Tafla demonów

1 2 3
Jesteś na stronie 1. Następna

Wysoka kobieta o czarnych jak noc włosach stała w kręgu ognia. Chociaż jej szata płonęła, zdawała się tym nie przejmować.
-Giń, wiedźmo! - Ryknął jeden z mężczyzn, rzucając w jej stronę oszczep. Kobieta uśmiechnęła się tylko, po czym włócznia zmieniła kierunek i przebiła atakującego.

-Sprzeciwiłeś się mnie, samej Meifang! - Wrzasnęła. - Co teraz zrobisz? Naplujesz mi w twarz?

-Z rozkoszą - Szepnął mężczyzna, przebity włócznią.

Żołnierz obok stłumił śmiech. W jego dłoni zjawiła się ognista kula. I wtedy, po raz pierwszy, w oczach czarodziejki ujrzał strach.

-Nic mi nie zrobisz - Oznajmiła mimo to spokojnie, po czym fale ognia skierowały się na mężczyznę. Ten tylko się uśmiechnął.

-Daruj sobie... - mruknęła.

Mężczyzna westchnął tylko.
-Jesteś żałosna, Meifang - Powiedział jej tylko. - Czas już, byś odeszła.

-Nie z własnej woli! - Zawołała.

-Niestety - Zgodził się mężczyzna ze smutkiem, po czym machnął ręką i czarodziejka zaczęła znikać w ognistej kolumnie.

-Jeszcze się z tobą rozprawię! - Krzyknęła, zanim znikła.

-Będę czekał! - Odparł Fritji.


-Pani, moja misja została zakończona - Powiedział cicho mężczyzna. Królowa Erendis przyglądała mu się uważnie. Siedziała na swym lodowym tronie, zimna i władcza. Z całej jej postaci bił chłód. Spojrzał w jej czarne jak opale oczy i zrobiło mu się jeszcze gorzej.

Wydawało się, że cała postać Erendis promieniuje dziwnym, jakby księżycowym blaskiem. Skronie królowej wieńczyła lodowa korona, która dodawała jej majestatu.
-Miło mi to słyszeć - Powiedziała chłodno. - Czegóż więc pragniesz za wykonanie zadania, Fritji?

-Wasza wysokość... - Zaschło mu w ustach. Może odmówi? - Pragnę tylko jednej rzeczy.

-Mów. - Królowa zmarszczyła brwi. Nie należała do najcierpliwszych.

Fritji wbił wzrok w ziemię.
-Chcę tylko zostać jednym z rycerzy waszej mości - Powiedział cicho. Erendis wybuchnęła śmiechem.

-I tylko o to mnie prosisz? - Zapytała z niedowierzaniem. - Nie pragniesz niczego więcej?

Pokręcił tylko głową.
-Gdzie pracowałeś?

-Walczyłem przez dziesięć lat w armii z Szarych Grani. Później byłem nauczycielem szermierki na dworze króla Jehaerysa.

-Wstań. - Rozkazała Erendis, po czym zeszła po stopniach i wyciągnęła miecz, który zawsze nosiła ze sobą. - I uklęknij.

Fritji uczynił to, co mu kazano.
-Czy przysięgasz, że będziesz służył Nevendaarowi wiernie? - Zapytała i stuknęła lekko płazem miecza w ramię mężczyzny.

-Tak.

-Czy oddasz swe życie dla większego dobra?

-Tak.

-Czy jesteś pewien, że pragniesz stać się jednym z nas, jednym ze strażników Szarych Wież, i przynieść swej ojczyźnie chwałę?

-Tak.

-Wstań. Odtąd jesteś Fritjim, rycerzem Nevendaaru. - Odłożyła miecz. - A teraz idź do garnizonu... Albo nie. Zostań.

W tej chwili czarny cień wysunął się zza tronu i skierował do drzwi, po czym zniknął.
-Tak... - Fritji, który już szykował się do odejścia, zatrzymał się w pół kroku. - Czego sobie życzysz, pani?

-Czy król Jehaerys dobrze się czuje?

