwzględnił odczucia Nisse:

– Jesteś wartościowy i wystarczająco silny, aby temu sprostać, ponieważ samo wychowanie przez toksyczne osobniki nie predestynuje ciebie, a determinantami są też twoje geny i, inne od nich, otoczenie – gestykulował otwartymi dłońmi, okazując zaufanie – Urodziłeś się z neutralnymi cechami, jakie możesz kształcić w kierunku burzycielskim lub ożywczym.

Vernon zdumiewał się zachowaniami Jaskiniowców, a Bubeusz inkluzywnie kontynuował:
– Widzę w tobie umiejętność przywoływania dobroci do życia innych osób przez wypowiadane słowa. Ponadto, zasługujesz na to, aby inni traktowali cię z godnością i mówili o tobie z szacunkiem, a także abyś ty tak siebie traktował i o sobie mówił.

– Dziękuję wam za pokrzepiające przypomnienie. Jak to robicie, że udaje wam się tak często nie przeklinać? – Nisse zapytał z wyczuciem.

– Przeklinanie dotyczy głównie doznawania gniewu i wstrętu, a emocje powiązane są z mobilizacją ciała. Z tego względu, aby minimalizować napady kompulsywnej reaktywności, na bieżąco regulujemy naszą potrzebę ruchu częstą i systematyczną aktywnością fizyczną, i intelektualną. Aby nie być szałaputami, przy zachowaniu naszych wnętrz nienapełnionych w całości energią życiową, łatwiej nam unikać emocjonalnych eksplozji. Wraz z tym nazywamy w myślach nasze odczucia z danej chwili, zastanawiamy się, co spowodowało określoną emocję, jaką drogę dana emocja pokazuje, na które z dziejących się wokół nas sytuacji mamy wpływ, i skupiamy się na wykonywaniu tego, co nie krzywdzi ani nas ani innych, by przeznaczyć skutki działania układów ciała na coś pożytecznego i wydatkować skok energii – Saruman precyzyjnie wyjaśnił.

Vernon już nie odpowiedział, zatopiwszy się w myślach, a pozostałe osoby umożliwiły mu skupienie i zachowały kontemplacyjną ciszę.

Po kilkudziesięciu biegowych krokach Bubeusz wyciągnął w prawo po skosie, lekko za siebie rękę i wskazał palcem. Gdy bohaterowie zwrócili spojrzenia w tamtą stronę, Arcymag stwierdził:
– Właśnie minęliśmy odpowiednio szeroką polanę bez drzew i powinniśmy już przekroczyć odpowiednią odległość z perspektywy Wieży Białego Płomienia, więc teraz możemy zajrzeć do czarodziejskiej kuli – tak oznajmiwszy, zatrzymał się, zwiesił nad otwieraną torbą głowę, na której pojawiły się krople potu, i wyjął opisywany przedmiot.

Pozostali biegający zebrali się wokół niego na moment i cała drużyna zobaczyła, formułujący się w szkle czarodziejskiej kuli, obraz zawieszonego na linie konstruktu. Intensywnie parował, kapała z niego woda, powoli tracił swoją strukturę, na której pojawiały się pęknięcia, kurczył się, a objęcia otaczających go lin słabły. Lada moment mógł się uwolnić z potrzasku, wskutek tego bohaterowie prędko zaczęli cofać się po skraju polany do jej połowy długości, aż ciężkie powietrze wokół abominacji weszło w proces resublimacji – para krystalizowała się, tworzyła zwarty gruz lodowy, a konstrukt odzyskał stan stały i swój poprzedni kształt.
– Czyli wyrzucenie potwora poza okrąg i unieruchomienie go tam nie zadziała, bo monstrum wyparuje i będąc w stanie gazowym przeniesie się oraz zmaterializuje, po wróceniu w obręb zasięgu bransoletki – Arczi wywnioskował i wrócił do biegu.

