Zbysio Wędrowniczek i Smok
1 2 3 4 | ||
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
No więc...
Pewnego ranka, albo raczej popołudnia, w każdym razie gdzieś pomiędzy wschodem a zachodem słońca, Zbysio Wędrowniczek zaszedł do wioski i zamierzał poszukać karczmy, lecz coś zwróciło jego uwagę. A dokładniej, był to ktoś. Można nawet rzec, iż dość duża ilość "ktosiów", a konkretnie chłopi, którzy biegli i darli się: "SMOOOOOOK!".
-Jaki smok?! - krzyknął Zbysio.
-Duży! - wrzasnął chłop.
-Wielki! - zawtórował inny chłop, potknął się o kamień, w wyniku czego zarył twarzą w ziemię i zaklął równie siarczyście, co niezrozumiale.
-Przeogromniasty, olaboga! - zapiszczała gruba chłopka, zahaczyła nogą o leżącego i na niego upadła. Biedak jęknął głośno i rozpaczliwie.
-Pokażcie no tego smoka!
-Ale ja się bojam, jesco mnie zezre, tak jak kowala zezor! - odparł pierwszy chłop.
-Ady powiedzcie ino, kaj on jest!
-Hań! - Chłop machnął ręką, wskazując kierunek. - Zaraz za wzgórzem siednął.
Wędrowiec poszedł we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, ze szczytu wzgórza zobaczył smoka.
przypis:
Smok, jaki jest, każdy widzi.
dopisek: Przez słowo "każdy" rozumiem: "każdy, kto wpierw popatrzy, a dopiero potem ucieknie"
Zbysio zatrzymał się w odległości jakichś pięćdziesięciu stóp od głowy bestii.
Smok spojrzał na Zbysia.
Zbysio spojrzał na smoka.
Smok zamrugał oczyma.
Zbysio też.
Smok uniósł głowę i zionął ogniem w górę.
Zbysio stał niewzruszony.
W końcu smok się odezwał.
-Długo jeszcze mam czekać?
-Na co?
-Na to, że mnie zaatakujesz!
-Dlaczego miałbym to zrobić?
Smok zastanawiał się chwilę.
-Żeby uratować przede mną tych wieśniaków, co przed chwilą uciekli? Żeby zdobyć sławę pogromcy smoka? A może żeby sprzedać moją skórę, zęby i coś tam jeszcze?
-Czemu miałbym ratować wieśniaków? Jakbyś chciał, to byś już dawno wszystkich zeżarł.
-Fakt. To może chciałbyś sprzedać moje zęby? Podobno bardzo drogie... - zachęcał smok.
-Ty chcesz, żebym cię zabił. - to brzmiało bardziej jak stwierdzenie, niż jak pytanie.
Smok się zaśmiał. Prawdę mówiąc, to się nie zaśmiał, gdyż smoki nie mogą się śmiać. Chociaż, może niektóre mogą... Ten w każdym razie nie mógł, ale jednak próbował. Wyglądało to następująco: powieki miał wpół przymknięte, a w środku jakby go coś skręcało.
-To chyba miało znaczyć, że nie jestem w stanie cię zabić. - głośno zastanawiał się Wędrowniczek - A jednak chcesz, żebym cię zaatakował. To przecież bez sensu. Możesz się na mnie w każdej chwili rzucić... Nie możesz?!
Smok westchnął.
-Zgadłeś. Nie mogę. Napadania na ludzi zabroniła przed wiekami Smocza Rada... a może to był Smoczy Konwent... coś w tym rodzaju w każdym razie. Niby to było dawno temu, ale taką mamy tradycję po prostu. Nie atakować ludzi. Ale możemy się przed nimi bronić. - Po tych słowach smok oblizał wargi.
-Nie możesz jeść krów, koni, lam, czy czegoś takiego?
-Mogę, ale są mało smaczne... Za to ludzie... dobre mięsko... kruche... rozpływa się w paszczy, a nie w łapie...
-A zbroje? Na smoki zwykle wybierają się rycerze w zbrojach. To ci nie przeszkadza?
-Skądże znowu! Popatrz tylko na te zęby! - Smok otworzył paszczę, aby Zbysio mógł się przyjrzeć. - Żadnych problemów z pancerzami, uwierz mi.
-Czyli przylatujesz tu, straszysz ludzi, i czekasz, aż ktoś przyjdzie cię zgładzić?
-Dokładnie.
-I wtedy go zjadasz?
-Oczywiście.
-Tak jak kowala?
-Niezły był...
-I nie boisz się, że powiem o tym ludziom?
-Mów sobie. I tak nie uwierzą.
-Zobaczymy! - To rzekłszy, Zbysio odszedł w kierunku wioski.
Poprzednia | Jesteś na stronie 2. | Następna |
1 2 3 4 |