-Chyba. - Mężczyzna zamrugał, zaskoczony. Bądź co bądź, Erendis i Jehaerys nienawidzili się od początku. Istnieje coś takiego, jak niechęć od pierwszego wejrzenia. W dodatku kłótnie między nimi przybrały na sile, odkąd siostra Jehaerysa objęła władzę w Nevendaarze.

Dlaczego o niego pyta?
-Ostatnio, gdy się z nim widziałem, dobrze się miewał, pani.

Erendis rozsiadła się wygodniej na tronie.
-To dobrze. - Szepnęła do siebie. - Bardzo dobrze.


-I jakie masz wrażenie o królowej? - Zaciekawił się Kharter, jeden z łuczników.

Fritji niepotrzebnie się denerwował tym, jak go przyjmą. Okazało się, że plotki rozchodzą się szybko, tak więc, zanim dotarł do garnizonu, wszyscy już wiedzieli, że został jednym z nich.
Gdzie idzie Królowa Szpiegów, tam podążają za nią informacje.
-Hmmm... - Zamyślił się Fritji. - Dziwna. Bardzo dziwna.

Kharter zachichotał.
-Co najdziwniejsze, widzę, jakby otaczała ją jakaś mroczna... aura - Ciągnął mężczyzna. - Jest zimna... Nieważne, nie umiem tego określić. - Machnął ręką. - Przynajmniej takie mam wrażenie. A, właśnie... O co chodziło z tą klątwą, o której wspominał wczoraj Zunther?

-Chodź, coś ci pokażę. - Powiedział łucznik.

-Ale jeszcze nie skończyliśmy warty - Zauważył Fritji.

-Za chwilę i tak mają nas zastąpić Jabez i Essen, więc nie ma problemu. A nawet nie wyjdziemy poza teren. - Kharter uśmiechnął się porozumiewawczo. - Musimy się tylko ubrać cieplej.

-A więc chodźmy! - Zawołał Fritji.

-Uprzedzam cię tylko, byś nie dostał szoku.

-Uwierz mi, Kharterze, bywały gorsze rzeczy - Zapewnił go mężczyzna.

-Tego właśnie nie jestem pewien, jak to ocenisz - Mruknął łucznik. I weź pochodnię - Dodał. - Przy podwalinach muru czyhają niebezpieczne stworzenia. Ogień będzie naszą jedyną nadzieją, jeżeli nas zaatakują.

Fritji tylko skinął głową i podążył za przyjacielem.

Schodzili przez lodowe stopnie, nieskończenie w dół, jak w głąb studni... Przy poziomie piętnastym Fritji zaczynał żałować, że nie zabrał rękawiczek. W końcu jednak schody się skończyły i stanął przed lodowymi podwalinami Nevendaaru. Na dole wionęło przeraźliwym zimnem. Zrozumiał, że miecz, nawet jeśli nie przymarznie mu do dłoni, to na nic się nie przyda, gdyż ostrze może pęknąć. Zrozumiał już, dlaczego kowale wykuwali je z dodatkiem wolframu.
Wciągnął głośno powietrze. W żaden sposób nie był przygotowany na to, co zobaczył.
Przed nim rozpościerały się równiny. Po jego prawej stronie rozciągały się lodowe podwaliny miasta. Zimne, ogromne bloki... Z ludźmi wewnątrz.
Nic się nie zmieniło od chwili, gdy zginęli.
-Nevendaar został zbudowany na podstawie krwi tysięcy niewolników... i lodu - Powiedział cicho Kharter.

-To nie powinno tak być! - Zawołał Fritji. Jego głos rozniósł się echem.

-Cicho! - Syknął łucznik.

Za późno.
Usłyszeli ciche kroki.

Odwrócili się i stanęli twarzami w twarz z królową.

Erendis stała spokojnie, bez strachu spoglądając na rycerzy.
-Widzę, że się interesujecie historią Nevendaaru - Zauważyła.

-To... straszne! - Wybuchnął Fritji. - W tych lodowych blokach są nawet dzieci!

