Tafla demonów

1 2 3
Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna

Cienie Królowej Szpiegów mknęły przez Nevendaar. Dzięki nim mogła wiedzieć, co się dzieje. Ot, gdzie idą Królowa i jej szpiedzy, tam informacje natychmiast wyciekają.
Ona sama siedziała w swym pokoju, wpatrując się w zakrwawione lodowe kwiaty.
-Nie wiesz, kto je przysłał? - zapytała spokojnie. O pozory trzeba dbać.

Jednak pod tą maską kryła się wściekłość. Doskonale wiedziała, kto to zrobił.
Jak śmiała. Jak Marcala śmiała.
Rzecz jasna, jej siostra już umierała, tego mogła być pewna. Trucizna vo w krótkim czasie może powalić dorosłego, silnego mężczyznę. Ale Marcala była silniejsza, niż jej się zdawało.
W jakiś sposób zdołała zahamować cały proces, tak więc vo wyrządzało zniszczenia w długim czasie.
Dziesięć lat.
-Nie, pani - odparła służka. Faelivrin zmierzyła ją chłodnym, taksującym spojrzeniem.

-Zejdź mi z oczu.

Gdy tylko przerażona kobiecina znikła za drzwiami, Królowa Szpiegów odwróciła się z powrotem do kominka. Po chwili wahania wrzuciła lodowe kwiaty do ognia.
Nie zauważyła, że w ogóle się nie roztopiły. Podeszła do okna i spojrzała na Szare Granie, tam, gdzie była jej siostra.
-Jak ci się to udało, Marcalo? - wyszeptała do siebie Faelivrin. - Chciałam, byś umarła szybko i boleśnie. Całymi latami czekałam na ten dzień. A ty zniszczyłaś to wszystko, odebrałaś mi tę słodycz, płynącą ze śmierci.

Wpatrzyła się, nachmurzona, na lodowe miasto, stojące w dole...

-Nie patrz tak na mnie - wykrztusiła bogini wojny, Ireth Tasartir. - Królowa Szpiegów to nie mój pionek!

-Kto się dołączył? - Zunther, władca wód, zaczął dźgać pająka.

-Przestań - zdenerwowała się.

-Dlaczego? - Bóg uniósł brwi. - To tylko pająk.

-Tak jak człowiek jest tylko człowiekiem? - prychnęła.

-Otóż to. Cóż, gra musi toczyć się dalej. Twój ruch, Ireth.

Na planszy figurka namiestnika zaczęła się poruszać...

Marcala wpatrywała się tępo w płomienie. Raz po raz błyskały czerwienią, by przeobrazić się w pomarańcz, po czym stać się żółcią. Syczały i trzaskały, iskry strzelały pod niebo.
Były tak żywotne, w przeciwieństwie do niej! Tropicielka wiedziała, że nie zostało jej zbyt dużo czasu.
-Marcalo, dobrze się czujesz? - zapytał jej zastępca, Stevron.

-Nie, wszystko w porządku - odparła. Wiedziała jednak, że jej uczniowie zaczynają coś podejrzewać. Korzystali skrzętnie z jej nauk. Jak widać, wskazówki nie poszły w las.

-Masz, zjedz - podał jej miskę.

-Nie jestem głodna. - odsunęła ją stanowczo i wstała. Po chwili usłyszeli tęskny dźwięk harfy.

O Marcali niewiele wiedziano. Była znakomitą Tropicielką, szkoliła młodych do tego zawodu. Szeptano, że przybyła z Nevendaaru, krainy lodu. Urodziła się w Roku Wody, co oznaczało, że miała dwadzieścia sześć lat.
-Marc... - usiadł obok niej. Nie zwracała na niego uwagi. - Powinnaś. Przecież jutro czeka cię wyczerpujący trening naszych...

Roześmiała się, krótko i ochryple.
-Jutro nie czeka mnie już nic, Stevronie. - odłożyła harfę i wstała. - Żegnaj. - znikła w mroku.

