Zbysio Wędrowniczek i Smok

1 2 3 4
Poprzednia Jesteś na stronie 4.

Ten poranek zdecydowanie się różnił od poprzednich. Głównym powodem owej odmiany był rycerz, który przybył do wsi poprzedniego wieczora. Nietrudno się domyślić, iż celem jego było zabicie smoka - wypowiedź: "Przybyłem tu, usłyszawszy o potworze, której niezgładzenie zaprawdę było by występkiem przeciw zasadom rycerskim wszelakim, a którą zgładzić zamierzam ku chwale swojej wielkiej i wszelakich innych rycerzy nieco mniejszej, lecz również wielkiej, oraz aby was, ludzi prostych, przed onej potwory zapędami bezecnymi co rychlej obronić." wyjaśniła wszystko, albo może zaciemniła wszystko, ale pomimo tego mieszkańcy wsi odpowiedzieli na nią entuzjastycznie i owacyjnie, jedynie Zbysio Wędrowniczek uznał ją za "typowy pompatyczny bełkot rycerski", lecz stwierdzenie owo nie wywołało oddźwięku wśród tłumu, prawdopodobnie dlatego, iż było zupełnie niesłyszalne wśród licznych i głośnych wiwatów. W każdym razie dnia następnego, jeno słonko wzeszło, kur zapiał dość sporą ilość razy, jedyne dwie kozy we wsi też zameczały wielokrotnie, i nawet stary kozioł sołtysa zrobił co do niego należało, rycerz wstał, wsiadł na konia, i powoli ruszył w stronę miejsca zwyczajowego pojawiania się smoka. Towarzyszyło mu trzech giermków na tak zwanych podjezdkach, które od szkieletów różniły się jedynie tym, że nie było przez nie widać na wylot. Sami giermkowie też nie wyglądali najlepiej - bez wielkiej filozofii można było orzec, iż ich pan stawiał raczej na ilość niż na jakość, zarówno na ilość giermków, jak i na ilość miejsca zajmowanego przez poszczególnego giermka. Rycerz dla odmiany prezentował się dość dobrze, i może właśnie o to mu chodziło, ale mniejsza z tym.

Rzeczony rycerz, które imię nie jest znane, wreszcie wyruszył. Zbysio, który zasugerował rezygnację z tego ryzykownego przedsięwzięcia, jako powód podając możliwość zostania pożartym, uzyskał odpowiedź "Odejdź, chudopachołku, albo każę cię wybatożyć.". Dobrze, że zbrojny nie usłyszał kolejnej wypowiedzi Wędrowca, gdyż stanowił ją pogardliwy śmiech.

Gdy dotarli na miejsce (oni, to znaczy rycerz, giermkowie, Zbysio, oraz wszyscy mieszkańcy wioski w charakterze publiczności), jak na zawołanie zjawił się smok.

Smok wylądował.

Rycerz opuścił przyłbicę.

Smok się położył.

Rycerz wziął od giermka kopię.

Smok puścił trochę dymu z nozdrzy.

Rycerz popędził konia do galopu.

Giermkowie zsiedli ze swoich szkap i wycelowali kusze w bestię.

Smok otworzył paszczę jak mógł najszerzej. Przez zdecydowaną większość widowni, jak również przez drugiego aktora, zostało to zinterpretowane jako gest wysoce nieprzyjazny. Jedyny wyjątek uznał to za ziewnięcie.

Rycerz się zbliżał... sto stóp... osiemdziesiąt stóp...

Smok zdecydował się wstać.

Sześćdziesiąt stóp... czterdzieści stóp...

Smok rozpostarł skrzydła, uniósł się w powietrze i wylądował kawałek dalej, wedle lasu.

Rycerz zatrzymał konia i wrzasnął:

-Stawaj do walki, potępieńcu sparszywiały, poczwaro przeklęta, odmieńcu nieczysty!

Smok w odpowiedzi pokazał zęby.

Rycerz znów rozpoczął szarżę.

Sto stóp... osiemdziesiąt stóp...

Smok rozwinął skrzydła i wypuścił dużo dymu z nozdrzy.

Sześćdziesiąt stóp... czterdzieści stóp... Dym prawie przesłonił pole widzenia... Smok uniósł łapę...

Dwadzieścia stóp... TRACH! ŁUP! KWIK! (oraz okrzyki przerażenia wśród widowni).

Dym powoli opadał... Smok siedział na swoim miejscu, a rycerza nie było widać... jakby zapadł się pod ziemię, i to razem z wierzchowcem.

Giermkowie niepewnie popatrzyli na siebie nawzajem. Smok również na nich spojrzał. Któryś spostrzegł, że ich konie uciekły i uznał, iż trzeba je natychmiast złapać.

-Bucefał! Wracaj koniku!

-Buzdygan, kochany, nie uciekaj! - zawtórował drugi.

-Bakłażan, wróć! - krzyknął trzeci i pobiegł za nimi.

Chłopi oczywiście poszli w ich ślady. Na placu boju pozostali tylko smok i Zbysio.

Wędrowniczek podchodząc, zobaczył, jak smok wkłada głowę do dziury w ziemi. Usłyszał też mlaskanie i chrzęst gryzionej blachy. Skrzywił się z niesmakiem.

-Fafco fofly fycef. - Wymamrotał smok z dziury. - Fcef flofe?

-Nie, chyba podziękuję.

-Fak fcef. Nie fies fo fracis.

-Musiałeś potraktować go wilczym... znaczy smoczym dołem? Nie mogłeś go choćby przypalić?

-Nie bardzo. - Odparł smok, wyciągając łeb z dziury. - Zderzenie z płonącym rycerzem na płonącym koniu, dzierżącego płonącą kopię i na dodatek poruszającego się bardzo szybko mogłoby być dla mnie dość niefortunne. A tak... sam się zabił. Nawet go nie dotknąłem. Póki żył, znaczy się. A teraz, jak mówiłem, odlatuję stąd. Chcesz, to wsiadaj, mogę cię gdzieś podrzucić.

-A jeśli przypadkiem bym spadł? - Wędrowniczek uśmiechnął się złośliwie.

-No cóż, wypadki chodzą po ludziach. - Smok odwzajemnił uśmiech, rozpostarł skrzydła i odleciał.

A Zbysio...? Zbysio ruszył przed siebie w poszukiwaniu... czegoś. Czego? Nie wiadomo, ale czegoś na pewno - w końcu każdy czegoś szuka, jak widać na przykładzie smoka.


Poprzednia Jesteś na stronie 4.
1 2 3 4