Równocześnie, w oddali słychać było kolejne przeraźliwe dźwięki skrzypienia lodu.
– Zamroziłbym je w lochu – Nisse wybąknął ze wstrętem oraz także pobiegł. Bubeusz dołączył do Nisse w truchcie i z uśmiechem zaproponował:

– To emanacje odczuć, więc może warto być dla nich bardziej litościwym? – po chwili rzekł do dwóch pozostałych zebranych – Zajmijcie abominację na jakiś czas, by niewiele się przemieszczała, gdyż trochę potrwa zbieranie energii do rzucenia czaru.

– Jasne! – Saruman i Archi nie przerywając biegu stwierdzili jednogłośnie, co ich rozbawiło. Wtedy dołączyły do nich dwa potwory, jeden ośmioramienny, taki jaki został zamknięty w Stajni Posłańców, i jeden czteroramienny wielkości trzech zydli i podobny do ułożonego poziomo graniastosłupa ośmiokątnego z ramionami na bokach torsu. Na tego czteroramiennego bliżej skraju polanki Vernon zarzucił lasso i zaczął go trzymać, więc dwaj pozostali bohaterowie przyspieszyli i zmienili sposób truchtu. Gdy utrzymali na dystans goniącą ich abominację, zaczęli biegać w kółko wokół największego monstrum, w równych odstępach naprzeciwko siebie, by się nie przemieszczał, a Bubeusz mógł wykonać zaklęcie. Nisse siłował się z konstruktem, nie mogąc dojść do drzewa, by przywiązać do niego złapane monstrum.

Największy konstrukt dreptał ramionami, obracając się tylko w miejscu. Gdy bohaterowie oddalili się na odległość kilkunastu metrów od abominacji, Nimnarejczyk wyciągnął z impetem wysoko w górę lewą dłoń z otwartą ręką i szeroko rozwartymi palcami, aż podmuch wiatru, otaczając go z każdej strony, sprawił, że jego płaszcz i pukle włosów pod kapeluszem załopotały. Skoncentrowany na układanej w myślach inkantacji, obniżył brwi i wpatrywał się w niebo. Mocą magiczną wywołał prąd wznoszący, którego kolumna cząsteczek powietrza zaczęła wypiętrzać nad niego drobinki kurzu, pyłu i piasku oraz nagrzaną od słońca i wilgotną parę wodną, z której zaczęła się kondensować pojedyncza, kłębiasta, gęsta chmura burzowa o strzelistym kształcie. Na polanie nastąpił zastój powietrza i gwałtownie spadła temperatura. Sierść Archiego i włosy Sarumana uniosły się.
– Ale z was czupiradła! – Vernon zaniósł się śmiechem.

– Ojej! Nasze kudły stanęły dęba! – Górski Gnoll wesoło odpowiedział.

Gdy obłoki nad nimi elektryzowały się, Arcymag szybko obniżył rękę zaciskając dłoń w pięść, wydał z siebie bitewny okrzyk, a w tym czasie z nieba ruszył gorący piorun, rozszerzając powietrze na swej drodze. Iskra o potężnym napięciu przemieszczała się przez ułamek sekundy z wysokich partii nieba w stronę konstruktu, podgrzewając na szerokość kilku centymetrów i rozszerzając powietrze, jak fala uderzeniowa z towarzyszącymi jej trzaskami i hukami, co drużyna odebrała jako grzmot. Saruman zapatrzył się na widowiskowy czar, a na polankę wypadł trzeci konstrukt, tym razem ośmioramienny i pędził w stronę Rękodzielnika. Vernon zaś z otartą skórą na dłoniach, puścił linę zarzuconą na czteroramienny konstrukt, a ten ruszył na Bubeusza, co skupiło również uwagę Czarnoksiężnika, który nie zorientował się, że zbliżał się też do niego krążący wcześniej ośmioramienny konstrukt. Jednocześnie, piorun o białej barwie, składający się z łuków elektrycznych, rozgałęziających się niczym korzenie drzewa, z mniejszymi znikającymi w drodze do ziemi i jednym centralnym, przemieszczał się tak szybko, że widać go było jednocześnie na całej drodze do dwunastoramiennego monstrum. Trafienie w ten konstrukt wywołało wybielający widoczność błysk, po którym przez ułamek sekundy utrzymywał się widok białego wijącego się pasma piorunującej błyskawicy. Niosący przez niego prąd przepłynął przez lodową materię abominacji, wytwarzając ciepło w wyniku oporu materiału. Najpierw sięgnął jednego z wystających ramion, które przewodząc napór prądu odłupało się pękając, a boki pęknięcia stopniały na skutek szybkiego nagrzania, spowodowanego wyładowaniem elektrycznym. Potem przeszedł do torsu abominacji, również stapiając lód w pobliżu ciosu prądu i pozostawiając po sobie mały krater. Konstrukt zamarł w bezruchu.