-Marc! Wracaj tu! - wrzasnął za nią. Na próżno.

Nikt mu nie odpowiedział.

Biegła przez las, niemal co chwilę potykając się w ciemnościach. Łuk obijał jej się o plecy, wydawało się, jakby drzewa wyciągały po nią swe stare, powykręcane palce... Miała dziwne wrażenie, że oblepiają ją macki ciemności. W całym lesie panowała nienaturalna cisza.
W końcu coś kazało jej się zatrzymać. Spoglądała na jezioro, które wieśniacy nazywali Wodami Topielców.
Tylko ona wiedziała, jak brzmi prawdziwa nazwa.
O północy w jeziorze odbijały się twarze utopionych. Jak widać, Tafla Demonów była jak najbardziej odpowiednią nazwą.
Nagle wody zafalowały gwałtownie, po czym wyłoniła się wysoka, smukła postać.
Marcala na widok królowej złodziei, morderców, trucicieli i innych typów spod czarnej gwiazdy zacisnęła zęby. No tak. Tego mogła się domyślić.
-Spodziewałaś się kogoś lepszego? - parsknęła Ireth, otrząsając się z wody.

-Na pewno nie bogini zbirów - burknęła Marcala.

-Uwierz mi, też nie miałam ochoty się po ciebie fatygować - warknęła tamta.

-Zdrajca zostanie natychmiast powieszony - oznajmił dobitnie Cedric.

-Czyżbyś wiedział, kto nim jest? - Roymon, jeden z członków Rady, uniósł brwi. - Skąd?

Namiestnik zamyślił się na chwilę. Ile mu powiedzieć?
-Królowa Szpiegów wie o wszystkim. Gdzie idzie, tam podążają za nią informacje.

-Czy to nie ona powiedziała w garnizonie o nowo pasowanym rycerzu? Jak on się zwał?

-Fritji - odparł namiestnik. - Tak, masz rację. Już podjąłem odpowiednie kroki. Wróćmy więc do innych spraw...

-Słuchaj... Musisz zwiewać, i to szybko - wydyszał Kharter.

-Co? - Fritji odwrócił się do przyjaciela.

-Wiedzą, że zniszczyłeś zaklęcie... Podtrzymujące podwaliny miasta - wyjaśnił łucznik. - Idą po ciebie. Szybko, do demona! Nie mam ochoty skończyć powieszony.

Fritji chwycił swój tobołek i pobiegł za przyjacielem. Kharter mknął przez labirynt ostrych jak brzytwa lodowych skał, jak gdyby przemierzał je już znacznie wcześniej. W mniemaniu Fritjiego wszystko było takie samo... Jak widać, dla łucznika nie.
Skąd mógł wiedzieć, że obserwują ich baczne oczy Królowej Szpiegów?
Szła za nimi, bez trudu dotrzymując im kroku, niewidzialna, niesłyszalna, patrząc na ich wysiłki z rozbawieniem. Niewiele czasu minie, zanim wpadną w jej misterną pułapkę... Tymczasem mężczyźni biegli dalej.
W końcu Kharter zatrzymał się na rozwidleniu.
-Co się stało? - wychrypiał Fritji.

Łucznik nie odpowiedział. Dopiero silny kuksaniec w bok sprawił, że się ocknął z zamyślenia.

-Co tu się dzieje? - wycedził Fritji.

Królowa Szpiegów uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, co za chwilę się stanie.
-Zamknij się - syknął Kharter. - To jest iluzja!

-Jeszcze nieraz się zaskoczysz, Ireth - powiedziała Marcala, leżąc na plecach.

-Och, ludzie cały czas mnie zadziwiają - odparła bogini, ostrząc topór. - Twój czas się skończył, Tropicielko. - wstała i na próbę ścięła jednym ciosem małe drzewko. Zadowolona z rezultatu Ireth zwróciła się ku Marcali. Na jej wąskich wargach zagościł okrutny uśmieszek.