-Coś ci opowiem. - Powiedziała spokojnie królowa. Złapała go za rękę i poprowadziła wzdłuż lodowych podwalin miasta. - Spójrz. Kiedyś Nevendaar był potężnym państwem. Ale potęga mej ojczyzny zaczęła gwałtownie maleć. Któregoś dnia zatem inny władca, którego imienia nie zapamiętano, polecił, by zbudowano lodowe podwaliny. Następnie zakuł tam niewolników, kobiety, mężczyzn i dzieci - od tej pory to ich krew, ich życie podtrzymuje to miasto.

-To... barbarzyństwo! - Krzyknął Fritji, wyrywając rękę.

-Gdyby nie oni, już byś nie żył! - Syknęła królowa. - Bez nas byłbyś martwy!

Jej rysy wykrzywił gniew. Przez okamgnienie zobaczył przebłysk bólu na jej twarzy, jednak uznał, że mu się zdawało.
-Bez nas nie istniałby ten świat. Nevendaar trwa nadal! Nie bez powodu zwie się tak... To państwo - miasto zostało utworzone z krwi i lodu. Nie wiedziałeś o tym?

-Gdybym miał o tym pojęcie, nigdy bym tu nie przybył - Rzekł chłodno Fritji.

Erendis uśmiechnęła się złowrogo.
-I zamierzam stąd wyjechać jak najszybciej - Dodał rycerz, po czym spojrzał na Khartera. Łucznik milczał, wpatrując się w ścianę ponad nimi.

Erendis uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-Zostań. Pobądź z nami jeszcze trochę, a będziesz wiedział, co się dzieje.

-Nie rozumiesz - Dodał Kharter. - Oni żyją... Ale zasnęli. Na wieki. I nic ich nie obudzi.

-To jak to jest? - Zdziwił się Fritji.

-Są... Jak to się określa? - Łucznik spojrzał na władczynię. - Aha... No... Magowie ich utrzymują przy życiu - Wyjaśnił. - Oni nie umierają... Nie czują już nic. Śnią, ale nigdy się nie obudzą. Dzięki nim wciąż żyjemy. Gdyby nie oni... - Spojrzał na bloki lodu z dziwną czułością. Dostrzegł zaskoczenie Fritjiego. - Tam jest moja żona - Wyjaśnił.

-Jak mogłeś się na to zgodzić?! - Wybuchnął Fritji.

-Ona tak chciała - Powiedział cicho Kharter. - Na jej decyzję nie miałem żadnego wpływu. Uwierz mi, ja też żałuję.

Fritji umilkł.
-A ja... - Westchnęła Erendis. - Kiedyś też tam będę. Moje ciało spocznie w tych lodowych kryptach, obok innych władców... Od wtedy będzie to mój dom. - Zmierzyła Fritjiego spojrzeniem. Poczuł niepokój, spoglądając w nieprzenikniony lód tych czarnych oczu.

Nagle uśmiechnęła się, po czym rozwiała się w pyle malutkich płatków śniegu.

Zaczęli piąć się po lodowych schodach... W którymś momencie Fritji z przekleństwem poleciał na dół.
-Wszystko w porządku? - Zawołał Kharter, chwiejąc się na schodach.

-Tak! - Odkrzyknął wojownik, wstając. - Już idę.

W końcu wyszli na górę, zlani potem. Schody, nie dość, że miały dużo stopni, to jeszcze były śliskie. Po prostu koszmar. Fritji obiecał sobie, że już nigdy tam nie zejdzie, tylko wykorzysta inną drogę, którą mu pokazał Kharter. Chociaż była dłuższa i prowadziła przez labirynt ostrych jak brzytwy lodowych kłów, wolał już to, niż iść schodami przez kilka godzin.
-I jak? - Zapytał łucznik. - Mam nadzieję, że się nie zraziłeś?

-Nie. - Powiedział cicho rycerz. - W końcu zrozumiałem. Oni szli tam z własnej woli.

-Właśnie. - Rzekł Kharter ciepło. - Mam nadzieję, że zmieniłeś plany?

-Tak. Zostanę. - Fritji zerknął w górę, na nevendaarski sztandar, i przypomniały mu się słowa -Czy oddasz swe życie dla większego dobra?

To było to większe dobro...


Jesteś na stronie 1. Następna
1 2 3