Ciśnienie na polance spadło, zaczęło pachnieć ozonem, który spłynął z wyższych warstw atmosfery i następowało rozpogodzenie – chmury rozchodziły się ukazując schowany za nimi błękit. Gdy Arcymag był w tarapatach, Archi, zdając sobie sprawę z tego, że nie zdoła odciągnąć konstruktu z zarzuconym lassem, gdyż Bubeusz był między nim a konstruktem, dobiegł przed niego, sięgnął po tarczę, chwycił ją mocno, ugiął łapy, ugruntował ich pozycję na ziemi, z jedną wysuniętą, a drugą cofniętą, nadstawił bark tej samej strony co wysunięta łapa, pochylił się lekko do przodu, napiął mięśnie ciała i zablokował nadchodzący konstrukt, zatrzymując go naporem swej siły. W tym samym momencie, Saruman nie zauważywszy w porę szarżujących na niego dwóch ośmioramiennych konstruktów, wpadł na jednego z nich, po czym ledwo uniknął zgniecenia, odbijając się rękoma od konstruktu i wskakując wturlaniem się na niego, po śliskiej powierzchni lodu, tłukąc sobie plecy i nogę oraz raniąc sobie na kolcach odsłoniętą skórę karku. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu, a krew zaczęła obficie po niej lecieć, brudząc płaszcz.
– Nie! – jęknął zatroskany Vernon w rozpaczy z rozdzierającą serce miną, co spowodowało, że konstrukty zamarły, a tym od strony Nisse po okręgu zaczęły roztapiać się kolce. Następnie Vernon dojmująco zawołał:

– Nie chciałem was narażać, życzliwych towarzyszy – i podbiegł z przytłaczającym żalem, ile miał sił w nogach, do Sarumana, nie zważając na monstrum, na którym Czarnoksiężnik leżał. To spowodowało, że konstrukty na polanie zaczynały topnieć, maleć, wyparowywać. Nisse drżącymi rękami wyjął z plecaka bandaż, którym sięgnął do powoli opadającego na ziemię draśniętego Białego Wędrowca, opatrzył, i powiedział mu, aby się nie poddawał. Kiedy to czynił, wyraźnie można było zobaczyć jak proces topnienia i parowania konstruktów przyspieszał i każde monstrum razem z gęstymi obłokami na polance zniknęło. Gdy Vernon, nałożonym opatrunkiem, pomyślnie zatamował upływ krwi z rany, cichym acz silnym głosem wygłosił z zawierzeniem:

– Podczas wędrówki wywnioskowałem, że opuszczenie jadowitego otoczenia uwolni mnie. Myliłem się. Nie chcę, aby wpuszczony jad wciąż pozostawał i nadal niszczył. W nowej dla mnie rzeczywistości, chcę jak wy strzec innych.

Autor: Architectus
Korektorzy: Świetlisty Elf, Saruman


Poprzednia Jesteś na stronie 3.
1 2 3