W mroku błysnęło srebrne ostrze...

-Gdzie ona jest? Nikt nie widział Marcali? - zapytał ostro Stevron.

Uczniowie pokręcili głowami.

-Idę jej poszukać. Avras, przejmujesz dowodzenie. Jeśli do rana nie wrócę, idziecie tą trasą - wskazał na mapie, po czym odwrócił się od nich i zniknął w Lesie.

Z którego nigdy miał nie wrócić...

Las Wisielców przez wiele lat zyskiwał sobie obecną opinię. Każdy, kto tam się zapuszczał, nigdy nie wracał. Jeśli już mu się to udało, przez krótki czas można było nabyć przekonania, że wszystko jest w porządku.
Jednak duchy - jak poszeptywali wieśniacy - nigdy nie wypuszczały ze swych szponów ofiar.

W górze bogowie uśmiechnęli się do siebie.
-No, i co zrobisz? - zapytał Zunther.

-Teraz ruch Królowej Szpiegów - odparła zamyślona Ireth.

Nachylili się nad planszą...

-Uciekł! Do diabła, uciekł! - wrzasnął dowódca straży. Namiestnik, zerwany z łóżka, westchnął ciężko.

-Trudno, nic nie zrobimy. Panowie, wracajcie do garnizonu. Nie wytropicie ich, chłopaki. - stwierdził ze zrezygnowaniem.

-Jak to? Mamy zaprzestać poszukiwań? - wykrztusił wódz.

Królowa Szpiegów, stojąca z boku, skrzywiła się. Cedric, nic o tym nie wiedząc, storpedował jej plany. Będzie musiała wymyślić coś nowego.
To był jej żywioł. Knucie, wprowadzanie w życie swych misternych planów, a potem rozkoszowanie się wynikami pracy było dla niej największą przyjemnością.
-Niedługo staniecie przed jeszcze większymi kłopotami - odparł Cedric, po czym odwrócił się i poczłapał w głąb korytarza.

Starość dawała o sobie znać. Namiestnik z utęsknieniem oczekiwał dnia, w którym położy się i zaśnie. Gdy troski, które każdego dnia dźwigał na swych barkach, znikną, a świat rozpłynie się w nicości, zaś do jego duszy zawita wieczny spokój.
Zanim jednak to uczyni, musi coś zrobić.
Ten jeden, ostatni raz.

-Panie... - dowódca straży zapukał do drzwi pokoju Cedrica.

Nic. Cisza. Po krótkiej chwili...
-Panie? - Żołnierz uchylił drzwi. Wydawało się, że namiestnik śpi, jednak mężczyzna zrozumiał, co się stało, gdy tylko spojrzał na starca.

-Gdzie królowa, do demona? - Vocar wpadł do części sypialnej Erendis.

-Śpi - odparła ostro jej służąca.

-To obudź ją, do diabła! - zdenerwował się dowódca straży. - Szybko!

-Bo co? - odpyskowała.

-Nie spieraj się ze mną, kobieto, tylko budź ją! - warknął. Służąca wzruszyła ramionami i wyszła.

Minęło kilka chwil. Vocar stanął przy oknie, otwartym mimo mrozu. W oddali, na krańcu miasta, błyszczały ogniki. W dzielnicy uciech świeciły czerwone latarnie.
Całe miasto zdawało się być ciche, jakby czekało, co się stanie. Nagle Vocarowi wpadło na myśl, że Nevendaar jest jak śnieżny tygrys: czatujący, czujny, by upolować swoją ofiarę. Skojarzenie co najmniej dziwne.
Dobrzy bogowie, chyba wariuję - uzmysłowił sobie.
Do pomieszczenia wpadła zdyszana i wstrząśnięta służąca.
-Panie... To straszne! Królowa Erendis została zamordowana!


Poprzednia Jesteś na stronie 2. Następna
1 2 3